Sekrety Białej. Kamienica - Agnieszka Panasiuk - ebook + audiobook

Sekrety Białej. Kamienica ebook i audiobook

Panasiuk Agnieszka

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Dorocie świat wali się na głowę. Wieloletnie przyjaźnie zawisły na włosku, a narzeczony pokazał swoją prawdziwą twarz. Młoda notariuszka staje przed trudnymi wyborami. Tymczasem dramatyczny list z Izraela burzy spokój jej rodziców. Czy ich życie było zbudowane na kłamstwie? By znaleźć odpowiedź, muszą wyruszyć w przeszłość swojej rodziny. Kim są Rebeka, Rachela i Estera? Co wydarzyło się w czasie drugiej wojny światowej w getcie w Białej?
Kamienica to pierwszy z czterech osobnych tomów obyczajowo-historycznego cyklu Sekrety Białej Agnieszki Panasiuk opowiadającej o grupie przyjaciółek z Białej Podlaskiej, których relacje w obliczu życiowych przeciwności zostają wystawione na próbę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 250

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 34 min

Lektor: Lena Schimscheiner
Oceny
4,5 (93 oceny)
57
25
11
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

Kamienica" Agnieszka Panasiuk Wydawnictwo Szara Godzina to pierwszy z czterech osobnych tomów obyczajowo-historycznego cyklu Sekrety Białej. Czytając książkę zastanawiamy się nad pytaniem jak nasze wybory wpływają na życie? Praktycznie każda sytuacja to sztuka wyboru, człowiek musi ostatecznie ponieść odpowiedzialność za każdy z nich. Właśnie podjęte decyzje w niedalekiej przeszłości, wpłynęły na życiowe wybory i życie ówczesnych bohaterów. "Przeszłość zdąży zapukać do drzwi i upomnieć się o nie..." Dorota Rosolska szykuje się do najpiękniejszego dnia w swoim życiu-ślubu. Nie może na nim zabraknąć przyjaciółek Zuzy, Anki i Marysi. Wszak przysięga sprzed lat musi zostać spełniona. Wszystko było idealnie zaplanowane. Niestety zbieg kilku wydarzeń burzy spokój Doroty. Narzeczony okazuje się kłamcą, a do tego wieloletnia przyjaźń zostanie poddana próbie. Przyszła panna młoda będzie mieć ogromny problem z dokonaniem wyboru. Do tego sekrety rodziców i tajemniczy list z Izraela dodatkowo zb...
21
Arletamaciej

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze się czyta.
10
Kasiaszkola1

Nie oderwiesz się od lektury

Lubię książki z wątkiem historycznym. Biała Podlaska to rodzinne strony moich rodziców.
10
Kiddo75

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna opowieść, dziękuję Autorce!
10
NorbertSzmytko

Dobrze spędzony czas

Książka bardzo przyjemna w odbiorze. Miło było pospacerować z bohaterami po ulicach mojego miasta. Szkoda tylko, że lektorka z uporem maniaka przekręcała Międzyrzec na Międzyrzecz.
00

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Zarówno cała książka, jak i jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Szara Godzina s.c.

Projekt okładki i stron tytułowych

Anna Damasiewicz

Zdjęcia na okładce

© Library of Congress

© Narodowe Archiwum Cyfrowe

Redakcja

Marta Jakubowska | Słowa na warsztat

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Elwira Zapałowska | Słowa na warsztat

Wydanie I, Katowice 2023

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń

rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe, choć występują również postaci historyczne.

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2022

ISBN 978-83-67813-08-2

Prolog

Dawno, dawno temu…

Wiosenne słońce osiągnęło zenit, oświetlając świeżą zieleń młodych traw na błoniach rozłożonych po obu brzegach meandrującej spokojnie Krzny. Stare trzciny, skupione w gęstych kępach, sięgające gdzieniegdzie do dwóch metrów wysokości, szumiały plotki zasłyszane od hulającego po Białej Podlaskiej wiatru. Ledwo dostrzegalną wśród bujnie porośniętej łąki, wilgotną, błotnistą ścieżką szły gęsiego cztery ośmioklasistki, dyskutując zawzięcie. Mimo czekających je egzaminów do szkół średnich rade były, że w ten piękny i już prawdziwie ciepły majowy dzień nie musiały siedzieć w szkolnych ławach placówki zwanej „szóstką”. Odkąd po upadku komunizmu patronujący podstawówce wietnamski działacz Ho Chi Minh stał się persona non grata, mimo upływu kilku lat szkoła pozostawała bez imienia, posługiwano się jedynie nadanym numerem.

Dziewczyny wracały z seansu w ramach edukacji filmowej, który jak co miesiąc gromadził młodzież w kinie Merkury. Po skończonej prelekcji wychowawczyni, licząc na rozsądek podopiecznych, pozwoliła klasie się rozejść. Marysia, Zuza, Anka i Dorota nie zamierzały od razu wracać do domów. Dokończyły popcorn i pokręciły się po centrum handlowym BIG wśród licznych boksów sklepowych, zwracając szczególną uwagę na te z sukniami ślubnymi. Nasycone wrażeniami wracały skrótem na Osiedle Młodych, wymieniając uwagi o modelach i fasonach, które najbardziej przypadły im do gustu. Bufiaste rękawy, tiule i koronki, falbany, kroje w stylu bombki lub klosza, hafty z perłami – każdej podobało się coś innego.

Gdy doszły do drewnianego, w wielu miejscach już dziurawego mostku na Kąpielowej, usiadły na nim zmęczone i zaczęły machać nogami w przetartych dżinsach i ubłoconych trampkach. Do szarych wód pokrytej gęstą rzęsą rzeki ich stopy nie dosięgały. Dziki zakątek wśród traw, trzcin i płaczących wierzb był ulubionym miejscem ich spotkań. Nastolatek nie odstręczał fakt, że krajobraz zakłócają ciepłownicze rury biegnące prostą linią wzdłuż skarpy i dalej przechodzące na drugi brzeg tuż nad linią wody, ani śmieci pozostawione przez pijaczków okupujących to miejsce po zmroku. Omijana przez rozsądnych dorosłych okolica stała się azylem ptactwa kwilącego sentymentalnie w szuwarach, okazałych ważek, żab i kretów. Przy odrobinie szczęścia dziewczyny spotykały zające, a nawet sarny. Szum drzew, plusk Krzny i odgłosy fauny przynosiły ukojenie i oddech od zwyczajnej codzienności w centrum gwarnego miasta. Ten rozklekotany mostek był miejscem najgłębszych dziewczęcych zwierzeń, powierzania sekretów i tajemnic oraz świadkiem wielu obietnic.

– Przyrzeknijmy sobie, że gdyby nawet nie wiem co, weźmiemy swoje śluby w Białej, wybierzemy sobie nawzajem suknie i nawzajem będziemy sobie drużbować. – Dorocie, której długie jasne włosy spływały przez szpary w deskach, wpadł do głowy dalekosiężny pomysł. Zmarszczyła nos, w który załaskotało ją słońce. Miała wrażliwą cerę i po przechadzce jej twarz ogorzała do czerwoności.

– Głupia jesteś. Druhnę można mieć tylko jedną i jeśli któraś z nas hajtnie się pierwsza, to już nie zostanie druhną u kolejnej. – Zuzka, żując źdźbło trawy, wymownie popukała się w czoło. Przeczesała ciemną jak noc grzywkę i równie ciemnymi oczami z kpiną spojrzała na przyjaciółkę. – Polska to nie Ameryka, a życie nie serial, który tak namiętnie oglądasz.

Dorota mruknęła coś pod nosem na tę drwinę, szukając cięższych argumentów, nie lubiła przegrywać. Zwłaszcza z Zuzą. Marysia skończyła wiązać sznurówkę i nie chcąc, by między przyjaciółkami doszło do ostrzejszej scysji, starała się jak zwykle załagodzić sytuację.

– Obyczaje się zmieniają. Myślę, że u nas za parę lat też można będzie mieć kilka druhen, nawet wybranych spośród mężatek.

– O! O właśnie! – Dorota poderwała się gwałtownie, aż mostkiem zatrzęsło, i wymierzyła palec wskazujący w zawzięcie żującą gumę Zuzkę. – Nie wiadomo, co będzie za kilka lat! Najpierw czeka nas liceum, potem studia, potem trzeba pożyć w swobodzie kilka lat i dopiero za mąż. Dobrze mówię?

– Dobrze, dobrze – mruknęła Zuzka, splatając warkocz. Lubiła się droczyć z Dorotą i lubiła dręczyć wiecznie zalęknioną Marysię prowokowanymi kłótniami. Tłumaczyła sobie to zachowanie wyrabianiem u przyjaciółek silnego charakteru, którym sama się szczyciła. Stanowiły doskonały cel terapeutyczny.

– Nieważne, to wszystko nieważne. Najważniejsze, abyśmy zawsze były razem – odezwała się leniwie Anka do tej pory podziwiająca w ciszy złotawe refleksy słońca na wodzie. Nie była gadułą, jeżeli nie chodziło o interesujące ją tematy. Wolała rozmyślać, jak zmienić swoje rude włosy w takie złotawe, jak ten kolor słońca na wodzie. Nawet dla Marysi włosy wypłowiały, chociaż całą zimę miały taki nieciekawy rudawy odblask. Za to jej loki pozostawały płomiennie czerwone i nic nie wskazywało na to, że mogły się zmienić, bo matka nie zgodziła się na farbowanie. Przyjaciółki utkwiły w niej wzrok i Anka skończyła rozpoczętą myśl: – W zdrowiu i w chorobie, w bogactwie i w biedzie…

– Dopóki śmierć nas nie rozłączy – uroczyście zakończyła Marysia, po czym klasnęła w dłonie.

– O nie, nie! – zaprzeczyła Anka, obejmując pozostałe przyjaciółki szeroko rozpostartymi ramionami. – Aby nas nigdy żaden facet nie rozłączył! – Wyciągnęła do nich usianą piegami dłoń, którą od razu przykryły jedna po drugiej ręce Doroty, Zuzki i Marysi. Przysięga została przypieczętowana.

– To jaka będzie twoja suknia ślubna? – spytała Zuzanna.

Dorota wystawiła zaczerwienioną twarz do słońca i z zamkniętymi oczami marzyła na jawie.

– W kolorze écru. Małe bufiaste rękawy, dekolt karo, podwyższony marszczony stanik, pod nim haftowana szarfa związana z tyłu w prostą kokardę. Od piersi po kostki spódnica, lekka i zwiewna, z tłoczoną delikatną aplikacją kwiatową, ozdobiona perełkami. Taka suknia z epoki Dumy i uprzedzenia – westchnęła z błogością. Już prawie czuła jej jedwabisty dotyk.

Dziewczyny roześmiały się perliście i marzenie prysło. Zachichotała razem z nimi i jak na komendę wszystkie zerwały się z mostku, otrzepując spodnie. Nadszedł czas powrotu do domów, pora myśleć o egzaminach, o zasłużonych wakacjach, o skrytych miłostkach… Przyszłość zdąży zapukać do drzwi i upomnieć się o nie.

Rozdział 1

Ponad dziesięć lat później…

Maria prowadziła swoją toyotę spokojnie, zgodnie z przepisami ruchu drogowego. Zuzka już dawno wyminęła ją swoim nowym srebrnym SUV-em, trąbiąc niemiłosiernie i machając opaloną dłonią przez otwarte okno. Na szczęście Gabryś, zmęczony cyklicznymi badaniami i nową mieszanką leków, spał spokojnie przypięty w foteliku. Marysia obawiała się, że najdrobniejszy wstrząs mógłby wybudzić czterolatka, który w najlepszym przypadku marudziłby przez resztę drogi, a w najgorszym strasznie eskapadę przechorował. Maria dopiero zjeżdżała z obwodnicy Mińska Mazowieckiego i czekało ją jeszcze do Białej Podlaskiej prawie sto kilometrów drogi.

Nie była w nastroju na wesele, nieustannie zaniepokojona stanem zdrowia synka, ale nie mogła odmówić Dorocie, bo zobowiązała się głupią nastoletnią przysięgą zawartą majowego popołudnia na mostku nad Krzną. Upłynęło tyle czasu, a przyjaciółka wciąż o niej pamiętała, chociaż od skończenia studiów ich relacja zdawała się przygasać. Tak było z przyjaźnią całej czwórki. Mieszkały zbyt daleko od siebie i były zanadto zabiegane, by znaleźć czas na głębsze zwierzenia. Regularnie co miesiąc dzwoniły do siebie, ale brakowało im osobistych spotkań. Narzeczony Doroty nazywał ten rytuał okresowym posiedzeniem.

– No i od kilku lat jest Gabryś, a na wesele na pewno zaproszono Andrzeja… – szepnęła do siebie, a w tej chwili kolejne auto zatrąbiło i Marysia z rozmyślań wróciła do rzeczywistości, skupiając się na bezpiecznym prowadzeniu samochodu.

Majowy zmierzch zapadał delikatnie i cicho, zostawiając na niebie odcienie różowych pasteli rozświetlających ciemnozielone cienie rzucane przez lasy, które nie pogodziły się jeszcze z odejściem zimy. Na wilgotnych polach zboże dumnie puszczało wątłe kłosy. Na Podlasie wiosna zawsze przybywała z opóźnieniem i dopiero od kilku dni raczyła wyczekiwanym od dawna ciepłem. Wyjeżdżającą ze Sławacinka Marysię oślepiła złota łuna bijąca od Białej, powstała z zapalonych przedwcześnie latarni. Wystarczy, że zjedzie z obwodnicy na to nowe blokowisko i w końcu odpocznie po podróży.

– Mama! Mak! Mak Donald! – krzyknął żywiołowo Gabryś.

Chłopczyk kręcił się już od Zbuczyna, ale na dobre rozbudził się dopiero w Międzyrzecu. Tam Marysia zdecydowała się na przerwę. Synek niewiarygodnie dobrze zniósł całą drogę i zasłużył na czekoladowego batonika, którego w ostatnim czasie mu odmawiała. Nadal nie postawiono diagnozy tłumaczącej jego żołądkowe dolegliwości, a ona musiała katować dziecko restrykcyjnymi dietami i coraz to nowymi lekami.

– Tak. Ciocia Dorotka mieszka niedaleko. Obiecuję, że wybierzemy się na podwójne frytki. – Odwróciła się do synka z promiennym uśmiechem, a w duchu pomyślała: O ile przez kilka dni nie zwrócisz jedzenia.

Skupiła się na obcych dla niej nazwach ulic, aby łzy nie napłynęły jej do oczu. Sobieskiego, Batorego, Sapieżyńska… W końcu! Bogu dzięki za tak spokojną podróż. Stres i nieustający lęk o to, czy z Gabrysiem w podróży nie stanie się nic złego, wykończyły ją bardziej niż kilkugodzinna jazda. Gdyby nie pomysł Doroty, że zainstaluje ich w swoim narzeczeńsko-małżeńskim gniazdku, nie miałaby się gdzie w Białej zatrzymać. Przecież ciotka już dawno skreśliła ją jako pannę z dzieckiem.

Co dziwne, na parkingu wśród blokowiska znalazło się jeszcze wolne miejsce. Kobieta zaparkowała, zabrała podręczny bagaż, zostawiając w spokoju wyładowany po brzegi bagażnik, i z synkiem kurczowo trzymanym za rękę ruszyła pod wskazany adres. Klucz do mieszkania i kod do domofonu kilka dni wcześniej odebrała od kuriera. Jednak wchodząc na piętro, Maria przekonała się, że mieszkanie przyjaciółki wcale nie jest puste. Kłótnię prowadzoną za cienkimi ścianami musiała słyszeć cała klatka.

– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak uparłeś się, aby odejść?! – Podniesionemu tonowi Doroty towarzyszył brzdęk naczyń. – Michał jest świetnym szefem, kancelaria…

– Może nie tylko szefem? – przerwał jej pełen ironii głos narzeczonego.

– Wiesz co?! Już byś lepiej przestał – sarknęła kobieta, zbyt głośno odstawiając coś na kuchenny blat. – Z zazdrością wcale nie jest ci do twarzy.

– Michaś to, Michaś tamto. Taki miły, taki uczciwy, a jaki wspaniałomyślny! Cacany po prostu – przedrzeźniał dalej Piotrek Szarecki, ale ton jego głosu gwałtownie zmienił się na dużo ostrzejszy. – Nie będę adwokatem w kancelarii prowadzonej przez podrzędnego radcę, który sam niczego nie osiągnął, tylko łaskawie wszystko odziedziczył po dzianym tatusiu.

Dorota już otwierała usta, by przypomnieć, że kancelaria Łęczyckich należy do najstarszych i najbardziej renomowanych w mieście. Każdy z bialskich absolwentów prawa marzył, aby u Łęczyckich odbyć choćby darmowe praktyki. Podobno jakiś prapradziad Michała był asesorem w starym bialskim sądzie jeszcze pod zaborami.

Piotrek trochę zbyt mocno chwycił narzeczoną za podbródek.

– Mam dość pracy dla kogoś niższego rangą, dla kogoś, kto wybiera mi klientów. Gdybyś się bardziej postarała, odeszlibyśmy razem, ale tobie nie chciało się wystarczająco przykładać. Pospolita notariuszka!

Dorocie zakręciły się w oczach łzy smutku, a zarazem złości. Jak on może. Każda aplikacja po studiach prawniczych wymagała nakładu sił, pracy i zdobycia wiedzy. Bezskutecznie usiłowała wyszarpnąć się z uścisku narzeczonego. Lubiła podziwiać jego wypracowaną na siłowni sylwetkę, ale w innych okolicznościach. Musiała przyznać, że mięśnie rysujące się pod nieskazitelnie błękitną koszulą prócz rozkoszy potrafią sprawić też ból, podobnie jak słowa padające z wąsko wykrojonych ust.

– Gdyby nie twój tatuś i twoje koleżaneczki, tworzylibyśmy zgrany zespół zawodowy. A tak? Będziesz tylko wypisywać pospolite zaświadczenia i kwitki, gdy ja będę zarabiał poważne pieniądze. Teraz też wszystko robisz pod koleżaneczki, a one na pewno śmieją się z ciebie za plecami. Nawet poudajesz dla nich cnotkę i grzecznie pomieszkasz przez miesiąc u mamusi i tatusia.

– Już wcześniej tak ustaliliśmy. Trochę odpoczynku od siebie dobrze nam zrobi, a Maryś będzie miała własny kąt…

– Gdybym wiedział, wcale bym się na to nie godził – warknął Piotrek, a sztućce uderzyły o metalowe dno zlewu. – Jak mam zaczynać pracę na własne konto, gdy z gabinetu muszę robić sypialnię?

– I tak już płacisz za wynajem, to lokal przynajmniej nie będzie stał pusty…

– A klienci mi uciekną, bo będę się urządzał w wakacje! Kredyt nie stoi w miejscu i nie czeka! A taki Zajcew…

– Zajcew, Zajcew! Z nim nikt nie chce robić interesów! Nie wiadomo, skąd się wziął ani jak zarobił swoją forsę!

– W przeciwieństwie do strachliwych, niedouczonych prawniczków ja się nie boję ani białoruskich przedsiębiorców, ani zgłębiania tajemnic białoruskiego prawa. Dzięki temu będę mógł spłacić kredyt za lokal i jeszcze fundnąć coś ekstra świeżo poślubionej żoneczce, która nie myśli o wiciu wspólnego, podkreślam, wspólnego gniazdka, a o dogadzaniu wszystkim wokół, tylko nie przyszłemu mężusiowi.

– Wiesz co? Brak mi słów! Przecież pomysł na wystawne wesele wyszedł od ciebie! Ja nie myślałam o połowie detali, na które mnie namówiłeś. Nie wymawiaj mi, kiedy chcę spędzić trochę czasu z przyjaciółkami i zabrać je na weekendowy wypad. Przypomnę, że też mam kredyt na to nasze wspólne mieszkanko i też pracuję. – Zniesmaczona Dorota chciała odejść, ale narzeczony mocno złapał ją za przedramię. Zdecydowanie zbyt mocno.

– Co? Prawda w oczy kole?! Sama stwierdziłaś, że nie mamy nic wspólnego! Teraz nawet wspólnego miejsca pracy. Rozdzielność majątkową już wcześniej wprowadził twój kochany tatuś.

– Mylisz się, i to bardzo. – Dziewczyna się wyszarpnęła. – Mamy siebie i wspólne życie przed sobą. Za ponad cztery tygodnie będziemy mieli siebie na własność. – Dorota nie wiedziała, dlaczego w jej głosie zabrzmiał smutek. Kłótnie zdarzały się im coraz częściej i z coraz błahszych powodów. Kochała Piotrka, ale… Czy tych „ale” nie było ostatnio za dużo? Czy to wina, którą należy złożyć na karb ślubnego stresu?

– Wybacz. – Narzeczony się opanował i przeczesał gęstą czuprynę ciemnych włosów. – Chyba przymiarki do ślubu i praca na dwa fronty źle na mnie wpływają. Twój święty Michał kazał mi pozamykać wszystkie rozgrzebane sprawy, tymczasem kolejne zaczynam już na własny rachunek. Do tego wesele…

– Dlatego cię pytałam, czy koniecznie teraz musiałeś odchodzić od Łęczyckich. Przecież…

– Czy ty jesteś jakaś ograniczona i nie możesz pojąć…

Kłótnia narzeczonych wybuchłaby ponownie ze zdwojoną mocą, ale Maria, która ochłonęła po pierwszym niezbyt dobrym wrażeniu, zadzwoniła do drzwi. Otworzyła jej Dorota ze sztucznym uśmiechem na twarzy. Jej narzeczony, wyraźnie tłumiący agresję, postanowił zająć się bagażem i zszedł do samochodu po resztę walizek. Sztywną, nieco nienaturalną atmosferę rozładował szczebiot Gabrysia, który niczym nie zrażony opowiadał o podróży i zachwycał się mieszkaniem cioci.

– Wcale po nim nie widać, że chorował. – Dorota zaśmiewała się z ciekawości chłopca, którego wszędzie było pełno.

– To tylko pozory. – Marysia uśmiechnęła się blado. – Ma lepsze i gorsze dni. Dziś jest ten lepszy.

– Postanowiliśmy zrobić wam niespodziankę i przygotować kolację. Ja po podróży nigdy nie jestem w stanie gotować. Nie chciałam wam po prostu zostawić przygotowanego dania do odgrzania z kartką nabazgranych pustych słów, a powitać i zobaczyć. Mam nadzieję, że lubicie spaghetti? – Przyjaciółka potarmosiła Gabrysia za jasną czuprynkę. Chłopiec bezskutecznie próbował wspiąć się na granitowy blat, by zajrzeć do ustawionych na nim garnków, i intensywnie pokiwał głową. – W takim razie leć umyć ręce. Na pewno już odkryłeś, gdzie jest łazienka.

– Przepraszam, że sprawiamy ci tyle trudności. – Marysia pomagała nakryć do stołu w połączonym panoramicznie z kuchnią niewielkim salonie.

– Daj spokój! Trochę rozłąki przed wspólną wiecznością dobrze nam zrobi. Zresztą co to będzie za rozłąka, skoro po pracy będziemy razem. – Dorota wysiliła się na lekki ton. – I tak możemy ci się naprzykrzać, bo zostawiliśmy część rzeczy w garderobie, a pogoda zmienia się gwałtownie. Ten weekend należy jednak wyłącznie do nas. – Objęła przyjaciółkę za szyję. – Jak dobrze, że dali ci ten zaległy urlop.

– I wolne za niezapłacone nadgodziny – stwierdziła kwaśno Marysia. – Przyda mi się trochę odpoczynku, chociaż i tak mam wyrzuty sumienia, bo ostatnio przez opiekę nad Gabim pracuję nieregularnie. Oddziałowej nie bardzo podobają się moje zwolnienia. „Nie podobają” i „nie bardzo” to i tak łagodne określenia – westchnęła. – Rujnuję grafik, a tak lubię swoją pracę.

– Kochana, wypoczniesz, nabierzesz sił i wrócisz do tej swojej kliniki pełna energii. Zobaczysz! Zaszalej w tym miesiącu. Na Sobieskiego są nowe galerie, tuż za blokiem wybudowali świetny plac zabaw. Inne atrakcje, jakie oferuje Biała i okolice, znasz. No i panna młoda będzie cię nieustannie potrzebować. – Dorota zamknęła przyjaciółkę w ciepłym uścisku.

I w razie czego szpital jest blisko – pomyślała Maria, spoglądając ponad jej ramieniem na bielejący w mroku majowej nocy siedmiopiętrowy gmach.