Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bliski Wschód jest dla wielu z nas interesujący tylko wówczas, gdy staje się miejscem nie do życia. Jakby nie było nic atrakcyjniejszego w krajobrazie niż kilka trupów i zgliszcza. Tymczasem Paweł Średziński napisał o Syrii takiej, jaką była kilkanaście lat temu. Choć pod rządami klanu Assadów, urodzonych satrapów i dzierżymordów, nigdy nie był to kraj nadzwyczaj przyjazny, oaza dobrobytu i spokoju, to prawdziwe piekło przyniosła mu ostatnia wojna. Czyta się książkę Średzińskiego jak wspomnienie z czasów przed ostateczną apokalipsą. Ale też - choć wszystko w niej to prawda, cała prawda i tylko prawda - jak historię alternatywną. Bo Syria mogłaby być inna. Nie jest, bo co kogo taka Syria obchodzi.
PAWEŁ SMOLEŃSKI, reporter, autor m.in. Oczu zasypanych piaskiem
„Już nigdy nie pojadę do Syrii” - deklaruje Średziński, a czytelnik zastanawia się, skąd ta pewność. Ale potem zanurza się w tę bardzo osobistą relację z całej dekady podróży nad Eufrat i już wie, że wcale nie chodzi o kraj, tylko ludzi, którzy stali się dla autora drugą rodziną. O dom, który – jak w wierszu Adonisa – opuściło już słońce, a teraz burzą go wiatr i huragany. Ale ta książka to również świadectwo tej straszliwie kulawej europejskiej perspektywy na historię. A przecież trzeba poznać syryjski czas przeszły, żeby mówić o Syrii w czasie teraźniejszym i przyszłym.
ADAM ROBIŃSKI, dziennikarz, autor m.in. Kiczery. Podróż przez Bieszczady
Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma to reportaż opowiadający o podróżach, które zajęły Pawłowi Średzińskiemu dziesięć lat życia. Do Syrii pojechał po raz pierwszy w 1999 roku, by wracać tam wielokrotnie. To reportaż szczególny, bo – siłą rzeczy – dokumentujący rozpad i znikanie. Piekło, jakie rozpętało się w tym kraju w 2011 roku, bo słowo „wojna” w tym przypadku to za mało, spowodowało, że z dnia na dzień zniknęły praktycznie z powierzchni ziemi miejsca tak bogate kulturowo i tak ważne dla cywilizacji jak Apamea czy Aleppo. Co pozostało? Syryjczycy wielu różnych wyznań i tradycji… Ludzie… I to o nich jest ta przejmująca opowieść… O tych, którzy w XXI wieku, w świecie pełnym bogactwa i pychy, zostali nędzarzami, ot tak, z dnia na dzień, bez własnej przecież winy… I opowieść to także o ich kraju, o świątyniach, bazarach, uliczkach i zaułkach, do których już nie wrócą, bo ich po prostu nie ma… Nie pozostał z nich kamień na kamieniu, pozostała pamięć… Syrię. Przewodnik po kraju, którego nie ma czyta się jednym tchem, jak wstrząsającą opowieść o tragedii i zagładzie, jaka dotknęła odległą w czasie cywilizację Inków. A przecież ta zagłada dzieje się tu i teraz, na naszych oczach…
„Syria jest najważniejszym miejscem na mapie mojego życia. Położona w centrum ważkich cywilizacyjnych wydarzeń, przechowywała w sobie niezwykłe skarby przeszłości. Była też domem wielu różnych mniejszości, chrześcijan, należących do najstarszych Kościołów chrześcijańskich, alawitów, jazydów. Bardzo trudnym do utrzymania. Wystarczył jeden podmuch. Jedna iskra. Ten dom, który był również moim domem, rozpadł się na moich oczach, jak domek z kart. O tym jego rozpadzie napisano już bardzo dużo. Jednak po polsku niewiele jest o Syrii, jaką była przed wojną. A to wiele nam wyjaśnia, jeżeli chcemy zrozumieć genezę syryjskiego konfliktu.
Zapraszam Was w podróż po miejscach, których już może nie ma. Do ludzi, których już w Syrii nie spotkacie.
Spisując moje syryjskie wspomnienia czułem się jak kronikarz zagłady pewnego unikalnego świata, którego piękno polegało na różnorodności. Jego urok łatwo było zeszpecić nienawiścią i pielęgnowaną od wieków dyskryminacją. Syria nie będzie już tym, czym była. Napisałem o tym, czym była dla mnie i będzie. Nawet jeśli jest już wyłącznie wspomnieniem.
Syria była też moim schronieniem. Uciekałem tam przed niepogodą codzienności i po jeszcze większych życiowych sztormach. Niestety. Już nigdy nie pojadę do Syrii. Zawsze będą za nią tęsknił. Za ludźmi i momentami, które razem sprawiły, że do Syrii wracałem, począwszy od mojej pierwszej wizyty w 1999 roku, do czasu, kiedy ten kraj wciąż trwał w pokoju. Kolejny wyjazd planowałem na rok, kiedy wybuchły niepokoje, torujące drogę straszliwej wojnie. Do Syrii już nie pojechałem i nie pojadę. Ostatni raz widziałem Syrię ze Wzgórz Golan, z terytorium kontrolowanego przez Izrael.
Teraz moja Syria jest w Melbourne, gdzie mieszkają Fahad i Iljas. W Poznaniu, gdzie żyje Michojel. Wszędzie tam, dokąd uciekli moi przyjaciele. I wśród tych, którzy zostali na Bliskim Wschodzie”.
PAWEŁ ŚREDZIŃSKI
O AUTORZE
Paweł Średziński (ur. 1978 r.), doktor nauk humanistycznych, z wykształcenia historyk, dziennikarz i politolog. Od lat zajmuje się tematyką afrykańską i bliskowschodnią oraz ekologiczną. Laureat Stołka Roku „Gazety Wyborczej”. Autor licznych publikacji poświęconych Afryce. Stały współpracownik „Nowej Konfederacji” i redaktor Afryka.org. Publikował również na łamach kwartalnika „Więź”, „Gazety Wyborczej” i OKO.PRESS.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 365
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
JUŻ NIGDY NIE POJADĘ DO SYRII
Świadom ograniczeń mej myśli i ułomności mojego języka, wzdragałem się, o Błogosławiony, brać się za to, co jest ponad siły, ważyć się na to, co jest niemożliwe, jak jakiś zarozumialec i śmiałek, przewidując niechybne niebezpieczeństwa grożące tym, którzy porywają się na takie rzeczy1.
Jan Damasceński
O Syrii przed wojną rzadko piszą dziś dziennikarze. Taka Syria straciła na aktualności. Intensywność zdarzeń po wybuchu krwawego konfliktu w 2011 roku sprawiła, że wiosna zamieniła się w jesień i zimę, a ta ostatnia skuła ten kraj lodem nienawiści i zbrodni. Ta Syria przedwojenna już popadła w ruinę, przysypywana kolejnymi warstwami gruzu i zapomnienia, a i świat zobojętniał na mówienie o syryjskiej wojnie.
Pisząc słowo „Syria”, myślę nie tylko o mojej syryjskiej, przyszywanej rodzinie i o spotkanych ludziach. Myślę również o miejscach, które odwiedziłem. Kiedy pierwszy raz przekraczałem syryjską granicę od południa – z Jordanii – nie przeczytałem, czym tak naprawdę jest Syria. Popularny przewodnik w języku angielskim nie dawał możliwości lepszego zrozumienia kraju, tak dalekiego, a jak się okazało wkrótce, tak bliskiego mojemu sercu. Zdawkowe informacje, zebrane w podręcznej formie, mieszczącej się w plecaku.
Nazwa „Syria” pochodzi od dawnego greckiego określenia nadmorskich prowincji Asyrii, starożytnego imperium, które z terenu Mezopotamii kontrolowało dużą część starożytnego Wschodu. Funkcjonują również inne określenia. „Aram”, czyli „wyżyna, kraina zamieszkana przez semickie plemiona Aramejczyków”. W czasach arabskich pojawiła się nazwa „asz-Szam”, co można przetłumaczyć jako „kraj po lewej stronie, patrząc z Mekki w kierunku wschodnim”. Asz-Szam nie ograniczał się do terytorium starożytnej krainy Syrii i nie mieścił się w granicach współczesnego nam państwa syryjskiego. W ubiegłym stuleciu stał się podstawą do nakreślenia wizji Wielkiej Syrii, obejmującej dzisiejszy Liban, Izrael, ziemie Palestyńczyków i Jordanię. Ten projekt nie doczekał się realizacji. Jego pomysłodawca, Antuan Saed, założył w roku 1932 w Bejrucie Syryjską Partię Narodową. Chociaż organizacja nie przerwała swojej aktywności po śmierci Saeda w 1949 roku – wykonano na nim wyrok kary śmierci przez rozstrzelanie – to Wielka Syria nie powstała do dziś.
Samą Syrię można jeszcze podzielić na kilka innych sposobów, na Syrię zewnętrzną i Syrię wewnętrzną. Te podziały ułatwia jej ukształtowanie i warunki naturalne. Thomas Edward Lawrence pisał: „Przyroda podzieliła ten kraj na strefy, a człowiek, na podstawie tych naturalnych różnic, jeszcze bardziej skomplikował ich charakter”2.
Moje doświadczanie tego kraju to proces poznawania kilku Syrii. Pierwsza z nich jest Syrią starożytną, skrzyżowaniem kultur na rozdrożu dziejów ludzkości. Utkana z wielości kultur i imperiów, była miejscem ścierania się i przenikania wpływów z czterech stron świata. Zamieszkana od tysięcy lat, zawiera w sobie przełomowe odkrycia, stanowiące podkład tej mozaiki, którą odkrywa każdy śmiałek, zainteresowany poznaniem syryjskiej historii. Jest bowiem Syria Hetytów, Faraonów, Fenicjan, Asyryjczyków, Persów, Aramejczyków, Greków i wreszcie Rzymian. Są i inne ludy, inne kultury, które przemierzały lub podbijały syryjskie ziemie.
Jest Syria pierwszych chrześcijan i Syria greckich Rzymian z nowej stolicy imperium, Konstantynopola. Jest Syria wiejska, mówiąca po syryjsku. Z jej łona narodzili się święci szaleńcy, wśród nich najsłynniejszy Szymon Stylita, który umartwiał swoje ciało na słupie. Jest Syria w ruinach umarłych miast na północy terytorium współczesnego syryjskiego państwa. Jest Syria różnych chrześcijańskich wspólnot, wywodzących swój rodowód wprost od apostołów. Potem jest Syria Arabów i arabskiego imperium omajjadzkich kalifów, która zmieniła oblicze tego kraju, wprowadzając kolejny wielki monoteizm, religię islamu. Od lat trzydziestych VII wieku poddana arabizacji i islamizacji, z przerwami na czas wypraw krzyżowych i mongolskie najazdy, stała się innym krajem, a z czasem prowincją kolejnych islamskich państw. Na pięć wieków zawładnęli nią Turkowie osmańscy.
*
Dziś wciąż tak mało wiem o Syrii, ale o niej nie zapominam. Staram się ją pojąć na swój ograniczony miejscem mojego urodzenia sposób. Próbuję starannie zebrać okruchy z tego, co jeszcze pamiętam. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem nazwę „Syria”, myślałem o państwie Arabów. Jednak nie można poddać Syrii tak łatwej klasyfikacji. Kilkanaście wieków oddziaływania kultury arabskiej nie zatarło wszystkich śladów innych kultur, religii i tradycji, rozrzuconych w ocalałych fragmentach tej misternej syryjskiej mozaiki. I nie mam na myśli wyłącznie epoki starożytnej, obecnej w kikutach kolumn, fundamentach starych miast, liczących sobie kilka tysięcy lat.
Syria jest skrzyżowaniem historii, gigantycznym węzłem międzykontynentalnych szlaków, które prowadziły karawany z czterech stron świata. Przyciągała nie tylko obce wojska szukające łupów i potwierdzenia mocarstwowości swoich wodzów, ale i uciekinierów przed prześladowaniami. Dwadzieścia lat temu na tym bliskowschodnim skrzyżowaniu odkryłem syryjską mozaikę. Odsłaniałem ją w miejscach, które zaczął pokrywać piach i kurz, otulając jej fragmenty coraz grubszą warstwą grożącą zapomnieniem. Najlepiej widoczne były jej fragmenty z motywem arabeski, co zawdzięczały arabskiemu nacjonalizmowi XX wieku, deklarowanemu przez przywódców niepodległego państwa. Nie wymagały dokładnego wyjaśnienia. Zostały starannie opisane. Kończąc moją pierwszą podróż do Syrii, postanowiłem wrócić i poszukać motywów innych niż arabskie, które pojawiły się na długo przed podbojem kraju przez Arabów.
Zacząłem odnajdywać aramejskie i asyryjskie dziedzictwo, pamiątki przedchrześcijańskich ludów, które nie dały się tak łatwo podporządkować najeźdźcom i trwały w rozbiciu na niewielkie kraje. Podążyłem śladami wyznawców Chrystusa, którzy – w obrębie dzielącego się na niezależne Kościoły chrześcijaństwa – żyją do dziś, choć coraz częściej poszukują na emigracji bezpiecznego azylu. Spuścizna Asyrii, Grecji, Rzymu i Bizancjum, pamięć o Frankach z czasów wypraw krzyżowych, historia alawitów, szukających schronienia przed prześladowaniami ze strony muzułmańskich tradycjonalistów. Wszystkie te elementy łączą się w splot niepoliczalnych historii, nazywanych dziś dziejami Syrii.
W odsłanianiu syryjskiej mozaiki pomagał mi niezwykły człowiek, Asyryjczyk, Michojel. Spotkaliśmy się w Polsce 18 lat temu. W poznańskich „Ósemkach” opowiadaliśmy razem o Syrii. Tak moja przybrana syryjska rodzina powiększyła się o Michojela. Potem mieliśmy długą przerwę, w czasie której zmagałem się z przeciwnościami losu. Kiedy po latach zadzwoniłem do Michojela, pamiętał mnie, mówił: „mój kuzynie”. Odetchnąłem – Syria, jaką pamiętam, nie zginęła. Trwa w takich ludziach jak Michojel, dopóki żyją. Serdeczność zapomniana w naszym codziennym otoczeniu jest tym, czego wciąż doświadczam, kiedy rozmawiamy. Michojel wiernie tłumaczy pisma syryjskiego Kościoła, podtrzymując pamięć o ludziach zapomnianych i niepotrzebnych z perspektywy wielkiej światowej polityki. Jest żywą biblioteką, z której wyjątkowych zbiorów skorzystałem.
Wędrowanie po Syrii było jednocześnie podróżą w czasie po dziejach chrześcijaństwa. To tam powstawały pierwsze chrześcijańskie wspólnoty. Coraz trudniej odnaleźć ich ślady, ale o istnieniu różnych trady cji w jednym, chociaż podzielonym Kościele przypominają ostatni chrześcijanie.
*
Przeglądam slajdy. Najstarsze pochodzą z 1999 roku i dokumentują moje pierwsze spotkanie z Syrią. Jeszcze nie wiedziałem, że w następnym roku ten bliskowschodni kraj stanie się integralną częścią mojej przybranej tożsamości. Przez prawie dekadę wędrowałem po Syrii. Wracałem do ludzi, których poznałem. Do miasteczka w dolinie Orontesu, gdzie zamieszkali uparci i twardzi ludzie. Postanowili tam trwać bez względu na trudy codziennego życia wśród międzyreligijnych waśni, uprzedzeń i prześladowań. Mieszkali tam do czasu syryjskiej wojny domowej. Wojna zmienia ludzi, niszczy światy, wieszczy upadek cywilizacji.
Kolejny obraz. Stoimy razem z moją przybraną syryjską rodziną na plaży. Wszyscy uśmiechnięci. Był koniec lata. Nikt nie spodziewał się, że za chwilę wszystko zniknie.
Mój świat, do którego wracałem i gdzie znajdowałem schronienie i życzliwość, rozpadł się. Ale wtedy, na tej plaży, jeszcze nikt nie spodziewał się takiego końca. Wynajęliśmy mikrobus. Rozśpiewani jechaliśmy razem zażyć morskiej kąpieli. Potem była biesiada. Arak w szklance i sałatka tabbule – dwa smaki, które do dziś w sobie przechowuję.
W Syrii widzieliśmy się po raz ostatni w 2008 roku. Kolejne spotkania odbywały się już w Polsce, chociaż w naszej Syrii nie było jeszcze wojny i nikt jeszcze nie spodziewał się katastrofy. Nie wiedzieliśmy, że tym razem nie uda nam się spotkać w Syrii. A przecież planowałem wizytę w Skelbije… Potem przyszła wojna – najstraszliwsza, bo domowa, religijna i wyznaniowa. Wojna, która trwa do dziś. Część z Was już wyjechała. Jesteście już bezpieczni. Jednak zostawiliście w Waszej ojczyźnie dom, przeszłość, krewnych. Wspólnotę. Bez Syrii i mój świat skurczył się do niespotykanie niewielkich rozmiarów. Nie odbudujemy już tego, co było.
Na tej syryjskiej wojnie nie ma lepszych i gorszych. Tak jak nie ma wojen sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Nie ma wojen o demokrację. Każda wojna jest zła. Kiedy słuchałem kolejnych medialnych doniesień, nie zgadzałem się z wieloma ocenami tego konfliktu. Dziś sam z trudem zdobyłbym się na jego ocenę i komentarz. Dlatego postanowiłem napisać o Syrii, którą zapamiętałem. O świecie, którego już nie ma, który tak szybko legł w gruzach.
*
Przeglądam stare klisze. Z roku na rok tracą swoje kolory. Pamięć zaczyna płatać figle. Wesela w północno-wschodniej części Syrii nazywanej Wyspą, po arabsku Dżezirą. Wspólna kąpiel w rzece Chabur z potomkami uchodźców z Asyrii. Długie rozmowy na dachach wiejskich i miejskich domów. Sanktuarium patrona obłąkanych. Morze satelitarnych anten widziane z wysokości ostatniego piętra domu w Aleppo. Selim i jego kochająca żona, która była przy cierpiącym mężu, w niewielkim mieszkaniu, gdzie znalazło się miejsce i dla mnie. Tysiące chwil zatrzymanych w obrazach. Do dziś przechowywanych w szufladach, pomimo licznych przeprowadzek. Chwil dobrych i nieprzyjemnych, ponieważ – jak mówił mi ojciec Makarios – ludzie wszędzie są tacy sami. Spotkasz tych złych i tych dobrych.
Ostatni pobyt w Syrii został zarejestrowany na zdjęciach cyfrowych. Pamiętasz, Fahadzie, jak spacerowaliśmy razem z twoją rodziną dawną rzymską drogą w ruinach Apamei? Jest takie jedno zdjęcie, które szczególnie lubię. Ono mówi najwięcej o naszej przyszywanej rodzinie. Wędrowaliśmy antyczną drogą między rzędami starożytnych kolumn. Dziś taki spacer nie byłby już możliwy.
A Aleppo? Wędrówki jego ulicami? Było coś złowrogiego w mojej ostatniej wizycie w Syrii, chociaż nikt nie spodziewał się tego, że wybuchnie wojna. Po raz pierwszy na starej uliczce alepskiego targu zaczęły biec za mną dzieci z kijami. Uderzając w spuszczone metalowe rolety, krzyczały z wściekłością, żebym poszedł sobie precz, a ich twarze wykrzywiał grymas nienawiści. Po raz pierwszy nie poczułem się jak u siebie, byłem obcy. Poczułem podmuch wrogości tuż przed odlotem do Polski. Świat zaczął się rozpadać.
Iljas i Ghada przyjechali do Polski na kilka miesięcy przed wybuchem wojny. Spędzili w mojej ojczyźnie prawie miesiąc. Pojechaliśmy do Zakopanego, Krakowa, Warszawy. Byliśmy w Białymstoku i na białostockiej wsi u moich krewnych. Tam podobało im się najbardziej. Tam i w Krakowie. Wszystko było piękne. Dzięki polskim przyjaciołom spędzili wspaniały czas. Na lotnisku odmówiono im wejścia na pokład samolotu. Czeskie linie lotnicze nie chciały zabrać ich z powrotem, bo przedłużyli o kilka dni swój pobyt. Gorączkowe szukanie samolotu, który miał zabrać ich w drogę powrotną do Syrii. Znalazły się linie lotnicze, które zgodziły się na tę podróż. Musieliście wracać do dzieci. Gdybyśmy wiedzieli, że wkrótce wybuchnie ta przeklęta wojna…
Poznałem Was w niezwykły sposób. Pamiętacie? Byłem chory, a zabraliście mnie z ulicy. Przez tydzień leżałem z gorączką. Był sierpień, nic nie było w stanie zbić mojej temperatury, a ta przekraczała cały czas czterdzieści stopni. Pomagaliście mi trafić do łazienki. Woda w prysznicu, mimo że gorąca, wydawała się co najwyżej letnia. Zajęliście się mną, chociaż byłem obcy. Pokochałem Was. Pokochałem Wasze miasteczko. Postanowiłem, że będę wracać.
Jedyne święta Bożego Narodzenia, które spędziłem bez rodziców, były w Syrii. Chciałem z Wami świętować ten niezwykły czas. Zamknąć kalendarz uroczystości, w których dane było mi uczestniczyć. Odwiedzaliśmy Waszych sąsiadów. Do Trzech Króli piliśmy świąteczną nalewkę. Jedliśmy specjalnie przygotowane słodycze. Sylwester spędziliśmy w asyryjskim domu Dżamala.
Niestety, wyzwolenie demonów międzyreligijnej i międzywyznaniowej nienawiści, drzemiących pod syryjskim niebem, stało się faktem. Przez kilkadziesiąt lat spały pod oliwnymi drzewami. Budziły się na chwilę co jakiś czas, aby pozostawić krwawe plamy w kronice dziejów tego miejsca. Nigdy jednak nie było tak, że budziły się same. Zwykle przychodził ktoś, kto mówił: „Wstańcie i czyńcie dzieło zniszczenia”. Potem znów zasypiały. Jednak tym razem nie zamierzały zasnąć. Zaczęła się wojna bez precedensu, o której można przeczytać w wielu książkach, powstających w przekonaniu, że wojna zawsze się sprzeda. Demony te dostrzegł jeszcze w czasach mandatu francuskiego w Syrii podróżnik i orientalista, Witold Władysław Rajkowski. Syrię nazwał krajem dziwów i nienawiści.
Jest to zapewne jednym z największych dziwów, że mieszkają tu obok siebie, a często pomieszani ze sobą przedstawiciele różnych narodów i plemion. Wyznawcy najrozmaitszych religii: Druzowie, lud rycerski, wyznający tajemniczą, okultystyczną wiarę i czczący, jako wcielenie Boga, szalonego kalifa Hakima; Alauici, surowi górale, także wyznawcy bliżej nieznanego kultu; Turcy marzący o oderwaniu całych połaci kraju i przyłączeniu ich do państwa Mustafy Ataturka; Beduini śniący o chwili, w której jak ptactwo drapieżne mogliby rzucić się na wsie i miasta; Ormianie, wygnańcy z Turcji, przeżarci zarazą komunizmu; Czerkiesi przybyli niegdyś z Kaukazu, dostarczający wojsku śmiałych jeźdźców; Jezydzi zwani „Czcicielami diabła”, gdyż boją się wymawiać jego imię; Kurdowie, górskie wilki, zawsze głodne krwi; Asyryjczycy, przymierający głodem „pupile” Ligi Narodów, która ich nie umiała ocalić przed nożami Beduinów w Iraku, aż schronić się musieli pod opiekę Francji. A wszystkie te nacje i wyznania nienawidzą się wzajem i dyszą żądzą mordu i zniszczenia3.
*
To Fahad powiedział mi: „Napisz książkę o nas i o tym, co było. Pamiętnik z twojej podróży nie powinien zostać wyłącznie w twoich wspomnieniach”.
„Świadom ograniczeń mej myśli i ułomności mojego języka, wzdragałem się” – pisał Jan Damasceński, rozpoczynając przed wiekami pisanie Rozdziałów filozoficznych. Podobnie myślałem, zaczynając moje pisanie o Syrii. Postanowiłem „brać się za to, co jest ponad siły, ważyć się na to, co jest niemożliwe, jak jakiś zarozumialec i śmiałek, przewidując niechybne niebezpieczeństwa grożące tym, którzy porywają się na takie rzeczy”. Postanowiłem wyruszyć do krainy wspomnień, odkrywanej na nowo w tym, co zapamiętałem, zapisałem w chaotycznie prowadzonych notatnikach, zobaczyłem po raz kolejny na kliszach, blaknących wraz z upływem czasu. To moja najbardziej osobista podróż, jaką odbędę razem z Wami. Wybaczcie mi ograniczenia mej myśli i ułomności mojego języka.
*
Działo się to po raz pierwszy ponad dwadzieścia lat temu. Do Syrii pojechałem w roku poprzedzającym śmierć prezydenta Hafeza al-Asada, alawity, który chciał być uznany za prawowiernego muzułmanina. Rządził niepodzielnie od prawie trzech dekad. Jeszcze nic nie zapowiadało damasceńskiej wiosny. A ta nastała w roku następnym, wraz z sukcesją syna, Baszara al-Asada. O jej krótkim bycie dowiedziałem się rok później. Potem, po inwazji Stanów Zjednoczonych na Irak, napłynęła fala uchodźców. Niecałą dekadę później to Syryjczycy stali się uciekinierami przed wojną domową.
Moje serce zostało w tamtym kraju, którego już nie zobaczę. Dziś mogę sobie o nim wyłącznie przypomnieć, odtwarzając miniony czas albo rozmawiając z Fahadem pod drzewem figowym w Melbourne lub słuchając opowieści Michojela. Postanowiłem więc o tym kraju napisać.
Melbourne, styczeń 2018 roku
J. Damasceński, Dialektyka albo rozdziały filozoficzne. O Herezjach, przeł. A. Zhyrkova, Kraków 2011, s. 33. [wróć]
T. E. Lawrence, Siedem filarów mądrości, przeł. J. Schwakopf, Warszawa 1998, s. 307. [wróć]
Antoni Przemysław Kosowski (red.), Witold Władysław Rajkowski. Podróżnik i orientalista, Kraków 2017, s. 71-73. [wróć]
Rozdział 1
ODNALEŹĆ SWÓJ DAMASZEK
Wolni od zbędnego luksusu, a przy tym nieobciążeni uprzedzeniami i niewczesnymi osądami, wchodziliśmy w lud, przyjmowaliśmy łatwo zwyczaje i doznawaliśmy w ten sposób owych uczuć, które wzbudzały w nas coraz to nowe widoki i ciągle zmieniające się otoczenie1.
Austen Henry Layard
Chciałbym zacząć moją podróż po Syrii w Damaszku. Syryjczycy nazywają swoją stolicę Szam. Nie było takiego drugiego syryjskiego miasta, którego nazwa zadziałałaby na moją wyobraźnię równie mocno jak Damaszek. Słyszałem o nim już w najmłodszych latach. Tę wiedzę zawdzięczałem mojemu imiennikowi Szawłowi, który został Pawłem. To z tego miejsca, jak napisał Rafik Schami, Paweł „dał drapaka do Europy”2. I na tym moja wiedza ponad dwadzieścia lat temu się kończyła.
Nie zakładałem niczego. Wolny „od zbędnego luksusu, nieobciążony uprzedzeniami”, rozpocząłem wędrówkę. Nie ruszyłem jak Layard w kierunku Niniwy, lecz do Damaszku. Nie dosiadłem jak on konia. Przyjechałem najzwyczajniej w świecie, jako jeden z pasażerów autobusu, od strony Jordanii. Miałem już za sobą pierwsze tygodnie w drodze.
Moja pierwsza wizyta w Syrii nie zwiastowała tego, co stało się później. Jej powód był banalny. Rok 1999. Marzyłem o wyruszeniu poza Europę. Nie miałem wtedy e-maila, własnego komputera, a Internet nie był moim światem. Uzbrojony w aparat i kilkanaście rolek, z odłożonymi w pocie czoła dolarami, razem z Marcinem i Rafałem kupiłem bilet w jedną stronę. Do Egiptu. Planowałem, że lądem, z wyjątkiem przeprawy przez Morze Czerwone, wrócę do Polski. Rafał odłączył się pierwszy, ruszając po Egipcie i Jordanii do izraelskiego kibucu na wolontariat. Marcin, student archeologii, był już wcześniej w Syrii i to z nim dotarłem do Damaszku. Granicę syryjską przekroczyliśmy w samo południe. Odprawa nie trwała długo. Jedynie badawcze pytanie o moje imię i nazwisko, wypowiedziane podejrzliwym tonem. Problemów nie było. „Jestem w kraju, którego jeszcze nie znałem” – zapisałem na kartce przewodnika. W Syrii nasze drogi z Marcinem się rozeszły. Każdy z nas podążył dalej na własną rękę.
*
Witold Władysław Rajkowski nazywał Damaszek „Perłą Wschodu nad Baradą”. Barada jest rzeką, której syryjska stolica zawdzięcza swoje powstanie i rozwój. Rajkowski jechał jej wąwozem w drodze do Damaszku, odbywając swoją podróż koleją z Bejrutu.
Niegdyś wspaniała stolica Omajjadów – zaczynał swój opis Damaszku – tylekroć burzona, palona, równana z ziemią i znów zmartwychwstała, tętniąca wschodnim życiem w bazarach, śpiąca snem wschodniego lenistwa w krętych uliczkach, cichych i pełnych żaru3.
Inny opis Damaszku znalazłem w przewodniku po Syrii i Libanie, który ukazał się nakładem Krajowej Agencji Wydawniczej w 1976 roku:
DAMASZEK (po arabsku Dimaszk) – stolica Syryjskiej Republiki Arabskiej jest jednym z najstarszych miast świata. Pierwsze historyczne wzmianki o nim pochodzą ze źródeł egipskich i asyryjskich (XV w. p.n.e.). Trzy tysiące lat temu był stolicą Imperium Aramejskiego. Damaszek leży na przedgórzach Antylibanu, u stóp góry Kasjun. Legenda mówi, że na tej górze Kain zabił Abla. Przez miasto przepływa rzeka Barada, znana z czasów starożytnych jako Złota Rzeka. Jadąc z lotniska w kierunku śródmieścia, mijamy żyzną równinę Ghuta, sławną od najdawniejszych czasów z terenów uprawnych i sadów owocowych4.
Damaszek od wieków rywalizował o prawo do pierwszeństwa z Aleppo. Oba miasta miały duże aspiracje. W końcu to Damaszek był na szlaku wiodącym na południe, a od VII wieku na trasie pielgrzymek do Mekki. Natomiast Aleppo łączyło wybrzeże Morza Śródziemnego z terytorium dzisiejszego Iraku, gdzie powstały potężne cywilizacje Starożytnego Wschodu. Z czasem to Damaszek zaczął wygrywać w konkurencji „najważniejsze miasto Syrii”. W XIX wieku wyrósł mu nowy rywal w postaci Bejrutu, który stał się jednym z mateczników arabskiego nacjonalizmu.
*
Pierwsze słowa, które napisałem w moich nieregularnie prowadzonych zapiskach z podróży w dniu wyjazdu z Damaszku, brzmiały: „Damaszek zadziwia, zachęca, irytuje… Znajdziesz tu wszystko, czego możesz spodziewać się na Bliskim Wschodzie. Stare Miasto z meczetem Omajjadów, kaplicą świętego Pawła, tworzą niepowtarzalny klimat”.
Damaszek nie przyjmował tak gościnnie w swoje progi obcokrajowców jak inne miejsca, które odwiedziłem w Syrii. Miasto, które od wieków leżało na trasie głównych szlaków łączących Europę, Afrykę i Azję, było ważnym punktem wyjściowym pielgrzymek do Mekki. Przywykło do obcych, których obecność na damasceńskiej ulicy nie była niczym wyjątkowym. Można nazwać to przekleństwem dużego miasta i stolicy. Dlatego w Damaszku najczęściej spałem na dachu jednego z domów, przekształconym w sypialnię pod otwartym niebem. Przyciągała ona plecakowiczów, którzy podobnie jak ja, gnani chęcią przeżycia przygody w dalekim kraju, nie dysponowali wystarczającymi środkami na zapewnienie sobie lepszego noclegu. Z nocy spędzonych na tamtym dachu pamiętam pchły gryzące bezlitośnie różne części ciała. Swędzenie uśmierzała noc, która w upalne lato była niczym wybawienie. Wraz z budzącym się dniem miła, wieczorna bryza znikała i nadchodził upał.
Sierpień w języku potocznym ma przydomek „płonący” – zauważył Rafik Schami, który mistrzowsko opisywał świat syryjskiej stolicy. – Damaszek przez cały dzień znajduje się jakby pod kloszem pełnym płomieni. Temperatura wzrasta do ponad czterdziestu stopni. Cóż mogą na to poradzić żałosne wentylatory? Beznadziejnie mielą tylko gorące powietrze5.
W drodze do hotelu mijałem uliczny zakład krawiecki. Jego właściciel nie mieścił się w małym pomieszczeniu i wychodził na ocienioną uliczkę ze swoją wysłużoną maszyną do szycia. Krawiec szył na niej odzież militarną, zamawianą ku chwale ojczyzny. Klient mógł wybrać sobie rodzaj maskowania i mundur powstawał na zlecenie w ciągu dnia. Pracy krawca patronowali Hafez al-Asad i jego synowie, Bazil i Baszar, uwiecznieni na zawieszonych nad krawcem portretach. Takie same obrazki syryjskich przywódców można było kupić kilka kroków dalej. W 2000 roku w sprzedaży pojawiły się koszulki z Baszarem, który przejmował kontrolę nad osieroconym przez ojca krajem. Sukcesja syna nie musiała być do końca taka oczywista. Po władzę mogli sięgnąć inni, co jednak nie nastąpiło. W czasie drugiej wizyty w Syrii, zanim wyjechałem w kierunku odwrotnym niż rok wcześniej, jadąc na południe ku granicy z Jordanią, zakupiłem i portrety, i koszulkę.
Mogę sobie wyobrazić konsternację izraelskich służb granicznych, kiedy wjeżdżałem do Izraela z zapakowanymi do plecaka portretami Asadów, zakupionymi w charakterze nietypowej pamiątki z Syrii. Mój przystanek na pograniczu jordańsko-izraelskim przedłużył się zaraz po obejrzeniu mojego paszportu przez Izraelczyków. Wizy libańskie i syryjskie budziły podejrzenia. Zostałem poproszony o natychmiastowe opuszczenie wygodnego autobusu. Z luku bagażowego musiałem wyciągnąć plecak i odejść od niego. Został zabrany do dokładnej kontroli, której również zostałem poddany. Słyszałem co jakiś czas te same pytania – o miesiąc rozpoczęcia roku akademickiego w Polsce, o moje imię, imiona rodziców. Musiałem zdjąć ubranie i czekać. Nikt mnie jednak nie zapytał o portrety zakupione w Damaszku. Ostatecznie otrzymałem pieczątkę do paszportu, przez co przed kolejnym wyjazdem na Bliski Wschód byłem zmuszony do jego wymiany w Polsce. Z izraelskim stemplem nie mógłbym podróżować po Syrii, Libanie i Iranie, które chciałem jeszcze odwiedzić.
W następnych latach, tylko raz, i to z racji panujących jeszcze marcowych chłodów, na miejsce noclegu wybrałem podrzędny damasceński hotel. Z łóżka, które wyginało się na kształt łuku, i na które niedbale zarzucono brudny koc, rozciągał się widok na zaniedbany plac w pobliżu Starego Miasta. W tle pięły się góry Antylibanu.
Żywiłem się skromnie. Falafel i szałarma zakupione na ulicy były najtańszą przekąską. Uzupełniałem ją owocami opuncji.
Konsumpcja pierwszej z nich zakończyła się uszkodzeniem języka. Nie wiedziałem jeszcze, że muszę obrać owoc przed jego włożeniem do ust. Uczyłem się świata, który tak słabo znałem. Przypomniałem sobie wtedy japońską wycieczkę, której byłem przewodnikiem po Polsce. I to, jak rozśmieszyło mnie wtedy pytanie o to, w jaki sposób zjeść śliwkę węgierkę. Teraz ja znalazłem się w podobnej sytuacji, ale zadufany w sobie, nie zapytałem nikogo o radę. I tak otrzymałem stosowną lekcję pokory.
*
Muszę przyznać, że Damaszek nie zachwycił mnie aż tak bardzo, jak inne miejsca w Syrii. Mogłem się zgodzić ze słowami Jana Bystronia, który odwiedził to miasto w dwudziestoleciu międzywojennym. Pisał on:
Damaszek jednak, także w starych swych dzielnicach, zawodzi. Nie jest to już miasto, o którem z takim entuzjazmem pisali dawniejsi podróżnicy, miasto czaru i piękna; pewnie, że bardzo wiele tych zachwytów należy położyć na karb tradycyjnej maniery literackiej, która każe widzieć zawsze w Rzymie wieczne miasto. A w Damaszku dekoracje z tysiąca i jednej nocy6.
A zatem po co piszę o Damaszku? Dlatego, że najdokładniej zapamiętuję pierwsze chwile i miejsca w kraju, do którego dopiero przyjechałem. Przybyłem do tego miasta i zobaczyłem je, bo jak można być w Syrii i nie widzieć Damaszku? Wygrała tu również moja pasja do poznawania dziejów. Informacja, że już od kilku tysięcy lat miejsce zwane Damaszkiem tętni życiem, robiła wrażenie na mieszkańcu miasta, które ma tych lat zaledwie kilkaset. Jednak najważniejszy jest moment konfrontacji naszych skrywanych wyobrażeń z rzeczywistością. A na realność miasta składały się liczne obrazy. Był Damaszek muzeów. Damaszek zamknięty w murach Starego Miasta. Był Damaszek świętych mężów i legend. W końcu był Damaszek szawłowy.
Napisałem w zeszycie z prezydentem Asadem i jego synami na okładce: „Muzeum Narodowe stwarzało wrażenie nieuporządkowanej galerii odkryć. Liczne starożytności i rekonstrukcja fragmentu starożytnej Palmiry były warte zobaczenia”. Kolejny wpis dotyczył muzeum czynu zbrojnego syryjskiej armii.
„Muzeum wojska – notowałem – prezentuje zwycięskie dzieło syryjskiej machiny wojennej. Asadowi udało się zbudować, jeszcze w czasach zimnej wojny, jedną z liczniejszych w całym regionie armii. Była ona odpowiedzią na wcześniejsze klęski syryjskich sił zbrojnych, które nie potrafiły utrzymać Wzgórz Golan. Jednak wbrew syndromowi porażki, w muzeum znalazły się doczesne szczątki izraelskiego samolotu, który jest koronnym dowodem bohaterskich wyczynów arabskich żołnierzy. Z muzeum wychodzi się z przekonaniem, że to Syria zwyciężyła Izrael”.
Na szczególną uwagę zasługiwała ekspozycja poświęcona planom wspólnego ze Związkiem Radzieckim podboju kosmosu. Syryjski wojskowy, Muhammad Faris, wykonując lot na pokładzie Sojuza TM-3 w 1987 roku, stał się pierwszym Syryjczykiem i drugim Arabem w przestrzeni kosmicznej. Spędził tam ponad siedem dni, za co po powrocie ze Stacji Orbitalnej Mir został odznaczony Złotą Gwiazdą Bohatera Związku Radzieckiego i Orderem Lenina. To dlatego w jednej z gablot w 1999 roku wciąż wisiał portret Michaiła Gorbaczowa obok wizerunku syryjskiego prezydenta.
Wraz z końcem zimnej wojny prysł sen o wspólnym projekcie, chociaż Rosja do dziś zajmuje szczególne miejsce w sercu władz w Damaszku.
*
Damaszek sprawiał wrażenie miasta zamkniętego, szczególnie w plątaninie uliczek Starego Miasta, wśród ponurych ścian domów, broniących zazdrośnie swojego wnętrza przed ludźmi z ulicy. Dopiero po latach poznałem Damaszek z nieznanej mi strony, tej ukrytej przed obcym przybyszem, przedstawionej przez Rafika Schamiego w jego powieściach. Żałuję, że przeczytałem te książki tak późno, bo nikt inny nie opisał z taką fantazją i swadą niewidzialnego miasta, o którego istnieniu wiedzą wyłącznie jego mieszkańcy. Być może inaczej spojrzałbym na Damaszek, kiedy przebywałem w jego murach. Schami stworzył jeden z najpiękniejszych tekstów o Damaszku, jaki przeczytałem. Oto jego fragment:
Często nie można oddzielić od siebie tego, co w Damaszku jest legendą, a co prawdą. Tu, tuż za rogiem pewien człowiek imieniem Szaweł został nawrócony przez wizję na chrześcijaństwo i został pierwszym przywódcą Kościoła, Pawłem7.
A jak było dwadzieścia lat temu? Tą sceną, która najbardziej zapadła mi w pamięć, dzięki klatce slajdu z pierwszej podróży po Syrii, było wejście na damasceńskie Stare Miasto. Na murze wisiał potężny portret wszechmocnego ojca syryjskiej republiki Arabów, w otoczeniu uśmiechniętych młodych pionierów i białych gołębi pokoju. Tuż pod nim pomalowana wojskową zielenią ciężarówka. I czarna dziura ocienionego damasceńskiego bazaru.
Suk el-Hamidija należał do najbardziej znanych wśród zagranicznych turystów syryjskich bazarów. „Postępowa Turcja jeszcze w czasach przedwojennych pokryła bazary blaszanem sklepieniem, zbliżają je w zewnętrznym wyglądzie do zachodnio-europejskich hal targowych” – wspominał Jan Bystroń8. Mijałem niezliczone sklepiki. Mniej zamożni sprzedawcy rozkładali swój towar na środku bazarowej ulicy, na rozłożonej płachcie, łatwej do spakowania, wzięcia na plecy i szybkiej zmiany lokalizacji. Głównym pasażem handlowym docierało się do meczetu Omajjadów. Sąsiedztwo świętego miejsca nie przeszkadzało sprzedawcom oferować erotyczną bieliznę.
W wędrówce przez damasceński bazar odbywało się podróż w czasie. Z jednej strony nowy towar, nowe produkty, ale wciąż ten sam gwar i zbity tłum, wędrujący wartkim strumieniem. Kroczyłem ulicą, która pamiętała rzymskie imperium. Lubiłem siadać na jej krawędzi i obserwować grację, z jaką handlarze wciskają nawet najbardziej podły towar tym, którzy chociaż na chwilę okazali słabość i zaczęli przyglądać się bluzce, spodniom czy odtwarzaczowi płyt. Potem następowały negocjacje cenowe, nie zawsze uwieńczone powodzeniem. Jedna ze stron zawsze odchodziła przegrana, a przynajmniej pozornie okazywała, że została puszczona z torbami, w głębi serca nie kryjąc satysfakcji z udanego zakupu. Targowanie może i jest sztuką, ale rozpiętość cen zależy od wstępnej oceny nabywcy przez sprzedawcę. Obcokrajowcy przywykli do stałych cen nie negocjowali. A przecież – cytując fragment opowieści Rafika Schamiego – na damasceńskim bazarze „życie jest rozmową, pytaniem i odpowiedzią, dawaniem i braniem! Kurtka kosztuje pięćdziesiąt, a ja daję dwadzieścia, żebyś zrobił dobry interes.” Swoistym fenomenem bazaru jest jednak to, że ten sam schemat kupna i sprzedaży przetrwał przez wieki. Zmieniał się jedynie język obsługi klientów i oferowany przez kramarzy asortyment.
Dwadzieścia lat temu damasceński bazar był miłą odmianą po egipskich ulicznych sprzedawcach, zastępujących drogę na kairskim suku. W Egipcie obcokrajowiec mógł zawsze liczyć na „tanią cenę”, wykrzykiwaną po angielsku: „Cheap price!”. Kiedy miękkie działania marketingowe zawodziły, towar był rzucany pod nogi obcokrajowca lub wpychany mu w dłonie, co miało wytworzyć rodzaj finansowego zobowiązania względem oferenta. W Damaszku nic nie było cheap, nawet na najczęściej uczęszczanym przez turystów Hamidije. Nic nie kosztowało tylko trzech egipskich funtów – „sri egyptian pounds” – i nie było wyłącznie dla mnie – „just for you, Mister”. Egipt był jednak zupełnie innym miejscem, ze swoimi problemami i ludźmi, którzy walczą o każdego funta, bo muszą przetrwać. A do tego, ośmieleni masową turystyką, korzystali z okazji narzucenia jak największej marży na towary, których nie zakupi sobie Egipcjanin.
W Damaszku, w 1999 roku, nikt mnie nie zaczepiał na ulicy, aby zaoferować wyjątkowo tani towar. Może nie było przesady w powiedzeniu, którego autorem jest jeden z moich syryjskich przyjaciół: „W Syrii każdy ma swoje imię, w Egipcie każdy ma swoją cenę”.
*
Na damasceńskiej starówce lubiłem przesiadywać w kawiarniach. Sączyłem bez pośpiechu przesłodzoną herbatę lub parzoną po turecku kawę. Kawiarnie były miejscem spotkań Syryjczyków, zasiadających przy stolikach, gdzie dym z nargili mieszał się z podłym zapachem papierosów. Ważnym elementem wyposażenia kawiarnianego wnętrza był mały telewizor. Na blatach stolików rozgrywano kolejne partie tryktraka. Najchętniej wybierałem takie miejsce, z którego mogłem obserwować ulicę.
Kolejna łyżeczka cukru wsypywana do przyniesionej małej szklanki z herbatą wyznaczała rytm kawiarnianej kultury. Kawa i herbata, jak i tytoń, są tymi używkami, które przyjęły się na Bliskim Wschodzie i nie były obwarowane zakazami. Nie były haram dla wyznawców islamu, a zapewniały odpowiednią porcję rozrywki.
Schami w swoich opowieściach z Damaszku najczęściej oddaje głos opowiadaczom historii. Ci, którzy zajmowali się zawodowo opowiadaniem, byli zdolni przyciągnąć klientelę do kawiarni, zanim zaczęły ich wypierać masowe środki przekazu. „Opowiadacz musi być cichy, a im jest cichszy, tym jest mądrzejszy” – to żelazna zasada, o której przypominał Schami9. Opowiadacz w świecie arabskim musi być słuchany, a milczenie jego słuchaczy potwierdza jego zdolności krasomówcze. W języku arabskim nazywa się ich hakawati i cieszą się poważaniem, żyjąc ze snucia historii również na specjalnych wydarzeniach, takich jak wesele.
W damasceńskich kawiarniach nie było trudno o znalezienie rozmówcy. A ci, podobnie jak opowiadacze u Schamiego, potrafili snuć opowieści. Mniej pytali, a więcej mówili. Jedna z takich rozmów, z Hamidem, ciągnęła się dosyć długo. Zaczął od sprawy jego zdaniem kluczowej:
– Kiedy chcesz podać ustnik nargili następnej osobie, zwiń w kabłąk sznur od ustnika. Wtedy osoba, która odbierze od ciebie sznur fajki wodnej, klepnie cię po twojej dłoni i powie: „dziękuję”. Ty jej odpowiedz: „proszę bardzo”.
Po tym wstępie Hamid opowiadał o Damaszku, o wielkich dziwach tego miasta, o omajjadzkich minaretach, na które spoglądaliśmy, siedząc przed kawiarnią, o tym, że chciałby też jeździć po świecie, i o europejskich turystkach, którym przypatruje się z nieukrywanym utęsknieniem, aż wreszcie dał mi szansę na zadanie mu pytania. Najprawdopodobniej najbardziej banalnego, jakie można sobie wyobrazić. Zapytałem:
– Czym się zajmujesz Hamidzie?
Odpowiedział z pełną powagą w głosie:
– Szukam kamienia filozoficznego.
Z trudem powstrzymałem uśmiech, ale nie zdążyłem jeszcze opanować wesołości, kiedy Hamid dodał:
– W moich poszukiwaniach jestem już blisko szczęśliwego finału.
Więcej szczegółów nie poznałem, ale mój rozmówca wierzył w swoje słowa.
Zastanawiałem się potem, czy plan Hamida się powiódł. Jednak nie odnalazłem jak dotąd żadnych wzmianek o odkryciu cudownego eliksiru w syryjskiej stolicy. Przed naszym rozstaniem Hamid ostrzegł mnie jeszcze przed podróżą do Homsu:
– Ludzie z Homsu są nieokrzesani. Mówimy, że są jak dinozaury.
Później miałem okazję sprawdzić to ostrzeżenie. Nie potwierdziło się. Czyżby mieszkańcy stolicy z pogardą patrzyli na Homs?
*
Największym fenomenem damasceńskiej starówki nie był jednak bazar. W moim subiektywnym przewodniku stało się nim miejsce, gdzie wznosi się meczet Omajjadów, widoczny ze stoków gór Antylibanu. Miejsce niezwykłe, bo można w nim odnaleźć ciągłość modlitwy zanoszonej do różnych bogów od kilku tysiącleci. Zmieniały się nazwy tych bogów, zmieniała się zabudowa. To tutaj, zanim przybyli Grecy, a po nich Rzymianie, czczono boga burzy i pogody Hadada. W dawnej Syrii bóg zsyłający deszcz był najważniejszy, ponieważ od klimatu zależały zbiory. Obfite plony były łaską zesłaną przez Hadada, nazywanego również Baalem, co oznaczało „Pana” lub „Właściciela”. Dawni książęta Damaszku przyjmowali imiona synów „Pana-Burzy”. Z czasem gromowładny Baal-Hadad mógł stać się zaczynem wyobrażenia greckiego Zeusa. Tym bardziej że obaj bogowie mieszkali na wysokiej górze – ten syryjski na Kasjusie, na południe od ujścia Orontesu, ten grecki na Olimpie.
Po Hadadzie nadszedł czas kolejnych niebiańskich patronów. Rzymianie wznieśli tutaj świątynię poświęconą Jowiszowi, godnemu następcy Hadada. W IV wieku po narodzeniu Chrystusa miejsce kultu przejęli chrześcijanie, wznosząc bazylikę Świętego Jana. Rzymska świątynia podzieliła los innych, uznawanych za pogańskie, budowli. Cesarz Teodozjusz I Wielki ufundował kościół, w którym znalazła się głowa świętego Jana Chrzciciela, co przyciągało licznych pielgrzymów, a miało związek z rosnącym w siłę kultem relikwii. Szczątki tak ważnego świętego stały się obiektem pożądania wielu innych świątyń.
Wraz z nadejściem Arabów, w latach trzydziestych siódmego stulecia, do Damaszku wkroczyli wyznawcy islamu. Przez pierwsze dekady wspólnie korzystali z wnętrza bazyliki, dzieląc je na połowę. Część wschodnią pozostawiono chrześcijanom. Część zachodnia służyła wypełnianiu muzułmańskiego nakazu modlitwy. Damaszek wraz z rozpoczęciem rządów dynastii Omajjadów stał się centrum arabskiego imperium. Kolejny z omajjadzkich kalifów, Al-Walid I, w czasie swojego panowania, w pierwszych dwóch dekadach ósmego stulecia, odebrał sanktuarium Świętego Jana chrześcijanom i zbudował meczet godny wielkiego imperium. Jego budowa trwała dziewięć lat. Co najmniej dwanaście tysięcy robotników pracowało na terenie dawnej rzymskiej świątyni, adaptując jej przestrzeń wraz z chrześcijańską bazyliką na potrzeby nowego kultu. Ich praca skończyła się w 714 roku. Nie zmieniło się tylko jedno. We wnętrzu nadal oddawano cześć janowej głowie. Jan Chrzciciel jest bowiem uznawany przez muzułmanów za jednego z proroków.
Meczet służy w islamie nie tylko za miejsce modlitwy, ale i spotkań. Nie odnajdziemy w jego wnętrzu skupienia przynależnego kościołom. Zanim jednak wszedłem do sali modlitw, musiałem pokonać wewnętrzny dziedziniec. Buty zostawione przed wejściem i brunatne płaszcze zarzucane przez kobiety, ubrane w niestosowny sposób, były przepustką do wejścia na rozległy wewnętrzny plac. Wyczuwało się zapach przepoconych nóg, chwilami tak silny, że aż nie do zniesienia.
Omajjadzi chcieli pokazać w nowym meczecie swoją potęgę. Stałem pod ogromną skarbonką meczetu, którą budowniczy ustawił na kolumnach z okresu bizantyńskiego. Przyglądałem się imponującemu swoją wielkością dziedzińcowi. Kolumny ze świątyń wzniesionych przez Rzym i Bizancjum wykorzystano również w innych miejscach świątyni. Z kolei mozaiki, widoczne od strony dziedzińca, stanowiły wyraźne nawiązanie do wzorców sztuki Drugiego Rzymu. Bizantyńskie inspiracje mogły służyć potwierdzeniu mocarstwowej pozycji Omajjadów. Mogły też być wyrazem zachwytu sztuką Bizancjum.
Sala modlitw stanowi najważniejszą część omajjadzkiego kompleksu. Mieści się w dawnej chrześcijańskiej bazylice. Bystroń tak opisywał swoje pierwsze wrażenia z wizyty w tej świątyni:
Możnaby zaryzykować zdanie, że islamizacja bazyliki odebrała jej pierwotny charakter, nie asymilując jej w zupełności do ducha nowego kultu, czem tłumaczyćby można jej artystyczne niedociągnięcia10.
Wnętrze meczetu wyłożone dywanami, poza czasem wyznaczonym na obowiązkową w islamie modlitwę, służyło prowadzonym półgłosem rozmowom. Potężne wiatraki uparcie mieliły rozgrzane powietrze. Było dokładnie tak, jak w opisie Rajkowskiego.
Podłoga jest zasłana mniejszymi i większymi kobiercami i dywanikami, na których w różnych pozach spoczywają wierni. Jedni z nich śpią, inni czytają lub rozmawiają półgłosem, a najczęściej trwają pogrążeni w słodkim marzeniu o niebieskich migdałach. Meczet nie jest dla muzułmanina świętym przybytkiem, Domem Bożym, jak dla nas kościół, a tylko miejscem modlitwy, a jednocześnie schronieniem, w którym można znaleźć wytchnienie i spokój11.
Poszukiwania głowy proroka zawiodły mnie do relikwiarza zwieńczonego kopułą. W jej wnętrzu została ukryta czaszka świętego Jana. „Nad kapliczką-klatką, bogato zdobioną, w której mieszczą się relikwje św. Jana, błyszczy złoty półksiężyc” – pisał Bystroń12. Trzykrotne okrążenie relikwiarza i wrzucenie monety za jego ogrodzenie było warunkiem wysłuchania zanoszonej do proroka prośby.
Meczet Omajjadów zbudowany w miejscu kolejno następujących po sobie religii i świątyń, został wzniesiony z budulca, który pochodził również ze zrujnowanych kościołów. Skrywa w swoim wnętrzu nawet starochrześcijańską chrzcielnicę. Na zewnątrz, w jego cieniu, już poza obrębem murów, można przyjrzeć się pnącym się w górę minaretom. Cytowany już Rajkowski pisał:
Nad wielkim czworobokiem meczetu Omajjadów, wewnątrz którego znajduje się grób chroniący głowę świętego Jana Chrzciciela, sterczy niby słup czworogranny zakończony iglicą – „minaret Jezusa”. Według legendy, gdy przyjdzie godzina walki z Antychrystem, zstąpi „Saidna Isa” z niebios na tę białą iglicę13.
Minarety zostały wzniesione na narożnych wieżach rzymskiej świątyni. Miały stać się pierwszymi minaretami w dziejach islamu.
To w meczecie Omajjadów, za pontyfikatu Jana Pawła II, doszło do historycznego spotkania Kościoła rzymskiego z islamem. Wizyta papieża została wykorzystana przez syryjskie władze do ocieplenia wizerunku Syrii, obarczanej winą za wspieranie ugrupowań uznawanych przez Waszyngton za terrorystyczne. Baba, czyli papież był wielokrotnie wspominany przez spotykanych przeze mnie Syryjczyków. Paradoks tego wydarzenia polegał na spotkaniu w miejscu, które zostało odebrane wyznawcom chrześcijaństwa, a przywódca chrześcijan obrządku łacińskiego spotkał prezydenta Asada, politycznego przywódcę alawickiej mniejszości, która jest wciąż traktowana przez sunnitów w kategoriach odstępców od islamu. Papież nawoływał do dialogu. Mówił o tym, jak „muzułmańska ziemia” jest droga chrześcijanom. I o tym, że można spotkać na tej ziemi chrześcijańskie wspólnoty, które „żyły w pokoju i zgodzie ze swymi muzułmańskimi sąsiadami”. Czy tak rzeczywiście było? Z pewnością bolesnych rozdziałów nie brakowało. Papież nawoływał do jak najbardziej chrześcijańskiego otwarcia na dialog, ale pozostawało to raczej w sferze życzeniowej, a opierało się na przekonaniu, że pojednanie między dwoma monoteizmami jest możliwe. Jednak od wieków wierni Kościołów chrześcijańskich w Syrii żyli w atmosferze zapomnienia, co do dziś boli bliskowschodnich chrześcijan. Czują się opuszczeni. Niczym zapomniani bracia, niepotrzebni ludzie odchodzą do lamusa historii. Wtedy, w maju 2001 roku, kiedy Jan Paweł II przemawiał do muzułmanów zgromadzonych w meczecie Omajjadów, nikt nie przypuszczał, że dekadę później wybuchnie straszliwa wojna.
Wizyta papieża miała jeszcze jeden bolesny dla bliskowschodnich chrześcijan kontekst. W ich pamięci pozostała działalność katolickich misjonarzy, którzy korzystając z protekcji Francuzów i osłabienia Turcji osmańskiej, przystąpili do aktywnej działalności w Syrii. Prowadzili ją nie wśród muzułmanów, ale wśród członków innych chrześcijańskich Kościołów, które pomimo burzliwych dziejów trwały od pierwszych wieków chrześcijaństwa. Rywalizacja o dusze wiernych była niepotrzebnym konfliktem i kontynuacją walki o prymat w świecie wyznawców Chrystusa. Ekumeniczna inicjatywa papieża stanowiła zatem dobry prognostyk na przyszłość.
Trwałe rany zostawił także na Bliskim Wschodzie czas wypraw krzyżowych. Do rangi wielkiej grabieży Kościoła prawosławnego urosło zdobycie Konstantynopola przez uczestników czwartej krucjaty. Relikwie i święte obrazy z konstantynopolitańskich świątyń zostały wywiezione do krajów Franków. W feralnym 1204 roku Cesarstwo Bizantyńskie przestało istnieć na kilkadziesiąt lat, zastąpione przez Cesarstwo Łacińskie. Wraz z powrotem bizantyńskich cesarzy w 1261 roku, podupadające Bizancjum nie było już w stanie podnieść się z ruiny, czekając na ostateczną zagładę z rąk Turków w 1453 roku.
*
Z czasem wypraw krzyżowych łączyła się postać najsłynniejszego saraceńskiego wodza – kurdyjskiego pochodzenia – Saladyna. Kiedy zmarł pod koniec XII wieku, obok meczetu Omajjadów wyrosło mauzoleum z jego grobem. Był pogromcą Franków, którym wcześniej nie udało się zdobyć Damaszku. Siedem wieków później, w epoce kolonializmu, imperialne Niemcy i niemiecki cesarz Wilhelm II, zabiegając o wpływy na Bliskim Wschodzie, odnowiły ów grobowiec, wzniesiony jeszcze w średniowieczu. Jak wieść głosi, cesarza przejął opłakany stan grobu i postanowił dokonać renowacji na własny koszt, wieszając nad nim lampę ze swoim monogramem. To kolejny paradoks starówki w Damaszku. Frankowie zajęli się renowacją miejsca pochówku swojego pogromcy. Frankami byli bowiem wszyscy krzyżowcy, bez względu na kraj, z którego przybyli. To w Damaszku niemiecki cesarz Wilhelm II wypowiedział również słynne słowa, dziś już zapomniane: „Niech trzysta milionów muzułmanów całego świata wie, że cesarz Niemiec zawsze był i do końca pozostanie wiernym ich przyjacielem”. Berlin okazał się być lojalnym sojusznikiem Turcji w czasie pierwszej wojny światowej. 5 marca 1915 roku w stolicy Niemiec ukazał się pierwszy numer pisma wydawanego w języku arabskim pod wymownym tytułem „Al-Dżihad”. W ten sposób kajzerowskie państwo zagrzewało muzułmanów do walki z Anglikami, Francuzami i Rosjanami.
Zanim Saladyn przejął stery władzy, wojska krzyżowców podjęły próbę zdobycia Damaszku. Decyzja o szturmie miasta zapadła wbrew logice, bo miastem władali władcy, którym zależało na utrzymaniu przyjaznych stosunków z Frankami. Jednak podejmowaniu pochopnych kroków sprzyjała atmosfera drugiej wyprawy krzyżowej, w której udział brali władca Niemiec, Konrad III, oraz król Francji Ludwik VII. Nie bez znaczenia była w tym przypadku legenda Damaszku, zapisana na kartach Nowego Testamentu. Jego wyzwolenie spod władzy muzułmanów byłoby niewątpliwym powodem do chluby w zachodniochrześcijańskim świecie. Jak relacjonował Steven Runciman, pod mury Damaszku wyruszono w lipcu 1148 roku. Dnia 24 lipca Frankowie stanęli w ogrodach otaczających miasto. Rządzący Damaszkiem emir Unur nie spodziewał się, że krzyżowcy odważą się na atak. Natarcie przebiegało jednak w sposób nieskoordynowany, a w obozie krucjatowym rozpoczęły się kłótnie o to, komu powinien przypaść w udziale Damaszek. Jednocześnie wojska Franków opuściły dogodne pozycje wśród chroniącej przed skwarem roślinności i przeniosły się pod najlepiej broniony odcinek murów, na otwartej równinie bez dostępu do wody. Na wieść o zbliżających się posiłkach dla Unura, wyprawa już po czterech dniach zawróciła. W drodze powrotnej, atakowana przez Saracenów, pozostawiła na polu walki wielu zabitych ludzi. Damaszek pozostał w rękach muzułmanów, a mit niezwyciężonej krucjaty prysł wraz z tą spektakularną klęską.
*
W czasach, kiedy powstawał meczet Omajjadów, Damaszek wciąż nie był typowo arabskim miastem. Jego mieszkańcy należeli do różnych niemuzułmańskich społeczności – Ormian, Syryjczyków, Bizantyńczyków i Żydów. Na podziały etniczne dodatkowo nakładały się podziały wyznaniowe. Syryjczycy i Ormianie tworzyli wspólnoty nieuznające postanowień kolejnych soborów, począwszy od soboru chalcedońskiego. Analogiczna sytuacja była udziałem muzułmanów, którzy zamieszkali w Damaszku. Ich szeregi stawały się z czasem coraz mniej arabskie, bo dołączali do nich wyznający islam Turcy i Kurdowie. Damaszek najpierw przestał być stolicą kalifatu, kiedy nowa dynastia Abbasydów odebrała prymat Omajjadom i przeniosła siedzibę kalifów do Bagdadu w 750 roku. Potem przyszła kolej na nowe ludy, które przyjęły islam i zaczęły napływać na terytorium Syrii.
Z tą mozaiką wyznań, religii i narodów jest dokładnie tak jak z piękną historią Wariata z wróblem, przedstawioną w powieści Schamiego. Ów Wariat zapisał na papierze historię, którą można było odszyfrować tylko wtedy, gdy znało się kilka języków. Nie wystarczył arabski, pojawiły się w niej litery z innych alfabetów – perskiego, hebrajskiego, aramejskiego i greki. Po mozolnym odszyfrowaniu tak skomplikowanego tekstu można było poznać historię o ptaku mieszkającym „na zacienionym dworze Wschodu”. Każdy z odwiedzających dwór gości widział ptaka w innym kolorze. Jeden spostrzegał zielonego ptaka, inny – niebieskiego. Jednak zgromadzeni goście nie mogli osiągnąć konsensusu, co do tego, w jakim kolorze jest skrzydlaty mieszkaniec dworu. Kiedy ptak uciekł i po trzydziestu jeden dniach dotarł do kolonii ptaków, zadziwiła go radość, z jaką został w niej przyjęty. „Pewna sowa wyjaśniła mu powód: – Kiedy przybywa tęczowy ptak, to oznacza szczęście i zdrowie dla nas wszystkich. Dopiero teraz ptak dowiedział się o różnorodności kolorów swoich piór”14. Ta wielobarwność w zamyśle Schamiego była różnorodnością ludów żyjących obok siebie w Damaszku, z której jednak tak niewiele osób zdawało sobie sprawę. Znacznie więcej ludzi traktowało Damaszek jako miasto wybitnie arabskie, stolicę Arabskiej Republiki Syryjskiej, zapominając o jej skomplikowanym rodowodzie.
*
Przybycie Arabów w VII wieku nastąpiło w niespokojnym dla Damaszku okresie. Bizancjum prześladowało Kościoły, które nie podporządkowały się soborowym postanowieniom. Dodatkowy argument przeciwko rządom Konstantynopola stanowił ucisk ze strony bizantyńskich władz i nieumiejętność zabezpieczenia miasta przed najazdem perskim, który sprawił, że Syria wpadła ponownie w ręce Sasanidów. Na nic zdał się zbrojny wysiłek bizantyńskiego cesarza Herakliusza. Jego zwycięstwo nad Persami było krótkotrwałe. Po kilku latach miejsce osłabionych zaciętą rywalizacją Bizancjum i Persji zajęli Arabowie, zadając ostateczny cios w bitwie nad rzeką Jarmuk w 636 roku. Najdłużej broniła się twierdza Trypolisu, założonego w przeszłości przez trzy fenickie miasta, czemu zawdzięczała swoją nazwę, i wraz z jej upadkiem, w 644 roku, arabskie wojska przejęły w posiadanie całe syryjskie terytorium.
Mieszkańcy Syrii byli zmęczeni uciskiem, prześladowaniami i wojną. Nie powstali przeciwko nowej władzy, akceptując zwierzchnictwo kalifów. Arabowie nie omieszkali skorzystać z pomocy chrześcijańskich mieszkańców Damaszku, zatrudniali ich na stanowiskach urzędniczych, czerpiąc z ich doświadczenia w administracji i zarządzaniu państwem. Jednak pomimo koranicznego uznania wyznawców Chrystusa oraz żydów za ludzi Księgi i względnej tolerancji, sytuacja wcale nie musiała ulec gruntownej poprawie. W chwilach wojen z chrześcijańskimi siłami stawali się oni podejrzanymi agentami, których lojalność mogła zostać podana w wątpliwość. Jednak w pierwszych dekadach władzy kalifów muzułmańscy zdobywcy wciąż potrzebowali wykształconej kadry.
Ze środowiska chrześcijańskich urzędników w służbie kalifa wywodził się słynny teolog Jan Damasceński. Przejął on po swoim ojcu Sargonie nadzór nad finansami Arabów, lecz był bardziej zatroskany praktykowaniem chrześcijaństwa niż powierzonymi mu obowiązkami na damasceńskim dworze kalifów. Należy pamiętać, że żywoty Jana różnią się od siebie i dziś trudno oddzielić legendę od faktów. Najpopularniejszy mit dotyczy cudownego zrośnięcia się ręki Damasceńczyka. Według legendy teolog znajdował się w konflikcie z cesarzem bizantyńskim Janem. Ten – w akcie zemsty – wysłał fałszywy donos do omajjadzkiego kalifa, w którym ostrzegał przed zdradą, rzekomo planowaną przez damasceńskiego świętego męża. To za to miał stracić rękę, lecz po całonocnej modlitwie zrosła się ona ponownie z ciałem. Kalif zrozumiał swój błąd. Jan nie chciał już jednak służyć na jego dworze, sprzedał swój majątek i oddał się życiu monastycznemu w palestyńskim klasztorze Świętego Saby.
W czasie klasztornego etapu życia Jan spisał swoje nie pozostawiające miejsca na domysły poglądy. W czasie, kiedy Arabowie byli panami Bliskiego Wschodu, pisał o wyznawcach islamu, jak o zwiastunie Antychrysta. Drwiący i ostry ton rozprawy O herezjach wybrzmiewa przez cały ustęp poświęcony islamowi. Damasceńczyk podważał prawdziwość przekazania pisma Mahometowi przez Boga, skoro nawet nie było świadków tego wydarzenia. „Oczerniają nas jako bałwochwalców – pisał Jan Damasceński – bo czcimy krzyż, do którego mają wstręt. A my powiemy im: >>Dlaczego ocieracie się o kamień, znajdujący się w waszej Kaabie, i ściskając, całujecie go?<<”. Koran był zdaniem Jana zbiorem bredni ułożonych przez >>Mameda<<, czego dowodem ma być ustanowienie prawa „jawnego brania czterech żon i jeżeli byłoby to możliwe, tysiąca nałożnic”15. Tak wyraziste sformułowania, nie wnikając w prawdziwość zarzutów, mogą świadczyć o goryczy doświadczeń ich autora. W legendzie o obciętej przez kalifa ręce nie wybrzmiewa jeszcze jeden wątek. To w czasie służby Jana u kalifa doszło do odebrania chrześcijanom dostępu do bazyliki Świętego Jana Chrzciciela i rozpoczęła się jej przebudowa na meczet.
*
Kiedy byłem w Damaszku, o nieprzerwanej obecności chrześcijan świadczyły czynne kościoły i domy chrześcijan na starówce. Na ścianach chrześcijańskich domów wisiały święte obrazki i krzyże, które podkreślały przynależność religijną ich mieszkańców. Domy chrześcijan chowały się za murami Starego Miasta, to w ich wnętrzu toczyło się prawdziwe życie, do którego przybysz z zewnątrz – którym byłem – nie miał dostępu. Trafnie opisał owe domy Jan Bystroń:
O ile nasze domy obliczone są przedewszystkiem na efekt zewnętrzny, tak, że dla fasady ulicznej poświęca się wszystko i największym tytułem do chwały przeciętnego kamienicznika europejskiego jest przeładowany bezcelowemi ozdobami fronton budynku, a duma przeciętnego obywatela mieszkanie «od frontu», o tyle taki dom wschodni, o ileż sympatyczniejszy, skierowany jest w zupełności na wewnątrz, ku owemu świetnemu ośrodkowi życia domowego, jakim jest dziedziniec, atrium, na ulicę wychodzą tylko drzwi wchodowe, tak ustawione, że nie sposób przez nie dojrzeć choć nieco wnętrza16.
W porównaniu z okolicami meczetu Omajjadów boczne uliczki Starego Miasta nie były już tak gwarne. Nie ciągnęły się nimi już tak wielkie tłumy. Nawet zorganizowane pielgrzymki poruszały się po nich niezauważenie. Z pewnością uliczki chrześcijan wyglądałyby zupełnie inaczej w czasie religijnych świąt, szczególnie podczas obchodów Zmartwychwstania Pańskiego. A te są podobno wyjątkowo uroczyste. Stanowią jednocześnie przejaw tej wyznaniowej różnorodności wśród bliskowschodnich chrześcijan, bowiem w zależności od wyznania obchodzi się te święta w różnych terminach, co sankcjonuje tradycja wewnątrz każdego z Kościołów. Mogłem sobie tylko wyobrazić jak wyglądają wtedy niektóre ulice. Kiedyś widziałem maszerujących starymi damasceńskimi ulicami umundurowanych skautów, prowadzących procesję. Instrumenty dęte i perkusja opanowywały ciszę uliczek pozornie śpiącej starej dzielnicy.
Damasceńska starówka pamiętała wciąż rok 1860. To wtedy doszło do masakry chrześcijan. Początek tragedii dały starcia druzów z chrześcijanami w górach Libanu. Chrześcijańscy uciekinierzy kierowali się do Damaszku. Rosnąca liczba uchodźców była impulsem do rozpoczęcia masakry, dokonanej nie tylko przez muzułmańskich damasceńczyków, lecz także mieszkańców okolicznych wsi. Tłum wtargnął do dzielnicy chrześcijańskiej. Spośród dziesięciu tysięcy chrześcijan ze starówki zginęło dwa tysiące osób. Trzy tysiące domów zostało doszczętnie zniszczonych. Zdaniem historyków krajobraz po masakrze był równie porażający co widok ulic Berlina w 1945 roku po przejściu Armii Czerwonej. Dopiero interwencja państw europejskich zatrzymała dalszy rozlew krwi na Bliskim Wschodzie.
*
Damaszek był miastem, o którym czytałem na kartach Dziejów Apostolskich już jako mały chłopiec. To tam, w rejonie Damaszku, nastąpił najsłynniejszy w naszej historii upadek z konia, przedstawiony tak wspaniale na obrazie Caravaggia. Ilekroć jestem w Rzymie, staram się odwiedzić bazylikę Santa Maria del Popolo, gdzie do dziś wisi to słynne dzieło. Za każdym razem przypominam sobie atmosferę miejsc poświęconych prześladowcy, a potem obrońcy pierwszych chrześcijan. I wędruję myślami do Damaszku.
A. H. Layard, W poszukiwaniu Niniwy, przeł. W. B. Mrugalski, Warszawa 1983, s. 19. [wróć]
R. Schami, Dłoń pełna gwiazd, przeł. E. Zarych, Kraków 2011, s. 6. [wróć]
W. W. Rajkowski. Podróżnik i orientalista, Kraków 2017, s. 70. [wróć]
B. Czerniak, Syria i Liban. Mały przewodnik turystyczny, Warszawa 1976, s. 27. [wróć]
R. Schami, Opowiadacze nocy, przeł. E. Zarych, Kraków 2011, s. 21. [wróć]
J. St. Bystroń, Wspomnienia syryjskie, Kraków 1928, s. 140. [wróć]
R. Schami, Dłoń pełna gwiazd, s. 130. [wróć]
J. St. Bystroń, Wspomnienia syryjskie, s. 141. [wróć]
R. Schami, Dłoń pełna gwiazd, s. 160. [wróć]
J. St. Bystroń, Wspomnienia syryjskie, s. 159. [wróć]
W. W. Rajkowski. Podróżnik i orientalista, s. 80-81. [wróć]
J. St. Bystroń, Wspomnienia syryjskie, s. 158. [wróć]
W. W. Rajkowski. Podróżnik i orientalista, s. 70. [wróć]
R. Schami, Dłoń pełna gwiazd, s. 68-69. [wróć]
J. Damasceński, Dialektyka albo rozdziały filozoficzne. O herezjach, przeł. A. Zhyrkova, Kraków 2011, s. 135-137. [wróć]
J. St. Bystroń, Wspomnienia syryjskie, s. 152. [wróć]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki