Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nigdy nie wiesz, jak bardzo jesteś silna, dopóki życie nie wystawi cię na ostateczną próbę
Armando Corporation przechodzi poważny kryzys. Spektakularny sukces na targach mody w Mediolanie przyćmiony zostaje przez publiczne aresztowanie wiceprezesa korporacji. To jednak nie koniec przykrych niespodzianek, które czekają na Morgan Sangiacomo. Niepokój i gęstniejąca wokół niej atmosfera sprawiają, że przytłoczona niepowodzeniami kobieta decyduje się na ucieczkę. Z dnia na dzień porzuca blichtr świata mody i zaszywa się na końcu świata, gdzie poznaje śpiewny, szeleszczący język i odmienną kulturę i moc słowiańskich szeptów.
Ale czy da się wymazać poprzednie życie? Przed kim i przed czym tak naprawdę ucieka Morgan? Może się okazać, że rozwiązanie wszystkich problemów jest na wyciągnięcie ręki – trzeba jedynie zmienić perspektywę, by je dostrzec…
Postanowiła, że przez chwilę ochłonie, a później, krok po kroku, znajdzie najlepsze rozwiązanie. Dla niej, Marka, Collina i Bradleya. Niestety, z punktu widzenia każdego z nich to „najlepsze rozwiązanie” oznaczało coś zupełnie innego.
Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze kilkadziesiąt minut wolnego czasu, który zamierzała spędzić razem z Markiem. Z nadzieją, że lektura pomoże jej choć odrobinę się uspokoić, sięgnęła po kolejną książkę z serii tych ciągle niedokończonych. Poza tym, jak jej mówiono, czytanie na głos miało pozytywnie wpływać na mózg osoby przebywającej w śpiączce. „Przeminęło z wiatrem” Margaret Mitchel…
Monika Kortez
Absolwentka UMK w Toruniu na Wydziale Marketingu i Zarządzania. Od 19 lat prowadzi biuro rachunkowe – jest również biegłym sądowym w tym kierunku. Ze względu na możliwość wykluczania się spraw zawodowych z aktywnością „literacką”, postanowiła przyjąć pseudonim Monika Kortez. Pisanie było sposobem na złapanie oddechu od trudnych, wymagających obowiązków.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 222
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nikt z premedytacją nie wybiera zła, po prostu myli je ze szczęściem. Książkę tę dedykuję Wszystkim Kobietom
Na polecenie Zeusa Hefajstos stworzył kobietę o niespotykanej urodzie, na wzór nieśmiertelnych bogiń. Charyty i Hory przyodziały ją pięknie, Atena nauczyła robót kobiecych, Afrodyta dała wdzięk i uwodzicielski urok, a Hermes podzielił się z nią kłamstwem, fałszem, pochlebstwem. Obdarzona kunsztem uwodzicielskiej wymowy otrzymała imię Pandora, co oznacza „wszystkie dary”, gdyż była darem dla ludzi od bogów, a każdy z nich dał jej jakąś szczególną cechę. Była pierwszą kobietą na ziemi, którą Zeus zesłał jako karę za to, że Prometeusz wykradł bogom ogień z Olimpu. W posagu otrzymała glinianą beczkę, której zawartości nikt nie znał. Tak wyposażoną Pandorę Hermes zaprowadził na ziemię i pozostawił przed domem Prometeusza. Mądry tytan wyszedł do pięknej nieznajomej i od razu stwierdził, że to jakiś podstęp. Odprawił ją więc jak najszybciej i pozostałym sąsiadom doradzał to samo. Jednak jego brat Epimeteusz, wbrew tym ostrzeżeniom, pojął Pandorę za żonę. Małżonkowie z ciekawości otworzyli glinianą beczkę. Wówczas wyleciały z niej na świat: łzy, smutek, żal, mrok i choroby. Na dnie pozostała jednak, zgodnie z wolą Zeusa, maleńka nadzieja.
– Podstawowe parametry życiowe są w normie – wyrzucił z siebie zatrzymany w biegu niewysoki mężczyzna w białym kitlu. Przeprowadzał dzisiaj operację za operacją. Pielęgniarki już po raz kolejny wołały go na salę.
– Ale… panie doktorze… – Wstrzymała oddech, kiedy zobaczyła uniesioną dłoń lekarza.
– Nie powiem pani nic innego niż to, co mówiłem tej drugiej kobiecie. – Zirytowany spojrzał w zielone oczy Morgan Sangiacomo. – Musimy uzbroić się w cierpliwość. To medycyna, nie matematyka, rozumie pani? Nie ma gotowych odpowiedzi na wszystkie pytania.
– Jakiej drugiej kobiecie?
Lekarz w odpowiedzi wzruszył ramionami.
– A teraz… pozwoli pani… – Odwrócił się na pięcie i wskazał drzwi z napisem „sala operacyjna”. – To pilne. – Uniósł obie ręce w geście bezradności i zniknął za szarymi drzwiami. Natychmiast po ich zamknięciu wyświetlił się napis „nie wchodzić”.
Chirurg nie zdążył zobaczyć, jak z rezygnacją kiwnęła głową. Po raz kolejny nie dowiedziała się niczego o zdrowiu Marka. Stała pośrodku szpitalnego korytarza i z całych sił powstrzymywała się od krzyku. Jednocześnie czuła, że jej oczy napełniają się łzami. Szybko wytarła policzek swoją zadbaną dłonią i ruszyła w kierunku sali, w której leżał Marc. Po drodze potrąciła kilku pacjentów. Nie panowała ostatnio nad swoimi emocjami tak dobrze jak dawniej. Zaledwie wczoraj, na posiedzeniu zarządu Armando Corporation, rozpłakała się w nieoczekiwanym momencie: podpisywała właśnie uchwały o podziale zysku. Być może część akcjonariuszy pomyślała, że te łzy oznaczały nieumiejętność rozstania się z pokaźnymi środkami przeznaczonymi na dywidendę. Nie zdziwiłaby się, gdyby ktoś tak to ocenił. Biorąc pod uwagę jej – nadszarpnięty ostatnio – wizerunek medialny, każdy mógł uwierzyć w pazerność i nieuczciwość tej kobiety. Przyczyna łez wylewanych przez Morgan była jednak zupełnie inna. W tamtym momencie przypomniało się jej, jak bardzo tęskni za Leo, małym beagle’em, który wnosił do ich domu mnóstwo radości. Uświadomiła sobie, że to „żywe srebro” już nigdy nie przywita jej po długim, pracowitym dniu. Teraz również, na samą myśl o tym, z trudem powstrzymywała szloch. Irytowało ją to wieczne łkanie.
Gdy pokonywała kolejne schody we wschodniej części szpitalnego budynku, sięgnęła do kieszeni płaszcza i wybrała numer telefonu swojej asystentki.
– Amanda? – rzuciła do słuchawki, nie czekając na zwyczajowe powitanie, które zajmuje przecież dodatkowe niepotrzebne sekundy. Uznała to za stratę czasu.
– Dzień dobry, pani Sangiacomo – po drugiej stronie odezwał się spokojny głos.
– Namierz mi neurologa! – energicznie wydała polecenie swojej asystentce. – Najlepszego w całej Filadelfii! – wykrzyknęła do telefonu.
– Umówić wizytę? – Amanda wstukała w wyszukiwarkę internetową hasło „najlepszy neurolog Filadelfia”. Przyzwyczaiła się, że do jej podstawowych obowiązków należało natychmiastowe wypełnianie poleceń szefowej. Pomimo stresu, który odczuwała za każdym razem, gdy słyszała ją w słuchawce, starała się mówić spokojnym, sennym, wręcz hipnotyzującym głosem.
– Jeśli możesz! Jak najprędzej! – zadysponowała Morgan.
– Oczywiście – kolejny raz ze spokojem odpowiedziała Amanda.
– Czekam na informację. – Morgan wcisnęła czerwony przycisk na smartfonie właśnie w chwili, gdy stanęła przed salą, w której leżał Marc. Prawie nie zauważyła, że pokonała właśnie trzy piętra tego ogromnego budynku.
Przed salą o numerze 321 siedziało dwóch policjantów, którzy na widok przechodzącej obok kobiety mocno się ożywili i nienaturalnie wyprostowali. Czerwony kostium opinał jej doskonałe kształty i był idealnym uzupełnieniem południowej urody. Pojawiła się znikąd, a po chwili, na odgłos szybkiego kroku Morgan, zniknęła jak kamfora. Zostawiła za sobą jedynie mgiełkę eleganckich perfum. Sangiacomo zwolniła nieco i przystanęła przed wejściem do sali. Zdezorientowana i zaniepokojona odprowadziła wzrokiem postać powabnie sunącą po korytarzu. Postanowiła zorientować się w sytuacji i ustalić, kim była tamta kobieta. Być może policjanci mogli jej w tym pomóc? Przybrała więc swój służbowy uśmiech i zwróciła się do funkcjonariuszy.
– Dzień dobry, panowie – przywitała się i skinęła głową w ich kierunku. Zależało jej na zbudowaniu przyjaznej atmosfery.
– Witamy, pani Sangiacomo – odpowiedzieli jednym głosem, mocno speszeni faktem, że zostali przyłapani na nieprofesjonalnym zachowaniu.
– Spokojnie dzisiaj? – Morgan zadała rutynowe z pozoru pytanie.
– Jak zwykle, prawie nic się nie dzieje. – Bardziej żartobliwy z oficerów użył sarkazmu, by rozluźnić napiętą atmosferę. – Chociaż… kilka osób odwiedziło pani męża, oprócz paparazzich oczywiście, bo dla nich nie istnieje słowo „nie”.
– Kilka osób? Przedstawiali się? – Postanowiła dyskretnie wyciągnąć informacje od pozbawionych czujności policjantów. Wiedziała, że noc spędzona na szpitalnym korytarzu nie należała do najprzyjemniejszych obowiązków. Zmęczenie mogło już dawać im się we znaki.
– Oni sami z siebie to nie za bardzo chcą się przedstawiać. Negocjujemy więc z nimi chęć odpowiedzi – roześmiał się ponownie bardziej rozmowny oficer.
– Może pan przypomnieć sobie te nazwiska? – Morgan próbowała zignorować jeden z przepisów o zakazie przekazywania informacji osobom postronnym. Mogła powiedzieć o sobie: zaangażowana niepostronna.
– Wszystkie informacje wpisaliśmy do raportu. – Wskazał leżący na swoich kolanach plik dokumentów zabezpieczonych czarną aktówką. Pewnie był zmęczony po kolejnej zmianie spędzonej na niewygodnych, metalowych krzesłach, ale procedura to procedura.
– Aaa! Dane poufne? – Morgan próbowała stwarzać pozory osoby całkowicie niezorientowanej w procedurach. – Czy mogę zajrzeć? Jeśli raport trafi do kapitana Woodmana, trochę to potrwa, zanim będę mogła go zobaczyć. – Spróbowała sięgnąć po czarną aktówkę.
Ku jej zdumieniu funkcjonariusz chwycił teczkę z drugiej strony, dając Morgan wyraźnie do zrozumienia, że nie ma jego zgody na udostępnienie zawartości. Odpuściła na chwilę, zupełnie zaskoczona, ale niebawem spróbowała ponownie. Tym razem głęboko spojrzała w oczy funkcjonariusza, dodając do tego delikatny uśmiech. Popisowy numer, wykorzystujący jej głębokie, zielone spojrzenie, teraz jednak nie przyniósł oczekiwanego efektu. Przyznała w duchu, że Woodman wybrał świetnych ludzi do tej roboty. Obaj mężczyźni z rezerwą analizowali grymasy pojawiające się na twarzy Morgan. Musiała pogodzić się z tym, że nic nie wskóra swoimi kobiecymi sztuczkami. I… po raz kolejny tego dnia… rozpłakała się. Nie panowała nad tym, nie udawała, po prostu się rozpłakała. Szlochając, usiadła obok funkcjonariuszy i z wdzięcznością przyjęła od jednego z nich białą chusteczkę.
– Ale, pani Sangiacomo, nie ma potrzeby tak się denerwować. – Jeden z policjantów podjął próbę załagodzenia sytuacji i uspokojenia kobiety.
– Czuwamy nad bezpieczeństwem pani męża – zawtórował mu drugi. Chciał podać kolejny argument mający ją przekonać, że nic złego nie spotka jej męża. W każdym razie nie na ich służbie.
– Nikt niepożądany nie zostanie wpuszczony do tego pokoju – obaj przekonywali ją zgodnie, podczas gdy ona nadal szlochała.
– Hmm… – Jeden z mężczyzn potarł palcami o brodę i spojrzał na drugiego policjanta. Ten wzruszył ramionami, zupełnie bezradny w obliczu łkającej kobiety, dając tym gestem przyzwolenie swojemu koledze. – Z tego co pamiętam – ten pierwszy zaczął cicho, świadomy konsekwencji, jakie go czekają za wyjawienie tajemnicy służbowej – to była tu kobieta, Tosca, hmm, chyba Beatrice. No i ta pani, z którą się minęłyście przed chwilą. I kilku pismaków.
Morgan kiwała głową, wycierała płynące łzy i wsłuchiwała się w słowa mężczyzny.
– To już wszyscy odwiedzający? – wydobyła z siebie zaskakująco spokojny, opanowany głos. Zaniepokoiła ją obecność Toski w tym miejscu. Ta kobieta z pewnością miała powody, żeby nienawidzić synową. Bez wątpienia obwinia ją o śmierć Antonia – syna, który stanowił ostatnią podporę w nieciekawych sycylijskich okolicznościach. Po jego odejściu Tosca stała się taka bezbronna. Logiczne i naturalne było to, że całą nadzieję pokładała w żyjącym Marku. Morgan przypomniała sobie ostatnie spotkanie z Beatrice, kiedy wizyta Grega w domu z czerwonym dachem spotkała się z dezaprobatą tej kobiety. Morgan wyjeżdżała wówczas z Sycylii ze świadomością, że właśnie zyskała nowego wroga. Być może największego, z jakim miała dotychczas do czynienia.
– Tak. – Mężczyzna wpatrywał się w bladą twarz, na której widniały niewielkie ślady po spływającym tuszu. Próbował wyczytać z niej coś więcej, bo nie wystarczyły mu słowa, które usłyszał. Czy to możliwe, że ta drobna kobieta właśnie nim manipulowała?
Morgan energicznie wytarła nos i w równą kostkę złożyła niezbyt czystą już chusteczkę, którą oddała zaskoczonemu funkcjonariuszowi. Podziękowała cicho i pchnęła drzwi prowadzące do sali, zostawiając zakłopotanych mężczyzn na zimnym, szpitalnym korytarzu.
Jej mąż leżał pośrodku niedużego pomieszczenia, podłączony do specjalistycznej aparatury. Według personelu oraz lekarza prowadzącego najważniejsze było to, że ten mały monitor wskazywał linie w kształcie sinusoid. Morgan rozejrzała się po sterylnym pomieszczeniu. Nawet kołdra na łóżku tworzyła idealnie gładką powierzchnię. Nie było tam nic, co mogłoby wzbudzić jej niepokój. Odetchnęła z ulgą. Podeszła do dużego okna, z którego rozpościerał się widok na ruchliwą ulicę. Spieszący się ludzie, wchodzący do masywnego budynku z rzędem równych, wysokich okien, z zatroskanymi twarzami mijali tych wychodzących, stawiających charakterystyczne, ciężkie kroki. Wszystkich łączyło to, że znaleźli się tutaj, bo ich życie nagle zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Plany na najbliższą przyszłość wiązały się już tylko z tym budynkiem i jego personelem. W oddali zobaczyła kobietę, którą niedawno minęła w drzwiach sali Marka. Zajmowała ona właśnie miejsce kierowcy w eleganckim, czarnym mercedesie. Morgan z uwagą przyglądała się scenie rozgrywającej się na ulicy. Na siedzeniu pasażera w obserwowanym samochodzie zobaczyła znajomą posturę. Ale odległość była tak znaczna, że mógł to być każdy. Stała jeszcze przez chwilę, zastanawiając się, czy nie wyolbrzymia całej sytuacji, kiedy poczuła nagły zawrót głowy. Wyciągnęła dłoń i oparła ją na zimnej szybie, co przyniosło chwilowe poczucie stabilności. Zamknęła oczy i wzięła trzy głębokie wdechy. Powoli odzyskiwała kontrolę nad wirującą podłogą.
Odwróciła się do Marka. Nie obudził się. Do tej pory jeszcze się nie obudził! Nikt! Nikt nie wiedział, co dokładnie mu dolegało. Oczywiście poza domniemaniami Woodmana, który twierdził, że Marc prawdopodobnie doznał silnego urazu głowy. Kapitan zapewniał – w swoim nonszalanckim niedbalstwie – że to któryś z bezdomnych w dokach rzucił się na Marka, próbując go okraść. Doszło wówczas do szamotaniny i poszkodowany otrzymał kilka ciosów w głowę. Z miną świadczącą o nieomylności Woodman ogłaszał wszem i wobec swoją wersję wydarzeń, niepotwierdzoną zresztą przez nikogo, ponieważ żadnych wiarygodnych świadków nie udało się znaleźć. Morgan początkowo bała się patrzeć na monitor stojący obok szpitalnego łóżka. Teraz jednak już nie lękała się o życie męża. Zastanawiało ją tylko, dlaczego jeszcze do niej nie wrócił. Niechby się wreszcie obudził, miała mu tyle do powiedzenia. Tak wiele razy w myślach układała dialogi, odgrywała scenę rozmowy z Markiem, gdy już będzie miała możliwość okazać mu – w sposób mniej lub bardziej delikatny – wszystkie swoje emocje, nagromadzone przez okres jego nieobecności. Potrzebowała rozmowy z nim. Ale on się nie budził. Sięgnęła po białe metalowe krzesło, hałaśliwie przysunęła je bliżej łóżka i z ulgą usiadła. Złapała za nieruchomą dłoń swojego męża i ścisnęła ją delikatnie.
– Cześć, Marc – szepnęła. Z wyczekiwaniem wpatrywała się w jego twarz. To nieprawdopodobne, ale niecałe dwa miesiące wcześniej tak samo wpatrywała się w twarz innego mężczyzny, obawiając się o jego życie. Chciała znów poczuć prawdziwą troskę o swojego męża, lecz ta nie powracała. Już tylko poczucie obowiązku nakazywało jej przychodzić tutaj każdego dnia. Nie dało się tego porównać z żarem, który czuła przy tamtym człowieku. Marc był odległą alternatywą. Spokojną i gwarantowaną, ale tylko alternatywą.
Sięgnęła ponownie po telefon.
– Kapitan Woodman? – szeptała do aparatu.
– Przy telefonie – usłyszała rzeczowy ton kapitana. – Kto mówi?
– Morgan Sangiacomo. – Zmieniła ton głosu, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że może być nierozpoznana.
– A, pani Sangiacomo. Coś niewyraźnie panią słyszę. Może nie ma pani zasięgu? Proszę mówić trochę głośniej – poinstruował ją kapitan. – Czym mogę służyć?
– Mówił pan, że jesteśmy bezpieczni – po części stwierdziła, a po części zapytała.
– Tak właśnie mówiłem. To prawda. A o co chodzi? – Morgan niemalże widziała, jak kapitan, który wcześniej nie przywiązywał wagi do rozmówcy, nagle odrywa się od raportu, przy którym spędzał czas i nieruchomieje w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
– Wydaje się, że mój mąż miał nieproszonych gości. – Jej głos delikatnie drżał.
– Kogo konkretnie? – zapytał Woodman, coraz bardziej zaintrygowany.
– Kapitanie… – zawiesiła głos – nie jestem pewna. Samochód miał przyciemniane szyby, poza tym z daleka nie było widać dokładnie. Ale ten człowiek był dziwnie znajomy… – Przerwała nagle. – Miał lekko kręcone, jasne włosy…
– Droga pani, przed drzwiami sali, w której leży pani mąż, siedzi dwóch policjantów! Całą dobę! Kto tam by się wślizgnął? – mówił szybko. Stawiał sobie za punkt honoru znalezienie najlepszych ludzi do tej roboty: z dużym doświadczeniem i przede wszystkim odpornych na kobiece wdzięki. Nie mógł, niestety, nawet przypuszczać, że niezbyt dobrze radzili sobie z kobiecymi łzami.
– Czy mogę prosić o przeniesienie męża do innej kliniki? – Morgan przeszła do sedna sprawy.
– Droga pani, nie róbmy gwałtownych ruchów, nie panikujmy. Jeśli dostanę pozwolenie od sędziego, to owszem. Nawet duże pieniądze nie są ponad naszym prawem. – Morgan ponownie usłyszała od kapitana wzmiankę o jej majątku. – Trwa postępowanie, uprzejmie proszę o złożenie wniosku, wtedy coś poradzimy. – Służbowy, urzędowy ton kapitana zaniepokoił Morgan. Zdawało się, że wbrew temu, co mówił, jest bardzo zainteresowany domniemanym nieznajomym gościem Marka. Nie była tylko pewna, dlaczego tak jest. Rozmowy z Woodmanem rzadko doprowadzały do wyjaśnienia sprawy. Wręcz miała wrażenie, że po odłożeniu słuchawki problemów było więcej, jakby mnożyły się na zawołanie.
– Do widzenia – zakończyła tę rozmowę poirytowana. Pretensjonalny ton kapitana był nie do zniesienia.
Postanowiła, że przez chwilę ochłonie, a później, krok po kroku, znajdzie najlepsze rozwiązanie. Dla niej, Marka, Collina i Bradleya. Niestety, z punktu widzenia każdego z nich to „najlepsze rozwiązanie” oznaczało coś zupełnie innego.
Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze kilkadziesiąt minut wolnego czasu, który zamierzała spędzić razem z Markiem. Z nadzieją, że lektura pomoże jej choć odrobinę się uspokoić, sięgnęła po kolejną książkę z serii tych ciągle niedokończonych. Poza tym, jak jej mówiono, czytanie na głos miało pozytywnie wpływać na mózg osoby przebywającej w śpiączce. „Przeminęło z wiatrem” Margaret Mitchell… Nie potrafiła zliczyć, ile razy próbowała wrócić do tej powieści. Otworzyła na stronie, na której zakończyła czytanie poprzedniego dnia i rozpoczęła cichym głosem:
„Jeszcze tylko kilka kroków – powtarzała sobie w duchu raz po raz – jeszcze tylko kilka kroków dźwigać będę ciężkie brzemię. Wreszcie dotarli do szczytu wzgórza. Przed sobą widzieli już dęby Tary – ciemną, wysoką masę drzew na tle mrocznego nieba. Scarlett rozejrzała się na wszystkie strony, czy nie zobaczy jakiegoś światła. Nie było nic widać.
Nie ma ich! – pomyślała i serce jej zawisło w piersi jak ołowiany ciężar. Nie ma!
Skierowała konia w stronę podjazdu; cedry, łączące się nad ich głowami, pogrążyły ich w nieprzeniknionej czarności. Patrząc w długi, ciemny tunel i wytężając wzrok, zobaczyła przed sobą – czy zobaczyła? Czy też zmęczone oczy splatały jej figla? – białe mury Tary, zamazane i niewyraźne. Dom! Dom! Najdroższe, białe mury, okna z powiewającymi firankami, szerokie werandy – czy rzeczywiście widziała je przed sobą w mroku?”*.
Morgan zanurzyła się w świecie Scarlett tak głęboko, że nie słyszała już jednostajnego pikania wydawanego przez respirator i nie odczuwała niewygody z powodu siedzenia na metalowym krześle. Tak bardzo zniewoliła ją historia O’Hary. Przerwała na chwilę tylko po to, by delikatnie dotknąć napiętego brzucha w miejscu tuż pod pępkiem. Chwilę później telefon zaśpiewał duetem kosów nad leśnym strumieniem. Sięgnęła po niego z niechęcią. Czyżby Bradley znów bawił się jej telefonem i zmienił w nim dźwięki?
– Pani Sangiacomo? – zaszczebiotał słodki głos Amandy.
– Tak? – leniwie powiedziała do słuchawki Morgan.
– Najlepszy neurolog w Filadelfii to doktor Silver. Byłam na tyle przekonywająca, że zgodził się na spotkanie jutro – raportowała sekretarka, najwyraźniej bardzo zadowolona z wyników swoich starań.
– Jutro? Amando… – wybrzmiała niewypowiedziana pretensja – dlaczego tak późno? – Morgan dokończyła zdanie już w myślach.
– Dzisiaj ma jeszcze kilka operacji, jutro o godzinie szóstej czeka na panią w gabinecie. Adres wysłałam esemesem. – Asystentka próbowała uprzedzić niezadowolenie szefowej, zarzucając ją ogromną ilością informacji. Pozytywnych w gruncie rzeczy. Zbyt mocno odczuła na własnej skórze chwile, kiedy niezadowolenie przełożonej przeradzało się w gniew. Choć ostatnio mniej było wybuchów gniewu, a więcej – płaczu.
– Dziękuję, Amando. Jesteś niezastąpiona. – Nieoczekiwana pochwała popłynęła z ust Sangiacomo, niezdecydowanej w tym momencie, który świat jej bardziej odpowiadał. Ten, w którym żyła Scarlett czy ten, w którym ona sama musiała podejmować decyzje i ponosić ich konsekwencje.
Usłyszała, jak asystentka z ulgą wypuszcza wstrzymywane powietrze. Amanda zamilkła na chwilę. Zapewne zupełnie zdezorientowana czekała na kolejne polecenia. Nie usłyszała jednak żadnych.
– Pani Sangiacomo, czy widziała pani dzisiejsze gazety? – odezwała się niepewnie.
– Nie, jestem w szpitalu od rana. – Spokojny ton szefowej stawał się dla Amandy coraz bardziej niepokojący.
– Nie spodoba się to pani – skomentowała rzeczowo.
– Co takiego piszą? – zainteresowała się Morgan, przyzwyczajona do wyssanych z palca „sensacyjnych” doniesień dotyczących jej życia. Niejednokrotnie czytała je w prasie.
– Proszę przyjechać do firmy. Parker zwołał spotkanie zarządu. Na osiemnastą. I niczego proszę nie komentować. To jego zalecenie.
Firma Armando Corporation odpoczywała po targach w Mediolanie. Wciąż spływały nowe zamówienia, wśród nich były krótkotrwałe kontrakty, propozycje długoletniej współpracy, ale też jednorazowe zlecenia od majętnych klientów. Morgan była zadowolona z efektu swojej pracy.
Prawda, nie tylko swojej, ponieważ na ten sukces zapracowali wszyscy. Sangiacomo była już tak bardzo zmęczona, potrzebowała chwili spokoju i wypoczynku. Po aresztowaniu Douglasa udawało jej się kontrolować informacje przekazywane mediom. Spotkania z zarządem, rzecznikiem, głównym prawnikiem odbywały się dzień po dniu. Dzisiaj oczekiwała już, że niewygodne sprawy trochę przycichły.
– Amando, czy jestem niezbędna na tym spotkaniu? Jestem zmęczona. Chcę wrócić do domu i pobyć z synami. – Morgan próbowała uzasadnić swoją ewentualną nieobecność.
– Pani Sangiacomo, to raczej konieczne. – Nieugięty ton asystentki mógł wskazywać jedynie na to, że Morgan po raz kolejny musi zmierzyć się z nieprzyjemną stroną tego biznesu.
– Tak… To zawsze jest raczej konieczne – westchnęła z rezygnacją Morgan. – Przyjadę więc, Amando. Do widzenia. – Z bezsilnością wcisnęła czerwony przycisk. Sekundę później usłyszała odgłos powiadomienia przysłanego przez asystentkę: 15th Ave of the Arts. Skojarzyła szybko, że pod tym samym adresem mieścił się magazyn jednej z firm współpracujących z AC.
Sangiacomo spojrzała na męża. Bez zmian. Brak najdrobniejszych oznak, że coś słyszał, że dociera do niego jej głos.
– Marc, dlaczego mi to robisz? – Złapała jego dłoń. Nie doczekała się jednak odpowiedzi. Wstała z niewygodnego metalowego krzesła, narzuciła na ramiona czarny płaszcz od Prady i, zostawiwszy ślad swojej ulubionej szminki na jego czole, wyszła z sali.
* M. Mitchell, Przeminęło z wiatrem, Warszawa 2015, s. 444.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Puszka Pandory
ISBN: 978-83-8219-958-1
© Monika Kortez i Wydawnictwo Novae Res 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Katarzyna Darkiewicz
Korekta: Paulina Górska
Okładka: Magdalena Czmochowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Zaczytani sp. z o.o. sp. k.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek