Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najwyższa sprawiedliwość to szósta część bestsellerowego cyklu z Sebastianem Bergmanem, policyjnym psychologiem i ekspertem od seryjnych morderstw.
Vanja prowadzi w Uppsali śledztwo w sprawie serii brutalnych gwałtów. Gdy jedna z ofiar ginie, na miejsce wezwana zostaje Krajowa Policja Kryminalna, a wkrótce – również Sebastian Bergman. By złapać gwałciciela, który terroryzuje miasto, zespół musi zapomnieć o konfliktach i osobistych niesnaskach.
Wkrótce śledczy odkrywają, że ofiary nigdy nie są przypadkowe…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 491
13 października
Śnię o tobie.
Prawie każdej nocy, odkąd to się zaczęło.
Że się dowiadujesz. Co wtedy myślisz?
Co myślisz o moich poczynaniach?
Pewnie nic dobrego.
Może prosisz, żeby to zakończyć.
Znów okazałoby się, że jesteś lepszym człowiekiem ode mnie.
Dziś w nocy przyśniło mi się, że prosisz, aby cię uratować.
Uratować was oboje.
Nie udało mi się.
Nie udało mi się to nawet we śnie.
Więc robię, co mogę.
Zamierzam to powtórzyć.
Dziś w nocy.
Pięć.
Klara Wahlgren
Październik przyniósł zimę.
To był dziwny rok pod względem pogody.
Wiosna rozkręciła się na dobre dopiero w maju. Śnieg padał na białe czapki studentów w czasie brzemiennego w tradycję, lecz chętnie obchodzonego święta Walpurgii i dzień później, podczas znacznie mniej popularnego pochodu pierwszomajowego. Lato kazało na siebie czekać do końca czerwca. Tydzień po midsommar temperatura po raz pierwszy przekroczyła dwadzieścia stopni, ale z drugiej strony ciepło trzymało aż do połowy września.
Potem jakby nie było jesieni.
Ósmego października znowu nadszedł ten moment. Rankiem, kiedy mieszkańcy Uppsali podnieśli rolety, zobaczyli pokrywę z białego puchu. Ponad cztery miesiące bez śniegu były oczywiście wodą na młyn dla sceptyków klimatycznych.
„Jeśli chcesz znać moje zdanie, to nie wygląda, jakby na Ziemi robiło się cieplej”.
„Nikt nie chce znać twojego zdania” – miała ochotę odpowiedzieć Klara za każdym razem, kiedy słyszała tę wyświechtaną frazę i widziała uśmieszek samozadowolenia, który zazwyczaj jej towarzyszył.
Zmiany klimatu były jak najbardziej rzeczywiste.
Trzy lata studiów w Lund na kierunku nauka o środowisku i praca magisterska na temat zrównoważonego rozwoju, którą obroniła u siebie w Uppsali, upewniły ją w tej kwestii. Rok ogólnoświatowych badań mówił sam za siebie, bez względu na październikowy widok za oknem w kuchni.
Było jednak naprawdę zimno. Klara uświadomiła to sobie, wychodząc z sali wykładowej kilka minut przed dwudziestą pierwszą i zapinając stanowczo zbyt cienki płaszcz. Jak zwykle została, poukładała materiały i uprzątnęła po wyjściu ostatniego kursanta.
Tapicerowanie mebli.
Od osiemnastej trzydzieści do dwudziestej trzydzieści. Począwszy od piętnastego sierpnia.
Dziewięć spotkań.
Tego wieczoru widzieli się po raz piąty. Klara z przyjemnością obserwowała postępy każdego z kursantów. Uwielbiała prowadzić te zajęcia.
Robiła to już czwarty rok.
Jeszcze raz sprawdziła, że drzwi rzeczywiście się za nią zamknęły, a potem ruszyła mroźną Östra Åsgatan. Szła szybkim krokiem. Nagle zaczął dzwonić telefon. Wyjęła go i odebrała z lekkim zdziwionym uśmiechem.
– Cześć, kolego, nie śpisz?
– Kiedy wrócisz do domu? – rozległ się zmęczony głos Victora.
Wyobraziła sobie, jak siedzi na kanapie w piżamie ze Spider-manem, rozczochrany, umył już zęby i walczy z zamykającymi się oczami.
– Już idę do samochodu, więc będę za piętnaście, dwadzieścia minut. Coś się stało?
– Rana.
W zeszłym tygodniu, zanim spadł śnieg, jej syn ćwiczył na wuefie biegi na orientację. Wpadł na jakiś zardzewiały złom wyrzucony w lesie i rozciął sobie łydkę. Trzeba było założyć pięć szwów. Opatrunek należało zmieniać co wieczór.
– Tata nie może się tym zająć?
– Ty to robisz lepiej.
Klara cicho westchnęła. Miło być cenioną i wyczekiwaną, ale ona i Zach dzielili się urlopem rodzicielskim. Jej mąż uczestniczył w dorastaniu syna w takim samym stopniu jak ona, a czasem w większym. Tylko że w przypadku… w zasadzie w większości przypadków Victor wybierał mamę. Widziała, że Zacha trochę boli bycie zawsze numerem dwa.
– Ale mnie nie ma w domu, a ty musisz iść spać – spróbowała, skręcając w Ångkvarnsgatan.
– A rana?
– Niech tata się tym zajmie. Idź się położyć, a jeśli nie będziesz jeszcze spał, kiedy wrócę, i coś będzie nie tak, to poprawię.
Propozycja spotkała się z milczeniem, jakby ośmiolatek próbował ustalić, czy Klara nie chce go jakoś przechytrzyć.
– Tak zrobimy? – spytała.
– Okej…
– To dobrze. Buziaki. Do zobaczenia jutro.
Zakończyła rozmowę i schowała telefon do kieszeni. Nie wyjęła ręki z powrotem. Naprawdę było zimno.
Czy dobrze się zachowała?
Jeśli po jej powrocie Victor nie będzie jeszcze spał i jeśli zmieni mu opatrunek, czy tym samym nie przyzna, że Zach nie robi tego tak samo dobrze jak ona? Czy powinna być ostrzejsza? Powiedzieć, że opatrunek zmieni tata, a on ma się położyć i kropka?
Nie dawać wyboru.
Nie zgodzić się na poprawianie opatrunku.
Pewnie tak.
W najlepszym wypadku Victor będzie już spał, kiedy wrócę, i uniknę tego dylematu, pomyślała i skręciła na parking.
Na kwadratowym dziedzińcu było sześć miejsc. Dwa należały do Stowarzyszenia na rzecz Promocji Nauki. Jej niebieskie polo w rogu było jedynym samochodem, który został.
Klara przystanęła.
Było ciemno.
Ciemniej niż zwykle.
Okoliczne budynki – wyłącznie biura lub siedziby stowarzyszeń – o tej porze były pogrążone w mroku. Jak zwykle, tylko że tego wieczoru nie paliły się nawet lampy na fasadzie. Klara nie wiedziała, gdzie są wyłączniki. Pomyślała, że ktoś musiał je wcisnąć przez pomyłkę.
Przekonała się, że jest inaczej, kiedy szła do samochodu, a jej oczy z wolna zaczynały się przyzwyczajać do ciemności. Pod lampkami na ścianie tuż obok jej samochodu walały się szklane odłamki.
Jedna z lamp była rozbita.
A może w jakiś sposób wypadła z uchwytu i roztrzaskała się o ziemię? Ponieważ jednak obie nie działały, można było uznać, że ktoś je rozbił dla zabawy. Klara wciąż uważała się za młodą, ale przyłapała się na myśli: „pewnie młodzież”. Może było to przede wszystkim pobożne życzenie. Że akty wandalizmu i inne oznaki braku poszanowania norm powinny przynależeć do niedojrzałości. Jednak w społeczeństwie znajdowała coraz wyraźniejsze dowody na to, że jest inaczej.
Wyjęła kluczyki z kieszeni. Polo dwa razy mrugnęło i boczne lusterka z delikatnym szmerem przesunęły się na swoje miejsca. Już miała położyć dłoń na zapewne zimnej klamce, kiedy nadstawiła uszu i przeszedł ją instynktowny, nieprzyjemny dreszcz.
Usłyszała za sobą cichy odgłos kroków.
Nie była sama.
Na ułamek sekundy dostrzegła czarny cień odbity w bocznej szybie.
Zniekształcony. Wielki. Bliski.
Bez zastanowienia zrobiła szybki krok w bok i obrót. Zamiast tuż za jej plecami, ciemna postać znalazła się obok, odwrócona w kierunku samochodu. Klara zdążyła zauważyć czarny kaptur i zakrytą twarz, kiedy nagle zaskoczył ją głośny, przenikliwy dźwięk.
Przypominał sygnał alarmowy.
Dopiero po chwili pojęła, że to jej krzyk.
Postać przed nią jakby trochę się cofnęła pod wpływem głosu. Klara poczuła przypływ sił.
Nawet nie przyszło jej do głowy, że mogłaby uciec, pobiec jak najszybciej przed siebie.
Zamierzała się obronić.
Za wszelką cenę.
Gdzieś z tyłu głowy brzęczała jej informacja, którą kiedyś usłyszała – że w razie ataku należy stawiać jak największy opór. Skorzystała z niej: zaczęła walić pięściami i kopać. Ręce i nogi pracowały na całego. Trafiały napastnika. Mocno. Raz za razem. Klara atakowała na oślep i z wściekłością. A przy tym nie przestawała krzyczeć.
Nie wiedziała, jak długo to trwało, pewnie kilka sekund, nawet jeśli miała wrażenie, że dłużej, aż w końcu spostrzegła, że napastnik robi kilka kroków do tyłu i ucieka w stronę wjazdu, a potem w lewo w Ångkvarnsgatan.
Nie ruszyła się z miejsca. Dyszała, oddychała chrapliwie. Zdążyła pomyśleć, że od krzyku musiało jej się zepsuć coś w gardle, a zaraz potem opadła z sił i osunęła się na ziemię. Prawie nie czuła zimna i wody, która natychmiast przeniknęła materiał jej spodni. Oddech przeszedł w cichy jęk. Patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Jej spojrzenie padło na mały podłużny przedmiot leżący na asfalcie tuż obok samochodu.
Strzykawkę wypełnioną płynem.
Napastnik chciał ją uśpić.
Uśpić i zgwałcić.
Tak jak Idę.
Czy brakowało jej Krajowego Wydziału Zabójstw?
Vanja często łapała się na tym, że zadaje sobie to pytanie. Jak teraz, kiedy parzyła herbatę w kuchni małego dwupokojowego mieszkania przy Norbyvägen, wynajmowanego z drugiej ręki od kolegi z Uppsali. Na początek kolega odstąpił je na rok, bo był w Hadze, zajęty współpracą z Unią Europejską w zakresie zwalczania handlu ludźmi. Liczyło pięćdziesiąt dwa metry kwadratowe i nie było w nim ani jednego mebla lub przedmiotu, o których bez zastanowienia mogłaby powiedzieć, że sama wybrałaby je jako element wyposażenia lub ozdobę. Może oprócz siedemdziesięciopięciocalowego telewizora, który zdominował ścianę naprzeciwko czarnej wysiedzianej skórzanej sofy. Ale skoro się zdecydowała na wynajem mieszkania z umeblowaniem, nie miała nic do gadania. Doszła do wniosku, że rok wytrzyma. Jeśli będzie musiała zostać dłużej, znajdzie sobie coś innego. Własnego.
Czy tęsknię za wydziałem zabójstw? – myślała, wyjmując torebkę z herbatą z kubka z motywem z Gwiezdnych wojen i wrzucając ją do zlewu.
Nie za wydziałem jako takim i nie za samą pracą. To, co robiła w Uppsali, było co najmniej równie interesujące, ale brakowało jej kolegów. Po kilku miesiącach rozłąki doszła do wniosku, że byli to bardziej przyjaciele niż koledzy z pracy. Może jedyni, jakich miała.
Dotyczyło to wszystkich prócz Sebastiana.
On nie był przyjacielem.
Otworzyła lodówkę, nalała mleko do kubka i zaniosła do dużego pokoju. Jej laptop stał otwarty na szklanym stoliku w kolorze dymu, kupionym w Ikei.
Obiecała Torkelowi, że wróci.
Kiedy już poukłada wszystkie sprawy.
Cokolwiek to znaczyło.
Nadal nie miała kontaktu z Anną, w tej kwestii nic się nie zmieniło. Matka przez całe życie ją okłamywała, a kiedy prawda w końcu wyszła na jaw, zdradziła ją po raz kolejny, za jej plecami nawiązując kontakt z Sebastianem i, co jeszcze gorsze, idąc z nim do łóżka.
Kilka razy odezwał się do niej Valdemar. Były to krótkie, bezosobowe rozmowy o przeprowadzce, nowym mieście i nowych kolegach. Nie odwiedził jej. Choć odszedł od Anny, żeby naprawić relację z Vanją, i mimo iż przez cały okres dorastania był dla niej tatą, najbliższym człowiekiem, którego kochała bardziej niż kogokolwiek, nie udało im się do tego wrócić.
Czuła z tego powodu ból.
Wściekłość.
Sebastianowi udało się zepsuć jedną z nielicznych rzeczy, które naprawdę coś znaczyły w jej życiu. Może mogliby się wzajemnie odnaleźć w swoich nowych rolach, ale czuła, że na drodze ku temu wciąż stoją ciągnące się śledztwo w sprawie przestępstwa finansowego i próba samobójcza Valdemara.
Jeden wielki bajzel.
Jak całe jej życie.
Do stanu ładu i porządku brakowało bardzo, bardzo wiele.
Tak naprawdę jasnymi punktami byli tylko ona i Jonathan. Tym lepiej. Wakacje, które zaczęły się w Kopenhadze i zaprowadziły ich do pięciu kolejnych krajów w Europie, były dokładnie tym, na co liczyła. Co prawda Jonathan czuł lęk, że ona po prostu potrzebuje towarzystwa kogokolwiek, niekoniecznie jego, ale obawy szybko okazały się nieuzasadnione. Po zakończeniu lata mówił o ich wspólnej przyszłości, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
Nie był zachwycony, że się przeprowadziła do Uppsali, ale było to tylko czterdzieści minut jazdy pociągiem podmiejskim, a Vanja przyjeżdżała do sztokholmskiego domu tak często, jak tylko mogła. Zatrzymywała się u niego, bo mieszkanie przy Sandhamnsgatan wynajmowała z drugiej ręki.
Z Jonathanem wszystko było więc w porządku, a Sebastiana nie widziała, odkąd zostawił ją w garażu pod Waterfrontem ponad trzy miesiące wcześniej. Wiedziała, że odniósł obrażenia podczas szalonej jazdy z bombą w samochodzie, słyszała od Ursuli, że złamał kilka żeber i rękę, ale na tym jej wiedza się kończyła.
Więcej wiedzieć nie chciała.
Im mniej miejsca Sebastian Bergman zajmował w jej życiu, tym lepiej. Była pewna, że to samo dotyczy wszystkich ludzi.
Przestała myśleć o Sebastianie, opadła na sofę, wróciła do lektury wydrukowanego zgłoszenia Therese Andersson i wypiła mały łyk gorącego napoju.
Powódka wyszła z imprezy przy Molngatan 23 trochę przed w pół do drugiej w nocy 4-go października i postanowiła, że pójdzie do domu na Almqvistgatan bo to jest tylko kilometr z tamtąd. Szła deptakiem Liljefors torg, mineła szkołę Liljefors, usłyszała że ktoś idzie i ktoś ją złapał od tyłu.
Vanja wiedziała, że nie może się spodziewać, iż wszystkie zgłoszenia będą sporządzone nienagannym językiem, była wręcz pewna, że takie stanowią mniejszość, ale to naprawdę było wyzwanie. Rzuciła okiem na nazwisko autora. Staż. Oscar Appelgren. A więc nadal się uczył, ale ponieważ w szkole policyjnej nie mieli zajęć z redagowania tekstów, szanse na poprawę były nikłe. Wzięła głęboki oddech i czytała dalej.
Dlatego nic nie pamięta. Dopiero jak leżała na ziemi między krzakami koło deptaku. Spódnica była jakby podciągnięta, pończochy podarte, powódka miała na głowie jakiś worek. Powódka wstaje, idzie na Vaksalagatan i tam krzyczy pomocy pomocy. Jest wtedy koło godz. 3.
Do szpitala zostaje wezwana policja lekarz stwierdza krwawienie z macicy w wyniku penetracji i ślady spermy. Próbka krwi pokazuje resztki Flunitrazepam Mylan we krwi.
Vanja zamknęła orgię błędów ortograficznych i wyrażeń przeniesionych z języka mówionego, wzięła do ręki kubek z herbatą i opadła na oparcie.
Doprowadzona do końca napaść na tle seksualnym.
Tego typu przestępstwa stanowiły niewielki ułamek gwałtów zgłaszanych każdego roku – najczęściej sprawca i ofiara się znali, a do gwałtu dochodziło w mieszkaniu któregoś z nich. Jednak prasa rozpisywała się na ten temat, więc można było pomyśleć, że są bardziej powszechne niż w rzeczywistości. Jak dotąd o tym, co spotkało Therese, napisano bardzo niewiele. Vanja wiedziała, że będzie więcej, jeśli ktoś na poważnie zainteresuje się sprawą.
Nie była to bowiem pierwsza ofiara.
Vanja ponownie pochyliła się, odstawiła kubek i wzięła do ręki raport Narodowego Centrum Kryminalistyki.
Niewiele w nim znalazła.
Odcisk trampka marki Vans, model UA-SK8-Hi MTE, w ziemi pod krzakami i DNA ze spermy, ale sprawca nie figurował w żadnym rejestrze. Z drugiej strony stwierdzono zgodność znaleziska z tym, co zostało odkryte przy okazji gwałtu niecały miesiąc wcześniej.
Ida Riitala, lat trzydzieści cztery.
Została napadnięta osiemnastego września na Starym Cmentarzu.
To samo miasto, ten sam sposób działania.
Sprawca, który podkrada się od tyłu, wstrzykuje środek nasenny, narzuca jutowy worek na głowę ofiary i dokonuje gwałtu, korzystając z tego, że jest nieprzytomna.
Zadzwonił telefon. Vanja rzuciła okiem na wyświetlacz.
Jej nowa szefowa. Anne-Lie Ulander.
Dochodziło wpół do dziesiątej. To oznaczało więcej pracy. Vanja odebrała.
– Cześć, co jest?
Rozmowa trwała nieco ponad pół minuty. Po jej zakończeniu Vanja zamknęła laptopa, wstała i wyszła z mieszkania. Jeśli wcześniej nie byli pewni, czy mają do czynienia z seryjnym gwałcicielem, teraz wszystkie wątpliwości zostały rozwiane.
Mieli trzecią ofiarę.
Klara siedziała skulona na sofie. Włożyła trzy warstwy ubrań i owinęła się kocem, ale i tak było jej zimno. Miała wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Jakby chłód z ciemnego dziedzińca podczas drogi do domu oblekał ją niczym dodatkowa skóra. Objęła oburącz kubek z herbatą i spojrzała w kierunku kobiety z notatnikiem, która siedziała pochylona na drugim końcu sofy.
Anne-Lie Ulander. Komisarz.
Klara pomyślała, że bardziej przypomina wziętą adwokatkę z jakiegoś amerykańskiego serialu. Miała prostą, dobrze dopasowaną, z pewnością drogą czerwoną sukienkę i ciemne włosy do ramion. Fryzura wyglądała na codzienną i niedbałą, ale Klara podejrzewała, że nie jest ani codzienna, ani niedbała.
– Czarny strój, kaptur i coś, co zakrywało mu twarz. Pamiętasz coś jeszcze?
Klara napotkała współczujące spojrzenie Anne-Lie i pokręciła głową.
– Potrafisz określić, jakiego był wzrostu?
Klara przez chwilę się zastanawiała. Była pewna, że nigdy nie zapomni tego, co się stało, że to zostało w nią wdrukowane raz na zawsze. Jednocześnie wspomnienia były dziwnie niewyraźne i nieskładne. Jakby mózg próbował ją ochronić, nie pozwalając pamiętać tego zbyt dobrze.
– Nie wiem. Wyższy ode mnie.
– A ile ty masz wzrostu?
– Metr sześćdziesiąt dziewięć.
Anne-Lie zapisała najnowszy element krótkiego sprawozdania Klary z wydarzeń na dziedzińcu. Zamierzała tam pojechać, jak tylko przyjedzie Vanja. Carlos był już na miejscu, wiedziała, że jest dobry, ale nie mogli sobie pozwolić na najdrobniejszą pomyłkę. Trzy napaści w ciągu miesiąca. W jej rewirze grasował bardzo niebezpieczny człowiek.
– Obudził się, kiedy przyszłam do domu – powiedziała cicho Klara.
Anne-Lie spojrzała znad notatek i podążyła za wzrokiem Klary do kuchni. Przy stole siedział mężczyzna i trzymał na kolanach dziecko w piżamie ze Spider-manem. Mężczyzna ściszonym głosem czytał chłopczykowi książkę, ten zaś wyraźnie walczył z sennością i co jakiś czas spoglądał niespokojnie na Klarę.
– Zasnął, ale na pewno nas usłyszał. Zrozumiał, że coś jest nie tak…
– Mam z nim porozmawiać?
Klara oderwała wzrok od męża i syna i odwróciła się do Anne-Lie z pytającym wyrazem twarzy.
– I co powiedzieć?
– Ile ma lat?
– Osiem.
– Mogę powiedzieć, że z tobą rozmawiamy, bo coś zobaczyłaś. Nie dlatego, że coś ci się stało. Pozbawimy całą sytuację dramatyzmu.
– Zach już to zrobił. Powiedział, że jacyś głupi dorośli kłócili się przed szkołą i trochę mnie wystraszyli…
Na dźwięk otwieranych drzwi urwała i poczuła, że sztywnieje na całym ciele. Anne-Lie to zauważyła i położyła jej dłoń na ramieniu.
– To moja koleżanka – powiedziała uspokajającym tonem.
Klara odwróciła się do drzwi dużego pokoju i śledziła wzrokiem młodą kobietę, która weszła i przedstawiła się jako Vanja Lithner.
– Klara Wahlgren – wychrypiała Klara. Bolało ją gardło. Coraz bardziej. Z pewnością coś sobie uszkodziła. Może mimo wszystko powinna pojechać do szpitala. Nie zrobiła tego. Wtedy. Po wszystkim. Bo przecież nic się nie stało.
Przynajmniej nie to, co mogło się stać.
Znów wstrząsnął nią dreszcz. Wypiła łyk herbaty. Ciepły napój nie złagodził bólu gardła ani jej nie ogrzał, ale i tak piła. Rumiankowa herbata w jej kubku z napisem „Najlepsza mama na świecie” i siedzenie na sofie po powrocie z kursu.
To było normalne.
Bezpieczne.
Nowa policjantka zdjęła okrycie wierzchnie, usiadła i od razu zapytała ją o samopoczucie. Klara wzruszyła ramionami. Jak się czuła? Nie wiedziała. Myśli krążyły jej w głowie. Była kompletnie wyczerpana, odkąd adrenalina przestała krążyć w jej ciele, a mimo to miała wrażenie, że organizm pracuje na wysokich obrotach.
Anne-Lie wstała z kanapy i przekazała notatki Vanji.
– Muszę jechać w tamto miejsce, ale Vanja mnie zastąpi. – Wyjęła wizytówkę. Położyła na stoliku. – Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, zechcesz o coś zapytać, skontaktować się z opieką zdrowotną, cokolwiek, po prostu zadzwoń.
– Dziękuję.
Anne-Lie na chwilę położyła dłoń na ramieniu Klary, rzuciła do Vanji: „Usłyszymy się później”, i wyszła. Klara patrzyła, jak odchodzi. Obok drzwi na korytarz wisiało zdjęcie. Ona, Zach i Victor. Zeszłego roku na Krecie. Znaleźli małą wioskę o nazwie Loutro na południu kraju. Mniej więcej pięćdziesiąt domów otaczających półkolem przejrzystą wodę w zatoce. Małe restauracyjki i hotele, bardzo niewiele do roboty poza kąpielami, opalaniem i relaksem.
Idealne wakacje.
Idealne życie.
Czy kiedykolwiek przeżyje to znowu?
Pod zdjęciem stał fotel, któremu wymieniła obicie. Spojrzała na kwiatowy wzór i nagle coś ją tknęło. Ta myśl pojawiła się w tamtej chwili, kiedy siedziała na ziemi, ale potem zniknęła.
– Czy to ten sam człowiek, który zaatakował Idę?
Vanja spojrzała zdziwiona znad notatnika.
– Idę Riitalę?
Klara skinęła głową.
– Ten sam? – powtórzyła.
– Znasz ją? – spytała Vanja z nagłym zainteresowaniem.
To, że dwie spośród ofiar się znały, w najlepszym wypadku mogło zawęzić krąg poszukiwań. Choć nie musiało nic znaczyć. Mógł to być czysty przypadek. Jeśli jednak sprawca roztrzaskał lampy na fasadzie i czekał na Klarę? Z drugiej strony nie wiedzieli, czy właśnie on to zrobił. Może tylko zobaczył, jak Klara wychodzi z siedziby Stowarzyszenia na rzecz Promocji Nauki, ruszył za nią, spostrzegł, że wchodzi na pusty ciemny dziedziniec i zaryzykował.
Znała Idę Riitalę.
– Skąd ją znasz?
– Śpiewałyśmy kiedyś w tym samym chórze. Jesteśmy przyjaciółkami – umilkła, ale wydawało się, że ma do powiedzenia coś więcej. Vanja czekała. – Przynajmniej na Facebooku – kontynuowała Klara, najwyraźniej odpowiedziawszy sobie na pytanie, co tak naprawdę je łączyło. – Nie spotykamy się za często…
– Znasz również Therese Andersson? – spytała Vanja.
– Nie. Kto to taki?
– Jest mniej więcej w tym samym wieku co ty, pracuje jako konsultantka wellness, mieszka przy Almqvistgatan z Milanem Pavicem.
Klara pokręciła głową.
– Mam zdjęcie.
Vanja zwykle przechowywała w telefonie zdjęcia ludzi pojawiających się w prowadzonych przez nią śledztwach. Nie wiedziała do końca, czy nie łamie przepisów i rozporządzeń w kwestii przechowywania danych osobowych, ale to było wygodne i pomagało jej w pracy, więc nie zgłębiała tego zagadnienia.
Odszukała zdjęcie Therese i pokazała je Klarze. Klara zerknęła i ponownie pokręciła głową.
– Dlatego przyszłyście we dwie? – skinęła głową w stronę kanapy, na której siedziała Anne-Lie. – Myślałam, że może ktoś się zjawi. No wiesz, zwykły policjant, o ile w ogóle ktokolwiek. Cały czas się słyszy, że nie macie czasu i środków na zajmowanie się sprawami.
Vanja zwalczyła głośne westchnienie. Męczyło ją, że zaufanie do policji z każdym rokiem maleje i że stereotyp funkcjonariuszy jako niedofinansowanych, nieskutecznych i niekiedy niekompetentnych jest zakorzeniony u coraz większej części społeczeństwa. Nawet jeśli niestety w niektórych przypadkach było to zgodne z prawdą.
– Brutalne zbrodnie są u nas na pierwszym miejscu, ale nasza dzisiejsza wizyta wynika z przekonania, że człowiek, który cię zaatakował, mógł napaść również na inne kobiety w Uppsali.
– Jak Człowiek z Haga.
Tym razem Vanja nie była w stanie powstrzymać westchnienia. Pomyślała o tym samym, kiedy zadzwoniła Anne-Lie.
Tak zwany Człowiek z Haga, skazany za dwa usiłowania zabójstwa, cztery gwałty (w tym dwa brutalne) i dwie próby gwałtu, był poza tym podejrzany o kolejne napaści w Umeå w okresie od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego do dwa tysiące piątego roku. Siedem lat. Działał o wiele za długo, zanim udało się go wsadzić za kratki.
Zbyt wiele ofiar.
Zbyt wiele cierpienia.
Zbyt wiele strachu.
– Zatrzymamy go dużo wcześniej, niż to miało miejsce w przypadku Człowieka z Haga. Nie ulegało wątpliwości, że Vanja w to wierzyła. Klara nie okazała żadnej widocznej reakcji, lecz po raz kolejny powędrowała spojrzeniem w kierunku kuchni. I członków rodziny.
– Skończymy niedługo? – zapytała. – Późno już…
– Możliwe, o ile nie przypomnisz sobie czegoś jeszcze.
– Nie.
– Gdyby tak się stało, skontaktuj się z nami – powiedziała Vanja, wstała i sięgnęła po kurtkę.
Klara również wstała, ale nie odprowadziła Vanji do drzwi. Poszła do kuchni i bez słowa podniosła przysypiającego synka. Objął ją i wtulił nos w jej szyję. Zach wstał, lekko oparł dłoń na jej plecach i poszli do sypialni.
Mała rodzina.
Klara zaczęła się zastanawiać, czy jeszcze kiedykolwiek poczuje zmęczenie.
Czy będzie miała odwagę zamknąć oczy. Odetchnąć.
Na razie się na to nie zanosiło.
Carlos Rojas zadrżał z zimna i zaczął tupać. Stał za ogrodzeniem i patrzył, jak pracownicy techniczni ostrożnie pracują przy samotnym aucie zaparkowanym na wewnętrznym dziedzińcu. Po rozmowie telefonicznej ubrał się jak trzeba. Miał czapkę, rękawiczki z jednym palcem, szalik, kilka warstw pod płaszczem, zniósł nawet z poddasza grubsze buty.
Mimo to było mu zimo.
Ci, którzy słyszeli jego nazwisko i widzieli ciemne włosy oraz cerę, myśleli, że to dlatego, iż jako Hiszpan nie jest przyzwyczajony do północnego klimatu. A był. Mieszkał w Szwecji przez całe życie. Jego mama poznała tatę podczas wakacyjnej podróży do Malagi przed trzydziestoma ośmioma laty, tata przeprowadził się do Szwecji, zamieszkali w Varberg, urodzili im się Carlos i jego dwie siostry. A więc to nie dorastanie w słonecznej Hiszpanii było przyczyną niskiej odporności na chłód. Tak po prostu miał.
Nie tylko zimą.
Marzł na okrągło.
Kilka razy uderzył dłońmi o siebie i poskakał w miejscu. Nic a nic nie pomogło.
Wiedział, że Anne-Lie nadchodzi, jeszcze zanim ją zobaczył. Po sześciu latach bycia jej podwładnym umiał rozpoznawać odgłos jej kroków. Zawsze chodziła w butach na obcasach.
Zawsze dobrze się ubierała.
Z prostotą, klasycznie, drogo.
Strój sygnalizował należny jej autorytet.
Ten dzień nie był wyjątkiem. Czarne kozaki do kolan, czerwona sukienka, którą dało się dostrzec pod dwurzędowym czarnym płaszczem z Hope i różnokolorowy szalik z owczej wełny. Dzielili tę pasję. Zainteresowanie modą. Carlos nie potrafił zrozumieć ludzi, których to nie obchodziło. To, jak człowiek się ubiera, mówi o nim więcej, niż mogłoby się wydawać lub chciałoby się przyznać. To nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. Styl nie musi dużo kosztować. Za przykład mogła posłużyć jego nowa koleżanka Vanja Lithner. Dobra policjantka, całkiem w porządku dziewczyna (choć żadne cudo kontaktów interpersonalnych), a jednak było widać, że nie poświęca choćby trzech minut tygodniowo na zastanowienie się, które ubrania kupić lub co na siebie włożyć.
– Zimno ci? – zapytała Anne-Lie, kiedy podeszła i zobaczyła jego podciągnięte ramiona.
– A jak myślisz?
– Myślę, że mamy srogą zimę, a to dopiero październik – uśmiechnęła się do niego przelotnie i odwróciła się w kierunku wewnętrznego dziedzińca. – Co mamy do tej pory?
– Odciski butów. Wygląda na to, że ta sama marka i rozmiar co poprzednio, ale tym razem zgubił strzykawkę.
– Uda nam się ją namierzyć?
– Zobaczymy.
– Znaleziono opakowanie?
Carlos pokręcił głową. Anne-Lie się odwróciła i popatrzyła wzdłuż ulicy, w obu kierunkach.
– Kamery monitoringu?
– Nie ma żadnej przy tej ulicy, ale jest jedna na Östra Ågatan. Poprosiłem o nagranie od dwudziestej trzydzieści.
– Dobrze.
– I jeszcze jedno…
– Co takiego?
– Lampy na fasadzie. Zadzwoniłem do ludzi, którzy płacą za tamte miejsca parkingowe – odparł i ponownie wskazał wewnętrzny dziedziniec oświetlony przez techników. – Niejaki Fredrik Filipsson wsiadł do samochodu i odjechał stamtąd tuż po dwudziestej, a wtedy, jak twierdzi, obie lampy były zapalone.
– Czyli się na nią zaczaił.
– Na to wygląda.
– Bo ją znał.
– Mógł ją śledzić od jakiegoś czasu. Parkuje tu w każdy czwartek, wraca mniej więcej o tej samej godzinie. Jak Ida Riitala, która po zakończeniu zmiany zawsze szła skrótem przez cmentarz.
Anne-Lie ponownie westchnęła. Odwróciła się do Carlosa, spojrzała w dół na rzekę Fyris i stadion Studenterna po drugiej stronie ciemnej, zimnej wody. Uwielbiała swoją pracę. Wszystkie jej aspekty. Ale czegoś takiego nie chciała przeżywać. Należało rozwiązać tę sprawę. I to szybko. Najchętniej sprawdziłaby DNA każdego mężczyzny powyżej piętnastego roku życia w całej Uppsali.
– Trzy napaści w ciągu niecałego miesiąca.
To było stwierdzenie, ale Carlos i tak odpowiedział:
– Tak.
– On nie przerwie.
– Nie.
– Kobiety będą się bały wychodzić z domu.
– Jeszcze bardziej.
Anne-Lie skinęła głową. To była rzeczywistość i problem społeczny. Kobiety bały się wychodzić samotnie. W każdym mieście, wszędzie. Według badań Rady do spraw Zapobiegania Przestępczości więcej niż co piąta kobieta ze strachu choć raz zrezygnowała z wyjścia z domu. Swoboda poruszania się kobiet była ograniczona, ich możliwości również. I to w „normalnych” warunkach.
Kiedy na ulicach nie grasował seryjny gwałciciel.
– Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy – powiedziała i znów się odwróciła do Carlosa.
– Chcesz więcej ludzi?
– Chcę innych ludzi.
Po tych słowach odeszła. Carlos słyszał stukot jej obcasów jeszcze po tym, jak zniknęła mu z oczu. Nie wiedział, co miała na myśli, mówiąc o „innych ludziach”, ale był pewny, że wkrótce się tego dowie.
Jeśli Anne-Lie coś postanowiła, to tak miało być.
– Skończysz niedługo?
Billy usłyszał pytanie zza drzwi łazienki, ale nie dopuścił go do siebie. Wytarł jedynie zaparowane lustro, pochylił się nad umywalką i popatrzył na swoją twarz.
Jak wtedy.
Tego czerwcowego poranka. Kiedy się obudził na kanapie porządnie skacowany. Miał wrażenie, że od tamtego czasu minęły całe wieki. Ta sama twarz, inne lustro.
U niej. U Jennifer.
Kiedy jeszcze nie pamiętał…
Woda płynęła z mokrych włosów, zatrzymywała się w brwiach i spływała na policzki. Popatrzył na siebie. Spojrzał sobie głęboko w oczy. Zwierciadło duszy, jeśli wierzyć temu poetyckiemu sformułowaniu. Gdyby tak rzeczywiście było, zdemaskowałyby go, a najwyraźniej tego nie robiły. Słyszał od innych, że są sympatyczne. My zwykle tak mówiła. „Masz sympatyczne oczy”. Nie zdradzały tej mrocznej chęci, która zalegała mu w żołądku niczym wygłodniały wąż. Nie mówiły o żądzy dominacji i kontroli, którą od pewnego czasu odczuwał, ale udawało mu się ją stłumić. Po tym, co się stało Jennifer. Zwykle nie popadał w głęboką filozoficzną zadumę, ale ostatnimi czasy nie potrafił nie zadawać sobie pytania, kim właściwie jest.
Kim się stał? Czym się stał?
Squash zazwyczaj powodował przyjemne zmęczenie, ale tego wieczoru wyprowadził go z równowagi. Nie rozgrywka sama w sobie, tylko to, co się wydarzyło później. W szatni. Kolega, który chwilę wcześniej wygrał z nim w trzech setach (11-8, 11-8, 12-10), wyszedł spod prysznica, nadal owinięty w pasie ręcznikiem, z mokrymi włosami. Billy postanowił, że weźmie prysznic w domu. Był bardziej wściekły z powodu przegranej, niż chciał to przyznać. Trzy sety, to się, kurwa, nie zdarzyło od lat. Może rozkręcała mu się jakaś choroba albo coś w tym stylu.
– Znasz Jennifer, nie? Jennifer Holmgren – odezwał się kolega, grzebiąc w sportowej torbie w poszukiwaniu dezodorantu.
Billy zesztywniał, wszystkie myśli o meczu zniknęły jak ręką odjął. Wkroczyli na zaminowany teren. Co się stało?
– Tak, kilka razy mieliśmy okazję ze sobą pracować, a co?
Była to prawda, ale nie cała. Co to, to nie. Poza pracą kilka razy poszli ze sobą do łóżka. Więcej razy ze sobą spali, niż pracowali. Ostatnim razem wszystko się spieprzyło.
– Słyszałeś, co się stało?
– Nie. Co takiego?
Rozbrzmiało pukanie i jednocześnie otworzyły się drzwi łazienki. Nigdy się w niej nie zamykali. My uważała, że nie ma takiej potrzeby, bo byli w mieszkaniu tylko we dwoje i wiedzieli, czy jest zajęta, czy nie. Billy podskoczył przy lustrze, jakby przyłapała go na czymś, czego nie powinien robić. W sumie tak było.
– Co ty tu robisz?
– Nic.
– Muszę umyć zęby, chciałam się położyć.
My weszła do łazienki, wzięła elektryczną szczoteczkę do zębów i nałożyła pastę na okrągłą główkę.
– Widziałeś link, który ci przysłałam?
Przepchnęła się obok niego przy umywalce, odkręciła kran i podstawiła pod niego szczoteczkę. Billy przeniósł się myślami do tu i teraz. Zmusił się do tego, chcąc sprawiać wrażenie zaangażowanego i zainteresowanego.
– Tak, chyba tak. A który dokładnie?
– Wysłałam dziś tylko jeden. Töreboda. – Mówiąc, próbowała utrzymać w ustach pastę do zębów, przez co jej głos brzmiał, jakby leżała na fotelu dentystycznym. – Biały drewniany dom na plaży.
Billy pokiwał głową, jakby właśnie sobie przypomniał. Może i wysłała tego dnia tylko jeden link, ale prawda była taka, że już nie otwierał wszystkiego, co mu przysyłała. Mimo to w któryś z przyszłych weekendów zamierzała się przejechać i obejrzeć kilka nieruchomości. Kupią tę, na którą My się zdecyduje, a on będzie udawał zainteresowanego.
Będzie rozmawiał o renowacji i o tym, jak mogą wykorzystać dom.
Pojedzie z nią do banku, żeby sprawdzić, czy dostaną kredyt.
Będzie kiwał głową z uśmiechem i słuchał jej opowieści o tym, jak ich przyszłe dzieci będą uwielbiały spędzać tam wakacje.
Naprawdę będzie chciał, żeby tak było.
Pragnął wspólnej przyszłości. Kochał ją. Przez ostatnie miesiące naprawdę się starał. Chciał zostawić wszystko za sobą. Stać się tym, kim był kiedyś. Mężczyzną, w którym się zakochała. Prostym, porządnym, nieskomplikowanym chłopakiem.
Wmawiał sobie, że nie jest za późno.
My chciała mieć domek letniskowy, a zwykle dostawała, czego chciała. Poznali się ponad rok wcześniej na przyjęciu z okazji midsommar. W październiku doszła do wniosku, że powinni ze sobą zamieszkać, a w maju tego roku, jedenaście miesięcy po ich pierwszym spotkaniu, wzięli ślub.
W czerwcu ją zdradził.
Z Jennifer.
Kobietą, która znała prawdę.
Wiedziała, że coś się w nim zmieniło, kiedy był zmuszony zastrzelić Edwarda Hindego, by uratować Vanję, Charlesa Cederkvista i siebie. Wiedziała, jak się rozkoszował tym upajającym uczuciem. Władzą nad życiem i śmiercią.
Zdradził My z Jennifer, która rozumiała.
Pomagała mu. Pozwalała zrealizować fantazje o kontroli, przewadze, dominacji, połączone z seksem i przyjemnością fizyczną. Pilnowała, by wąż był najedzony, a on znajdował się w równowadze.
Dopóki nie przesadził z alkoholem.
Dopóki wszystko się nie spierdoliło.
Zdał sobie sprawę, że nic nie odpowiedział. Na temat białego drewnianego domu w Töreboda. My wypluła pastę do umywalki i spojrzała na niego z powagą.
– O co chodzi?
– O nic.
– Na pewno? Od powrotu z treningu trochę dziwnie się zachowujesz.
Oczywiście zauważyła. To była jej praca. Odczytywanie ludzi, interpretowanie ich zachowań i sprawianie, by dotarli do pełni swego potencjału. Była dobra. Dobra dla niego. Nie chciał jej okłamywać. Ale nie musiała wiedzieć wszystkiego. Połowa prawdy to nie kłamstwo.
– Pamiętasz Jennifer? Tę, z którą kilka razy pracowałem?
Musiała pamiętać. Sporo o niej opowiadał i My wiedziała, że się spotykali nawet poza pracą.
– Pamiętam, co z nią? – odpowiedziała.
– Myślą, że utonęła.
– Co?
– We Francji. Podczas nurkowania. Wiesz, że uprawiała sporty ekstremalne.
– O, Boże, to straszne! – zawołała My, padła mu w ramiona i go przytuliła. – Tak mi przykro. Wiem, że ją lubiłeś.
– Tak, to prawda.
Przez chwilę stali w milczeniu, aż w końcu My nieco rozluźniła uścisk, uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
– Ale tylko myślą? Nie znaleźli jej?
– Nie, ale odnaleźli jej ubrania przy jakimś systemie jaskiń. To pewnie pokazuje, co się stało… Prądy bywają czasem silne i tak dalej…
My głęboko westchnęła, przeciągnęła się i złożyła mu na ustach delikatny pocałunek.
– Biedaczysko…
Billy nie wiedział do końca, czy mówiła o Jennifer, czy o nim. Znów go objęła. Miała nigdy nie poznać całej prawdy i, jakkolwiek strasznie to brzmiało, skoro Jennifer zginęła we Francji, mógł zostawić całą tę sprawę za sobą. Zacząć sobie wmawiać, że nigdy jej nie było. Zacząć od nowa i tym razem zrobić wszystko jak należy.
Jeszcze nie było za późno.
Sala.
Była tam, a może nadal jest, kopalnia srebra.
To wszystko, co Sebastian wiedział o mieście, w którym na chwilę zagościł. I jeszcze to, że mniej więcej dziesięć kilometrów za miastem, w dużym, czterokondygnacyjnym szaro-beżowym budynku, który zarówno od zewnątrz, jak i w środku nawet nie próbował wyglądać zachęcająco, mieścił się dwugwiazdkowy hotel. Pokój miał pewnie o kilka metrów kwadratowych za dużo na określenie go mianem komórki. Cztery ściany były pomalowane na nikotynowy odcień żółtego, przez co wydawały się brudne. Jedyną ozdobą była prosta, obskurnie oprawiona reprodukcja obrazu Carla Larssona. U wezgłowia wąskiego łóżka znajdował się taboret, który służył za stolik nocny. W nogach łóżka na narożnej półce stał mały pękaty telewizorek. Nikt nie próbował ukryć kabli – ani od telewizora, ani od stojących w pokoju dwóch lamp. Do tego łazienka, w której z trudem mógł się obrócić, nie uderzając się przy tym o ścianę. Oczywiście, w obecnych czasach prowadzenie księgarni jest trudne, ale nie sądził, że aż tak… Należało polubić ten stan rzeczy i walczyć, jak mówił kierownik, kiedy w czasie wizyty Sebastiana poruszyli temat kłopotów z książkami w wersji papierowej.
Walczyć i polubić.
Sebastian zaakceptował taki stan rzeczy.
Może nawet się z nim pogodził, ale ni cholery nie musiał lubić.
Nie był już częścią grupy z Krajowego Wydziału Zabójstw. Torkel w końcu miał dość. A dokładniej: to Vanja miała go dość, a Torkel musiał dokonać wyboru. Wybrał Vanję. Nic dziwnego, Sebastian też by tak zrobił na jego miejscu. Dziwne było jedynie to, że pozwolono mu zostać na półtora roku. Można ująć to tak: starał się zostać współpracownikiem miesiąca.
Vanja. Jego córka.
Nie widział się z nią od czerwca.
Pamiętał, co czuł, kiedy zostawił ją w garażu pod Waterfrontem i odjechał z bombą w samochodzie: że widzi ją po raz ostatni.
Że Vanja zniknie z jego życia.
Na zawsze.
Wyglądało na to, że tak właśnie będzie. Długo miał nadzieję, że Vanja go odwiedzi, zapyta, jak się czuję, ale nie przyszła ani razu. Było jasne, że nie chciała mieć z nim żadnego kontaktu.
To była jego wina. Oczywiście.
Jak zwykle.
Miał tyle szans i nie wykorzystał ani jednej.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że wciąż dokonywał niewłaściwych wyborów, szkodził sam sobie. Jednak za każdym razem, gdy czuł coś, co można było przyrównać do szczęścia albo chociaż zadowolenia, pojawiało się poczucie winy.
Puścił ją.
Swoją drugą córkę.
Trzymał maleńką dłoń, ale pozwolił, by dziewczynkę zabrała woda.
Nie zasługiwał na to.
Jego wina, wiedział o tym. Jednak wiedzieć, że to czy tamto jest błędem, a coś z tym robić to dwie różne rzeczy. A on się nie zmienił.
W ogóle nie brał udziału w pracach zespołu po ich ostatniej sprawie, Mordercy z Reality Show, Davida Lagergrena – człowieka, który zabijał, by zaprotestować przeciwko ogłupianiu i infantylizacji społeczeństwa, ale skończył jako terrorysta. Rozprawa odbyła się we wrześniu i, co nie było zaskoczeniem, Lagergren został skazany na dożywocie. Sebastian podejrzewał, że minie trochę czasu, zanim będzie mógł się ubiegać o zwolnienie warunkowe.
Jedynym pozytywnym aspektem sprawy Lagergrena było to, że w raporcie opisano go jako ważny element śledztwa, człowieka, który odegrał kluczową rolę w namierzeniu i schwytaniu sprawcy. Spektakularna szalona jazda, zakończona wybuchem w zatoce Riddarfjärden także mu nie zaszkodziła. Było na ten temat kilka materiałów w programach śniadaniowych i informacyjnych podczas letniego sezonu ogórkowego.
W sierpniu odezwało się jego dawne wydawnictwo. Było pewne zainteresowanie książkami o Edwardzie Hindem i zastanawiali się, czy mógłby napisać nową. Może o Lagergrenie? Sebastian grzecznie, lecz stanowczo odmówił. Nie chciał przykładać ręki do wzrostu zainteresowania tym człowiekiem. Byli ludzie, którzy bardziej go interesowali.
Na przykład Ralph Svensson.
Człowiek, który na zlecenie Hindego zabił cztery kobiety.
Kobiety, z którymi Sebastian miał – czasem bardzo krótkie – relacje seksualne.
Poza tym zabił jego starego przyjaciela i kolegę z pracy Trollego Hermanssona.
Wydawnictwo było zachwycone tym pomysłem. Byłaby to naturalna kontynuacja poprzednich książek, a poza tym miałaby związek z nim samym, dzięki czemu stałaby się znacznie bardziej osobista i demaskatorska. Sebastian nie miał zamiaru pisać osobistej ani demaskatorskiej książki, ale przystał na propozycję i rozpoczął pracę. Spędzał dnie w mieszkaniu, nie w biurze, nieużywanym od wielu lat. Przez długi czas korzystał tylko z pokoju gościnnego, kuchni i łazienki. Reszta za bardzo mu przypominała o innych czasach.
Szczęśliwszych.
O czasach radości.
Jedynych, które potrafił sobie przypomnieć.
Czasach z Lily i ich córką. Nie mieszkali tam szczególnie długo, po ślubie przeprowadzili się do Kolonii, ale spędzili w tym miejscu trochę czasu. Sabine miała swój pokój. Vanja też kilka razy w nim nocowała.
Kiedy jeszcze go nie nienawidziła.
Zanim wszystko zniszczył.
Książka miała mieć tytuł Uczeń i podtytuł Co zostało po Edwardzie Hindem. Na razie zajmował się tylko researchem i przygotowywał do pierwszego wywiadu z Ralphem, zaplanowanego na następny tydzień.
Miał sporo roboty.
Sebastian rzucił okiem na komputer leżący na łóżku, ale odrzucił pomysł. Tak jak powinien był zrobić, kiedy wydawnictwo odezwało się do niego z planem małego wykładowo-autorskiego tournée. Sześć miejsc w różnych zakątkach kraju w ciągu dwóch tygodni. Miało to się zbiec w czasie z wydaniem wcześniejszych książek w limitowanej serii kieszonkowej.
Wyraził zgodę.
Właśnie dlatego siedział w depresyjnym pokoju hotelowym w Sali.
Jedyna księgarnia w mieście występowała w charakterze gospodarza wizyty. Był to wielki, dobrze zaopatrzony sklep niedaleko od Stora Torget. Pracownicy wydawali się autentycznie uradowani, że przyjechał. Na widowni zasiadało czterdzieści osób, może czterdzieści pięć. Oczywiście przewaga kobiet, jak na większości wydarzeń kulturalnych w każdej części kraju.
Nie żeby Sebastian narzekał.
Jeśli chciał, miał powodzenie u kobiet. Najczęściej chciał. Prawie zawsze.
Flirt, uwodzenie, a potem seks należały do nielicznych rzeczy, które nadal potrafiły go ożywić.
Tymczasowo wypełnić pustkę. Złagodzić ból.
W księgarni ludzie jak zwykle słuchali bacznie i z zainteresowaniem. Zwłaszcza jedna kobieta, prawie pięćdziesięcioletnia, siedząca na prawo od prowizorycznej sceny. Jako pierwsza zaczęła zadawać pytania, gdy zachęcono do tego publiczność, a po spotkaniu przyszła z obiema książkami do podpisania. Stare wydanie, zauważył Sebastian. Kupione, zanim jego zaangażowanie w sprawę Mordercy z Reality Show tymczasowo umieściło go na radarach w charakterze celebryty.
– Może pan napisać: „Dla Magdy” – powiedziała i posłała mu uśmiech, w którym przynajmniej on zobaczył nutkę podziwu. Fanka, pomyślał. W takim razie powinno pójść łatwiej.
– To pani? – zapytał, odwzajemniając uśmiech.
– Tak. Może pan też dopisać coś osobistego, jeśli ma pan ochotę – dodała i spojrzała mu w oczy.
Napisał na wyklejce książki kilka zdań i kontynuował rozmowę, kiedy podpisywał książki pozostałym czekającym w krótkiej kolejce. Potem wyszli razem i kobieta zapytała, gdzie mieszka. Odpowiedział, a ona wyraziła ubolewanie. W Sali były lepsze hotele.
Naprawdę miał taką nadzieję.
Dla dobra Sali.
Z zamyślenia wyrwał go sygnał z komputera. Przychodząca rozmowa na Skypie. Nie musiał patrzeć na ekran, aby wiedzieć, kto dzwoni. Przez chwilę się zastanawiał, czy da radę z nią porozmawiać, doszedł do wniosku, że tak, i zaakceptował połączenie. Na ekranie pojawiła się Ursula.
– Cześć. Nie obudziłam?
– Nie, wszystko w porządku – odpowiedział i poczuł, że słusznie zrobił, odbierając. Ucieszył się na jej widok.
– Gdzie jesteś? – zapytała, kiedy się przyjrzała ekranowi i nie rozpoznała tła.
– W gównianym hotelu w Sali.
– Co ty tam robisz?
– Takie tam książkowe sprawy. A ty?
– Jestem nadal w pracy.
– No tak, widzę.
Rozpoznał ścianę za jej plecami. Siedziała w sali konferencyjnej na drugim piętrze, o której nigdy nie mówili inaczej niż „Pokój”. Było to stałe miejsce, gdzie członkowie zespołu zbierali wszystkie informacje o sprawach, nad którymi pracowali. Sebastian przyłapał się na tym, że mu go brakuje. Że tęskni za tym wszystkim. Za pracą, kolegami. Nie miało to sensu, bo najprawdopodobniej nigdy więcej tam się nie znajdzie.
– Nadal nie masz życia albo jesteś zawalona robotą?
– Pomagam ludziom z Wydziału Spraw Zamkniętych.
Oznaczało to, że Krajowy Wydział Zabójstw nie ma żadnej nowej sprawy, a ona wciąż nie zorganizowała sobie życia. Nie powinien dalej drążyć tego tematu. Zadzwoniła do niego późnym wieczorem, żeby porozmawiać. Myślała o nim. Powinien być wdzięczny, że ktoś o nim myśli. Niemniej wdzięczność i odpuszczanie nie do końca leżały w jego naturze.
– Czyli Torkela nie ma?
Ursula prychnęła, nachyliła się i trochę ściszyła głos, zupełnie niepotrzebnie. Sebastian nie wyobrażał sobie, by o tej porze mogła nie być sama w biurze. Z całą pewnością w Pokoju nie było nikogo innego.
– Kończy punktualnie o siedemnastej każdego dnia, odkąd zamieszkał z Lise-Lotte.
Sebastian zauważył, że przynajmniej nie powiedziała „z tą całą Lise-Lotte”. Zawsze to jakiś postęp, ale wydawało mu się, że nadal słyszy w jej głosie ukłucie zazdrości, gdy pojawiał się temat nowej miłości Torkela. Może tylko to sobie wmawiał. To Ursula zakończyła ich związek. Choć nie musiało to znaczyć, że chciała jego szczęścia z kimś innym. Może to małostkowe i głupie, ale Ursula jest tylko człowiekiem, a ludzie potrafią być i małostkowi, i głupi.
– Kiedy wracasz do domu?
– Jutro.
– Chcesz się spotkać? Może zjeść razem kolację?
– Jasne, czemu nie.
Ursula wybuchnęła krótkim śmiechem.
– Nie przesadzaj z tym entuzjazmem…
Zanim Sebastian zdążył odpowiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi.
– Kto to?
– Room service.
– W takim gównianym hotelu, o tej porze?
Czasami zapominał, że była niewiarygodnie dobrą policjantką.
– Muszę kończyć. Do jutra.
Zanim Ursula zdążyła o coś zapytać albo zaprotestować, wyłączył ją. Uśmiechnął się lekko do siebie. Mimo wszystkich złych wyborów nie udało mu się odciąć od wszystkiego i wszystkich. Lubił Ursulę. Przez lata było między nimi burzliwie, ale teraz unormowało się w coś, czego nie mógł określić inaczej, jak tylko mianem przyjaźni. Nawet jeśli celem było ponowne zaciągnięcie jej do łóżka. Nie dlatego, że szczególnie za nią tęsknił albo sądził, że seks zbliży ich do siebie. Chodziło tylko o to, że widział wyraźnie, iż będzie musiał o to walczyć. Grać w tę grę chyba lepiej niż kiedykolwiek przedtem, tylko po to, żeby wygrać. Ona stanowiła prawdziwe wyzwanie.
W odróżnieniu od wieczora, który mnie teraz czeka, pomyślał.
Otworzył drzwi na korytarz.
Stała za nimi Magda. Z księgarni.
Nie wiedział, jak ma na nazwisko. Nie zamierzał zresztą się tego dowiadywać. Zdjął kurtkę z haczyka przy drzwiach i włożył na siebie.
– Skoczymy gdzieś na drinka czy chcesz coś zjeść? – zapytał i wyszedł na korytarz. Nie miał zamiaru dać jej szansy na zaproponowanie, by zostali.
Ten pokój nie nadawał się nawet do tego, by się w nim pieprzyć.
Billy leżał rozbudzony i patrzył w sufit, próbował zyskać kontrolę nad oddechem. Rzucił spojrzenie na My. Spała spokojnie, jak zwykle na lewym boku. W takim razie pewnie nie wydał żadnego dźwięku.
Nie krzyczał.
Jak to miało miejsce we śnie.
Nie nawiedzał go już od jakiegoś czasu, ale teraz powrócił. Billy się domyślał, że to reakcja na rozmowę w szatni i wszystko, co nastąpiło później. My pytała, czy chce o tym porozmawiać, ale była na tyle mądra i empatyczna, by nie nalegać, kiedy odpowiedział przecząco. Mimo to była przy nim przez resztę wieczoru, czujna i wyrozumiała. Zazwyczaj zasypiała, gdy tylko dotknęła głową poduszki, ale tym razem tylko leżała i go obejmowała, gładziła po głowie. Blisko. Skóra przy skórze. Obecna, gdyby jej potrzebował.
Była dla niego dobra. Znacznie lepsza, niż na to zasługiwał. Jednak zamierzał to zrobić. Czas zmieni wszystko, co się wydarzyło, w odległe wspomnienie. Wspomnienie, które zniknie gdzieś w tle. Będzie cichym szeptem, a on nauczy się go nie słuchać.
I wtedy pojawił się sen.
Nie ma w nim nic sennego. Nic abstrakcyjnego ani nierzeczywistego. Żadnych miękkich konturów, niczego, co tonuje lub upiększa. Wręcz przeciwnie. Wszystko jest bezwzględnie klarowne i szczegółowe.
Zabrał go z powrotem.
Biegnie z łazienki, przez całe mieszkanie, do sypialni Jennifer, w której ona leży naga na łóżku. Dłonie ma w górze, przypięte kajdankami do wezgłowia. Nogi rozsunięte, przywiązane wąskimi skórzanymi paskami. Jego oddech jest tak ciężki, że aż się trzęsie, kiedy wyciąga rękę do jej ramienia, by po chwili poczuć wahanie.
Do tamtego czasu i miejsca.
Intensywnie fioletowe ślady na jej szyi. Pozostawione przez jego palce. Z przodu dwa wyraźne kciuki, które się ścisnęły pod krtanią. Jej twarz. Czubek języka, wystający spomiędzy suchych warg. Naczynia krwionośne, które pękły pod skórą twarzy, wpatrzone w niego oczy, przed którymi nie może uciec…
Odrzucił kołdrę i usiadł na łóżku. Wiedział, że tej nocy już nie zaśnie. Niepokój znów trzymał go w kleszczach. Paraliżował i ściskał niemal tak mocno, jak wtedy.
Kiedy to się stało.
Nie pamiętał w szczegółach, co się działo tuż po tym, jak ją zobaczył. Nie wiedział, ile czasu upłynęło, zanim jako tako odzyskał kontrolę. Przypominał sobie tylko, że absurdalnie powszednie myśli – że nie zdąży na pociąg na zachodnie wybrzeże i My będzie na niego zła – mieszały się ze świadomością, co zaszło. Do czego doprowadził.
Jennifer nie żyła.
I to on ją zabił.
Panika w połączeniu z kacem sprowokowały wymioty. Kiedy już wstał znad sedesu i przepłukał usta, żeby nie czuć w nich smaku wymiocin, pomyślał, że trzeba to zgłosić. Zadzwonić na policję, do kolegów. Wszystko im opowiedzieć. Przekonać, że to był nieszczęśliwy wypadek. Ale się powstrzymał. Nie zrobiłoby to wielkiej różnicy. Nie miał zamiaru jej zabić, ale co z tego.
Jennifer i tak nie żyła, a on był mordercą.
Straciłby wszystko. Pracę, My, przyjaciół, wszystko.
Przypomniał sobie, jak wrócił do salonu, klął i płakał, uderzał się dłońmi w skronie, żeby odzyskać jasność widzenia.
Co robić: postąpić słusznie czy uratować siebie.
Wewnętrzna walka.
W końcu podjął decyzję. Pamiętał ten moment. Siedział wtedy na jej kanapie, opuścił wzrok na czekan i karabinki wspinaczkowe wiszące na ścianie. Nie tylko się zdecydował, ale i zaczął układać plan. Wiedział, co zrobi. Co musi zrobić.
Uratować siebie i wszystko, co posiada.
Billy wstał z łóżka i wyszedł z sypialni, cicho zasunął za sobą drzwi i na palcach podszedł do laptopa na stole w kuchni. Teraz, kiedy Jennifer była oficjalnie uznana za zaginioną i nie wykluczano jej śmierci, istniało ryzyko, że ktoś zechce się cofnąć w czasie i prześledzić ostatnie miesiące jej życia. Nie wolno mu było popełnić błędu.
Usiadł, otworzył komputer i się zalogował. Plan był prosty, ale jego realizacja wymagała czasu i konkretnych umiejętności, które posiadał.
Postanowił cyfrowo utrzymać Jennifer przy życiu.
Tamtego dnia zadzwonił do My i powiedział, że musi popracować jeszcze tydzień nad sprawą Mordercy z Reality Show. Prokurator nie chciał, by w śledztwie pozostała choćby najdrobniejsza luka. My oczywiście była rozczarowana, zaproponowała, że wróci do Sztokholmu dotrzymać mu towarzystwa. Udało mu się ją od tego odwieść, powiedział, że będzie lepiej, jeśli zostanie na zachodnim wybrzeżu, spędzi czas z koleżankami, jak to zaplanowały, a on przyjedzie tak szybko, jak tylko będzie mógł.
W ten sposób kupił sobie tydzień.
Zabrał telefon Jennifer, jej komputer, kartę debetową, czytnik kart i inne przedmioty, które mogłyby mu się przydać. Sprawdził, jak często aktualizowała statusy w mediach społecznościowych. Miał szczęście. Instagram mniej więcej raz w tygodniu, Facebook podobnie. Było kilka rozmów na Messengerze, ale nic, z czym nie mógłby sobie poradzić. Wiedział, że najtrudniej będzie, jeśli ktoś zadzwoni, ale tu znów sprzyjało mu szczęście. Okazało się, że jej najbliżsi wolą się z nią kontaktować za pośrednictwem esemesów i Snapchata. W tych rzadkich przypadkach, kiedy telefon dzwonił, po prostu czekał, aż przestanie, a potem odpowiadał esemesowo: „Widziałam nieodebrane połączenie od ciebie, czy to coś ważnego?”. Najczęściej nie było ważne i całą sprawę dało się załatwić krótką wymianą wiadomości.
Spędził tydzień w Sztokholmie na sporadycznych aktualizacjach statusów Jennifer. Chodziła w nich sama po mieście i wymyślała różne rzeczy. Najczęściej nie było jej na zdjęciach, które wrzucał, ale czasami czuł się zmuszony do wyprodukowania selfie. Niezbyt często, bo było to czasochłonne i ryzykowne – należało się postarać o poprawne proporcje, światło i odległość. Nowoczesna technika ułatwiała sprawę. Możliwości fałszowania zdjęć i filmów były większe niż kiedykolwiek i jeśli ktoś umiał to robić, w zasadzie nie dało się odróżnić falsyfikatu od prawdziwego zdjęcia. Resztę czasu poświęcił na czytanie jej wpisów, żeby się zapoznać ze stylem, sposobem formułowania myśli, używania skrótów i emotikonów. Udało mu się umknąć przed kilkoma zaproszeniami na drinki, wypady do spa i na grilla. W zasadzie nikt nie podawał w wątpliwość jej dalszego istnienia.
Tydzień później pojechał na zachodnie wybrzeże i do My. Wtedy było najtrudniej. Podczas samotnego pobytu w Sztokholmie mógł sobie pozwolić na tak absolutne skupienie na zadaniu, że czasem wręcz zapominał, dlaczego to wszystko robi. Kiedy wkroczył do prawdziwego świata, było trudniej. Zwykli ludzie, życie towarzyskie, koledzy, dzieci kolegów, minigolf, spacery, noce z My. Czasami łapał się na wrażeniu, że stoi poza tym, co się dzieje dookoła, i patrzy na siebie z dystansu, pewny, że widać po nim, czym się stał. Że tak mocno próbuje się zachowywać normalnie, iż efekt jest odwrotny. Dodawał pojedyncze wpisy, z których wynikało, że Jennifer nadal jest w Sztokholmie, ale zamierza wkrótce wyjechać.
Odnalezienie jej ubrań i rzeczy osobistych zajęło im więcej czasu, niż się spodziewał. Wprawdzie wybrał jaskinię znaną z tego, że nurkowanie w niej jest trudne – w dużych częściach niezbadaną i dlatego też niezbyt chętnie odwiedzaną. Ale jednak.
W połowie czerwca pojechał do Francji.
Przedtem postarał się stworzyć wrażenie, że „zgubiła” telefon niemal na tydzień, i prosił wszystkich chętnych o kontakt przez Messengera. Tym sposobem przynajmniej nie musiał aktualizować zdjęć. Potem wróciła i podzieliła się wiadomością o zakupie wycieczki autokarowej do Francji, nie wspominając jednak, że zamierza tam nurkować.
Francja była wyzwaniem.
Po pierwsze, musiał wyjechać prawie na tydzień, nie budząc podejrzeń My. Po drugie, sfałszować podróż autokarem, nie pokazując samego autokaru, żeby nikt się nie skontaktował z firmą transportową, dopilnować, żeby Jennifer zarezerwowała hotel z automatyczną recepcją bez kamer monitoringu przy wejściu, zameldować się późno, a wymeldować wcześnie, żeby jak najmniej gości miało okazję ją zobaczyć. Kontrolować, gdzie jest używana karta kredytowa.
Po czterech dniach zaprzestał wszelkich aktualizacji, a Jennifer zniknęła. Pocztą pantoflową dotarła do niego wieść, że jej ojciec zgłosił zaginięcie, kiedy nie przyszła do pracy na początku sierpnia, choć tak się umawiali. Ale potem wszystko trwało.
Aż do teraz.
Wreszcie znaleziono jej rzeczy, które ułożył przy systemie jaskiń, stanowiących poważne wyzwanie dla nurka. Nurkowanie w pojedynkę było nieodpowiedzialne, ale każdy, kto znał Jennifer, pomyślałby, że byłaby do tego zdolna.
Dla kopa, wyzwania, adrenaliny.
Przynajmniej Billy miał taką nadzieję.
Przeglądał jej feedy na wszystkich platformach. Popatrzył na kilka świeżych wpisów na Facebooku: znajomi nie mogli uwierzyć, że to prawda, i mieli nadzieję, iż Jennifer znów się odezwie, ale nie sądził, by popełnił jakiś błąd. Nikt nie zareagował na to, że nie widział jej IRL od końca czerwca.
– Co robisz?
Billy podskoczył na dźwięk głosu My. Szybko pojął, że nie widziała ekranu, i zmienił widok na coś związanego z pracą.
– Pracuję. Nie mogłem spać.
My podeszła do niego i go objęła, szybko rzuciła okiem na ekran, a potem się nachyliła i pocałowała go w głowę.
– Przez to, co się stało z Jennifer?
– Pewnie tak.
– Posiedzieć z tobą?
Położył jej dłoń na pupie i westchnął.
– Nie, pójdź się położyć.
Tylko skinęła głową, ale nie ruszyła się z miejsca. Tajemnica go gryzła, ale wiedział, że wkrótce już nie będzie ich rozdzielała. Kiedy wypadek podczas nurkowania stanie się oficjalną wersją wydarzeń, będzie mógł nawet sobie wmówić, że rzeczywiście tak było. Krzyk, który przez cały czas kipiał pod powierzchnią, stanie się szeptem. Był o tym przekonany.
Oczywiście nigdy nie znajdą ciała Jennifer.
To również musiał załatwić w Sztokholmie.
Tydzień był wypełniony do granic.
14 października
Minął już dzień.
Od mojej zdrady.
Od zdradzenia was wszystkich. Nie udało mi się.
Nie dało się zasnąć.
Tylko ta ochota, aby wyjść. Pójść na górę.
Pamiętasz letnie noce, kiedy siedzieliśmy na dachu?
Patrząc na miasto.
Najczęściej milczeliśmy, ale czasami rozmawialiśmy.
O wszystkim. O przyszłości.
Nigdy nie sądziliśmy że będzie tak krótka.
Zjawiła się policja. Przybyli tam, dokąd uciekła Klara. Udało mi się ich zobaczyć na własne oczy.
Szkoda byłoby popełnić błąd.
Szkoda, gdyby się okazało, że są tuż-tuż.
Potrzebuję więcej czasu.
Wydawało mi się, że będzie go więcej.
Z drugiej strony, wtedy też tak myśleliśmy.
Nocami, na dachu.
Nie dotarły do mnie żadne informacje o Gävle.
A więc jeszcze trochę im zostało.
Nie ma sensu spekulować.
Kontynuuję zgodnie z planem.
Jeszcze nie koniec.
Wiele do tego brakuje.
Jutro pojadę do Västerås.
Sebastian otworzył brązowe drewniane drzwi hotelu. Kiedy podchodził do recepcji, młody mężczyzna za ladą uśmiechnął się do niego.
– Dzień dobry – powiedział tak dziarskim i śpiewnym tonem, że Sebastian znienawidził go już po dwóch słowach. Wlepił w niego wzrok, po czym ruszył dalej bez słowa. – Ma pan gości.
Sebastian przystanął. W pierwszym odruchu chciał zawrócić i odejść. Uciec. Nie było nikogo, kto mógłby go tu odwiedzić. Nikogo oprócz Magdy. Czy zdążyła dotrzeć do hotelu przed nim? Obudziła się sama w łóżku, poczuła się wykorzystana i wskoczyła w samochód, niezadowolona z roli, która jej przypadła. Przebiegł myślami wieczór i noc. Miała przy sobie jego książki, sporo wiedziała na jego temat. Była nim bardzo zainteresowana.
Za bardzo?
Jeśli tak, to miał nadzieję, że przyjechała na niego nakrzyczeć. To jeszcze mógł znieść. Dopiero gdyby nalegała na ciąg dalszy, zrobiłoby się nieciekawie. Bóg jeden wie, że w jego życiu nie brakowało kobiet, które zbyt wiele sobie obiecywały po jednej wspólnej nocy. Ostatnia siedziała w więzieniu dla kobiet w Ystad za próbę zabicia Ursuli.
– Tu jesteś!
Sebastian odwrócił się w stronę korytarza wiodącego w głąb hotelu. Przy ścianie stały dwa czarne skórzane fotele i niski stolik z darmowymi gazetami. W jednym z foteli siedziała kobieta. Nie Magda. Sebastian obstawiał, że miała około czterdziestki. Ciemne włosy do ramion, błękitne oczy i ładną figurę, którą odruchowo zauważył pod płaszczem, kiedy odłożyła przeglądaną gazetę i wstała.
– Nie poznajesz mnie – oznajmiła i podeszła do Sebastiana z lekkim uśmiechem rozbawienia.
– Nie – odpowiedział szczerze.
Czy powinien ją kojarzyć? Czyżby była na spotkaniu w księgarni poprzedniego wieczoru? Zwróciłby na nią uwagę. Była znacznie bardziej interesująca niż nudnawa Magda, z którą spędził noc.
– Anne-Lie Ulander, poznaliśmy się w Lund.
Wciąż nic mu to nie mówiło. Spał z nią?
Możliwe. Prawdopodobnie. Miał taka nadzieję.
Nie wyjaśniało to jednak, dlaczego znalazła się w jego hotelu w Sali o wpół do siódmej rano. Kiedy ostatnio był w Lund? Przed wielu laty.
– Pomagałeś nam tam przy śledztwie – wyjaśniła.
– Jesteś policjantką z Lund – ustalił Sebastian i stracił zainteresowanie, kiedy zdał sobie sprawę, że to pewnie coś związanego z pracą.
– Byłam, teraz jestem w Uppsali.
– Aha, no proszę.
– Jadłeś już śniadanie?
Nie jadł. Magda wciąż spała, kiedy tuż po piątej wymknął się z pokoju. Sprawdził na mapie w telefonie, że powrót do hotelu zająłby mu niecałe czterdzieści minut. Miał nadzieję, że spacer dobrze mu zrobi, pozwoli zatrzymać przelotne uczucie zadowolenia, ale już w połowie drogi przez mroczne, wyludnione miasto znów czuł się pusty i ciężki. Zdecydował się więc na okrężną trasę w nadziei, że słońce zdąży wzejść, że świat dosłownie się rozjaśni, ale kiedy dotarł na miejsce, nadal było ciemno.
Ciemno i depresyjnie.
Postanowił jednak, że się nie zatrzyma. Wejdzie od razu do pokoju, spakuje się i wymelduje. Wtedy jednak pojawiła się Anne-Lie.
– Nie jadam śniadań – odpowiedział. Nie była to prawda, ale nie chciał przedłużać pobytu w Sali ani poznawać odpowiedzi na pytanie, dlaczego odnalazła go policjantka z Uppsali.
– A ja tak – odparła Anne-Lie, posłała mu uśmiech, rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym stali, i chwyciła go za ramię. – Ale nie tutaj.
– Nie.
Odpowiedź była krótka i zwięzła. Nie zostawiała miejsca na interpretację lub nieporozumienia, ale widział wyraźnie, że Anne-Lie tak łatwo nie odpuści.
– Dlaczego? – zapytała i sprawiała wrażenie bardziej zaciekawionej niż rozczarowanej. Ugryzła kęs kanapki z awokado, którą sobie kupiła.
– Bo nie chcę.
Prosta prawda.
Sebastian postawił na stoliku filiżankę kawy – jedyne, co zamówił w kawiarni, do której zabrała go Anne-Lie. Oprócz nich znajdowało się tam jeszcze tylko czterech klientów. Pora nadal była wczesna.
– Mogę coś zrobić, żebyś zmienił zdanie? – spytała Anne-Lie i spojrzała mu w oczy nad krawędzią szklanki soku marchwiowego. W pytaniu nie było najmniejszych śladów podtekstu seksualnego ani zaproszenia, Sebastian postanowił więc udawać, że niczego takiego nie odczytał.
– Jak mnie znalazłaś?
– Zadzwoniłam do Torkela Höglunda. Powiedział, że już z nim nie pracujesz, tylko piszesz książkę. To prawda?
Zdziwił się, że Torkel o tym wiedział. Ursula musiała mu wygadać. Zastanawiał się, czy zapytał ją z ciekawości, czy też powiedziała mu nieproszona. Nie żeby miało to jakieś znaczenie. Torkel nie zaliczał się do kolegów, za którymi tęsknił.
– Więc zadzwoniłam do twojego wydawnictwa i powiedzieli, że jesteś tutaj – kontynuowała Anne-Lie, kiedy nie doczekała się odpowiedzi.
– Dlaczego po prostu nie zadzwoniłaś do mnie?
– Odebrałbyś?
– Nie.
– Oddzwoniłbyś?
– Nie.
Anne-Lie znów się uśmiechnęła do Sebastiana, jakby była rozbawiona jego wyraźnie niechętnym nastawieniem.
– Dojazd tutaj zajmuje tylko czterdzieści pięć minut – powiedziała i wzruszyła ramionami. – Pomyślałam, że będzie ci trudniej odmówić, jeśli się spotkamy osobiście – kontynuowała, omiatając wzrokiem stolik naprzeciwko. – Zwłaszcza jeśli zaproszę cię na śniadanie.
– Nie, nie jest mi trudniej – wtrącił Sebastian. – Właśnie to zrobiłem.
Uśmiech zniknął jej z twarzy. Wzięła do ręki serwetkę i wytarła usta, a potem się ku niemu nachyliła. Tym razem z powagą.
– Mamy tu dwa brutalne gwałty i jedną próbę w ciągu niecałego miesiąca. On nie przestanie. Ucierpią kolejne kobiety. To drapieżnik.
– Jakich wielu – skwitował Sebastian i wzruszył ramionami.
– I nie masz poczucia, że powinieneś w miarę możliwości spróbować to ukrócić? – spytała Anne-Lie. Ponownie ze szczerą ciekawością w głosie.
Sebastian popatrzył jej w oczy. Szczera odpowiedź brzmiała: nie, nie miał. Nie był odpowiedzialny za cały świat. Nie kierowało nim pragnienie, by uczynić go lepszym. Odpowiadał za siebie i za to, co sam robił. Nigdy nie rozumiał ludzi, którzy po czyimś głupim występku „wstydzą się, że są Szwedami”, „wstydzą się, że są ludźmi” albo w ogóle odczuwają wstyd za innych. Nie wierzył w winę zbiorową. Ani w zbiorową odpowiedzialność. Miał świadomość, że jeśli zacznie to tłumaczyć, wyjdzie na dokładnie tak egoistycznego i nieczułego, jakim był. Tymczasem przyłapał się na myśli, że z jakiegoś powodu nie chce, by Anne-Lie miała o nim złe zdanie.
– Nie pracuję już w policji – oznajmił więc, spuścił wzrok i wypił łyk kawy.
– Z wyboru?
Sebastian spojrzał na nią pytająco. Było wyraźnie widać, że nie zamierza odpowiedzieć, więc mówiła dalej:
– Zrezygnować z Krajowej Policji Kryminalnej, żeby jeździć do księgarzy w małych mieścinach i rozmawiać o książkach sprzed dwudziestu lat?
Sebastian nadal milczał. Anne-Lie odsunęła talerz, splotła ręce pod brodą i przygwoździła go wzrokiem.
– Czytałam twoje książki. Są okej, jesteś przyzwoitym pisarzem, ale cholernie dobrym psychologiem kryminalnym.
– Najlepszym – usłyszał własną rutynową odpowiedź.
– Dlaczego w takim razie nie robisz tego, w czym jesteś najlepszy, tylko coś, w czym jesteś taki sobie?
– Bo nie chcę.
– Okej, spoko, przynajmniej próbowałam – powiedziała i opadła na oparcie. – Muszę spróbować z tym drugim: Perssonem Riddarstolpem.
– To idiota – odparł Sebastian. Nie potrafił powstrzymać małego uśmieszku. – Rozumiem, co próbujesz zrobić.
– Co próbuję zrobić? – odparła Anne-Lie, a czarujący uśmiech wrócił na swoje miejsce.
– Wykorzystujesz moją udokumentowaną niechęć do Riddarstolpego, żebym się zgodził z tobą pracować. To nie zadziała.
– No to dokończymy śniadanie w miłej atmosferze i każde odjedzie w swoją stronę. – Anne-Lie uniosła filiżankę kawy i z powrotem się odchyliła. – Oglądałeś ostatnio jakiś dobry film?
Sebastian lustrował ją wzrokiem. Była inna niż policjantki, z którymi wcześniej pracował. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego nie chce, żeby źle o nim myślała. Polubił ją. Nie zamierzał jednak dla niej pracować, a ona nigdy by się z nim nie przespała, więc musiało się zakończyć tak, jak powiedziała: zjedzą śniadanie w miłej atmosferze i każde odjedzie w swoją stronę.
Jej telefon zaczął dzwonić. Wyjęła go z kieszeni, spojrzała na wyświetlacz i bez żadnych przeprosin odebrała.
– Cześć Vanja, o co chodzi?
Odwróciła się od Sebastiana i słuchała odpowiedzi, ale praktycznie nie zwracał na to uwagi. Czyżby się przesłyszał?
To była Vanja? Jego Vanja?
Pracowała teraz w Uppsali?
Wiedział, że zrobiła sobie przerwę od wydziału, ale nie rozmawiał z Ursulą o jej aktualnym miejscu pobytu. On nie pytał, a ona nie mówiła. Anne-Lie zakończyła rozmowę słowami, że wróci do pracy około dziewiątej, i położyła telefon na stole. Tym razem też nie przeprosiła.
– Kto to był? – spytał Sebastian, starając się utrzymać neutralny ton.
– Jedna z moich śledczych. Na pewno ją znasz, jest z Krajowego Wydziału Zabójstw. Ma na imię Vanja.
– Vanja Lithner.
– Tak, to ona. Dobra dziewczyna.
Sebastian był ostatnim człowiekiem, który wierzyłby w boską interwencję, los czy choćby przypadek, ale to… Vanja była w Uppsali i pracowała nad śledztwem, o udział w którym właśnie go poproszono. Wczesnym rankiem coś takiego spotkało go akurat w Sali, ze wszystkich pieprzonych miejsc.
Nowa szansa
Ostatnia szansa.
Wziął filiżankę z kawą i opadł na oparcie krzesła. Starał się nie robić wrażenia zbyt gorliwego.
– Myślałem o tym, kiedy rozmawiałaś przez telefon… – zaczął i wypił łyk kawy, jakby musiał się zastanowić, jak to ująć. – Czyli myślisz, że ten sprawca okaże się gorszy od Człowieka z Haga?
Anne-Lie spojrzała na niego z zaskoczeniem. Cokolwiek sądziła na temat jego myśli, na pewno nie zastanawiał się nad jej sprawą.
– Jeśli będzie kontynuował, to tak – odpowiedziała z nadzieją w głosie.
Sebastian kiwnął głową, zdawał się zastanawiać, a potem popatrzył jej w oczy.
– Okej, opowiedz więcej.
– Kurwa, chyba nie mówisz poważnie?
Nie było pewne, do kogo się zwróciła Vanja, ale ponieważ odkąd wszedł do biura, nie odrywała od niego wzroku, Sebastian założył, że sam jest adresatem tego krótkiego wybuchu, nawet jeśli za jego obecność odpowiadała Anne-Lie.
Kiedy skręcili w Svartbäcksgatan i zaparkowali przed komisariatem – nowoczesnym dziewięciokondygnacyjnym budynkiem z oszkloną fasadą, który według tabliczki dzielili ze Służbą Więzienną i Prokuraturą – zaczął rozważać, jak się do niej zbliżyć.
Przez chwilę siedział w samochodzie, złożywszy to na karb zdenerwowania przed spotkaniem.
Czy powinien robić wrażenie zaskoczonego, jakby nie miał pojęcia, że Vanja pracuje w Uppsali, a w dodatku przy tym śledztwie? Twierdzić, że gdyby o tym wiedział, nigdy nie wziąłby tej roboty? Szybko odrzucił ten pomysł. Kłamstwo to jedno, był w tym wyjątkowo dobry, ale nie miał pewności, że będzie potrafił tak udawać zaskoczonego, żeby w to uwierzyła. Poza tym Anne-Lie mogła powiedzieć, że wspomniała o niej w Sali, i zdemaskować kłamstwo w niecałą sekundę.
Anne-Lie zapukała w szybę, wyszedł z samochodu, po wylegitymowaniu się i złożeniu podpisu poszedł za nią do windy w nowej części budynku. Tam postanowił, że będzie się zachowywał przepraszająco. Zacznie od stwierdzenia, że wie, iż jest niechciany, przejdzie do obietnicy, że będą tylko pracować i nic więcej, przyzna się do wcześniejszych błędów, obieca zmianę i poprawę.
Tak będzie.
Jednak ledwo zdążył wyjść z windy, a co dopiero się odezwać. Kiedy rozsunęli drzwi i weszli do gabinetu, oczy Vanji pociemniały, ramiona podjechały do góry i stanęła napięta, jakby gotując się do ataku. Anne-Lie nie zdążyła nawet go przedstawić, zanim Vanja rzuciła pytanie, czy jego obecność to nie żart. Anne-Lie posłała śledczej krótkie spojrzenie i wskazała ręką mężczyznę w wieku około trzydziestu pięciu lat, siedzącego przy biurku pod oknem.
– To jest Carlos Rojas, mój najbliższy współpracownik – wyjaśniła.
Mężczyzna wstał, podszedł z wyciągniętą ręką. Sebastian zauważył, że Carlos ma na sobie co najmniej trzy bluzy.
– To Sebastian Bergman, psycholog kryminalny, pomoże nam – kontynuowała Anne-Lie i zaczęła ściągać płaszcz.
– Cześć, witaj – powiedział Carlos i posłał Anne-Lie pytające spojrzenie. Czyżby nie słyszała reakcji Vanji? Czy w ogóle nie zamierzała jej skomentować?
– Dzięki – odpowiedział Sebastian i uścisnął mu dłoń. Była zimna, jakby Carlos właśnie wszedł do pomieszczenia w zimowy dzień, po spacerze bez rękawiczek.
– Vanju, czy mogę zamienić z tobą kilka słów? – spytała Anne-Lie zwyczajnym tonem i skinęła głową w kierunku swojego biura: właściwie składały się na nie tylko szklane ściany ustawione wokół biurka, regał na książki i dwa krzesła dla gości.
– Witaj, Vanju – odezwał się łagodnie Sebastian, ale ona tylko zmierzyła go wzrokiem, a po chwili poszła za przełożoną.
Anne-Lie powiesiła płaszcz i wskazała Vanji jeden z dwóch foteli projektu Hansa Wegnera. Vanja usiadła plecami do Sebastiana i Carlosa, którzy zostali na zewnątrz. Szklane ściany nie izolowały pomieszczenia tak bardzo, jak Vanja by sobie życzyła. Miała wrażenie, że czuje na plecach spojrzenie Sebastiana, ale nie sprawdzała, czy to tylko przywidzenie.
– Okej, opowiadaj… – powiedziała Anne-Lie i usiadła naprzeciwko Vanji.
Od czego miała zacząć? Mogła opowiedzieć, jak Sebastian raz za razem zaklinał i prosił, by wpuściła go do swojego życia, a potem ją krzywdził. Jak obiecywał, że będzie się starał ze wszystkich sił, a na końcu i tak zawsze sprawiał jej zawód. Że kiedy przed chwilą ponownie go zobaczyła, poczuła się równie zraniona, co wściekła. Jak wiele powinna wyjawić?
O Annie, Valdemarze i Sebastianie.
O mamie, tacie i drugim tacie.
– Przede wszystkim, on jest moim ojcem.
Od czegoś musiała zacząć, a ta informacja była najważniejsza.
– Naprawdę? – odparła Anne-Lie i uniosła brwi.
– Tak.