Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść napisana mocnym i bezpardonowym językiem, w środowisku queerowym okrzyknięta mianem kultowej. Pełna optymizmu historia walki o świadome i prawdziwe życie. Pół wieku po premierze wciąż mocna, kąśliwa, a przede wszystkim aktualna.
Amerykańskie Południe przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Pochodząca z przeciętnej i niezbyt zamożnej rodziny Molly Bolt wyróżnia się wybitną inteligencją i silną osobowością. Odkrywając siebie, nie zamierza nikogo przepraszać za miłość, nie chce się z niej tłumaczyć. Mimo niechęci konserwatywnego otoczenia odważnie i dumnie staje wobec uprzedzeń, niezrozumienia, a nawet wrogości. Ponieważ wie, kim jest.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 261
Podziękowania
Dziękuję Charlotte Bunch za pomoc w wygraniu rocznego stypendium w Institute for Policy Studies w Waszyngtonie, Dystrykt Kolumbia. Praca ta pozwoliła mi znaleźć czas na napisanie tej książki. Dziękuję Frances Chapman i Once Dekkers, które przeczytały mój pozbawiony interpunkcji rękopis i doprowadziły go do porządku. I, w końcu, Tasho Burd, dziękuję Ci za wytrwanie ze mną, gdy byłam sama.
Wstęp
Gdzie się podział miniony czas? Jeśli się dowiesz, powiedz mi. Pójdę po niego i przyniosę go z powrotem.
Napisałam Rubyfruit Jungle ponad czterdzieści lat temu. Kocham język angielski, odkąd nauczyłam się w nim mówić, a moja miłość stała się jeszcze większa, kiedy nauczyłam się pisać w tym języku. Miłość do mojego języka pogłębiała się z biegiem lat, ale kto nie byłby zachwycony, pracując w katedrze języka angielskiego?
Jeśli ta powieść pomoże ci uświadomić sobie, że nie jesteś sama, to dobrze. Jeśli cię rozśmieszę, to jeszcze lepiej.
Ta powieść jest klasyfikowana jako powieść lesbijska, a tym samym jest spychana na obrzeża literatury. Zawsze, gdy jakikolwiek utwór lub osoba są poddawane klasyfikacji, podłożem dla takiego kategoryzowania jest jakiś rodzaj zniewagi. Przesłanie takich działań tak naprawdę brzmi: „To nie jest o ludziach takich jak ty. Może ci się spodobać, ale w ostatecznym rozrachunku temat dotyczy niższych sfer”.
Nie ma niższych sfer. Nie ma homoseksualistów, osób transpłciowych czy… (wypełnij puste miejsce). Są tylko ludzie, szalona mieszanka energii, różnych zdolności, kolorów: od hebanu do bielonej bieli. Jesteśmy tym wszystkim i wszystkimi. I nawet nie wierzę w podział na mężczyznę i kobietę, bo przejście od jednego do drugiego ma charakter płynny, a wrażenie podziału wynika z tego, że jesteśmy zdominowani przez binarną kulturę: mężczyzna–kobieta, czarny–biały, hetero–gej, bogaty–biedny i tak dalej. Stopniowanie na płynnej skali jest nieskończone. Jednak najgłupszym błędem ze wszystkich jest definiowanie ludzi na podstawie dóbr materialnych. A jeszcze gorzej, gdy ludzie sami definiują siebie przez pryzmat posiadanych pieniędzy.
Kiedy pisałam Rubyfruit Jungle w 1971 roku (to był rok, w którym ją napisałam, a nie rok, w którym została opublikowana), jedynym sposobem, by zacząć rozumieć swoją sytuację, było zaakceptowanie etykiety nadanej przez innych, etykiety wymyślonej wieki, jeśli nie tysiąclecia temu (w przypadku niektórych etykiet) i zrozumienie, w jaki sposób stała się ona środkiem opresji. Obecnie ta praca została już wykonana.
Zastanów się nad tym. Kiedy akceptujesz definicję siebie, która została stworzona przez innych, stajesz się ofiarą. Jedną z tych, które czerpią wielką siłę ze zrzeszania się, wspólnego przeżywania ucisku i wspólnej (oczywiście zawsze chwalebnej) kultury. Jednak nie zmienia to faktu, że nadal jesteś ofiarą.
Na swój prosty sposób Rubyfruit Jungle nawiązuje do tego, nigdy nie popadając w propagandową literaturę faktu. I nie oznacza to, że nie cenię literatury faktu. Chociaż wielbię Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego Edwarda Gibbona, nie jest to pozycja propagandowa.
Dopóki nie jesteśmy gotowi przeczytać, zobaczyć i zaakceptować jakiegokolwiek dzieła sztuki autorstwa jakiejś utalentowanej osoby, sami siebie ograniczamy. Pomyślmy o tym w kategoriach nieartystycznych. Mojżesz wyprowadził Żydów z Egiptu. Ale czy mógł wyciągnąć Egipt z Żydów? Tylko wtedy można być wolnym. Uwolnić się od swojego ciemiężyciela. Wielu ludzi i wielu artystów nie potrafi tego dokonać. Osoby kategoryzowane jako pokrzywdzone (w sensie ekonomicznym czy politycznym) robią błyskotliwe kariery. Dotyczy to nie tylko tych, którzy reagują gniewem na swój stan, ale również tych, którzy zostają prawnikami i samozwańczymi rzecznikami tamtych. Można powiedzieć, że ucisk dobrze się sprzedaje.
Najbardziej rewolucyjną rzeczą, jaką możesz zrobić, to być sobą, opowiadać swoją prawdę i otworzyć ramiona na życie, w tym także na ból. Odkryć swoje pasje.
Język angielski, konie i psy gończe oraz teatr są moimi pasjami. Życzę ci, abyś znalazł/znalazła coś, co wzbogaci twoje życie, nauczy cię szanować wszystkie formy życia i pomoże ci zrozumieć innych ludzi.
Jeśli Rubyfruit Jungle pomoże ci wejść na swoją ścieżkę do wolności, zrobiłam coś dobrego.
Żyj lepiej, Rita Mae Brown 6 lutego 2015 roku
I
1
Nikt nie pamięta swoich początków. Matki i ciotki opowiadają nam o niemowlęctwie i wczesnym dzieciństwie, potajemnie się modląc z nadzieją, że nie zapomnimy minionych czasów, kiedy miały całkowitą kontrolę nad naszym życiem, dzięki czemu włączymy je w naszą przyszłość.
Nie wiedziałam nic o moich własnych początkach aż do siódmego roku życia. Mieszkałam wtedy w Coffee Hollow, wiejskiej osadzie w okolicach Yorku w Pensylwanii. Polna droga łączyła kryte papą domy, pełne dzieci o umazanych twarzach, gdzie powietrze zawsze było gęste od zapachu ziaren kawy, świeżo zmielonych w małym sklepiku, od którego pochodzi nazwa tego miejsca. Jednym z tych brudnych dzieciaków był Brockhurst Detwiler, którego w skrócie nazywano Broccoli. To przez niego dowiedziałam się, że jestem bękartem. Broccoli nie wiedział, że jestem bękartem, ale dobiliśmy targu, który w rezultacie pozbawił mnie złudzeń.
Pewnego rześkiego, wrześniowego dnia Broccoli i ja wracaliśmy do domu ze szkoły podstawowej Violet Hill.
– Hej, Molly, muszę się odlać, chcesz popatrzeć?
– Jasne, Broc.
Wszedł w krzaki i zamaszystym gestem rozpiął rozporek.
– Broccoli, co to za skóra wisząca wokół twojego kutasa?
– Moja mama mówi, że jeszcze mi jej nie odcięli.
– Co to znaczy „odcięli”?
– Mówi, że niektórzy ludzie przechodzą taką operację, kiedy obcinają ci kawałek skóry i że ma to coś wspólnego z Jezusem.
– Cieszę się, że nikt mi nic nie obetnie.
– Tak ci się wydaje. Mojej ciotce Louise odcięli cycki.
– Ja nie mam cycków.
– Będziesz miała. Będziesz miała duże i obwisłe, jak moja mama. Zwisają jej poniżej pasa i kołyszą się podczas chodzenia.
– Nie ja, ja nie będę tak wyglądać.
– Na pewno będziesz. Wszystkie dziewczyny tak wyglądają.
– Zamknij się albo wepchnę ci zęby do gardła, Broccoli Detwiler.
– Zamknę się, jeśli nikomu nie powiesz, że pokazałem ci siusiaka.
– A o czym tu mówić? Wszystko, co masz, to zwitek różowych zmarszczek wiszących wokół niego. Jest brzydki.
– Nie jest brzydki.
– Wygląda okropnie. Myślisz, że nie jest brzydki, bo jest twój. Nikt inny nie ma takiego fiuta. Mój kuzyn Leroy, Ted, nikt. Założę się, że twój jest jedyny na świecie. Powinniśmy zarobić na nim trochę pieniędzy.
– Pieniędzy? Jak zarobimy na moim fiucie?
– Po lekcjach możemy przyprowadzić tu dzieciaki i pokazać go im. Każemy każdemu zapłacić po pięć centów.
– Nie. Nie będę pokazywał go ludziom. A co jeśli będą się z niego śmiać?
– Słuchaj, Broc, pieniądze to pieniądze. Co cię obchodzi, czy ktoś będzie się śmiał? Ty będziesz miał pieniądze i sam będziesz mógł się z nich śmiać. A my podzielimy się po połowie.
Następnego dnia podczas przerwy głosiłam nowinę. Broccoli trzymał gębę na kłódkę, więc bałam się, że stchórzy, ale zrobił to. Po lekcjach około jedenaściorga dzieciaków pospieszyło do lasu między szkołą a kawiarnią i tam Broc się odsłonił. Był wielką atrakcją. Większość dziewczyn nigdy nawet nie widziała zwykłego kutasa, a ten Broccoliego był tak obrzydliwy, że krzyczały z rozkoszy. Broc wyglądał, jakby miał mdłości, ale dzielnie nim majtał, dopóki wszyscy dobrze mu się nie przyjrzeli. Byliśmy bogatsi o pięćdziesiąt pięć centów.
Wieść rozeszła się po innych klasach i mniej więcej tydzień później Broccoli i ja mieliśmy dobrze prosperujący biznes. Kupowałam czerwone lukrecje i rozdawałam je wszystkim znajomym. Pieniądze są potęgą. Im więcej miałaś czerwonych lukrecji, tym więcej miałaś przyjaciół. Leroy, mój kuzyn, próbował wbić się w ten biznes, popisując się swoim, ale splajtował, bo nie miał skóry. Żeby osłodzić mu gorycz porażki, dawałam mu piętnaście centów z każdego dnia pracy.
Nancy Cahill przychodziła codziennie po lekcjach, by popatrzeć na Broccoliego, nazywanego „najdziwniejszym kutasem na świecie”. Pewnego razu zaczekała, aż wszyscy sobie pójdą. Nancy była religijna, a jej cała twarz była pokryta piegami. Chichotała za każdym razem, gdy widziała Broccoliego. Tego dnia zapytała, czy może go dotknąć. Broccoli głupio się zgodził. Nancy chwyciła go i wydała z siebie pisk.
– Dobra, dobra, Nancy, wystarczy. Możesz go zmęczyć, a my musimy zadowolić innych klientów – uwaga ta ostudziła jej zapał, więc poszła do domu. – Słuchaj, Broccoli, co to za pomysł, żeby pozwalać Nancy dotykać cię za darmo? To powinno być warte przynajmniej dziesiątaka. Powinniśmy pozwalać dzieciom to robić za dziesiątaka, a Nancy będzie mogła się nim bawić za darmo, kiedy już wszyscy pójdą do domu – jeśli zechcesz.
– Zgoda.
Nowy element pokazu przyciągnął do lasu połowę szkoły. I wszystko szło świetnie, dopóki Earl Stambach nie doniósł na nas nauczycielce, pannie Martin.
Panna Martin skontaktowała się z Carrie i z matką Broccoliego, i wszystko się skończyło.
Kiedy wróciłam tej nocy do domu, nie zdążyłam nawet przejść przez drzwi, gdy Carrie krzyknęła:
– Molly, chodź no tu w tej chwili – ton jej głosu mi powiedział, że muszę się przygotować na porządną burę.
– Już idę, mamo.
– Co to ja słyszałam? Że bawiłaś się w lesie penisem Brockhursta Detwilera? Nie okłamuj mnie, Earl powiedział pannie Martin, że byłaś tam każdego wieczoru.
– Nie, mamo. Ja nigdy się nim nie bawiłam – co było prawdą.
– Nie okłamuj mnie, ty pyskaty bachorze. Wiem, że tam byłaś i obciągałaś temu tępakowi. I to na oczach wszystkich innych bachorów w Hollow.
– Nie, mamo, szczerze, nie zrobiłam tego.
Nie było sensu mówić jej, co naprawdę robiłam. Nie uwierzyłaby mi. Carrie uważała, że wszystkie dzieci kłamią.
– Zawstydziłaś mnie przed wszystkimi sąsiadami i mam ochotę wyrzucić cię z tego domu. Ty i twoje sprytne i niezwykłe pomysły. Wpadasz i wypadasz z domu, kiedy ci się żywnie podoba. Czytasz książki i udajesz, że jesteś nie wiadomo kim. Niezłe z ciebie ziółko. Panna Lepsza tam, w lesie, bawi się jego kutasem. Mam dla ciebie nowinę, ty mała gówniaro, która myśli, że jest taka mądra. Nie jesteś taka bystra, jak sądzisz, i nie jesteś też moja. A teraz, kiedy już wiem, na co cię stać, nie chcę ciebie tutaj. Chcesz wiedzieć, kim jesteś, mądralo? Jesteś bękartem Ruby Drollinger, oto kim jesteś. A teraz zobaczmy, jak wystawiasz nos na dwór.
– Kim jest Ruby Drollinger?
– Twoją prawdziwą matką i dziwką, słyszysz mnie, panno Molly? Zwykłą, brudną dziwką, która poszłaby do łóżka z psem, gdyby tylko dobrze potrząsnął tyłkiem.
– Nie obchodzi mnie to. Nie ma znaczenia, skąd pochodzę. Jestem tutaj, prawda?
– To robi wielką różnicę. Ci, którzy rodzą się w małżeństwie, są błogosławieni przez Pana. Ci, którzy rodzą się poza małżeństwem, są przeklęci jako bękarty. I już.
– Nie obchodzi mnie to.
– A powinno cię to obchodzić, ty koński tyłku. Zobacz tylko, jak daleko zaprowadzą cię twoje piękne maniery i książki, gdy wyjdziesz na ulicę i ludzie dowiedzą się, że jesteś bękartem. A ty się tak właśnie zachowujesz. Krew nie woda, a twoje zachowanie tylko to potwierdza. Uparta jak Ruby, chodzisz do lasu i walisz konia temu idiocie Detwilerowi. Bękart!
Carrie poczerwieniała na twarzy, a żyły wyskoczyły jej na szyi. Wyglądała jak kobieta z horroru. Waliła w stół i we mnie. Złapała mnie za ramiona i potrząsała mną jak pies szmacianą lalką.
– Zasmarkana suka, dziwka. Mieszkasz w moim domu, pod moim dachem. Byłabyś martwa, gdybym cię nie wyciągnęła z tego sierocińca i nie opiekowała się tobą przez całą dobę. Mieszkasz tu i jesz moje jedzenie. Ja opiekuję się tobą, a ty wychodzisz i przynosisz mi wstyd. Lepiej się ogarnij, dziewczyno, albo wyrzucę cię tam, skąd przyszłaś – do rynsztoka.
– Zabieraj łapy. Jeśli nie jesteś moją prawdziwą matką, to po prostu zabierz ode mnie te cholerne łapy.
Wybiegłam przez drzwi i biegłam dalej przez pola pszenicy, aż do lasu. Słońce zaszło, a na niebie pozostały tylko ostatnie, różowe promienie słońca.
I co z tego, że jestem bękartem. Nie obchodzi mnie to. Ona próbuje mnie przestraszyć. Zawsze próbuje wzbudzić we mnie strach. Do diabła z nią i do diabła ze wszystkimi, jeśli robi im to różnicę. Cholerny Broccoli Detwiler i jego brzydki kutas. Wpakował mnie w ten bałagan i to akurat wtedy, gdy zaczęliśmy zarabiać pieniądze. Dorwę Earla Stambacha i rozłożę go na łopatki. Zrobię to, nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz w moim życiu. Tak, bo wtedy mama rozedrze mnie za to na kawałki. Ciekawe, kto jeszcze wie, że jestem bękartem. Założę się, że Pleciuga wie, a jeśli Florence Pleciuga z megafonem zamiast ust wie, to i cały świat wie. Założę się, że wszyscy paplają o tym jak najęci. Cóż, nie wrócę do domu, żeby się ze mnie śmiali i patrzyli na mnie jak na dziwoląga. Zostanę w tym lesie i zabiję Earla. Cholera, ciekawe, czy Broc się dowiedział. Pewnie powie, że to ja go do tego namówiłam. Tchórz. Każdy z takim kutasem musi być cykorem. Ciekawe, czy dzieciaki o tym wiedzą. Mogę stawić czoła Pleciudze i mamie, ale nie całej tej hałastrze. Cóż, jeśli im to robi różnicę, to do diabła z nimi. Nie rozumiem, dlaczego to taka wielka sprawa. Kogo obchodzi, jak się tu dostałam? Mnie to nie obchodzi. Naprawdę, nie obchodzi. Urodziłam się, i to się liczy. Jestem tutaj. Rany, matka naprawdę ryczała, jakby się jej gęba rozerwała. Nie zamierzam tam wracać. Nie wrócę tam, gdzie to robi różnicę, a ona od teraz będzie rzucać mi nią w twarz. Tak jak rzuca mi w twarz to, jak kopnęłam babcię Bolt w golenie, gdy miałam pięć lat. Zostaję w tych lasach. Mogę się żywić orzechami i jagodami, chociaż nie lubię jagód, bo są na nich kleszcze. Chyba mogę jeść tylko orzechy. Może będę zabijać króliki, ale Ted powiedział mi, że króliki są pełne robaków. Robaki, fuj, nie będę jeść robaków. Zostanę w tym lesie i będę głodować, tak zrobię. Wtedy to mamie będzie przykro, że krzyczała na mnie i robiła wielkie halo ze sposobu, w jaki się narodziłam. I tego, że nazwała moją prawdziwą matkę dziwką. Ciekawa jestem, jak wygląda moja prawdziwa matka. Może jestem do kogoś podobna. Nie przypominam nikogo w naszym domu, żadnego z Boltów ani Wiegenliedów, nikogo z nich. Oni wszyscy mają bardzo białą skórę i szare oczy. Niemcy, oni wszyscy są Niemcami. I niech Carrie nie robi draki o to. Jak to możliwe, że każdy inny jest zły, Makaroniarze i Żydzi, i reszta świata. Czy dlatego mnie nienawidzi? Założę się, że moja matka nie była Niemką. Mojej matce nie mogło na mnie zależeć, skoro zostawiła mnie z Carrie. Czy zrobiłam coś złego? Dlaczego mnie tak zostawiła? Może teraz miałaby powód, żeby mnie zostawić, po pokazywaniu fiuta Broccoliego, ale kiedy byłam mała, jak mogłam zrobić coś złego? Wolałabym nigdy o tym nie usłyszeć. Chciałabym, żeby Carrie Bolt padła martwa. Dokładnie tego sobie życzę. Nie wrócę tam.
W lesie zapadła noc, a małe, niewidoczne zwierzęta zagrzebały się w ciemności. Nie było księżyca. Czerń wypełniła moje nozdrza, a powietrze było pełne cichych szelestów, dziwnych odgłosów. Od starego stawu rybnego przy sosnach bił chłód. A ja nie mogłam znaleźć żadnych orzechów; było zbyt ciemno. Znalazłam tylko gniazdo pająka. To załatwiło sprawę. Postanowiłam wrócić do domu, ale tylko do czasu, aż będę na tyle dorosła, by znaleźć pracę. Wtedy będę mogła opuścić tę norę. Potykając się, dotarłam do domu i otworzyłam drzwi z porozrywaną siatką na owady. Nikt na mnie nie czekał. Wszyscy poszli spać.
2
Leroy siedział na środku grządki ziemniaków, wyrywając kleszcza z pępka. Wyglądał jak Baby Huey z komiksów i był mniej więcej tak samo mądry, ale Leroy był moim kuzynem i na swój durny sposób kochałam go. Zostaliśmy tam wysłani, by zbierać stonkę, ale słońce było wysoko i oboje byliśmy zmęczeni naszymi obowiązkami. Dorosłe kobiety były w domu, a mężczyźni poszli do pracy. Było lato 1956 roku i byliśmy w tak złym położeniu, że musieliśmy zamieszkać z Denmanami w Shiloh. Nie wiedziałam, że jesteśmy w tak złym położeniu; poza tym lubiłam przebywać na dworze z Leroyem, Tedem i ze wszystkimi zwierzętami. Leroy miał jedenaście lat, tyle samo co ja. Był tego samego wzrostu, ale był gruby; ja byłam chuda. Ted, brat Leroya, miał trzynaście lat i jego głos się zmieniał. Ted pracował na stacji Esso, więc Leroy i ja utknęliśmy na polu, zbierając stonkę ziemniaczaną.
– Molly, nie chcę już zbierać robaków. Mamy dwa pełne słoiki, chodźmy do pani Hershener po napój gazowany.
– Dobrze, ale będziemy musieli iść rowem, w którym Ted rozbił traktor, bo mama nas zobaczy i każe wracać do pracy.
Przeczołgaliśmy się przez rów, minęliśmy zardzewiały traktor i przeszliśmy przez rurę odpływową na drugą stronę polnej drogi. Potem pobiegliśmy aż do malutkiego sklepu pani Hershener, który miał wyblakły szyld z napojem Nehi i termometrem przyczepionym do drzwi.
– Oto Leroy i Molly. Czy, dzieci, pomagałyście waszym matkom na wzgórzu?
– O tak, pani Hershener – wymamrotał Leroy – spędziliśmy cały dzień, zbierając stonkę ziemniaczaną, żeby ziemniaki dobrze wyrosły.
– Ależ jesteś słodki. Co powiecie na czekoladowe Tastykake dla każdego?
– Dziękuję, pani Hershener – odpowiedzieliśmy jednocześnie.
– Czy mogę dostać gałkę lodów malinowych za pięć centów?
Wzięłam lody i wyszłam na czerwcowe słońce. Leroy wyszedł z lodami krówkowymi i usiedliśmy na wytartych, płaskich, drewnianych deskach werandy. Zauważyłam puste pudełko po rodzynkach Sunmaid, prawie idealne, z wyjątkiem rozdartego wierzchu. Leżało między opalizującymi wiórami papy przed sklepem.
– Po co ci to?
– Mam swoje plany, poczekasz i zobaczysz.
– Daj spokój, Moll, powiedz mi, a ci pomogę.
– Nie mogę ci teraz powiedzieć, idzie Barbara Spangenthau, a wiesz, jaka ona jest.
– Tak, jasne, to musi być tajemnica.
– Cześć, Barbaro, co porabiasz?
Barbara wymamrotała coś o bochenku chleba i zniknęła w środku. Barbara była Żydówką, a Carrie zawsze mówiła Leroyowi i mnie, żebyśmy trzymali się od niej z daleka. Niepotrzebnie zadawała sobie trud. Nikt nie chciał się zbliżać do Barbary Spangenthau, ponieważ zawsze trzymała rękę w spodniach, dotykając się, i – co gorsza – śmierdziała. Do piętnastego roku życia myślałam, że bycie Żydówką oznaczało chodzenie z ręką w spodniach.
Barbara wytoczyła się ze sklepu. Była jeszcze grubsza niż Leroy; z rękami pełnymi chleba od Fishela ruszyła ścieżką z wiciokrzewami.
– Hej, Barbara, czy widziałaś dziś Earla Stambacha?
– Był nad stawem. A co?
– Bo mam dla niego prezent. Jeśli go zobaczysz, powiedz mu, że go szukam, dobrze?
Barbara, przepełniona ważnością swojej wiadomości, pogalopowała drogą. W związku z tym, że mieszkała najbliżej Stambachów, istniała duża szansa, że ją dostarczy.
– Co chcesz dać Earlowi Stambachowi w prezencie? Myślałem, że nienawidzisz go od zawsze.
– Bo go nienawidzę, a prezent, który dla niego mam, jest czymś wyjątkowym. Chcesz pójść ze mną, gdy będę go kompletować?
Leroy przewrócił oczami z wrażenia i podążył za mną z powrotem przez pola, jak kaczka za matką, przez całą drogę paplając o tym, jaki to będzie prezent. Weszliśmy do chłodnego lasu i zaczęłam szukać czegoś na ziemi. Leroy też patrzył na ziemię, chociaż nie wiedział, czego szukam.
– Ha! Mam. Teraz go nieźle załatwię.
– Nie widzę nic poza kupą króliczych odchodów. Co ty zrobisz? Chodź i powiedz mi.
– Leroy, patrz i zamknij jadaczkę.
Zebrałam garść małych, idealnie okrągłych króliczych odchodów i włożyłam je do pudełka z rodzynkami Sunmaid.
– Pamiętasz rodzynki, które Florence miała na ganku? Idź tam, ukradnij garść i zaraz tu wróć.
Leroy wystartował jak ciężarówka z cementem, jego sylwetka lśniła w popołudniowym słońcu. Wrócił po dziesięciu minutach z kosztowną garścią dorodnych rodzynek. Włożyłam je do pudełka i mocno potrząsnęłam zawartością. Następnie, zaprzysięgając Leroya na wieczną tajemnicę, ruszyłam przez las do stawu rybnego Carmine’a, by znaleźć Earla Stambacha. Rzeczywiście tam był, siedział z kijem służącym za wędkę, czekając, aż nieistniejące ryby ugryzą sznurek bez przynęty. Earl był dość głupi. Jedynym jego sposobem na przebrnięcie przez czwartą klasę było przymilanie się do nauczyciela. Szliśmy teraz do szóstej klasy, a on nadal nie potrafił przekroczyć piątki w tabliczce mnożenia. Florence powiedziała, że w związku z tym, że Stambachowie mieli tyle dzieci, żadne z nich nie jadło wystarczająco dużo, więc mózg Earla był wygłodzony. Nie obchodziło mnie, dlaczego był głupi. Byłam zbyt zajęta nienawidzeniem go. Przez cały czas donosił na mnie w szkole, bo łamałam tę czy inną zasadę. Ostatnim razem zostałam wysłana do gabinetu pana Beavera za kradzież leków z magazynku. To było tydzień przed końcem roku szkolnego i z tego powodu prawie zostałam w piątej klasie. Earl może i był głupi, ale nauczył się, jak przetrwać, i nauczył się tego moim kosztem, przebiegły kojot.
Earl usłyszał nas i spojrzał w górę. Cień zakłopotania przebiegł przez jego twarz; pewnie pomyślał, że zamierzam go zabić. Więc uśmiechnęłam się i powiedziałam:
– Hej, Earl, złapałeś coś?
– Nie, ale pięć minut temu miałem duże branie. To musiał być tuńczyk, bo był naprawdę duży.
– Doprawdy? Musisz być utalentowanym wędkarzem.
Earl zachichotał, a jego lewe oko drgnęło. Nie mógł tego rozgryźć w żaden sposób.
– Earl, pomyślałam, że musimy przestać się wzajemnie irytować. Wiesz, że nienawidzę, kiedy się mnie czepiasz, a ja wiem, że nienawidzisz, kiedy się na ciebie wściekam i cię biję w drodze ze szkoły do domu. A może zawrzemy rozejm i zostaniemy przyjaciółmi? Nie pobiję cię, jeśli nie będziesz na mnie donosić, kiedy wrócimy do szkoły.
– Jasne, Molly, jasne. Chciałbym, żebyśmy byli przyjaciółmi i przysięgam na Biblię, że już nigdy cię nie zdradzę.
– Przyniosłam ci mały prezent, żeby przypieczętować rozejm. Kupiłam je u pani Hershener, bo wiem, że uwielbiasz rodzynki.
– Dzięki – Earl chwycił pudełko z rodzynkami, oderwał to, co zostało z wieczka i otworzył usta, przechylił je i połknął połowę zawartości za jednym zamachem.
Leroy zaczął się śmiać. Złapałam go za lewe ramię i uszczypnęłam go mocno, mówiąc:
– Ucisz się albo skopię ci tyłek.
– Nie martw się, Molly, nie będę się śmiał.
– O czym rozmawiacie?
– O tym, jak szybko jesz, Earl. Nigdy nie widzieliśmy nikogo, kto jadłby tak szybko. Musisz być największym łakomczuchem w całym hrabstwie York. Założę się, że potrafisz dokończyć pudełko w pół sekundy. Jak myślisz, Leroy?
– Tak, Earl Stambach jest naprawdę szybki. On je nawet szybciej niż mój stary.
Earl wzdrygnął się na te pochwały i nastroszył się.
– Mogę to zrobić w mniej niż pół sekundy, patrz na mnie.
Jeden duży łyk i puste pudełko rodzynek Sunmaid zostało wrzucone do stawu, a Earl promieniał z dumy.
– Earl, jak smakowały te rodzynki?
– Jak rodzynki, ale niektóre były papkowate i gorzkie.
– Papkowate? Czy to nie dziwaczne?
Leroy wybuchnął śmiechem i upadł na trawę obok stawu.
– Earl, jesteś taki głupi. Dobrze o tym wiesz, że jesteś głupi. Molly dała ci pudełko pełne króliczych odchodów zmieszanych z rodzynkami.
Twarz Earla wykrzywiła się pod ciosem.
– Nie zrobiłaś tego, Molly, prawda?
– Pewnie, że tak, ty podstępny pierdzielu. Jeszcze raz na mnie doniesiesz, a zrobię coś o wiele gorszego, więc lepiej się ode mnie odwal, Earlu Stambach. Niech to będzie dla ciebie nauczka.
Dla efektu zrobiłam groźny krok w jego stronę, ale Earl tak pozieleniał, że nie martwił się o zewnętrzną część swojego ciała.
– Nigdy więcej nie doniosę na ciebie. Obiecuję, obiecuję. Przysięgam na grób moich rodziców.
– „Grób” to właściwe słowo, chłopaku. Zamknij swoje tłuste usta i jeśli piśniesz chociaż słowem o tym, że nakarmiłam cię króliczymi odchodami, to cię dorwę. Chodź, Leroy, zostawmy tu tego pełnego gówna śmierdziela.
Czmychnęliśmy po sosnowych igłach, a Leroy śmiał się tak bardzo, że ledwo trzymał się na nogach. Na skraju wzgórza odwróciłam się, by spojrzeć w kierunku stawu, gdzie Earl rzygał jak kot, a łzy mu ciekły po policzkach.
Ale go załatwiłam, pomyślałam, załatwiłam go na cacy i dobrze mu tak. Sam sobie zasłużył. Tylko dlaczego nie czułam się z tym dobrze?
– Nie sprawi ci już problemów, Molly, tym razem załatwiłaś go na amen.
– Zamknij się, Leroy, zamknij się.
Leroy zatrzymał się na chwilę i spojrzał na mnie ze zdumieniem, po czym wzruszył ramionami i powiedział:
– Lepiej wracajmy do domu, zanim Carrie i Pleciuga zaczną nas szukać.
3
Lato mojej zemsty było również tym, w którym umarły uprawy i Jennifer też umarła. Jennifer była prawdziwą matką Leroya. Była wysoka i miała twarz jak te panie w książeczkach szkółki niedzielnej. Jej oczy były tak duże, że gdy się na nią patrzyło, widziało się tylko te oczy. Nazywałam ją ciocią Jenną, chociaż tak naprawdę nie była moją ciocią, żadne z nich nie było moją rodziną. Tamto lato było pełne złych rzeczy, a wszystko zaczęło się od pocięcia Epa nożem.
Kilka dni po tym, jak zemściłam się na Earlu, Ep, mąż Jennifer, przyszedł do domu cały we krwi. Spływała po jego twarzy i osiadała na gęstych, kręconych blond włosach na jego ogromnym torsie. Jennifer krzyknęła, gdy go zobaczyła, a Florence pobiegła do kuchni po miskę zimnej wody. Mimo wszystkich swoich wad Florence zawsze jako pierwsza rozumiała, co jest potrzebne w każdej sytuacji. Mój tata Carl nie wrócił jeszcze do domu, więc byliśmy tylko my, dzieci i kobiety, z Epem całym we krwi i wyglądającym na tak rozwścieczonego, że myślałam, iż mózg mu się ugotuje. Leroy tak wybałuszył oczy na swojego staruszka, że niemal mu wypadły.
Ep nie zauważył nas dwojga, stojących i wpatrujących się w niego. Ted posadził swojego ojca na krześle, a Florence wróciła do pokoju ze szmatami, z miednicą i władczą miną.
– Odchyl głowę do tyłu, Ep, i pozwól mi zmyć krew z twojej twarzy. Molly, idź do spiżarni po gazę i płyn odkażający. Leroy, napompuj więcej wody dla ojca. Jennifer, usiądź, jesteś blada jak ściana. Ep, nie ruszaj się. Wiem, że to boli, ale nie ruszaj się. Nie będzie bolało tak bardzo, jak wtedy, gdy utknąłeś.
Ep poddał się i odchylił głowę do tyłu, krzywiąc się za każdym razem, kiedy ściereczka dotykała jego ran. Nie został pobity, tylko pocięty.
– Ep – powiedziała cicho Jennifer. – Kochanie, co się stało? Znowu straciłeś panowanie nad sobą, prawda?
Gniew Epa zaczął słabnąć i odpowiedział cicho:
– Tak, poszedłem i straciłem głowę, ale nie mogłem nic na to poradzić. Nie wypiłem ani jednego drinka, przysięgam, ani jednego.
Florence rzuciła mu nieprzyjemne spojrzenie, ale kontynuowała swoją pracę.
– Molly, idź do cioci Jenny i poproś ją, żeby ci pokazała, jak zrobić szwy z plastra. Przygotuj dużo, on ma dziury wielkie jak usta.
Leroy wbiegł z powrotem do pokoju i postawił miskę wody na ceracie.
– Hej, tato, dorwałeś go, tego gościa, który dorwał ciebie? Zbiłeś go, tato?
– Leroy, wolałabym, żebyś nie zadawał tych pytań z taką radością na twarzy – powiedziała Jennifer. Wyglądała staro, bardzo staro; to była jedna z tych chwil. Wydawało się, że krew odpłynęła z jej twarzy i ukryła się gdzieś głęboko. Zmarszczki wokół górnej wargi były wyraźnie zarysowane, co nadawało jej dziwny wygląd. Do narodzin kolejnego dziecka brakowało około dwóch tygodni. Wyglądała jak babcia, która połknęła balon meteorologiczny, a Carrie powiedziała, że Jennifer ma tylko trzydzieści trzy lata.
– O co poszło tym razem? – zapytała.
– Pokłóciłem się o chłopców z tym bękartem, Laytonem.
To słowo sprawiło, że wzdrygnęłam się. Jak to możliwe, że zawsze, gdy ktoś był zły, nazywano go bękartem? Policzki mnie zapiekły i nie odważyłam się podnieść wzroku znad moich szwów z obawy, że ktoś zobaczy moje rumieńce.
– Layton przyszedł do sklepu przepełniony dumą ze swojego syna Phila. Phil dostał się do West Point, mówi, a potem rzuca mi to przebiegłe spojrzenie i pyta, jak radzą sobie moi chłopcy. Cóż, powiedziałem mu, że Ted i Leroy też idą do West Point. W końcu jestem weteranem, mam purpurowe serce i nie odmówią moim chłopcom, kiedy będą gotowi do wyjazdu. Nie mogą odmówić synom ludzi postrzelonych na wojnie. Więc Layton ryczy ze śmiechu i mówi, że bycie synem głupca, który dał się postrzelić na wojnie, nie oznacza, że mogą pójść do tak ważnego miejsca jak West Point. Mówi, że wszyscy na wzgórzu wiedzą, że moi chłopcy są tak głupi, że nie odróżniają tyłka od łokcia. Jenna, nie mogłem tego dłużej znieść. Powiedziałem mu, że jego syn Phil nie zasługuje na to, by być w armii, bo ta ciota siada, żeby się wysikać. Wdaliśmy się w kłótnię i położyłem go na łopatki. Wtedy on wyciągnął na mnie sprężynowca i cóż, nie ma o czym mówić.
– Jest o czym mówić – wtrąciła Florence. – Gliny przyjdą tu i zabiorą cię, jeśli będziesz się wdawał w bójki. Jak zostawiłeś Laytona? Nie zabiłeś go, mam nadzieję.
– Nie, nie zabiłem go, chociaż chciałem skręcić mu kark. Carl wpadł do sklepu w drodze do domu i zakończył bójkę. Jest tam teraz i układa się z Laytonem. Wiesz, że Carl jest tak dobroduszny, że potrafi przywrócić każdemu dobre samopoczucie. Odesłał mnie do domu, żebym mu nie przeszkadzał.
Jennifer wstała sprawdzić, czy fasolka szparagowa gotuje się na kuchence. Ep spuścił wzrok na podłogę i przyjrzał się swoim zakurzonym butom.
– Kochanie – zawołał – nasi chłopcy nie są głupi. Poradzą sobie dobrze, poczekaj tylko. Widząc, jak sobie radzą, będę się czuł lepiej niż wtedy, gdy obijałem Laytona.
Jennifer odwróciła się od bulgoczącej wody i wróciła do pokoju, by dać mu buziaka.
– Pewnie, że dadzą sobie radę, ale nie sądzę, żeby bijatyka była dla nich dobrym przykładem.
Na twarzy Epa pojawił się wstydliwy uśmiech, położył rękę na jej wzdętym brzuchu i pocałował ją w rękę.
Carl wszedł przez drzwi, robiąc wielkie przedstawienie z rzutu swoją szarą robotniczą czapką na wieszak. Udało mu się, więc wszyscy zaczęliśmy wiwatować. Pod pachą miał duży kawałek mięsa owinięty w tłusty papier rzeźniczy. Jego przedni złoty ząb błyszczał, gdy się uśmiechał.
– Dzisiaj gulasz jagnięcy, ludzie. Mięso zostało po całym dniu i przyniosłem je do domu. Więc wyjmijcie marchewki i selera, będziemy mieli jagnięcinę.
Carrie podeszła do Carla i szepnęła mu coś do ucha. Poklepał ją po ramieniu i powiedział, że wszystko jest w porządku. Podbiegłam i podskoczyłam wysoko, by objąć go za szyję.
– Chodź, tatusiu, zakręć mną w kółko, aż zakręci mi się w głowie.
– W porządku, pilot do drugiego pilota, zaczynamy.
Carl ciężko pracował. Jego krzepkie, muskularne ciało nosiło już piętno wieku. Starzał się inaczej niż Jennifer, ale i tak już zaczynał się garbić.
Kiedy postawił mnie na ziemi, podszedł do Epa i zapytał go, jak się czuje. Ep wpatrywał się w Carla tak, jak chłopcy wpatrują się w swoich ojców, mimo że Carl był tylko dziesięć lat starszy od Epa.
– Zaraz kolacja. Uprzątnijcie stół i zabierzcie stąd te zakrwawione szmaty – oznajmiła później Carrie.
Gulasz został przyniesiony na stół, a ja i Leroy walczyliśmy o miejsce obok Carla. Jennifer i Ep przez cały czas patrzyli na siebie ponad stołem. Florence mówiła więcej niż zwykle, ale tym razem jej głos nie był ostry. Chciała załagodzić sytuację. Leroy zapomniał ukraść mięso z mojego talerza, a Carrie śmiała się ze wszystkiego, co mówił Carl. O ile mnie pamięć nie myli, nie słyszałam, żeby kiedykolwiek tyle mówił. Opowiadał historie o pewnym Mike’u, krzepkim mężczyźnie, dla którego pracował w sklepie mięsnym, i żartował na temat prezydenta Stanów Zjednoczonych. Dorośli śmiali się z tych żartów do rozpuku, ale dla mnie one nie miały sensu. W szkole mówili nam, że prezydent jest najlepszym człowiekiem w całym kraju, ale ja wiedziałam, że to mój ojciec jest najlepszym człowiekiem w całym kraju; tyle że kraj o tym nie wiedział, to wszystko. Więc pomyślałam, że to w porządku, że Carl wyśmiewał się z prezydenta. W każdym razie skąd miałam wiedzieć, że prezydent był prawdziwy? Nigdy go nie widziałam na własne oczy, tylko na zdjęciach w gazecie, które mogły być sfałszowane. Skąd wiesz, że ktoś jest prawdziwy, jeśli go nie widzisz?
Jennifer traciła na wadze, zamiast przybierać, tak jak powinno być, kiedy jest się w ciąży, ale była tak blisko porodu, że nikt poza Carrie nie zwracał na to uwagi. Kiedy nadszedł czas, aby Jennifer udała się do szpitala na George Street, wszystko wydawało się normalne. Urodziła dziecko. Nazwała je Carl po tacie, ale dziecko żyło tylko przez dwa dni. Ona również nie wróciła do domu. Dorośli zwracali na nas mniej uwagi niż zwykle. Wracając z wychodka, zatrzymałam się na ganku i usłyszałam Florence, Carrie i Epa. To była gorąca, duszna noc. Leroy był na ganku i pluł pestkami arbuza, więc oboje siedzieliśmy i słuchaliśmy.
Głos Epa brzmiał jak niewyraźna audycja radiowa. Gorzej niż wtedy, gdy został pocięty.
– Carrie nigdy mi nie mówiła o żadnych bólach. Nigdy nic mi nie powiedziała. Gdyby mi tylko powiedziała, jak się czuje, zabrałbym ją do lekarza.
Florence odpowiedziała mu spokojnym, wręcz surowym głosem: – Moja córka Jennifer nigdy nie stawiała siebie na pierwszym miejscu. Ona uważała, że lekarze mają zbyt wysokie wymagania i cokolwiek jej dolega, ma związek z dzieckiem, więc wkrótce minie. Nie obwiniaj się, Ep. Zrobiła to, co uważała za słuszne. Bóg wie, że wszyscy pracujemy, z ledwością zarabiamy na utrzymanie. Myślała o tym.
– Jestem jej mężem. Powinna była mi powiedzieć. To mój obowiązek wiedzieć takie rzeczy.
Carrie wkroczyła do akcji:
– Kobiety często cierpią na dolegliwości, które ukrywają przed swoimi mężczyznami. Jennifer była pod tym względem cichsza niż inne. Wspominała mi, że ma bóle, ale skąd ktokolwiek z nas miał wiedzieć, że jest chora na raka? Ona nie wiedziała. Takich rzeczy się nie wie.
– Ona umrze. Wiem, że umrze. Kiedy to tak bardzo się rozrosło, to nie możesz przeżyć.
– Nie, nie ma mowy, żeby przeżyła. Wszystko w rękach Pana – Florence była nieugięta. Los był losem. – Jeśli Bóg chce Jennifer, to ją dostanie. Florence akceptowała to. Pan daje i Pan zabiera. To nie nasza sprawa, te rzeczy, narodziny i śmierć. Musimy żyć dalej.
Leroy spojrzał na mnie i chwycił mnie za ramię.
– Molly, Molly. Co to znaczy, że mama ma raka? O czym oni mówią? Powiedz mi, co to znaczy.
– Nie wiem, Leroy. Mówią, że ciocia Jenna umrze.
Bolało mnie gardło, czułam w nim palącą grudę, ale wzięłam dłoń Leroya i wyszeptałam:
– Oni nie mogą wiedzieć, że to wszystko słyszeliśmy. Możemy tylko trzymać się z dala od nich i czekać na to, co się stanie. Może to pomyłka i wkrótce wróci do domu. Ludzie czasem popełniają błędy.
Leroy zaczął płakać, więc zaprowadziłam go za grządkę fasoli, żeby nikt nas nie usłyszał. Leroy szlochał:
– Nie chcę, żeby moja mama umarła.
Rozpłakał się na dobre, a potem zasnął. Nawet komary mu nie przeszkadzały. Po chwili Carrie zawołała nas do domu, więc podniosłam Leroya i, częściowo niosąc, częściowo podpierając, zaprowadziłam go do domu, do jego małego łóżka na żelaznej ramie. Leroy spał z Tedem w tym samym pokoju, a ja spałam z Carrie i Carlem we własnym łóżku. Wolałabym być tam z Leroyem, ale mówili, że to nie w porządku. Nie miało to dla mnie żadnego sensu, zwłaszcza dziś wieczorem.
– Mamo, pozwól mi zostać tutaj, z Leroyem, tylko na dzisiejszą noc. Proszę.
– Nie, nie będziesz spała tutaj z chłopcami. Ted jest już tak duży, że głos mu się zmienia. Chodź tam, gdzie twoje miejsce. Zrozumiesz, gdy będziesz starsza.
Odciągnęła mnie, a ja po raz ostatni spojrzałam na biednego Leroya z czerwonymi, opuchniętymi i zaspanymi oczami. Był zbyt zmęczony, by protestować, i popadł w otępienie.
Musiał powiedzieć Tedowi, bo następnego dnia Ted był bardziej wycofany niż zwykle, a jego oczy również były zaczerwienione. Jenna odeszła w ciągu tygodnia. Na pogrzebie pojawili się wszyscy mieszkańcy Hollow, a ludzie byli pod wrażeniem ilości i wyglądu kwiatów. Ep wykosztował się na najlepszą trumnę, jaka była. Nikt nie mógł mu tego zakupu wyperswadować. Jeśli jego żona ma być martwa, to będzie martwa w odpowiedniej oprawie – tak powiedział. Florence zajęła się wszystkim. Leroy, Ted i ja zostaliśmy wypędzeni z domu na czas przygotowań, i nam to odpowiadało.
Wszyscy ubrali się odpowiednio, by uczcić zmarłych. Leroy miał muszkę, Ted krawat bolo, a tata i Ep długie krawaty i płaszcze, które nie pasowały do ich spodni, ale stanowiły element obowiązkowy. Carrie ubrała mnie w okropną sukienkę pełną swędzących krynolin i kazała założyć lakierowane buty. Przynajmniej Jennifer nie była już udręczona swędzącą sukienką. Pomyślałam, że jest mi gorzej niż trupowi. Nabożeństwo trwało i trwało, kaznodzieja dał się ponieść swojej wenie nad trumną, gdy mówił o radości, która jest udziałem tych w niebie. Kiedy opuścili lśniące pudło do ziemi, Florence omdlała, wołając:
– Moje dziecko!
Carl chwycił ją i przytrzymał. Ep trzymał Teda i Leroya za ręce i ani drgnął. Wpatrywał się prosto w tę dziurę i nie powiedział ani słowa. Leroy starał się nie rozpłakać, a ja wpatrywałam się w jego ulizane włosy, żeby nie zacząć płakać i nie wyjść na wielką niedojdę. Sukienka nie pomogła ani trochę; w sukience jest łatwiej płakać.
Po tym, jak trumna znalazła się w ziemi, wszyscy wróciliśmy do domu. Sąsiedzi i krewni przyjechali z całej okolicy, a nawet z tak daleka jak Harrisburg, i przywieźli jedzenie. Nie wiem dlaczego, ponieważ nikt nie miał ochoty niczego jeść. Ep przyjmował ludzi z godnością przepełnioną bólem, a Florence niemal cieszyła się z uwagi, jaką otrzymywała jako matka zmarłej, ale uczucie to mieszało się ze smutkiem. Tak wiele z tego, co robiła Florence, mieszało się ze smutkiem.
Gdy zrobiło się ciemno, ludzie zaczęli się rozchodzić i w końcu zostaliśmy sami. Carrie nakryła do stołu, próbując nakłonić dzieci do jedzenia. Carl wziął keks i położył kawałek na moim talerzu.
– Kandyzowane wiśnie są pokrojone w małe czerwone kawałki. Weź gryza, to jest naprawdę dobre.
– Nie chcę jeść, tato. Nie jestem głodna.
Rozkruszyłam jedzenie na talerzu, żeby wyglądało, że trochę zjadłam. Po pewnym czasie stół został posprzątany i poszliśmy do łóżek.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki