Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Kiedy w Polsce zgasła nadzieja po powstaniu listopadowym, w dalekim Ems umiera hrabina Stefania z Radziwiłłów, osierocając czteroletnią córkę Marię. Powierniczką dziecka zostaje Eliza, dla której przysięga okaże się ważniejsza niż własne życie.
Kobieta, by chronić majątek podopiecznej, wyrusza z tajną misją na Podlasie. Eliza, przyzwyczajona do europejskich dworów i salonów, nigdy wcześniej nie odwiedziła ziemi swoich przodków. Nie przypuszczała, że wśród pól i lasów, szlacheckich dworów i uciekających przed carskimi prześladowaniami powstańców odnajdzie coś cennego…
Czy będzie to miłość? A może coś jeszcze bardziej ważnego?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 299
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
Projekt okładki i stron tytułowych
Anna Damasiewicz
Zdjęcia na okładce
© Valerii Sidelnykov | Depositphotos.com
© Maryna Maschewsky | Depositphotos.com
© Craig Robinson | Depositphotos.com
© Maksym Zaitsev | Depositphotos.com
© Vasya Kobelev | Depositphotos.com
Redakcja
Marta Jakubowska | Słowa na warsztat
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Wioleta Żyłowska | Słowa na warsztat
Elwira Zapałowska | Słowa na warsztat
Wydanie I, Katowice 2022
Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń
rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe, choć występują również postaci historyczne.
Wydawnictwo Szara Godzina s.c.
www.szaragodzina.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER S.A.
ul. Zorzy 4, 05-080 Klaudyn
tel. 22 663 98 13, fax 22 663 98 12
www. dystrybucja liber.pl
© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2021
ISBN 978-83-67102-46-9
Rok 1832
Nad wiekowymi lasami Ems gasło upalne, letnie słońce rzucające na urokliwą okolicę niepokojący, złotawy odblask. W najlepszym apartamencie jednego z uzdrowisk gasło młode życie hrabiny Stefanii du Sayn von Wittgensteinde domo księżnej Radziwiłł. Na nic zdały się lekarskie zalecenia i aptekarskie mikstury. Zawiodły przepisane kuracje i świeże, górskie powietrze. Dwudziestotrzyletnia hrabina, jedyne legalne dziecko ordynata na Nieświeżu i Ołyce, a przy tym dziedziczka jego ogromnej fortuny, zawsze była osobą wątłą, wręcz eteryczną. Być może przyczyniły się do tego niestałość życia i niepewność losu towarzyszące Stefanii od dnia narodzin. Związek jej ojca Dominika i matki Teofili uchodził za skandaliczny w wyższych sferach i poza nimi. Plotkowano o nim nawet pośród gminu. Rodzinne więzi zostały nie tylko nadszarpnięte, ale i ostatecznie zerwane. Ojciec hrabiny poległ, nim zdążyła go dobrze poznać. Rana poniesiona pod Hanau zakończyła burzliwy żywot napoleońskiego żołnierza. O losie dziedziczki tułającej się z matką po Europie decydował od tej chwili car. To on po ustanowieniu się jej opiekunem nakazał młodej, majętnej dziewczynie powrót do Cesarstwa, wybrał dla niej ścieżkę edukacji, a w końcu nakazał poślubić swojego generała wywodzącego się z pruskiej rodziny hrabiego Ludwika du Sayn von Wittgensteina. Pięć małżeńskich lat Stefanii w końcu wypełniały bezpieczeństwo i stałość, ale nie miłość.
Hrabina, oparta o jedwabne poduszki wygodnego łoża, oddychała ciężko i pokasływała krwią. Ciemne, mokre od potu włosy podkreślały upiorną bladość jej rozgorączkowanego ciała. Stefania w pełni świadoma swojego stanu cichym głosem dyktowała ostatnie listy. Prócz ochmistrzyni i wiernych pokojówek nie było przy niej nikogo bliskiego. Mąż pozostał w kraju, by doglądać rozległych litewskich włości, a świekra bawiła w Paryżu z czteroletnią wnuczką Marią. Piotr, roczny syn hrabiny, rósł pod czułą opieką nianiek i mamek w petersburskim pałacu. Miał nigdy nie poznać matki.
– Drogi panie mężu! Upraszam was, nie zastanawiajcie się długo. Nie rozpaczajcie po mnie niepotrzebnie i nadaremno. We wzajemnym szacunku i zgodzie minęły nasze krótkie, wspólne lata. Niech pozostaną wam miłym wspomnieniem. O mnie miejcie zawsze westchnienie do Boga. Znajdźcie rychło, panie mężu, godną miłości i zaufania kobietę, która da wam więcej szczęścia, niźli ja potrafiłam dać, i która uszczęśliwi dzieci moje przez wychowanie ich jak swoich rodzonych. – Stefania zakończyła dyktowanie ostatniego listu i łapczywie chwytała kolejny oddech. Ochmistrzyni ukradkiem otarła oczy mokre od łez. – Henrietto, proszę, niech teraz panny moje ustawią się wedle kolejności. Chcę im podziękować – poprosiła ochmistrzynię umierająca.
Ta skinęła dłonią i lokaj dyżurujący przy drzwiach otworzył je od strony bocznego saloniku, skąd do łoża pani napłynęły modlące się dotąd w skupieniu: kawiarka, garderobiana z pomocnicami i główna pokojówka. Towarzyszyły swojej pani przez wiele lat. Dla każdej z nich hrabina Wittgenstein miała dobre słowo i skromną pamiątkę. Proste służące nie kryły wzruszenia, łkały i zawodziły.
W całym tym rozgardiaszu nie zauważyły, że do sypialni zajrzała ciekawie młoda dziewczyna. Pszeniczne włosy ufryzowane w modne obwarzanki przypominały promienie słońca zachodzącego nad Ems, a oczy – wody rzeki Lahn płynącej przez to uzdrowisko. Suknia o prostym kroju zdradzała, że panienka też należy do służby.
– Liza! – krzyknęła gwałtownie Stefania w spazmatycznym jęku. Przestraszona dziewczyna stanęła na baczność niczym żołnierz. Zgromadzone u łoża umierającej służące spojrzały w stronę drzwi.
– Henrietto, zawołaj Lizę – poprosiła już cicho hrabina. – Zawołaj Lizę i zostaw nas same – ponowiła prośbę głosem słabym, ale nieznoszącym sprzeciwu. Po chwili przy łożu została tylko pszenicznowłosa dziewczyna. – Biedna Liza… – Blada dłoń Stefanii pogładziła jakże odmiennie rumiany policzek służącej, którą wstrząsnął nagły dreszcz. – Nigdy nie miałaś prawdziwego domu. Tak jak ja. Nigdy…
– Wy jesteście moim domem – żarliwie zapewniła Liza.
– Czy tak?! Tak! – Hrabina uśmiechnęła się blado. – Poprosiłam Ludwika. To dobry mąż i dobry człowiek. Sprawiedliwy. Nikomu nie pozwoli wyrządzić ci nijakiej krzywdy. Nikomu. Prosiłam. Nie przez nasze dzieje. Twój ojciec był najwierniejszym druhem mego ojca i moim najszczerszym przyjacielem. Jedyny on… – Hrabina łapała powietrze jak ryba wyrzucona gwałtownie na brzeg.
– Jaśnie pani, proszę się nie męczyć! Nic nie mówić. Znam tę historię na pamięć. Tyle razy mi ją jaśnie pani opowiadała – przerwała przestraszona Liza. – Ojcowie nasi razem służyli pod Napoleonem. Z bitwy pod Hanau mój rodziciel wydostał rannego księcia pana Dominika i po jego rychłej śmierci wam ofiarował się ze swoimi dozgonnymi usługami. Towarzyszył wam wiernie w sierocej tułaczce, gdy cała Radziwiłłowska familia odwróciła się od jaśnie pani…
– Jedyny Hieronim, jedyny wierny… – przerwała jej Stefania z westchnieniem i mocniej ścisnęła dłoń dziewczyny. Patrząc jej głęboko w szaroniebieskie oczy, w ostatnim przebłysku świadomości poprosiła: – Tak jak twój ojciec strzegł mnie wiernie, tak ty wiernie strzeż hrabianki Marii. Strzeż mojej Maryni. Niechaj niesprawiedliwość ludzka ani krzywda jej nie spotkają. Tam, dokąd zmierzam, będę spokojna, jeśli będę wiedzieć, że przyrzekłaś, że…
– Przyrzekam wiernie służyć hrabiance Marii! Jej szczęście będzie moim największym szczęściem – zapewniła Liza.
Stefania odetchnęła z ulgą, by rozkaszleć się gwałtownie. Spazm trwał długo, a krwotok nie ustępował. Nie ustawały też lamenty ani modlitwy służących młodej hrabiny.
Nad Ems zgasł ostatni promień złotego, acz niepokojącego słońca, czym zakończył ciepły, lipcowy dzień. W apartamencie uzdrowiska zgasło młode życie Stefanii z Radziwiłłów Wittgensteinowej.
W dalekiej Polsce zgasła nadzieja po listopadowym zrywie i okryła młodych powstańców żałobnym kirem.
Sześć lat później. Rok 1838
Ogrody Luksemburskie w Paryżu nawet zimą przyciągały rzesze spacerowiczów. W scenerii oszronionych srebrem drzew, zimozielonych żywopłotów z bukszpanu i ostrokrzewów ozdobionych dojrzałymi gronami przechadzali się zarówno arystokraci, jak i prości mieszczanie delektujący się pięknem krajobrazu, którego Eliza zdawała się dziś nie dostrzegać. Machinalnie wyjmowała z sakiewki sou, aby podać monety hrabiance Marii.
Dziesięcioletnia dziewczynka, ślizgająca się po cienkiej warstwie śniegu, wciskała je w zimne dłonie nędzarzy i ułomnych żebraków. Księżna Leonilla z książąt Bariatyńskich, jej macocha, po przejściu z prawosławia na katolicyzm starała się jak najskrupulatniej wypełniać przykazanie miłości bliźniego i uczyła pasierbicę zwyczaju rozdawania jałmużny.
Wierna opiekunka małej hrabianki dzisiejszego popołudnia nie zwracała należytej uwagi na czynione dobro, nie strofowała podopiecznej, kiedy zbyt długo przystawała przy żebrzących kalekach. Za bardzo obchodził ją własny, niepewny los. Wraz z końcem karnawału jej mała podopieczna wyjeżdżała na pensję do Poczdamu. Misja Elizy jako osobistej opiekunki i nauczycielki dobiegała końca. Nie to zaś przyrzekała zmarłej przed sześciu laty matce dziewczynki.
„Jakże mi teraz przyjdzie wypełniać moje ślubowanie? Jak mam bronić hrabianki przed krzywdami, jak strzec przed niesprawiedliwością?” – dwudziestodwuletnia dziewczyna stawiała sobie retoryczne pytania. „Całe życie poświęciłam hrabiance. Co mnie czeka z jej wyjazdem? Jak nie zawieść zmarłej hrabiny?” – podczas takich rozmyślań oddała wychowance ostatnie sou, po czym wyszły przez bramę ogrodów i dorożką wróciły do pałacyku wynajętego przez hrabiego du Sayn von Wittgensteina.
– Jaśnie pan oczekuje was w gabinecie. – Od progu powitało Elizę polecenie wydane przez kamerdynera.
– Przekażcie jaśnie panu, że zjawię się, jak tylko przebiorę panienkę po spacerze – poprosiła zaczerwieniona opiekunka. Nie wiedziała, co wywołało ten zdradliwy rumieniec: lekki mróz czy zdenerwowanie? Kamerdyner kiwnął tylko głową i przepuścił przybyłe po tym, jak odebrał od nich popelinowe palta.
Eliza sprytnie zajęła się dziewczynką szczebioczącą po francusku i przekazała pieczę nad nią niani jej młodszych, przyrodnich braci. Tym sposobem znalazła jeszcze chwilę, by poprawić uczesanie o idealnym przedziałku i wygładzić szeroki kołnierz związany finezyjną kokardą. Krytycznie spojrzała na swoje oblicze w lustrze.
– A więc to już. – Westchnęła, patrząc w szaroniebieskie, smutne oczy. – Co przyjdzie mi robić, jeżeli wymówią mi pracę i odeślą? Na guwernantkę kwalifikacje mam za niskie. Cóż znaczy niesystematyczna nauka i biblioteczne lektury? Na pokojówkę też się nie nadaję. Z każdej ciężkiej roboty do dziś mnie wyręczają. Gdzie mi do ochmistrzyni, skoro nie gotuję, nie sprzątam ani nie piorę? Może za modystkę? Z igłą nie mam problemu. Albo za lektorkę? Znam i niemiecki, i trochę rosyjskiego, a francuski to niczym mój ojczysty język. Polaków po powstaniu też w Paryżu więcej, to może kto mnie zechce… – Zerwała się gwałtownie sprzed lustra, usłyszawszy kuranty zegara. Szybko zbiegła rzeźbioną klatką schodową i zaanonsowana przez lokaja, weszła do gabinetu hrabiego Ludwika du Sayn von Wittgensteina. Pracodawca siedział za mahoniowym biurkiem założonym niezliczonymi dokumentami.
– Och, mademoiselle Jarocka! – wykrzyknęła hrabina Leonilla, która ku zdziwieniu Elizy siedziała w fotelu przy biblioteczce i kartkowała jakąś książkę. – Czekaliśmy na pannę! Jak zwykle punktualna – pochwaliła dziewczynę, która skromnie dygnęła.
Hrabia, surowy w swojej żołnierskiej powierzchowności, powściągliwie wskazał na krzesło stojące przy biurku. Eliza posłusznie przysiadła na brzegu, mnąc fałdy granatowej sukni złożone na podołku. Nim Wittgenstein otworzył usta, dziewczyna – powodowana jakimś nieznanym impulsem – odważyła się odezwać pierwsza:
– Jaśnie panie! Domyślam się, po czemu to wezwanie. Rozchodzi się zapewne o moją przyszłość po odjeździe hrabianki Marii do Poczdamu. Proszę mnie nie rozłączać z panienką Marią. Wiem, że nie ma dla was nic niemożliwego i jesteście zdolni przekonać przełożoną pensji, aby pozwoliła mi usługiwać panience. Jakże ja inaczej wypełnię śluby złożone waszej małżonce nieboszczce na łożu śmierci? Obiecałam opiekować się… – Eliza prawie płakała, ale nie śmiała podnieść oczu, bała się napotkać karzący wzrok pana.
– Liza, kochanie. Nie płacz, nie ma powodu – odezwała się współczującym głosem hrabina Leonilla i podała dziewczynie koronkową chusteczkę.
– Moja decyzja podyktowana jest wyłącznie dobrem Marii. Pensja zapewni jej najlepsze i wszechstronne wykształcenie oraz towarzystwo rówieśnic. Moja matka i moje siostry kończyły poczdamską pensję i moja córka podzieli ich los. Musi nauczyć się dbać o siebie sama – wyjaśnił hrabia z dumą. – Świat idzie do przodu i nie będzie tolerował ignorantek ani kokietek. Ja jednak nie o tym. – Hrabia wstał zza biurka i podszedł do żony, stanął za jej fotelem. – Mam… mamy dla ciebie pewną propozycję. – Eliza podniosła wzrok na pracodawców. – Obiecałem Stefanii dbać o twój los, odpowiadam za twoje życie…
– Jestem dozgonnie wdzięczna. Ja… Jaśnie państwo traktuje mnie o wiele lepiej niż służbę. Co ja mówię! Ja czuję się jak rezydentka niźli jak służąca. Ja dozgonnie… Ja zrobię wszystko, wszystko… – Eliza z egzaltacją upadła przed Wittgensteinami na kolana, nie panowała już nad nerwami.
– Elizo! Dziecko drogie! Wstań! Tak nie można, moja kochana, wstań. – Wzruszona hrabina ocierała wilgotne oczy drżącymi dłońmi.
Hrabia, nieczuły na kobiece emocje, płacze i spazmy, chrząknął z dezaprobatą, by przerwać szlochy i wzdychania. Podniósł z kolan opiekunkę córki, po czym usadził ją na krześle.
– Nadal będziesz potrzebna, wręcz niezbędna Marii. Na pensji są przecież przerwy świąteczne, wakacje, które Maria będzie spędzała przy familii, i wtedy konieczna będzie dla niej stała towarzyszka. Nikt lepiej nie wywiąże się z tych zadań niż ty – zapewniał hrabia Ludwik. – Jeżeli zdecydowana jesteś zostać przy nas i dalej nam służyć, pracy ci nie zabraknie…
– Ależ zawsze! – Eliza ponownie przerwała mężczyźnie. – Ja się bałam… tak się bałam, że mnie odprawicie, a nie mam dokąd pójść, nie mam rodziny… – przyznała ze wstydem.
– Cóż, dotrzymuję obietnic – przypomniał oschle pracodawca. – I ty również zdajesz się wyznawać te same zasady. Mówisz, że zrobisz dla Marii wszystko, by nie spotkała jej krzywda? – Dziewczyna żarliwie pokiwała głową. – Będziesz mogła tego dowieść. Gdy córka zakwateruje się na pensji, my wracamy na Litwę. Oczywiście panna razem z nami. Jednakże po drodze zawadzisz o schedę Marii na Podlasiu.
– Gdzie? – Eliza zbyt rzadko bywała w Polsce, by dokładnie poznać geografię rodzinnego kraju. Państwo von Wittgenstein mieli tysiące hektarów na terenie obecnego carskiego zaboru, ale nigdy jej to nie interesowało.
– Podlasie to taka prowincja przy granicy dawnego Królestwa Polskiego. Przodkowie księżnej Stefanii mieli tam liczne rodowe dobra i te nieordynackie, które z takim trudem udało się prawnej komisji oddzielić od ordynackich, będą stanowić przyszłą własność Marii. Jeżeli ustanowiony przeze mnie pełnomocnik nie wyrządzi jej krzywdy.
Eliza podniosła na pracodawcę zdumiony wzrok.
– Jakżeby śmiał – wydukała.
– Wygląda na to, że poruczony mi na to stanowisko mężczyzna to w rzeczywistości kłamca i oszust. Martwi mnie stan włości. Wysyłane przez niego raporta zdają się niepokojące. Nie jestem pewien, czy aby wszystkie majątki są należycie zarządzane i dzierżawione, czy nie sfałszowano rejestrów. Twoim zadaniem będzie sprawdzenie, czy ten człowiek nie okrada panienki.
– Moim? Jakże ja?! Przecież ja się nie znam na zarządzaniu majątkami! – Eliza przestraszyła się złożonej propozycji.
– Nie wymagam szczegółowych inspekcji, raportów ani wyliczeń. Z kontrolą wysłałbym pierwszego lepszego sekretarza – fuknął hrabia.
– Tak też uczyniłeś – wtrąciła się hrabina i udobruchała zdenerwowanego męża pocałunkiem w policzek. – Pełnomocnik zaś powitał go otwarcie, pokazał to, co chciał i od jak najlepszej strony, a księgi zgadzały się z przekazywanymi sprawozdaniami. Jednakże mamy złe przeczucia, mademoiselle – tłumaczyła spokojnie hrabina. – Nawet ja nie pojmuję, dlaczego w dwóch równorzędnych majątkach plony mogą różnić się aż o połowę. Stąd pomysł, aby posłać na Podlasie właśnie ciebie. Nikt cię tam nie zna, nie skojarzy, że służysz naszej rodzinie, a ty dyskretnie wybadasz i zreferujesz sprawę. W przeciwnym razie nie złapiemy tego oszusta na gorącym uczynku.
– Nadal nie mogę pojąć jak? – dziwiła się Eliza, niezbyt rada takiej misji. Chciała służyć hrabiance, ale wolałaby być przy niej, a nie jechać w nieznane.
– I na prowincji potrzebują bon, guwernantek czy dam do towarzystwa. Pojedziesz szukać takiej pracy i znajdziesz ją u Brzozowskiego. Może go zainteresować osóbka z twoimi zdolnościami, a jak się jeszcze odpowiednio zaprezentujesz… Tym sposobem ulokujesz się w jego domu, rozejrzysz spokojnie po majątku należnym Marii i poinformujesz mnie, jak zarządzanie nim wygląda w rzeczywistości – wyjaśnił hrabia.
– A jak nie podołam? Ja się nie znam… – jąkała się dziewczyna, ale pracodawca przerwał jej brutalnie.
– Podołasz, boś ślubowała! Sekretarz Müller wtajemniczy cię w niezbędne administracyjne niuanse. Bialskie hrabstwo to nie Warszawa, a tym bardziej nie Paryż! – Roześmiał się. – Przyłóż się, a letnie wakacje spędzisz na zabawianiu hrabianki – zakończył.
– A później, kto to wie? Może po synkach przyjdzie czas na kolejną, już moją własną córeczkę – wtrąciła hrabina Leonilla. – Podobno posiadłość po biskupie w Werkach jest na sprzedaż. To wielce zasobny, urokliwy i duży majątek. Idealny dla powiększającej się rodziny. Będziesz mi tedy bardzo pomocna.
Eliza Jarocka zdała sobie sprawę z tego, że jej los został przypieczętowany w chwili, gdy przekroczyła próg gabinetu. Nie liczyły się ani ona, ani złożona obietnica, tylko majątki. Odmowa nie wchodziła w rachubę. Musiała się zgodzić.