Randka na murawie - Meryl Wilsner - ebook

Randka na murawie ebook

Meryl Wilsner

4,2
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.

13 osób interesuje się tą książką

Opis

 

Przebojowa, pełna humoru i pikanterii komedia romantyczna, która uwiedzie nie tylko fanki i fanów serialu “Ted Lasso” czy “Piłkarki. Dziewczyny z boiska”. Historia łącząca humor z namiętnością, miłość z pasją, poruszająca ważne pytania o odwagę potrzebną do wygrywania na boisku i we własnym życiu.

 

Najbardziej seksowna jest ostra gra! Rywalizują pod bramką czy wygrają w meczu o miłość?

 

Grace Henderson ma dopiero dwadzieścia sześć lat, ale już od dekady jest gwiazdą kobiecej reprezentacji piłki nożnej. Kiedy kontuzja wyklucza ją z gry, miejsce weteranki na boisku zajmuje nowicjuszka Phoebe Matthews. Dziewczyna jest całkowitym przeciwieństwem starszej koleżanki – duszą towarzystwa, grającą z radością, którą Grace w trakcie kariery gdzieś zatraciła.

 

Ostatnią rzeczą, jakiej spodziewa się Grace, jest wdanie się z tą żartownisią i rywalką w romantyczną relację. Również Phoebe jest zbyt pochłonięta pierwszym sezonem w drużynie zawodowej, by myśleć o romansie. W końcu jednak to Grace robi pierwszy krok…

 

Zbliża się Puchar Świata, Grace stopniowo powraca do treningów. Napięcie na murawie rośnie z każdym atakiem. Czy w drużynie narodowej znajdzie się miejsce dla obu zawodniczek? Czy muszą grać przeciwko sobie? Co zrobią, by być razem?

 

Na podstawie powieści powstaje serial, w którego produkcję zaangażowały się była gwiazda WNBA Sue Bird i była kapitanka reprezentacji USA w piłce nożnej kobiet Megan Rapinoe.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 474

Oceny
4,2 (20 ocen)
9
8
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
warcaba

Nie polecam

dnf, niczego tak sztywnego i bez wyrazu jeszcze nie czytalam
00
physio_daro

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka, przyjemna, z humorem. Dawno nie czytałam tak szybko książki o życiu i miłości i odkrywaniu siebie
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Cleat Cute
Co­py­ri­ght © 2023 by Me­ryl Wil­sner All ri­ghts re­se­rved Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Be­ata Hry­cak-Domke Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2024
Re­dak­torka pro­wa­dząca i re­dak­cja: JO­LANTA KU­CHAR­SKA
Ko­rekta: AGNIESZKA TRZEB­SKA-CWA­LINA, AGNIESZKA ADA­MIAK
Ad­ap­ta­cja okładki: MA­RZENA PIŁKO
Pro­jekt okładki: OLGA GRLIC
Ilu­stra­cja na okładce: PE­TRA BRAUN
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67784-60-3
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niaklin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­twotik­tok.com@po­rad­nia_k
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Ash­ley, po­nie­waż...

Nie wy­gra się mi­strzostw bez les­bi­jek w dru­ży­nie.

To się ni­gdy wcze­śniej nie zda­rzyło, ni­gdy.

Ta­kie są fakty i już.

Me­gan Ra­pi­noe

1

Au­to­mat po­łyka zmięty bank­not do­la­rowy, który Pho­ebe wsuwa do niego, po czym na­tych­miast go wy­pluwa. Znie­cier­pli­wiona dziew­czyna bie­rze bank­not i wy­gła­dza go o spodenki ze span­deksu na wy­so­ko­ści uda.

– Nie rób mi tego te­raz – mam­ro­cze, pró­bu­jąc po­now­nie.

Tym ra­zem ma­szyna nie zwraca do­lara ze zło­śliwą sa­tys­fak­cją, więc Pho­ebe wy­rzuca w górę ręce na znak zwy­cię­stwa. Pal­cem wska­zu­ją­cym wci­ska gu­zik z nie­wy­raź­nymi po la­tach użyt­ko­wa­nia za­ry­sami li­tery „C” oraz cy­fry „4” i do szu­flady na dole au­to­matu wpada paczka m&m’sów.

– Ile nie­bie­skich w to­rebce? – pyta Teddy’ego, brata, który za­wsze tak pla­nuje prze­rwę w pracy w re­cep­cji, by wy­pa­dała, kiedy Pho­ebe ma okienko mię­dzy tre­nin­gami pry­wat­nych klien­tów.

Teddy sku­bie wy­szczer­biony blat sa­mot­nego sto­lika w po­miesz­cze­niu so­cjal­nym, sie­dząc z sze­roko roz­sta­wio­nymi no­gami, jak gdyby miało mu to do­dać tę­ży­zny.

– Co do­stanę, gdy zgadnę?

– Po­dzielę się z tobą – od­po­wiada Pho­ebe. – A je­śli ja wy­gram, ku­pu­jesz mi drugą paczkę.

– Bo kru­cho u cie­bie z forsą?

Nie myli się – mu­siała prze­ko­pać cały wo­rek, a gdy już po­rzu­ciła wszel­kie na­dzieje, w rogu na sa­mym dnie zna­la­zła bank­not.

– Bo tak jest spra­wie­dli­wie – mówi Pho­ebe, a po­tem przy­znaje: – Albo... No do­bra, z obu tych po­wo­dów.

Za­nim ob­ciął włosy i zmie­nił imię, Teddy był jej młod­szą ko­pią. Nie żeby wiele to dało – nie spo­sób pa­trzeć na ich ogni­sto­rude czu­pryny i pie­go­wate twa­rze i nie po­my­śleć, że ci dwoje nie są ro­dzeń­stwem. Teddy ak­cep­tuje ba­ła­gan na gło­wie, za­wsze wy­gląda tak, jakby do­piero wy­gra­mo­lił się z łóżka, ale ja­kimś cu­dem udaje mu się za­da­wać szyku. (Przy­naj­mniej Pho­ebe wie, że je­śli kie­dy­kol­wiek zde­cy­duje się ostrzyc po mę­sku, bę­dzie jej w tej fry­zu­rze do twa­rzy).

– Dzie­sięć – strzela Teddy. – I je­śli wy­gram, za­bie­rzesz mnie ze sobą do No­wego Or­le­anu.

– Okrop­nie wy­śru­bo­wana stawka jak na za­kład o dra­żetki.

Choć i tak lep­sza niż zwy­kle, kiedy prze­grana ozna­cza pra­nie jego bin­dera. Teddy za­wsze z tym zwleka i od­daje jej bie­li­znę do­piero po tre­ningu, świ­nia jedna.

Tak czy owak, za­bra­łaby go ze sobą, gdyby mo­gła. Ma tylko obiek­cję wo­bec wy­jazdu do Lu­izjany pod ko­niec mie­siąca – że bę­dzie da­leko od ro­dziny. Col­lege to co in­nego – Ma­ple­ton leży na tyle bli­sko, że za­wo­ziła pra­nie do domu. Kiedy się prze­pro­wa­dzi do NOLA, po raz pierw­szy w swoim dwu­dzie­sto­dwu­let­nim ży­ciu za­mieszka poza gra­ni­cami In­diany.

Le­żący na stole te­le­fon Pho­ebe dzwoni ostro i prze­ni­kli­wie. Wy­jęła go wcze­śniej z szafki, by prze­skro­lo­wać Tik­Toka w pół­go­dzin­nej prze­rwie przed ko­lej­nym klien­tem. Dziwny jest tak długi od­stęp mię­dzy tre­nin­gami. Przez cały col­lege za­wsze uma­wiała se­sję po se­sji, by warto było tłuc się pół go­dziny sa­mo­cho­dem z Ma­ple­ton. W do­datku jest pierw­szy ty­dzień stycz­nia. Si­łow­nia wciąż jesz­cze pęka w szwach, bo lu­dzie nie zdą­żyli po­rzu­cić no­wo­rocz­nych po­sta­no­wień. Ce­lem Pho­ebe jest za­zwy­czaj za­trzy­ma­nie wszyst­kich no­wo­rocz­nych klien­tów, po­nie­waż ozna­cza to, że prze­ko­nała ich, iż tre­no­wa­nie jest fajne, ale w tym roku nie wzięła ni­kogo no­wego. Nie mia­łoby to sensu: za kilka ty­go­dni wy­jeż­dża do No­wego Or­le­anu.

– Jezu, dla­czego masz włą­czony dzwo­nek? – pyta Teddy z gry­ma­sem.

Pho­ebe rzuca się na pla­sti­kowe krze­sło obok brata i gapi się w te­le­fon. Ja­kiś nu­mer z Chi­cago.

Nie ma w zwy­czaju od­bie­rać nie­zna­nych nu­me­rów. Nie włą­cza dzwonka, bo prze­cież nie jest bo­ome­rem, ale od­kąd zwer­bo­wali ją w grud­niu do No­wego Or­le­anu, sporo spraw usta­liła te­le­fo­nicz­nie przed roz­po­czę­ciem se­zonu w na­stęp­nym mie­siącu. Zga­dza się, więk­szość nu­me­rów jest z Lu­izjany, ale na wszelki wy­pa­dek od­biera.

– Słu­cham?

– Cześć, czy roz­ma­wiam z Pho­ebe Mat­thews? – Głos mówi z ak­cen­tem. Pho­ebe nie wie za dużo o Zjed­no­czo­nym Kró­le­stwie... A może o Wiel­kiej Bry­ta­nii? Wy­spach Bry­tyj­skich? Czy ja to się tam na­zywa, by do­kład­nie go umiej­sco­wić.

– Tak, to ja. – Przy­ci­ska smart­fon ra­mie­niem do ucha, pró­bu­jąc otwo­rzyć paczkę m&m’sów.

– Cześć, Pho­ebe. Mówi Amanda Green z re­pre­zen­ta­cji Sta­nów Zjed­no­czo­nych w piłce noż­nej ko­biet.

Ręka Pho­ebe nie­ru­cho­mieje. Serce wy­ko­nuje salto.

– Że co?

– Chcia­ła­bym po­gra­tu­lo­wać ci po­wo­ła­nia do dru­żyny – mówi ktoś po dru­giej stro­nie. – Do­sko­nale so­bie po­ra­dzisz w No­wym Or­le­anie. Ale przede wszyst­kim chcia­ła­bym cię za­pro­sić na obóz szko­le­niowy z ka­drą na­ro­dową, który od­bę­dzie się za dwa ty­go­dnie.

– Za­mknij się, kurde. – Pho­ebe chi­cho­cze pi­skli­wie, z za­kło­po­ta­niem. Ja­kiś żar­tow­niś robi jej ka­wał. Znów pró­buje ro­ze­rwać to­rebkę i rzuca do brata sie­dzą­cego po dru­giej stro­nie stołu: – To twoja sprawka?

– Co? – py­tają jed­no­cze­śnie Teddy i głos w te­le­fo­nie.

Pho­ebe prze­łyka ślinę.

– Czy to na­prawdę Amanda Gre­ene? – Teddy wy­ba­łu­sza oczy.

– Ow­szem, na­prawdę – po­twier­dza roz­mów­czyni.

Pa­czuszka ze sło­dy­czami wresz­cie się otwiera – z nad­mier­nym en­tu­zja­zmem, więc m&m’sy roz­sy­pują się po pod­ło­dze. Pho­ebe nie ru­sza się z miej­sca, by je po­zbie­rać. Ka­zała się za­mknąć tre­nerce ko­bie­cej re­pre­zen­ta­cji pił­kar­skiej Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

– O Boże, naj­moc­niej prze­pra­szam... Nie po­win­nam była... Nie to chcia­łam po­wie­dzieć. Tak mi się tylko wy­rwało... Ale za­raz... Mówi pani po­waż­nie? Za­pra­sza mnie pani na obóz?

– Tak. – Osoba po dru­giej stro­nie, naj­wy­raź­niej Amanda, kurde, Gre­ene, tre­nerka ka­dry na­ro­do­wej, chyba się uśmie­cha, sły­chać to w jej gło­sie. – Nie mogę ni­czego obie­cać, nie wiem, czy skon­tak­tu­jemy się z tobą po­now­nie jesz­cze w tym roku, ale bar­dzo chcia­ła­bym ci się przyj­rzeć.

Pho­ebe szcze­rzy zęby.

– A ja bar­dzo chcia­ła­bym za­słu­żyć na ko­lejny kon­takt.

To brzmi nie­re­al­nie, ale Pho­ebe nie bra­kuje wiary we wła­sny ta­lent.

Amanda ci­cho się śmieje.

– Ktoś się do cie­bie ode­zwie jesz­cze w tym ty­go­dniu, żeby cię we wszystko wta­jem­ni­czyć i przy­go­to­wać na do­łą­cze­nie do nas w Jack­so­nville. Do zo­ba­cze­nia wkrótce.

– Dzię­kuję. Już nie mogę się do­cze­kać.

– Le­cisz so­bie ze mną w kulki, co? – pyta Teddy, gdy tylko sio­stra koń­czy roz­mowę. – To nie była Amanda Gre­ene.

Pho­ebe łyka po­wie­trze.

– To była Amanda Gre­ene.

– Je­dziesz na stycz­niowy obóz? – Gdyby to py­ta­nie miało po­stać ese­mesa, skła­da­łoby się z sa­mych wiel­kich li­ter i dwu­dzie­stu zna­ków za­py­ta­nia na końcu.

– Jadę na stycz­niowy obóz.

Stać ją je­dy­nie na po­wta­rza­nie jak pa­puga słów brata.

Teddy zrywa się z krze­sła, chwyta sio­strę za ręce, żeby i ją pod­cią­gnąć do pionu. Pho­ebe chwiej­nie wstaje, on pod­ska­kuje u jej boku.

– Po­wo­łali cię! Po­wo­łali! – Teddy wrzesz­czy, ale głowę Pho­ebe wy­peł­nia szum krwi pul­su­ją­cej w ży­łach, a może od­głos trza­sków w słu­chawce albo fal je­ziora Mi­chi­gan w Parku Na­ro­do­wym In­diana Du­nes. Serce tłu­cze się za most­kiem. – Po­wiedz wszystko, co mó­wiła. Słowo w słowo.

Pho­ebe nie pa­mięta.

– W ogóle nie przy­szło mi do głowy, że to ona. Wzię­łam to za dow­cip. My­śla­łam, że to ty albo Alice na­mó­wi­li­ście ko­goś do zro­bie­nia mi ka­wału.

– Je­ste­śmy wredni, ale nie do tego stop­nia.

Re­la­cjo­nuje wszystko, co za­pa­mię­tała z roz­mowy. Wy­da­rzyło się. Wy­da­rzyło się przed chwilą, a wy­daje się nie­rze­czy­wi­ste. Jak sen, który z po­zoru miał sens, ale gdy go ko­muś opo­wia­dasz, ujaw­nia się jego sur­re­alizm.

Po­wo­ła­nie do Ame­ry­kań­skiego Związku Piłki Noż­nej Ko­biet samo w so­bie było speł­nie­niem ma­rzeń. W grud­niu, ty­dzień po ukoń­cze­niu col­lege’u, Pho­ebe za­sia­dła w ho­te­lo­wej sali kon­fe­ren­cyj­nej ubrana w do­pa­so­wany gra­na­towy ko­stium, który kosz­to­wał tyle, co cała reszta jej gar­de­roby ra­zem wzięta. Wy­da­tek się opła­cił, gdy klub Krewe z No­wego Or­le­anu wy­brał ją w pierw­szym na­bo­rze. Wów­czas była to naj­lep­sza rzecz, jaka przy­tra­fiła się jej w ży­ciu.

Ta jest jesz­cze lep­sza.

Re­pre­zen­ta­cja na­ro­dowa przez cały rok od­bywa wiele obo­zów szko­le­nio­wych. Naj­lep­sze ame­ry­kań­skie za­wod­niczki z ca­łego AWSA – a cza­sem na­wet z bar­dziej od­le­głych miejsc (Becky Ewing gra w Eu­ro­pie) – zjeż­dżają się na wspólne tre­ningi i czę­sto roz­gry­wają me­cze, nim wrócą do swo­ich dru­żyn klu­bo­wych. Otrzy­ma­nie za­pro­sze­nia na obóz to pierw­szy krok w kie­runku tra­fie­nia na li­stę za­wod­ni­czek ka­dry na­ro­do­wej. Gdy znaj­dziesz się na li­ście, nie dość, że do­sta­jesz szansę re­pre­zen­to­wa­nia kraju, to rów­nież – co szcze­gól­nie istotne dla Pho­ebe – zy­sku­jesz pre­mię.

W za­sa­dzie wiele rze­czy li­czy się dla Pho­ebe bar­dziej niż „gra­nie dla kraju”, ale ka­dra na­ro­dowa jest drogą do nich wszyst­kich. Poza pie­niędzmi wy­stępy w re­pre­zen­ta­cji ozna­czają grę przed naj­więk­szą pu­blicz­no­ścią. By­cie w gro­nie naj­lep­szych.

– Ja pier­dzielę, je­steś w dru­ży­nie na­ro­do­wej!

– Okej. Zna­czy nie cał­kiem... – klu­czy Pho­ebe. – Pod­czas tego obozu nie roz­grywa się żad­nych me­czów. To tylko tre­ningi. No i spe­cjal­nie za­zna­czyła, że nie może mi obie­cać ko­lej­nych po­wo­łań na obozy w naj­bliż­szych mie­sią­cach, co jest oczy­wi­ście zro­zu­miałe, bo w tym roku jest pu­char świata. Kom­ple­to­wa­nie dru­żyny na tym eta­pie by­łoby wa­riac­twem. Musi mieć z grub­sza go­towy skład, prawda? Albo przy­naj­mniej za­wę­żoną li­stę?

– Może i tak, a ty je­steś na tej li­ście.

Na tę myśl od­dech więź­nie jej w gar­dle. Czy to na pewno jej ży­cie?

– Mu­szę wra­cać do re­cep­cji, ale je­stem z cie­bie za­je­bi­ście dumny, zio­malko.

Od­kąd Pho­ebe skoń­czyła roz­ma­wiać przez te­le­fon, uśmiech nie scho­dzi z twa­rzy Teddy’ego. Za­rzuca jej ra­miona na szyję, choć jest od niej z dzie­sięć cen­ty­me­trów niż­szy. Mocno się do sie­bie przy­tu­lają. Po uwol­nie­niu się z ob­jęć Pho­ebe pa­trzy na pod­łogę i pyta:

– A te­raz mam po­sprzą­tać te m&m’sy, które roz­dep­ta­łeś?

Kom­plet­nie nie­skru­szony Teddy wy­krzy­wia twarz ni­czym emo­ti­kon.

– Pięk­nie pro­szę...

– Je­steś bez­na­dziejny.

– Dzięki, ko­cham cię! – mówi, uda­jąc, że strze­puje ją z sie­bie, i od­cho­dzi.

Pho­ebe ściąga gumkę z wło­sów. Prze­cze­suje pal­cami nie­sforne rude fale i ujarz­mia je po­now­nie w koń­skim ogo­nie. Od­ku­rzacz działa tu na pół gwizdka, więc Pho­ebe za­czyna zbie­rać z pod­łogi pa­stylki nie­roz­gnie­cione w trak­cie ra­do­snych pod­sko­ków.

W skład dru­żyny na pu­char świata wcho­dzą dwa­dzie­ścia trzy za­wod­niczki. Wię­cej po­wo­łuje się na obozy szko­le­niowe, by dać Aman­dzie oraz resz­cie ekipy tre­ner­skiej szansę oceny każ­dej za­wod­niczki z bli­ska. Oczy­wi­ście jest także oce­niana ich gra w klu­bach.

Pho­ebe ce­lowo wcze­śniej ukoń­czyła col­lege, by kiedy – za­wsze mó­wiła „kiedy” za­miast „je­śli”, mimo że za­wod­niczki spoza NCAA wer­bo­wano rzadko – ją zwer­bują, bę­dzie mo­gła do­łą­czyć wio­sną do dru­żyny AWSA. Tę część ka­riery za­pla­no­wała szcze­gó­łowo. Ni­gdy nie my­ślała o do­da­niu do swo­ich ce­lów wej­ścia do ka­dry na­ro­do­wej.

Albo ina­czej: za­sta­na­wiała się nad tym, oczy­wi­ście – do­sta­nie się do re­pre­zen­ta­cji wy­zna­czyła so­bie, ma­jąc dwa­na­ście lat, kiedy to prze­sia­dy­wała nie­mal przy­kle­jona do czter­dzie­sto­dwu­ca­lo­wego te­le­wi­zora, który miał tylko cztery ka­nały, i z roz­iskrzo­nymi oczami oglą­dała, jak Grace Hen­der­son po raz pierw­szy zo­stała za­wod­niczką re­zer­wową w ka­drze na­ro­do­wej. Jej de­biut w re­pre­zen­ta­cji – we­dług ko­men­ta­to­rów – miał miej­sce, jesz­cze za­nim uzy­skała prawo jazdy. Pla­kat z Grace Hen­der­son do dziś wisi na ścia­nie po­koju Pho­ebe w domu ro­dzi­ców.

Ale zo­sta­nie drugą Grace Hen­der­son nie jest re­ali­stycz­nym ce­lem w ka­rie­rze. Ocze­ki­wa­nie, że znaj­dzie się w ka­drze na­ro­do­wej za­raz po ukoń­cze­niu col­lege’u, nie wy­da­wało się Pho­ebe roz­sądne. Przy­naj­mniej nie w roku pu­cha­ro­wym. Dla­tego, kiedy wy­brano ją do dru­żyny, po­sta­no­wiła tak do­brze grać w cza­sie, kiedy naj­więk­sze li­gowe gwiazdy wy­jadą na me­cze pu­cha­rowe, by zy­skać szansę do­sta­nia się do re­pre­zen­ta­cji olim­pij­skiej w ko­lej­nym roku. Ja­sne, że zna­le­zie­nie się w ka­drze na pu­char świata by­łoby nie­sa­mo­wite, lecz nie­wy­ko­nalne. Na­wet ktoś taki jak ona, kto le­dwo za­li­czył za­ję­cia ze sta­tystki w ostat­nim se­me­strze, wie, że w wy­padku osoby, która ni­gdy nie zo­stała po­wo­łana na obóz re­pre­zen­ta­cji, praw­do­po­do­bień­stwo jest zni­kome. Le­piej pla­no­wać coś, co na­prawdę może się zda­rzyć. Coś, na co sama ma wpływ.

Ale skoro te­raz je­dzie na obóz szko­le­niowy? Daje jej to ja­kąś kon­trolę. Daje ja­kąś moc spraw­czą.

To ude­rza do głowy i spra­wia, że się za­ga­lo­po­wuje. Nie wy­stąpi w pu­cha­rze świata. Od­ku­rza po­miesz­cze­nie so­cjalne – tym ra­zem od­ku­rzacz działa – w Pla­net Fit­ness gdzieś na za­du­piu In­diany, ma­jąc pięć mi­nut do przy­by­cia na­stęp­nego klienta.

Chowa od­ku­rzacz, wpy­cha do szafki opróż­nioną do po­łowy paczkę m&m’sów i stu­dzi emo­cje. Je­den te­le­fon ozna­cza tylko tyle, że ją za­uwa­żono. Obóz za dwa ty­go­dnie to jej szansa na do­pil­no­wa­nie, by na­dal ją za­uwa­żano.

2

Kiedy Grace wy­cho­dzi na bo­isko tre­nin­gowe, jest ci­cho. Ogro­dze­nie rzuca długi cień na trawę wil­gotną jesz­cze od rosy. Dru­żyna wcale się tu dzi­siaj nie po­jawi. W pierw­szy dzień obozu za­ję­cia od­by­wają się we­wnątrz – ćwi­cze­nia si­łowe, kar­dio i tak da­lej. Ale Grace lubi za­czy­nać na bo­isku. Po­maga jej to so­bie przy­po­mnieć, po co w ogóle tu jest. Ko­cha bo­isko pił­kar­skie.

I o to po­winno w tym cho­dzić: żeby ko­chać to, co się robi. Oczy­wi­ście wy­niki też się li­czą. Chce wy­gry­wać. Ale istota wy­stę­pów w ka­drze na­ro­do­wej po­lega wła­śnie na grze. Gra ma spra­wiać przy­jem­ność. I przez więk­szość czasu tak jest, ale w każ­dym roku, w któ­rym od­bywa się ja­kiś po­waż­niej­szy tur­niej pił­kar­ski, Grace się spina. Wy­grały trzy pu­chary świata z rzędu. Wszystko, co nie jest wy­graną, ozna­cza po­rażkę.

Dla­tego ona do­pil­nuje, by wy­grały.

Na­wet po­mimo wcze­śniej­szego krót­kiego wy­padu na bo­isko jest pierw­sza w szatni.

Inne za­wod­niczki scho­dzą się grup­kami. Grace zaj­muje się po­rząd­ko­wa­niem szafki, więc nie musi wda­wać się w żadne roz­mowy, wy­star­czy, że po­wie „cześć”. Pierw­szy dzień obozu przy­po­mina po­wrót po wa­ka­cjach do szkoły: pa­nuje chaos i zgiełk. Se­zon AWSA za­czyna się do­piero w ko­lej­nym mie­siącu, po­przedni obóz ka­dry od­był się w li­sto­pa­dzie. Dla tych, które po­przed­niego dnia przy­je­chały od­po­wied­nio wcze­śnie, zor­ga­ni­zo­wano wie­czo­rem wspólną ko­la­cję, ale poza tym ostatni raz wi­działy się przed świę­tami.

– Cześć, ka­pi­tanko – wita ją Kayla Sor­rell, ko­le­żanka z klubu.

– Tu­taj nie je­stem ka­pi­tanką – pro­stuje Grace. Ra­dzi so­bie z funk­cją ka­pi­tana dru­żyny no­wo­or­le­ań­skiej, ale sta­nie na czele ko­bie­cej ame­ry­kań­skiej ka­dry na­ro­do­wej ją prze­ra­sta. – Nie chcę ta­kiej od­po­wie­dzial­no­ści.

Na ple­cach Grace lą­duje czy­jaś ciężka ręka.

– Poza tym moje buty są dla cie­bie za duże, Baby Spice. Da­leko w nich nie zaj­dziesz.

Co­urt­ney Trout, praw­dziwa ka­pi­tanka re­pre­zen­ta­cji – le­piej znana jako Ryba – szcze­rzy zęby do Grace. Nie zdą­żyła jesz­cze zwią­zać w koń­ski ogon swo­ich mi­ni­war­ko­czy­ków.

– Są wiel­kie i stare. I taka w skró­cie jest Ryba – dro­czy się Sor­rell. – Wiesz, że mu­sia­łam spraw­dzić, kim są Spice Girls, kiedy na­zwa­łaś ją tak po raz pierw­szy?

– Nie wie­rzę. Po­pro­szę, żeby pu­ścili Wan­nabe, kiedy bę­dziemy wy­ci­skać, a wy obie za­śpie­wa­cie ra­zem ze Spi­cet­kami.

Grace kręci głową. Nie w tym rzecz, że nie zna tej pio­senki – co z tego, że na­grano ją rok przed jej przyj­ściem na świat, ale prze­cież nie żyła na od­lu­dziu – po pro­stu nie za­mie­rza przed ni­kim śpie­wać. Ryba o tym wie. Wie o tym cała dru­żyna. Z wy­jąt­kiem dwóch no­wych za­wod­ni­czek, które zo­stały po raz pierw­szy po­wo­łane na obóz ka­dry tuż po do­sta­niu się do Krewe.

Grace nie wie nic o tych de­biu­tant­kach poza tym, co wi­działa na li­ście se­lek­cjo­ner­skiej: na­zwi­ska, po­zy­cje na bo­isku, zdję­cia twa­rzy. Na­past­niczka Ga­briella Ro­dri­guez prze­biera się obok Sor­rell. Grace roz­gląda się po szatni. Druga nowa dziew­czyna, Pho­ebe Mat­thews, po­moc­niczka, ma ogni­ście rude włosy, które trudno za­po­mnieć. Ale nie wi­dać jej w szatni.

Kiedy Mat­thews w końcu się zja­wia, robi przed­sta­wie­nie.

Reszta dru­żyny znaj­duje się już w stre­fie tre­ningu si­ło­wego. Amanda jest w po­ło­wie mowy po­wi­tal­nej, gdy na­gle ktoś z hu­kiem wpada na drzwi z dru­giej strony. „Cho­lera!” Nie­wi­doczny ktoś mam­ro­cze coś przez chwilę, a po­tem cią­gnie za gałkę za­miast pchnąć i wresz­cie otwiera. To ta druga nowa.

– Prze­pra­szam! Prze­pra­szam za spóź­nie­nie. Nie mo­głam zna­leźć... – Za­myka usta. – Prze­pra­szam – po­wta­rza już ci­szej, nie­mal nie­śmiało.

Amanda kiwa głową.

– Mat­thews.

– Cześć – mówi Mat­thews ze spusz­czoną głową i unie­sio­nymi bar­kami. Chył­kiem prze­myka w głąb sali i staje z boku za Sor­rell.

Po­nie­waż Grace nie jest tu ka­pi­tanką, nie jej zmar­twie­nie, że Mat­thews się spóź­niła. Nie musi ją to ob­cho­dzić. I nie ob­cho­dzi, cho­ciaż nie po­trafi so­bie wy­obra­zić, jak można się spóź­nić w pierw­szym dniu pracy z dru­żyną se­nior­ską. O ile pa­mięć jej nie myli, jest to w ogóle pierw­szy dzień Mat­thews z ka­drą na­ro­dową. Nie uczest­ni­czyła w żad­nym pro­gra­mie dla mło­dzi­ków. Przy­szła pro­sto z ja­kiejś szkoły na za­du­piu i na za­du­piu do­ra­stała. A mimo to chce za­prze­pa­ścić swoją szansę, spóź­nia­jąc się w pierw­szym dniu obozu.

Nie za­im­po­no­wała tym Grace.

Piegi Mat­thews wi­dać z dru­giego końca sali. W rze­czy­wi­sto­ści włosy są jesz­cze bar­dziej ogni­ste. Na­dal roz­pusz­czone, a ra­czej były roz­pusz­czone, kiedy we­szła. Te­raz prze­cze­suje pal­cami ba­ła­gan na gło­wie, gę­stwinę splą­ta­nych wło­sów. Grace ma ochotę za­nu­rzyć w nich dło­nie. Po la­tach prak­ty­ko­wa­nia na sio­strze zo­stała mia­no­wana dru­ży­nową za­pla­taczką war­ko­czy­ków i pełni tę funk­cję nie­mal od sa­mego po­czątku. Grace umia­łaby zro­bić po­rzą­dek na gło­wie Mat­thews. Prze­dzia­łek na środku, dwa war­ko­cze fran­cu­skie po bo­kach po­łą­czone w koń­ski ogon. To bar­dziej prak­tyczne niż ko­czek jak wro­nie gniazde, który Mat­thews pró­buje umo­co­wać grubą żół­to­zie­loną gumką.

Amanda kon­ty­nu­uje przed­sta­wia­nie har­mo­no­gramu dnia. Więk­szość za­wod­ni­czek wo­la­łaby być na bo­isku, ale ze­społy tre­ner­skie pil­nują, by płyn­nie wdra­żały się w ćwi­cze­nia. Spor­towa elita jest zbyt am­bitna, czym może so­bie za­szko­dzić.

Ma­szyny kar­dio – ro­wery, or­bi­treki, bież­nie – wy­ko­rzy­stuje się głów­nie do roz­grzewki i te­stów. Nic nie do­równa mo­ni­to­rowi tętna. Na­sy­ce­nie tle­nem, pu­łap tle­nowy, tętno: Grace lubi te wskaź­niki. Lubi rze­czy, które da się zmie­rzyć. Pa­ra­me­try to nie wszystko – więk­szą po­jem­no­ścią płuc nie strzela się bra­mek – ale są czymś kon­kret­nym, na­ma­cal­nym.

Grace ma też pewną ce­chę, coś, co spra­wia, że za­wod­niczki zwra­cają się do niej, kiedy re­mi­sują w osiem­dzie­sią­tej pią­tej mi­nu­cie me­czu pu­cha­ro­wego i nikt nie chce do­grywki. Ma cha­rak­ter, wy­trwa­łość, za­pał, można róż­nie to na­zy­wać. Ale nie umie tego wy­ja­śnić. Liczby są na­to­miast lo­giczne i zro­zu­miałe.

Przed kar­dio Grace od­bywa in­dy­wi­du­alne spo­tka­nie z Ilse. Na po­czątku roku dru­ży­nowa tre­nerka fit­nessu spo­tyka się w cztery oczy ze wszyst­kimi za­wod­nicz­kami. Se­sje służą ana­li­zie i oce­nie za­kresu ru­chu oraz ela­stycz­no­ści każ­dej pił­karki i do­ko­nuje się ich na pod­sta­wie róż­no­rod­nych ćwi­czeń roz­cią­ga­ją­cych za­równo sta­tycz­nych, jak i dy­na­micz­nych. Ale u Ilse za­wsze bar­dziej przy­po­mina to zwy­kłą roz­mowę.

– Coś ci ostat­nio do­ku­cza? – pyta, kiedy Grace wy­ko­nuje se­rię wy­ma­ga­nych ćwi­czeń.

– Nie – od­po­wiada Grace.

W każ­dym ra­zie nie bar­dziej niż zwy­kle. Od mie­sięcy kłuje ją w bio­drze, ale Ilse nie musi o tym wie­dzieć. Grace wi­działa wiele za­wod­ni­czek, które od­su­wano od gry z po­wodu naj­drob­niej­szych do­le­gli­wo­ści fi­zycz­nych. Na tym po­lega pro­ces sta­rze­nia się: ciało od­ma­wia po­słu­szeń­stwa. Tak to przy­naj­mniej wy­gląda.

– Nie prze­tre­no­wu­jesz się?

– Ilse, na­wet nie za­czął się se­zon.

Nie za­czął się na­wet przed­se­zon; Krewe nie do­sta­nie ra­por­tów o za­wod­nicz­kach przed koń­cem mie­siąca.

– Jakby cię to kie­dy­kol­wiek wstrzy­my­wało.

Nie ma nic złego w za­cho­wa­niu formy poza se­zo­nem. Ostat­nie dzie­sięć lat Grace po­świę­ciła dba­niu o swoje ciało. Od­po­wied­nia dieta, re­żim tre­nin­gowy, prze­strze­ga­nie go­dzin snu. Zde­cy­do­wa­nie jej to po­pła­cało, jed­nak zda­wała so­bie sprawę, że na­dej­dzie taki mo­ment, kiedy nie bę­dzie w sta­nie re­ge­ne­ro­wać się tak jak daw­niej. Tra­fiła do dru­żyny jako na­sto­latka; to oczy­wi­ste, że ciało się zmie­nia.

Ge­ne­ral­nie Ilse nie po­ucza Grace. Cho­dzi bar­dziej o ze­bra­nie in­for­ma­cji niż przy­ła­pa­nie Grace na kłam­stwie. Na ko­niec Ilse wska­zuje Grace wolne miej­sce po­środku si­łowni, dłu­gie na ja­kieś cztery i pół me­tra. Uno­sze­nie ko­lan i wy­kopy do po­ślad­ków. Grace zbiera się w so­bie. Bio­dru nie służy wy­so­kie uno­sze­nie ko­lan. Nie jest źle, ale czuje dys­kom­fort.

– Pro­wa­dzę się jak na­leży, daję słowo, Lil Il – mówi Grace w trak­cie ćwi­cze­nia, spe­cjal­nie po­słu­gu­jąc się prze­zwi­skiem, po­nie­waż wie, że w ten spo­sób od­wróci uwagę tre­nerki.

Ilse prze­wraca oczami.

– Może i nie za­ha­ro­wu­jesz się na śmierć, ale mnie wy­koń­czysz. Zni­kaj. Pho­ebe, twoja ko­lej.

Grace prze­nosi się na ro­wer sta­cjo­narny. W su­mie może tu po­cze­kać na ocenę Mat­thews – ru­dzie­lec mówi na tyle gło­śno, że Grace bę­dzie mo­gła usły­szeć całą roz­mowę.

– Nie. Nic nie boli. W dzie­ciń­stwie cier­pia­łam na cho­robę Osgo­oda-Schlat­tera w pra­wym ko­la­nie i ból cza­sem się od­zywa w desz­czową po­godę, ale nie jest tak, że czuję go za każ­dym ra­zem, kiedy pada. A je­śli na­wet się po­ja­wia, nie jest silny ani nie ogra­ni­cza ru­chów, po pro­stu czuję to ko­lano. Chcę, że­byś wie­działa.

Naj­wy­raź­niej pra­gnie, by Ilse wie­działa o wielu rze­czach, na przy­kład o tym, że Mat­thews ma młod­szego brata Teddy’ego i star­szą sio­strę Alice i że obec­nie w domu nie mają żad­nych zwie­rząt, ale jest bar­dziej psiarą niż ko­ciarą, cho­ciaż ko­cha jedne i dru­gie. Grace stara się nie słu­chać. Nie są­dziła, że można być bar­dziej ga­da­tli­wym niż Ryba.

Grace ni­gdy nie lu­biła nie­ustan­nego bli­skiego kon­taktu z in­nymi na obo­zach dru­żyny na­ro­do­wej. Bli­skość pod­czas tre­nin­gów to jedno, ale są jesz­cze wspólne po­siłki i dzie­le­nie po­ko­jów. W Krewe można przy­naj­mniej wró­cić po ca­łym dniu do domu i po­sie­dzieć w sa­mot­no­ści na we­ran­dzie.

Oczy­wi­ście obóz ma też za­lety. Jedną z nich jest brak obo­wiąz­ków ka­pi­tana dru­żyny, drugą – moż­li­wość zo­ba­cze­nia po ko­la­cji dziecka ko­le­ża­nek z ze­społu. Po­łowa dziew­czyn tło­czy się w po­koju H i Ma­de­ehy Wil­son, gdy nia­nia przy­pro­wa­dza tam Kha­di­jah.

Grace po­znała ich ma­leń­stwo ze­szłej je­sieni, kiedy dru­żyna Krewe grała w Fi­la­del­fii. Kha­di­jah była wtedy jesz­cze łysa, ale od tam­tej pory włosy jej uro­sły, po­kry­wa­jąc te­raz główkę czar­nym pusz­kiem. Grace stara się być cier­pliwa, kiedy ko­le­żanki, które nie po­znały jesz­cze ma­łej, piesz­czo­tli­wie gru­chają do dziecka, w końcu uznaje, że dość tego, i wyj­muje dziew­czynkę z ra­mion H.

Za­szywa się z nią w ką­cie, pod­czas gdy reszta ana­li­zuje dzień. Małe dzieci są ide­al­nymi roz­mów­cami: słod­kie jak dia­bli i nie­zbyt ga­da­tliwe.

– Co my­śli­cie o tych no­wych? – pyta H.

Grace się wy­łą­cza. Nie plot­kuje na te­mat za­wod­ni­czek. Za­miast tego stroi miny do Kha­di­jah, marsz­czy nos, po­ru­sza brwiami, uśmie­cha się od ucha do ucha.

Robi zeza i wy­sta­wia ję­zyk, gdy na­gle sły­szy:

– A ta nowa pro­te­go­wana Grace?

Od­wraca wzrok od Kha­di­jah.

– Co?

– Co my­ślisz o swo­jej no­wej wiel­bi­cielce? – pyta Kel­sey, wy­mow­nie się uśmie­cha­jąc.

Mają tylko dwie nowe za­wod­niczki, Grace nie roz­ma­wiała z żadną. Pew­nie po­winna była. Obie są też de­biu­tant­kami w jej dru­ży­nie klu­bo­wej. Ale na ra­zie nie chce brać na sie­bie od­po­wie­dzial­no­ści ka­pi­tana, dla­tego ich unika.

– O Boże, to ty nic nie wiesz? – pyta ze śmie­chem Kel­sey. – Po­każę ci wi­deo. Mu­sisz to zo­ba­czyć.

– Daj mi małą – mówi Ryba. Od­biera dziecko z rąk Grace. – Żad­nych ekra­nów przed dru­gim ro­kiem ży­cia.

– Se­rio, po­patrz na to. – Kel­sey prze­suwa pal­cem po ekra­nie te­le­fonu.

Am­ber i Kel­sey ci­sną się wo­kół Grace. Są tak bli­sko, że koń­cówka zwią­za­nego wy­soko koń­skiego ogona Kel­sey ła­sko­cze ją w ra­mię. Grace stara się opa­no­wać dreszcz, cze­ka­jąc na ko­niec re­klamy na na­gra­niu. Ni­gdy nie wie, na ile Kel­sey udaje, kiedy za­cho­wuje się tak, jak gdyby nie za­wio­dła za­ufa­nia Grace albo przy­naj­mniej jakby nie było czym się przej­mo­wać. Grace tak na­prawdę nie wie, czy to taka poza, czy to, co mię­dzy nimi za­szło, zna­czyło dla Kel­sey tak nie­wiele, że rze­czy­wi­ście o wszyst­kim za­po­mniała. Grace na­dal prze­cho­dzą ciarki za każ­dym ra­zem, gdy Kel­sey się do niej zbliża. Kie­dyś lu­biła bli­skość Grace, tak przy­naj­mniej da­wała do zro­zu­mie­nia.

Nie­ważne. Nie cho­dzi o Kel­sey. Tylko o Mat­thews, która po re­kla­mie po­ja­wia się na ekra­nie te­le­fonu na tle ścianki z logo AWSA. Jest zdy­szana, po­liczki ma rów­nie czer­wone jak włosy. Gdyby nie gra­na­towy ko­stium, który do­sko­nale na niej leży, Grace po­my­śla­łaby, że przy­szła tam pro­sto z me­czu. Roz­ciąga usta w sze­ro­kim uśmie­chu.

– Czy to na pewno nie ja­kiś ma­jak w go­rączce? – pyta na na­gra­niu. Osoba trzy­ma­jąca mi­kro­fon się śmieje, a Mat­thews jesz­cze bar­dziej szcze­rzy zęby. – Czy to moż­liwe, że znów mam czter­na­ście lat i śnię naj­pięk­niej­szy sen w ży­ciu? Że zo­staję przy­jęta do dru­żyny Grace Hen­der­son? Nie dość, że będę grała w piłkę, nie dość, że będą mi za to pła­cić, to w do­datku będę grała z moją idolką? Wy­daje się to ab­so­lut­nie nie­rze­czy­wi­ste. Tyle szczę­ścia na­raz?

Grace czuje na so­bie wzrok Kel­sey, która spo­gląda raz na ekran, raz na nią, spraw­dza­jąc jej re­ak­cję. Re­por­ter za­daje py­ta­nie, ja­kie to uczu­cie być jedną z za­le­d­wie kilku za­wod­ni­czek w hi­sto­rii wy­bra­nych spoza NCAA.

– Na końcu mówi coś jesz­cze – wtrąca Kel­sey, za­głu­sza­jąc wy­po­wiedź Mat­thews. Prze­wija fil­mik na ko­niec.

– W dzie­ciń­stwie ma­rzy­łam tylko o jed­nym: żeby być jak Grace Hen­der­son – zwie­rza się Mat­thews. – Boże, na­ro­bię so­bie masę wstydu przy na­szym pierw­szym spo­tka­niu. I pew­nie przy każ­dym ko­lej­nym. – Re­por­ter po­now­nie jej gra­tu­luje i na tym na­gra­nie się koń­czy.

– Ktoś tu do ko­goś wzdy­cha – in­to­nuje Am­ber.

Grace stara się po­wstrzy­mać gry­mas. Jak ma na to za­re­ago­wać?

– A kto nie wzdy­cha do Grace? – za­uważa Ma­de­eha.

– Spójrz­cie tylko na tę twarz – rzuca H. Uj­muje Grace za pod­bró­dek. – Jak można nie stra­cić głowy dla ta­kiej twa­rzy?

Grace od­trąca H i wy­ko­rzy­stuje ten gest jako pre­tekst do ucieczki przed Kel­sey i Am­ber.

Nie od­ry­wa­jąc oczu od Kha­di­jah, Ryba oznaj­mia:

– Nie bez po­wodu ma ksywę Baby Spice.

– Wcale nie ma ta­kiej ksywy – bur­czy Grace.

– No do­bra, my­śla­łam, że ona się do mnie uśmie­cha, ale to nie tak, wła­śnie robi kupę – mówi Ryba. – Za­bierz­cie ode mnie tę małą.

Ma­de­eha bie­rze dziecko i roz­mowa scho­dzi na pie­lu­chy.

Grace bę­dzie mu­siała ku­pić Kha­di­jah ko­lejną ksią­żeczkę za to przyj­ście w su­kurs. Na twa­rzy Kel­sey wciąż błąka się wy­mowny uśmiech, jakby czy­hała na oka­zję wtrą­ce­nia cze­goś wię­cej na te­mat fil­miku z Mat­thews. Pod­czas gdy Ma­deeh i H żar­to­bli­wie kłócą się o to, czyja ko­lej na zmianę pie­lu­chy, Grace bez słowa wy­myka się z po­koju.

Więc Mat­thews jest jej wiel­bi­cielką. No świet­nie.

Bę­dzie to iry­tu­jące, ale da się prze­żyć. A w grun­cie rze­czy może na­wet po­móc, przy­naj­mniej w Krewe, gdzie Grace jest ka­pi­tanką. Te za­wod­niczki, które pa­trzą na nią roz­iskrzo­nym wzro­kiem, zwy­kle naj­ła­twiej się pro­wa­dzi. Wy­star­czy po­wie­dzieć słowo, a one po­słusz­nie wy­ko­nują po­le­ce­nie.

O tym Grace roz­my­śla rano na­stęp­nego dnia. Na bo­isku jest cała dru­żyna z wy­jąt­kiem jed­nej osoby.

Gdy Mat­thews wpada w klap­kach na mu­rawę, z kor­kami dyn­da­ją­cymi w ręku, tre­ning for­mal­nie jesz­cze się nie roz­po­czął, ale w opi­nii Grace, je­śli nie zja­wiasz się przed cza­sem, je­steś spóź­niona.

– Je­stem! – krzy­czy Mat­thews.

Grace wzdy­cha. Nie wy­obraża so­bie spóź­nie­nia, a tym bar­dziej gło­śnego ob­wiesz­cza­nia swo­jego przy­by­cia.

Nikt inny nie zwraca na to uwagi. Nikt nie pal­nął Mat­thews ka­za­nia za wczo­raj­sze spóź­nie­nie, a te­raz na­wet krzywo na nią nie spoj­rzał.

Tre­ne­rzy trak­tują te­raz mło­dych za­wod­ni­ków ła­god­niej, niż miało to miej­sce daw­niej. I do­brze, z wielu po­wo­dów, mię­dzy in­nymi z tego, że ona sama nie musi tak po­stę­po­wać. Wy­star­cza­jąco dużo osób jest mi­łych dla Mat­thews. Grace może być tą twardą.

– Mat­thews – mówi Grace, nie pa­trząc na dziew­czynę. – Do mnie.

Nie­sie się gre­mialne „uuu”. Amanda się od­wraca, ale Grace za­uważa jej uśmiech. Igno­ru­jąc zło­wiesz­cze „uuu” albo nie przy­wią­zu­jąc do niego żad­nej wagi, roz­pro­mie­niona Mat­thews w pod­sko­kach pod­biega do Grace.

– Je­stem Pho­ebe. Mat­thews. To już wia­domo. Cześć. Miło po­znać.

Po­daje rękę. Grace nie od­wza­jem­nia ge­stu.

– Tre­ning za­czyna się o dzie­wią­tej. To ozna­cza, że o dzie­wią­tej masz być go­towa, w kom­plet­nym stroju.

Mat­thews nieco rzed­nie mina.

– Ja­sne. Tak. Nie je­stem naj­lep­sza w za­rzą­dza­niu cza­sem. Na­sta­wiam dwa bu­dziki z róż­nymi sy­gna­łami, ale skoro już wiem, ile czasu zaj­muje mi do­tar­cie na bo­isko, mogę na­sta­wić jesz­cze je­den na go­dzinę, o któ­rej mu­szę wyjść z po­koju, i w ten spo­sób...

– Nie mu­szę znać two­ich zwy­cza­jów – prze­rywa jej Grace. – Po pro­stu masz być na czas.

– Tak, pro­szę pani – od­po­wiada Mat­thews. Prze­krzy­wia głowę, jakby się nad czymś za­sta­na­wiała. – Chyba jed­nak nie pani. Je­steś star­sza ode mnie rap­tem cztery lata. Nie są­dzę, że­bym mu­siała zwra­cać się do cie­bie per pani.

Ryba po le­wej stro­nie Grace par­ska. Grace ją igno­ruje. Igno­ruje też Mat­thews, która na­dal nie zmie­niła bu­tów, choć reszta dru­żyny za­czyna roz­grzewkę.

Na po­czątku dy­na­miczne roz­cią­ga­nie do po­łowy sze­ro­ko­ści bo­iska i z po­wro­tem. Grace przy­biera zde­ter­mi­no­waną minę. Na­wet pod­czas tre­ningu nie lubi oka­zy­wać sła­bo­ści, poza tym ni­gdy nie wia­domo, kiedy bio­dro może się ode­zwać i po­ra­zić ją na­głym bó­lem. Le­piej wy­glą­dać na nie­przy­stępną i gniewną niż zdra­dzić, że coś boli.

Sor­rell, która do­brze zna ten wy­raz twa­rzy, swo­bod­nie zwraca się do Grace, gdy obie ocze­kują na swoją ko­lej wy­kro­ków.

– My­śla­łam, że tu­taj nie je­steś ka­pi­tanką – mówi.

Grace wzru­sza ra­mio­nami. Skoro bę­dzie ka­pi­tanką Mat­thews w Krewe, rów­nie do­brze i tu­taj może się tak za­cho­wy­wać. Ma prze­czu­cie, że Mat­thews bę­dzie wy­ma­gała twar­dej ręki.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki