Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przebojowa, pełna humoru i pikanterii komedia romantyczna, która uwiedzie nie tylko fanki i fanów serialu “Ted Lasso” czy “Piłkarki. Dziewczyny z boiska”. Historia łącząca humor z namiętnością, miłość z pasją, poruszająca ważne pytania o odwagę potrzebną do wygrywania na boisku i we własnym życiu.
Najbardziej seksowna jest ostra gra! Rywalizują pod bramką czy wygrają w meczu o miłość?
Grace Henderson ma dopiero dwadzieścia sześć lat, ale już od dekady jest gwiazdą kobiecej reprezentacji piłki nożnej. Kiedy kontuzja wyklucza ją z gry, miejsce weteranki na boisku zajmuje nowicjuszka Phoebe Matthews. Dziewczyna jest całkowitym przeciwieństwem starszej koleżanki – duszą towarzystwa, grającą z radością, którą Grace w trakcie kariery gdzieś zatraciła.
Ostatnią rzeczą, jakiej spodziewa się Grace, jest wdanie się z tą żartownisią i rywalką w romantyczną relację. Również Phoebe jest zbyt pochłonięta pierwszym sezonem w drużynie zawodowej, by myśleć o romansie. W końcu jednak to Grace robi pierwszy krok…
Zbliża się Puchar Świata, Grace stopniowo powraca do treningów. Napięcie na murawie rośnie z każdym atakiem. Czy w drużynie narodowej znajdzie się miejsce dla obu zawodniczek? Czy muszą grać przeciwko sobie? Co zrobią, by być razem?
Na podstawie powieści powstaje serial, w którego produkcję zaangażowały się była gwiazda WNBA Sue Bird i była kapitanka reprezentacji USA w piłce nożnej kobiet Megan Rapinoe.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 474
Dla Ashley, ponieważ...
Nie wygra się mistrzostw bez lesbijek w drużynie.
To się nigdy wcześniej nie zdarzyło, nigdy.
Takie są fakty i już.
Megan Rapinoe
1
Automat połyka zmięty banknot dolarowy, który Phoebe wsuwa do niego, po czym natychmiast go wypluwa. Zniecierpliwiona dziewczyna bierze banknot i wygładza go o spodenki ze spandeksu na wysokości uda.
– Nie rób mi tego teraz – mamrocze, próbując ponownie.
Tym razem maszyna nie zwraca dolara ze złośliwą satysfakcją, więc Phoebe wyrzuca w górę ręce na znak zwycięstwa. Palcem wskazującym wciska guzik z niewyraźnymi po latach użytkowania zarysami litery „C” oraz cyfry „4” i do szuflady na dole automatu wpada paczka m&m’sów.
– Ile niebieskich w torebce? – pyta Teddy’ego, brata, który zawsze tak planuje przerwę w pracy w recepcji, by wypadała, kiedy Phoebe ma okienko między treningami prywatnych klientów.
Teddy skubie wyszczerbiony blat samotnego stolika w pomieszczeniu socjalnym, siedząc z szeroko rozstawionymi nogami, jak gdyby miało mu to dodać tężyzny.
– Co dostanę, gdy zgadnę?
– Podzielę się z tobą – odpowiada Phoebe. – A jeśli ja wygram, kupujesz mi drugą paczkę.
– Bo krucho u ciebie z forsą?
Nie myli się – musiała przekopać cały worek, a gdy już porzuciła wszelkie nadzieje, w rogu na samym dnie znalazła banknot.
– Bo tak jest sprawiedliwie – mówi Phoebe, a potem przyznaje: – Albo... No dobra, z obu tych powodów.
Zanim obciął włosy i zmienił imię, Teddy był jej młodszą kopią. Nie żeby wiele to dało – nie sposób patrzeć na ich ognistorude czupryny i piegowate twarze i nie pomyśleć, że ci dwoje nie są rodzeństwem. Teddy akceptuje bałagan na głowie, zawsze wygląda tak, jakby dopiero wygramolił się z łóżka, ale jakimś cudem udaje mu się zadawać szyku. (Przynajmniej Phoebe wie, że jeśli kiedykolwiek zdecyduje się ostrzyc po męsku, będzie jej w tej fryzurze do twarzy).
– Dziesięć – strzela Teddy. – I jeśli wygram, zabierzesz mnie ze sobą do Nowego Orleanu.
– Okropnie wyśrubowana stawka jak na zakład o drażetki.
Choć i tak lepsza niż zwykle, kiedy przegrana oznacza pranie jego bindera. Teddy zawsze z tym zwleka i oddaje jej bieliznę dopiero po treningu, świnia jedna.
Tak czy owak, zabrałaby go ze sobą, gdyby mogła. Ma tylko obiekcję wobec wyjazdu do Luizjany pod koniec miesiąca – że będzie daleko od rodziny. College to co innego – Mapleton leży na tyle blisko, że zawoziła pranie do domu. Kiedy się przeprowadzi do NOLA, po raz pierwszy w swoim dwudziestodwuletnim życiu zamieszka poza granicami Indiany.
Leżący na stole telefon Phoebe dzwoni ostro i przenikliwie. Wyjęła go wcześniej z szafki, by przeskrolować TikToka w półgodzinnej przerwie przed kolejnym klientem. Dziwny jest tak długi odstęp między treningami. Przez cały college zawsze umawiała sesję po sesji, by warto było tłuc się pół godziny samochodem z Mapleton. W dodatku jest pierwszy tydzień stycznia. Siłownia wciąż jeszcze pęka w szwach, bo ludzie nie zdążyli porzucić noworocznych postanowień. Celem Phoebe jest zazwyczaj zatrzymanie wszystkich noworocznych klientów, ponieważ oznacza to, że przekonała ich, iż trenowanie jest fajne, ale w tym roku nie wzięła nikogo nowego. Nie miałoby to sensu: za kilka tygodni wyjeżdża do Nowego Orleanu.
– Jezu, dlaczego masz włączony dzwonek? – pyta Teddy z grymasem.
Phoebe rzuca się na plastikowe krzesło obok brata i gapi się w telefon. Jakiś numer z Chicago.
Nie ma w zwyczaju odbierać nieznanych numerów. Nie włącza dzwonka, bo przecież nie jest boomerem, ale odkąd zwerbowali ją w grudniu do Nowego Orleanu, sporo spraw ustaliła telefonicznie przed rozpoczęciem sezonu w następnym miesiącu. Zgadza się, większość numerów jest z Luizjany, ale na wszelki wypadek odbiera.
– Słucham?
– Cześć, czy rozmawiam z Phoebe Matthews? – Głos mówi z akcentem. Phoebe nie wie za dużo o Zjednoczonym Królestwie... A może o Wielkiej Brytanii? Wyspach Brytyjskich? Czy ja to się tam nazywa, by dokładnie go umiejscowić.
– Tak, to ja. – Przyciska smartfon ramieniem do ucha, próbując otworzyć paczkę m&m’sów.
– Cześć, Phoebe. Mówi Amanda Green z reprezentacji Stanów Zjednoczonych w piłce nożnej kobiet.
Ręka Phoebe nieruchomieje. Serce wykonuje salto.
– Że co?
– Chciałabym pogratulować ci powołania do drużyny – mówi ktoś po drugiej stronie. – Doskonale sobie poradzisz w Nowym Orleanie. Ale przede wszystkim chciałabym cię zaprosić na obóz szkoleniowy z kadrą narodową, który odbędzie się za dwa tygodnie.
– Zamknij się, kurde. – Phoebe chichocze piskliwie, z zakłopotaniem. Jakiś żartowniś robi jej kawał. Znów próbuje rozerwać torebkę i rzuca do brata siedzącego po drugiej stronie stołu: – To twoja sprawka?
– Co? – pytają jednocześnie Teddy i głos w telefonie.
Phoebe przełyka ślinę.
– Czy to naprawdę Amanda Greene? – Teddy wybałusza oczy.
– Owszem, naprawdę – potwierdza rozmówczyni.
Paczuszka ze słodyczami wreszcie się otwiera – z nadmiernym entuzjazmem, więc m&m’sy rozsypują się po podłodze. Phoebe nie rusza się z miejsca, by je pozbierać. Kazała się zamknąć trenerce kobiecej reprezentacji piłkarskiej Stanów Zjednoczonych.
– O Boże, najmocniej przepraszam... Nie powinnam była... Nie to chciałam powiedzieć. Tak mi się tylko wyrwało... Ale zaraz... Mówi pani poważnie? Zaprasza mnie pani na obóz?
– Tak. – Osoba po drugiej stronie, najwyraźniej Amanda, kurde, Greene, trenerka kadry narodowej, chyba się uśmiecha, słychać to w jej głosie. – Nie mogę niczego obiecać, nie wiem, czy skontaktujemy się z tobą ponownie jeszcze w tym roku, ale bardzo chciałabym ci się przyjrzeć.
Phoebe szczerzy zęby.
– A ja bardzo chciałabym zasłużyć na kolejny kontakt.
To brzmi nierealnie, ale Phoebe nie brakuje wiary we własny talent.
Amanda cicho się śmieje.
– Ktoś się do ciebie odezwie jeszcze w tym tygodniu, żeby cię we wszystko wtajemniczyć i przygotować na dołączenie do nas w Jacksonville. Do zobaczenia wkrótce.
– Dziękuję. Już nie mogę się doczekać.
– Lecisz sobie ze mną w kulki, co? – pyta Teddy, gdy tylko siostra kończy rozmowę. – To nie była Amanda Greene.
Phoebe łyka powietrze.
– To była Amanda Greene.
– Jedziesz na styczniowy obóz? – Gdyby to pytanie miało postać esemesa, składałoby się z samych wielkich liter i dwudziestu znaków zapytania na końcu.
– Jadę na styczniowy obóz.
Stać ją jedynie na powtarzanie jak papuga słów brata.
Teddy zrywa się z krzesła, chwyta siostrę za ręce, żeby i ją podciągnąć do pionu. Phoebe chwiejnie wstaje, on podskakuje u jej boku.
– Powołali cię! Powołali! – Teddy wrzeszczy, ale głowę Phoebe wypełnia szum krwi pulsującej w żyłach, a może odgłos trzasków w słuchawce albo fal jeziora Michigan w Parku Narodowym Indiana Dunes. Serce tłucze się za mostkiem. – Powiedz wszystko, co mówiła. Słowo w słowo.
Phoebe nie pamięta.
– W ogóle nie przyszło mi do głowy, że to ona. Wzięłam to za dowcip. Myślałam, że to ty albo Alice namówiliście kogoś do zrobienia mi kawału.
– Jesteśmy wredni, ale nie do tego stopnia.
Relacjonuje wszystko, co zapamiętała z rozmowy. Wydarzyło się. Wydarzyło się przed chwilą, a wydaje się nierzeczywiste. Jak sen, który z pozoru miał sens, ale gdy go komuś opowiadasz, ujawnia się jego surrealizm.
Powołanie do Amerykańskiego Związku Piłki Nożnej Kobiet samo w sobie było spełnieniem marzeń. W grudniu, tydzień po ukończeniu college’u, Phoebe zasiadła w hotelowej sali konferencyjnej ubrana w dopasowany granatowy kostium, który kosztował tyle, co cała reszta jej garderoby razem wzięta. Wydatek się opłacił, gdy klub Krewe z Nowego Orleanu wybrał ją w pierwszym naborze. Wówczas była to najlepsza rzecz, jaka przytrafiła się jej w życiu.
Ta jest jeszcze lepsza.
Reprezentacja narodowa przez cały rok odbywa wiele obozów szkoleniowych. Najlepsze amerykańskie zawodniczki z całego AWSA – a czasem nawet z bardziej odległych miejsc (Becky Ewing gra w Europie) – zjeżdżają się na wspólne treningi i często rozgrywają mecze, nim wrócą do swoich drużyn klubowych. Otrzymanie zaproszenia na obóz to pierwszy krok w kierunku trafienia na listę zawodniczek kadry narodowej. Gdy znajdziesz się na liście, nie dość, że dostajesz szansę reprezentowania kraju, to również – co szczególnie istotne dla Phoebe – zyskujesz premię.
W zasadzie wiele rzeczy liczy się dla Phoebe bardziej niż „granie dla kraju”, ale kadra narodowa jest drogą do nich wszystkich. Poza pieniędzmi występy w reprezentacji oznaczają grę przed największą publicznością. Bycie w gronie najlepszych.
– Ja pierdzielę, jesteś w drużynie narodowej!
– Okej. Znaczy nie całkiem... – kluczy Phoebe. – Podczas tego obozu nie rozgrywa się żadnych meczów. To tylko treningi. No i specjalnie zaznaczyła, że nie może mi obiecać kolejnych powołań na obozy w najbliższych miesiącach, co jest oczywiście zrozumiałe, bo w tym roku jest puchar świata. Kompletowanie drużyny na tym etapie byłoby wariactwem. Musi mieć z grubsza gotowy skład, prawda? Albo przynajmniej zawężoną listę?
– Może i tak, a ty jesteś na tej liście.
Na tę myśl oddech więźnie jej w gardle. Czy to na pewno jej życie?
– Muszę wracać do recepcji, ale jestem z ciebie zajebiście dumny, ziomalko.
Odkąd Phoebe skończyła rozmawiać przez telefon, uśmiech nie schodzi z twarzy Teddy’ego. Zarzuca jej ramiona na szyję, choć jest od niej z dziesięć centymetrów niższy. Mocno się do siebie przytulają. Po uwolnieniu się z objęć Phoebe patrzy na podłogę i pyta:
– A teraz mam posprzątać te m&m’sy, które rozdeptałeś?
Kompletnie nieskruszony Teddy wykrzywia twarz niczym emotikon.
– Pięknie proszę...
– Jesteś beznadziejny.
– Dzięki, kocham cię! – mówi, udając, że strzepuje ją z siebie, i odchodzi.
Phoebe ściąga gumkę z włosów. Przeczesuje palcami niesforne rude fale i ujarzmia je ponownie w końskim ogonie. Odkurzacz działa tu na pół gwizdka, więc Phoebe zaczyna zbierać z podłogi pastylki nierozgniecione w trakcie radosnych podskoków.
W skład drużyny na puchar świata wchodzą dwadzieścia trzy zawodniczki. Więcej powołuje się na obozy szkoleniowe, by dać Amandzie oraz reszcie ekipy trenerskiej szansę oceny każdej zawodniczki z bliska. Oczywiście jest także oceniana ich gra w klubach.
Phoebe celowo wcześniej ukończyła college, by kiedy – zawsze mówiła „kiedy” zamiast „jeśli”, mimo że zawodniczki spoza NCAA werbowano rzadko – ją zwerbują, będzie mogła dołączyć wiosną do drużyny AWSA. Tę część kariery zaplanowała szczegółowo. Nigdy nie myślała o dodaniu do swoich celów wejścia do kadry narodowej.
Albo inaczej: zastanawiała się nad tym, oczywiście – dostanie się do reprezentacji wyznaczyła sobie, mając dwanaście lat, kiedy to przesiadywała niemal przyklejona do czterdziestodwucalowego telewizora, który miał tylko cztery kanały, i z roziskrzonymi oczami oglądała, jak Grace Henderson po raz pierwszy została zawodniczką rezerwową w kadrze narodowej. Jej debiut w reprezentacji – według komentatorów – miał miejsce, jeszcze zanim uzyskała prawo jazdy. Plakat z Grace Henderson do dziś wisi na ścianie pokoju Phoebe w domu rodziców.
Ale zostanie drugą Grace Henderson nie jest realistycznym celem w karierze. Oczekiwanie, że znajdzie się w kadrze narodowej zaraz po ukończeniu college’u, nie wydawało się Phoebe rozsądne. Przynajmniej nie w roku pucharowym. Dlatego, kiedy wybrano ją do drużyny, postanowiła tak dobrze grać w czasie, kiedy największe ligowe gwiazdy wyjadą na mecze pucharowe, by zyskać szansę dostania się do reprezentacji olimpijskiej w kolejnym roku. Jasne, że znalezienie się w kadrze na puchar świata byłoby niesamowite, lecz niewykonalne. Nawet ktoś taki jak ona, kto ledwo zaliczył zajęcia ze statystki w ostatnim semestrze, wie, że w wypadku osoby, która nigdy nie została powołana na obóz reprezentacji, prawdopodobieństwo jest znikome. Lepiej planować coś, co naprawdę może się zdarzyć. Coś, na co sama ma wpływ.
Ale skoro teraz jedzie na obóz szkoleniowy? Daje jej to jakąś kontrolę. Daje jakąś moc sprawczą.
To uderza do głowy i sprawia, że się zagalopowuje. Nie wystąpi w pucharze świata. Odkurza pomieszczenie socjalne – tym razem odkurzacz działa – w Planet Fitness gdzieś na zadupiu Indiany, mając pięć minut do przybycia następnego klienta.
Chowa odkurzacz, wpycha do szafki opróżnioną do połowy paczkę m&m’sów i studzi emocje. Jeden telefon oznacza tylko tyle, że ją zauważono. Obóz za dwa tygodnie to jej szansa na dopilnowanie, by nadal ją zauważano.
2
Kiedy Grace wychodzi na boisko treningowe, jest cicho. Ogrodzenie rzuca długi cień na trawę wilgotną jeszcze od rosy. Drużyna wcale się tu dzisiaj nie pojawi. W pierwszy dzień obozu zajęcia odbywają się wewnątrz – ćwiczenia siłowe, kardio i tak dalej. Ale Grace lubi zaczynać na boisku. Pomaga jej to sobie przypomnieć, po co w ogóle tu jest. Kocha boisko piłkarskie.
I o to powinno w tym chodzić: żeby kochać to, co się robi. Oczywiście wyniki też się liczą. Chce wygrywać. Ale istota występów w kadrze narodowej polega właśnie na grze. Gra ma sprawiać przyjemność. I przez większość czasu tak jest, ale w każdym roku, w którym odbywa się jakiś poważniejszy turniej piłkarski, Grace się spina. Wygrały trzy puchary świata z rzędu. Wszystko, co nie jest wygraną, oznacza porażkę.
Dlatego ona dopilnuje, by wygrały.
Nawet pomimo wcześniejszego krótkiego wypadu na boisko jest pierwsza w szatni.
Inne zawodniczki schodzą się grupkami. Grace zajmuje się porządkowaniem szafki, więc nie musi wdawać się w żadne rozmowy, wystarczy, że powie „cześć”. Pierwszy dzień obozu przypomina powrót po wakacjach do szkoły: panuje chaos i zgiełk. Sezon AWSA zaczyna się dopiero w kolejnym miesiącu, poprzedni obóz kadry odbył się w listopadzie. Dla tych, które poprzedniego dnia przyjechały odpowiednio wcześnie, zorganizowano wieczorem wspólną kolację, ale poza tym ostatni raz widziały się przed świętami.
– Cześć, kapitanko – wita ją Kayla Sorrell, koleżanka z klubu.
– Tutaj nie jestem kapitanką – prostuje Grace. Radzi sobie z funkcją kapitana drużyny nowoorleańskiej, ale stanie na czele kobiecej amerykańskiej kadry narodowej ją przerasta. – Nie chcę takiej odpowiedzialności.
Na plecach Grace ląduje czyjaś ciężka ręka.
– Poza tym moje buty są dla ciebie za duże, Baby Spice. Daleko w nich nie zajdziesz.
Courtney Trout, prawdziwa kapitanka reprezentacji – lepiej znana jako Ryba – szczerzy zęby do Grace. Nie zdążyła jeszcze związać w koński ogon swoich miniwarkoczyków.
– Są wielkie i stare. I taka w skrócie jest Ryba – droczy się Sorrell. – Wiesz, że musiałam sprawdzić, kim są Spice Girls, kiedy nazwałaś ją tak po raz pierwszy?
– Nie wierzę. Poproszę, żeby puścili Wannabe, kiedy będziemy wyciskać, a wy obie zaśpiewacie razem ze Spicetkami.
Grace kręci głową. Nie w tym rzecz, że nie zna tej piosenki – co z tego, że nagrano ją rok przed jej przyjściem na świat, ale przecież nie żyła na odludziu – po prostu nie zamierza przed nikim śpiewać. Ryba o tym wie. Wie o tym cała drużyna. Z wyjątkiem dwóch nowych zawodniczek, które zostały po raz pierwszy powołane na obóz kadry tuż po dostaniu się do Krewe.
Grace nie wie nic o tych debiutantkach poza tym, co widziała na liście selekcjonerskiej: nazwiska, pozycje na boisku, zdjęcia twarzy. Napastniczka Gabriella Rodriguez przebiera się obok Sorrell. Grace rozgląda się po szatni. Druga nowa dziewczyna, Phoebe Matthews, pomocniczka, ma ogniście rude włosy, które trudno zapomnieć. Ale nie widać jej w szatni.
Kiedy Matthews w końcu się zjawia, robi przedstawienie.
Reszta drużyny znajduje się już w strefie treningu siłowego. Amanda jest w połowie mowy powitalnej, gdy nagle ktoś z hukiem wpada na drzwi z drugiej strony. „Cholera!” Niewidoczny ktoś mamrocze coś przez chwilę, a potem ciągnie za gałkę zamiast pchnąć i wreszcie otwiera. To ta druga nowa.
– Przepraszam! Przepraszam za spóźnienie. Nie mogłam znaleźć... – Zamyka usta. – Przepraszam – powtarza już ciszej, niemal nieśmiało.
Amanda kiwa głową.
– Matthews.
– Cześć – mówi Matthews ze spuszczoną głową i uniesionymi barkami. Chyłkiem przemyka w głąb sali i staje z boku za Sorrell.
Ponieważ Grace nie jest tu kapitanką, nie jej zmartwienie, że Matthews się spóźniła. Nie musi ją to obchodzić. I nie obchodzi, chociaż nie potrafi sobie wyobrazić, jak można się spóźnić w pierwszym dniu pracy z drużyną seniorską. O ile pamięć jej nie myli, jest to w ogóle pierwszy dzień Matthews z kadrą narodową. Nie uczestniczyła w żadnym programie dla młodzików. Przyszła prosto z jakiejś szkoły na zadupiu i na zadupiu dorastała. A mimo to chce zaprzepaścić swoją szansę, spóźniając się w pierwszym dniu obozu.
Nie zaimponowała tym Grace.
Piegi Matthews widać z drugiego końca sali. W rzeczywistości włosy są jeszcze bardziej ogniste. Nadal rozpuszczone, a raczej były rozpuszczone, kiedy weszła. Teraz przeczesuje palcami bałagan na głowie, gęstwinę splątanych włosów. Grace ma ochotę zanurzyć w nich dłonie. Po latach praktykowania na siostrze została mianowana drużynową zaplataczką warkoczyków i pełni tę funkcję niemal od samego początku. Grace umiałaby zrobić porządek na głowie Matthews. Przedziałek na środku, dwa warkocze francuskie po bokach połączone w koński ogon. To bardziej praktyczne niż koczek jak wronie gniazde, który Matthews próbuje umocować grubą żółtozieloną gumką.
Amanda kontynuuje przedstawianie harmonogramu dnia. Większość zawodniczek wolałaby być na boisku, ale zespoły trenerskie pilnują, by płynnie wdrażały się w ćwiczenia. Sportowa elita jest zbyt ambitna, czym może sobie zaszkodzić.
Maszyny kardio – rowery, orbitreki, bieżnie – wykorzystuje się głównie do rozgrzewki i testów. Nic nie dorówna monitorowi tętna. Nasycenie tlenem, pułap tlenowy, tętno: Grace lubi te wskaźniki. Lubi rzeczy, które da się zmierzyć. Parametry to nie wszystko – większą pojemnością płuc nie strzela się bramek – ale są czymś konkretnym, namacalnym.
Grace ma też pewną cechę, coś, co sprawia, że zawodniczki zwracają się do niej, kiedy remisują w osiemdziesiątej piątej minucie meczu pucharowego i nikt nie chce dogrywki. Ma charakter, wytrwałość, zapał, można różnie to nazywać. Ale nie umie tego wyjaśnić. Liczby są natomiast logiczne i zrozumiałe.
Przed kardio Grace odbywa indywidualne spotkanie z Ilse. Na początku roku drużynowa trenerka fitnessu spotyka się w cztery oczy ze wszystkimi zawodniczkami. Sesje służą analizie i ocenie zakresu ruchu oraz elastyczności każdej piłkarki i dokonuje się ich na podstawie różnorodnych ćwiczeń rozciągających zarówno statycznych, jak i dynamicznych. Ale u Ilse zawsze bardziej przypomina to zwykłą rozmowę.
– Coś ci ostatnio dokucza? – pyta, kiedy Grace wykonuje serię wymaganych ćwiczeń.
– Nie – odpowiada Grace.
W każdym razie nie bardziej niż zwykle. Od miesięcy kłuje ją w biodrze, ale Ilse nie musi o tym wiedzieć. Grace widziała wiele zawodniczek, które odsuwano od gry z powodu najdrobniejszych dolegliwości fizycznych. Na tym polega proces starzenia się: ciało odmawia posłuszeństwa. Tak to przynajmniej wygląda.
– Nie przetrenowujesz się?
– Ilse, nawet nie zaczął się sezon.
Nie zaczął się nawet przedsezon; Krewe nie dostanie raportów o zawodniczkach przed końcem miesiąca.
– Jakby cię to kiedykolwiek wstrzymywało.
Nie ma nic złego w zachowaniu formy poza sezonem. Ostatnie dziesięć lat Grace poświęciła dbaniu o swoje ciało. Odpowiednia dieta, reżim treningowy, przestrzeganie godzin snu. Zdecydowanie jej to popłacało, jednak zdawała sobie sprawę, że nadejdzie taki moment, kiedy nie będzie w stanie regenerować się tak jak dawniej. Trafiła do drużyny jako nastolatka; to oczywiste, że ciało się zmienia.
Generalnie Ilse nie poucza Grace. Chodzi bardziej o zebranie informacji niż przyłapanie Grace na kłamstwie. Na koniec Ilse wskazuje Grace wolne miejsce pośrodku siłowni, długie na jakieś cztery i pół metra. Unoszenie kolan i wykopy do pośladków. Grace zbiera się w sobie. Biodru nie służy wysokie unoszenie kolan. Nie jest źle, ale czuje dyskomfort.
– Prowadzę się jak należy, daję słowo, Lil Il – mówi Grace w trakcie ćwiczenia, specjalnie posługując się przezwiskiem, ponieważ wie, że w ten sposób odwróci uwagę trenerki.
Ilse przewraca oczami.
– Może i nie zaharowujesz się na śmierć, ale mnie wykończysz. Znikaj. Phoebe, twoja kolej.
Grace przenosi się na rower stacjonarny. W sumie może tu poczekać na ocenę Matthews – rudzielec mówi na tyle głośno, że Grace będzie mogła usłyszeć całą rozmowę.
– Nie. Nic nie boli. W dzieciństwie cierpiałam na chorobę Osgooda-Schlattera w prawym kolanie i ból czasem się odzywa w deszczową pogodę, ale nie jest tak, że czuję go za każdym razem, kiedy pada. A jeśli nawet się pojawia, nie jest silny ani nie ogranicza ruchów, po prostu czuję to kolano. Chcę, żebyś wiedziała.
Najwyraźniej pragnie, by Ilse wiedziała o wielu rzeczach, na przykład o tym, że Matthews ma młodszego brata Teddy’ego i starszą siostrę Alice i że obecnie w domu nie mają żadnych zwierząt, ale jest bardziej psiarą niż kociarą, chociaż kocha jedne i drugie. Grace stara się nie słuchać. Nie sądziła, że można być bardziej gadatliwym niż Ryba.
Grace nigdy nie lubiła nieustannego bliskiego kontaktu z innymi na obozach drużyny narodowej. Bliskość podczas treningów to jedno, ale są jeszcze wspólne posiłki i dzielenie pokojów. W Krewe można przynajmniej wrócić po całym dniu do domu i posiedzieć w samotności na werandzie.
Oczywiście obóz ma też zalety. Jedną z nich jest brak obowiązków kapitana drużyny, drugą – możliwość zobaczenia po kolacji dziecka koleżanek z zespołu. Połowa dziewczyn tłoczy się w pokoju H i Madeehy Wilson, gdy niania przyprowadza tam Khadijah.
Grace poznała ich maleństwo zeszłej jesieni, kiedy drużyna Krewe grała w Filadelfii. Khadijah była wtedy jeszcze łysa, ale od tamtej pory włosy jej urosły, pokrywając teraz główkę czarnym puszkiem. Grace stara się być cierpliwa, kiedy koleżanki, które nie poznały jeszcze małej, pieszczotliwie gruchają do dziecka, w końcu uznaje, że dość tego, i wyjmuje dziewczynkę z ramion H.
Zaszywa się z nią w kącie, podczas gdy reszta analizuje dzień. Małe dzieci są idealnymi rozmówcami: słodkie jak diabli i niezbyt gadatliwe.
– Co myślicie o tych nowych? – pyta H.
Grace się wyłącza. Nie plotkuje na temat zawodniczek. Zamiast tego stroi miny do Khadijah, marszczy nos, porusza brwiami, uśmiecha się od ucha do ucha.
Robi zeza i wystawia język, gdy nagle słyszy:
– A ta nowa protegowana Grace?
Odwraca wzrok od Khadijah.
– Co?
– Co myślisz o swojej nowej wielbicielce? – pyta Kelsey, wymownie się uśmiechając.
Mają tylko dwie nowe zawodniczki, Grace nie rozmawiała z żadną. Pewnie powinna była. Obie są też debiutantkami w jej drużynie klubowej. Ale na razie nie chce brać na siebie odpowiedzialności kapitana, dlatego ich unika.
– O Boże, to ty nic nie wiesz? – pyta ze śmiechem Kelsey. – Pokażę ci wideo. Musisz to zobaczyć.
– Daj mi małą – mówi Ryba. Odbiera dziecko z rąk Grace. – Żadnych ekranów przed drugim rokiem życia.
– Serio, popatrz na to. – Kelsey przesuwa palcem po ekranie telefonu.
Amber i Kelsey cisną się wokół Grace. Są tak blisko, że końcówka związanego wysoko końskiego ogona Kelsey łaskocze ją w ramię. Grace stara się opanować dreszcz, czekając na koniec reklamy na nagraniu. Nigdy nie wie, na ile Kelsey udaje, kiedy zachowuje się tak, jak gdyby nie zawiodła zaufania Grace albo przynajmniej jakby nie było czym się przejmować. Grace tak naprawdę nie wie, czy to taka poza, czy to, co między nimi zaszło, znaczyło dla Kelsey tak niewiele, że rzeczywiście o wszystkim zapomniała. Grace nadal przechodzą ciarki za każdym razem, gdy Kelsey się do niej zbliża. Kiedyś lubiła bliskość Grace, tak przynajmniej dawała do zrozumienia.
Nieważne. Nie chodzi o Kelsey. Tylko o Matthews, która po reklamie pojawia się na ekranie telefonu na tle ścianki z logo AWSA. Jest zdyszana, policzki ma równie czerwone jak włosy. Gdyby nie granatowy kostium, który doskonale na niej leży, Grace pomyślałaby, że przyszła tam prosto z meczu. Rozciąga usta w szerokim uśmiechu.
– Czy to na pewno nie jakiś majak w gorączce? – pyta na nagraniu. Osoba trzymająca mikrofon się śmieje, a Matthews jeszcze bardziej szczerzy zęby. – Czy to możliwe, że znów mam czternaście lat i śnię najpiękniejszy sen w życiu? Że zostaję przyjęta do drużyny Grace Henderson? Nie dość, że będę grała w piłkę, nie dość, że będą mi za to płacić, to w dodatku będę grała z moją idolką? Wydaje się to absolutnie nierzeczywiste. Tyle szczęścia naraz?
Grace czuje na sobie wzrok Kelsey, która spogląda raz na ekran, raz na nią, sprawdzając jej reakcję. Reporter zadaje pytanie, jakie to uczucie być jedną z zaledwie kilku zawodniczek w historii wybranych spoza NCAA.
– Na końcu mówi coś jeszcze – wtrąca Kelsey, zagłuszając wypowiedź Matthews. Przewija filmik na koniec.
– W dzieciństwie marzyłam tylko o jednym: żeby być jak Grace Henderson – zwierza się Matthews. – Boże, narobię sobie masę wstydu przy naszym pierwszym spotkaniu. I pewnie przy każdym kolejnym. – Reporter ponownie jej gratuluje i na tym nagranie się kończy.
– Ktoś tu do kogoś wzdycha – intonuje Amber.
Grace stara się powstrzymać grymas. Jak ma na to zareagować?
– A kto nie wzdycha do Grace? – zauważa Madeeha.
– Spójrzcie tylko na tę twarz – rzuca H. Ujmuje Grace za podbródek. – Jak można nie stracić głowy dla takiej twarzy?
Grace odtrąca H i wykorzystuje ten gest jako pretekst do ucieczki przed Kelsey i Amber.
Nie odrywając oczu od Khadijah, Ryba oznajmia:
– Nie bez powodu ma ksywę Baby Spice.
– Wcale nie ma takiej ksywy – burczy Grace.
– No dobra, myślałam, że ona się do mnie uśmiecha, ale to nie tak, właśnie robi kupę – mówi Ryba. – Zabierzcie ode mnie tę małą.
Madeeha bierze dziecko i rozmowa schodzi na pieluchy.
Grace będzie musiała kupić Khadijah kolejną książeczkę za to przyjście w sukurs. Na twarzy Kelsey wciąż błąka się wymowny uśmiech, jakby czyhała na okazję wtrącenia czegoś więcej na temat filmiku z Matthews. Podczas gdy Madeeh i H żartobliwie kłócą się o to, czyja kolej na zmianę pieluchy, Grace bez słowa wymyka się z pokoju.
Więc Matthews jest jej wielbicielką. No świetnie.
Będzie to irytujące, ale da się przeżyć. A w gruncie rzeczy może nawet pomóc, przynajmniej w Krewe, gdzie Grace jest kapitanką. Te zawodniczki, które patrzą na nią roziskrzonym wzrokiem, zwykle najłatwiej się prowadzi. Wystarczy powiedzieć słowo, a one posłusznie wykonują polecenie.
O tym Grace rozmyśla rano następnego dnia. Na boisku jest cała drużyna z wyjątkiem jednej osoby.
Gdy Matthews wpada w klapkach na murawę, z korkami dyndającymi w ręku, trening formalnie jeszcze się nie rozpoczął, ale w opinii Grace, jeśli nie zjawiasz się przed czasem, jesteś spóźniona.
– Jestem! – krzyczy Matthews.
Grace wzdycha. Nie wyobraża sobie spóźnienia, a tym bardziej głośnego obwieszczania swojego przybycia.
Nikt inny nie zwraca na to uwagi. Nikt nie palnął Matthews kazania za wczorajsze spóźnienie, a teraz nawet krzywo na nią nie spojrzał.
Trenerzy traktują teraz młodych zawodników łagodniej, niż miało to miejsce dawniej. I dobrze, z wielu powodów, między innymi z tego, że ona sama nie musi tak postępować. Wystarczająco dużo osób jest miłych dla Matthews. Grace może być tą twardą.
– Matthews – mówi Grace, nie patrząc na dziewczynę. – Do mnie.
Niesie się gremialne „uuu”. Amanda się odwraca, ale Grace zauważa jej uśmiech. Ignorując złowieszcze „uuu” albo nie przywiązując do niego żadnej wagi, rozpromieniona Matthews w podskokach podbiega do Grace.
– Jestem Phoebe. Matthews. To już wiadomo. Cześć. Miło poznać.
Podaje rękę. Grace nie odwzajemnia gestu.
– Trening zaczyna się o dziewiątej. To oznacza, że o dziewiątej masz być gotowa, w kompletnym stroju.
Matthews nieco rzednie mina.
– Jasne. Tak. Nie jestem najlepsza w zarządzaniu czasem. Nastawiam dwa budziki z różnymi sygnałami, ale skoro już wiem, ile czasu zajmuje mi dotarcie na boisko, mogę nastawić jeszcze jeden na godzinę, o której muszę wyjść z pokoju, i w ten sposób...
– Nie muszę znać twoich zwyczajów – przerywa jej Grace. – Po prostu masz być na czas.
– Tak, proszę pani – odpowiada Matthews. Przekrzywia głowę, jakby się nad czymś zastanawiała. – Chyba jednak nie pani. Jesteś starsza ode mnie raptem cztery lata. Nie sądzę, żebym musiała zwracać się do ciebie per pani.
Ryba po lewej stronie Grace parska. Grace ją ignoruje. Ignoruje też Matthews, która nadal nie zmieniła butów, choć reszta drużyny zaczyna rozgrzewkę.
Na początku dynamiczne rozciąganie do połowy szerokości boiska i z powrotem. Grace przybiera zdeterminowaną minę. Nawet podczas treningu nie lubi okazywać słabości, poza tym nigdy nie wiadomo, kiedy biodro może się odezwać i porazić ją nagłym bólem. Lepiej wyglądać na nieprzystępną i gniewną niż zdradzić, że coś boli.
Sorrell, która dobrze zna ten wyraz twarzy, swobodnie zwraca się do Grace, gdy obie oczekują na swoją kolej wykroków.
– Myślałam, że tutaj nie jesteś kapitanką – mówi.
Grace wzrusza ramionami. Skoro będzie kapitanką Matthews w Krewe, równie dobrze i tutaj może się tak zachowywać. Ma przeczucie, że Matthews będzie wymagała twardej ręki.