Sebastian Bergman. Oblany test - Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt - ebook + audiobook

Sebastian Bergman. Oblany test ebook

Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Piąta książka z popularnej serii o Sebastianie Bergmanie.

Tym razem Sebastian i jego koledzy z Krajowej Policji Kryminalnej będą musieli rozwiązać skomplikowany przypadek seryjnego mordercy.

Zwłoki celebryty z telewizyjnego reality show zostają odnalezione w opuszczonej szkole. Mężczyzna siedzi przywiązany do szkolnej ławki ze wzrokiem skierowanym w róg sali. Do głowy przyczepione ma ośle uszy, a do pleców przytwierdzone zszywaczem znaki zapytania. Zgninął od kuli. Szybko pojawiają się kolejne ofiary. Wszystkie łączy jedno – były gwiazdami telewizji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 471

Oceny
4,5 (372 oceny)
234
104
30
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tea_lover

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, jeśli czyta się całą serię. Wtedy wciąga i trudno się oderwać.
20
Sengatime

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny tom, dotychczas najlepszy z serii. Skonstruowany tak, że zaraz chce się sięgnąć po następny tom.
00
monikapobiega

Dobrze spędzony czas

Dość dobry kryminał.
00
UrszulaLila

Nie oderwiesz się od lektury

Super jak zawsze
00
michalwalski

Dobrze spędzony czas

ksiazka ma swoja ciekawa konstrukcje
00

Popularność




Tytuł ory­gi­nału: DE UNDERKÄNDA

Redak­cja: Wero­nika Girys-Cza­go­wiec Pro­jekt okładki: © Wic­kholm For­mavd Zdję­cie na okładce: Stu­dio Bildflödet/Chri­ster Lun­din/Ina Agency Adap­ta­cja okładki: Mag­da­lena Zawadzka Aureu­sart Korekta: Maciej Kor­ba­siń­ski Redak­tor pro­wa­dzący: Anna Brze­ziń­ska

Copy­ri­ght © Michael Hjorth & Hans Rosen­feldt 2015 Publi­shed by agre­ement with Salo­mons­son Agency. Copy­ri­ght © for the Polish trans­la­tion by Maciej Muszal­ski Copy­ri­ght © for the Polish edi­tion by Wydaw­nic­two Czarna Owca, War­szawa 2022

Wszel­kie prawa zastrze­żone. Niniej­szy plik jest objęty ochroną prawa autor­skiego i zabez­pie­czony zna­kiem wod­nym (water­mark). Uzy­skany dostęp upo­waż­nia wyłącz­nie do pry­wat­nego użytku. Roz­po­wszech­nia­nie cało­ści lub frag­mentu niniej­szej publi­ka­cji w jakiej­kol­wiek postaci bez zgody wła­ści­ciela praw jest zabro­nione.

Wyda­nie III

ISBN 978-83-8252-455-0

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer.

Szanowny Panie Redak­to­rze Källman,

od wielu lat czy­tuję Pań­ską gazetę. Z początku w for­mie papie­ro­wej, a od kilku lat w inter­ne­cie. Nie zawsze się zga­dzam z Waszymi poglą­dami i zda­rzało się, że mia­łem zastrze­że­nia zarówno do wyboru tema­tów, jak i do ten­den­cyj­no­ści repor­taży, ale z reguły byłem mniej lub bar­dziej zado­wo­lony z lek­tury.

Tym razem jed­nak czuję się w obo­wiązku zapy­tać Pana jako redak­tora naczel­nego: dla­czego Wasz tytuł pro­muje głu­potę?

Kiedy zade­cy­do­wano, że czy­sta głu­pota ma nie tylko zostać pod­nie­siona do rangi normy, ale wręcz uznana za coś god­nego podziwu; coś, do czego warto dążyć?

Dla­czego poświę­ca­cie miej­sce w gaze­cie ludziom, któ­rzy nawet nie znają daty wybu­chu dru­giej wojny świa­to­wej, nie mają choćby pod­sta­wo­wej wie­dzy mate­ma­tycz­nej i tylko w wyjąt­ko­wych wypad­kach potra­fią się wypo­wie­dzieć peł­nym zda­niem? Ludziom, któ­rych jedy­nym talen­tem jest robie­nie dzióbka na tak zwa­nych sel­fies, a jedyną zasługą to, że się publicz­nie ośmie­szyli, upra­wia­jąc seks w jed­nym z tych reality show, od któ­rych co wie­czór aż się roi na roz­ma­itych kana­łach kra­jo­wej tele­wi­zji?

W mojej pracy spo­ty­kam wielu mło­dych ludzi. Poukła­da­nych, inte­li­gent­nych, ambit­nych i zaan­ga­żo­wa­nych. Mło­dzież zorien­to­waną w bie­żą­cych wyda­rze­niach, która przy­swaja wie­dzę, myśli kry­tycz­nie i zdo­bywa wykształ­ce­nie, żeby potem zna­leźć cie­kawą i wyma­ga­jącą pracę i przy­słu­żyć się spo­łe­czeń­stwu. Która cze­goś chce. I coś potrafi.

To takim ludziom powin­ni­ście uży­czyć miej­sca. To ich powin­ni­ście sta­wiać za wzór. Nie te pozba­wione empa­tii, ego­istyczne, zafik­so­wane na punk­cie wyglądu stwo­rze­nia z meta­lo­wym zło­mem w języ­kach i wul­gar­nymi tatu­ażami na ciele, szczy­cące się niskim IQ i bra­kiem wykształ­ce­nia.

Powta­rzam pyta­nie i cze­kam na odpo­wiedź w gaze­cie: kiedy zade­cy­do­wano, że czy­sta głu­pota ma nie tylko zostać pod­nie­siona do rangi normy, ale wręcz uznana za coś god­nego podziwu; coś, do czego warto dążyć?

Łączę pozdro­wie­nia Cato Star­szy

Trzy­dzie­ści sekund. Czas start.

Mirre nie reje­stro­wał już meta­licz­nego klik­nię­cia włą­cza­nego sto­pera. Jak długo to potrwa? Co mówił ten czło­wiek?

Miał zadać sześć­dzie­siąt pytań.

Które z kolei padło przed chwilą? Nie miał poję­cia. Czuł się tak, jakby robili to całą wiecz­ność. Cały czas pró­bo­wał zro­zu­mieć, co się stało.

– Chce pan jesz­cze raz usły­szeć pyta­nie?

Męż­czy­zna sie­dział bli­sko.

Po dru­giej stro­nie stołu.

Jego głos był niski i spo­kojny.

Mirre usły­szał go po raz pierw­szy nieco ponad dwa tygo­dnie wcze­śniej, kiedy roz­ma­wiali przez tele­fon. Męż­czy­zna zadzwo­nił i przed­sta­wił się jako Sven Cato, dzien­ni­karz fre­elan­cer. Chciał prze­pro­wa­dzić z nim wywiad. A raczej napi­sać syl­wetkę. Mirre wpraw­dzie nie wygrał, ale był jed­nym z tych uczest­ni­ków, któ­rzy zdo­byli naj­więk­szą popu­lar­ność w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Ludzie wyro­bili sobie zda­nie o nim na pod­sta­wie tego, co zoba­czyli. Sven chciał nieco pogłę­bić ten obraz. Poka­zać jego inne strony, doko­pać się do czło­wieka. Spy­tał, czy mogliby się spo­tkać.

Spo­tkali się. W hotelu Kur. Sven posta­wił mu lunch. Zamó­wili też po piwie, mimo że był wto­rek, kilka minut po wpół do dwu­na­stej. Ale było lato. Mieli wolne. Sven poło­żył mię­dzy nimi na stole mały dyk­ta­fon i zaczął zada­wać pyta­nia. Mirre odpo­wia­dał.

Teraz ten czło­wiek naj­wy­raź­niej uznał jego mil­cze­nie za odpo­wiedź twier­dzącą.

– Do jakiej grupy zali­cza się wyrazy, które okre­ślają rela­cje mię­dzy oso­bami, przed­mio­tami lub miej­scami, na przy­kład: na, do, przed i w?

– Nie wiem – odparł Mirre.

Sam sły­szał, jak zmę­czony jest jego głos.

– Ma pan jesz­cze dzie­sięć sekund.

– Nie wiem! Nie znam odpo­wie­dzi na pań­skie cho­lerne pyta­nia!

Zapa­dła kil­ku­se­kun­dowa cisza. Potem roz­le­gło się klik­nię­cie zatrzy­my­wa­nego sto­pera i jesz­cze jedno, kiedy męż­czy­zna go wyze­ro­wał.

– Kolejne pyta­nie: jaką nazwę nosił okręt fla­gowy, który wziął udział w wypra­wie z 1492 roku, pod­czas któ­rej Krzysz­tof Kolumb odkrył Ame­rykę? Trzy­dzie­ści sekund, czas start.

Klik.

Sto­per znów zaczął odli­czać czas.

Wywiad się udał. Sven był wpraw­dzie w wieku jego ojca albo jesz­cze star­szy i nie za bar­dzo ogar­niał, ale wyda­wał się auten­tycz­nie zain­te­re­so­wany. Mirre z przy­jem­no­ścią z nim roz­ma­wiał. Kiedy wró­cił z toa­lety, oka­zało się, że Sven zamó­wił im jesz­cze po piwie.

To musiało być to. Dru­gie piwo. Na pewno coś do niego dodał, bo wkrótce zaczęło mu być nie­do­brze. Stra­cił kon­cen­tra­cję. Był osła­biony.

Sven zapro­po­no­wał, że odwie­zie go do domu.

Wyszli z restau­ra­cji. Ruszyli w stronę par­kingu.

A potem obu­dził się tutaj.

Z głową na twar­dym bla­cie stołu.

Pod­niósł się do pozy­cji sie­dzą­cej i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nic nie widzi. Chciał zdjąć to coś, co zakry­wało mu oczy, ale odkrył, że może poru­szyć rękoma naj­wy­żej o cen­ty­metr. Kiedy to zro­bił, roz­legł się meta­liczny dźwięk.

Łań­cuch. Kaj­danki.

Zaczął krzy­czeć i szar­pać kaj­dan­kami, ale prze­stał, kiedy usły­szał zna­jomy głos.

– Nikt cię nie sły­szy i nie dasz rady się uwol­nić.

Znów zaczął krzy­czeć. Co tu się działo, do cho­lery? Co, do cho­lery, wypra­wiał ten czło­wiek?

Mirre na prze­mian gro­ził i bła­gał. Głów­nie gro­ził.

– Uspo­kój się – powie­dział Sven. – Możesz stąd wyjść za pół godziny z hakiem. Oczy­wi­ście pod warun­kiem, że zdasz.

– Jak to: zdam? – zapy­tał Mirre. – Co mam zdać?

Sześć­dzie­siąt pytań. Trzy­dzie­ści sekund na odpo­wiedź na każde z nich.

Jedna trze­cia odpo­wie­dzi musi być popraw­nych.

– A w prze­ciw­nym razie? – zapy­tał Mirre.

– No to zaczy­namy – odparł męż­czy­zna, który pew­nie wcale nie nazy­wał się Sven Cato. – Pierw­sze pyta­nie: jak brzmi roz­wi­nię­cie skrótu NATO? Trzy­dzie­ści sekund, czas start.

Roz­le­gło się klik­nię­cie, a potem cich­sze, szyb­kie tyka­nie, kiedy sto­per odli­czał sekundy.

Mirre w zasa­dzie nie sku­piał się na pierw­szych dzie­się­ciu, pięt­na­stu pyta­niach. Na­dal szar­pał kaj­dan­kami, pytał męż­czy­znę, co on, do cho­lery, wypra­wia, czego chce, na prze­mian odgra­żał się, że go zała­twi, i obie­cy­wał, że da mu to, czego chce, jeśli tylko go wypu­ści.

Groźby i bła­ga­nia.

Na tym czło­wieku nie robiło to wra­że­nia. Zada­wał pyta­nia wciąż tym samym spo­koj­nym tonem, potem włą­czał sto­per, pytał, czy ma powtó­rzyć pyta­nie, i cze­kał na odpo­wiedź. Po jakimś cza­sie stwier­dził rze­czowo, że szanse na zali­cze­nie testu dra­stycz­nie zma­lały i że naj­le­piej będzie, jeśli spró­buje tro­chę mniej mu gro­zić, a bar­dziej się skon­cen­truje.

Mirre zaczął słu­chać.

– Czym jest liczba pierw­sza?

– Jakie gatunki zwie­rząt wcho­dzą w skład Wiel­kiej Piątki Afryki?

– W któ­rej deka­dzie ufor­mo­wała się wyspa Surt­sey u wybrzeży Islan­dii?

– Jaką nazwę nosi jed­nostka świa­tło­ści w ukła­dzie SI?

Mniej wię­cej na pół­metku Mirre zdał sobie sprawę, że przy każ­dym jego ruchu coś sze­le­ści. Folia. Sie­dział na folii. Na mięk­kiej, zafo­lio­wa­nej poduszce. Mirre potra­fił sobie wyobra­zić tylko dwa powody, dla któ­rych mogła być tak zabez­pie­czona.

Była nowa.

Albo ten czło­wiek chciał ją ochro­nić.

Przed pla­mami. Przed zachla­pa­niem krwią.

Poczuł gwał­towny przy­pływ adre­na­liny i posta­no­wił, że zda test. Pokaże temu skur­wy­sy­nowi. Postara się słu­chać, postara się myśleć. Musiał zali­czyć ten cho­lerny spraw­dzian.

– W któ­rym ame­ry­kań­skim sta­nie leży Chi­cago?

– Jaki jest sym­bol che­miczny fos­foru?

– Kto był następcą Oskara I na szwedz­kim tro­nie?

Pyta­nie za pyta­niem, a potem kolejne. Wszyst­kie zada­wane tym samym spo­koj­nym, głę­bo­kim gło­sem. Mirre nie potra­fił odpo­wie­dzieć na ani jedno…

– Ostat­nie pyta­nie: do jakiej rodziny zali­czany jest roso­mak?

Klik.

Do jakiej rodziny? Jak to: do rodziny? Mirre wie­dział, jak jest po angiel­sku roso­mak. Wolve­rine. Oglą­dał każdy film na pod­sta­wie komik­sów Marvela, jaki nakrę­cono. Ale rodzina?

– Mam powtó­rzyć pyta­nie?

– Nie.

Cisza. Ciche, szyb­kie tyka­nie. Klik.

– Czas się skoń­czył. No to zobaczmy…

Mirre wes­tchnął i oparł czoło o stół. Nie było szans, żeby miał dwa­dzie­ścia punk­tów. Na wiele pytań nie odpo­wie­dział w ogóle.

Sły­szał, jak męż­czy­zna po dru­giej stro­nie wstaje. Powoli pod­niósł głowę i sta­rał się usły­szeć, co się dzieje. Odniósł wra­że­nie, że męż­czy­zna pod­szedł bli­sko. Nagle poczuł na czole coś zim­nego, meta­licz­nego.

– Obla­łeś – powie­dział czło­wiek, który w rze­czy­wi­sto­ści nie nazy­wał się Sven Cato.

Mirre nie zdą­żył nawet odsu­nąć głowy. Z pisto­letu do uboju bydła pod wpły­wem sprę­żo­nego powie­trza wystrze­lił mały bolec. Prze­bił kość czo­łową i dotarł do mózgu.

Przez całe życie ota­czały ją kłam­stwa. Nie­wi­dzialne kłam­stwa. Przez ponad trzy­dzie­ści lat ota­czały ją cie­nie, choć nawet nie zda­wała sobie z tego sprawy. Aż do teraz. Teraz widziała je wszę­dzie. Gdzie­kol­wiek się obró­ciła.

Kłam­stwa i zdrada.

Nikt nie mówił prawdy.

Nikt.

Ani Anna, ani Val­de­mar, ani Seba­stian.

Mama, tata i tata.

Choć teraz wzbra­niała się przed myśle­niem o nich jak o rodzi­nie. To słowo miało w sobie zbyt dużo miło­ści. Nie zamie­rzała im tego dawać. Teraz byli tylko imio­nami, niczym wię­cej.

Anna. Val­de­mar. Seba­stian.

Krok po kroku jej życie zaczęło pękać. Val­de­mar został oskar­żony o prze­stęp­stwa finan­sowe i aresz­to­wany. Od początku zakła­dała, że jest nie­winny, że padł ofiarą pecho­wych oko­licz­no­ści. W końcu był jej ojcem. Ale on się przy­znał. Cały jej świat zachwiał się w posa­dach.

Wtedy jesz­cze nie zda­wała sobie sprawy, że to dopiero wierz­cho­łek góry lodo­wej.

Prze­paść otwarła się jej pod sto­pami, kiedy się dowie­działa, że Val­de­mar nie jest jej bio­lo­gicz­nym ojcem. To odkry­cie zwa­liło ją z nóg. Gorącz­kowo pró­bo­wała się nauczyć poru­sza­nia po nowym życiu i poznać prawdę. Dopro­wa­dziła do kon­fron­ta­cji z Anną. Nie przy­pusz­czała, że okaże się tak zakła­mana.

Wymy­śliła jej nowego tatę.

Miałby nim być czło­wiek, który już nie żył.

Kolejne kłam­stwo.

Mogła zro­zu­mieć, dla­czego Anna nie powie­działa jej prawdy o Val­de­ma­rze. Zro­zu­mieć i może nawet doce­nić. W zasa­dzie przez całe życie był jej ojcem. Naj­lep­szym, jakiego mogła sobie wyma­rzyć. Po co jej go odbie­rać? Po co nie­po­trzeb­nie nisz­czyć to, co mię­dzy nimi było?

Ale teraz? Kiedy wie­działa już, kim jest, a raczej kim nie jest? Po co dalej brnąć w kłam­stwa? Po co w tej sytu­acji ukry­wać przed nią prawdę? Nie dało się tego wyja­śnić, obro­nić ani zro­zu­mieć i w efek­cie zapa­no­wał mię­dzy nimi lodo­waty chłód. Emo­cjo­nalna wieczna zmar­z­lina. Nie czuła potrzeby roz­to­pie­nia jej.

To nie ona kła­mała.

Ona była nie­winna.

A potem, kiedy wszystko dookoła już się chwiało, z cie­nia wynu­rzył się nagle Seba­stian Berg­man.

To on był jej ojcem.

Dla­tego znów zaczął pracę w Kra­jo­wej Poli­cji Kry­mi­nal­nej.

Jego moty­wa­cja była jasna jak słońce. Wszystko, co robił, miało tylko jeden cel: zbli­żyć się do niej, zostać jej przy­ja­cie­lem.

Obu­dził ją nocą po ślu­bie Billy’ego. Na­dal była na wpół przy­tomna, kiedy powie­dział, że musi jej coś powie­dzieć i że to nie może cze­kać. Nie bar­dzo wie­działa, czego się spo­dzie­wać, kiedy usia­dła koło niego na nie­po­ście­lo­nym łóżku, ale na pewno nie ocze­ki­wała tego, co usły­szała.

– Jestem twoim ojcem, Vanju – powie­dział i chwy­cił ją za ręce.

Przy­naj­mniej zdo­był się na pewną deli­kat­ność. Mówił o tym tak łagod­nie, jak tylko mógł. Wyja­śnił, w jaki spo­sób się o tym dowie­dział, tłu­ma­czył, że nie chciał psuć tego, co było mię­dzy nią a Val­de­ma­rem, że Anna mu zabro­niła, ale mimo wszystko przez cały czas miał na uwa­dze jej dobro.

Wyda­wał się szczery.

Choć jego szcze­rość w zasa­dzie nic nie zmie­niała. Zdrada to zdrada.

Bawili się jej życiem.

Tak jak w fil­mie Tru­man Show z Jimem Car­reyem.

To był tylko teatr, wszy­scy oprócz niej byli akto­rami.

Zawsze szczy­ciła się tym, że jest racjo­nalna i logiczna, a teraz stra­ciła grunt pod nogami. Jakby znaj­do­wała się w domu, w któ­rym wszyst­kie drzwi pro­wa­dzą do śle­pej uliczki. Szu­kała ze wszyst­kich sił, ale nie mogła zna­leźć wyj­ścia.

Wzięła dwu­ty­go­dniowe zwol­nie­nie lekar­skie. Sie­działa w miesz­ka­niu i pró­bo­wała zapa­no­wać nad uczu­ciami. To nie pomo­gło, jedy­nie uświa­do­miło jej, jak bar­dzo była samotna.

Przez całe doro­słe życie sku­piała ener­gię tylko na dwóch spra­wach – na pracy i na rodzi­nie.

Chciała być dobrą poli­cjantką.

Chciała być dobrą córką.

Teraz, kiedy nie miała już rodziny, została jej tylko praca.

No i był jesz­cze czło­wiek, który nagle oka­zał się jej ojcem. Jej dwa światy zde­rzyły się ze sobą. Ni­gdzie nie była już wolna od prze­śla­du­ją­cych ją myśli. A wła­śnie tego potrze­bo­wała.

Musiała uło­żyć sobie życie z dala od cieni.

Wła­sne życie. Swoje życie.

Nie miała tylko poję­cia, jak to zro­bić.

Zazwy­czaj poziom natę­że­nia dźwięku był tu zupeł­nie inny – koło sza­fek usta­wio­nych wzdłuż ścian zbie­rało się pra­wie dwu­stu uczniów. Ale w czwar­tek zaczęły się waka­cje i Lise-Lotte González była sama w pustej szkole. Zostało jej tro­chę admi­ni­stra­cyj­nej roboty z ostat­nich tygo­dni przed zakoń­cze­niem roku i posta­no­wiła, że poświęci tyle czasu, ile potrzeba, żeby wszystko nad­ro­bić, dzięki czemu będzie mogła pójść na urlop z czy­stym sumie­niem. Poprzed­niego dnia spę­dziła w gabi­ne­cie tylko kilka godzin, bo wycią­gnęła ją stam­tąd piękna pogoda, ale teraz miała zamiar zostać przy­naj­mniej do czwar­tej.

Nie prze­szka­dzało jej, że urlop opóźni się o tydzień lub dwa. Przy­jem­nie było pra­co­wać w sku­pie­niu bez dzwo­nią­cych tele­fo­nów, kole­gów zaglą­da­ją­cych do jej gabi­netu i szybko zapeł­nia­ją­cej się skrzynki mailo­wej.

Koło dru­giej uznała, że czas na zasłu­żoną prze­rwę. Poszła do pustego pokoju nauczy­ciel­skiego i włą­czyła czaj­nik. Zro­biła sobie fili­żankę nescafé. W jed­nej z szu­flad pod bla­tem zna­la­zła puszkę sta­rych mig­da­ło­wych suchar­ków. Tyle musiało jej wystar­czyć.

Po małej prze­rwie na kawę posta­no­wiła tro­chę się przejść. Lubiła cho­dzić po świeżo odno­wio­nych salach swo­jej szkoły.

Tak wła­śnie o niej myślała. Moja szkoła.

Oczy­wi­ście wcale tak nie było. Nie­pu­bliczna szkoła pod­sta­wowa Hil­ding dla klas 6–9 była naj­now­szą pla­cówką kon­cernu Don­ner­grup­pen.

Dobrze sobie radzili.

Stały napływ uczniów, dobra opi­nia, kadra zło­żona wyłącz­nie z wykwa­li­fi­ko­wa­nych nauczy­cieli i wyniki znacz­nie powy­żej prze­cięt­nej w ogól­no­kra­jo­wych egza­mi­nach. Lise-Lotte nie sądziła, by kon­cern choć przez chwilę żało­wał, że powie­rzył jej sta­no­wi­sko dyrek­tora.

Wyszła zza rogu i zna­la­zła się w kory­ta­rzu pro­wa­dzą­cym do sal, gdzie odby­wały się zaję­cia z przed­mio­tów ści­słych. Jedne z pocią­gnię­tych białą bejcą drzwi, któ­rych przez cały semestr jakimś cudem nikt nie zaba­zgrał, były uchy­lone. Powinny być zamknięte – w pra­cow­niach znaj­do­wały się che­mi­ka­lia, kwasy, butle gazowe i inne rze­czy, zarówno cenne, jak i nie­bez­pieczne.

Już miała je zamknąć i prze­krę­cić klucz, ale zaj­rzała do środka.

Co to było?

Otwo­rzyła drzwi sze­roko. Tak, nie przy­wi­działo jej się. Po lewej stro­nie inte­rak­tyw­nej tablicy sie­dział męż­czy­zna, roze­brany do pasa i zwró­cony ple­cami do sali.

– Halo!

Żad­nej reak­cji. Weszła do pomiesz­cze­nia.

– Halo, wszystko w porządku?

Na­dal nie było żad­nej odpo­wie­dzi. Nic nie wska­zy­wało nawet na to, że ten czło­wiek ją sły­szał. Czyżby był pod wpły­wem jakiejś sub­stan­cji? Sie­dział na krze­śle w taki spo­sób, jakby był nie­przy­tomny albo pogrą­żony w głę­bo­kim śnie.

Lise-Lotte ruszyła przej­ściem mię­dzy ław­kami. Krze­sła, pousta­wiane do góry nogami na bla­tach, cze­kały na semestr zimowy, który miał się roz­po­cząć za osiem tygo­dni.

– Wszystko w porządku? Sły­szy mnie pan?

Kiedy pode­szła bli­żej, zoba­czyła, że męż­czy­zna jest młody. Wyspor­to­wany. Wyta­tu­owany. Miał coś na gło­wie… Co to było? Spi­cza­sta czapka, jaką noszą chłopcy w Dniu Świę­tej Łucji? No i co takiego miał na ple­cach? Jeżeli był nie­przy­tomny albo odu­rzony, miała nadzieję, że nie stało się to pod wpły­wem jakiejś sub­stan­cji, którą zabrał z sali che­micz­nej. Nie wyglą­da­łoby to dobrze, gdyby ktoś z oko­licz­nej mło­dzieży wła­mał się do jej szkoły i czymś się tu naćpał albo zatruł.

Znów przy­sta­nęła i zdzi­wiona zmarsz­czyła czoło. Teraz już wie­działa, co ten czło­wiek ma na ple­cach.

Dwie kartki.

For­matu A4.

Był na nich jakiś napis. I plamy krwi w miej­scach, w któ­rych przy­pięto je dużymi zszyw­kami do gołej skóry. Prze­czu­wała naj­gor­sze, kiedy poko­nała ostatni odci­nek i nachy­liła się, żeby zoba­czyć jego twarz.

Gdyby wytrzesz­czone oczy nie dały jej do zro­zu­mie­nia, że patrzy na zwłoki, mała okrą­gła dziura w czole nie pozo­sta­wi­łaby żad­nych wąt­pli­wo­ści.

Vanja sie­działa na kana­pie w pokoju Tor­kela i cze­kała.

Przy­szła za wcze­śnie albo on się spóź­niał.

Praw­do­po­dob­nie to pierw­sze. Tor­kel był znany z punk­tu­al­no­ści.

Poczuła, że się dener­wuje, choć sama nie wie­działa dla­czego.

Tor­kel znał już prawdę o Seba­stia­nie. Powie­działa mu wszystko, kiedy zadzwo­nił zapy­tać, jak się czuje. Nie wie­dział, dla­czego wzięła zwol­nie­nie. Pew­nie myślał, że zacho­ro­wała na grypę albo coś innego, co minie. Był oczy­wi­ście zdzi­wiony, ale jed­no­cze­śnie rozu­miał. Powie­dział, że da jej tyle czasu, ile trzeba, i że jeśli będzie chciała z kimś poroz­ma­wiać, to wie, gdzie go szu­kać.

Teraz czuła taką potrzebę.

Nie miała nikogo innego i doszła do wnio­sku, że w poje­dynkę nic nie zdziała.

Zoba­czyła przez szybę, że zbliża się Tor­kel. Wstała, żeby tro­chę dojść do sie­bie. Skar­ciła się w myślach za ten odruch. Miała prze­cież roz­ma­wiać z Tor­kelem. Swoim przy­ja­cie­lem i men­to­rem – ostat­nie wyda­rze­nia nic mię­dzy nimi nie zmie­niły.

Będzie dobrze.

Tor­kel stał po jej stro­nie.

Dla­czego więc zacho­wy­wała się jak zde­ner­wo­wana pierw­szo­kla­sistka wezwana do dyrek­tora?

Kiedy od pokoju dzie­liło go tylko kilka metrów, zauwa­żył ją, uśmiech­nął się przy­jaź­nie i uniósł rękę na powi­ta­nie, ale odnio­sła wra­że­nie, że dostrzega w jego oczach nie­po­kój. Pomy­ślała, że być może jest tak samo zde­ner­wo­wany przed spo­tka­niem jak ona.

Nie wie­dział, dla­czego tu przy­szła.

Czyżby myślał, że nie­długo ją straci?

Czy rze­czy­wi­ście ją tra­cił? Dla­czego wła­ści­wie tu była?

Sama nie potra­fiła odpo­wie­dzieć. Stra­ciła kon­trolę nad sytu­acją. To było do niej nie­po­dobne. Dla­tego się dener­wo­wała.

– Witaj, Vanju. Faj­nie cię znowu widzieć – powie­dział i ją przy­tu­lił. – Jak się trzy­masz?

– Kiep­sko. – Vanja poczuła nagle, jak miło usły­szeć to pyta­nie od kogoś, kogo inte­re­suje odpo­wiedź. Od kogoś, kto się o nią mar­twi. – Nie bar­dzo umiem sobie to wszystko poukła­dać.

– Rozu­miem – odparł spo­koj­nie Tor­kel. Wypro­sto­wał ręce i zła­pał ją za ramiona. – Wiele prze­szłaś.

– Tak, można tak powie­dzieć…

Tor­kel uśmiech­nął się do niej słabo i jesz­cze raz ści­snął jej ramiona, po czym usiadł w jed­nym z foteli dla gości. Ski­nął jej głową, żeby usia­dła na sofie naprze­ciwko.

– Wczo­raj na krótko spo­tka­łem się z Seba­stia­nem – powie­dział, kiedy usia­dła. – On też nie zaglą­dał tu za czę­sto.

– Powie­dzia­łeś mu, że wiesz? – zapy­tała Vanja.

Tor­kel pokrę­cił głową. Za kogo go uwa­żała? Prze­cież pro­siła, żeby tego nie robił. Chyba wie­działa, że ni­gdy nie zawiódłby w ten spo­sób niczy­jego zaufa­nia.

– Co wobec tego robimy? – spy­tał i się nachy­lił. Oparł łok­cie na kola­nach i złą­czył palce. – Jak chcesz to roz­wią­zać? Ty decy­du­jesz.

Popa­trzyła w jego szczere, przy­ja­zne oczy i poża­ło­wała, że nie ma lep­szej odpo­wie­dzi.

– Nawet nie jest tu zatrud­niony, pod­pi­sał tylko umowę kon­sul­tin­gową. Jesz­cze dziś mogę ją podrzeć, jeśli chcesz.

To ją zasko­czyło. Nie bar­dzo wie­działa, co powie­dzieć. Taki wariant nawet nie przy­szedł jej do głowy. Seba­stian, tak samo jak ona, był czę­ścią dru­żyny i tak go odbie­rała. Teraz nagle Tor­kel pozwo­lił jej to zmie­nić. Mogła go wyrzu­cić.

To nie było łatwe.

Z jed­nej strony nie chciała go ni­gdy wię­cej widzieć. Z dru­giej była jesz­cze bar­dziej nie­pewna. Miała jesz­cze więk­szy mętlik w gło­wie.

– Nie wiem – wykrztu­siła w końcu.

Coraz czę­ściej posłu­gi­wała się tą nic nie­mó­wiącą odpo­wie­dzią, która pozwa­lała zrzu­cić decy­zję na innych.

– Mogę go wywa­lić w jed­nej chwili. To zależy od cie­bie – powtó­rzył Tor­kel.

Z wdzięcz­no­ścią poki­wała głową, ale nie­pew­ność była rów­nie silna co wdzięcz­ność. O ile nie sil­niej­sza.

Nie nie­na­wi­dziła Seba­stiana Berg­mana. Nie była na niego tak zła jak na Annę i Val­de­mara. W żad­nym wypadku. Wła­ści­wie nie życzyła mu źle. Nie mogła zaprze­czyć, że się do sie­bie zbli­żyli. W pew­nym sen­sie nawet go lubiła.

– Muszę pomy­śleć. Może to by było zbyt pro­ste? – powie­działa.

– Cza­sami pro­ste roz­wią­za­nia są naj­lep­sze – odparł Tor­kel.

To prawda, pomy­ślała Vanja, ale to byłoby jak próba ucieczki przed trud­no­ściami. Zamia­ta­nie ich pod dywan. Nie miała tego w zwy­czaju. Nie chciała uni­kać pro­ble­mów. Chciała je roz­wią­zy­wać. Od razu. A przy­naj­mniej pró­bo­wać, zanim się podda.

Wolno pokrę­ciła głową.

– Zatrzy­maj go. Dam znać, jeśli zmie­nię zda­nie.

Tor­kel poki­wał głową. Nie dało się odczy­tać z jego twa­rzy, co myśli o jej decy­zji. Już miał coś powie­dzieć, kiedy zadzwo­nił tele­fon. Tym razem nie można było źle zin­ter­pre­to­wać wyrazu jego twa­rzy. Był ziry­to­wany. Wstał, okrą­żył biurko i pod­niósł słu­chawkę.

– Nie chcę, żeby kto­kol­wiek mi prze­szka­dzał – powie­dział krótko. Przez chwilę słu­chał, potem przy­su­nął do sie­bie notat­nik, który leżał na biurku, i chwy­cił dłu­go­pis. – Skąd dzwo­niła?

Tor­kel zaczął pisać. Vanja pod­nio­sła się z kanapy. Nie wie­działa, kto dzwoni i skąd, ale zro­zu­miała, że wła­śnie dostali kolejną sprawę.

Seba­stian nie bar­dzo rozu­miał, jak zna­lazł się na wyspie Adelsö. A raczej miał do sie­bie pre­ten­sje, że na to pozwo­lił. Fakt, zawsze grał na wyjeź­dzie, ale zwy­kle był na tyle roz­sądny, żeby się upew­nić, że łatwo będzie mógł wró­cić, kiedy przyj­dzie mu na to ochota. Naj­czę­ściej zanim kobieta, z którą spę­dził noc, zdąży się obu­dzić. To, że tym razem nie był wystar­cza­jąco prze­wi­du­jący, zrzu­cał na karb faktu, że jego uza­leż­nie­nie w ostat­nim cza­sie przy­brało na sile. Przy­mus zdo­by­wa­nia wręcz zawład­nął całym jego życiem.

Po tym, co się zda­rzyło w Värmlandii.

Po histo­rii z Marią i jej córką Nicole.

Dziew­czynka była świad­kiem tego, jak jej kuzyni, ciotka i wujek zostali zamor­do­wani, a kiedy poli­cja ją zna­la­zła, nie chciała mówić. Seba­stian posta­no­wił, że pomoże jej pora­dzić sobie z traumą. Z cza­sem przy­wią­zał się do dziew­czynki i do jej matki. Za bar­dzo. Wpro­wa­dziły się do niego. Stwo­rzyli małą rodzinę. Nicole miała wypeł­nić pustkę po jego zmar­łej córce.

To nie było zdrowe.

Nie mogło się udać.

I się nie udało.

Skoń­czyło się tym, że Maria dała mu jasno do zro­zu­mie­nia, że nie chce go ni­gdy wię­cej widzieć.

On jed­nak chciał się z nimi zoba­czyć.

Przez jakiś czas pró­bo­wał je zna­leźć. Nie było to takie trudne. Prze­pro­wa­dziły się z miesz­ka­nia w Enskede do małego domku sze­re­go­wego w Åkersberdze. Poje­chał tam, ale kiedy był już pod drzwiami, zaczął się wahać.

Co powi­nien zro­bić?

Co mógł zro­bić?

Chciał im wszystko wyja­śnić. Powie­dzieć, jak wiele dla niego zna­czą. Jak bar­dzo chce znowu być bli­sko nich. Że dzięki nim czuł się tak kom­pletny, jak ni­gdy od czasu dru­giego dnia świąt w 2004 roku.

Ale prze­cież je okła­mał. I samego sie­bie. Może Vanja miała rację, może rze­czy­wi­ście wyko­rzy­stał je, kiedy były naj­słab­sze. Maria też tak uwa­żała. Co mógł zyskać, gdyby znów się poja­wił w ich życiu? Nic. Dla­tego odpu­ścił. Zosta­wił osie­dle wil­lowe za sobą.

Zosta­wił Marię i Nicole.

Powró­cił do przy­pad­ko­wych, nic nie­zna­czą­cych przy­gód sek­su­al­nych.

Ta na Adelsö była jedną z nich.

Sen obu­dził go tuż przed szó­stą. Prawą dłoń jak zwy­kle miał mocno zaci­śniętą. Roz­pro­sto­wał palce i już po chwili doszedł do wnio­sku, że nie będzie to dobry pomysł, jeśli wsta­nie teraz z łóżka i po cichu się wymknie. Nawet gdyby znał drogę (a tak nie było), nie miał ochoty poko­ny­wać na pie­chotę sied­mio­ki­lo­me­tro­wego odcinka do promu samo­cho­do­wego, a potem spę­dzać całej wiecz­no­ści w auto­bu­sie do Sztok­holmu. Tak więc leżał i patrzył w sufit, dopóki kobieta u jego boku, Kri­stina… czy jak jej tam, nie zaczęła się budzić. W tej samej sekun­dzie, kiedy otwo­rzyła oczy, uśmiech­nął się do niej i szybko pogła­skał ją po policzku.

– Dzień dobry.

Prze­cią­gnęła się i już miała wsu­nąć mu rękę pod koł­drę, ale się odkrył i wstał.

– Wezmę prysz­nic. Mogę poży­czyć ręcz­nik?

Miał wra­że­nie, że Kri­stina jest tro­chę roz­cza­ro­wana tą szybką rej­te­radą. Ale naprawdę nie chciał już wię­cej seksu. Napię­cie, wyzwa­nie, jakim było ste­ro­wa­nie bie­giem wyda­rzeń pod­czas uwo­dze­nia, cała ta gra, pozwa­lały mu zapo­mnieć o bólu i poczu­ciu winy, które go powoli zatru­wały. Tego wła­śnie potrze­bo­wał. Ina­czej seks byłby tylko męczar­nią.

Po wyj­ściu spod prysz­nica zoba­czył, że Kri­stina przy­go­to­wała mu śnia­da­nie. Nie był głodny. Zwy­kle za wszelką cenę pró­bo­wał uni­kać takich sytu­acji. Fał­szywe poczu­cie wspól­noty, ilu­zja, że coś ich łączy – choć jeśli to będzie zale­żało od niego, ni­gdy wię­cej się nie spo­tkają – przy­pra­wiały go o dreszcz.

– Chcesz iść na spa­cer po śnia­da­niu? – zapy­tała Kri­stina, sma­ru­jąc masłem domo­wego baj­gla, któ­rego pod­grzała w mikro­fa­lówce.

– Nie. Chcę, żebyś odwio­zła mnie na prom – odpo­wie­dział zgod­nie z prawdą. – A naj­le­piej aż do mia­sta.

Kri­stina odło­żyła nóż do masła i posłała mu tro­chę zdzi­wiony uśmiech, jakby to, co wła­śnie usły­szała, kom­plet­nie nie paso­wało do jej pla­nów.

– W nocy mówi­łeś, że rano nie będzie ci się aż tak spie­szyło.

– W nocy mówi­łem wszystko, byle tylko się z tobą prze­spać.

To też była prawda, ale jeśli powie­dział coś takiego w tej sytu­acji, musiał się liczyć z kon­se­kwen­cjami.

Pozy­tywne były takie, że nie­chciane śnia­da­nie natych­miast dobie­gło końca.

Nega­tywne zaś takie, że Kri­stina nie zamie­rzała go zawieźć nawet metr dalej.

Szedł więc przed sie­bie ulicą Adelsö Ringväg i liczył na to, że dopro­wa­dzi go do przy­stani pro­mo­wej.

Zadzwo­nił jego tele­fon.

Zła­pał się na tym, że ma nadzieję, iż to Vanja.

Mniej wię­cej mie­siąc wcze­śniej, nocą po ślu­bie Billy’ego, był zmu­szony zdra­dzić jej to, co wie­dział już od jakie­goś czasu.

Powie­dzieć, że jest jej ojcem.

Oczy­wi­ście była w szoku. Począt­kowo nie chciała mu wie­rzyć, a póź­niej, kiedy mimo wszystko dała się prze­ko­nać, że to prawda, kazała mu odejść. Nie tak, jakby nie chciała go już ni­gdy wię­cej widzieć, ale raczej jak ktoś, kto chce pobyć sam.

Potrze­bo­wała czasu, żeby to prze­tra­wić.

Miała się ode­zwać.

Nie ode­zwała się.

Seba­stian znał ją na tyle dobrze, by wie­dzieć, że jeśli łącząca ich więź, która już wcze­śniej bywała kru­cha, ma mieć szansę na prze­trwa­nie, od teraz wszystko musi się odby­wać na jej warun­kach. To ona miała wyzna­czać tempo. Wystar­czył naj­drob­niej­szy sygnał, że zamie­rza jej cokol­wiek narzu­cić, a odwró­ci­łaby się od niego na dobre.

Był sam.

Samot­ność kiep­sko mu wycho­dziła.

Dla­tego szedł teraz pie­chotą po Adelsö.

To nie Vanja dzwo­niła. Tylko Tor­kel.

Nad­szedł czas, by wró­cić do pracy.

Ursula zdzi­wiła się na widok młod­szej kole­żanki, która weszła do ter­mi­nalu. Tor­kel nie był pewien, czy Vanja powinna w tym uczest­ni­czyć, ale naj­wy­raź­niej udało mu się ją prze­ko­nać. Nie zdzi­wiłabym się, gdyby jed­nak posta­no­wiła się wyco­fać, pomy­ślała. Sama nie była pewna, czy chce na­dal pra­co­wać z Seba­stia­nem. Nie tylko dla­tego, że był uza­leż­nio­nym od seksu noto­rycz­nym kłamcą, który do tego oka­zał się ojcem Vanji.

Miała też wła­sne powody.

Przez to, że była z nim bli­sko, stra­ciła prawe oko.

Byli w jego miesz­ka­niu, tylko we dwoje.

W powie­trzu wyczu­wało się seks.

Może nawet coś wię­cej, przy­naj­mniej z jej strony, ale teraz za nic by się do tego nie przy­znała. Wszystko prze­rwała jego była dziew­czyna z pisto­le­tem przy­tknię­tym do wizjera w drzwiach. Potem nawet nie odwie­dził jej w szpi­talu. Bez prze­ko­na­nia pro­sił o wyba­cze­nie i chciał, żeby to kon­ty­nu­owali. Jak gdyby ni­gdy nic.

Odwró­ciła się do Tor­kela, który stał krok dalej.

– Seba­stian też będzie?

– Mówił, że tak.

– Vanja nie ma nic prze­ciwko temu?

– Nie.

– Nie mogli­by­śmy tego prze­gło­so­wać? – zapy­tała i poma­chała Vanji, która sta­nęła przed szkla­nymi drzwiami i zaczęła się roz­glą­dać.

Odma­chała i zaczęła iść w ich stronę. Cią­gnęła za sobą czarną walizkę na kół­kach i wyda­wała się zaska­ku­jąco opa­no­wana. Może tylko tro­chę bled­sza. I chyba zgu­biła kilka kilo­gra­mów.

– Jego obec­ność to pro­blem? – zapy­tał Tor­kel, a Ursula poczuła, że przy­gląda jej się badaw­czo.

W jego gło­sie było coś… Sądziła, że już się pogo­dził z tym, że kiedy ją postrze­lono, była w miesz­ka­niu Seba­stiana. Że począt­kowa zazdrość to już zamknięty roz­dział. Ale mogła się mylić. Mimo że zarówno ona, jak i Seba­stian tłu­ma­czyli, że abso­lut­nie do niczego nie doszło. Zje­dli tylko miłą kola­cję. To wszystko.

– Obec­ność Seba­stiana zawsze jest pro­ble­mem – powie­działa i deli­kat­nie wzru­szyła ramio­nami, żeby roz­ła­do­wać atmos­ferę.

– Dla cie­bie?

Tak, ten roz­dział z całą pew­no­ścią nie był zamknięty. Wes­tchnęła.

– Nie. Nie bar­dziej niż zwy­kle – dodała po chwili.

Vanja pode­szła do nich, a Ursula – ku jej i swo­jemu zdzi­wie­niu – przy­tu­liła ją. Ni­gdy nikogo nie przy­tu­lała. Nawet wła­snej córki.

– Hej, skar­bie, jak się czu­jesz? – zapy­tała.

Vanja spoj­rzała z czu­ło­ścią na Ursulę. Była wdzięczna za tę nie­spo­dzie­waną tro­skę.

– W porządku. Cie­szę się z powrotu do pracy.

Odwró­ciła się do Tor­kela, żeby skie­ro­wać roz­mowę na inne tory niż jej życie pry­watne.

– Zdą­ży­łam tylko przej­rzeć pierw­szy raport w tak­sówce – powie­działa jakby prze­pra­sza­jąco. – Wiemy coś wię­cej?

– Nie­zbyt wiele – odpo­wie­dział Tor­kel. – Dwa mor­der­stwa. Efek­towne. Iden­tyczne. Obaj zamor­do­wani zgi­nęli od strzału w czoło i zna­le­ziono ich w kla­sie. Na gło­wie mieli spi­cza­ste czapki, a do ple­ców przy­cze­piono im coś w rodzaju… testu. Pierw­sze mor­der­stwo miało miej­sce w zeszłym tygo­dniu w Hel­sing­borgu, a dru­gie przed­wczo­raj w Ulri­ce­hamn.

– Czyli mor­derca się prze­miesz­cza?

– Na to wygląda – odparł Tor­kel. – Nie­stety pierw­szy raport poli­cji z Hel­sing­borga pozo­sta­wia tro­chę do życze­nia.

Ursula pokrę­ciła głową.

– Czyli jak zwy­kle będziemy musieli zacząć od początku w jed­nym i dru­gim miej­scu – stwier­dziła kwa­śno.

– Tego jesz­cze nie wiemy. Poza wydzia­łem zabójstw Kra­jo­wej Poli­cji Kry­mi­nal­nej też są dobrzy funk­cjo­na­riu­sze – powie­dział Tor­kel.

– Szkoda, że ni­gdy ich nie spo­ty­kam – odparła Ursula z uśmie­chem. – Wiem, że chcesz bro­nić poli­cjan­tów z pro­win­cji, ale nawet ty musisz przy­znać, że raport z Hel­sing­borga był poni­żej wszel­kiej kry­tyki.

Spoj­rzała na Vanję, licząc na to, że się z nią zgo­dzi, ale jej uwagę zaprzą­tało co innego. Ursula się odwró­ciła i spoj­rzała w tę samą stronę. Przez waha­dłowe drzwi wol­nym kro­kiem wszedł Seba­stian, jakby nie miał żad­nych pro­ble­mów pod słoń­cem. Za jego ple­cami dostrze­gła Billy’ego – wysiadł z tak­sówki i pod­biegł do drzwi.

Cała ekipa w kom­ple­cie…

Na widok Vanji Seba­stian przy­sta­nął, a jego bez­tro­ska znik­nęła jak ręką odjął.

– Pójdę z nim poroz­ma­wiać – powie­działa cicho Vanja i puściła walizkę.

– Mam iść z tobą? – zapy­tał Tor­kel nie­mal ojcow­skim tonem.

– Nie trzeba.

Ruszyła w stronę Seba­stiana, który posta­wił walizkę na ziemi i naj­wy­raź­niej na nią cze­kał. Billy minął go, szybko ski­nął mu głową i nie zatrzy­mu­jąc się, poszedł dalej do Ursuli i Tor­kela. Seba­stian znał mroczne tajem­nice kry­jące się za neu­tralną fasadą. Wie­dział, co ukrywa. Teraz jed­nak był zado­wo­lony, że Billy zacho­wuje się jak gdyby ni­gdy nic. Musiał się skon­cen­tro­wać na córce.

– Cześć – powie­dział spo­koj­nie, kiedy dzie­liło ich już tylko kilka metrów. – Nie byłem pewien, czy przyj­dziesz.

– Ale przy­szłam.

– Powie­dzia­łaś, że się ode­zwiesz…

Vanja poko­nała ostat­nie metry i sta­nęła tak bli­sko, że czuł zapach jej szam­ponu do wło­sów. Wyglą­dało to tak, jakby pró­bo­wała stwo­rzyć odro­binę pry­wat­no­ści w ota­cza­ją­cym ich tłu­mie.

– Byłam dzi­siaj na Grev Magni­ga­tan – zaczęła cicho, żeby nikt z prze­chod­niów nie usły­szał. – Ale nie było cię w domu.

– Zga­dza się, byłem u… kolegi.

Po raz kolejny zaczął sobie wyrzu­cać, że zna­lazł się na Adelsö. Gdyby został w mie­ście, pew­nie nie prze­ga­piłby spo­tka­nia z córką.

– Ty nie masz żad­nych kole­gów – powie­działa Vanja z nie­po­trzebną suro­wo­ścią. – Pew­nie się z kimś pie­przy­łeś – dodała, czym po raz kolejny udo­wod­niła, że zna go aż za dobrze.

Seba­stian pomy­ślał, że można wybrać lep­szy lub gor­szy moment na kłam­stwo. Ten był jed­nym z najgor­szych. Posta­wił na szcze­rość.

– Prze­pra­szam – powie­dział. – Nie wie­dzia­łem, że przyj­dziesz. Mogłaś naj­pierw zadzwo­nić.

– To był nagły impuls – odparła Vanja i wzru­szyła ramio­nami. – Byłam u Tor­kela i chcia­łam cię powia­do­mić, że powie­dzia­łam wszyst­kim w gru­pie o naszym… pokre­wień­stwie.

– O tym, że jestem twoim ojcem.

Patrzyła na niego, a w jej spoj­rze­niu krył się chłód. Jemu było tak łatwo, a jej tak trudno. To nie­spra­wie­dliwe.

– Lubisz tak o sobie mówić, prawda?

– Ow­szem, lubię. Jestem z cie­bie dumny. Ale jeśli ci to prze­szka­dza, to prze­stanę.

Seba­stian rozej­rzał się po ter­mi­nalu. Kawa­łek dalej zoba­czył Tor­kela, Ursulę i Billy’ego. Stali w rzę­dzie i patrzyli na niego i Vanję. Seba­stian poczuł, że przy­naj­mniej dwoje z nich, a może i wszy­scy chcie­liby zoba­czyć, jak się odwraca i wycho­dzi. Znika raz na zawsze. Nie obcho­dziło go, co o nim myślą. Tak naprawdę obcho­dziła go tylko kobieta, która stała teraz przed nim.

– Zro­bię, co zechcesz, byle tylko cię nie stra­cić – powie­dział i nie­wiele myśląc, chwy­cił ją za rękę. Ku jego zdzi­wie­niu nie wyrwała się. – Nie byłaś na to przy­go­to­wana – mówił dalej, wciąż z jed­na­kową czu­ło­ścią. Wie­dział, że ta roz­mowa może się oka­zać naj­waż­niej­sza, może nawet w całym jego życiu. Nie zamie­rzał ryzy­ko­wać i dystan­so­wać się uczu­ciowo. – Rozu­miem, że jesteś na mnie zła. Że jesteś zła na wszyst­kich. Zdaję sobie z tego sprawę…

Umilkł. Ważył słowa. Balan­so­wał teraz na mało wytrzy­ma­łym moście. Po obu stro­nach ziała prze­paść, a jego córka w każ­dej chwili mogła go tam zrzu­cić.

– Odkąd się dowie­dzia­łem, kim jesteś, naj­bar­dziej bałem się tego, że będziemy tak stali, a potem ty pój­dziesz w swoją stronę. I ni­gdy wię­cej mnie do sie­bie nie dopu­ścisz. Byłem tym prze­ra­żony. Na­dal jestem.

Urwał i wziął głę­boki oddech. Nie miał poję­cia, czy jego słowa do niej tra­fiają. Jej wyraz twa­rzy nie pozwa­lał się zorien­to­wać, co myśli. Choć w dal­szym ciągu trzy­mała go za rękę.

– Ale to twoje życie. I to ty musisz doko­nać wyboru.

Umilkł. Chciał powie­dzieć wię­cej, ale tych spraw było za dużo i były zbyt poważne, żeby o nich wspo­mi­nał na hała­śli­wym, tęt­nią­cym życiem lot­ni­sku. Więc cze­kał. Miał wra­że­nie, że w nie­skoń­czo­ność.

– Możesz być moim kolegą – powie­działa w końcu. Spo­koj­nym i opa­no­wa­nym gło­sem. – A jeśli cho­dzi o to dru­gie… – urwała. Ona też ostroż­nie dobie­rała słowa. Wpa­try­wała się w niego pięk­nymi, inten­syw­nie nie­bie­skimi oczyma. – Nie jesteś moim tatą. Nie w taki spo­sób, o jakim myślisz. Żad­nych wspól­nie spę­dza­nych świąt Bożego Naro­dze­nia i kwia­tów na Dzień Ojca.

Seba­stian poki­wał głową. Poszło lepiej, niż mógłby to sobie wyma­rzyć.

– Teraz nie potra­fię się z tym upo­rać – mówiła dalej, jakby się spo­dzie­wała, że zaraz zapro­te­stuje. – I może ni­gdy się nie upo­ram. Możemy być tylko kole­gami. Odpo­wiada ci to?

Ode­tchnął z ulgą. Przy­naj­mniej akcep­to­wała jego małą cząstkę, a to lep­sze niż nic.

– Dam z sie­bie wszystko – powie­dział z powagą.

– Daj wię­cej – odparła Vanja i zdo­była się na uśmiech. – Widzia­łam już twoje „wszystko”.

Po tych sło­wach poszła do pozo­sta­łych.

Roz­legł się komu­ni­kat z gło­śnika – pasa­że­ro­wie lecący do Göteborga mieli się udać do bramki numer 37. Seba­stian pod­niósł walizkę i ruszył za swoją kole­żanką.

Billy jak zwy­kle zigno­ro­wał wszyst­kie ogra­ni­cze­nia pręd­ko­ści i foto­ra­dary na pona­do­siem­dzie­się­cio kilo­me­tro­wym odcinku mię­dzy lot­ni­skiem Lan­dvet­ter a Ulri­ce­hamn, więc nie­całe czter­dzie­ści pięć minut po tym, jak wsie­dli do samo­chodu pod halą przy­lo­tów, zoba­czyli przed sobą jezioro Åsunden. Seba­stia­nowi koła­tało się po gło­wie, że na jego zamar­z­nię­tych wodach roze­grała się swego czasu jakaś ważna bitwa. Nie miał jed­nak bla­dego poję­cia, kiedy to było, kto w niej uczest­ni­czył, kto wygrał i jakie były tego skutki.

Minęli pół­nocny skraj jeziora i duży, tęt­niący życiem kem­ping, a potem nawi­ga­cja kazała im skrę­cić w prawo i jesz­cze raz w prawo w Boråsvägen, która według Seba­stiana wyglą­dała jak wszyst­kie inne drogi wjaz­dowe do wszyst­kich innych małych mia­ste­czek, jakie kie­dy­kol­wiek odwie­dził. Dużo zie­leni. Stare domy prze­pla­tane poje­dyn­czymi skle­pami i małymi zakła­dami prze­my­sło­wymi. Kawa­łek dalej po pra­wej stro­nie kilka domów wie­lo­ro­dzin­nych – przy­naj­mniej miesz­ka­nia na górze powinny mieć widok na jezioro i pew­nie były odpo­wied­nio droż­sze. Po chwili byli już przy komi­sa­ria­cie. W popo­łu­dnio­wym słońcu wyglą­dał na świeżo wybu­do­wany. Par­ter był ceglany, wyż­sze pię­tra obło­żone żół­tym tyn­kiem. Do tego zie­lone mar­kizy i poli­cyjny emble­mat po obu stro­nach drzwi. Billy skrę­cił w lewo i zapar­ko­wał przy koli­stym traw­niku. Stały na nim trzy kamie­nie, zwró­cone ku sobie jak w swego rodzaju minia­tu­ro­wym Sto­ne­henge.

– Tor­kel Höglund? – usły­szeli za sobą, kiedy wysie­dli z samo­chodu. Odwró­cili się i zoba­czyli kobietę w wieku około czter­dzie­stu pię­ciu lat, która szła w ich stronę. Kobieta wycią­gnęła za sie­bie rękę z klu­czy­kiem, a sto­jący kawa­łek dalej zie­lony pas­sat zamru­gał. – Eva Florén, poli­cja z Borås, region Västra Götaland. To ja dzwo­ni­łam dziś rano.

Tor­kel uści­snął jej wycią­gniętą dłoń i przed­sta­wił resztę ekipy.

– Wła­śnie wra­cam z Zakładu Medy­cyny Sądo­wej w Göteborgu – mówiła dalej Eva, kiedy szli do budynku. – Ofiara została ziden­ty­fi­ko­wana przez ojca.

Prze­szli przez recep­cję. Za ladą sie­działo dwóch poli­cjan­tów w mun­du­rach, każdy wpa­try­wał się w ekran. Żad­nych inte­re­san­tów nie było. Eva prze­cią­gnęła kartę przez czyt­nik, zamek zabzy­czał i zna­leźli się na komi­sa­ria­cie.

– Kawy? – zapy­tała Eva, kiedy mijali kuch­nię dla per­so­nelu, w któ­rej wszystko: ławki, szafki i stoły, było wyko­nane z jasnego drewna. Pół­okrą­gła wyspa i zamon­to­wana pod sufi­tem szafka oddzie­lały kąt z lodówką, zamra­żarką, zle­wo­zmy­wa­kiem, eks­pre­sem do kawy, kuchen­kami mikro­fa­lo­wymi i bla­tami od reszty kuchni – sto­łów i jaskra­wo­ró­żo­wych tapi­ce­ro­wa­nych krze­seł. We wszyst­kich oknach wisiały białe zasłony w duże, kolo­rowe kropki. Ktoś bar­dzo się sta­rał, żeby nadać temu pomiesz­cze­niu cha­rak­ter nowo­cze­snego miej­sca pracy, i udało mu się to cał­kiem dobrze.

– Ja popro­szę – powie­dział Seba­stian, kiedy wszy­scy inni podzię­ko­wali. – Czarną, naj­chęt­niej z kostką cukru, jeśli można.

Vanja spoj­rzała na niego. Oczy­wi­ście, mogło być tak, że po pro­stu miał ochotę na kawę, ale podej­rze­wała, że twier­dząca odpo­wiedź i ser­deczny uśmiech, który jej towa­rzy­szył, to tylko wstęp do próby uwie­dze­nia komi­sarz z Borås. Kiedy Eva wyj­mo­wała fili­żankę z szafki, pier­ścio­nek zarę­czy­nowy i obrączka na jej dłoni były wyraź­nie widoczne. Ale prze­cież dla Seba­stiana nie miało to żad­nego zna­cze­nia.

– Bar­dzo dzię­kuję – powie­dział minutę póź­niej, kiedy odbie­rał kawę. Znowu się uśmiech­nął, a Vanja wes­tchnęła, bo zauwa­żyła, że bio­rąc fili­żankę do ręki, nie omiesz­kał musnąć dłoni Evy. Jeżeli wcze­śniej można było mieć wąt­pli­wo­ści co do jego zamia­rów, to wła­śnie zostały roz­wiane. Nic nowego, tego wła­śnie się spo­dzie­wała po Seba­stia­nie, ale teraz, kiedy już wie­działa, kim jest, jego zacho­wa­nie jesz­cze bar­dziej ją raziło. W tej sytu­acji nie potra­fiła nawet myśleć o nim jak o kole­dze. Zaczęła się zasta­na­wiać, czy z nim o tym nie pomó­wić.

Eva zapro­wa­dziła ich do sali kon­fe­ren­cyj­nej. Na jed­nej ze ścian znaj­do­wała się biała tablica. Stały tu takie same jaskra­wo­ró­żowe krze­sła jak w kuchni, a w oknach wisiały takie same zasłony w kropki.

– To będzie wasz pokój. Innego tu nie mamy. Jeżeli wole­li­by­ście pra­co­wać gdzie indziej, będzie­cie musieli przy­je­chać do nas do Borås.

Sto­liki były usta­wione w trzy rzędy po dwa i zwró­cone w kie­runku tablicy, a nie usta­wione na środku, jak do tego przy­wy­kli.

– Tu będzie nam dobrze – powie­dział Tor­kel. – Jest więk­szy od tych, które zwy­kle dosta­jemy.

– Z tak usta­wio­nymi sto­li­kami jest tu tro­chę jak w szkole – odparła Eva nie­mal prze­pra­sza­ją­cym tonem. – Ale potem będzie­cie mogli je sobie prze­sta­wić jak wam wygod­nie.

Zajęli miej­sca. Ursula, Vanja i Tor­kel usie­dli w pierw­szym rzę­dzie. Seba­stian i Billy za nimi. Każdy miał przed sobą ciem­no­zie­loną teczkę.

– Zdą­ży­li­ście się zapo­znać z mate­ria­łem? – zapy­tała Eva.

– Nie­któ­rzy zapo­znali się lepiej, inni gorzej, ale chęt­nie posłu­chamy – odparł Tor­kel.

Eva ski­nęła głową, otwo­rzyła taką samą teczkę i poka­zała im zdję­cie umię­śnio­nego męż­czy­zny, który uśmie­chał się do obiek­tywu i wyglą­dał na zre­lak­so­wa­nego.

– Miro­slav Petro­vic, lat dwa­dzie­ścia jeden, wczo­raj po połu­dniu został zna­le­ziony mar­twy w pra­cowni che­micz­nej w szkole Hil­ding.

– Mirre – powie­dział Billy, jakby wła­śnie zoba­czył sta­rego zna­jo­mego.

– Zga­dza się, tak na niego mówiono.

– Dopiero teraz sko­ja­rzy­łem. – Billy pokrę­cił głową.

– Co sko­ja­rzy­łeś? – spy­tał Tor­kel i spoj­rzał na niego z zain­te­re­so­wa­niem.

– Zajął trze­cie miej­sce w Para­dise Hotel – odparł Billy, jakby to wszystko wyja­śniało.

Nikt jed­nak o nic nie pytał.

– Dziś rano dosta­li­śmy infor­ma­cję, że podobne mor­der­stwo miało miej­sce w ubie­głym tygo­dniu w Hel­sing­borgu – mówiła dalej Eva. – Dla­tego posta­no­wi­li­śmy się z wami skon­tak­to­wać.

– Patri­cia Andrén – wtrą­cił Tor­kel.

– Zga­dza się, ale poza tym wła­ści­wie nic wię­cej nie wiemy. Zna­le­ziono ją w szkole. Spi­cza­sta czapka na gło­wie, rana postrza­łowa na czole i test przy­pięty zszy­wa­czem do ciała – wszystko jak w przy­padku Petro­vica. Bar­dziej szcze­gó­łowy raport jest, mam nadzieję, w dro­dze.

– Dobrze. – Tor­kel poki­wał głową. – Co wiemy o Petro­vicu poza tym, że nie żyje?

– No wła­śnie, można powie­dzieć, że po udziale w tym reality show był kimś w rodzaju cele­bryty. Jego ojciec, Gabriel Petro­vic, zeznał, że we wto­rek syn był umó­wiony z dzien­ni­ka­rzem, który miał prze­pro­wa­dzić z nim wywiad. W porze lun­chu. Od tam­tej pory nikt go nie widział.

– Czy ojciec znał nazwi­sko tego dzien­ni­ka­rza? – ode­zwała się po raz pierw­szy Vanja.

– Tak. Przed­sta­wił się jako Sven Cato. W Szwe­cji jest sze­ściu męż­czyzn o tym nazwi­sku, choć żaden się nim nie posłu­guje.

– Czy któ­ryś z nich jest dzien­ni­ka­rzem? – zapy­tała Vanja, choć już znała odpo­wiedź. Gdyby to było takie pro­ste, nie wzy­wa­liby Kra­jo­wej Poli­cji Kry­mi­nal­nej.

– Nie. Oczy­wi­ście to spraw­dzamy, ale zakła­damy, że nazwi­sko jest fał­szywe.

– Wiemy, czy spo­tka­nie w ogóle się odbyło? A jeżeli tak, to gdzie?

– Jesz­cze nie wiemy. Jak dotąd udało nam się zacho­wać toż­sa­mość ofiary w tajem­nicy przed prasą, więc nie dosta­li­śmy żad­nych wska­zó­wek.

– Czy to było roz­sądne? – zapy­tał Tor­kel.

Nie dało się nie usły­szeć nie­za­do­wo­le­nia w jego gło­sie. Wszystko wska­zy­wało na to, że Petro­vic został zamor­do­wany ponad czter­dzie­ści osiem godzin wcze­śniej. Minęły klu­czowe dwie pierw­sze doby. Wie­dział, że im dłu­żej będą cze­kali, tym mniej­szą war­tość będą miały zezna­nia świad­ków wtor­ko­wych wyda­rzeń.

– Z pew­no­ścią nie, ale tego życzył sobie ojciec ofiary.

Tor­kel ciężko wes­tchnął i poki­wał głową. W takich przy­pad­kach zawsze było trudno pod­jąć decy­zję.

– Jeżeli gazety same tego nie ustalą, musi­cie jutro podać tę infor­ma­cję. Trzeba jak naj­do­kład­niej prze­śle­dzić, co robił przez ostat­nie godziny przed śmier­cią.

Eva poki­wała głową.

– To teraz twoje śledz­two. Ujaw­nisz tę infor­ma­cję, kiedy będziesz chciał. Wyja­śniam tylko, dla­czego sami jesz­cze tego nie zro­bi­li­śmy.

– A szkoła? – prze­rwała im Ursula. – Są tam jakieś ślady?

Eva pokrę­ciła głową, co było już wystar­cza­jącą odpo­wie­dzią, i odparła:

– Klasa była miej­scem pod­rzu­ce­nia zwłok, nie miej­scem zbrodni.

– A reszta szkoły?

– Drzwi na par­te­rze zostały wyła­mane. Nic nie wska­zuje na to, że go tam zamor­do­wano.

Nic, co udało się zna­leźć lokal­nej poli­cji z Ulri­ce­hamn – miała ochotę spro­sto­wać Ursula, ale przy­po­mniała sobie, że Tor­kel pro­sił, aby nie obno­siła się ze swoim bra­kiem zaufa­nia do funk­cjo­na­riu­szy z pro­win­cji.

– A co z alar­mem? – zapy­tała, choć wyda­wało jej się, że już zna odpo­wiedź. Potwier­dził to kolejny ruch głową. Wes­tchnęła.

– Chcia­ła­bym zer­k­nąć.

– Nie ma pro­blemu, zawiozę cię tam, kiedy skoń­czymy.

Seba­stian prze­glą­dał zdję­cia zro­bione na miej­scu zna­le­zie­nia zwłok. Krze­sło, linka, którą prze­wią­zano ofiarę w pasie, żeby utrzy­mać ją w pozy­cji sie­dzą­cej, twa­rzą do kąta, biały rożek na gło­wie. Mieli tu do czy­nie­nia z dobrze zor­ga­ni­zo­wa­nym seryj­nym mor­dercą, który chciał w ten spo­sób coś prze­ka­zać.

Zazwy­czaj kiedy przej­mo­wali sprawę, Seba­stian słu­chał jed­nym uchem, ale w tym maka­brycz­nym sce­na­riu­szu było coś, co go przy­cią­gało. Zaczął prze­glą­dać mate­riały w teczce i po chwili zna­lazł to, czego szu­kał. Kopię papie­rów, które przy­pięto do ple­ców ofiary. Nie­które frag­menty były trudne do odczy­ta­nia, bo pokry­wała je krew. Seba­stian szybko rzu­cił na to okiem.

– Jakie jest twoje pierw­sze sko­ja­rze­nie? – Tor­kel zro­bił pół obrotu na krze­śle.

Seba­stian wypro­sto­wał plecy i spoj­rzał znad teczki. Poża­ło­wał, że nie ma oku­la­rów – mógłby dostoj­nym ruchem pod­nieść je na czoło albo opu­ścić na czu­bek nosa i spoj­rzeć na niego znad opra­wek. Może powi­nien sobie je kupić. Wysty­li­zo­wać się na inte­lek­tu­ali­stę. Uśmiech­nął się lekko do Evy. Tym razem nie odwza­jem­niła uśmie­chu.

– Męż­czy­zna. Star­szy. Nie­wielu ludzi poni­żej pięć­dzie­siątki ma doświad­cze­nia z sie­dze­niem w kącie i wie, czym jest czapka ośle uszy – powie­dział i ponow­nie spoj­rzał na zdję­cia. – Uważa, że ten młody męż­czy­zna powi­nien się wsty­dzić. Zapewne powo­dem do wstydu mia­łaby być jego nikła wie­dza ogólna.

– W tego­rocz­nym Para­dise Hotel uczest­nicy w pew­nym momen­cie dostali do wyko­na­nia garść zadań na pozio­mie szkoły pod­sta­wo­wej. Można się było zapaść pod zie­mię ze wstydu – wtrą­cił Billy. – Nie­wielu uczest­ni­ków zdo­było wiele punk­tów, że się tak wyrażę.

– Ten, kto to zro­bił, praw­do­po­dob­nie ode­zwał się do Petro­vica i w jakiś spo­sób wyra­ził swoją pogardę.

– Zna­leź­li­ście jego komórkę? – prze­rwał znów Billy.

Eva po raz kolejny pokrę­ciła głową.

– Mamy jego kom­pu­ter…

– Przej­rzyj­cie maile, komen­ta­rze, jeśli pro­wa­dził bloga, konto na Insta­gra­mie, na Twit­te­rze – powie­dział Seba­stian. – Ten czło­wiek się do niego ode­zwał.

– Ludzie w rów­nym stop­niu kochają, co nie­na­wi­dzą takich chło­pa­ków jak on. Powinna być tego cała masa.

Tor­kel znów wyko­nał pół obrotu w kie­runku Seba­stiana.

– Czego szu­kamy?

Seba­stian wciąż patrzył na zdję­cie zwią­za­nego mło­dzieńca w czapce.

– Ele­gancko sfor­mu­ło­wa­nych komen­ta­rzy, które wyra­żają pogardę. Bez gróźb. Bez prze­kleństw. Napi­sa­nych popraw­nym języ­kiem.

Pod­niósł wzrok na pozo­sta­łych i znowu poża­ło­wał, że nie ma oku­la­rów.

– Jesz­cze jedno, ale może sami już do tego doszli­ście. – Zro­bił krótką dra­ma­tyczną pauzę. Cze­kał, aż wszy­scy sku­pią na nim całą uwagę. – Jeżeli zro­bił to dwa razy w ciągu tygo­dnia, będzie to robił na­dal.

„Eskil­stuna-Kuri­ren Dział kon­taktu z czy­tel­ni­kami Box 120 631 02 Eskil­stuna

Mają być wszę­dzie.

Choć niczego nie potra­fią.

Ci wszy­scy ludzie z reality show i z blo­gów. Fizycz­nie nie­mal iden­tyczni – wyta­tu­owane ciała (u męż­czyzn i kobiet), wypeł­nione sili­ko­nem usta i piersi (u kobiet). Każdy z nich o inte­lek­cie dwu­latka.

Kra­jowe sta­cje tele­wi­zyjne każ­dego dnia wtła­czają w nas, że powierz­chow­ność, nie­kom­pe­ten­cja i czy­sta głu­pota to przy­mioty, które w dzi­siej­szym świe­cie są naj­pew­niej­szą drogą do suk­cesu.

Czy kto­kol­wiek dba o tych, któ­rzy naprawdę coś potra­fią? Czy poka­zuje się ich razem? Nie. Zarówno mło­dzi, jak i sta­rzy inte­li­gentni ludzie z porząd­nym kapi­ta­łem umie­jęt­no­ści są cynicz­nie odsta­wiani na bok.

Z nich nie stwo­rzy się „dobrej tele­wi­zji”.

Oni nie gene­rują „kli­ków”.

Nie pro­du­kują „gorą­cych new­sów”.

To ludzie, któ­rzy niczego nie potra­fią i się tym szczycą. Dzi­siej­sze czasy wyno­szą ich do rangi idoli, wzo­rów do naśla­do­wa­nia.

Jak to mówi uta­len­to­wany Kri­stian Luuk w pro­gra­mie, który, dzięki Bogu, wciąż się nie przy­łą­czył do wychwa­la­nia kom­plet­nej igno­ran­cji: dokąd zmie­rzamy?

Cato Star­szy

Z hote­lem wszystko było w porządku. Z poko­jem rów­nież.

A jed­nak Billy chciał po pro­stu wyjść i zna­leźć się jak naj­da­lej stąd.

Miał zamiar zacząć pracę z kom­pu­te­rem Petro­vica. Był to acer aspire z ekra­nem 17,3 cala, 4 giga­baj­tami RAM-u i twar­dym dys­kiem 500 giga­baj­tów. Chciał się ogól­nie zorien­to­wać w sytu­acji. Usta­lić, ile pracy go czeka, kiedy zacznie szu­kać na poważ­nie. Zna­lazł już Mir­rego na Insta­gra­mie i Twit­te­rze, ale czy był na Face­bo­oku? Czy pro­wa­dził bloga? Może miał konto na Flic­krze, nawet jeśli nie jest to czę­sto spo­ty­kane?

Nie mógł się jed­nak skon­cen­tro­wać. Uwiel­biał taką robotę. Był w niej dobry. Kole­dzy z ekipy ocze­ki­wali, że wykona ją, jak należy, a bycie przez nich doce­nio­nym wiele dla niego zna­czyło. Mimo to ledwo zaczy­nał szu­kać, a już odpły­wał myślami.

Myślał o Jen­ni­fer. Był wście­kły na sie­bie, że myśli o niej zamiast o swo­jej żonie. Więc zaczy­nał myśleć o My. Przy­po­mi­nał sobie mie­siąc mio­dowy, dzie­sięć naprawdę uda­nych dni w Tur­cji, a potem ślub.

Noc poślubną.

Pora­nek następ­nego dnia.

A potem było już poza­mia­tane.

Zamknął lap­topa i z wes­tchnie­niem wstał z krze­sła. Pod­szedł do okna i popa­trzył na jezioro. Nie wie­dział, co robić. Kiedy się mel­do­wali, recep­cjo­nistka poin­for­mo­wała ich, że w hotelu jest małe cen­trum fit­ness. Może powi­nien poćwi­czyć? Po zasta­no­wie­niu uznał, że nie ma na to ochoty. Zresztą, gdyby już miał ćwi­czyć, wolałby pobie­gać na świe­żym powie­trzu. Może powi­nien do kogoś zadzwo­nić? W gło­wie znów poja­wiło mu się imię Jen­ni­fer. Nie wie­dział dla­czego. Cało­wali się, jakiś mie­siąc przed jego ślu­bem. To było wszystko. Oboje chyba chcieli pocią­gnąć to dalej, ale on powie­dział stop. Miał się prze­cież oże­nić z My – i rze­czy­wi­ście się oże­nił. Kochał ją, więc jeżeli chciał z kimś poroz­ma­wiać, powinna to być ona. Ale z Jen­ni­fer wszystko było prost­sze. Byli do sie­bie bar­dziej podobni. Mieli wię­cej wspól­nego. Ona rozu­miała go w zupeł­nie inny spo­sób.

Choć oczy­wi­ście nie wie­działa nic o nocy poślub­nej. Ani o poranku następ­nego dnia. Tego nikt by nie zro­zu­miał.

On sam nie potra­fił tego zro­zu­mieć.

Ale odda­wa­nie się roz­my­śla­niom w nieco zbyt cie­płym hote­lo­wym pokoju w niczym mu nie poma­gało. Chwy­cił kurtkę i wyszedł.

Zszedł po scho­dach do holu. Rozej­rzał się i zoba­czył Seba­stiana, który sie­dział w jed­nym z brą­zo­wych foteli za recep­cją i czy­tał. Miał nadzieję, że uda mu się prze­mknąć nie­po­strze­że­nie, ale w tej samej chwili Seba­stian pod­niósł wzrok znad gazety i spoj­rzał mu w oczy. Billy zaklął cicho. Dla­czego Seba­stian tu był? Dla­czego nie sie­dział w swoim pokoju albo nie szu­kał jakiejś miesz­kanki Ulri­ce­hamn, z którą mógłby pójść do łóżka? Prze­cież to zwy­kle robił. Czyżby go pil­no­wał?

– Dokąd idziesz?! – krzyk­nął Seba­stian, pod­niósł się z fotela i ruszył w jego stronę, jed­no­cze­śnie wkła­da­jąc kurtkę.

– Wycho­dzę.

– No to idę z tobą.

Nie było to pyta­nie, tylko stwier­dze­nie. Naj­wy­raź­niej Billy nie miał nic do gada­nia.

– Nie potrze­buję niańki.

– Potrak­tuj mnie jak… przy­ja­ciela zwie­rząt.

Billy nie był nawet w sta­nie odpo­wie­dzieć. Otwo­rzył drzwi i wyszedł na okrą­gły wybru­ko­wany plac przed hote­lem. Zapiął cienką kurtkę, choć na dwo­rze na­dal było cie­pło, i bez słowa ruszył przed sie­bie. Skrę­cił w prawo na mały traw­nik, a potem znów w prawo.

Seba­stian poszedł za nim, dogo­nił go i razem prze­cięli więk­szą drogę. Zaczęli scho­dzić w kie­runku jeziora. Kiedy tam doszli, Billy posta­no­wił pójść w lewo, z wia­trem. Seba­stian szedł obok. Mil­czał.

To, że przez ostatni mie­siąc tak wiele się wyda­rzyło, było jego winą.

To on odkrył, że Vanja i Seba­stian są spo­krew­nieni. Stara dobra poli­cyjna robota z gro­ma­dze­niem DNA potwier­dziła przy­pusz­cze­nie, które żywił już od jakie­goś czasu.

Zagro­ził, że powie Vanji o swoim odkry­ciu, jeśli Seba­stian nie zapo­mni o tym, co zoba­czył.

O tym, że pod­czas swo­jej nocy poślub­nej udu­sił kota.

I że dało mu to satys­fak­cję.

Sek­su­alną.

Nawet jeśli Seba­stian naj­chęt­niej by o tym zapo­mniał, nie było to moż­liwe. Od razu powie­dział Vanji, że jest jej ojcem, żeby pozba­wić Billy’ego jego małej prze­wagi. Potem musiał się zasta­no­wić. Pod­jąć decy­zję, czy powie­dzieć Tor­ke­lowi.

O Edwar­dzie Hin­dem.

I o Char­le­sie Ceder­kvi­ście.

Ludziach, któ­rych Billy był zmu­szony zabić na służ­bie. Seba­stian był zdzi­wiony jego bra­kiem reak­cji, ale w naj­śmiel­szych snach nie mógłby sobie wyobra­zić, że Billy połą­czył w gło­wie zabi­ja­nie z przy­jem­no­ścią i że to połą­cze­nie pchnęło go na nie­bez­pieczne tory.

Natu­ralne hamulce, które zazwy­czaj spra­wiają, iż czło­wiek nie reali­zuje swo­ich fan­ta­zji, zostały usu­nięte. Billy powi­nien zbu­do­wać je na nowo. Fan­ta­zje pozo­staną w jego gło­wie już na zawsze, ale cho­dziło o to, żeby się nauczył, gdzie jest ich miej­sce. Żeby zro­zu­miał, że to tylko fan­ta­zje, któ­rych nie musi reali­zo­wać.

Nale­gał, żeby Billy coś z tym zro­bił. Poszu­kał pomocy. Ale o ile wie­dział, nic takiego jesz­cze nie nastą­piło.

Jakiś czas szli brze­giem jeziora, kiedy prze­rwał ciszę.

– Dla­czego wysze­dłeś?

– Cho­lera, chyba wolno mi opusz­czać pokój? – odparł Billy.

– Jesteś nie­spo­kojny?

Billy nie odpo­wie­dział. Seba­stian odczy­tał to jako potwier­dze­nie.

– Jak tam z My?

Billy na­dal mil­czał. Teraz też nie musiał odpo­wia­dać. Nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że z My było trudno. Tajem­nice ciążą, a ta była jedną z naj­więk­szych, jakie tylko można sobie wyobra­zić. Billy prze­cho­dził wła­śnie fazę prze­war­to­ścio­wy­wa­nia nie­mal wszyst­kiego, co wie­dział na swój temat, a oprócz tego musiał jesz­cze pra­co­wać i dbać o zwią­zek.

– Roz­ma­wia­łeś już z kimś? – zapy­tał Seba­stian i poczuł, że zaczyna mu bra­ko­wać tchu. Billy szedł szyb­kim kro­kiem, a on nie miał kon­dy­cji do dziar­skich spa­ce­rów. Zbli­żali się do kolej­nego kem­pingu. Ile mogło ich być w takiej dziu­rze jak ta? – Wiesz, że jeśli nie będziesz się do mnie odzy­wał, poroz­ma­wiam z Tor­ke­lem – dodał.

Wyda­wało mu się, że Billy odro­binę zwol­nił.

– Dla­czego po pro­stu tego nie zro­bisz?

Było to cał­kiem roz­sądne pyta­nie. Sam się nad tym zasta­na­wiał. Dla­czego mil­czał? Billy był mu w zasa­dzie obo­jętny, ale Vanja go lubiła. Nie wie­dział, jak zare­aguje, jeśli to on podzieli się wia­do­mo­ścią, która roz­bije ich grupę. Nie mógł ryzy­ko­wać, że przyj­dzie jej do głowy obwi­nić posłańca. Poza tym musiał przy­znać, że przy­jem­nie było mieć nad nim taką prze­wagę. Wie­dza o tym, co zro­bił Billy, mogła mu się przy­dać, kiedy pew­nego dnia będzie potrze­bo­wał przy­sługi albo sojusz­nika. Billy z pew­no­ścią się tego domy­ślał, ale nie było potrzeby potwier­dzać jego przy­pusz­czeń.

– No więc jak tam z My? – powtó­rzył Seba­stian.

Przez chwilę myślał, że tym razem też nie otrzyma odpo­wie­dzi, ale Billy wziął głę­boki oddech, ciężko wes­tchnął i odparł:

– Jest u swo­ich rodzi­ców i cie­szę się, że nie muszę jej codzien­nie widy­wać.

Seba­stian poki­wał głową.

– Odwle­kam tele­fon do niej – kon­ty­nu­ował Billy. – Jestem świeżo upie­czo­nym mężem, a nie chcę roz­ma­wiać z wła­sną żoną. Czy to wystar­cza­jąca odpo­wiedź na pyta­nie o My?

– Tak.

– To dobrze.

Szli dalej.

Ursula wró­ciła do hotelu o wpół do dzie­wią­tej wie­czo­rem.

Nie miała już wąt­pli­wo­ści, że Petro­vic nie został zamor­do­wany w sali lek­cyj­nej. Ciało zostało tam w jakiś spo­sób prze­trans­por­to­wane. Jak i kiedy? Będą musieli to usta­lić, oglą­da­jąc zapisy z moni­to­ringu, o ile w ogóle były tam kamery. To zada­nie przy­pad­nie Billy’emu.

Zro­biła sobie długi spa­cer wokół szkoły Hil­ding, żeby się zorien­to­wać w sytu­acji, ale nic szcze­gól­nego nie zauwa­żyła. Obej­rzała kory­tarz, białe drzwi, salę che­miczną, wyła­mane drzwi na par­te­rze. Nie­chęt­nie musiała przy­znać, że poli­cjanci z Borås dobrze się spi­sali. Odwie­dzili i zba­dali wszyst­kie miej­sca, które sama uznała za inte­re­su­jące, a ich raport był dobrze napi­sany. Posta­no­wiła, że wie­czo­rem prze­czyta go ponow­nie, a z samego rana zadzwoni do głów­nego tech­nika. Bez­po­średni kon­takt z czło­wie­kiem, który prze­pro­wa­dzał pierw­sze oglę­dziny, jest ważny. Rzadko kiedy była na miej­scu jako pierw­sza, wła­ści­wie zawsze przej­mo­wała sprawy po innych. Udo­ku­men­to­wany mate­riał był pod­stawą, ale oso­bi­ste spo­tka­nie czę­sto pozwa­lało pogłę­bić wie­dzę. Tylko w ten spo­sób mogła zro­zu­mieć, jak pra­co­wali tech­nicy, i tym samym zna­leźć szcze­góły, któ­rych nie szu­kali albo – w naj­gor­szym wypadku – które prze­oczyli.

Poza tym bywało, że poli­cjanci na wcze­snym eta­pie decy­do­wali się na jakiś trop i robili wszystko, żeby mate­riał dowo­dowy potwier­dzał ich kon­cep­cję. Nie dawali się pro­wa­dzić dowo­dom, nie trak­to­wali ich jak obiek­tyw­nej pod­stawy, z któ­rej wyra­stają teo­rie. W takich wypad­kach nale­żało być dobrze przy­go­to­wa­nym. Dla niej tylko fizyczne dowody nie pod­le­gały dys­ku­sji. Wszystko inne można było inter­pre­to­wać, znie­kształ­cać i zakła­my­wać, ale dowody były praw­dziwe i osta­teczne.

Pew­nie dla­tego wolała je od ludzi.

Poło­żyła torebkę po jed­nej stro­nie łóżka, a sama uło­żyła się po dru­giej, nie zdej­mu­jąc butów. To był długi dzień i czuła zmę­cze­nie. Pro­teza oka wyda­wała się sucha. Zamru­gała kilka razy, żeby ją nawil­żyć. Nie sądziła, że kie­dy­kol­wiek to nastąpi, ale zaczy­nała się do niej przy­zwy­cza­jać.

Naj­trud­niej­sze nie były sama pro­teza i jej obsługa, lecz to, że nie widziała nic po pra­wej stro­nie. Tra­ciła rów­no­wagę i wciąż musiała odwra­cać głowę, przez co wszystko robiła o wiele wol­niej.

Choć mogło być gorzej. O wiele gorzej.

Wzięła głę­boki wdech.

Cie­szyła się, że mogła wró­cić do grupy i rzu­cić się w wir pracy. Tęsk­niła za tym. Takie wyjazdy jak ten sta­no­wiły sens jej życia. Im bar­dziej skom­pli­ko­wana sprawa, tym lepiej. Miała się wtedy na czym skon­cen­tro­wać – w chwi­lach wol­nych od pracy bar­dzo jej tego bra­ko­wało. Teraz czuła, że żyje. Wpraw­dzie pod­czas rekon­wa­le­scen­cji na­dal pra­co­wała, ale sie­dze­nie w domu przed kom­pu­te­rem to nie to samo co obec­ność na miej­scu. W domu codzien­ność była zbyt bli­sko, za bar­dzo dawała się we znaki. W tere­nie wszystko krę­ciło się wokół śledz­twa.

Usia­dła i się rozej­rzała. W hotelu Boge­sund naj­wy­raź­niej mieli sła­bość do pstro­ka­tych tapet. Na ścia­nie nad łóż­kiem wiel­kie czer­wone kwiaty spla­tały się z zie­lo­nymi liśćmi. Tak bar­dzo nie przy­po­mi­nało to jej wła­snego, spar­tań­skiego stylu, że aż dzia­łało oczysz­cza­jąco. Z tak wielu powo­dów nie czuła się tu jak w domu.

Zaczęła się zasta­na­wiać, czy Tor­kel ma w swoim pokoju podobne tapety. Już od jakie­goś czasu nie spali w jed­nym łóżku. Daw­niej, zanim Seba­stian wró­cił do Kra­jo­wej Poli­cji Kry­mi­nal­nej, czę­sto gościła w pokoju Tor­kela. To było pro­ste i natu­ralne. Ni­gdy nie miało to dla niej nic wspól­nego z miło­ścią. Cho­dziło o poczu­cie wspól­noty, któ­rego teraz coraz bar­dziej jej bra­ko­wało.

Zawarli układ.

Tylko w pracy.

Ni­gdy pry­wat­nie.

I żad­nych pla­nów na przy­szłość.

Paso­wało jej to ide­al­nie. Za dnia kon­cen­tro­wała się na śledz­twie, a nocami mogła w pełni roz­ko­szo­wać się związ­kiem, z któ­rym nie wią­zały się żadne wyma­ga­nia. To jej w zupeł­no­ści wystar­czyło.

Zda­wała sobie jed­nak sprawę, że Tor­kel liczył na wię­cej.

Na coś bar­dziej sta­łego.

Na zwią­zek z praw­dzi­wego zda­rze­nia.

Dopóki była mężatką, zado­wa­lał się tym, co dosta­wał. Ale potem, kiedy Micke od niej odszedł i nie było w zasa­dzie żad­nych prze­szkód, wszystko stało się jasne. Co dziwne, kiedy naprawdę została sama, nie pra­gnęła go tak jak wcze­śniej. Nie żeby tęsk­niła za Mic­kem – po dokład­nym wnik­nię­ciu we wła­sne uczu­cia musiała przy­znać, że w tym związku też nie było mowy o miło­ści. Przy­naj­mniej z jej strony. Ale jaw­nej chęci Tor­kela, aby od braku zobo­wią­zań przejść do cze­goś poważ­nego, nie dało się pogo­dzić z tym, kim była i na co liczyła. To napię­cie w końcu poło­żyło kres ich regu­lar­nym spo­tka­niom.

Ale może daliby radę wypra­co­wać jakiś kom­pro­mis. Pod­nio­sła komórkę. Zaczęła roz­wa­żać, czy nie wysłać mu ese­mesa. Po pro­stu nie zapy­tać, jak się czuje. O ile nie spał. Wie­działa, że zro­zu­mie.

Jeden ese­mes i wszystko znów będzie takie jak zwy­kle.

Zjawi się u niej po trzy­dzie­stu sekun­dach.

Per­spek­tywa wyda­wała się kusząca, ale Ursula była naprawdę zmę­czona. Czuła pewne pod­eks­cy­to­wa­nie na myśl, że pofan­ta­zjuje o tym jesz­cze chwilę. Jutro tro­chę się do niego zbliży. Nawiąże kon­takt fizyczny, przej­mie ini­cja­tywę. Pokaże mu się z zupeł­nie innej strony.

Uwie­dzie go.

Po wcze­snym śnia­da­niu Vanja i Billy poje­chali pro­sto do Hel­sing­borga. Według GPS-u dojazd z Ulri­ce­hamn na Berga allé 25 w Hel­sing­borgu, gdzie mie­ścił się komi­sa­riat, powi­nien zająć dwie godziny i czter­dzie­ści pięć minut, ale Billy uznał, że wyna­ję­tym samo­cho­dem powinni doje­chać w nieco ponad dwie godziny. Przy­naj­mniej tak twier­dził. Kiedy byli kawa­łek na połu­dnie od mia­sta, Vanja wyjęła nowy raport poli­cyjny z Hel­sing­borga, który dostali tego ranka, i zaczęła go prze­glą­dać.

Ofiarą była Patri­cia Ellen Andrén, uro­dzona w 1989 roku w Malmö. Sin­gielka, jedno dziecko. Pra­co­wała jako fry­zjerka. W mate­ria­łach było kilka jej zdjęć. Więk­szość pocho­dziła z miej­sca zbrodni, ale dwa zostały zro­bione za życia i wyglą­dały na pro­fe­sjo­nalne. Na jed­nym stała na plaży w bikini. Vanja pomy­ślała, że skądś ją zna. A może po pro­stu roz­po­zna­wała ten typ. Krą­gła bru­netka z tatu­ażem w dol­nej czę­ści ple­ców, zro­bio­nym biu­stem i sta­now­czo zbyt bia­łymi zębami, wyzie­ra­ją­cymi zza powięk­szo­nych warg.

– Zna­la­złaś coś cie­ka­wego? – zapy­tał Billy.

Vanja pod­nio­sła jedno ze zdjęć. To przed­sta­wia­jące Patri­cię w kostiu­mie kąpie­lo­wym. Billy szybko spoj­rzał w bok.

– Cho­lera, ją też koja­rzę – powie­dział zdzi­wiony.

– Jesteś pewien?

– Wygu­gluj ją. Jestem pewien, że ona też wystę­po­wała w tele­wi­zji.

Vanja wzięła do ręki komórkę i szybko wyszu­kała Patri­cię Andrén. Billy miał rację. Oczy­wi­ście. Zdję­cie w bikini było jed­nym z pierw­szych wyni­ków. Patri­cia dwa lata wcze­śniej brała udział w pro­gra­mie rand­ko­wym Samotna mama szuka. Wes­tchnęła. Naprawdę nie było im to potrzebne. Kiedy ta infor­ma­cja wyj­dzie na jaw, połowę czasu będą musieli poświę­cić na radze­nie sobie z prasą i odpie­ra­nie jej ata­ków. Wpraw­dzie zaj­mo­wał się tym Tor­kel, ale kiedy prasa cały czas patrzyła im na ręce, odbi­jało się to na wszyst­kich.

– Wygląda na to, że ktoś zabija gwiazdy pro­gra­mów typu reality show – powie­działa i poka­zała tele­fon Billy’emu.

– No to przy­naj­mniej prasa się ucie­szy – odparł Billy. Naj­wy­raź­niej jego myśli bie­gły tym samym torem. – Choć Tor­kel będzie potra­fił się powstrzy­mać od śmie­chu.

– Z pew­no­ścią.

– Jest tam coś jesz­cze? Powi­nien być raport z sek­cji zwłok – powie­dział spo­koj­nie Billy, jed­no­cze­śnie doda­jąc gazu i wyprze­dza­jąc tira. Wska­zówka pręd­ko­ścio­mie­rza zbli­żyła się do stu sześć­dzie­się­ciu kilo­me­trów na godzinę.

– Zga­dza się, powi­nien być, ale te głąby go nie załą­czyły.

Vanja zaczęła powtór­nie prze­glą­dać cienki plik mate­ria­łów. Więk­szość pocho­dziła z miej­sca odkry­cia zwłok. Patri­cia została zna­le­ziona w szkole Tollsjö – gmin­nej pod­sta­wówce, pięt­na­ście minut od cen­trum Hel­sing­borga. Nauczy­ciel, który zwy­kle pro­wa­dził lek­cje w tej sali, zna­lazł ją o ósmej trzy­dzie­ści rano w przed­dzień święta mid­som­mar. W szkole trwała wtedy waka­cyjna prze­rwa. Ciało posa­dzono na krze­śle w kącie koło kate­dry, twa­rzą do ściany. Pod­trzy­my­wała je zawią­zana w pasie linka. Obrazu dopeł­niały stoż­ko­wata czapka i dwie kartki z pyta­niami przy­pięte zszy­wa­czem do gołych ple­ców. W szkole nie było alarmu. Poli­cja odkryła, że drzwi na tyłach zostały wyła­mane. Vanja czuła się tak, jakby po raz kolejny czy­tała o Mir­rem Petro­vicu i szkole Hil­ding.

– Przy­naj­mniej mają podej­rza­nego – powie­działa po chwili.

– Kto to taki?

– Jej były chło­pak. Ste­fan Anders­son, znany jako Steffe. Ojciec jej syna. Wygląda na to, że jej gro­ził.

– To wszystko, co mają?

– Tu jest napi­sane, że wezwano go na prze­słu­cha­nie… – Vanja prze­glą­dała ostat­nie kartki. – Ale pro­to­kół także nie został załą­czony.

Billy pokrę­cił głową.

– Widać, że powie­rzyli to swo­jemu naj­lep­szemu śled­czemu.

– Nie ina­czej.

– Całe szczę­ście, że nie ma tu z nami Ursuli. Roze­rwa­łaby ich na strzępy.

Vanja zoba­czyła w wyobraźni, jak Ursula wzywa do sie­bie nie­szczę­śnika, który przy­go­to­wał raport, i mówi mu, co myśli – o nim w szcze­gól­no­ści i o poli­cji spoza sto­licy w ogóle. Nie mogła powstrzy­mać uśmie­chu.

– Bar­dzo się cie­szę, że wró­ciła – cią­gnął Billy.

– Dobrze sobie bez niej pora­dzi­łeś zeszłym razem – odparła szcze­rze Vanja. – Nie wiem, czy ci to mówi­łam.

– Dzięki, to miłe.

Rzu­cił jej szyb­kie spoj­rze­nie, a ona zachę­ca­jąco ski­nęła mu głową. To była prawda. Billy rze­czy­wi­ście ostat­nio doj­rzał. Żało­wała, że się od sie­bie odda­lili. Był czas, że przy­po­mi­nali bar­dziej rodzeń­stwo niż kole­gów, ale choć udało im się wyja­śnić więk­szość dzie­lą­cych ich kwe­stii, ni­gdy już do tego nie wró­cili.

I praw­do­po­dob­nie ni­gdy nie wrócą.

Ruch tro­chę zgęst­niał i Billy musiał zwol­nić.

– Muszę zadać to pyta­nie… – zaczął, a Vanji wyda­wało się, że dostrzega, jak zbiera siły przed dal­szym cią­giem. – Jak to jest nagle się dowie­dzieć, że twoim ojcem jest Seba­stian? Musiało być dziw­nie jak cho­lera.

Vanja wybuch­nęła śmie­chem, w któ­rym pobrzmie­wała nuta rezy­gna­cji.

– Nie potra­fię o nim myśleć jak o moim ojcu. To tylko kolega.

Billy posłał jej krót­kie, nie­ro­zu­mie­jące spoj­rze­nie.

– Chcesz powie­dzieć, że jest dokład­nie tak samo jak przed­tem?

– Oczy­wi­ście, że nie, ale… musi być tak samo. – Umil­kła i zapa­trzyła się na prze­la­tu­jący za oknem coraz bar­dziej pła­ski kra­jo­braz. – To wymaga czasu. Nie dam rady zro­bić wszyst­kiego naraz.

– Ale zosta­łaś, spo­ty­kasz się z nim, to nie byle co.

– Roz­wa­ża­łam, czy nie odejść.

– Dla­czego zmie­ni­łaś zda­nie?

– To byłoby za pro­ste. Zbyt tchórz­liwe. Nie tak roz­wią­zuję pro­blemy.

Zamil­kli. Billy kon­cen­tro­wał się na dro­dze. Vanja miała ochotę wyko­rzy­stać oka­zję i mówić dalej. Pomy­ślała jed­nak, że dość już roz­ma­wiali o pracy i jej zmar­twie­niach. Prze­cież w życiu Billy’ego też wiele się wyda­rzyło.

– A jak ty się czu­jesz? – zapy­tała, sta­ra­jąc się nadać gło­sowi tyle pozy­tyw­nej ener­gii, ile tylko mogła. – Jak tam życie świeżo upie­czo­nego męża?

– Dobrze, wszystko dobrze – poki­wał głową Billy i się uśmiech­nął.

– Opo­wiedz, jak było w Tur­cji – popro­siła i zmie­niła pozy­cję na wygod­niej­szą, gotowa zamie­nić się w słuch.

Billy zaczął odpo­wia­dać, ale szybko prze­stała się sku­piać na tym, co mówił. Zaczęła się mu przy­glą­dać. Nie byli ze sobą bli­sko od tak dawna, że chyba zapo­mniał o jed­nej rze­czy.

O tym, że potra­fiła wyczuć, kiedy ktoś kła­mie.

To była jedna z jej moc­nych stron.

A Billy kła­mał.

Nie było dobrze. Z całą pew­no­ścią nie było dobrze.

Skręć w prawo. Potem za trzy­sta pięć­dzie­siąt metrów znowu skręć w prawo.

Kobiecy głos nawi­ga­cji sate­li­tar­nej pro­wa­dził ich coraz mniej­szymi ulicz­kami w dziel­ni­cach wil­lo­wych, które zda­niem Seba­stiana były do sie­bie łudząco podobne. Zbli­żali się do celu, a on żało­wał, że nie sta­wiał sil­niej­szego oporu, kiedy była oka­zja.

Wła­śnie koń­czył śnia­da­nie, gdy do jego sto­lika przy­siadł się Tor­kel. Seba­stian posłał mu pyta­jące spoj­rze­nie. Ursula sie­działa przy oknie, krze­sło koło niej było wolne.

– Kło­poty w raju?

Tor­kel spoj­rzał pyta­jąco. Seba­stian ski­nął głową w stronę okna. Tor­kel się odwró­cił, popa­trzył na Ursulę, a potem z powro­tem na niego.

– Nie. O co ci cho­dzi?

– Myślisz, że jeśli nie będzie­cie jedli razem śnia­da­nia, nikt się nie dowie, że ze sobą sypia­cie?

– Już jadłem śnia­da­nie.

– Bo wiesz, gdy­by­ście sie­dzieli razem jako kole­dzy, byłoby to mniej podej­rzane, niż kiedy sie­dzi­cie osobno – kon­ty­nu­ował Seba­stian. – Oczy­wi­ście o ile nie chce­cie poka­zać, że ze sobą sypia­cie.

– Nie sypiamy ze sobą.

– Dla­czego?

– Skoń­czy­łeś? – zapy­tał Tor­kel i ski­nął głową w stronę jego pustego tale­rza i w zasa­dzie opróż­nio­nej fili­żanki kawy. Naj­wy­raź­niej miał zamiar zakoń­czyć roz­mowę o Ursuli. – Zło­żymy wizytę ojcu Petro­vica.

– Na ślu­bie Billy’ego bar­dzo się tobą inte­re­so­wała – cią­gnął Seba­stian. Nie chciał koń­czyć tematu, który tak wyraź­nie wpra­wiał Tor­kela w zakło­po­ta­nie. – Jak ci się udało to spa­prać?

Może było to tylko złu­dze­nie, ale zanim odsu­nął krze­sło, dostrzegł w oczach Tor­kela ślad przy­gnę­bie­nia. Nie, raczej zło­ści.

– No już, wsta­waj.

– Dokąd jedziemy?

– Prze­cież mówi­łem. – W gło­sie Tor­kela pobrzmie­wały zmę­cze­nie i iry­ta­cja. – Do ojca Petro­vica. Chcę z nim poroz­ma­wiać przed kon­fe­ren­cją pra­sową.

– Ale dla­czego ja mam tam jechać?

– Bo ci każę.

Naprawdę mu się nie podo­bało, że Tor­kel wyko­rzy­stuje swoją pozy­cję jako jedyny argu­ment, kiedy chce prze­for­so­wać swoją wolę. Oparł się na krze­śle, żeby dać mu do zro­zu­mie­nia, że nie zamie­rza wsta­wać. Wręcz prze­ciw­nie. Miał zamiar zostać na swoim miej­scu.

– Weź Vanję albo kogoś, kto…

– Vanja i Billy poje­chali do Hel­sing­borga – prze­rwał mu Tor­kel. – Jedziesz ze mną. Masz pięć minut. Cze­kam w samo­cho­dzie.

Odwró­cił się i wyszedł z jadalni. Seba­stian przez chwilę roz­wa­żał, czy nie pójść do swo­jego pokoju – Tor­kel będzie cze­kał w samo­cho­dzie, a w końcu się znu­dzi i poje­dzie sam. Uznał jed­nak, że jego prze­ło­żony nie jest dziś w nastroju na takie mani­fe­sta­cje. Czyżby dla­tego, że poru­szył temat Ursuli? Nie miał poję­cia, ale powie­dział sobie, że to dopiero drugi dzień śledz­twa. Jesz­cze będzie miał oka­zję posta­wić się Tor­kelowi. W waż­niej­szych kwe­stiach. Wypił resztkę sty­gną­cej kawy i wstał.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki