Wyjące pięćdziesiątki - Anna Kleiber - ebook
NOWOŚĆ

Wyjące pięćdziesiątki ebook

Anna Kleiber

4,5

113 osoby interesują się tą książką

Opis

Trzy pięćdziesięciokilkuletnie siostry z rodzinami wyruszają na urodziny swojego ojca. Na miejscu czeka ich niespodzianka – dowiadują się, że senior rodu nagle stracił wzrok, słuch i mowę. Nim to się stało, wyraził życzenie, by jego córki i zięciowie wyjechali w góry na uroczystą kolację w luksusowym hotelu.
Zarówno kobiety, jak i ich mężowie mają jednak inne plany i w oddzielnych samochodach wyruszają w szaloną podróż. Tymczasem na ich drodze stają trzy młode pracownice klubu nocnego i ich zdesperowany kierowca. Oni również mają konkretny cel do zrealizowania. Nic jednak nie idzie tak, jak wszyscy z góry zakładali…
Co wyniknie z tej wybuchowej mieszanki niecnych planów, intryg, kłamstw i… tajemniczych ciasteczek?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 307

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
3
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Text Co­py­ri­ght © Anna Kle­iber
Co­py­ri­ght © 2025 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Au­to­rzy gra­fik na okładce: Who is Santi oraz Ta­narch (Stock.adobe.com)
DTP: Ju­styna Ja­kub­czyk
Re­dak­cja i ko­rekta: Ju­styna Ja­kub­czyk
Ikony czcionki Sosa Co­py­ri­ght © 2012 by Ten by Twenty (Font­s2u.com)
Wy­da­nie I
Ra­dom 2025
ISBN 978-83-68261-52-3
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dolny Śląsk, Mo­jesz, Chata Sza­mana

– Pięk­nie tu, prawda? – Do­rian ob­jął Ame­lię i czule po­ca­ło­wał w po­li­czek, na co na­rze­czona od­po­wie­działa peł­nym mi­ło­ści spoj­rze­niem.

– To bę­dzie nie­za­po­mniane we­sele... – od­parła roz­ma­rzo­nym gło­sem, a pod sto­łem dys­kret­nie uszczyp­nęła Do­riana w udo.

Mło­dzi nie chcieli nie tylko ślubu, lecz także we­sela. Nie prze­ko­ny­wał ich na­wet ar­gu­ment, że ich ro­dzice za wszystko za­płacą. Ame­lia po­cząt­kowo to­czyła za­żarte boje z matką i oj­cem, że wy­pra­sza so­bie za­równo ja­ki­kol­wiek ślub, jak i ja­kie­kol­wiek we­sele, bo jest młoda, bar­dzo po­stę­powa, nie wie­rzy w moc pa­pier­ków i za­sad­ni­czo nie wie, czy w ogóle jest wie­rząca. Wo­bec tego ani ślubu, ani we­sela w swoim ży­ciu nie prze­wi­duje. Ni­gdy.

– Zro­bisz to babci Irence? A po­my­śla­łaś o dziadku Jó­ze­fie? Pod­czas każ­dej wi­gi­lii ma­rzy, że za­tań­czy na twoim we­selu. Ma odejść z tego świata z tym nie­speł­nio­nym ma­rze­niem? Czy ty za­miast serca masz ka­mień?

– A moi ro­dzice w gro­bie się prze­wra­cają. – Oj­ciec, nie­zwy­kle zde­ner­wo­wany, od­chrząk­nął i roz­piął gu­zik pod szyją.

– Prze­cież do tego, aby two­rzyć z Do­ria­nem zwią­zek, nie mu­simy mieć pa­pierka – ar­gu­men­to­wała Ame­lia, ale jej ro­dzice byli nie­prze­jed­nani.

– Wła­śnie, że mu­si­cie – ode­zwał się oj­ciec. – Mu­si­cie mieć i ślub ko­ścielny, i we­sele.

– Tato...

– Co tato? Co tato? – Matka Ame­lii, An­to­nina, była bli­ska za­wału serca i po­sta­no­wiła prze­ciwko córce wy­to­czyć naj­cięż­sze działo. – Nie pa­mię­tasz, co na ze­szłej wi­gi­lii po­wie­dzieli twoi dziad­ko­wie?

Ame­lia wzięła głę­boki od­dech. Oczy­wi­ście, do­sko­nale pa­mię­tała, co mię­dzy kar­piem w ga­la­re­cie a klu­skami z ma­kiem oznaj­mili ro­dzice jej matki, a jej dziad­ko­wie: za­pi­szą na nią miesz­ka­nie tylko wtedy, gdy weź­mie ślub ko­ścielny i urzą­dzi we­sele jak się pa­trzy. Ame­lia nie do końca ro­zu­miała, co se­nio­rzy mieli na my­śli, ży­cząc so­bie we­sela „jak się pa­trzy”, ale wraz z ko­lej­nymi mi­ja­ją­cymi dniami, ty­go­dniami i mie­sią­cami za­częło ją ogar­niać na­iwne prze­ko­na­nie, że dziad­ko­wie za­po­mnieli o swoim ul­ti­ma­tum i któ­re­goś dnia, przy czym bę­dzie to wcze­śniej niż póź­niej, Ame­lia sta­nie się wła­ści­cielką ich ele­gancko utrzy­ma­nego M4.

– Po­roz­ma­wiam z Do­ria­nem... – pod­dała się Ame­lia.

Jej na­rze­czony, mimo krą­żą­cej z tyłu głowy nie­po­ko­ją­cej my­śli, że miesz­ka­nie po se­nio­rach może im przejść koło nosa, o moż­li­wość nie­wzię­cia ślubu oraz nie­zor­ga­ni­zo­wa­nia we­sela he­ro­icz­nie wal­czył ze swo­imi ro­dzi­cami jesz­cze przez bity ty­dzień.

– Po moim tru­pie! Sły­szysz?! – Jego oj­ciec, Krzysz­tof Ada­siak, spur­pu­ro­wiał na twa­rzy. – Do zna­jo­mych na we­sela cho­dzi­łem, go­ścinę od­dać mu­szę. No i przede wszyst­kim mu­sisz mieć na wzglę­dzie bab­cię i dziadka! Co ty so­bie wy­obra­żasz?

– To, że nie chcę mieć we­sela, a skoro nie chcę, to mieć go nie będę – spo­koj­nie od­parł Do­rian i wciąż de­mon­stru­jąc prze­ra­ża­jący spo­kój, za­ło­żył nogę na nogę.

– To jest nie­ludz­kie trak­to­wa­nie lu­dzi! – Oj­ciec sap­nął, pod­szedł do zlewu, na­pił się wody pro­sto z kranu, po czym otarł usta i wy­su­nął ostatni ar­gu­ment: – Po­cze­kaj, aż matka wróci z de­le­ga­cji!

Matka Do­riana Ada­siaka, Roma, wró­ciła z de­le­ga­cji do Su­wałk na drugi dzień, a że przez te­le­fon mąż na bie­żąco in­for­mo­wał ją o upo­rze syna, od razu po prze­stą­pie­niu progu prze­pu­ściła nań atak:

– Nie chcesz ślubu i we­sela, tak? W ta­kim ra­zie ko­niec z fi­nan­so­wa­niem two­ich stu­diów! Bierz się do ro­boty i sam so­bie za nie płać!

– Za wikt i opie­ru­nek też bę­dziesz nam od­da­wać! – Oj­ciec za­ma­chał w po­wie­trzu za­ci­śniętą pię­ścią.

– Ale ja z wami nie miesz­kam od dwóch lat – ode­zwał się Do­rian i na­tych­miast po­ża­ło­wał swo­ich słów.

– Bo na ko­cią łapę ży­jesz! – ode­zwała się matka. – Bab­cia Janka i dzia­dek Mi­ron pa­trzeć na twój zwią­zek nie mogą! A poza tym, co to za sa­mo­dziel­ność, je­śli pła­cimy ci nie tylko za stu­dia, lecz także za wy­naj­mem ka­wa­lerki, w któ­rej po­dej­mu­jesz swoją kon­ku­binę?

– Wy­pra­szam so­bie, Ame­lia nie jest moją kon­ku­biną. Ona jest moją part­nerką.

– Do­ruś. – Roma Ada­siak uśmiech­nęła się do syna słodko i sze­roko, ale Do­rian wie­dział, że był to ty­powy re­kini uśmiech, niby ładny, niby cacy, ale nie­wró­żący ni­czego do­brego. – Gdyby mój świę­tej pa­mięci oj­ciec wstał z grobu, o Ame­lii wła­śnie tak by po­wie­dział: kon­ku­bina. I tak samo by uwa­żała mo­jej świę­tej pa­mięci te­ściowa. Kon­ku­bi­nat za­wsze był wsty­dem na całą gminę, co ja mó­wię, na całe wo­je­wódz­two i trzy czwarte Pol­ski!

Matka wy­jęła z kie­szeni gar­sonki chu­s­teczkę, ha­fto­waną za­pewne jesz­cze ręką swo­jej świę­tej pa­mięci te­ścio­wej, czyli babci Anny, i wy­tarła nią czoło.

– Krzy­siu, co z nim ro­bimy? Uparty jak osioł. – Roma zwró­ciła się do męża, a ten wzru­szył ra­mio­nami i po­wie­dział:

– Tak jak mó­wi­łaś, ob­ci­namy mło­demu kasę do ko­rze­nia i cze­kamy, aż skru­szeje.

I Do­rian skru­szał po ty­go­dniu, a te­raz, nie­mal rok po pa­mięt­nej awan­tu­rze, którą sły­szał cały blok oraz pół są­sied­niego, sie­dział z Ame­lią, swo­imi ro­dzi­cami oraz przy­szłymi te­ściami w re­stau­ra­cji Chata Sza­mana, którą oboje na­rze­czeni wy­brali na we­sele wła­śnie ze względu na kon­tro­wer­syjną na­zwę, chcąc zro­bić na złość ro­dzi­com oraz se­nio­rom.

– Sami dia­bli na­zwali tak to miej­sce – mruk­nął oj­ciec Do­riana, Krzysz­tof Ada­siak, i kra­cia­stą chu­s­teczką otarł pot z czoła. – Nie mo­że­cie zna­leźć cze­goś in­nego? W Bru­no­wie jest pa­łac, w Bie­lance też jest wspa­niała sala we­selna, dla­czego upar­li­ście się na tę Chatę Sza­mana?

– Wła­śnie – za­brała głos An­to­nina Wie­lus, matka Ame­lii – wpraw­dzie ni­czego tu nie bra­kuje, je­dze­nie też po­dają smaczne, ale ta na­zwa, Chata Sza­mana! Prze­cież na za­pro­sze­niach bę­dzie brzmieć ni­czym... ni­czym prze­kleń­stwo ja­kieś. – Po­wa­chlo­wała się dło­nią.

– Ma­mu­siu – córka uspo­ka­ja­ją­cym ge­stem po­kle­pała matkę po dłoni – nie je­ste­śmy prze­sądni.

– Ale star­szy­zna jest! – fuk­nęła jej matka.

– Otóż to! Bab­cia Janka, gdy prze­czyta, gdzie ma jeść ro­sół na we­selu swego je­dy­nego wnuka, go­towa przy­pła­cić to za­wa­łem. Mam ra­cję? – Matka Do­riana zwró­ciła się do swego męża, na co on skwa­pli­wie ski­nął głową.

– Po pierw­sze, ro­sołu nie prze­wi­du­jemy, a po dru­gie, bab­cia Janka ma za­ćmę, więc siłą rze­czy ni­czego się nie do­pa­trzy – ode­zwał się Do­rian.

– Synku, twoja ba­bu­nia za­ćmę już usu­nęła, więc wy­pa­trzy wszystko, na­wet to, co na­pi­sane jest mię­dzy wier­szami!

– Aku­rat mię­dzy wier­szami ni­czego pi­sać nie za­mie­rzamy.

– Nie py­skuj do matki, smar­ka­czu! – Krzysz­tof Ada­siak zła­pał pa­pie­rową chu­s­teczkę le­żącą w za­sięgu ręki i zmiął ją z pa­sją.

– Nie de­ner­wuj się, Krzy­siu, szkoda two­jego zdro­wia, a mu­sisz je oszczę­dzać, bo wnu­czek w dro­dze – z prze­ką­sem po­wie­działa jego żona i zna­cząco po­pa­trzyła na Ame­lię. Przy­szła sy­nowa źle zno­siła ciążę, a jesz­cze go­rzej jej było na myśl, że jej fa­talne sa­mo­po­czu­cie nie ro­biło wra­że­nia nie tylko na jej ro­dzi­cach, lecz także na przy­szłych te­ściach, któ­rzy pod­ju­dzani przez star­szy­znę rodu na­dal, ni­czym czołgi pę­dzące na ba­ry­kady, dą­żyli do wy­pra­wie­nia im we­sela. Na ową ciążę na­rze­czeni zde­cy­do­wali się wła­śnie z my­ślą o tym, aby wy­bić im z głów tę im­prezę. Ni­gdy jed­nak nie za­mie­rzali im tego mó­wić, tym bar­dziej że ich for­tel nie przy­niósł żad­nego skutku, poza uwagą ze strony matki Ame­lii, że naj­star­sza wie­kiem se­niorka w ich ro­dzi­nie, którą była cio­cia We­ro­nika, może nie prze­żyć wi­doku brze­mien­nej panny mło­dej sto­ją­cej przed oł­ta­rzem.

– Ciotka We­ro­nika może także nie znieść wi­doku tych bęb­nów – ode­zwał się Ka­je­tan Wie­lus, oj­ciec panny mło­dej, i ski­nął głową ku prze­ciw­le­głej ścia­nie, przy któ­rej usta­wio­nych było tych kilka sza­mań­skich ak­ce­so­riów.

– Prze­cież to jest de­ko­ra­cja – ode­zwała się Ame­lia.

– Noc­legi. Bę­dziemy mu­sieli prze­no­co­wać tu go­ści – zmie­niła te­mat Roma.

– Z noc­le­gami nie ma żad­nego pro­blemu – po­wie­dział kel­ner, który na­gle się przy nich zna­lazł. – Pro­szę spoj­rzeć za okno, o tam. – Wska­zał ręką na kilka ni­skich bu­dyn­ków. – Może tego nie wi­dać, ale w Czar­cich Wi­gwa­mach jest noc­leg dla sie­dem­dzie­się­ciu osób.

– Czar­cie Wi­gwamy... – jęk­nęła An­to­nina. – Mo­gli­by­ście na czas we­sela na­szych dzieci zmie­nić te dziwne na­zwy na ta­kie, które re­li­gijni se­nio­rzy będą w sta­nie za­ak­cep­to­wać?

– Nie­stety, nie jest to moż­liwe. – Pu­ścił do niej oko, po czym lekko się ukło­nił i od­szedł w kie­runku baru, przy któ­rym, a jakże, rów­nież stały ja­kieś bębny.

– Więc co? Albo się de­cy­du­je­cie na to miej­sce, albo nie wy­stą­pimy w wa­szym cyrku – twardo po­wie­dział Do­rian, a Ame­lia na znak, że po­dziela jego zda­nie, mocno ści­snęła go za rękę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki