Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Małżeństwo Danki zawisło na włosku – a dokładnie na rudym włosku pewnej Gabryśki.
Danka właśnie planuje rubinowe gody, kiedy się okazuje, że jej z pozoru idealny małżonek ma sporo do ukrycia. Do akcji szybko wkraczają przyjaciółki kobiety, nie zważając zbytnio na to, czego naprawdę ona sama by chciała. W zawiły plan zemsty wciągają kolejne osoby, co skutkuje serią niespodziewanych i zabawnych sytuacji.
Czy intryga przyjaciółek się powiedzie? Jak potoczą się losy małżeństwa po przejściach i czy Danusia będzie mogła zorganizować wymarzone przyjęcie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 239
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rubinowe gody... czterdzieści lat tak szybko minęło... – pomyślała Danka, otarła łzę, która spłynęła jej po policzku, założyła okulary i sięgnęła po długopis. Zamierzała sporządzić listę gości, ale nie mogła się skupić. Podeszła do okna, odsunęła żaluzję i z czułością popatrzyła na męża koszącego trawnik. Emil, pchając kosiarkę, kroczył powoli i sprawiał wrażenie, jakby bardzo intensywnie nad czymś się zastanawiał. Mój kochany – myślała – w każdą czynność wkłada całe serce. Było jej trochę przykro, że chociaż miał dzień wolnego, nie usiadł z nią przy porannej kawie, tylko po pospiesznym zjedzeniu tostu z dżemem popędził do ogrodu. Szybko go jednak wytłumaczyła, przecież chciał się nim nacieszyć.
Do niewielkiego domku kupionego na wtórnym rynku wprowadzili się zeszłej jesieni, więc Emila jeszcze nie znudziła pielęgnacja przydomowej zieleni, a i Dance również nie spowszedniały jeszcze czynione nader pieczołowite, bo dwa razy w tygodniu, domowe porządki.
O domku z ogrodem marzyli całe życie. Od razu po ślubie zamieszkali w M3 wraz z Danki teściową oraz teściem, tam również urodziły się ich dzieci – Łucja oraz Adam. Gdy jednak teściowie zmarli, mieszkanie odziedziczyła ich córka, która postanowiła je sprzedać. Wynajęli więc niewielkie dwupokojowe lokum na peryferiach Lwówka Śląskiego i obiecali sobie, że kolejna przeprowadzka odbędzie się już tylko do własnych czterech kątów. I szczęśliwie im się to udało, Emil bowiem wraz z kolegą z ogólniaka założyli hurtownię materiałów reklamowych, dzięki której po dziewięciu latach oszczędzania kupili na kredyt małe mieszkanie przeznaczone do generalnego remontu. Mieszkali w nim aż do zeszłej jesieni. Myśleli, że spędzą tam już całe życie, ale Emil wypatrzył ogłoszenie o sprzedaży na osiedlu niewielkiego domku, którego cena była bardzo okazyjna. Jego właściciele, młode małżeństwo świeżo po ślubie, postanowili przeprowadzić się gdzieś za granicę, a że zależało im na szybkim dopływie gotówki, cenę za dom wystawili naprawdę niewygórowaną. Emil i Danka, niewiele się zastanawiając, sprzedali mieszkanie, zadłużyli się u rodziny i oto mogli cieszyć się eleganckim parterowym domem, zbudowanym jakby z myślą o nich.
Danka przytknęła czoło do szyby i uśmiechnęła się do męża, lecz Emil, zapatrzony w trawę, nie widział stojącej w oknie żony. Między nimi bywało różnie, przeżywali lepsze oraz gorsze chwile, i zastanawiała się teraz, jak to możliwe, że na początku małżeństwa o byle drobiazgi potrafili toczyć naprawdę zażarte boje. Wraz z upływem lat zmądrzeli, ucichli i stali się niemal wzorcowym małżeństwem. Wprawdzie seks, którym kiedyś tak bardzo się cieszyli, stał się letni, przewidywalny i coraz rzadszy, ale przecież oboje byli już po sześćdziesiątce, a któż w tym wieku miał jeszcze głowę i ochotę do tego typu bzdurek? Emil do emerytury miał jeszcze kilka lat, ale w ostatnim czasie firmie poświęcił się całkowicie, jego wspólnik bowiem nagle zmarł. Ona natomiast całym sercem zaangażowała się w wychowanie wnuków – Felicji, córeczki Łucji, oraz Leona, synka Adama. Danka uwielbiała tę ich codzienną przewidywalność, rytuały, jak na przykład niedzielne obiady, na które zapraszała dzieci ze swoimi rodzinami. Ale przede wszystkim wciąż była zakochana w swoim zaradnym, pracowitym mężu, który nawet u progu emerytury niejednej kobiecie mógł zawrócić w głowie. Emil zachował wyprostowaną sylwetkę, siwych włosów miał niewiele, a zauważywszy, że rośnie mu brzuszek, wprowadzeniem pompek, brzuszków oraz podjęciem joggingu wypowiedział mu skuteczną wojnę. Co oczywiste w takiej sytuacji, Emil pieczołowicie podjął się również liczenia kalorii oraz zrezygnował z wielu smakołyków, które do tej pory gotowała mu Danka. Z tego powodu było jej nieco przykro, nieraz bowiem zostawała sama z całym garnkiem kapuśniaku na żeberkach, ale w końcu od czego ma się rodzinę oraz koleżanki? Dzięki nim nie zmarnowała się żadna potrawa wzgardzona przez Emila.
Przez chwilę jeszcze patrzyła czule na zapracowanego męża, w końcu przesłała mu buziaka i wróciła do stolika. Obiecała mu, że do południa zrobi listę gości, a potem wspólnie się zastanowią, gdzie urządzą przyjęcie – w domu, w salonie, a może zarezerwują miejsce w Czarnym Kruku? Z namysłem zapisała imiona członków najbliższej rodziny, potem wpisała przyjaciółki, ale nad liczbą dalszych znajomych musiała się zastanowić. Napiła się kawy, zerknęła na nadawane właśnie wiadomości, gdy odezwała się komórka.
– Danuśka! – usłyszała radosny głos Elizy. – Masz chwilę?
– Elizka, dla ciebie zawsze.
– Świetnie, bo zaraz gdzieś cię porwę. Szykuj się!
– Ale... – Przyjaciółka nie zdążyła dokończyć, bo koleżanka się rozłączyła. Danka odłożyła kartkę, długopis i poszła do kuchni wstawić wodę na kawę. Eliza, nawet gdyby gnało ją sto diabłów, małą czarną z pewnością nie pogardzi.
Dzwonek u drzwi rozległ się w chwili, gdy Danka kończyła zalewać wrzątkiem dwie filiżanki z nasypaną do nich mieloną kawą.
– Wchodź, otwarte! – zawołała, a po chwili trzasnęły drzwi i usłyszała energiczne kroki.
– Nie jesteś jeszcze gotowa? – Eliza odziana była w wiosenny płaszczyk w kolorze miętowym, na nogach miała brązowe pantofelki na niewysokim, wygodnym obcasiku, a pod pachą dzierżyła elegancką małą torebkę, zwaną kopertówką.
– Eliza, wybacz, nie mam dziś ochoty na zakupy. Muszę zrobić listę gości, chcę ogarnąć dom... Siadaj, zrobiłam kawę.
– Nie masz ochoty na zakupy? To dziwne. – Eliza usiadła przy stole, a Danka postawiła przed nią kawę zaparzoną w jej ulubionej fioletowej filiżance.
– Jakoś nie mam nastroju.
– Nie szkodzi. A w ogóle to ja wcale nie na zakupy chcę cię porwać.
– Żaden spacer też nie wchodzi w grę – zastrzegła Danka.
– Hej, co z tobą?
– Nic.
– Żadne nic, tylko coś. Widzę przecież. Co się stało?
– Robiłam listę gości na rubinowe gody i zrobiło mi się tak jakoś smutno... nostalgicznie...
Eliza machnęła ręką.
– Wierz mi, wiele ludzi chciałoby mieć takie problemy jak ty. Piękny dom, ogród, dwoje wykształconych dzieciaków, udane wnuki i mąż, który niemal nosi cię na rękach. Ubieraj się, nie mam całego dnia.
– Powiesz mi chociaż, gdzie chcesz mnie zabrać?
– Nie.
Eliza otworzyła drzwi czerwonego mini coopera i zajęła miejsce za kierownicą.
– Siadaj, co tak myślisz?
– Emil nie wie, że gdzieś się wybieram. Jest w ogrodzie, co mam mu powiedzieć?
– Poczekaj, ja go poinformuję. Wsiadaj wreszcie!
Danka z ciężkim westchnieniem zajęła miejsce na przednim siedzeniu, a tymczasem Eliza, powiewając połami miętowego płaszczyka, popędziła za dom.
– Hej, Emil! – wrzasnęła, przekrzykując kosiarkę.
Mężczyzna wyłączył urządzenie i powoli do niej podszedł.
– Witaj, Emilku, masz coś przeciw, abym porwała twoją żonę?
– A gdzie się wybieracie?
– To tajemnica, ale obiecuję oddać ci ją całą, zdrową i piękniejszą niż zwykle.
– W porządku. – Uśmiechnął się krzywo. – Tylko uważaj na drodze.
– Oczywiście! – Pomachała mu i popędziła do auta.
– Załatwione! Jedziemy! – powiedziała do Danki, zapinając pasy.
– Miałam w domu coś do zrobienia.
– Tylko cztery godzinki. Tak plus minus – mruknęła Eliza i zerknęła we wsteczne lusterko. O tak wczesnej porze na lwóweckim osiedlu ruch praktycznie nie istniał, ale sama przed sobą musiała przyznać, że zaparkowała wyjątkowo niefortunnie. Jakimś cudem udało jej się wcisnąć między dwa SUV-y i teraz czekało ją nie lada kombinowanie, jak wyjechać, by przy tym nie uszkodzić żadnego z aut.
– Eliza...
– Cicho, cicho... zaraz pogadamy... – Koleżanka, z językiem na wierzchu, w skupieniu kręciła kierownicą i w końcu ostrożnie wyjechała na jezdnię. – Hura! Udało się! No to teraz ci powiem. Porywam cię do Jeleniej Góry, do nowego salonu fryzjerskiego. Kryśka mówiła, że za całkiem znośne pieniądze na głowie robią tam cuda. Koniecznie musimy go wypróbować. Jeśli naprawdę są tacy rewelacyjni, to zrobisz się u nich na bóstwo przed waszym jubileuszem.
– Krystyna ci o tym mówiła? Przecież ona ma trzydzieści lat, a jej gust jest inny niż mój, sześćdziesięciolatki. No, sześćdziesięciodwulatki, jeśli mam być precyzyjna.
– Moja droga, tym razem na jej zdaniu w pełni możemy polegać, widziałam jej nową fryzurę i naprawdę wygląda świetnie.
– Żadnych czerwonych włosów?
– Żadnych.
– Niebieskich też nie?
– Tak.
– Ale asymetrycznego cięcia sobie nie odmówiła, prawda?
– A właśnie, że sobie odmówiła. Ma piękną fryzurę, w normalnym kolorze, i wyglądała szałowo.
Danka z niedowierzaniem pokręciła głową.
– Zupełnie jak nie Krysia.
Krystyna była jedną z czterech ekspedientek pracujących u Elizy. Eliza w Bolesławcu miała dwa całkiem dobrze prosperujące sklepiki papiernicze, dzięki którym kupiła sobie niewielką kawalerkę oraz auto – mini coopera – którym właśnie jechały.
– A jak Bernard? – zapytała Danka.
– Och, on... – Eliza, gdyby miała wolną którąś rękę, na pewno machnęłaby nią z lekceważeniem. – Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak to się potoczy...
– Auto dobrze ci wyklepał? Nie pokazałaś mi.
– Zapomniałam, a wyklepał świetnie i za pracę nie wziął ani grosza.
– To miłe z jego strony.
Eliza nie odpowiedziała i tylko wzruszyła ramionami. Bernard był jej sąsiadem, a z zamiłowania i zawodu mechanikiem samochodowym. Od kiedy Eliza przeprowadziła się do nowej kawalerki na Basztową, a było to dwa lata temu, młodszy o osiem lat sąsiad na jej punkcie niemal oszalał. Z atrakcyjną kobietą szukał kontaktu, nie przekraczając granic dobrego smaku, nadskakiwał jej, jak mógł, ale Eliza wciąż pozostawała niezdecydowana. Już raz, w zamierzchłej młodości, przez krótki okres była mężatką, lecz jej związek skończył się jeszcze szybciej, niż zaczął. Gdy tylko się zorientowała, że jej ukochany Stachu nie hołduje monogamii, błyskawicznie wystawiła za drzwi jego jedyną, w pośpiechu spakowaną walizkę, a resztę ciuchów, nie bacząc na to, że lało jak z cebra, wywaliła przez okno. Następnym krokiem było złożenie wniosku o rozwód, który uzyskała szybko i bez problemu. Od tamtej pory do wszelkich związków uczuciowych podchodziła nieufnie, a o ślubie słyszeć nie chciała w ogóle. Lubiła swoje poukładane życie, w którym praca zawodowa zajmowała pierwsze miejsce. Miała dwie przyjaciółki, których rodziny traktowała jak własne, i uważała, że do szczęścia niczego więcej jej nie potrzeba. Ale od kiedy poznała Bernarda, zaczęła się jakby wahać, co nie uszło uwadze ani Danki, ani Adeli.
– Przecież nie musisz za niego wychodzić. Przynajmniej nie od razu – powiedziała Adela podczas jednego z ich czwartkowych spotkań.
– Pewnie – odezwała się Danka – daj chłopakowi szansę. Dobrze mu z oczu patrzy, o dzieciaki dba jak mało który mężczyzna.
– Dzieciaki? Chyba o wnukach mówisz, bo dzieciaki on ma dawno odchowane.
– Ale sam je wychował – zaznaczyła Adela.
Bernard, który owdowiał kilka lat po ślubie, sam wychował dwoje dzieci, a teraz, gdy obie córki założyły własne rodziny, chętnie piastował wnuki.
– Ma do tego dryg, a to dobrze o nim świadczy.
– I co z tego?! – zdenerwowała się Eliza. – Dlatego mam za niego wyjść za mąż?!
– Tak od razu to nie, ale daj mu szansę.
– Byłam z nim raz w kinie.
– I jak było?
– Dobrze. Miły był, zabawny... dobrze wychowany...
Adela i Danka wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
– I?... – odezwała się Adela, bo nagle Eliza, z rozmarzonym spojrzeniem wbitym w filiżankę z kawą, zastygła w zupełnym bezruchu.
– No i co dalej? – dopytywała Danka.
– I nic! Dalej było to, że nic nie było, i nie życzę sobie, abyście tak bardzo w to wnikały! Nie pytajcie mnie więcej o niego, bo nic wam nie powiem.
Po tym spotkaniu Danka oraz Adela starały się nie poruszać tematu Bernarda, a już na pewno nie ważyły się w tej kwestii wywierać jakiegokolwiek nacisku. Wyraźnie widziały, że Eliza walczy ze sobą, toczy wręcz zaciekły bój. Nie wiedziały jednak dlaczego, bo Bernardowi nie tylko dobrze patrzyło z oczu, lecz był także miły oraz wizualnie całkiem do rzeczy.
I dlatego teraz, gdy Danka na postawione pytanie nie uzyskała odpowiedzi, tylko zobaczyła wzruszenie ramion, uznała temat za zakończony.
– Mam nadzieję, że nowy fryzjer nie zdemoluje mojego portfela – powiedziała.
– Bez obaw. Ponieważ otworzyli się niedawno, wciąż mają promocyjne ceny. Załapiesz się na nie nie tylko dzisiaj, lecz także przed waszą imprezą.
O ile będę chciała tam wrócić – pomyślała Danka, ale uwagę tę zostawiła dla siebie, pesymizmem bowiem nie chciała podcinać skrzydeł Elizie. Wiedziała, że koleżanka robi to z dobrego serca, szkoda tylko, że wcześniej jej o tym nie uprzedziła.
– A wracając do Bernarda... – zaczęła Eliza i umilkła, bo nagle musiała zjechać na pobocze. – Widziałaś cymbała, jak jechał?! – zawołała z oburzeniem, wygrażając pięścią za motocyklistą mknącym w oddali. – Gdybym nie odbiła w prawo, urwałby mi lusterko! Młody i głupi na dodatek!
– Skąd wiesz, że młody? Nie widziałaś jego twarzy, bo miał kask.
– Masz rację, starzy też miewają durne pomysły. Jak na przykład Bernard.
– Bernard? A co on ci zrobił? – ostrożnie zainteresowała się Danuta.
– Mnie nic, ale nie sądziłam, że po pięćdziesiątce można jeszcze mieć takie głupie poczucie humoru...
Danka z ciekawości nie mogła usiedzieć na miejscu, ale aby Elizy nie spłoszyć, nie zamierzała jej popędzać. Patrzyła, jak koleżanka, niemal leżąc na kierownicy, w skupieniu prowadzi swojego mini coopera, marszczy przy tym brwi i zagryza dolną wargę.
– Kilka razy się z nim umówiłam, muszę ci się przyznać. Adeli też to powiem, jak się tylko z nią spotkam. Nie chciałam wam wszystkiego opowiadać, bo wciąż nie byłam pewna co do tego związku... wiesz, młodszy, dzieciaty, wnuczaty... Chciałam go poznać, a potem ewentualnie postawić was przed faktem dokonanym. I wszystko było na dobrej drodze, gdyby nie to, co mi powiedział i pokazał na ostatniej randce.
– Jakieś świństwo pewnie! – Danka nie wytrzymała.
– Niezupełnie, ale wystarczyło, abym się do niego zraziła. Poczekaj, zaraz ci powiem, tylko ją wyminę – mruknęła Eliza, wrzuciła migacz i w skupieniu zajęła się wymijaniem wlokącej się przed nimi ciężarówki. – O, już mogę mówić. – Odetchnęła, poprawiła się na siedzeniu i kontynuowała podjęty wątek: – Jak wiesz, Bernard z powodzeniem potrafi wyklepać najbardziej stłuczone auto i naprawdę wychodzi mu to rewelacyjnie. Klientów ma mnóstwo, każdego dnia ich przybywa, a od jakiegoś czasu dokumentuje swoją pracę i fotki wrzuca na stronę firmy oraz Facebooka, dzięki czemu interes kręci się coraz lepiej.
– To chyba dobrze?– zauważyła Danka.
– Dobrze, ale poczekaj, co dalej. Otóż na naszej ostatniej kawie, na którą umówiliśmy się w kawiarni przy Starym Rynku, pokazał mi dwa zdjęcia. Na jednym stał obok doszczętnie zniszczonego granatowego samochodu, a na drugim był obok błyszczącego granatowego porsche. I wiesz, co to znaczy?
– Że wyklepał taki totalny złom?! Wiesz, Eliza – Danka nie wytrzymała – nie wiem, czemu tak się oburzasz, Bernard chce ci zaimponować, chwali się swoją pracą i z tego, co mówisz, prawdziwa z niego złota rączka. Czepiasz się biedaka i tyle.
– A właśnie że nie! Do tej pory, owszem, chwalił się usuwanymi stłuczkami, ale teraz bardzo mnie zastanowiło, jak to możliwe, że tak totalnej kupce złomu przywrócił pierwotną świetność i używalność.
– Po prostu świetny z niego fachowiec – z podziwem rzekła Danka.
– I tu cię zaskoczę, tak samo niemile, jak on mnie zaskoczył. Wyobraź sobie, że cholernik mnie oszukał! Zdjęcie obok całkowicie skasowanego porsche zrobił sobie podczas pobytu w Niemczech, a po kilku dniach, tylko na skutek zbiegu okoliczności, dostał zlecenie usunięcia drobnej rysy z takiego samego modelu. Draśnięcie w mig usunął, ale potem zrobił sobie fotę na tle odświeżonego auta i pokazał mi oba, jakby to był dobry dowcip! Rozumiesz? Jakby to on własnymi rękoma kupie złomu przywrócił kształt nowego auta!
– Eliza, oj, nie czepiaj się tak, chciał być zabawny i tyle.
– Też mi poczucie humoru! Zupełnie jakby był nastolatkiem, a nie ojcem córkom i dziadkiem wnuczętom. Wdowcem w dodatku! I wiesz, co zrobiłam? Wyszłam z kawiarni bez pożegnania!
– Nie przesadzaj. Ważne, żeby publicznie się tym nie chwalił, bo na stronie firmy chyba tego nie zamieścił, co?
– Ależ skąd! Jeszcze tego by brakowało. O, jesteśmy prawie na miejscu.
Eliza zaparkowała na wprost niewielkiej kamienicy.
– Salon jest za tym budynkiem, zaprowadzę cię na miejsce, a sama przejdę się po sklepach.
– Myślałam, że też będziesz robić sobie coś na głowie.
Danka w zasadzie nie wiedziała, co koleżanka na owej głowie mogłaby sobie zrobić, fryzurę bowiem, jak zawsze, miała nienaganną, ale znając Elizę, mogłaby nagle z kasztanowej zapragnąć przeistoczyć się w smolistą brunetkę albo blondynkę na przykład.
– Fryzjerka, która miała mnie ciąć, nagle się rozchorowała. Dziś rano do mnie dzwoniła, ale cieszę się, że ty się załapiesz. Chodźmy!
Chwyciła Dankę pod rękę i poprowadziła za kamienicę, gdzie na niewielkim skwerku stał budynek w kształcie klocka, na którego ścianie umieszczony był szyld z napisem „Wyczesana – Salon Fryzjerski”.