Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W Rezydencji surykatek czytelnik bez trudu rozpozna język Marty Podgórnik, jego charakterystyczny, niepodrabialny styl i ton, gdzie czułość przeplata się z cynizmem, ból z drapieżnością, humor z pasją. Kolejna znakomita książka gliwickiej autorki zaskakująca językową ekwilibrystyką. Drzwi do Rezydencji otwarto.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 46
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Marta Podgórnik
Rezydencja surykatek
Biuro Literackie • Stronie Śląskie 2018
Poezje 53
Marta Podgórnik: Rezydencja surykatek
Zdjęcie: Elżbieta Lempp
Korekta: Joanna Mueller
Projekt typograficzny i skład wersji elektronicznej: Mateusz Martyn
Copyright © by Marta Podgórnik, 2011
Copyright © by Elżbieta Lempp, 2011
Copyright © for this edition by Biuro Literackie, 2018
Biuro Literackie
www.biuroliterackie.pl
ISBN 978-83-65358-98-1
Autorka podczas prac nad książką korzystała z tekstów źródłowych Izadory Duncan (Moje Życie. Przedmowa Karol Bunsch), Gayle Delaney (Wszystko o snach), Przewodnika operowego oraz kilku gwiazdorów rocka
Wszelkie powielanie lub wykorzystywanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż jednorazowe pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.
Spis wierszy
Przeglądy snów w grupie
Angelus
Międzynarodowy Dzień Bez Nas
Translacja
Ostatni zdrowi ludzie
Chelsea Hotel No. 5
Gorzkie żale
Naród czeka
Ragazza
wizyta strasznej pani
Kokejinowa Lil & Morfajna Sue
Telefon na drugiej linii
wymierne korzyści
Latynoskie Odcinki
Sztuka, bo przecież nie Kultura
Dlaczego zero gramatyki
S’on’et
Zamek
Melodia
Dziewczynka w czerwieni
Literatura w weekend
w przedziale
Umowna wiązanka nad „Gastonem Lagaffe”
Odnawialny dancing
Poemat nagrodzony nagrodą K.
Źrenica Prawdomówcy
Wzory Listów Belgijskich
Rezydencja surykatek
Instrukcje obsług
Zawsze
Kiedy łączniczka kocha, chłopcy idą za nią w dym
Archiwum rodzinne: występy gościnne, karaoke w Kielcach
[„Mauretania” sunęła]
Rytualna kąpiel
Pamiętnik jej, którego szczerość gwarantuje oczywisty brak samokrytycyzmu, jest zarazem baśnią i dokumentem. Szczery był niewątpliwie stosunek autorki do sztuki. O ile jej socjalna rewolucyjność była być może zbyt egzaltowana, o tyle w sztuce swej faktycznie dokonywała rewolucji. Taniec ówczesny może jeszcze bardziej niż inne rodzaje sztuki zasklepił się w szeregu formułek, był układanką gotowych, wyuczonych ruchów, z muzyki potrzebował zaś tylko jej najniższego elementu – rytmu, do sensytywnej sfery widza apelował negliżem. Izadora odrzuciła konwencjonalizm ruchów, majtki z koronkami i cały rokokowo-buduarowy balast ówczesnej choreografii, związała taniec z trudniejszą muzyką, pojmując go jako plastyczny wyraz jej treści. Można się spierać, czy muzyka taka ma treść. Ale jeśli przez sferę sensytywną nie sięga do wyższych skojarzeń nie tylko estetycznych, intelektualnych – jest złą muzyką. To samo można powiedzieć o tańcu i w jego rewolucyjnej reformie leży zasługa Izadory Duncan.
Karol Bunsch
Przeglądy snów w grupie
Karta – klucz. Miejsca – opisy i mosty.
Pytania od 2 do 3 nie są konieczne.
Czy możesz nam teraz opowiedzieć sen?
Jakich uczuć ze snu jesteś najbardziej świadomy?
Czy doznawałeś tych uczuć w przeszłym czy obecnym życiu?
Kto po raz pierwszy i ostatni odczuwał w ten sposób?
Opisz pierwsze (lub kolejne) miejsce akcji snu.
Nazwij je: Teksas, kostnica, dom matki.
Jak wygląda to miejsce (nazwij je) na jawie?
Jak wygląda (nazwij to miejsce) w Twoim śnie?
Tak. Kiedy robiłam skrobankę, chodził w tę i z powrotem.
Podobno po zabiegu straciłam przytomność;
upierał się, że będzie prowadził.
Czy lubisz to miejsce ze swojego snu, czy nie?
Odpowiedz, jakbyś relacjonował fakty, nie scenerię.
Gwiazdor rocka, królowa poezji, pies, schody i puenta
Rzuciła szkoły najprędzej, jak się tylko dało, bo już wiedziała, że chce być królową poezji. Rzecz jasna, takimi chęciami wybrukowane jest niejedno piekło na ziemi. Pracowała w zajezdni, na szrocie, gąbkami na wysięgniku myła wagony. Stała za barem. Wyklejała bannery. Zakochała się, kiedy miała siedemnaście lat. Z wzajemnością. Nocami czytywała Eliota.
Była druga połowa lat dziewięćdziesiątych (mowa o wieku). Debiutowała z nawet niezłym hukiem. Następne cztery lata przeżyła jak we śnie. Publikacje, imprezy, spotkania autorskie, czasopisma, książki, audycje, gazety. Koleje Państwowe poznała, by tak rzec, od samej podszewki.
Minęło dziesięć lat. Spojrzała w lusterko. Zobaczyła niemoralnie wręcz szczęśliwą osobę. Robi to, co chce robić, i do czego prawdopodobnie została stworzona. Jest, być może, w stanie się z tego utrzymać. Niczego już nie musi udowadniać. Dostaje nagrody, stypendia, mnóstwo recenzji w popularnych mediach. Ma wspaniałych przyjaciół. Niewielu, ale nie zamieniłaby ich na żadne skarby! Rodzina jest już teraz z niej dumna, skończyły się uwagi o braku wykształcenia i łapaniu męża.
Nikt jej nigdy nie spytał o zdanie. Gdyby spytano, wolałaby śpiewać, grać w teatrze, malować obrazki, ostatecznie mogłaby się zająć pracą naukową, prawem albo ekonomią. Nie od parady przecież ma ten niezwykły zmysł analityczny i ponadprogramową zdolność do pozawerbalnej komunikacji.
Nie ma jeszcze trzydziestki, a ma już zapewnione miejsce w pierwszej dziesiątce swojej generacji. Wszystko, czego się podejmie, wykonuje świetnie. Sprawdza się jako recenzentka, tłumaczka, redaktorka, prowadzi warsztaty twórczego pisania, juroruje w konkursach, bryluje w panelach krytycznoliterackich, błyszczy dowcipem i niewymuszoną erudycją w wywiadach dla czasopism literackich, jak i dla wysokonakładowej prasy. Właśnie składa do druku pierwszą powieść.
A lusterko ma z pleksiglasu. Sama nie wie, kiedy straciła wielką miłość, taką, co się zdarza o wiele, wiele rzadziej niż talent literacki. Kiedy o tym myśli, czuje się jak ktoś, kto pięć minut zaledwie spóźnił się na ostatni prom odpływający z wyspy. Więc siada nad każdą rzeką, jaką znajdzie, choćby to i był kanał gliwicki, albo sztuczny akwen, nawet hotelowa wanna, i wpatruje się w niknące w oddali światełka.
Gdyby zechciał, poczekał jeszcze kilka chwil.
Tymczasem jest praca. Coś, czym można zająć bezsenne noce. Niech mówią o niej – tytan pracy, nowa Maria Dąbrowska. Wolałaby jednakowoż pospać. Ale nikt jej nie spytał o zdanie.
Jej odwieczny ukochany nie chce, albo nie może, już na nią patrzeć. Jest w niej coś, co go tak bardzo odpycha. Jakaś wyniosła gorycz, jakieś okrucieństwo, z jakim defrauduje wszystko, co by mogła z tamtych chwil zatrzymać. Precz kuferki pełne zasuszonych bławatków, precz liściki, bilety kolejowe, uściski na dworcach.
A w międzyczasie życie wzmaga się wręcz nieprzyzwoicie, bo jak rzecze jej ulubiony filozof, szczęście i instynkt to jedno, gdyśmy młodzi. Niczego sobie zatem nie odmawia.