Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Karlshamn wstrząsają trzy morderstwa popełnione w odstępie zaledwie kilku dni. Vanja Lithner i jej współpracownicy są zmuszeni do odnalezienia i powstrzymania mordercy, zanim znów zabije. Tyle że nie widać żadnych wskazówek, świadków i najwyraźniej żadnego związku między ofiarami.
Odkąd został dziadkiem, Sebastian Bergman wybrał spokojniejsze życie. Pracuje jako psycholog i terapeuta w niepełnym wymiarze godzin. Wszystko przewraca się jednak do góry nogami, kiedy kontaktuje się z nim pewien Australijczyk. Chce porozmawiać o wydarzeniach związanych z tsunami przed laty, kiedy to Sebastian stracił żonę i córkę.
Billy zabił trzy lata wcześniej – i nadal zabija. Teraz ma zostać ojcem, więc decyduje: nigdy więcej. Ale przeszłość nie daje od siebie uciec. Pytanie brzmi, jak daleko Billy może się posunąć, aby nie zostać zdemaskowanym. Co zasiejesz, to zbierzesz to siódma część bestsellerowego cyklu z Sebastianem Bergmanem, policyjnym psychologiem i ekspertem od seryjnych morderstw.
Duet Hjort&Rosenfeldt zadebiutował w 2010 roku powieścią kryminalną Ciemne sekrety. Wszystkie książki z serii osiągnęły status międzynarodowych bestsellerów. Charakteryzują się mieszanką przemyślanych wątków kryminalnych, inteligentnych gier z czytelnikiem i doskonale nakreślonych postaci.
Michael Hjorth – jeden z najbardziej uznanych szwedzkich scenarzystów i producentów filmowych. Autor scenariuszy do serialowych adaptacji powieści Henninga Mankella i Camilli Läckberg.
Hans Rosenfeldt – szwedzki pisarz, aktor i scenarzysta. Współautor scenariusza do najpopularniejszego szwedzkiego serialu Most nad Sunden, emitowanego w 170 krajach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 449
Tytuł oryginału: Som man sår
Redakcja: Weronika Girys-Czagowiec Korekta: Beata Wójcik, Maciej Korbasiński Projekt okładki: Pår Wickholm Adaptacja okładki: Magdalena Zawadzka
Copyright © Michael Hjorth & Hans Rosenfeldt, 2021 Published by agreement with Salomonsson Agency Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, 2022 Copyright © for the Polish translation by Maciej Muszalski, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie I
ISBN: 9788382520279
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Więc powieście ich wysoko
Powieście ich powoli
Lecz powieście ich wysoko
Żądam zemsty
Wczesnym rankiem
Urodzony przegryw
z piosenki Töntarna (Przegrywy) grupy Kent
Ile minęło od jej wyjazdu z tego miasta?
Lata. Kilka lat. Ale ile dokładnie? Zdaje się, że mniej niż dziesięć. Bez znaczenia. Równie dobrze mogłoby, a nawet powinno upłynąć więcej czasu, pomyślała na widok znajomych kształtów za szybą autobusu.
Co tu robiła?
Dlaczego wróciła?
Tak naprawdę.
Po dziesięciu latach, no i co z tego? Dlaczego w ogóle ją to obchodziło? Nie obchodziło jej. Nie była w najmniejszym stopniu zainteresowana, co słychać u którejkolwiek z dwudziestu dziewięciu osób, z którymi była zmuszona przebywać przez trzy lata. Co dziś robią, czy mają rodziny, czym się zajmują, gdzie mieszkają.
Miała to wszystko gdzieś. Miała gdzieś tych ludzi.
Sama też pewnie nie była interesująca dla nikogo. Nigdy nic dla nich nie znaczyła. Czy w ogóle ją pamiętali? Może niektórzy. Powinni pamiętać. A co, jeśli po prostu zapomina się tych, których dawniej traktowało się podle? Czy istnieją tylko do momentu, kiedy się ich dręczy, a kiedy już nie da się ich zranić, znikają? Może na ich miejsce przychodzą nowe ofiary, w różnym tego słowa znaczeniu.
Co tu robiła?
Dlaczego wróciła?
Nie był to żaden triumfalny powrót. Żaden piękny rewanż. Nie mogła liczyć na to, że zaczną się do niej garnąć albo bardziej ją lubić, bo jest sławna lub odniosła sukces. Że wróci i dopiero im pokaże. Brzydkie kaczątko nie przemieniło się w łabędzia, tylko stało się brzydką kaczką – starszą i twardą.
Co w takim razie tu robiła?
Dlaczego wróciła?
Może chciała tylko pokazać, że żyje, że zdobyła się na odwagę, że jej nie złamali. Ale czy naprawdę? Kto wie, jak wyglądałoby jej życie, gdyby w tamtych latach było inne. Lepsze. Możliwe do zniesienia.
Gdyby nie było Tych Trzech, które postanowiły, że nie jest warta nawet tego, by się na nią wkurzać. Traktowały ją jak powietrze. Jak wielkie nic.
Gdyby nie było biernych uczestników, którzy na to pozwalali, bo byli tak niepewni siebie i czuli strach, że sami znajdą się na jej miejscu.
Gdyby nie było Mackego i Philipa.
Nie, w tamte rejony nie zamierzała się zapuszczać. Nie teraz. Jeszcze nie. Odsunęła od siebie to wszystko: myśli, nazwiska, tamten wieczór. Będą tam, przypomniała sama sobie. Spotka ich. Dziś wieczorem. Na imprezie, czy jak to nazwać. Nie odnowieniem kontaktu, bo najpierw trzeba by było go mieć.
Będą tam.
Może dlatego przyjechała, dlatego wróciła.
I jeszcze ten sen.
Powracający.
Po raz pierwszy przyśnił jej się w nocy po tym, jak dostała zaproszenie. Odpowiedziała, że się pojawi, a wtedy zaczął nawiedzać ją częściej. Śnił jej się rewanż. Umiała im się postawić. W końcu. Dawała im to, na co zasłużyli. Czasem sen był tak realistyczny, tak żywy, że budziła się z uczuciem triumfu. Oczywiście znikało ono zaraz po obudzeniu i powrocie do rzeczywistości.
Autobus minął tablice informujące, że wjeżdżają do Karlshamn – miasta, z którego wyjechała. Które opuściła. Z którego uciekła. Próbowała sobie wmawiać, że ucisk w brzuchu nie jest objawem żalu i strachu, lecz czegoś innego. Determinacji. Wyczekiwania. Z wolna odradzającej się nienawiści, którą tak długo tłumiła i której zamierzała teraz pozwolić wzrastać.
To dlatego wróciła.
Naprawdę zamierzała to zrobić.
Chciała się zemścić.
Kungsgatan.
Kiedy Angelica Carlsson skręciła w tę ulicę, nawet nie próbowała ukrywać uśmiechu zadowolenia. W Karlshamn były większe i bardziej luksusowe wille, lepsze mieszkania, bardziej ekskluzywne dzielnice. Jednak do dużego trzypokojowego mieszkania przy Kungsgatan wprowadziła się praktycznie po niecałych czterech miesiącach. Nieźle.
Sto dwanaście dni od jej pierwszego spotkania z Nilsem.
Sto trzynaście, odkąd nawiązała z nim kontakt na jednym z wielu portali randkowych, które regularnie odwiedzała. Był o siedemnaście lat starszy. Wyglądał sympatycznie, był rozwiedziony, córka wyprowadziła się z domu – jego profil wyglądał na idealny. Właśnie takiego mężczyzny szukała, choć oczywiście nie mogła być pewna. Dopiero na piątej, a może na szóstej randce zrozumiała, że trafiła w dziesiątkę. Ze spuszczonym wzrokiem trochę nieśmiało położyła dłoń na jego dłoni i wyraziła nadzieję, że będzie chciał spotykać się z nią częściej, bo naprawdę by się cieszyła, gdyby… wyszło z tego coś więcej, gdyby zostali parą. Roześmiał się wtedy z lekkim zawstydzeniem i z pewnością rozłożyłby ręce w obronnym geście, gdyby nie to, że trzymała go za jedną z nich.
– Do czego jestem ci potrzebny?
Nie pozwoliła, by wzbierająca w niej radość była widoczna na twarzy. Spojrzała na niego z powagą, stwierdziła, że jest głupi, skoro ma tak niskie mniemanie o sobie. Taki fantastyczny facet. Dlatego chciała spędzać z nim więcej czasu. Tamtego wieczoru, trzymając się za ręce, poszli do jego domu. Wtedy po raz pierwszy była w mieszkaniu przy Kungsgatan.
Kilka tygodni później pozwoliła, by pojawił się Dick.
Jej były chłopak, nieuleczalny kretyn.
Przygnębiona i trochę nieobecna myślami spotkała się z Nilsem po pracy, w jego domu. Oczywiście zauważył, że nie wszystko jest w porządku, ale nie chciała o tym rozmawiać, nie chciała go do tego mieszać. Trzymała się tej linii, dopóki nie poczuła, że zaraz przestanie zadawać kolejne pytania i zgodnie z jej życzeniem da spokój.
Wtedy niechętnie opowiedziała mu o wszystkim.
Gdy jej opowieść dobiegła końca, była już noc.
Nils dowiedział się, że poznała Dicka, kiedy była młoda i głupia, że była zafascynowana jego dalekosiężnymi nierealistycznymi planami, szalonymi przedsięwzięciami, beztroskim stylem życia, choć pod swobodną i czarującą powierzchownością kryły się mroczne wnętrze i obsesja kontroli. Zalewając się łzami, opowiedziała, jak po kilku latach zaszła w ciążę, a Dick pod żadnym pozorem nie chciał mieć dziecka. Zmusił ją do dokonania wyboru między nim a maluchem, a zaledwie kilka miesięcy po aborcji i tak ją rzucił. Nils ją przytulił, otarła łzy, dawała się pocieszać. Zastanawiała się, co dalej, ale sam wybawił ją z kłopotu, bo zapytał, dlaczego myśli o Dicku akurat dzisiaj, teraz.
Czy coś się stało? Skontaktował się z nią?
Tak. Skontaktował się.
Powiedziała, że kilka lat wcześniej wrócił do jej życia. Znów zaczął o nią zabiegać. Mówił, że tęskni, żałuje tego, jak ją potraktował, i już wie, że postąpił paskudnie. Tłumaczył, że dojrzał i zastanawia się, czy mogliby znów być parą. Prosił i zaklinał. Dała się przekonać. Myślała, że naprawdę się zmienił. Że będzie potrafił zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa, którego szukała.
Zaczęło się dobrze, mniej więcej po pół roku postanowili razem zamieszkać, kupili mieszkanie w Göteborgu. Jednak już po kilku miesiącach jego zazdrosne, kontrolujące oblicze przypomniało o sobie i zatriumfowało. Tym razem posunął się do przemocy. Znalazła w sobie siłę, by się wyrwać. Już nie zamierzała dać mu się odzyskać, bez względu na słowa i obietnice. Skończyła z Dickiem. On jednak nie skończył z nią, co to, to nie. Regularnie dzwonił z żądaniami, groźbami, uciekał się do szantażu, robił, co mógł, żeby utrudnić i zniszczyć jej życie. Ostatnio mówił coś o mieszkaniu w Göteborgu i kredycie, nie wiedziała dokładnie co, bo kiedy zaczął się wydzierać, rozłączyła się i zablokowała numer, ale i tak myśli o nim nie dawały jej spokoju.
To dlatego była przygnębiona, kiedy przyszedł, choć powinna być radosna. Zadowolona z życia. Z niego. Z Nilsa.
Tej nocy po raz pierwszy poszli ze sobą do łóżka. Po wszystkim płakała w jego ramionach. Mówiła, jak bardzo jest szczęśliwa i wdzięczna, że się spotkali. Przy nim czuła się bezpieczna, czuła, że ma opiekę.
– Lubię się tobą opiekować – wyszeptał i czule pogłaskał ją po włosach. Przytuliła go w milczeniu, właśnie to miała nadzieję usłyszeć.
Kilka tygodni później praktycznie się do niego wprowadziła. Przychodziła częściej, zostawała dłużej, brała komplet ubrań na zmianę. Dostała własną półkę, szufladę, miejsce w szafie. Byłej żony Nilsa nie widziała ani nie słyszała. Jego córka o niej wiedziała, ale chyba nie przeszkadzało jej, że tata poznał kogoś nowego. Nie mieli przesadnie częstych kontaktów, dzwonili do siebie nie częściej niż raz na dwa tygodnie. Kiedy tam była, córka Nilsa nigdy nie przyjechała się przywitać, choć mieszkała w Helsingborgu oddalonym o niecałe dwie godziny drogi.
Angelica pokonała ostatni odcinek drogi do furtki. Uśmiech zadowolenia musiał już zniknąć. Zastąpił go niepokój. Nadszedł czas na kolejny krok. Dziś Dick znów nawiązał z nią kontakt. Groził policją, komornikiem i czymś jeszcze. Nie zrozumiała wszystkiego, ale zdaje się, że chciał sprzedać mieszkanie w Göteborgu, a ona była mu winna jakieś pieniądze.
Zamierzała wejść wzburzona, roztrzęsiona, zapłakana, potrzebująca pomocy, której tylko Nils mógł jej udzielić. Dostanie ją, ale mimo to się nie uspokoi. Nie tego wieczoru. Dick chciał dwustu trzydziestu pięciu tysięcy koron. Masę, masę, ogromną masę pieniędzy. Skąd miałaby je wytrzasnąć?
Do tego momentu mogła wszystko zaplanować, potem przyjdzie czas na improwizację. W najlepszym wypadku Nils od razu sam z siebie zaoferuje jej pożyczkę, niczego nie kwestionując ani nie sprawdzając. Najprawdopodobniej zaproponuje pomoc prawnika, może zgłoszenie na policję. Jeśli tak, spróbuje to odrzucić, a potem wolno i ostrożnie podsunie mu pomysł, że może być tym, który pomoże jej się uwolnić raz na zawsze. Jej rycerzem na białym koniu. Pożyczka. Suma osiągalna dla niego, a jej ratująca życie.
Przynajmniej dopóki nie pojawią się kolejne problemy i nie będzie potrzebowała więcej.
Wsunęła klucz do dziurki i zamknęła oczy, poczuła napływające łzy. Cholera, dobra jest.
Ćwiczenie czyni mistrza.
Kiedy znów otworzyła oczy, do końca jej życia została jedna ósma sekundy. Może mniej. Kula po opuszczeniu lufy przemieszczała się z prędkością prawie ośmiuset metrów na sekundę. Ponaddwukrotnie szybciej niż dźwięk, więc Angelica nie zdążyła usłyszeć głuchego huku. Została trafiona w skroń i padła martwa na swojej ukochanej Kungsgatan.
Kerstin Neuman
Bernt Andersson
Angelica Carlsson
Philip Bergström
Aakif Haddad
Lars Johansson
Ivan Botkin
Annie Linderberg
Peter Zetterberg
Milena Kovacs
Trzecie ciało, trzecie zabójstwo.
Vanja spojrzała na karetkę, bez pośpiechu mijającą barierki na Kyrkogatan. Za niebiesko-białą taśmą policyjną zebrało się już sporo gapiów. Wiele telefonów komórkowych fotografowało i filmowało żółto-zielony samochód, gdy bez niebieskich świateł i bez syren jechał do najbliższego szpitala z kostnicą. Vanja nie wiedziała, gdzie się mieści – nie zdążyła jeszcze wystarczająco poznać miasta. Ursula wiedziała, bo już tam była, żeby wyrobić sobie własny pogląd na temat obrażeń dwóch poprzednich ofiar. Jedynym, co poza tym o nich wiedzieli, było to, co przeczytali w komisariacie, gdy lokalna policja oficjalnie przekazała śledztwo w ich ręce.
Pierwszą ofiarą była kobieta w wieku sześćdziesięciu ośmiu lat, Kerstin Neuman. Została zastrzelona, prawdopodobnie w chwili, kiedy szła wyjąć korespondencję ze skrzynki przy głównej drodze. Mieli niewiele informacji. Mała posiadłość, w której samotnie mieszkała, znajdowała się około dziesięciu kilometrów za miastem. Wczytując się w materiały ze śledztwa, Vanja zrozumiała, że kobieta celowo szukała takiego odosobnienia. Nie groziło jej żadne konkretne niebezpieczeństwo, ale wszyscy, a w każdym razie bardzo wielu mieszkańców Karlshamn wiedziało, kim jest Kerstin Neuman. Co zrobiła. A raczej czego doświadczyła, bo nigdy nie została oficjalnie pociągnięta do odpowiedzialności za katastrofę autobusową.
Drugą ofiarą był Bernt Andersson. Miał pięćdziesiąt trzy lata, ale na zdjęciu, które wisiało na tablicy w ich prowizorycznym biurze w komisariacie kilka przecznic dalej, wyglądał na co najmniej o dziesięć lat starszego. Był to skutek trudnego życia. Długie lata nadużywał większości substancji, jakich można nadużywać. Ludzie, którzy od czasu do czasu spotykali go jeżdżącego po dzielnicy Asarum, w której mieszkał, twierdzili, że ostatnio głównie alkoholu. Andersson był znany lokalnej policji: spędził wiele nocy w izbie wytrzeźwień, zatrzymywano go za zakłócanie porządku, oskarżano o drobne przestępstwa narkotykowe, ale zawsze kończyło się na karach grzywny. Kilka razy zdarzyło się, że różne kobiety, u których przez jakiś czas mieszkał, zgłaszały na policji kradzież i pobicie.
Nie zapadł jednak żaden wyrok.
Znaleziono go leżącego na jednym z przyrządów do ćwiczeń na skraju lasu, trzy dni po śmierci Kerstin Neuman. Strzał został oddany w skroń, był śmiertelny i, jak się okazało, w obu przypadkach użyto tej samej broni.
To wtedy Kriście Kyllönen, szefowej policji w okręgu, udało się przekonać przełożonego z Regionu Południe w Malmö, by zwrócono się do Krajowej Policji Kryminalnej. Nietypowe posunięcie w przypadku śledztwa, które trwało zaledwie niecały tydzień, ale oba zabójstwa były dziełem snajpera, a nie mieli żadnych świadków, żadnych fizycznych dowodów poza pociskami, żadnych łusek zostawionych na miejscu, śladów opon, niczego podejrzanego na filmach z nielicznych kamer monitoringu zamontowanych w mieście.
Nie mieli nic, na czym mogliby się oprzeć, i potrzebowali pomocy.
Stwierdzenie, że przyjechali do miasta, na które padł strach, byłoby przesadą, ale trzecia strzelanina w ciągu ośmiu dni bez wątpienia doprowadzi do nasilenia niepokoju i strachu, a stąd niedaleko do gniewu. Vanja westchnęła w duchu. To może łatwo przerodzić się w koszmar. Nie wolno na to pozwolić. Czuła na sobie spojrzenia. To było jej pierwsze duże śledztwo, odkąd w grudniu została szefową Krajowej Policji Kryminalnej.
Zastępując Torkela.
Spojrzała za siebie, w kierunku blokady drogowej na następnym skrzyżowaniu, przy Södra Fogdelyckegatan. Vanja nie wiedziała, co znaczy fogdelycke ani czy takie słowo w ogóle istnieje. Brzmiało jak wymyślone. Również tam gromadzili się gapie, ale mniej licznie i nie widziała tylu wyciągniętych telefonów. Ta blokada była bardziej oddalona od miejsca zabójstwa, więc trudniej było zrobić zdjęcia, które ukazywałyby coś więcej niż zwyczajną ulicę w małym miasteczku. Może dałoby się uchwycić Ursulę, kucającą i fotografującą miejsce, w którym leżała ofiara. Według prawa jazdy znalezionego w kieszeni płaszcza była to trzydziestodziewięcioletnia Angelica Carlsson.
– Vanja.
Odwróciła się i zobaczyła idącego w jej stronę Carlosa. Był początek kwietnia, słońce wprawdzie zachodziło, ale nie było zimno, a w każdym razie nie tak, jak można by pomyśleć na widok Carlosa Rojasa. Miał czapkę naciągniętą na uszy, ocieplane rękawiczki i szalik. Poza tym wiedziała, że pod jego ekskluzywną kurtką są jeszcze sweter, flanelowa koszula i T-shirt. Była prawie pewna, że pod markowymi dżinsami nosi też kalesony.
Carlos był najnowszym nabytkiem w ich grupie. Po raz pierwszy pracowali razem w Uppsali, ścigali wtedy seryjnego gwałciciela. Vanja starała się unikać myśli o tych październikowych tygodniach sprzed trzech i pół roku. O tym, jak niewiele brakowało, by sama została jedną z ofiar. Zdarzyło się wówczas mnóstwo okropnych rzeczy i była to jedna z najdziwniejszych spraw, przy których kiedykolwiek pracowała, ale to wtedy wraz z pozostałą dwójką z Krajowej Policji Kryminalnej poznała Carlosa. Kiedy Torkel odszedł… został zmuszony do odejścia – poprawiła się w myślach – musieli dobrać jeszcze jedną osobę do grupy. Dołączył właśnie on. Był łatwy we współpracy, zdolny, pracowity i sumienny. Miał mnóstwo cech, które Vanja ceniła, zwłaszcza teraz, gdy sama odpowiadała za wszystko, co lądowało na ich biurku. Tyle tylko, że marzł. Zawsze, niezależnie od temperatury.
– O co chodzi? – zapytała, kiedy do niej podszedł.
– Jest tam pewna kobieta – odparł, wskazując dzwonnicę na wzgórzu za czarnym ogrodzeniem z kutego żelaza po drugiej stronie ulicy. – Mówi, że słyszała snajpera.
– Słyszała?
– Tak. Chcesz z nią porozmawiać?
Vanja się zastanowiła. Czy chciała? Pewnie kobieta powie, że słyszała huk, i tyle. Czuła jednak, że musi to zrobić. Należało zajrzeć pod każdy kamień…
Poszła za Carlosem w kierunku pokrytej beżowym tynkiem małej kamiennej wieży. Można by się spodziewać, że będzie połączona z kościołem, ale królowała samotnie na wzgórzu, a najbliższy kościół mieścił się pół przecznicy dalej. Tu i ówdzie pośród traw wyrastały kępy rozkwitających żonkili. W tym mieście wiosna rozgościła się bardziej niż w Sztokholmie, pomyślała Vanja i poczuła się jak emerytka. Coś takiego mógłby powiedzieć jej ojciec. A przynajmniej jeden z jej ojców. Valdemar. Ten, którego miała nadzieję wspierać zawsze, cokolwiek by się działo, i z którym po wielu skomplikowanych kolejach losu, pełnych kłamstw i sensacyjnych odkryć, straciła kontakt.
Sytuacji nie ułatwiał fakt, że Valdemar siedział w więzieniu.
Zamiast tego raz na jakiś czas odzywała się do Sebastiana Bergmana – człowieka, którego długo usiłowała wymazać z życia. Co dziwne, w ciągu ostatnich lat rozwinęła się między nimi prawie normalna relacja. Nie do wiary, jak życie potrafi się ułożyć. To miało związek z jej córką. Z Amandą. Wnuczką Sebastiana. W lipcu miała skończyć trzy lata. Vanja przerwała rozmyślania i stłumiła tęsknotę, która dawała o sobie znać za każdym razem, gdy myślała o Amandzie – czyli często.
Podeszli do czekającej na nich kobiety. Stała, trzymając torbę na kółkach, w brązową kratę. Miała około pięćdziesięciu lat. Jej włosy były krótkie, nierówno ostrzyżone – Vanja domyślała się w tym skutków bliskiego spotkania z nożyczkami przed lustrem w domowej łazience. Jej ubrania były czyste i w dobrym stanie, ale i tak robiła wrażenie nieco niechlujnej. W jednej ręce trzymała chwytak. Vanja zwróciła uwagę, że torba jest do połowy wypełniona pustymi puszkami i plastikowymi butelkami. Podała nazwisko oraz stopień służbowy i poprosiła o informacje.
– Już wszystko powiedziałam temu panu – odparła kobieta, wskazując głową na Carlosa. – Szłam tędy, bo wieczorami przesiaduje tu sporo młodzieży, więc zwykle to dobre miejsce do szukania puszek. Nagle usłyszałam huk.
Vanja zaklęła w duchu. Mogła, a wręcz powinna zlecić to Carlosowi. Nadawanie priorytetów. Delegowanie. Carlos był dobry w te klocki.
– Huk?
– Jakby wystrzału.
– Wie pani, z której strony dobiegł?
– Nie, bo pomiędzy budynkami było echo.
Vanja się rozejrzała. Nie było czegoś takiego jak „pomiędzy budynkami”. Na początku ulicy zauważyła dwa niskie drewniane domy, a trzydzieści metrów w głębi przypominającego park terenu, na którym właśnie się znajdowali – duży czerwony budynek z napisem „Dom parafialny”. Oprócz tego po jednej stronie Kungsgatan stał tylko samotny dwupiętrowy dom. Dźwięk nie miał się od czego odbić.
– Nie zauważyła pani, by ktokolwiek stąd wybiegał?
– Nie.
– Nikt się nie poruszał, niekoniecznie szybko? Nie przejechał żaden samochód?
– Nie, ale usłyszałam huk.
– Dziękuję, kolega zapisze pani dane, na wypadek gdybyśmy chcieli jeszcze się skontaktować. Dziękujemy za pomoc.
Vanja ruszyła z powrotem w stronę znajdującej się w dole ulicy. Rozglądała się. Skąd mógł paść strzał? Z jednego z budynków przy krzyżujących się ulicach – tam, gdzie teraz była blokada? Możliwe. Albo z jakiegoś punktu terenu parkowego, który właśnie opuszczała, ale to było mniej prawdopodobne. Rosło tu niewiele drzew, za którymi można było się schować, nie było żadnych gęstych krzaków. Zbyt ryzykowne miejsce za dnia. Spekulacje w zasadzie nie miały sensu. Nie znali kąta, pod którym padł strzał, i pewnie nigdy go nie poznają, bo nie wiedzieli, w którą stronę była odwrócona Angelica Carlsson, kiedy trafiła ją kula. Zdążyła włożyć klucz do zamka, co wskazywałoby na to, że wchodziła przez niebieską furtkę. Jeśli stała przed nią, to strzał padł z prawej strony. A więc od południa Fogdelyckegatan…
Czy powinna wysłać kilku ludzi, żeby popytali mieszkańców żółtych kamiennych budynków na skrzyżowaniu, z których dało się zobaczyć miejsce zbrodni? Co zrobiłby Torkel?
Nie podjąwszy decyzji, zeszła z powrotem na ulicę, a w tej samej chwili Billy szybkim krokiem ruszył ku niej od strony niebieskiej furtki.
– Wiem, w którą stronę szła – oznajmił.
Gdy tylko Vanja weszła do lokalu na pierwszym piętrze, odniosła wrażenie, że to nie jest mieszkanie Angeliki. Przez te wszystkie lata była w tak wielu mieszkaniach – ofiar, krewnych, sprawców – ale w tym nie poczuła obecności kobiety. Nie potrafiła do końca nazwać tej myśli, ale mieszkanie wydawało się… gotowe. Jakby ktoś wybrał się do sklepu meblowego, kupił wszystko, co potrzebne, ani mniej, ani więcej, i na tym poprzestał. Nie uzupełniał wystroju, nie czynił go bardziej osobistym, niczego nie dodawał ani nie zabierał. Tylko zadowolił się tym, co jest. Vanja nie sądziła, by kobieta mogła tak postąpić. Może kierowała się stereotypem, ale mieszkanie miało klimat szybkiego – męskiego – pomysłu na życie po rozwodzie.
Na kanapie siedział mężczyzna, którego Billy przedstawił jako Nilsa Fridmana. Wyglądał na niecałe sześćdziesiąt lat, miał na sobie beżowe chinosy i kraciastą koszulę, a jego włosy zaczynały się przerzedzać i siwieć. Przed nim na szklanym blacie stolika stała nietknięta szklanka wody, a po bladych policzkach spływały mu łzy. Jego ręce zwisały ciężko wzdłuż tułowia, ramiona się trzęsły i wyglądało na to, że na samo siedzenie prosto zużywa wszystkie siły. Vanja ponownie się przedstawiła i zapytała, czy mógłby odpowiedzieć na kilka pytań. Nils skinął głową, odchrząknął i wyjął z kieszeni materiałową chustkę do nosa. Vanja nie sądziła, że ktokolwiek poniżej osiemdziesiątki wciąż takich używa. Szybko wytarł mokre policzki, wydmuchał nos i schował chustkę z powrotem do kieszeni.
– Kobieta, którą znaleźliśmy na dworze, nazywała się Angelica Carlsson? – zapytała Vanja, siadając na krawędzi jedynego fotela w pokoju.
– Tak – odparł Nils, a na dźwięk tego nazwiska oczy znów zaszły mu łzami. Chustka pozostała jednak w kieszeni.
– Wybierała się do pana? – Znów było to bardziej stwierdzenie niż pytanie, ale po raz kolejny otrzymała odpowiedź w postaci skinienia głową.
– Skąd pan ją znał? Mieszkała tutaj?
Nils pociągnął nosem, kilka razy przełknął ślinę, jakby chciał mieć pewność, że głos go nie zawiedzie, i podniósł zapłakane czerwone oczy na Vanję.
– Byliśmy parą – odparł niewyraźnie. – Pomieszkiwała tu od czasu do czasu.
– A poza tym gdzie mieszkała? – kontynuowała Vanja i kątem oka zauważyła, że Billy zaczyna notować. Nils nabrał powietrza, żeby odpowiedzieć, ale zawahał się i chwilę myślał, a na jego czole pojawiła się mała zmarszczka.
– Ma… ma mieszkanie gdzieś w okolicach Bräkne-Hoby… gmina Ronneby.
– Nigdy nie był pan u niej w domu?
– Nie, spędzaliśmy czas głównie tutaj. A raczej zawsze tutaj, jeśli nigdzie nie wychodziliśmy.
Ostatnie słowa wypowiedział wolniej. Jakby właśnie do niego dotarło, że to trochę dziwne, iż nigdy nie był u Angeliki w domu ani nawet nie wiedział, gdzie mieszka, pomyślała Vanja.
– Jak długo byli państwo razem?
– Poznaliśmy się pod koniec grudnia, na jednym z portali randkowych.
– Czyli prawie cztery miesiące.
– Tak.
– Ale nigdy nie był pan u niej w domu?
– Nie.
Vanja posłała Billy’emu szybkie spojrzenie. To, że Nils nigdy nie odwiedził Angeliki, wskazywało, że nie chciała go gościć, co z kolei mogło oznaczać, że coś ukrywała, że Nils po prostu miał się o tym nie dowiedzieć.
– Zna pan adres?
– Niestety nie.
– Znajdziemy go, nie ma problemu. – Vanja umilkła, spojrzała na udręczonego mężczyznę i uświadomiła sobie, że kolejne pytanie będzie dla niego jeszcze trudniejsze. Nachyliła się i lekko ściszyła głos. – Czy może pan powiedzieć o niej coś, co mogłoby wyjaśnić, dlaczego została zamordowana?
Nils tylko ponownie pokręcił głową i znów zaszkliły mu się oczy, jakby każde przypomnienie o tym, że Angelica nie żyje, było ponad jego siły. Wyłuskał chustkę do nosa i powtórzył całą wcześniejszą procedurę: wycieranie łez, wydmuchiwanie nosa, chowanie chustki z powrotem do kieszeni. Vanja mimo woli zaczęła się zastanawiać, czy ma jakiś system, by nie wcierać sobie w oczy starych smarków, ale odepchnęła tę myśl. Musiała się skupić na tym, co było ważne.
– Czy to nie ten sam człowiek, który zabił dwie pozostałe osoby? – wykrztusił w końcu Nils.
– Możliwe – przyznała Vanja. – Czy nigdy nie wspominała o jakichś groźbach, o tym, że czuła się obserwowana, lub czymś w tym rodzaju? Nie mówiła panu nic takiego?
– Był ten cały Dick – odparł Nils z namysłem.
– Kto to jest Dick?
– Jej były chłopak, z którym mieszkała w Göteborgu i który czasem nadal uprzykrzał jej życie.
– W jaki sposób?
– Dzwonił i mówił, że jest mu winna pieniądze, groził policją, komornikiem i tak dalej.
Vanja znów spojrzała na Billy’ego i zrozumiała, że pomyślał o tym samym, kiedy wziął do ręki telefon i ruszył do drzwi, najwyraźniej chcąc sprawdzić, czego można się dowiedzieć o owym Dicku.
– Wie pan, jak miał na nazwisko? – zapytał, odwracając się w drzwiach.
– Nie, mówiła tylko Dick.
– Okej. Dziękuję.
Vanja milczała i myślała. Były chłopak. To nigdy nie jest dobry znak. Byli partnerzy często grożą kobietom, robią im krzywdę albo je zabijają. Zbyt często. Każdego roku.
Zazdrosny eks. Na pewno nie można tego wykluczyć.
Jednak czy w takim przypadku istniał związek z dwoma pierwszymi zabójstwami? A może były tylko próbą ukrycia, że to Angelica jest rzeczywistą, zamierzoną ofiarą? Kiedy Vanja sformułowała tę tezę w myślach, wydała jej się wyjątkowo pokrętna i naciągana. Wiedzieli zbyt mało, przede wszystkim o Angelice, ale też o całej sytuacji. Nic nie wiedzieli.
– Nie miała żadnych innych zmartwień ani powodów do niepokoju?
– Nie, zawsze była taka radosna… kochająca, wspaniała… – Głos Nilsa załamał się ponownie i tym razem nie dało się już powstrzymać szlochu. Vanja szybko przeniosła wzrok na sofę. Nie sądziła, że Nils Fridman może jej jeszcze w czymś pomóc. Przynajmniej na razie.
– Czy możemy zadzwonić do kogoś, kto dotrzymałby panu towarzystwa? – zapytała, wstając z fotela, gotowa zakończyć wizytę. Ku jej wielkiej uldze Nils ponownie pokręcił głową. Chciała jak najszybciej wrócić do ich pokoju w okazałym budynku przy ulicy Erika Dahlberga. Czuła, że musi pobyć sama, pomyśleć, ułożyć strategię na najbliższe fazy śledztwa. Odpowiedzialność spoczywała teraz na jej barkach. Po raz pierwszy. Czuła jej ciężar.
Wystarczająco niepokojące było to, że mieli trzy ofiary.
Chciała za wszelką cenę uniknąć czwartej.
Takie żałosne. Wszystkie one. Tak cholernie żałosne. Julia nienawidziła patrzeć, z jaką łatwością wchodzą w swoje dawne role. Bez oporu, jakby nic się nie wydarzyło, jakby czas stanął w miejscu. Te zwyczajne, pozbawione ambicji zdolne dziewczyny, które z pewnością skończyły studia, miały dobre posady, kariery, rodziny i ułożyły sobie życie, siedziały razem przy jednym krańcu stołu. Chłopacy, którzy dawniej byli nerdami albo po prostu zwyczajnymi gośćmi, siedzieli obok nich. Popularne dziewczyny zajmowały miejsca obok popularnych chłopaków, którzy się rozsiadali, zużywali cały tlen w pomieszczeniu, za dużo pili i co dwie minuty zaczynali zdanie od: „A pamiętacie, jak…”, a potem padało jakieś okropieństwo, przypomnienie poniżającej chwili wymierzone w kogoś siedzącego dalej, kto odpowiadał sztywnym uśmiechem, wysilonym rechotem, bo nie chciał psuć atmosfery, dawał do zrozumienia, że absolutnie nie ma nic przeciwko odrobinie zabawy swoim kosztem. Wiedział, gdzie jest jego miejsce w hierarchii, która w czarodziejski sposób na jeden wieczór zmartwychwstała.
Najgorszy był Macke. Jakżeby inaczej.
Król dziewiątej B.
Był zupełnie taki sam jak dawniej. Trochę grubszy – pod napiętą koszulą w duże wzory i źle dopasowaną marynarką odznaczał się brzuszek. Kilka dodatkowych lat złych nawyków żywieniowych i nadmiaru alkoholu, oceniła Julia. Kręcone włosy w kolorze rudego blondu, szeroki, kiedyś złamany nos, wąskie usta i brzydkie wąsy. Te same niebieskie oczy, które, o ile sobie przypominała, nigdy nie były ciepłe ani przyjazne.
Tak samo głośny, tak samo durny.
Równie przerażający dla nieśmiałych, jednakowo popularny u Tych Trzech – o wiele za głośno śmiały się z jego żartów, wypijały z nim toasty, co jakiś czas nabierały ochoty, by usiąść mu na kolanach.
Przesunęła wzrok na Philipa. Przez cały czas był wyjątkowo cichy. Najwyraźniej postanowił usiąść z dala od Mackego, ale Król to zauważył.
– Fille! Fille! Masz siedzieć z żelazną ekipą!
Przez chwilę wydawało się, że Philip zamierza zaprotestować, powiedzieć, że zostanie na miejscu, które wybrał, ale Macke się nie poddawał i przeciągnął na swoją stronę Te Trzy. Zaczęły skandować: Fille! Fille! – aż Filip z rezygnacją kiwnął głową, przeprosił pierwotnie obraną sąsiadkę, wstał i wśród wiwatów usiadł przy ich krańcu stołu. Nikt nie powiedział głośno, w czym rzecz, ale równie dobrze mogli to zrobić.
Nikt nie będzie przecież siedział z przegrywami.
Loserami ze szkoły w Grundvik.
Julia wcześnie pojawiła się w hotelu, była jedną z pierwszych osób. Weszła do dużego pomieszczenia na pierwszym piętrze – „Sali Balowej”, jak nazwano je na wypucowanej mosiężnej tabliczce przy wysokich podwójnych drzwiach. Tego wieczoru sala miała pełnić funkcję swoistego miejsca zbiórki, w którym mieli spędzać czas przy trunkach i rozmowach, aż zjawią się wszyscy i będzie można podać kolację w jadalni. Julia nigdy wcześniej w niej nie była. Wiedziała, że służy jako sala taneczna na balu kończącym dziewiątą klasę, ale nie uczestniczyła w nim. Sala miała wysoki sufit z trzema kryształowymi żyrandolami, grube i ciężkie jedwabne zasłony w ogromnych oknach i duże szklane drzwi prowadzące na taras. Pewnie kiedy budowano hotel, rozciągał się z niego ciekawszy widok, ale teraz z tarasu można było zobaczyć wysoki anonimowy budynek za wąską ulicą z kontenerami i koszami na śmieci, przywodzącą na myśl uliczki z amerykańskich filmów. W jednym rogu sali znajdowała się scena, której stylem nie próbowano nawet ukryć, że została dobudowana później, były też wysokie stoliki przy barze, w którym można było wybierać między piwem, winem albo ginem z tonikiem. Zamówiła to ostatnie, wzięła kieliszek, stanęła w rogu i przesunęła wzrok po sali. Robiło się coraz gęściej, w miarę jak docierali kolejni uczestnicy imprezy, najczęściej w mniejszych, cztero- i pięcioosobowych grupkach. Jedna lub dwie taksówki. Niewątpliwie spotkali się wcześniej i gdzieś razem pojechali. Nikt się do niej nie odezwał z pytaniem, czy chciałaby dołączyć. Bardziej by mieć coś do roboty niż z rzeczywistej potrzeby, poszła do toalety.
Janet, jedna z Tych Trzech, stała przed lustrem i poprawiała i tak już mocny makijaż.
– Julia! – krzyknęła odruchowo tym irytującym piskliwym głosem, używanym z reguły na spotkaniach dziewczyn, które trochę wypiły.
– Tak – odparła Julia krótko i spostrzegła, że Janet natychmiast zdała sobie sprawę z pomyłki – przecież ona nie zasługiwała na tak serdeczne babskie powitanie.
– Masz fioletowe włosy – skonstatowała Janet, gdy już zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów.
– Wiem.
Najwyraźniej tylko to było warte uwagi. Janet schowała błyszczyk do małej torebki i wyszła bez słowa. Kiedy Julia wróciła do sali balowej, pozostałe dwie z Tych Trzech były już na miejscu, a głośność wzrosła o kilka decybeli.
Nie było tylu ludzi, ilu się spodziewała. Z dwudziestu dziewięciu uczniów klasy pojawiło się zaledwie dziewiętnaście osób. W pozostałych klasach i drugiej szkole frekwencja była mniej więcej taka sama, więc łącznie było około stu osiemdziesięciu osób.
Niewielu podchodziło z nią porozmawiać. Ci, którzy próbowali, szybko się zniechęcali, bo nie zadawała pytań zwrotnych ani nie okazywała najdrobniejszego zainteresowania ich życiem. Nie przyjechała po to, by odnawiać kontakt albo zdobyć kolegów. Była tu po to, by powiedzieć prawdę. Popsuć atmosferę. To było coś w rodzaju jej specjalności. Wypiła więcej niż zwykle. Pomyślała, że to pomoże, doda jej odwagi. Jak w tym śnie. Czy była w nim pod wpływem alkoholu? Nieważne. Teraz była.
– Julia?
Odwróciła się w kierunku, z którego dobiegł głos. Należał do chłopaka o kilka lat młodszego od niej i od reszty zebranych w lokalu. Miał jasne włosy, podgolone po bokach, brązowe sympatyczne oczy, krzywe przednie zęby widoczne, gdy się uśmiechał, strój kelnera i tabliczkę z imieniem. RASMUS. Mimo wszystko chwilę zajęło, zanim go rozpoznała. Zdążył zauważyć jej puste spojrzenie i dodał:
– To ja, Rasmus. Grönwall.
– Tak, wiem, w pierwszej chwili cię nie poznałam, ale już…
– Wiem, minęło wiele czasu.
– Pracujesz tutaj?
– Tylko dorabiam. Kiedy mnie potrzebują.
– A co robisz poza tym? Studiujesz?
– Nie, pracuję w sklepie ICA Maxi, na kasie… Nie wiem, co będę chciał robić potem. A ty czym się zajmujesz?
– Studiuję. Prawo. W Lund. Piąty semestr – odparła. To było kłamstwo, z którego postanowiła korzystać przez cały wieczór, bez względu na to, kto zapyta.
– Nie sądziłem, że się pojawisz.
– Ja też, ale… pojawiłam się.
Rasmus nie pytał więcej, skinął tylko głową i ogarnął spojrzeniem salę. Natężenie dźwięku rosło w miarę wzrostu liczby wizyt w barze.
– Dużo ludzi – stwierdził. – Muszę wracać do pracy.
– Fajnie było cię zobaczyć – oznajmiła i poczuła, że mówi prawdę.
– Ciebie też. Pewnie się jeszcze spotkamy.
Po tych słowach odszedł. Julia śledziła go wzrokiem, gdy zbierał szklanki i butelki z mijanych stolików. Rasmus Grönwall. Młodszy brat Rebekki. Kiedy widziała go ostatnio? Osiem, dziewięć lat temu, kiedy miał… czternaście lat. Mogło tak być. Przypomniała sobie. Spotkali się w autobusie. Nie mógł się doczekać, aż skończy piętnaście lat, bo wtedy można legalnie jeździć motorowerem. Większość jego kolegów czekało to wiosną, a jego jesienią.
Kiedy po raz ostatni spotkała go tak naprawdę, a nie tylko przelotnie w autobusie, miał około jedenastu lat. To było na pogrzebie Rebekki. Może troszkę później. Bez Rebekki nie miała jednak powodu przebywać w domu Grönwallów.
Z zamyślenia wyrwał ją facet w marynarce, który do niej podszedł. Philip. Nie była gotowa na spotkanie z nim. Jeszcze nie.
– Cześć – powiedział i stanął około metra od niej. Milczał. Odwrócony do tłumu, nie do niej. Zerknęła w jego stronę. Czego chciał? Dlaczego tam stanął?
– Jak tam?
– Dobrze.
Nic więcej. Żadnego „a ty?”, „a jak ty się czujesz” czy czegokolwiek, co mogłoby zostać odczytane jako zainteresowanie albo zachęcić go do kontynuowania rozmowy.
– Chcesz coś z baru?
– Nie, już mam.
– Okej.
Odszedł jeszcze o krok, przystanął, odwrócił się do niej. Spojrzenie miał poważne, jakby coś mu leżało na sercu. Wydawało się, że coś powie, ale w końcu tylko zacisnął zęby i odszedł.
Rozległ się dzwonek, ktoś, być może z hotelu albo z firmy organizującej imprezę, przywitał wszystkich i zaprosił do jadalni. Z założenia miejsca miały być zajmowane dowolnie, ale oczywiście stało się inaczej. Decydowali Macke i Te Trzy. Nie tylko w sprawie Philipa. Sami zajęli miejsca przy krótszym boku stołu i wydając krótkie komendy: „Carl!”, „Alva, chodź”, „Tutaj, Milos”, dopilnowali, by usadzić wszystkich od najbardziej do najmniej popularnych. Ci ostatni znaleźli się na przeciwnym końcu – tam gdzie Julia.
Jedzenie było takie sobie. Nie całkiem ciepłe, nie całkiem smaczne. Nie miało to znaczenia, i tak była zbyt spięta, by jeść. Myślała o tym, że wkrótce wszyscy się dowiedzą.
Nie zamierzała grać w ich grę. Odtwarzać swojej dawnej roli.
Rozmowa na jej końcu toczyła się ociężale. Ludzie umieli się zachować – z pewnością mieli już za sobą rozmaite przyjęcia, bale i inne takie, więc wiedzieli, jak prowadzić grzecznościową konwersację, ale byli obcymi sobie ludźmi, których łączy tylko jedno: trzy lata, podczas których widzieli się codziennie, choć nie wybrali swojego towarzystwa. Prawie nikt nie myślał o tym później. Teraz jednak ci ludzie wrócili. W najgorszym możliwym sensie.
Żałośni. Wszyscy. Tak cholernie żałośni.
Milczała przez całą kolację. Ładowała akumulatory. Czekała na odpowiedni moment. Kiedy pojawili się kelnerzy, żeby dolać kawy, wstała. Zastanowiła się, czy zadzwonić łyżeczką o pustą szklankę, i uznała, że tego nie zrobi. Wysunęła tylko krzesło, podniosła się i stała bez słowa. Zauważyła, że siedzący najbliżej patrzą najpierw na siebie, a potem na nią z pytającymi minami. Czy Julia będzie przemawiała? Nikt się tego nie spodziewał. Nagle ktoś syknął, a pozostali, jeden po drugim, milkli – oprócz ekipy w rogu: Mackego, Tych Trzech i jeszcze kilkorga osób zaproszonych na wieczór. Philip syknął na to towarzystwo, podpity Macke odwrócił się do niego, ten zaś wskazał głową jej część stołu i ją.
– Co jest, do chuja, będziesz przemawiała? – wrzasnął Macke, uniósł szklankę i udało mu się oblać jednocześnie siebie i Janet. – Zamknąć się, Julia ma przemówienie. Zamknąć się!
Całkowita cisza nie zapadła – Janet nie potrafiła opanować chichotu, a Emma nie umiała się powstrzymać przed próbami uciszenia jej głośnym szeptem. Macke ponownie kazał obu się zamknąć i jednocześnie skupił na niej spojrzenie pijacko błyszczących oczu.
Julia stała i milczała. Było jak we śnie, a jednak inaczej.
Miejsce, twarze, dźwięki, zapachy, wszystko się różniło, ale nie to było najgorsze. Nie czuła się jak w swoim śnie, tylko zupełnie inaczej. Widziała Mackego, pamiętała jego zamglony wzrok, ciepły cuchnący oddech, ból, upokorzenie, ale w przeciwieństwie do snu spojrzenia jej nie nakręcały. Nie dodawały sił.
Sprawiały za to, że robiła się malutka.
Przestraszona. Niepewna. Nieważna.
– Powiesz coś? – krzyknął Macke nad stołem przykrytym białym obrusem. – Czy będziesz tak sterczała jak te trolle do nakładania na długopisy?
– Powiem coś… – zaczęła, gdy śmiech po komentarzu o trollach ucichł. – Powiem coś o tobie.
Po tych słowach znowu umilkła. Te wszystkie twarze… Chichot Janet w tle. Niektórzy odwracali wzrok, myśleli, że zaczyna się robić żenująco, może przypuszczali, do czego zmierza. Przed dziesięcioma laty na pewno nie brakowało plotek.
– Co chcesz powiedzieć o mnie? – zapytał Macke. Czy tylko jej się wydawało, czy w jego głosie pojawiła się innego rodzaju ostrość? Podskórna groźba, ostrzeżenie przed posunięciem się zbyt daleko i zepsuciem mu wieczoru. To wszystko sprawiło, że skurczyła się jeszcze bardziej.
– No to mów coś albo siadaj, pieprzony dziwaku.
Nie była w stanie nic powiedzieć, ale nie potrafiła też usiąść. Bez słowa wyszła z jadalni. Słyszała, że Macke coś za nią woła, ale nie wiedziała co. Słyszała w uszach pulsowanie krwi. Te Trzy się śmiały. Na pewno nie tylko one. Śmiech zdawał się podążać za nią przez pustą salę balową, dopóki nie wyszła na taras biegnący wzdłuż całego długiego boku hotelu i nie zamknęła za sobą dużych szklanych drzwi. Zrobiła kilka kroków w kierunku niskiej drewnianej poręczy, ciężko oddychała. Wyjmując paczkę papierosów, spostrzegła, że trzęsą jej się ręce. Zapaliła jednego i głośno wydmuchała dym. Co za cholerna głupota z jej strony. Za kogo się uważała? Czego się spodziewała? Pojawiły się łzy. Kolejny dowód jej słabości. Gniewnie otarła je grzbietem dłoni.
– Jak się czujesz?
Julia się obróciła. Zobaczyła Rasmusa. Jego ciemne oczy były pełne troski.
– Dobrze, tylko… są tacy kurewsko żałośni.
– Są pijani.
– Nie chodzi o to, mówię ogólnie. Czemu ma służyć to debilne spotkanie? Nie mamy ze sobą nic wspólnego, wszyscy zachowują się tak jak dziesięć lat temu. Nic się nie wydarzyło. Żaden z tych gnojków nie miał odwagi się rozwinąć, dorosnąć czy cokolwiek w tym rodzaju. Nienawidzę tego, do cholery!
To była prawda, ale nie cała. Nienawidziła też siebie. Za to, że stchórzyła. Zaprzepaściła szansę. W ogóle wierzyła, że jakaś szansa istnieje.
– Masz jeszcze fajki?
Julia wręczyła mu paczkę. Wytrząsnął z niej papierosa, zapaliła mu go. Osłonił jej dłonie przed wiatrem. Był rozgrzany. Dziwnie wyglądał z papierosem. Uderzyła ją myśl, że zrobił się całkiem przystojny. Nigdy przedtem tak o nim nie myślała. Nie miała powodu. Zawsze był tylko młodszym bratem Rebekki, najczęściej im zawadzał i – musiała szczerze przyznać – irytował jak cholera. Zawsze chciał im towarzyszyć, nie dając spokoju, i skarżył mamie, gdy robiły coś głupiego.
– Dlaczego w takim razie tu przyjechałaś? – zapytał, mocno się zaciągnął i wydmuchał dym. – Przecież można było przewidzieć, że właśnie tak to będzie wyglądało.
– Zaplanowałam, że coś zrobię.
– Co takiego?
Pokręciła głową. Jej myśli o zemście, zadośćuczynieniu, o odzyskaniu honoru wydawały się teraz naiwnością, pobożnym życzeniem. Równie dobrze mogła sobie zażyczyć nosorożca albo Nagrody Nobla.
– Nic, to było głupie.
Nie pytał dalej. Najwyraźniej wyczuł, że nie chce mówić. To dobra cecha. Stali w milczeniu oparci o poręcz i palili. Podniosła wzrok. Niebo było pełne gwiazd.
– Fajna jesteś.
– Słucham?
Odwróciła się do niego. Czy dobrze usłyszała? Czyżby się z niej naigrawał? Nic w jego oczach na to nie wskazywało.
– Fajna jesteś. Masz superciuchy, podoba mi się twoja fryzura. Wyglądasz jak ta dziewczyna ze Scott Pilgrim kontra świat.
– Nie wiem, co to jest.
– Taki film. A pierwotnie komiks, ale wyglądasz jak ta z filmu.
– Aha.
– Tak.
Dalej palili w milczeniu. Było jej z tym dobrze. Rasmus dorósł, pod każdym względem, ale mimo wszystko był kimś, kogo znała i kto znał ją – wiedział, kim była, i to akceptował.
– Jak tam w domu? – zapytała. Nie po to, by przerwać ciszę. Uświadomiła sobie, że naprawdę chce znać odpowiedź.
– Dobrze – odparł Rasmus, zaciągnął się papierosem i wzruszył ramionami. – Mama i tata się rozwiedli, wiedziałaś o tym?
– Nie.
– Cztery lata temu. Nigdy nie uporali się z tym, że umarła.
A ty? – pomyślała Julia. Sama się z tym nie uporałam.
– Wielka szkoda – skwitowała, nie zdradzając tych myśli. – Ale wszystko z nimi dobrze?
– Tata ma nową partnerkę, ale tak. Myślę, że wszystko u nich w porządku.
– Pozdrów ich.
– Pozdrowię. Jak długo zostaniesz w mieście?
– Nie wiem.
– Będziesz tu jutro?
– Być może. A co?
– Chcesz się spotkać?
Ponownie napotkała jego wzrok. Spojrzała mu w oczy – miłe i wyczekujące. Takie jak wtedy, gdy wchodził do pokoju Rebekki, pytał, co robią i czy może im towarzyszyć.
– Jasne, dlaczego nie.
Trzy metry. Nie, więcej.
Vanja odchyliła się na oparcie biurowego fotela i przez chwilę kontemplowała imponującą wysokość sufitu. Pokój z całą pewnością był najpiękniejszym, jaki im kiedykolwiek przydzielono, zlecając jakąś pracę. Wysoki sufit ze sztukaterią, a na ścianach matowożółte tapety we wzór medalionowy, na wysokości metra z kawałkiem pokryte pomalowaną na biało boazerią. Szerokie rzeźbione futryny, grube drewniane drzwi z lustrami, parkiet. Budynek pierwotnie musiał zostać wzniesiony w innym celu, jako szkoła, szpital, dom zakonny czy coś podobnego. Cynicznie rzecz ujmując, nikt nie zainwestowałby tyle czasu, pieniędzy i troski w komisariat. Nawet na początku dwudziestego wieku, gdy, jak domyślała się Vanja, został zbudowany. Plus minus trzydzieści lat – nie miała zielonego pojęcia o architekturze, ale wydawał się stary.
Stary i przyjazny.
Czuli się tu mile widziani.
Była w tym spora zasługa Kristy Kyllönen. Kriście zależało na pomocy z ich strony, co zawsze ułatwiało pracę. Sama dopilnowała, by ulokowano ich w przestronnym pomieszczeniu na pierwszym piętrze tego dużego żółtego budynku. Miała czterdzieści kilka lat, była o głowę wyższa od Vanji, a ciemne włosy nosiła spięte w kok. Jej zielone oczy, zawsze na granicy uśmiechu, świadczyły o tym, że jest w dobrej kondycji. Sebastian z całą pewnością próbowałby się z nią przespać, pomyślała Vanja. W czasach, gdy wciąż udawało mu się wślizgnąć do Krajowej Policji Kryminalnej. Było to kilka lat temu, a ostatni raz zdarzyło się w Uppsali. Teraz był z Ursulą. Vanja nie wiedziała, jak udało jej się go odzwyczaić od sypiania z kim popadnie, ale Ursula wydawała się zadowolona, więc nie drążyła tematu.
Krista z chęcią dostarczała im wszystko, czego sobie zażyczyli, zapewniła im dostęp do dwóch cywilnych samochodów, odpowiadała na wszelkie pytania, pomogła wdrożyć się w śledztwo i niezwłocznie przekazała informacje o dotychczasowych ustaleniach.
Jak się okazało, było ich bardzo niewiele.
Zazwyczaj w takich przypadkach Ursula w prywatnych rozmowach wyzłośliwiała się na temat słabych kompetencji lokalnej policji. Tym razem jednak nie była to wina policji z Karlshamn. Mieli nadzieję, że ich obecność okaże się pomocna i będą mogli sami przeprowadzić badania miejsca zbrodni. Krista przedstawiła ich kolegom i wyznaczyła jedną z koleżanek, Sarę Gavrilis, z którą mieli się kontaktować, gdyby potrzebowali jakiejkolwiek pomocy. Jeśli nie będzie umiała pomóc osobiście, znajdzie odpowiednią osobę. Vanja pomyślała przelotnie o Thomasie Haraldssonie – policjancie, który wiele lat wcześniej pełnił podobną funkcję podczas śledztwa w Västerås i był jednym z najbardziej nieporadnych funkcjonariuszy, z jakimi kiedykolwiek miała do czynienia. Jakimś dziwnym trafem udało mu się później zostać kierownikiem zakładu karnego Lövhaga i spotkali się ponownie przy okazji śledztwa w sprawie seryjnego mordercy Edwarda Hindego. Potem na szczęście już nigdy więcej nie musiała mieć z nim kontaktu. Za to Sara Gavrilis, tak jak jej szefowa, wydawała się bardzo kompetentna.
Vanja ponownie spojrzała na ekran. Nie zdziwiło jej, że zabójstwo było szeroko komentowane. Krzykliwe nagłówki przedstawiały Karlshamn jako miasto tkwiące w szponach strachu i założyła, że nawet jeśli na razie nie jest to prawda, to w niedługim czasie będzie. Już się o to postarają prasa, media społecznościowe i grasujący w okolicy snajper.
Carlos wstał ze swojego miejsca przy drzwiach i ruszył w jej stronę. Wystarczyło spojrzeć na jego minę, by zrozumieć, że nie przynosi dobrych wiadomości.
– Niech zgadnę – powiedziała, kiedy położył przed nią wydruki. – Sprawy zostały zgłoszone na policję, przeprowadzono śledztwo, ale wyrok skazujący nie zapadł.
– Zgadza się – potwierdził Carlos. – Dwie w ciągu ostatnich dziewięciu lat. Oszustwa matrymonialne.
Vanja usiadła wygodniej i zaczęła przeglądać dokumenty. Wiedziała, czego mniej więcej się spodziewać. Kobieta zaczyna znajomość z mężczyznami, nawiązuje romans, potem zrywa lub znika, a wraz z nią przepada pokaźna suma pieniędzy.
Mężczyzna, który dokonał pierwszego zgłoszenia w Trelleborgu, twierdził, że Angelica wyłudziła od niego około sześciuset tysięcy koron. Vanja odwróciła stronę. Drugie zgłoszenie, z Växjö, późniejsze o cztery lata, opiewało na sumę czterystu pięćdziesięciu tysięcy. Czyli ponad milion. W ciągu dziewięciu lat. Albo Angelica Carlsson miała inne, dodatkowe dochody, albo też nie wszystkie jej ofiary zgłosiły sprawę na policję. Zapewne to drugie. Wielu trudno było pokonać wstyd. Było im głupio, że tak łatwo dali się oszukać, że nie przejrzeli jej gry. Nie potrafili się uporać z poczuciem, że właściwie sami są sobie winni. Vanja w głębi duszy tak właśnie myślała, choć wiedziała, że nie powinna. Ale przecież można oczekiwać, że człowiekowi zapali się czerwona lampka, gdy ktoś, kogo krótko zna, chce pożyczyć dużą sumę pieniędzy, namawia do wejścia na giełdę albo zainwestowania w naprędce powstałe przedsięwzięcie.
– Nienawidzę tego rodzaju przestępstw – oznajmił Carlos z naciskiem. – Takich, w których wykorzystuje się ludzką dobroć.
– Tak, to nic przyjemnego – zgodziła się Vanja. Słysząc zaangażowanie w jego głosie, ucieszyła się, że zachowała swoje poglądy dla siebie.
– To niewybaczalne, jak oni mogą oszukiwać starszych ludzi, namawiając ich na zakup bitcoinów albo przejmując ich komputery i opróżniając konta. Pieprzone hieny!
Vanja spojrzała na Carlosa. Gniew sugerował, że sam przeżył coś takiego albo spotkało to któregoś z jego bliskich. Nie pytała, uznawszy, że to nie jej sprawa, a jeśli będzie chciał, sam opowie.
– Okej, dzięki – odparła i odłożyła na bok papiery, które dostała. – Sprawdź, czy uda ci się znaleźć jakieś powiązanie między Angelicą a pozostałą dwójką.
– Rozumiem, że poza tym, iż we wszystkich trzech przypadkach skończyło się na postępowaniu przygotowawczym albo wyroku uniewinniającym?
– Tak, poza tym.
– Zabieram się do pracy.
– Dzięki.
Vanja ponownie oparła się na krześle. Mieli ślad motywu. W najgorszym wypadku ścigali jakiegoś samozwańczego stróża sprawiedliwości, mściciela karzącego osoby, które nie przestrzegają prawa. Miała głęboką nadzieję, że tak nie jest, bo wówczas nie mieliby żadnej możliwości, by przewidzieć, gdzie i w kogo uderzy następnym razem. Przypadki, że kogoś zgłoszono na policję, a potem wypuszczono lub uwolniono z różnych powodów, najczęściej z braku wystarczającego materiału dowodowego, zdarzały się częściej, niż można by przypuszczać.
Karlshamn nie było tu wyjątkiem.
Do pokoju wszedł Billy i Vanja poczuła, że nastrój nieco się poprawił.
– Proszę, powiedz, że przynosisz dobre wieści – powiedziała z uśmiechem, kiedy zbliżył się do jej stanowiska.
– Co to znaczy dobre wieści?
– Że Dick szkolił się w wojsku na snajpera, ma długą historię przemocy i w zeszłym tygodniu kupił bilet do Karlshamn, a my wiemy, w którym hotelu mieszka.
– W takim razie nie – odparł Billy, odwzajemniając uśmiech. – Nie widzę żadnego powiązania między Angelicą a jakimś Dickiem.
– No nie…
Nie była zaskoczona, szczególnie po tym, co chwilę wcześniej usłyszała od Carlosa, ale i tak poczuła lekkie rozczarowanie.
– Z tego, co widzę, nigdy nie była właścicielką mieszkania w Göteborgu – ciągnął Billy. – Ani z Dickiem, ani z nikim innym.
– Czy w ogóle mieszkała w Göteborgu?
– Nigdy nie była tam zameldowana.
– Carlos znalazł dwa przypadki zgłoszenia jej na policję. Była oskarżana o oszustwa matrymonialne – oznajmiła Vanja, wskazując głową wydruki na swoim biurku. – Czy powinniśmy założyć, że Dick to ktoś, kogo wymyśliła, żeby skłonić nowego chłopaka do pozbycia się odrobiny kasy?
– Nils mówił, że groził komornikiem i zgłoszeniem na policję… Brzmi jak typowy wstęp do prośby o pożyczkę.
– To prawda.
– Nie zapadł żaden wyrok skazujący? – zapytał Billy i wziął do ręki wydruki, z którymi przyszedł Carlos. Vanja zrozumiała, że on także rozważa hipotezę o mścicielu.
– Nie.
Billy przejrzał materiały i odłożył je z zamyśloną miną.
– O czym myślisz? – spytała Vanja.
– Powiedzmy, że naprawdę mamy do czynienia z kimś, kto bierze prawo w swoje ręce – rzekł Billy, drapiąc się po zaroście. Carlos wstał i podszedł bliżej, żeby lepiej słyszeć. – W tym mieście na pewno mieszkają ludzie, którzy mają na sumieniu gorsze rzeczy niż ta trójka. Zgoda, w wypadku autobusowym zginęli ludzie, ale reszta ofiar? Zwykłe pobicie i kradzież, a teraz oszustwa?
– Czyli myślisz, że łączy ich coś innego – wtrącił Carlos.
– Musi tak być, nie uważasz?
– Okej, w takim razie ustalimy, co to takiego – zawyrokowała Vanja i od razu poczuła, że jest to stwierdzenie z kategorii „łatwiej powiedzieć, niż zrobić”. Mimo to koledzy pokiwali z powagą głowami i wrócili do biurek. Vanja postanowiła, że zadzwoni do Ursuli i sprawdzi, czy ta znalazła coś w mieszkaniu Angeliki. Wzięła do ręki telefon, ale nie zdążyła wybrać numeru, bo przerwało jej pukanie w futrynę drzwi.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale macie gościa.
Wszyscy troje odwrócili się do drzwi. Za Sarą Gavrilis do pomieszczenia wszedł na oko pięćdziesięciopięcioletni mężczyzna. Łysy, w okularach z metalowymi oprawkami, w marynarce, kraciastej koszuli rozpiętej pod szyją i chinosach. Vanja wstała, posyłając pytające spojrzenie Sarze. Pomyślała, że nie bez powodu gość spotkał się z nimi w ich gabinecie, zamiast czekać w recepcji.
– Herman Göransson, przewodniczący Rady Miasta – oznajmiła Sara, wskazując gościa. – To Vanja Lithner z Wydziału Zabójstw. Kieruje tym dochodzeniem.
Super, właśnie tego było nam potrzeba, pomyślała Vanja, idąc do niego z uśmiechem i wyciągniętą ręką. Czasami nie dało się zaprzeczyć, że naprawdę, ale to naprawdę tęskniła za Torkelem.
Promienie wczesnego wiosennego słońca wpadały przez okno.
Powinienem je umyć, myślał Sebastian, gdy kobieta naprzeciwko niego nie przestawała gadać. Przez piętnaście minut mówiła na temat, który dominował w ich rozmowach przez ostatnie trzy miesiące – swojej dawno zmarłej kotki Pyttsan.
– Nikt się nie przejmuje, nie traktuje tego poważnie. Czuję się wręcz tak, jakby miało mi być wstyd za to, że ją opłakuję.
Anna-Clara Wernersson była po czterdziestce i naprawdę powinna zająć się tym, że kilka lat wcześniej zostawił ją mąż, a córka w zasadzie nie chciała mieć z nią kontaktu. Jeśli jednak chciała rozmawiać o martwej kotce, to proszę bardzo. Za tysiąc pięćset koron pod stołem raz na tydzień Sebastian mógł udawać, że słucha czegokolwiek.
Potrzebował gotówki.
Pieniądze po matce się wyczerpały, nie pracował, rzadko miał wykłady, jego ostatnia książka nie sprzedała się tak dobrze, jak na to liczył, więc odnowił dawną licencję psychologa i znów zaczął praktykę. Dał sobie spokój z myślami o pucowaniu okien i nachylił się do Anny-Clary. Pomyślał, że musi się postarać o stawkę godzinową. Spojrzał jej głęboko w oczy i skierował na nią tyle uwagi, ile – jak sądził – nigdy przedtem nie dostała.
– Anno-Claro, nie martw się o innych, martw się o siebie. Pyttsan była dla ciebie ważna, więc powinnaś ją opłakiwać w sposób, który tobie wydaje się najwłaściwszy. Położyłaś kwiaty na jej grobie, jak rozmawialiśmy?
Anna-Clara energicznie pokiwała głową.
– Zrobiłam dokładnie to, co mi kazałeś.
– Dobrze. Smutek jest prawdziwy, musi być dla niego miejsce, ale niektórzy ludzie nie potrafią zrozumieć, jak to jest stracić ukochanego zwierzaka. Dlatego to ważne, abyś miała odwagę porozmawiać o tym ze mną – kontynuował, odchylił się i znów zaczął rozmyślać na temat okien. Naprawdę były brudne. Anna-Clara mówiła dalej. Miała w sobie pewną kruchą słodycz i w swoim dawnym życiu już zdążyłby ją uwieść.
Ale dosyć tego.
Dziś nie było to możliwe ani nawet warte zachodu.
Ponad trzy lata wcześniej na kilka straszliwych miesięcy zawładnął nim strach, że jego pieprzenie się na prawo i lewo skończyło się czymś, o czym nie miał nawet odwagi myśleć. Po wszystkim, po Uppsali, dał sobie spokój z romansami i zaczął poważniej traktować Ursulę.
Odnalazł równowagę. Taką prawdziwą.
Pielęgnował te nieliczne relacje, których w kółko nie psuł i nie musiał odbudowywać.
Do Krajowej Policji Kryminalnej nie mógłby wrócić, nawet gdyby chciał. Vanja zakomunikowała mu to jasno, kiedy objęła dowodzenie, a szanse, że zmieni zdanie, były zerowe. Ale to dobrze. Potrzebował ograniczeń i zamkniętych drzwi. Zbyt długo brak granic był treścią jego życia. Nie mógł już tego kontynuować. Nie chciał. Zależało mu na zmianie. Sądził, że mu się uda, bo otrzymał to, co najważniejsze: kogoś, dla kogo mógł żyć.
Amandę, córkę Vanji, a jego wnuczkę.
Uniknął katastrofy, a dzięki temu, że trzymał się z dala od życia zawodowego Vanji, poprawił relacje z nią i jej córką. Tak naprawdę nie był ani ojcem, ani dziadkiem. Poczuł w sobie coś innego. Coś, co wzrastało. Było bezcenne i postanowił tego nie zniszczyć.
Musiał przyznać, że w niektóre dni zdarzało mu się tęsknić za dawnym życiem, przynajmniej zawodowym. Jako członek Krajowej Policji Kryminalnej wgryzał się w skomplikowane i wymagające przypadki zabójstw. Siedzenie w mieszkaniu i pomaganie kobietom w żałobie po utraconych kotach nie stanowiło takiego samego wyzwania, ale było znacznie spokojniejsze, normalniejsze.
Tego właśnie potrzebował, nawet jeśli głos z tyłu głowy mówił, że to nudne jak cholera. Jednak im więcej czasu mijało, tym bardziej był przekonany, że obrał właściwą ścieżkę. Regularnie odbierał Amandę z przedszkola i szedł z nią na plac zabaw. Za nic nie chciałby utracić możliwości spędzania z nią czasu.
Robił więc to, co dawniej uznałby za niemożliwe. Dobrze się prowadził. Żadnych głupot.
– Czy twoim zdaniem mam rację? – przerwała Anna-Clara. Sebastian nie miał zielonego pojęcia, o co jej chodzi, ale to go nie powstrzymało.
– Tu nie ma racji ani jej braku. To twój smutek i postępujesz z nim tak, jak jest najlepiej dla ciebie – odparł. – Chciałbym, abyś do następnego tygodnia wzięła jedną z rzeczy Pyttsan i się jej pozbyła.
Zobaczył, że pobladła na samą myśl. Nachylił się, utkwił w niej wzrok i ściszył głos.
– Dasz radę, Anno-Claro. Dasz sobie z tym radę, bo jesteś silna.
Stał przy brudnym oknie i patrzył, jak Anna-Clara lekkim krokiem idzie w kierunku Strandvägen, zadowolona z ich sesji. Na ten dzień nie miał już zaplanowanych żadnych pacjentów. Bardzo mu to odpowiadało. Na kolejny był umówiony z Timem Cunninghamem, australijskim biznesmenem, który stracił żonę. Inteligentnym. Wygadanym. Spotkali się przedtem tylko raz, ale od razu pomyślał, że facet jest interesujący, co należało do wyjątków. Poza tym miał okazję poćwiczyć angielski. To był przyjemny bonus.
W zasadzie on i Ursula mieli tego wieczoru zjeść razem kolację, ale przed kilkoma dniami wraz z resztą ekipy z Krajowej Policji Kryminalnej pojechała do Karlshamn. Sprawa dotyczyła snajpera. Kojarzył kilka podobnych przypadków ze Stanów Zjednoczonych, ale tego typu przestępcy wyjątkowo rzadko pojawiali się w Szwecji. Może powinien zrobić mały research, przejrzeć stare profile psychologiczne sprawców? Tak na wszelki wypadek. Będzie mógł powiedzieć Ursuli, do czego doszedł. Wiedział, że byłaby zainteresowana. Jednak natychmiast odrzucił tę myśl. Skończyłoby się tylko na nadmiernym zaangażowaniu. Rozwiązywanie skomplikowanych spraw zabójstw nie należało już do jego obowiązków. Tylko Vanji. Była mądra i nieustępliwa. Sama nigdy by się nie przyznała, że cokolwiek po nim odziedziczyła, ale znał ten typ uporu. Wiedział, że Vanja nie wyjedzie z Karlshamn, dopóki sprawa nie zostanie rozwiązana. Oznaczało to, że mogą potrzebować pomocy przy Amandzie.
Rzucił okiem na zegarek i postanowił, że zje obiad, a potem zadzwoni do Jonathana i zapyta. Nauczył się, że im bliżej godziny odbioru małej dzwoni, tym większa jest szansa, że Jonathan się zgodzi. Bycie rodzicem pracującym na cały etat jest stresujące, zwłaszcza kiedy drugi rodzic wyjedzie. Dodatkowa para rąk, która daje znak w odpowiednim momencie, zwykle jest mile widziana.
Jonathan przystał na to z radością. Musiał coś dostarczyć jednemu z klientów i już i tak był zestresowany. Zapytał, czy może ją odebrać od niego około szóstej. Kilka godzin sam na sam z Amandą to było więcej, niż Sebastian mógł sobie wymarzyć.
Jej przedszkole, Promyk, mieściło się blisko parku Tessin, zaledwie kilka minut drogi od mieszkania Vanji i Jonathana przy De Geersgatan. Nawet on mógł tam przejść na piechotę. Któregoś razu Vanja i Jonathan oglądali domek szeregowy w Sollentunie. To go zaniepokoiło. Zastanawiał się, w jaki sposób dokonać sabotażu tego zakupu, jeśli zdecydują się pociągnąć tę sprawę dalej, ale wtedy pojawiło się mieszkanie przy De Geersgatan i problem został rozwiązany.
Sztokholm zaczynał się budzić po zimie. Powietrze nie było jeszcze zbyt ciepłe, ale świeciło wiosenne słońce. Sebastian pozwolił sobie na rozkoszowanie się spacerem, ale i tak był w Promyku kilka minut przed wpół do czwartej.
– Sebastian! – zawołała uradowana Amanda na jego widok. Błysk w jej oczach, kiedy go zauważyła, i wyraźna radość, gdy do niego biegła, sprawiły, że zrobiło mu się ciepło na sercu. Kiedy pomagał jej się ubrać, rozmawiali o tym, jak minął jej dzień. Dowiedział się, że malowała akwarelami i jadła makaron. Po wyjściu z przedszkola poszli na jej ulubiony plac zabaw. Uwielbiała zjeżdżalnie, a Sebastian nie szczędził czasu na znalezienie najlepszej w okolicy przedszkola. Amanda, podskakując, ruszyła przodem w swoim zbyt dużym czerwonym kombinezonie. On poszedł za nią z wózkiem. Nie nazywała go dziadkiem, ale czuł się, jakby nim był. Vanja nie pozostawiła złudzeń, że to Valdemar jest dziadkiem. A Sebastian to Sebastian. Podejrzewał, że przyczyna tkwi w jej skomplikowanej relacji z Valdemarem. Nie skarżył się, ale ukradkiem z przyjemnością smakował to słowo. Dziadek.
Na początku swoich zjeżdżalnianych przygód Amanda chciała, by stał na końcu i ją łapał, ale po jakimś czasie nabrała większej odwagi i coraz częściej chciała robić wszystko sama. Sebastian nie zawsze na to pozwalał. Ludzie, którzy widzieli go na placu zabaw, myśleli pewnie, że jest nadopiekuńczy. Nie wiedzieli jednak, czego się nauczył: to, co najbardziej kochamy, w każdej chwili może nam zostać wyrwane z rąk.
Zadzwoniła jego komórka. Początkowo zamierzał to zignorować, ale uznał, że może dzwonić Jonathan, i spojrzał na wyświetlacz. Ursula. Bacznie obserwując Amandę, odebrał.
– Cześć, co jest?
– Wszystko w porządku?
W tym krótkim pytaniu Sebastian usłyszał jej wielkie zmęczenie.
– Jak najbardziej, odebrałem Amandę z przedszkola i jestem na placu zabaw. A co u was?
– Właśnie przybyła nam nowa ofiara – odparła, tym samym szybko przenosząc go w inne miejsce.
– Tak, widziałem. Nie ma przełomu?
– Jeszcze nie. Jestem teraz w jej mieszkaniu.
Sebastian odwrócił się do Amandy, zajętej zabawą. Pomachała mu radośnie i poczuł całym sobą, że dokonał właściwego wyboru. Świat, z którego dzwoniła Ursula, nie wabił go już tak silnie swoim mrokiem.
– A co tam u Vanji? Dobrze się czuje? – zapytał. Martwił się o nią. Wiedział, pod jaką jest presją przy trzech ofiarach w ciągu jednego tygodnia.
– Można powiedzieć, że znalazła się w opałach, ale moim zdaniem dobrze sobie radzi.
– Pilnuj, żeby jej to nie zeżarło. Zawsze chce być najlepsza.
– Ciekawe, po kim to ma.
– To tylko jedna ze wszystkich moich pozytywnych cech – odparł, próbując obrócić w żart własny niepokój. Średnio pomogło… – Słuchaj, nie bardzo mam czas, czy chodzi o coś konkretnego?
– Myślę o Torkelu. Zbliża się rocznica i spróbuję do niego wpaść, ale jeśli…
– Nie – przerwał Sebastian. – Nie zamierzam tam iść.
Ursula nie odpowiedziała od razu. Widział oczami wyobraźni, jak zaciska zęby ze zdenerwowania.
– Nie chcę, aby był sam – dodała po chwili.
– Ma byłe żony, córki i pewnie jeszcze jakichś ludzi, którzy nadal nazywają go przyjacielem.
– Ty powinieneś być jednym z nich.
– Tak, ale nie jestem. Więc nie próbuj…
Amanda przewróciła się przy drabinkach. Szybko wstała, ale Sebastian i tak potraktował to jako pretekst do zakończenia rozmowy.
Sprawił Ursuli zawód. Ale przejdzie jej.
Ze wszystkich kobiet, które przewinęły się w jego życiu, została tylko ona. Rozumiała go na tyle dobrze, by z nim wytrzymać. Albo była do niego wystarczająco podobna. Nie rozkwitła między nimi wielka miłość, ale musiał przyznać, że łączyło ich coś wyjątkowego. Przez wielu ludzi z otoczenia mogła być odbierana jako surowa. A nawet pozbawiona empatii. Jak on. Jednak pod szorstką powłoką, inaczej niż w jego przypadku, krył się dobry człowiek. Świadczył o tym sam fakt, że pomyślała o samopoczuciu Torkela w czasie trudnego śledztwa.
Gdyby wstyd nie był mu obcy, pewnie teraz zacząłby go odczuwać. Czy powinien mimo wszystko zadzwonić? Byli kiedyś dobrymi przyjaciółmi. Torkel wytrzymywał z nim, był wyrozumiały, nawet mu pomagał. To jednak było dawno, a Sebastian nie potrafił wykrzesać z siebie takiej troski o innych jak Ursula.
Nigdy tego nie potrafił.
Nowe życie czy nie, miał swoje granice.
Podszedł do Amandy i zaproponował pójście na lody. Vanja zabroniła mu ją rozpieszczać, ale była w Karlshamn i zmagała się z większymi problemami.
Trzeba było korzystać z okazji.
Czuła stres. To było do niej niepodobne.
Połączenie ugruntowanej pewności siebie i chęci, by zawsze być najlepszą, przez lata pomagało jej panować nad ewentualnym zdenerwowaniem. Teraz jednak stała u boku Kristy Kyllönen, patrzyła, jak przewodniczący Rady Miasta wita wszystkich na konferencji prasowej zwołanej naprędce z powodu strzelanin z ofiarami śmiertelnymi, które miały miejsce w ostatnim tygodniu, i czuła nieznane mrowienie w żołądku. Zidentyfikowała je jako oznakę stresu.
– Co robimy? – zapytał Göransson, kiedy Vanja przed konferencją poprosiła go, by usiadł na krześle w jej gabinecie, i oboje odmówili, gdy Sara zaproponowała im kawę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki