Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
E-book dostępny w formacie mobi, epub. nie ma pliku PDF.
Moabitka, która wyrzekła się wszystkiego, nie oczekując niczego w zamian.
— Nie — odparła Rut, płacząc. — Nie opuszczę cię. Chcę podążać za twoim Bogiem. Wierzę w tego Boga, w którego ty wierzysz.
Noemi była poruszona.
— Moja kochana, zastanów się, co mówisz. Życie mojego ludu nie jest tak łatwe, jak to, które znasz. Musimy przestrzegać szabatów i świąt….
— Pójdę za tobą, gdziekolwiek się udasz.
Noemi wiedziała, że musi być szczera, nawet jeśli to zrani Rut.
— Musimy przestrzegać ponad sześciuset nakazów!
— Będę przestrzegać wszystkich nakazów, których przestrze¬ga twój lud, matko, bo twój lud będzie moim ludem.
Noemi kontynuowała:
— Nie wolno nam czcić żadnych obcych bogów. Kemosz jest dla nas obrzydliwością!
— Twój Bóg będzie moim Bogiem.
Rut, młoda i piękna Moabitka, zostaje wdową. Bez problemu mogłaby znaleźć drugiego męża wśród swoich rodaków, jednak podejmuje inną decyzję. Opuszcza swoją ojczyznę i razem z teściową Noemi wyrusza do Betlejem, gdzie doświadczają niezliczonych trudności. Jednak obie chwytają się obietnic Bożych i wiary w to, że Bóg ich nie opuści, bo ma dla nich swój plan.
Pozostałe powieści z cyklu „Rodowód Łaski”
Zdradzona przez mężczyzn, którzy decydowali o jej losie ... , zaryzykowała życie i reputację, aby przetrwać.
Nierządnica, królewska nałożnica, poganka…Kobieta z przeszłością, której Bóg dał przyszłość.
Jej piękno poruszyło zmysły króla Dawida. Jej ból poruszył serce Boga.
Cały świat czekał na ten moment. Bóg wybrał jedną kobietę.
Francine Rivers
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 195
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W czasach, gdy rządzili sędziowie, nastał głód w kraju. Z Betlejem judzkiego wyszedł pewien człowiek ze swoją żoną i swymi dwoma synami, aby osiedlić się w ziemi Moabu. Nazywał się ten człowiek Elimelek1, jego żona - Noemi1, jego dwaj synowie - Machlon i Kilion. Byli oni Efratejczykami z Betlejem judzkiego. Przybyli na ziemię Moabu i tam zamieszkali. Elimelek, mąż Noemi, zmarł, a Noemi pozostała ze swymi dwoma synami. Oni wzięli sobie za żony Moabitki: jedna nazywała się Orpa, druga nazywała się Rut. Mieszkali tam około dziesięciu lat.
Księga Rut1:1 - 4
Rut szła wąskimi, zatłoczonymi uliczkami Kir-Cheres. Miała w głowie zamęt, a jej serce wypełniał niepokój. Co stanie się z jej ukochanym mężem, Machlonem? Kilka miesięcy wcześniej niespodziewanie zachorował na przewlekłą chorobę i teraz był umierający. Rut walczyła z dręczącym ją lękiem i smutkiem. Jak da sobie radę bez Machlona? Marzyła o długim życiu u boku ukochanego mężczyzny, chciała urodzić mu dzieci, pragnęła się z nim zestarzeć. A teraz cierpiała widząc, jak on się męczy. Żałowała, że nigdy nie urodzi dzieci, które będą nosiły jego imię.
Księżyc był już w nowiu i matka Rut oczekiwała jej comiesięcznej wizyty. Zawsze wtedy piły razem herbatę, jadły przysmaki ze stołu ojca i rozmawiały o sprawach rodzinnych. Rut obawiała się tej wizyty. Nie mogła oderwać myśli od swoich kłopotów.
Biedna Noemi! Jak jej teściowa zniesie kolejną stratę? Minęło piętnaście lat, odkąd straciła męża, Elimeleka; a jej młodszy syn, Kilion, zmarł zeszłej wiosny. Czy wiara Noemi w Boga Izraela wystarczy, aby zapewnić jej sercu pokój, czy w końcu runie pod miażdżącym ciężarem smutku z powodu straty ostatniego syna?
„O, Panie, Boże Izraela, usłysz nasze wołanie!”
Od kiedy Noemi opowiedziała jej o prawdziwym Bogu, Rut w Niego uwierzyła, ponieważ obserwowała niezwykły pokój, którego doświadczała jej teściowa. Był to niezmienny i trwały pokój, niezależny od trudnych okoliczności. Rut nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziała, a już na pewno nie w domu swoich rodziców. Często rozmawiała z Noemi o Bogu, szczególnie wtedy, gdy w jej sercu rodziły się pytania. Odpowiedzi zawsze sprowadzały się do potrzeby zaufania Bogu, okazywania Mu posłuszeństwa, akceptacji Jego woli, świadomości, że to, co się dzieje, ma jakiś cel, nawet jeśli nie można go dostrzec. Ale czasem ból wydawał się być niemożliwy do zniesienia.
Rut była pełna obaw.
Czy doświadczy przytłaczającego i bezlitosnego ogromu bólu, podobnie jak jej szwagierka Orpa rok temu, po śmierci Kiliona? Jej szwagierka płakała całymi dniami i odmawiała jedzenia. Trwało to tak długo, że Rut i Noemi zaczęły martwić się o jej zdrowie
„O, Panie Boże, nie pozwól mi być ciężarem dla Noemi. Daj mi siłę, bym mogła jej pomagać”.
Gdy dotarła do domu ojca, wzięła głęboki oddech, wyprostowała się i zapukała do drzwi. Służąca otworzyła je i uśmiechnęła się.
— Wejdź, Rut! — zawołała z entuzjazmem. — Zapraszam do środka.
Trudno było się odnaleźć w elegancko urządzonym i ogromnym domu ojca. Nie mogła powstrzymać się od porównywania go do skromnego mieszkania jej męża. Tutaj, gdziekolwiek spojrzała, wszędzie widać było przepych: kunsztowne amfory, dywany, piękne lniane zasłony i niskie stoliki z kości słoniowej. Dorastała w tym domu i traktowała bogactwo ojca jako oczywistość. Potem spotkała młodego hebrajskiego kupca, zakochała się w nim i wyszła za mąż. Jej ukochany z trudem utrzymywał rodzinny interes, a zdarzało się, że na ich stole brakowało chleba.
Rodzice Rut byli bardzo dumni ze swego bogactwa, ale po kilku latach życia z teściową, zaczęła dostrzegać, że jej rodzice doświadczają duchowego ubóstwa. Bogactwo Noemi nie miało nic wspólnego z domem, w którym mieszkała ani z dobrami materialnymi.
— O, przyszła moja piękna córka. — Matka objęła Rut i pocałowała ją w policzek. — Siadaj, moja kochana. — Pani domu zaklaskała, wydając szybkie polecenia służącej i spoczęła na jednej z okazałych purpurowo-niebieskich poduszek. — Czy zauważyłaś tu coś nowego?
Rut rozejrzała się dookoła. Czy pojawił się tu jakiś nowy stół, draperia, a może dywan? Kiedy spojrzała z powrotem na matkę, zobaczyła, że trzyma ona w rękach złoty naszyjnik.
— Co o nim myślisz? Jest piękny, prawda? To prezent od twojego ojca. Przywiózł mi go z Egiptu.
— Zawsze był hojny — powiedziała Rut, odpływając myślami do Machlona. Nalegał, by odwiedziła dziś matkę. Chciał chwilę pobyć sam. Teraz czuwała nad nim jego matka, która była w domu. Na pewno nie działo się nic złego.
— „Idź. Idź i baw się dobrze” — powiedziała jej teściowa.
Ale jak mogła się dobrze bawić? Nie mogła myśleć o niczym innym, jak tylko o Machlonie i marzyła, żeby jak najszybciej opuścić to miejsce i wrócić do domu, gdzie było jej miejsce.
Służąca przyniosła paterę pełną owoców i chleba, oraz dwa kielichy i amforę z winem. Druga służąca postawiła przed nimi półmisek z gotowanym ziarnem i kawałkami pieczonej jagnięciny. Rut zaburczało w brzuchu od kuszącego zapachu dobrze przyprawionego jedzenia, ale nie wyciągnęła po nie ręki, mimo nacisków matki. Jak mogła wziąć do ust choćby kęs, wiedząc, że Machlon jest zbyt chory, by wziąć cokolwiek do ust? Jak mogła cieszyć się przysmakami oferowanymi przez matkę, skoro jej teściowa nie miała w domu nic poza chlebem, oliwą i kwaśnym winem?
— Musisz jeść, żeby mieć siłę, Rut — powiedziała łagodnie matka. — Jesteś taka chuda.
— Może za chwilę, matko.
— Wczoraj na targu rozmawiałam z matką Orpy. Czy zrobiono już wszystko, co się da?
Rut skinęła głową, ponieważ nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Noemi, twierdziła, że zawsze jest nadzieja i modliła się wytrwale zanosząc do Boga błagania o swojego syna. Rut również modliła się o swojego męża.
— Och, moja droga. Tak mi przykro, że przez to przechodzisz. — Matka wyciągnęła rękę i położyła ją na dłoni Rut. Przez chwilę milczała. — Co zrobisz, gdy on umrze?
Oczy Rut wypełniły się łzami w reakcji na odważne pytanie matki.
— Będę się smucić i pocieszać Noemi. Poza tym, nie wiem. Nie mogę teraz o tym myśleć.
— Ale musisz…
— Matko — powiedziała cicho Rut. Chciała zaprotestować, ale zrezygnowana, zakryła twarz i zaniosła się szlochem.
Matka nie odpuszczała.
— Nie zaprosiłam cię tutaj, aby sprawić ci więcej bólu. Wiem, jak bardzo kochasz Machlona. Gdyby twój ojciec nie kochał cię tak bardzo, nalegałby, żebyś wyszła za Kasima, co uchroniłoby cię przed cierpieniem, którego teraz doświadczasz. Ojciec chce, żebyś wiedziała, że zawsze jesteś tu mile widziana i możesz wrócić do domu. Bardzo chciałabym mieć cię znowu przy sobie, choćby tylko na chwilę. Nie musisz dalej mieszkać z Noemi, kiedy Machlon umrze. Wróć do nas.
Rut opuściła ręce na kolana i wpatrywała się w matkę przez łzy.
— Po tym wszystkim, co przeszła Noemi, jakże mogłabym ją opuścić? Moim obowiązkiem jest prowadzenie domu mojego męża, matko. Dobrze o tym wiesz.
— Noemi pierwsza ci powie, żebyś do nas wróciła. Czy myślisz, że będzie chciała zostać w Moabie, kiedy umrze jej ostatni syn? Wróci do swej ziemi i do swego ludu, tam, gdzie jej miejsce.
Te słowa głęboko zabolały Rut. Matka mówiła tak, jakby Machlon już nie żył i jakby nikt nie pamiętał już o Noemi.
— Muszę iść, matko — zaczęła zbierać się do wyjścia.
Matka złapała ją za rękę.
— Nie odchodź jeszcze, proszę, posłuchaj mnie. Mąż Noemi chętnie przyjął nasze zwyczaje i stał się jednym z nas, ale twoja teściowa zawsze trzymała się swoich zasad. Nadal ubiera się jak Hebrajka. Nigdy nie postawiła stopy w żadnej z naszych świątyń ani nie złożyła ofiary żadnemu z naszych bogów. Może dlatego tak cierpi. Nasi bogowie są na nią źli.
— Ona ma swojego Boga.
— Właśnie widzę jaki jej bóg jest dobry. Co od niego dostała oprócz biedy i smutku? — machnęła ręką. — Rozejrzyj się wokoło, córko. Zobacz, jak bogowie Moabu nam błogosławią. Spójrz, czym zostaliśmy obdarowani w zamian za naszą wiarę.
— Ale tobie ciągle czegoś brakuje, nigdy nie jesteś zadowolona, matko.
Jej oczy pociemniały.
— Jestem zadowolona.
— Dlaczego więc zawsze chcesz więcej? Ziemskie dobra nie mają znaczenia dla Noemi.
Matka puściła jej rękę ze złością.
— Oczywiście, że nie mają. Dlaczego majątek miałby mieć znaczenie dla kogoś, kto nigdy go nie będzie miał?
— Nie rozumiesz, matko.
— Rozumiem, że odwróciłaś się od bogów swojego ludu by czcić jej Boga. I jakie są tego skutki? Ponosisz konsekwencje w postaci kary. Zwróć się z powrotem do bogów naszego ludu, Rut. Opuść to przepełnione smutkiem miejsce i wróć do domu.
Do jakiego domu? Ojciec i matka byli nienasyceni. Im więcej bogactw gromadził ojciec, tym bardziej rósł jego apetyt. Nigdy nie mieli dość. Nic nie przynosiło im satysfakcji. Za parę dni matka znudzi się złotym naszyjnikiem i zapragnie czegoś nowego, kolejnej błyskotki, którą będzie mogła się pochwalić.
Noemi nie chlubiła się niczym, poza Bogiem Izraela. Kiedy zwracała się do Niego w modlitwie, przepełniał ją pokój, nawet gdy życie stawało się trudne.
„Boże, o Boże, pomóż mi! Jest tak wiele rzeczy, których nie rozumiem. Nie wiem, co odpowiedzieć mojej matce. Czy słyszysz głos przerażonej Moabitki? Nie chcę, by moja wiara umarła, jeśli zdecydujesz zabrać mi Machlona. Słowa mojej matki przeszywają moje serce jak strzały. Ochraniaj mnie”.
Rut zaczęła płakać.
— Wiemy, że musisz zostać z Machlonem do końca, Rut. Rozumiemy też, że po wszystkim, będziesz chciała pozostać tam jeszcze kilka tygodni, aby pocieszać Noemi. Spełnij swój obowiązek wobec niej, a potem, wróć do nas do domu, kochana. Wróć tu, gdzie jest twoje miejsce i gdzie twoje życie będzie o wiele łatwiejsze. Wszyscy to zrozumieją. Noemi cię kocha. Będzie chciała dla ciebie tego, co najlepsze, tak jak my. Nie ma potrzeby, abyś żyła w ubóstwie. Jesteś piękna i młoda. Masz przed sobą całe życie.
Ale Rut nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez mężczyzny, którego kochała ani bez teściowej, która otworzyła dla niej swoje serce. Czy jeśli pozostanie z nią przez kilka tygodni po śmierci męża będzie oznaczało wypełnienie zobowiązań wobec Noemi? Było coś więcej, co je łączyło, poza obowiązkiem. Łączyła je miłość. Nie tylko do siebie nawzajem, ale miłość do Boga, w którego obie wierzyły.
— Nie mogę jej opuścić, matko.
— A co z twoją własną rodziną? Co z ojcem? Co ze mną? Wróć do domu, Rut. Proszę, wróć do nas. Jak mam znieść to, że żyjesz w tak złych warunkach, podczas gdy...
Rut czuła się rozdarta między miłością do matki i ojca a miłością do Noemi i Orpy. Czy, jeśli Machlon umrze, będzie w stanie odwrócić się od nich i odejść? Czy będzie umiała powrócić do życia, jakie prowadziła wcześniej, kłaniając się posągom przedstawiającym bogów jej matki i ojca, bogów, w których istnienie już nie wierzyła? Więź, która łączyła ją z Noemi była głębsza niż związek małżeński. Rut przyjęła wiarę swojej teściowej w niewidzialnego Boga. Wyjaśniła matce i ojcu w co teraz wierzy i w odpowiedzi usłyszała, ich śmiech.
— Jak możesz wierzyć w takie bzdury? W niewidzialnego Boga?
Głęboko kochała matkę i ojca, ale nie zamierzała się odwrócić od Noemi i od prawdy, którą dzięki niej poznała.
— Machlon, Noemi i Orpa są moją rodziną, matko, tak jak ojciec stał się twoją, gdy go poślubiłaś.
Kiedy matka się rozpłakała, Rut ją objęła.
— Wiesz, że cię kocham, matko. Zawsze będę cię kochać. Ale muszę zrobić to, co jest właściwe.
— To nie jest właściwe! Marnujesz swoje życie!
Rut widziała, że matka nie chce tego zrozumieć. Nie było możliwości powrotu do dawnego porządku, do czasów, gdy była dzieckiem w domu ojca. Teraz była kobietą, miała męża i teściową oraz bowiązki, które były z tym związane. Jej życie nie należało do niej samej. A nawet gdyby tak było, czy podjęłaby inną decyzję?
„O, Panie, daj mi siłę. Czuję się jak rozbite naczynie, z którego wycieka oliwa”.
Musi powiedzieć matce prawdę. Nie może zostawić jej złudnej nadziei, że kiedyś wróci do domu. To nieuczciwe.
— Nie zostawię Noemi. Ty masz ojca, moich braci, ich żony i dzieci, a także moje siostry i ich rodziny. Jeśli Machlon rzeczywiście umrze, kto zostanie z Noemi?
— Jest jeszcze Orpa — upierała się matka — niech ona z nią zostanie.
Orpa nie wierzyła w Boga Izraela. Nadal czciła bożków i paliła kadzidła dla bogini Astarte.
— Orpa jest miłą i kochającą synową, ale nie podziela wiary Noemi.
Oczy matki błysnęły gniewnie.
— Jak możesz wierzyć w jej niewidzialnego Boga po tym wszystkim, co się stało? To niesprawiedliwe, że poświęcasz swoje życie dla tej nieszczęsnej rodziny! Jeśli Noemi zdecyduje się odejść, niech idzie sama!
Rut nie dała się wciągnąć w kolejny spór o to, czyj bóg ma wspanialsze świątynie lub bardziej wyszukane i przyjemne sposoby na przyjęcie uwielbienia od swych wiernych. Wstała, wycofując się z dalszej dyskusji.
— Machlon mnie potrzebuje. Muszę już iść
Matka wstała razem z nią. W drodze do drzwi, znowu zaczęła płakać.
— Proszę, zastanów się dobrze, co jest dla ciebie lepsze, Rut. Błagam cię! Nie marnuj sobie życia!
Rut czuła skrajne emocje. Miłość... żal... niecierpliwość... zakłopotanie. Odwróciła się i szybko objęła matkę.
— Kocham cię — powiedziała zdławionym głosem. — Przekaż ojcu, że jego też kocham. — Zwolniła uścisk, odwróciła się i pospiesznie wyszła przez drzwi.
Gdy pędziła wąskimi ulicami miasta, zakryła twarz chustą, aby przechodnie nie widzieli jej cierpienia.
Ból po stracie bliskich jest bardziej dotkliwy po zachodzie słońca, a wspomnienia ożywają wraz z pojawiającym się na niebie księżycem i gwiazdami. Ulice Kir-Cheres opustoszały, a jego mieszkańcy ułożyli się do snu. Noemi siedziała na brzegu swego siennika, oparta plecami o zimną kamienną ścianę swojego małego domu, a w jej głowie wirowały niespokojne myśli. Czuła się samotna, mimo że dwie ukochane synowe spały zaledwie kilka kroków od niej. Rozpacz pozbawiła je sił. Obie straciły mężów, najpierw Orpa, a następnie Rut. żadna z nich nie miała dzieci, dlatego nie doświadczyły najgłębszego bólu w życiu, który przychodzi po stracie własnych dzieci.
„Moi synowie nie żyją! Moi synowie, och, moi drodzy synowie...”. Noemi chciała wykrzyczeć swój ból, ale przez wzgląd na młode kobiety śpiące w pobliżu, cierpiała w milczeniu.
Ciemność nocy, która ją otaczała, przyniosła ze sobą strach i zwątpienie. Próbowała się modlić, ale miała wrażenie, że słowa odbijają się od ścian i wracają z powrotem do niej. Zaczęła się zastanawiać. Czy Bóg kiedykolwiek wysłuchał jej modlitwy? Czy choć raz wysłuchał jej błagania?
Cisza szumiała jej w głowie, niczym szarańcza gotowa poderwać się w górę i przystąpić do uczty, aby pożreć jej wiarę. Przycisnęła dłonie do uszu i zacisnęła zęby. Dlaczego noc była taka złowieszcza? Czasem ciemność niosła ze sobą taką ciszę, że można było usłyszeć własną krew płynącą w żyłach. Ten dźwięk przypominał ulewny deszcz, który swą siłą wywarza drzwi jej umysłu, zalewając wspomnieniami, których nie chciała pamiętać.
W pokoju wciąż wybrzmiewał głos jej zmarłego męża.
— Jedziemy do Moabu, czy ci się to podoba, czy nie, Noemi! Tam ludzie nie cierpią już głodu.
— Ależ, Elimeleku, nie wolno nam opuścić Betlejem! To nasz dom.
— Nasz dom obraca się w ruinę!
— Jeśli zaufamy Bogu i okażemy Mu posłuszeństwo, On nam pomoże.
— Czy ty nie masz oczu? Rozejrzyj się wokół siebie, kobieto. Bóg nas opuścił!
— Dzieje się tak dlatego, że kłaniacie się Baalowi!
— Oddaję pokłon Baalowi, bo to on jest panem tej ziemi!
— Mojżesz powiedział naszym ojcom, że Pan jest Bogiem i nie ma innego!
— A co dobrego Bóg ostatnio dla nas uczynił? — zapytał Elimelek. — Kiedy ostatnio deszcz zrosił naszą ziemię? Czy pamiętasz, kiedy mieliśmy choć trochę więcej zboża, ponad to, co wystarcza, aby zaspokoić pierwszy głód?
— Ale sam to mówisz, mój mężu. Pan zapewnia nam to, czego potrzebujemy, aby przetrwać.
— Robi mi się niedobrze, kiedy tego słucham! To ja zapewniam byt naszej rodzinie, Noemi. To ja w pocie czoła uprawiam tę twardą ziemię i patrzę, jak usychają moje plony! Nie mów mi, że Bóg się nami opiekuje! Spójrz na moje spracowane dłonie! Popatrz na te odciski i powiedz mi, że to Bóg troszczy się o ciebie i naszych synów. Bóg jest daleko i patrzy jak wszystko, co mam obraca się w pył. On nas porzucił! Jesteś tylko kobietą. Nic z tego nie rozumiesz. Zrobię to, co uważam za słuszne.
Tego samego dnia Elimelek oddał pod zastaw ziemię, którą odziedziczył po swoim ojcu. Wrócił do domu, spakował cały dobytek na dwa osły i wywiózł żonę i synów, Machlona i Kiliona, daleko od Betlejem. Noemi miała niewiele czasu na pożegnanie się z przyjaciółkami. Elimelek był głęboko przekonany, że podjął właściwą decyzję. Żaden mężczyzna nie lubi słuchać nieustającego narzekania swej żony. Noemi postanowiła zatem, że przemilczy swe wątpliwości i zwróci się z tym problemem do Boga, w modlitwie.
Modliła się od świtu, kiedy tylko otwierała oczy. Wołała do Boga podczas pracy w ciągu dnia. Modliła się, gdy wieczorem układała się do snu. Modliła się nieustannie i… widziała, jak jej życie obraca się w popiół.
Elimelek znalazł pracę w Moabie, w Kir-Chares. Chciał wtopić się w tłum i ułatwić sobie życie więc ściął swe kręcone włosy, zgolił brodę i przywdział szaty, jakie nosili miejscowi. W Kir-Chares pomieszkiwali również inni Izraelici, którzy przyjechali tu, aby przeczekać głód w Ziemi Obiecanej. Oni również szybko przyjęli wierzenia i sposób życia miejscowych, zapominając o Prawie Mojżesza oraz o Bożych obietnicach.
Elimelek zmarł latem.
— Muszę odpocząć — po powrocie do domu zaczął skarżyć się na ból w klatce piersiowej. — Jutro poczuję się lepiej.
Usiadł dokładnie tam, gdzie ona siedziała teraz i zaczął rozcierać bolące miejsce, krzywiąc się z bólu.
— Noemi? — wypowiedział jej imię inaczej niż zwykle, przez zaciśnięte gardło, tak, że podbiegła i klęknęła przed nim.
— Tak, mój kochany? — Położyła swoją dłoń na jego ręce, próbując go pocieszyć.
— Noemi — zwrócił się do niej ponownie, a krople potu spływały mu po czole. Wyglądał na przerażonego. — Zrobiłem tylko to, co uważałem za słuszne. — Miał zsiniałe usta. Noemi próbowała coś zrobić, by ulżyć mu w bólu. Trzymała go w ramionach, próbując go uspokoić. Bezskutecznie.
Teraz, po piętnastu latach od tamtego wydarzenia, znowu poczuła rozpacz i rozdzierający ból, przywołany przedwczesną śmiercią Machlona. Odczuwała ten ból również w zeszłym roku, po śmierci Kiliona. Nie była w stanie uciec przed bólem, nie dało się przed nim ukryć ani zepchnąć go w głąb siebie. Pamiętała wszystko bardzo dokładnie, a szczególnie swoje modlitwy, które pozostawały bez odpowiedzi. Tak gorąco się modliła, by Bóg nie odbierał jej męża, modliła się, by okazał mu miłosierdzie. Nie ustawała w modlitwie nawet wtedy, gdy widziała, jak oczy Elimeleka gasną. Błagała Boga o litość, tymczasem jej oczy zobaczyły śmierć, która przyszła i zabrała jej męża.
Synowie Noemi pochowali ojca wśród Moabitów. Na początku nie mogła uwierzyć, że Elimelek odszedł. Wciąż myślała, że pewnego dnia obudzi się z tego koszmaru i jej mąż wciąż tam będzie, narzekający na wszystko, jak miał w zwyczaju. Kiedy zdała sobie sprawę z tego, że już nigdy więcej go nie zobaczy, poczuła do niego złość. Jednak to też minęło. Była zbyt zajęta pomaganiem swoim synom w zdobywaniu pożywienia.
Mimo że od śmierci Elimeleka minęło piętnaście lat, nadal zdarzało się, że Noemi nieoczekiwanie nawiedzał wielki smutek. Nie był on tak przeszywający, jak w pierwszych tygodniach po jego śmierci, ale nigdy nie odszedł na dobre. Myślała kiedyś, że nie da się doświadczyć większego bólu, niż ten, który czuła po stracie męża. Jednak, kiedy straciła synów, tonęła w otchłani rozpaczy.
Nie potrafiła się już nawet modlić. Wcześniej, zawsze była pełna nadziei i miała poczucie Bożej obecności. Teraz miała wrażenie, że Bóg jest daleko i nie ma dla niej miłosierdzia. Jej dotychczasowe modlitwy przypominały dym zdmuchnięty przez powiew złowieszczego wiatru. Wszystkie, bez wyjątku. Może Elimelek się nie mylił. Może Bóg jest daleko i tylko obojętnie przygląda się jej cierpieniom.
„Boże, gdzie jesteś? Jak Cię znaleźć?”
Chciała się bronić przed Jego sądem. Czyż nie błagała męża, by pozostał w Betlejem? Czy nie prosiła go usilnie, by zaufał Bogu? Modliła się przecież, aby Bóg skłonił Elimeleka do zmiany decyzji i aby wrócili do domu. Chciała wrócić do Betlejem po śmierci Elimeleka. Próbowała z całych sił przekonać synów, że powinni wrócić do ziemi, którą Bóg im obiecał, kiedy Bóg zabrał Elimeleka. Ale Machlon i Kilion byli już wtedy na tyle dorośli, że mogli sami o tym zadecydować.
„Co nas tam czeka, matko? Tu jest nasz dom”.
Ich serca odwróciły się od Boga i od Ziemi Obiecanej wiele lat temu. Dom w Betlejem był dla nich niczym więcej, jak tylko złym wspomnieniem, miejscem gdzie trudno było żyć. Ich ojciec nigdy nie powiedział dobrego słowa o swej ojczyźnie. Dlaczego jej synowie mieliby chcieć tam wrócić? Niewiele wiedzieli o hebrajskich zwyczajach i prawach, bo Elimelek zaniedbywał swoje obowiązki w tej kwestii. Nie nauczył swoich synów historii Izraela, Prawa Mojżesza i drogi Prawa. Podążali za przykładem ojca. A kiedy ten zmarł, słuchali rady starszych z Kir-Cheres. Byli posłuszni kapłanom Kemosza. Podążając za swymi pragnieniami, czynili to, co chcieli, do tego stopnia, że wzięli sobie za żony Moabitki. Przysparzali matce wiele smutku! Nie liczyli się z jej radami. Kochali ją, ale była dla nich tylko kobietą, a kobiety przecież tak niewiele rozumieją. Często to powtarzali. Żyli dokładnie tak, jak ich ojciec.
Noemi spojrzała na pogrążone we śnie synowe. Była zaskoczona, że młode kobiety, które wybrali na żony jej synowie, były dla niej jedyną pociechą. Niegdyś ubolewała nad ich wyborem. Żony spośród obcego ludu! Hańba Izraela! A jednak zdobyła się na uśmiech, gdy Machlon przyprowadził do domu Rut, a Kilion Orpę. Co innego mogła zrobić? Nie mogła ryzykować utraty miłości swoich synów. Miała też nadzieję, że będzie miała jakiś mały wpływ na ich młode żony.
Teraz te młode kobiety były wdowami, podobnie jak ona i były jej tak drogie, jak rodzone córki. Nic tak nie zbliża ludzi, jak wspólne cierpienie. Pamiętała, jak na początku postanowiła je zaakceptować i starała się nawiązać relację z każdą z nich, aby zachować pokój w swoim domu. W skrytości ducha modliła się, by Bóg Izraela zmiękczył serca Rut i Orpy. Miała nadzieję, że ucząc je o swoim Bogu, uratuje następne pokolenie. Teraz zgasł jej ostatni promyk nadziei na świetlaną przyszłość.
Nagły atak gorączki spowodował śmierć Kiliona ostatniej wiosny. Potem, długotrwała choroba wyniszczyła Machlona. Kilion zmarł w ciągu kilku dni, nie odczuwając większych dolegliwości, ale biedny Machlon nie doznał takiej łaski. Cierpiał bardzo długo, a Noemi była całkowicie bezradna i mogła tylko patrzeć, jak choroba wyniszcza jej najstarszego syna. Modliła się nieustannie, by Bóg złagodził jego cierpienie, by to ją ukarał za wszystkie grzechy męża i synów. Dni ciągnęły się w nieskończoność. Bardzo współczuła Rut. Była taką wierną i kochającą młodą kobietą. Przez wiele nocy próbowała znaleźć sposób, by ulżyć Machlonowi w cierpieniu, a na koniec płakała z bezradności. Czasami Noemi pragnęła wybiec poza bramy miasta, na pola i krzyczeć, rwać włosy z głowy i obsypać się popiołem. Płakała, gdy Machlon patrzył na nią oczyma zranionego i przerażonego zwierzęcia będącego w agonii.
Mimo, że podczas tych długich i trudnych miesięcy, otchłań niewyobrażalnego bólu prawie pochłonęła Noemi, często siadywała przy Machlonie i opowiadała mu o miłosierdziu Pana. „Bądź nam łaskaw!”— krzyczało jej serce. — „Okaż nam miłosierdzie! Panie Boże, zmiłuj się!”. Podczas gdy Rut zaspokajała fizyczne potrzeby swego męża, Noemi opowiadała mu o znakach i cudach, które Bóg uczynił w Egipcie, na pustyni i w ziemi Kanaan. Złożony chorobą, nie miał możliwości, aby odmówić słuchania jej opowieści, ale czy był gotów pokutować i szukać Pana? Opowiadała Machlonowi, jak Bóg uwolnił Izraelitów z Egiptu, nie dlatego, że na to zasłużyli, ale dlatego, że wybrał ich, aby byli Jego ludem. Opowiadała mu o Mojżeszu i Prawie oraz o uporze ludzi, którzy podobnie jak Elimelek buntowali się przeciwko Bogu. Opowiadała mu o błogosławieństwach i przekleństwach i obietnicach. Kiedy spał, pochylała głowę i modliła się: „O, Panie, Panie...” — nie mogła znaleźć właściwych słów. — „O, Panie, badaj moje serce…”— nie ustawała w modlitwach.
A jednak Machlon zmarł.
W ostatnich chwilach życia Rut trzymała go za rękę. Wydała z siebie długi, udręczony krzyk, gdy przestał oddychać, a potem zapłakała głośno i zakryła głowę.
Czy to naprawdę zdarzyło się zaledwie dwadzieścia dwa dni temu?
Orpa próbowała pocieszyć Noemi i Rut, tłumacząc im, że Machlon już dłużej nie cierpi i doświadcza pokoju. Noemi pragnęła uwierzyć jej słowom, ale wydawały się puste i bezpodstawne. Cóż Orpa mogła wiedzieć o Bogu?
Cierpienie sprawiało, że Noemi była jak sparaliżowana. Czekała tylko wschodu słońca, by móc usiąść w zakurzonym, wilgotnym kącie i nasłuchiwać odgłosów ludzi przechodzących obok jej drzwi. Jak to możliwe, że życie toczy się dalej, skoro jej synowie nie żyją! Raził ją się śmiech sąsiadów, czuła gorycz, gdy obserwowała, jak wykonują codzienne czynności. Czy jej bliscy znaczyli tyle, co ziarenka piasku wrzucone do Morza Martwego, po których nie zostawał najmniejszy ślad? Jedynie Orpa i Rut podzielały jej ból.
Z każdym dniem Noemi odczuwała coraz większą odrazę do Moabu i Kir-Cheres. Nienawidziła tych wszystkich obcych ludzi i siebie samą za to, że jest zdolna do takich uczuć. To przecież nie była ich wina, że Elimelek, Kilion i Machlon odwrócili się od Pana Boga i chodzili swoimi drogami.
Ludzie wybierają swoje drogi, ale to Bóg jest tym, który nad wszystkim panuje i wydaje osąd.
Obudził się nowy dzień, a Noemi żałowała, że nie może tak po prostu zamknąć oczu i umrzeć. Każdego ranka budziła się jak zwykle, a jej życie nie chciało się skończyć. Słyszała jak Orpa i Rut płaczą i rozmawiają po cichu, aby jej nie obudzić. Noemi jadła tylko wtedy, gdy synowe ją o to prosiły i kładła się, gdy prosiły, by odpoczęła. Czuła się zagubiona, przestraszona, przepełniona złością i nie widziała nadziei na przyszłość.
Wspominała początki swojego małżeństwa z Elimelekiem. Byli wtedy tacy szczęśliwi, mieli tyle planów. Zamierzali ciężko pracować, uprawiając ziemię w swojej ojczyźnie. „Noemi, moja radosna żona”, tak ją nazywał. Pamiętała swą wielką radość, gdy okazało się, że jest w ciąży. Wspominała piękny czas oczekiwania i świętowanie narodzin syna - najpierw jednego, potem drugiego. Wspominała ich pierwsze wspólne lata, kiedy stawiali pierwsze kroki, gdy cieszyła się widziała u nich beztroskę i radość, śmiała się z ich wybryków, doceniała ich obecność. Żyła wtedy pełnią życia. Czuła wyraźnie, że Bóg jest z nią, widziała Go w każdym błogosławieństwie, którym ją obdarzał.
„Co mi z tego pozostało? Nic! Już nigdy nie zaznam radości”.
Było im ciężko w Betlejem, ale sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót, gdy opuścili miasto. Próbowała wpłynąć na Elimeleka. Bezskutecznie. Pragnęła wychować synów tak, aby szli drogą Pana, lecz jej mąż uważał, że prawa Mojżesza są zbyt sztywne i mało tolerancyjne. „Nie wszyscy wierzą w to, co my. Są różne drogi, Noemi. Rozejrzyj się wokół siebie i zobacz, jak dobrze wiedzie się Moabitom. Ludzie w Betlejem nadal żyją z pracy na roli. To ich ogranicza.” Czuła, że jej mąż odrzuca Boga, ale nie potrafiła znaleźć słów, by przekonać go, że powinien zawrócić z tej drogi.
„Czy dlatego zostałam ukarana? Czy powinnam wykazać więcej zdecydowania w rozmowach z Elimelekiem? Czy powinnam była pójść po pomoc do starszych, zamiast wstydzić się przyznać do tego, co dzieje się w moim domu? Czy należało pójść do jego braci? Może jeśli udałoby mi się znaleźć kogoś, kogo Elimelek szanował, udałoby się odwieść go od opuszczenia ziemi, którą dał nam Bóg! Być może gdybym się sprzeciwiła w sprawie wyjazdu z Betlejem, wszystko potoczyłoby się inaczej. Gdybyśmy zostali w naszej ojczyźnie, może mój mąż i synowie nadal by żyli”.
Zadręczała się myślami, że powinna była postąpić inaczej i było jej przykro, że zawiodła tych, których tak bardzo kochała.
„Tak bardzo żałuję, że nie nauczyłam Kiliona i Machlona, jak ważne jest Prawo. Powinnam być lepszą matką. Powinnam była zmusić ich do słuchania. Niepotrzebnie martwiłam się, że utracę ich miłość, bo o wiele większą stratą jest utrata ich dusz. Straciłam ich na zawsze. Straciłam moich synów... moich kochanych synów, moich synów…”
Nie wypowiadała głośno tych słów, ale dzień w dzień i noc po nocy nękało ją ogromne poczucie winy.
„Ojcze, wybacz mi. Byłam słaba i niemądra. Wybrałam łatwą drogę i poszłam za Elimelekiem, ponieważ zależało mi na pokoju w naszej rodzinie. Nie chciałam być kłótliwą żoną. Chciałam być dla niego wsparciem i pomocą. Jednak ostrzegałeś nas przed przekleństwami, które nadejdą, jeśli będziemy Ci niewierni. Ojcze, chciałam być wierna. Starałam się. Każdego dnia czułam się rozdarta, po jednej stronie mój mąż, a po drugiej Ty. Nie wiedziałam, co innego mogę zrobić, jak tylko się modlić i milczeć. Myślałam, że mam być posłuszna Elimelekowi, a potem, wspierać synów. Z nadzieją modliłam się każdego dnia, aby się opamiętali i abyśmy wrócili do domu, do ziemi, którą nam dałeś. O Boże, modliłam się nieustannie przez te wszystkie lata, lecz żadna z moich modlitw nie została wysłuchana. Mój mąż nie żyje. Moi synowie leżą w grobie! Obnażyłeś mnie i rozdarłeś moje szaty! Kto mi pozostał oprócz Ciebie, Ojcze? Kogo mam się teraz trzymać, jeśli nie Ciebie?”.
Kołysała się w przód i w tył, zanosząc się płaczem.
Rut podeszła i ją przytuliła.
— Matko, zaopiekuję się tobą. — Czułość tej dziewczyny bardzo ją wzruszała. Płakała wtulona w jej ramiona, niczym dziecko. Ale to nie przynosiło ulgi, bo przychodziły do niej myśli, które sprawiały, że płakała jeszcze mocniej.
Nigdy nie narodzą się dzieci, które będą nosiły imiona jej synów. To tak, jakby oni nigdy nie istnieli. „Ich imiona poszły do grobu wraz z nimi. Nie przyjdzie na świat ich potomstwo... w mojej rodzinie nie będzie już dzieci...”.