Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Szwedzki duet pisarski powraca z ósmym tomem serii o psychologu kryminalnym Sebastianie Bergmanie i funkcjonariuszach Krajowej Policji Kryminalnej.
Wydział Krajowej Policji Kryminalnej znajduje się w głębokim kryzysie, odkąd jeden z jego pracowników został zdemaskowany jako seryjny morderca. Vanja Lithner, walczy o zachowanie stanowiska , a na farmie w okolicy Västerås zostaje znaleziona martwa kobieta. Wszystko wskazuje na to, że ktoś zamordował ją z myślą o psychologu kryminalnym Sebastianie Bergmanie.
W przeszłości Sebastian pomógł rozwiązać wiele spraw, jednak po ostatnich wydarzeniach nie jest mile widziany w policyjnych kręgach. Czy jego powrót okaże się ratunkiem dla wydziału czy przyniesie mu ostateczną klęskę?
Niespodziewanie zostają znalezione zwłoki Tima Cunninghama – dawnego pacjenta Sebastiana. Tim stracił dziecko w tsunami, które zabrało również żonę i córkę Sebastiana. Okazuje się, że z rodziną Cunninghamów i tragicznymi wydarzeniami sprzed niemal dwudziestu lat związane są jeszcze inne tajemnice. Czy córka Tima – Cathy – będzie umiała je rozwikłać?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 431
Tytuł oryginału: Skulden man bär
Copyright © 2023 by Michael Hjorth & Hans Rosenfeldt Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca Copyright © 2024 for the Polish translation by Maciej Muszalski All rights reserved
Published by agreement with Salomonsson Agency
Redaktorka prowadząca: Agnieszka Radzikowska Redakcja: Anna Brzezińska Korekta: Ewa Skibińska, Maciej Korbasiński Projekt okładki: Pär Wickholm Zdjęcia na okładce: Shutterstock, pxhere.com Adaptacja okładki: Natalia Twardy Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie pierwsze Warszawa 2024 ISBN 978-83-8252-029-3
Nienawiść.
Krążyła po całym ciele, wypełniała go. Napędzała. Od przebudzenia aż do chwili, gdy niespokojnie zasypiał na kilka godzin. Nierzadko ze zwykłego wyczerpania.
Nienawiść.
Czysta i niezafałszowana.
Nosił ją w sobie już od jakiegoś czasu, od tamtego nieszczęsnego dnia, ale wcześniej bywała osłabiona, a czasem nawet przygnieciona przez inne uczucia: smutek, rozpacz, złość, poczucie, że się nie spisuje.
Nie tym razem. Teraz wszystkie inne uczucia zniknęły.
Została tylko nienawiść.
Zaryzykował. Czerwcowa noc była ciepła i jasna. A okolica popularna i uczęszczana. Zaniesienie nieprzytomnej kobiety do wody, a potem, po jej śmierci, z powrotem do samochodu, niewątpliwie jest ryzykowne. W każdej chwili ktoś mógł się pojawić, zobaczyć go i udaremnić tak dobrze zaplanowaną zemstę, jeszcze zanim zrobił pierwszy krok.
Ta kobieta.
Szczerze jej współczuł…
Była niewinna. Stała się ofiarą. Jednak kilka osób niestety musiało zginąć. Naprawdę czuł żal z tego powodu. Pragnął całym sercem, by istniał inny sposób, inna droga. To właśnie przez konieczność zgaszenia życia drugiego człowieka czuł niepewność, poświęcał czas na próby znalezienia innego rozwiązania, ale nic takiego nie znajdował. Tylko to mogło przyciągnąć uwagę, na której mu zależało. Która była mu potrzebna.
Zabijanie wydawało się łatwe – w telewizji i filmach. Czytając tabloidy i słuchając podcastów kryminalnych, można było dojść do wniosku, że każdy człowiek jest zdolny do odebrania życia drugiemu.
Jednak zabijanie nie było łatwe.
Dobrze, że kobieta straciła przytomność, że nie stawiała oporu, gdy nogą w gumowym kaloszu trzymał ją pod wodą o głębokości nieco przewyższającej dziesięć centymetrów. Płakała, ale nic nie można było na to poradzić, musiała umrzeć.
Przypomniał sobie fragment książki:
Ważne, że rozumiał, zdawał sobie sprawę, że to jest skierowane przeciwko niemu. Napędzało go nie zabijanie jako takie, lecz wyzwanie, próba sił. Hinde chciał się z nim pośrednio zmierzyć. To było spotkanie wielkich mistrzów.
Spotkanie wielkich mistrzów.
Dwa błyskotliwe umysły podczas walki.
Kobieta w bagażniku była pierwsza. Ile jeszcze ich będzie, zależało wyłącznie od przeciwnika. Jeśli rzeczywiście był tak bystry, za jakiego chciał uchodzić.
Ten arogancki dupek.
Sebastian Bergman.
Znowu wrócił. Z pełną świadomością unikał miasta, nie odwiedzał go od wielu lat, odkąd był częścią Krajowej Policji Kryminalnej i badał sprawę seryjnego gwałciciela. Okazała się nim kobieta. Był to najbardziej nerwowy okres w jego życiu. Miesiące, w czasie których myślał, że może być ojcem…
Nie! Nie chciał kończyć tej myśli. Wszystko było dobrze. Był dziadkiem Amandy i to wszystko.
Przynajmniej z biologicznego punktu widzenia. Amanda mówiła na niego po prostu Sebastian. Miano dziadka przypadło Valdemarowi. To było skomplikowane. Jak wiele innych kwestii między nim a Vanją.
Jego córką.
Szefową Krajowej Policji Kryminalnej, odkąd Torkel musiał odejść na wcześniejszą emeryturę.
Szybko rozwiązali pierwszą sprawę pod jej kierownictwem – dwóch snajperów w Karlshamn – ale nikt o tym nie mówił. Wszystko przyćmił Billy, wieloletni członek zespołu i najlepszy przyjaciel Vanji. Może jedyny, myślał czasem Sebastian. Billy – człowiek, który okazał się seryjnym mordercą.
Dlatego Sebastian wrócił do Uppsali.
I wędrował myślami.
Nawet najbardziej skomplikowane fakty nie były tak trudne do ogarnięcia jak to, że kolega, któremu ufali, którego wszyscy lubili i sądzili, że znają, przez kilka lat jeździł z nimi i mordował ludzi. Po jego dramatycznym ujęciu, które Torkel i Ursula niemal przypłacili życiem, Billy stał się innym człowiekiem. Bez owijania w bawełnę wyznał, czego się dopuścił, był pomocny, ze szczegółami opowiedział o swoich metodach i wskazał miejsca ukrycia ciał. Początkowo Sebastian miał wrażenie, że to tylko gra, sposób na złagodzenie wyroku w zbliżającym się procesie. Jednak żaden inny wariant niż dożywocie nie wchodził w grę i z czasem, im częściej się spotykali, tym większą miał pewność, że Billy czuje ulgę, że został zatrzymany.
Że już po wszystkim.
Przez cały czas wiedział, że czyni zło. Zmagał się ze wstydem i poczuciem winy, ale ta siła, ta żądza, była zbyt silna. Nie mógł się oprzeć. Choć wiedział, że może przez to stracić wszystko. Sam tak powiedział podczas jednej z wielu rozmów, które odbyli od czasu zatrzymania – że kiedy My była w ciąży, a on miał zostać ojcem, postanowił, że z tym skończy. Stawi temu opór. Miał zbyt wiele do stracenia. Wszystko. A potem trafił do Karlshamn i nadarzyła się okazja do popełnienia potencjalnej zbrodni doskonałej.
Uznał, że zrobi to po raz ostatni. Ostatni raz zabije.
Ale nie dlatego wrócili do Uppsali. To było pierwsze.
Pierwsze zabójstwo, a czwarta ofiara.
Billy zastrzelił na służbie dwie osoby. Dwukrotnie został oczyszczony z zarzutów w postępowaniach, które potem przeprowadzono, ale właśnie wtedy obudziła się w nim żądza, powstało niezdrowe połączenie między zabijaniem a przyjemnością. Wtedy posmakował absolutnej władzy kogoś, kto ma w rękach życie innej osoby i je odbiera. Trzecią ofiarą była Jennifer – koleżanka, z którą miał romans, ale to też nie było zaplanowane. Billy nie miał nawet świadomości, że zabił, dopóki nie znalazł jej rankiem po naprawdę krwawej nocy. Nazwał to nieszczęśliwym wypadkiem.
Tego samego nie dało się powiedzieć o Hugonie Sahlénie. Siedemnastoletnim chłopaku. Jego ojciec miał przychodnię weterynaryjną naprzeciwko lokalu, w którym kilka kobiet przez pewien czas sprzedawało usługi seksualne. Przedsiębiorczy Hugo dorabiał sobie do stypendium, fotografując klientów i ich samochody znajdowane w systemie Szwedzkiej Agencji Transportu i wymuszając pieniądze. Niewiele. Po kilka stówek. Tyle, by nie zostać zdemaskowanym.
Chyba że się trafi na policjanta.
Chyba że się trafi na Billy’ego Roséna.
– Tu w lewo – rozległo się z tylnego siedzenia. Kobieta, która prowadziła cywilny radiowóz, jakaś Therese – Sebastian nie zapamiętał nazwiska – włączyła kierunkowskaz, żeby kierowca jadącego za nimi radiowozu wiedział o ich zamiarze skrętu.
– Jesteś pewny? – spytał Sebastian, odwracając się za siebie. Za kratą siedział Billy w kajdankach i wyglądał przez boczną szybę. Jak to często działo się w ostatnim czasie, jego twarz była niemal zupełnie pozbawiona wyrazu. A prawie niewidzący wzrok miał wbity w dal. Krótko skinął głową w odpowiedzi.
– To nie jest droga, o której mówiłeś przedtem – powiedziała zaciętym tonem Therese jakaś tam.
– Przepraszam, ale jedziemy dobrze… Wtedy nie bardzo pamiętałem, byłem dość… – zaczął Billy i urwał. Sebastian zastanowił się przelotnie, co zamierzał powiedzieć. Jaki był?
Wzburzony? Podekscytowany? Naćpany?
Wszystkie słowa wydawały się zbyt słabe, niewystarczające do opisania uczucia, które musiało mu towarzyszyć, gdy po raz pierwszy z premedytacją zakończył życie młodego człowieka. Pewnie dlatego umilkł.
Pozostałe ciała zostały znalezione. Wtedy Billy nie musiał być obecny. Wystarczyły mapy i transmisja z telefonu jednego z policjantów. Jednak Hugona Sahléna nie znaleziono. Według wskazówek Billy’ego przeszukali trzy różne lokalizacje, ale bez rezultatu. W końcu postanowili zabrać go na miejsce.
Zebrali się w tak zwanej puszczy Fiby – lesie, w którym Billy zabił nastolatka. Jak wynikało z zeznań, udusił go. Kiedy pokrótce opisał zdarzenie tak, jak je zapamiętał, wsiedli do jednego z samochodów i poprosili, by pokazywał drogę.
Skręcili na żwirową ścieżkę, która w zasadzie nie była niczym więcej niż dwoma śladami kół z pasem trawy pośrodku.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał wprost Sebastian.
– Nie wiem dokładnie. Gdzieś w Stora Branden – odparła Therese. Sebastian nie zastanawiał się, co to za miejsce. Uznał, że pewnie jakiś park, rezerwat przyrody czy coś w tym stylu. Nieważne.
– Za zakrętem będzie mijanka – odezwał się cicho Billy z tylnego siedzenia. – Zatrzymajcie się tam.
Miał rację. Skręcili i zaparkowali we wskazanym miejscu. Jadący za nimi kierowca zrobił to samo.
– On leży tam, kawałek dalej – dodał Billy i skinął głową w kierunku przedniej szyby i znajdującego się za nią gęstego lasu. Therese wyłączyła silnik i wysiadła. Otworzyła tylne drzwi i pomogła wysiąść Billy’emu. Sebastian odpiął pas i wyszedł za nimi. Policjanci z drugiego samochodu wypuścili psa z klatki w bagażniku. Billy wskazał głową kierunek między drzewami i ruszyli w milczeniu.
Kiedy szli, Sebastian zerkał na Billy’ego. Obrażenia twarzy, które odniósł z ręki Torkela, się zagoiły i jedynym ich śladem były pozostałości po siniaku – żółtozielone miejsce pod okiem, w pobliżu nasady nosa. Prawie nie widział na lewe oko, ale nie dało się tego zauważyć. Kiedy nadejdzie czas procesu, będzie taki jak zwykle.
Grzeczny, dobrze ubrany, wygadany.
– Nie wygląda na mordercę – będą mówili ludzie.
Od tego dzieliły ich jednak miesiące. Śledztwo było gruntowne i czasochłonne. Sebastian miał nadzieję, że dopisze mu szczęście i proces zbiegnie się z premierą jego książki. Kolorowe gazety ochrzciły Billy’ego Morderczym Policjantem. To określenie było zapisane białymi literami na czarnym tle nad każdym artykułem na jego temat.
To było dobre przezwisko.
I dobry tytuł.
Jeśli tylko nie będzie zwlekał z publikacją książki, wzbudzi ona duże zainteresowanie. Poprzednia – Uczeń – sprzedawała się znacznie gorzej od wcześniejszych. Nie zyskała takiego rozgłosu i rzadziej o niej pisano. W rezultacie jego występy w telewizji były nieliczne i nikt nie wydawał się już zainteresowany zapraszaniem go na wykłady. Nie miał żadnej sieci znajomych, którzy mogliby go wesprzeć, ani przysług, na które mógł liczyć, bo sam doprowadził do tego, że w większości miejsc był spalony i ludzie, którzy teoretycznie mogliby mu pomóc, unikali go. Wprawdzie miał dość pieniędzy, by sobie poradzić, ale jego karierze dobrze byłoby nadać rozpędu w końcowej fazie. Był w końcu po sześćdziesiątce…
Od zatrzymania Billy’ego minęło prawie sześć tygodni, ale wciąż niemal codziennie gdzieś o nim pisano. Jeśli znajdą teraz Hugona Sahléna, wzmianek będzie jeszcze więcej. Jedyny problem z pisaniem o Billym i jego czynach polegał na tym, że nie wiedział, czy ich rozmowy i spotkania zaowocują książką.
Billy nie udzielił mu zgody. Ani My.
Nie żeby to było konieczne, mógł sobie pisać, o czym i o kim chciał, ale ponieważ spotykali się pod pretekstem, że Sebastian chce pomóc, wybadać, co się stało, rozszyfrować wszystkie jego emocje, spróbować znaleźć sposób na posunięcie się naprzód, jako ogniwo między nim a odmawiającą spotkania My. Najbliżej mu było do terapeuty Billy’ego. Będąc nim, nie mógł zaś napisać ani linijki. Argument, że byłoby to nieetyczne, nic go nie obchodził. Nie mogło być jednak niezgodne z prawem – groziło to pozwem, ciągnącym się procesem i przegraną. Niczego jednak nie spisali, nie otrzymał też żadnego oficjalnego zlecenia związanego z pracą terapeuty. Ani od Billy’ego, ani od My, ani od policji kryminalnej. Był… przyjacielem.
Wsparciem w trudnym czasie.
I zamierzał na tym zarobić.
– Jak się teraz czujesz? – spytał, gdy Billy wskazał ręką w prawo i zeszli z wąskiej ścieżki. Billy nie odpowiedział. Tylko szedł dalej, rozglądając się wokół. – Jak się czułeś tamtego dnia? – dodał Sebastian. – Pamiętasz?
– Jak tam My? – odpowiedział pytaniem Billy. Nie było to zaskakujące. Im bardziej dopuszczał do siebie, co zrobił, im wyraźniejsze były konsekwencje, tym większą trudność sprawiało mu wyrażenie uczuć. Sebastian miał z nim w areszcie sesje, w czasie których Billy nie powiedział ani słowa.
– Właściwie zniszczyłeś jej życie – odparł Sebastian i wzruszył ramionami. Nie było to coś, czego Billy już by nie wiedział.
– Ale wszystko z nią w porządku? Chłopcy dobrze się czują?
– Nie jest z nią w porządku. To zajmie sporo czasu.
– Nadal się z nią spotykasz?
– Tak.
– Pozdrawiasz ją ode mnie?
– My tego nie chce.
Billy skinął głową i się zatrzymał. Wskazał duży leśny wykrot po lewej stronie, między dwiema dorodnymi sosnami. Przywodził na myśl ciemną, otwartą paszczę wieloryba, wyrastającą z głębiny w filmie o Pinokiu.
– Tam leży – powiedział. Obaj policjanci z psem podeszli bliżej. – Przykryty kamieniami i ziemią.
Pies wskazał teren oddalony mniej więcej o metr od wskazanego miejsca. Therese odeszła na bok i wezwała posiłki. Ze sprzętem do kopania. Jeden z opiekunów psa zaczął ostrożnie się opuszczać do zagłębienia. Billy obserwował te poczynania. Po jego policzku spłynęła samotna łza. Trudno było rozstrzygnąć, czy płacze nad ofiarą, czy nad sobą. Sebastian nie pytał.
Podejrzewał, że Billy sam tego nie wie.
Siadaj.
Rosmarie Fredriksson wskazała ruchem głowy jedno z krzeseł po drugiej stronie biurka. Vanja wypełniła polecenie. Założyła nogę na nogę, lekko się odchyliła. Próbowała wyglądać na tak odprężoną, jak tylko mogła, choć czuła się jak ktoś wezwany do gabinetu dyrektorki na reprymendę. Kiedy była uczennicą, nigdy jej tak nie wezwano. Nigdy też nie odwiedziła gabinetu Rosmarie Fredriksson. Szybko się rozejrzała. Był to pokój narożny. Na przedostatnim piętrze. Z okien rozciągał się widok na park Kronoberg i na Kungsholmsgatan. Obrazy na ścianach nic jej nie mówiły, ale nie znała się na malarstwie. Równie dobrze mogła tam wisieć fortuna. Na małym stoliku przy oknie stał wazon z białymi liliami. Ich słodkawy zapach roznosił się po całym pokoju. Popatrzyła na biurko i dwa krzesła. W rogu wokół niskiego stolika stały trzy małe fotele. Podłogę pokrywał gruby dywan w szeroki wzór. Nieopodal stał jeszcze jeden mały stolik z ekspresem do kawy. Było to miejsce na bardziej swobodne spotkania niż to, które się zapowiadało.
– No i jak tam?
Przy odrobinie dobrej woli można było uznać to pytanie za wyraz troski, szczerej chęci dowiedzenia się, jak Vanja i jej ekipa się czują po wstrząsających wydarzeniach ostatnich dni. Jednak nic w tonie głosu czy spojrzeniu Rosmarie nie przemawiało za taką teorią.
– Z czym? – odparła Vanja.
– Z twoim wydziałem.
– Ursula wróciła, więc pracujemy dalej. Ona, Carlos i ja – odparła Vanja i lekko wzruszyła ramionami. Co więcej mogła powiedzieć? Billy zdradził ją w sposób wręcz nieprawdopodobny, a poza tym próbował zabić Ursulę. Osoba obdarzona choćby minimalną dozą empatii powinna rozumieć, jak wygląda sytuacja w jej zespole.
Rosmarie wstała i podeszła do ekspresu do kawy.
– Z Krajowego Wydziału Kryminalnego niewiele zostało, prawda?
– To prawda. Będziemy musieli przeprowadzić rekrutację.
– O ile nie zostaniecie zlikwidowani. Kawy?
Vanja była tak zaskoczona, że tylko skinęła głową. Rosmarie wcisnęła przycisk na ekspresie, a ten zaczął mleć ziarna tak głośno, że uniemożliwiał rozmowę. Vanja i tak nie miała nic do powiedzenia. Milczała więc, gdy maszyna napełniała małą białą filiżankę. Rosmarie podeszła i ją podała.
– O ile nie zostaniemy zlikwidowani? – powtórzyła powoli, gdy Rosmarie wróciła za biurko.
– Mieliście być jednym z najlepszych wydziałów w Szwecji, a nie odkryliście, że jest wśród was seryjny morderca. To nie wzbudza zaufania.
– Dobrze to ukrywał i był naszym kolegą z pracy, przyjacielem…
Vanja umilkła. Sama słyszała, że jej słowa brzmią bardziej defensywnie, niż zamierzała. Że broni się mocniej niż powinna. Nawet tak typowo biurowa policjantka jak Rosmarie powinna rozumieć, że jeśli ktoś miałby niepostrzeżenie popełnić poważne przestępstwo, to właśnie dobrze wykształcony, inteligentny, doświadczony śledczy kryminalny. Poza tym trudno podejrzewać kolegów z pracy o zbrodnie, o których popełnieniu nie ma się pojęcia.
– Traficie do Narodowego Wydziału Operacyjnego, pod moje kierownictwo.
– Wiem o tym – powiedziała Vanja. Rozumiała, dokąd zmierza ta rozmowa. Miała doświadczyć tego, co Sebastian i Torkel wielokrotnie przedstawiali jako absolutnie najgorszą cechę Rosmarie Fredriksson: odruchu ratowania własnej skóry.
– Będę z tobą szczera – powiedziała Rosmarie. Pochyliła się nad biurkiem i spojrzała na Vanję w sposób z pewnością w zamierzeniu poufały, ale tak naprawdę kojarzył się z wężem, który właśnie zobaczył małą bezbronną myszkę. – Kiedy jeden z moich wydziałów tonie w gównie, ono bryzga również na mnie.
Vanja tylko skinęła głową. Co miała powiedzieć? Aby nie sprawiać wrażenia niezainteresowanej, upiła łyk kawy i znów skinęła, tym razem nieco bardziej dobitnie, jakby chciała pokazać, że naprawdę zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji.
– Mam jednak pewien pomysł, który może sprawić, że ja i ty wyjdziemy z tego niemal bez szwanku.
Vanja i tym razem nie odpowiedziała. Była pewna, że i tak usłyszy ciąg dalszy. Czy tego chce, czy nie.
– Potrzebujemy kozła ofiarnego.
Rosmarie odchyliła się na oparcie krzesła. Vanja zesztywniała.
– Kogo? – zapytała cicho, miała wręcz pewność, że zna odpowiedź. Była nowa, w miarę młoda, po raz pierwszy na stanowisku kierowniczym. Przypomniała jej się zasada Petera, wedle której odnoszący sukcesy pracownik zostaje awansowany tak długo, aż przestaje być kompetentny. Nie wiedziała nawet, czy jej przejście na nowe stanowisko zostało we właściwy sposób zaanonsowane. Po prostu… je dostała, gdy Torkel nie wchodził już w grę. Doskonale. Kurwa! Nigdy więcej nie dostanie pracy, jeśli zostanie wskazana jako osoba odpowiedzialna za tę gównoburzę.
– Torkel – powiedziała Rosmarie takim tonem, jakby wszelkie inne możliwości nie wchodziły w grę. Vanja tak się wzdrygnęła, że prawie rozlała kawę. Ze wszystkich imion to było ostatnie, które spodziewałaby się usłyszeć. – Zaakcentujemy, że to wszystko zdarzyło się pod jego nadzorem – ciągnęła Rosmarie. – Nie przekraczając granicy dobrego smaku, poruszymy problem uzależnienia, sugerując, że jego osąd był zaburzony.
– Billy działał przez kilka lat – wyjaśniła Vanja. – Problemy Torkela zaczęły się po śmierci Lise-Lotte.
– Ale dlatego właśnie musiał odejść.
– Wszyscy pracowaliśmy z Billym. Nikt nic nie podejrzewał. Nawet Sebastian.
– Sebastian, no właśnie… – Usta Rosmarie skurczyły się w coś, co mogło być uśmieszkiem zadowolenia lub grymasem dezaprobaty. Nie dało się stwierdzić, która z tych możliwości jest prawdziwa. – Przejrzałam jego umowy. W tych przypadkach, w których w ogóle jakieś były.
– Pracował bardziej w charakterze konsultanta…
– Zwykle podpisujemy umowy także z konsultantami. Poza tym z tego, co widzę, nigdy nie sprawdzono jego przeszłości.
– Torkel dobrze go znał.
– Przecież nie w taki sposób zatrudniamy ludzi na odpowiedzialne stanowiska, prawda?
– Tak.
Vanja lekko się skuliła na krześle. Już widziała oczyma wyobraźni, jak to będzie wyglądało. Media wygrzebią wszystko, co tylko się da znaleźć na temat Torkela, cofając się tak daleko w przeszłość, jak to tylko możliwe. Vanja wiedziała, że okres po jego pierwszym rozwodzie także nie był bezproblemowy. Rosmarie miała godną podziwu umiejętność wskazywania wiarygodnego kozła ofiarnego. Vanja pomyślała, że do tego potrzeba lat treningu.
– Wiesz, co myślą ludzie? – spytała Rosmarie, wyrywając ją z zamyślenia.
– Na jaki temat?
– Na temat szefów. Zwłaszcza krajowego szczebla… Że, tak samo jak politycy, nigdy nie ponoszą odpowiedzialności. Że wszystko uchodzi im na sucho. A jeśli ktoś ich wykopie, to najczęściej lecą w górę. – Posłała Vanji spojrzenie, które natychmiast skojarzyło jej się z politykiem w czasie wyborów. To spojrzenie mówiło, że jej zdanie jest niepodważalną prawdą i nie zamierza słuchać uwag. Vanja żadnej nie zgłosiła. – Czas, by ktoś odpowiedział za nieprawidłowe zarządzanie.
– Torkel to najlepszy szef, jakiego kiedykolwiek miałam – odparła. Sto razy lepszy niż ty, miała ochotę dodać i liczyła na to, że jej wzrok przekazuje ten komunikat. Jednak nawet jeśli przekazał, Rosmarie Fredriksson pozostała na to całkowicie niewrażliwa.
– Daję ci szansę na uratowanie zespołu i twojej posady.
– Oraz odsunięcie od siebie wszelkiej krytyki ze strony mediów. – Vanja prawie ugryzła się w język. Za mocno? Zbyt szczerze? Rosmarie chwilowo skupiła się na Torkelu, ale to nie oznaczało, że Vanja jest bezpieczna. Jednak Rosmarie tylko lekko wzruszyła ramionami.
– I na uratowanie siebie. Wyświadczam ci przysługę. Będziesz przyszłością. Nowym, które nadejdzie. Młodą kobietą, sprzątającą po nadużyciach władzy popełnianych przez uprzywilejowanych starszych mężczyzn.
– A jeśli nie chcę być kimś takim?
Rosmarie spojrzała na Vanję, jakby nie do końca rozumiała. Jakby miała przed sobą nastolatkę w okresie buntu, która się kłóci tylko dlatego, że może, a nie dlatego, że to do czegokolwiek doprowadzi. Lekko westchnęła. Vanja odczytała to jako pierwszy znak, że jej szefowa się denerwuje.
– W takim wypadku najprawdopodobniej zostanie wszczęte śledztwo w sprawie niewłaściwego kierowania wydziałem, który pozostawał poza kontrolą. Nastąpi reorganizacja, a twój wydział przestanie istnieć jako niezależna jednostka.
– Przecież to szantaż.
Rosmarie znów się nachyliła.
– Nie zatrzymasz się na wydziale zabójstw. Będziesz się piąć po szczeblach kariery.
Po raz pierwszy Vanja poczuła, że dostrzega w Rosmarie autentyczne ciepło, zaangażowanie. Jej szefowa była niczym mentorka, dzieląca się tajemnicami z adeptką, by ta osiągnęła pełnię swojego potencjału.
– To jest gra, której zasad musisz się nauczyć.
– Polegająca na sprzedawaniu przyjaciół?
– Na walce o to, co jest dla ciebie ważne.
Vanja umilkła. Odkąd urodziła jej się Amanda, miała inne priorytety. Praca i kariera nie stały już w jej życiu na pierwszym miejscu, ale oczywiście w dalszym ciągu była ambitna i zachłanna. Chciała mieć wszystko, co tylko mogła. Ale nie za wszelką cenę.
– Torkel jest dla mnie ważny.
Rosmarie znów się odchyliła na oparcie. Tym razem nie próbowała nawet maskować westchnienia irytacji. Położyła dłonie na biurku i wstała. Można to było zrozumieć tylko w jeden sposób: że spotkanie dobiegło końca.
– Torkel zostanie obciążony – zadecydowała. – Pytanie brzmi tylko, czy pociągnie za sobą na dno ciebie i twój wydział, czy nie.
Nie żyje.
Ta jedna myśl gorączkowo krążyła jej po głowie.
Umarł, na zawsze. Tim, jej ojciec, umarł.
Łzy znów zaczęły płynąć. Cicho, lecz nieubłaganie. Miała wrażenie, że jest ich mniej, ale ból i żal się nie zmieniły. Wiedziała, że zostaną z nią na długo. Cathy wzięła kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić. W dalszym ciągu szok tkwił w jej wnętrzu niczym odrębny byt.
Tim miał przyjechać do domu, ale tego nie zrobił. Zaczęła się niepokoić. Dzwoniła do niego, ale bez skutku. Była coraz bardziej przekonana, że coś jest nie tak. Jeśli miał się spóźnić albo zmieniały mu się plany, zawsze o tym informował. Chcieli zjeść razem lunch, spędzić popołudnie w mieście, a o szesnastej odwiedzić ambasadę amerykańską, by porozmawiać o jej wizie.
Wiedziała już, że nic z tego nie dojdzie do skutku.
W porze lunchu zadzwoniła do niej policjantka.
Zapytała, czy jest spokrewniona z niejakim Timem Cunninghamem. Poinformowała, że znaleziono go skulonego w bramie w okolicach Stureplan. Zdaniem personelu karetki prawdopodobnie doznał ataku serca. Stwierdzono zgon na miejscu.
Oszołomiona dotarła do szpitala Karolinska, bo tam przewieziono ciało. Błądziła po długich korytarzach, aż w końcu udało jej się zaczepić kogoś, kto coś wiedział. Po dłuższym czasie trafiła do Zakładu Medycyny Sądowej, ale usłyszała tylko, że nie może zobaczyć ciała. Musiała poczekać na lekarza, a i tak nie było pewne, czy pozwolą jej zobaczyć Tima. Zasady były surowe. Od tamtego czasu siedziała w ponurej szaroniebieskiej poczekalni i płakała. Miała wrażenie, że trwa to całe wieki.
Po jakimś czasie dotarło do niej, że już nie jest sama. Dołączyli do niej młodzi rodzice z dwójką małych dzieci. Siedli kawałek dalej. Kobieta miała zapłakane, niewidzące oczy, a mężczyzna zduszonym głosem czytał z dziećmi komiks o Bamsem. Cathy pomyślała, że przyszli ze względu na ojca kobiety albo innego ich krewnego. Spróbowała wziąć się w garść, opanować łzy. Nie płakać przy obcych. Nauczyła ją tego matka. Nie warto okazywać silnych emocji przy nieznajomych. W najgorszym wypadku może to zostać uznane za oznakę słabości.
Skinęła głową kobiecie i wstała. Odruchowo zaczęła obracać w palcach mały pierścionek z motylem wiszący jej na szyi. Towarzyszył jej, odkąd pamiętała, a nawet dłużej. Został kupiony w Tajlandii w Boże Narodzenie. Kiedy kraj dotknęło katastrofalne w skutkach tsunami. Czasami wydawało jej się, że pamięta tamten dzień. Wodę, chaos i strach. Równie dobrze mogły to jednak być wspomnienia fragmentów nagrań oglądanych w różnych sytuacjach albo historii, które jej później opowiadano. Na przykład o kupnie tej ozdoby na targu. Przecież nie mogła tego pamiętać. Ponieważ cała rodzina przeżyła, doszła do wniosku, że pierścionek przynosi szczęście. Dotykanie go zwykle ją uspokajało. Był to tani, mały kawałek alpaki z czerwonymi i niebieskimi kamieniami, które zawsze kojarzyły jej się z poczuciem bezpieczeństwa. Nie chciała się go pozbyć, bez względu na to, ile razy mama suszyła jej o to głowę. Nie chciała mieć niczego droższego ani bardziej dorosłego. Ten pierścionek znaczył dla niej coś, czego nie potrafiła ująć w słowa.
Była to jedna z niewielu walk, których jej matka nie wygrała.
Cathy ruszyła z powrotem do rejestracji. Musiała wiedzieć teraz. Co się stało jej ojcu? Musiała go zobaczyć. Jak do tego doszło? Snuli tak wielkie plany. Ona miała pojechać do Stanów Zjednoczonych, a on do… Wszystko było jednym wielkim chaosem.
Zobaczyła mężczyznę w garniturze rozmawiającego z kimś z personelu. Na widok Cathy szybko zakończył rozmowę i do niej podszedł. Miała wrażenie, że gdzieś go już wcześniej widziała.
– Cathy? – odezwał się, wyciągając do niej rękę. – Stan Ludlow, kolega twojego taty z Heyman & Schroder. Tak bardzo mi przykro – kontynuował dobrą angielszczyzną, przyjaźnie ściskając jej dłoń. Teraz go rozpoznała. Widzieli się przelotnie na jakimś evencie firmowym, a jej ojciec nieraz pochlebnie się o nim wyrażał.
– Tim wpisał mnie jako osobę do kontaktu w nagłych przypadkach. Przyjechałem najszybciej, jak mogłem. Jak się czujesz? – zapytał łagodnie. Cathy próbowała robić wrażenie silnej, ale niespecjalnie jej to wychodziło. Oczy znów zaszły jej łzami.
– Nie wiem. Nie mogę tego zrozumieć… – Tylko tyle była w stanie wykrztusić.
– Niczym nie musisz się martwić. Pomożemy ci ze wszystkimi praktycznymi sprawami i będziemy cię wspierać w tym trudnym czasie. Pamiętaj, że zapewnimy ci wszystko, czego będziesz potrzebowała.
Cathy nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Mężczyzna był przyjazny, ale cała sytuacja miała w sobie coś dziwnego. Firma Heyman & Schroder zawsze była gdzieś w tle i praktycznie kierowała całym ich życiem. Teraz wystąpiła z cienia, zaledwie kilka godzin po tym, jak jej ojciec został znaleziony martwy.
– Dziękuję – odparła dość ostrym tonem. – Nawet jeszcze nie miałam możliwości go zobaczyć, więc nie wiem, czego potrzebuję.
Stan zrobił krok do tyłu i posłał jej przepraszający uśmiech.
– Wybacz. Zabrzmiało… jakby przysłali mnie z pracy. Tak naprawdę jestem tutaj, bo obiecałem to twojemu tacie. Był moim przyjacielem. Nie chciał, abyś została sama.
Cathy spojrzała na niego pytająco. Coś sprawiało, że nie mogła poskładać w całość tego, co właśnie jej powiedział.
– Jak to? Prosił cię o przyjście tutaj? Skąd mógł… To znaczy… Skąd wiedział?
Cathy urwała. Stan wyglądał na zakłopotanego, nie odpowiadał, ale jego milczenie było wymowne. Zrozumiała jego znaczenie, ale nie mieściło jej się w głowie. Pomyślała, że to niemożliwe.
– Wiedział, że umrze?
Liczyła na odpowiedź przeczącą, ruch głowy, smutny uśmiech, który powie jej, że wszystko opacznie zrozumiała, ale Stan tylko skinął głową, a następnie dodał:
– Kilka miesięcy temu Tim przeszedł rutynowe badania, a nasz firmowy lekarz odkrył tak zwany tętniak aorty, czyli uszkodzenie tętnicy. Tętniak był dosyć duży i ulokowany w naprawdę pechowym miejscu.
– Wiedział, że umrze, i nic nie mówił?
Cathy posłała Stanowi ponaglające spojrzenie. Tym razem nie tylko liczyła na odpowiedź przeczącą. Potrzebowała jej. To wszystko było zbyt poważne. Niepojęte. Stan patrzył na nią z ciepłym współczuciem w oczach.
– Wiedział, że jest ryzyko. Toczyły się rozmowy na temat operacji, która miała zapobiec niebezpieczeństwu, ale była… skomplikowana. Nie chciał cię niepokoić. Przed przeprowadzką i tym wszystkim.
Cathy bezskutecznie próbowała uporządkować sprzeczne uczucia. Czarny jak noc smutek zyskał nieproszone towarzystwo w postaci wrzącego gniewu skierowanego przeciwko mężczyźnie, którego miało jej brakować już do końca życia.
– Wiedział, że umrze? – Jej pytanie zabrzmiało ostrzej, niż zamierzała. Stan wyciągnął rękę i znów chwycił jej dłoń. Tym razem delikatniej. Pocieszająco.
– On wierzył w życie, Cathy. W każdej sytuacji zawsze myślał o tobie. Zrobił to, co uważał za najlepsze dla ciebie.
– Mógł pozwolić mi w tym uczestniczyć i zadecydować.
Nie potrafiła już powstrzymać łez. Zachwiała się na nogach, jakby opuściły ją wszystkie siły. Stan zrobił krok do przodu i ją objął. Przytrzymał w ramionach i podniósł. Ojciec nie żył dopiero od kilku godzin, ale już tak bardzo za nim tęskniła. Jak miała przeżyć bez niego całe życie? Od śmierci jej mamy byli tylko we dwoje. Wszędzie na świecie, przez cały czas. Razem. A teraz nagle nikogo przy niej nie było.
Została sama.
To wrażenie tylko się spotęgowało, kiedy jakiś czas później znalazła się u boku ojca, żeby się z nim pożegnać. Na wózku ze stali nierdzewnej paliła się świeczka. Ojciec nie leżał w łóżku, lecz na noszach, na zimnym błyszczącym metalu, przykryty białym prześcieradłem podciągniętym aż pod brodę. W pomieszczeniu nie było okien ani żadnych mebli. Nie był to pokój ani sala, lecz przestrzeń, w której śmierć była tak częstym gościem, że nikt już nawet się nie przygotowywał do kolejnej z jej niezliczonych wizyt.
Lekarz wpuścił ich do środka i potwierdził, że Tim prawdopodobnie zmarł w wyniku uszkodzenia aorty, ale pewność zyskają dopiero po sekcji zwłok. Cathy spytała, dlaczego będą go rozcinać, i dowiedziała się, że ponieważ został znaleziony poza domem i nie było rzucającej się w oczy przyczyny śmierci, sprawa należała do policji i nie mieli wyboru.
Stali w milczeniu. Córka Tima i jego kolega. Jego rodzina i praca. Wszystko, co go zajmowało, gdy żył.
Cathy poprosiła Stana, by zostawił ją samą. Wzięła wizytówkę, którą jej wręczył, i obiecała zadzwonić, gdyby czegoś potrzebowała. Na razie jednak potrzebowała samotności. Kiedy wyszedł, przysunęła sobie krzesło i usiadła obok tego, co kiedyś było jej ojcem. Jakiś czas siedziała w milczeniu i tylko patrzyła. Myśli wirowały jej w głowie. Przez chwilę się zastanawiała, gdzie są ubrania, które miał na sobie, gdy rano wychodził z domu w Brommie. Nieważne. Wyglądał na spokojnego i to była dla niej kojąca myśl. Czy śmierć nadeszła szybko? Pomyślała, że musi poczytać więcej o tętniaku aorty. Dotknęła jego policzka. Był o wiele za zimny.
– Trzeba było coś powiedzieć – wykrztusiła.
Miała ochotę dalej być na niego zła. Ze złością potrafiłaby sobie poradzić. To jednak nie wchodziło w grę. Teraz już lepiej rozumiała wydarzenia z ostatniego okresu jego życia. Wszystko nabrało sensu. Dziwnie się zachowywał. Chciał opuścić willę. Ubiegał się o nową posadę w innym kraju. Załatwiał jej studia w Stanach. Przygotowywał ją do życia bez siebie. O to w tym wszystkim chodziło.
Wiedziała, że będzie za nim ogromnie tęskniła.
Później będzie się musiała zastanowić, co zrobić ze swoim miejscem w Yale. Firma Heyman & Schroder zajmie się wszystkimi praktycznymi kwestiami, ale w Szwecji pozostało coś niedokończonego. Niewypowiedzianego, co było ważne dla jej ojca i czego nie zdążył doprowadzić do końca. Była pewna, że chciał jej coś powiedzieć. Coś, co mu ciążyło. Nie potrafiła uchwycić, co to takiego, ale w ostatnim czasie czuła bijący od niego niepokój. Wówczas wiązała go z psychologiem, do którego nagle zaczął chodzić. Nalegał, by i ona się z nim spotkała.
Nazywał się Sebastian Bergman.
Wzięła głęboki oddech.
Wiedziała, co powiedzieć, lecz nie wiedziała jak. Przypuszczała, jak to zostanie odebrane, co nie ułatwiało sprawy. Nie mogła jednak tak po prostu odwrócić się na pięcie i wyjść. Nie po tylu wspólnie przepracowanych latach i po wszystkim, co dla niej zrobił. Znów głęboko wciągnęła powietrze i przyłożyła kciuk do przycisku dzwonka. Zamek został przekręcony szybciej, niż się spodziewała, a kiedy otworzyły się przed nią drzwi, zrozumiała dlaczego. Stała przed nią Ursula.
– Cześć. Ty tutaj?
Głupie nawet jak na pytanie retoryczne. Vanja od razu poczuła, że to, co ją czeka, właśnie stało się jeszcze trudniejsze ze względu na obecność koleżanki.
– Tak. Wchodź – powiedziała Ursula i ją przepuściła. – Torkel jest w kuchni.
Vanja zdjęła kurtkę i buty. Poszła za Ursulą.
Torkel siedział przy stole. Choć ostatnio widziała go zaledwie kilka tygodni wcześniej, pomyślała, że się skurczył, a z całą pewnością postarzał. Wyglądał jak cień człowieka, który niecały rok wcześniej kierował ich grupą. Spowodowały to żałoba, alkoholizm i poważne urazy. Vanja była zdziwiona na wieść, że zamierzają go wypisać ze szpitala. Przecież mimo wszystko został dwukrotnie postrzelony, a na obu dłoniach miał poparzenia trzeciego stopnia. Jednak w obecnych czasach szpitale chciały się pozbywać pacjentów jak najszybciej. Torkel nie był tu wyjątkiem. Łóżek i personelu zawsze brakowało. Dwa razy dziennie przychodziła do niego pielęgniarka i opatrywała mu dłonie, ale poza tym musiał radzić sobie sam. Na szczęście miał Ursulę. Vanja podejrzewała, że spędzali razem w mieszkaniu mnóstwo czasu.
Na jej widok Torkel się rozpromienił i próbował wstać, ale zanim zdążył, Vanja szybko podeszła i go przytuliła.
– Miło cię widzieć – powiedział, wskazując krzesło naprzeciwko. Vanja usiadła. Ursula została przy drzwiach. – Masz na coś ochotę? – zapytał Torkel, ruchem głowy wskazując piekarnik i lodówkę.
– Nie, dziękuję.
– A jak tam Amanda? I Jonathan?
– Dobrze. Wszystko super.
Torkel skinął głową i zapadła cisza. Można było ją interpretować jako wezwanie, by Vanja wyjawiła powód wizyty. Ona jednak wolała jeszcze przez jakiś czas tego nie robić. Jeszcze przez kilka minut porozmawiać z nim przyjaźnie i po koleżeńsku, zanim wszystko zepsuje.
– Jak się czujesz? – zapytała.
Torkel wzruszył ramionami i lekko rozłożył ręce. Miał na nich bawełniane rękawiczki.
– Chyba… tak dobrze, jak to możliwe. Nie piję. Znowu.
– Miło to słyszeć – odparła. Nie znała aktualnej sytuacji Torkela z alkoholem. Ursula nic o tym nie wspominała, a ona nie chciała pytać. – A ciało? Dłonie i w ogóle.
– Powoli się goją. Rany postrzałowe nie będą miały trwałych konsekwencji. A jeżeli chodzi o dłonie… według lekarzy nie odzyskają pełnej sprawności.
Vanja skinęła mu głową ze współczuciem, a jednocześnie poczuła narastającą złość.
Niech szlag trafi Billy’ego!
Gnój pierdolony!
Naprawdę musiała się zmuszać, by o nim nie myśleć, odkąd został osadzony w areszcie. To było zbyt bolesne, wprawiało ją w zbyt wielką wściekłość. Ze wszystkich zdrad, których doświadczyła w ostatnich latach, także ze strony matki, ta była najgorsza. Jej najlepszy przyjaciel. Człowiek, któremu ufała w stu procentach, któremu pozwalała odbierać córkę z przedszkola i się nią opiekować. Skutecznie stłumiła te myśli, ale Torkel najwyraźniej nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
– Widujesz się z Billym? – zapytał.
– Nie.
– Czy w ogóle z nim rozmawiałaś po tym wszystkim?
– Nie.
– I pomyśleć, że naprawdę to wszystko spowodował… – powiedział Torkel niemal smutnym głosem. Vanja musiała stłumić szyderczy śmiech. „Spowodował” było chyba niedopowiedzeniem roku.
– Ale go zatrzymaliśmy – dodała stojąca przy drzwiach Ursula. – Dzięki tobie i Sebastianowi.
– A z Sebastianem się widujesz? – zapytał Torkel.
– Czasami odbiera Amandę z przedszkola, ale tak poza tym to nie. Nie spotykamy się. – Rzuciła krótkie spojrzenie Ursuli, która nawet drgnieniem mięśnia twarzy nie dała po sobie poznać, że ma na ten temat jakąś szczególną opinię. Między nią a Sebastianem do czegoś doszło. To coś sprawiło, że zupełnie się od niego zdystansowała. Vanja nie wiedziała, o co chodzi – Ursula nie miała w zwyczaju dzielić się osobistymi sprawami. Musiała przyznać, że sama ma podobnie.
W kuchni znów zapanowała cisza. Vanja zaczęła się wiercić na krześle. Torkel i Ursula wiedzieli, że nie przyszła tylko po to, by zabić trochę czasu rozmową. Uznała więc, że wyjaśni cel wizyty.
– Właściwie dlatego tu jestem – zaczęła, spoglądając na nich oboje. – Z powodu sprawy Billy’ego.
– Aha? – To krótkie słowo ujawniało sceptyczne nastawienie i świadomość, że cokolwiek powie Vanja, nie spodoba się to żadnemu z nich.
– Rozmawiałam dziś z Rosmarie…
Reakcja mniej więcej odpowiadała spodziewanej. Ursula pogardliwie prychnęła, a na ustach Torkela pojawił się mały uśmieszek. Jakby w obserwowaniu, do jakiego stopnia zła może być sytuacja, kryła się odrobina komizmu.
– No i co powiedziała? – zapytał, nachylając się do niej. Vanja po krótkim wahaniu uznała, że nie ma dobrego sposobu na przekazanie takiej informacji.
– Jutro zamierza zorganizować konferencję prasową i zrzucić całą winę na ciebie, za to, że byłeś nieuważny i zaniedbywałeś swoje obowiązki.
– Cholerna zdrajczyni – mruknęła Ursula. Torkel tylko skinął głową, jakby właśnie tego się spodziewał po swojej byłej szefowej.
– Ci, którzy tam będą, usłyszą, dlaczego odszedłeś. Dowiedzą się o piciu i o całej reszcie… – dodała Vanja.
– Billy działał lata przed tym, jak on zaczął pić – zaprotestowała Ursula.
– Wiem. To samo jej powiedziałam.
– Co jeszcze powiedziałaś?
Vanja odwróciła się do niej. Czyżby w głosie koleżanki usłyszała wyrzut? Spojrzenie Ursuli to potwierdzało. W Vanji znów wezbrała irytacja. Cholera jasna, przecież to nie była jej wina. Ona tylko przekazywała informacje.
– Powiedziałam, że nikt z nas niczego nie podejrzewał, że Billy oszukał nas wszystkich i że to niesprawiedliwe wskazywać Torkela jako kozła ofiarnego.
– Ratowanie własnej skóry to coś, co wychodzi jej najlepiej – stwierdził Torkel.
– Będziesz brała udział w tej konferencji prasowej? – spytała Ursula. Wyraźnie nie zamierzała pominąć wątku udziału Vanji w całej sprawie.
– Nie mam zbyt wielkiego wyboru. Będę mówiła o przyszłości.
– Twojej przyszłości? – odparła Ursula, akcentując pierwsze słowo.
Okej, tego było już za wiele. Nie zamierzała wysłuchiwać oskarżeń o załatwianie spraw Rosmarie i używanie Torkela jako trampoliny do własnej kariery. Zrobiła, co mogła, ale przecież to nie ona była szefową.
– O naszej przyszłości. Druga opcja zakłada, że i tak wystawi Torkela, ale jednocześnie zamknie wydział zabójstw. Nie wiem, jak ktokolwiek mógłby na tym zyskać.
Ursula nie odpowiedziała, lecz skrzyżowała ręce na piersi, wyraźnie niezadowolona.
– To nie twoja wina – przerwał Torkel z wyraźną szczerością w głosie, rzucając spojrzenie w kierunku Ursuli. – Jestem pewny, że zrobiłaś, co mogłaś. Wszyscy wiemy, jaka jest Rosmarie.
– Przykro mi – odparła szczerze Vanja. – Ale chyba powinieneś wyłączyć telefon i przez jakiś czas nie czytać wiadomości.
– Dam sobie radę. Dzięki za ostrzeżenie.
– Przynajmniej tyle mogłam zrobić.
Ich spojrzenia spotkały się nad stołem. Torkel posłał Vanji uspokajający uśmiech, a ona przypomniała sobie, jak wiele dla niej znaczył przez wszystkie lata, jakie wsparcie jej zapewniał i że był naprawdę dobrym człowiekiem. Pochyliła się nad stołem, żeby chwycić go za ręce, ale znieruchomiała w pobliżu białych rękawiczek.
– Naprawdę mi przykro – powiedziała.
– Wiem.
Jej telefon zaczął dzwonić. Spojrzała na wyświetlacz. Nieznany numer. Odebrała połączenie. Okazało się, że to policja z Västerås.
Po krótkiej rozmowie i otrzymaniu zdjęcia z miejsca zbrodni odwróciła się w stronę wyraźnie zaciekawionej Ursuli.
– Mamy robotę.
Kiedy My otworzyła drzwi i wpuściła go do środka, natychmiast zobaczył, że nie wszystko wygląda jak należy. Oczywiście, że powinna być teraz świeżo upieczoną mamą i siedzieć w domu ze swoimi bliźniakami, całkowicie pochłonięta sprawami maluchów. A tymczasem musiała próbować zrozumieć, że mężczyzna, którego kochała i za którego wyszła, ojciec jej dzieci, przyznał się do przestępstw czyniących z niego jednego z najgorszych seryjnych morderców w dziejach Szwecji. Nic więc nie wyglądało jak powinno, choć tego dnia było jeszcze gorzej niż zwykle. Jej nieumyte włosy zwisały bez życia wokół twarzy, bladej i ziemistej, z dominującym elementem w postaci czarnych worów pod oczami. Wyglądała, jakby po prostu naciągnęła na siebie poplamione spodnie dresowe i dużą koszulkę, której używała jako piżamy. Samotne zajmowanie się dwójką małych dzieci było wyczerpujące dla każdego, ale Sebastian odniósł wrażenie, że w przypadku My chodzi o znacznie więcej niż o nieprzespane noce.
To on pierwszy powiedział jej o podejrzeniach wobec Billy’ego i on prowadził śledztwo, które w końcu zaowocowało jego zdemaskowaniem. Dlatego czuł się częściowo odpowiedzialny za sytuację, w której się znalazła, i za to, że jej życie legło w gruzach. Oczywiście było to głupie, irracjonalne, a poza tym naprawdę nie w jego stylu, ale ze wszystkich osób, które znał, ona ucierpiała najbardziej i czasem sam nie miał pewności, jak będzie reagowała za jakiś czas. Dlatego zależało mu, by pozostawali w kontakcie. Poza tym interesowało go jej spojrzenie na wydarzenia, jej historia, zdawał sobie sprawę, że to będzie ważne i stworzy wymiar emocjonalny w jego planowanej książce.
– Napijesz się kawy? – spytała My, kiedy zdejmował kurtkę.
– Tylko jeśli dotrzymasz mi towarzystwa.
– W takim razie bez kawy.
Wprowadziła go do salonu, gdzie były nieliczne, o ile w ogóle jakiekolwiek, oznaki, że mieszkanie to zajmuje osoba, która właśnie została sama z małymi bliźniętami. Nic nie leżało na podłodze, ozdobne poduszki były starannie ułożone na sofie, a pilot od telewizora i podkładka leżały na stoliku. W oknach stały świeże cięte kwiaty.
– Chłopcy śpią? – spytał Sebastian, rozglądając się po pogrążonym w ciszy mieszkaniu.
– Nie ma ich tutaj.
Przez krótką, mrożącą krew w żyłach chwilę Sebastian miał wrażenie, że wydarzyło się coś okropnego. Że opanowana, wręcz zamknięta My ukrywa jakąś tragedię.
– A gdzie są? – zapytał i ku swojej radości zauważył, że to krótkie pytanie nie ujawniło jego niepokoju.
– U mamy – odparła My, usiadła na sofie i podciągnęła nogi. Chwyciła jedną z poduszek i zaczęła ją ściskać. Sebastian usiadł w fotelu naprzeciwko. – Ja… Mój stan się pogorszył. Nie mogłam na nich patrzeć. A tym bardziej ich trzymać i karmić…
Po głosie można było się domyślić, że zaraz zacznie płakać, ale jej oczy pozostały suche i wbite w niego. Sebastian zobaczył w niej część dawnej My. Stanowczej, sprawczej, wiedzącej, czego chce.
– To nie ich wina, nic z tego nie jest ich winą, wiem, ale i tak nie potrafię. Są tak bardzo podobne do niego, że nie mogę sobie z tym dać rady.
– Daj sobie trochę czasu i…
– Sebastian, tu nie chodzi o depresję poporodową – przerwała, nachylając się ku niemu. – To nie minie. On zamordował osiem osób. Bo chciał. Dla przyjemności.
Trzy pierwsze nie, pomyślał Sebastian. Dopiero po nich zasmakował w zabijaniu. Oczywiście nie zamierzał tego mówić My. Ten fakt robił niewielką różnicę. Lub zgoła żadnej.
– Ale twoje dzieci to nie on – spróbował.
– Są nim w połowie.
Na pewnym poziomie jej awersja i niepokój były zrozumiałe. Sebastian uważał je za niepotrzebne i przesadzone, ale rozumiał, że tak to odczuwa. Czy skłonność Billy’ego do zabijania była uwarunkowana genetycznie? Ten wąż, o którym mówił, jakby to była wręcz fizyczna, żyjąca istota. Wąż, który go napędzał – kim on właściwie był? Skąd się wziął? Dla Sebastiana odpowiedź była oczywista. Sądził, że wie wystarczająco dużo o psychice człowieka, by twierdzić, że jego czyny i doświadczenia, relacje i przeżycia kształtują go w znacznie większym stopniu niż geny. Nikt nie rodzi się mordercą.
– To nie jest powód, dla którego miałyby zostać mordercami – odparł więc. – A jeśli chcesz rozmawiać o dziedziczeniu, w połowie są tobą.
– Tak, więc może tylko przekażą ten kłamliwy, niewierny, kurewski gen dalej.
Gorycz. Gniew. Z czasem pochłoną ją i unicestwią.
– Był nie tylko tym – odparł spokojnie Sebastian.
– Przestań go bronić!
– Nie bronię jego, tylko chłopców.
Przez chwilę wydawało się, że żądza walki ją opuszcza. Westchnęła głęboko, odchyliła się na oparcie i mocniej ścisnęła poduszkę.
– Wiem. Wiem, że to nie tak, że kiedy dorosną, automatycznie staną się seryjnymi mordercami. Nie na tym polega problem.
– A na czym? – odparł Sebastian, szczerze zainteresowany. Mimo jej trudnej sytuacji – a może właśnie dzięki niej – rozmowy z My były tym, co w ostatnim czasie angażowało go najbardziej. Billy coraz mocniej zamykał się w sobie. Wypowiadał coraz mniej słów, w miarę jak docierały do niego konsekwencje popełnionych czynów i myśli o nich. Poranne, zakończone sukcesem poszukiwanie ciała Hugona Sahléna tylko spotęgowało ten proces. W drodze powrotnej do aresztu Billy nie powiedział ani słowa, tylko patrzył przez boczną szybę samochodu i nawet nie odpowiadał, kiedy się do niego zwracano. My mówiła, ubierała swoje uczucia w słowa. Albo przynajmniej próbowała. W jej podejściu do tego, co się stało, i w sposobie, w jaki pozwalała owym zdarzeniom definiować samą siebie, było coś, co Sebastian rozpoznawał aż nazbyt dobrze. Czy powinien zawrzeć ten aspekt w książce? Wprowadzić do niej własne doświadczenie straty? Uczynić ją bardziej osobistą? Uznał, że warto się nad tym zastanowić, ale nie teraz.
– Po prostu… – zaczęła My i się zawahała, jakby zależało jej, by użyć odpowiednich sformułowań. – Problem w tym, że bez przerwy przypominają mi o rzeczach, o których chcę tylko spróbować zapomnieć.
Po raz kolejny Sebastian doszedł do wniosku, że My i on są do siebie podobni. Ileż to razy próbował wyprzeć wszystkie wspomnienia z drugiego dnia świąt 2004 roku. Bezskutecznie.
W tym roku mijało dziewiętnaście lat.
Dziewiętnaście lat, odkąd nie pozwolił sobie na szczęście, uznając, że nie zasługuje. Był sam w ciemności. Tysiąc dni, a potem jeszcze kolejny tysiąc – one wszystkie zlewały się w jedną bezkresną, duszącą magmę, w której przypadkowe, pozbawione znaczenia podboje seksualne stanowiły narzędzie wyparcia, służyły temu, by nie zatonąć i przez krótką chwilę móc znów oddychać.
Zostawił to wszystko za sobą.
Udało mu się stworzyć nowe życie.
To było dla niego konieczne i będzie konieczne dla My.
– Przypominają ci o tym teraz, ale zaczniesz odróżniać jedno od drugiego. – Sebastian się nachylił i pochwycił jej spojrzenie. – To, co robił Billy, od tego, kim chłopcy są dla ciebie. To będą dwie zupełnie osobne kwestie.
– Oddam ich do adopcji.
Sebastian nie do końca wiedział, jakiej odpowiedzi się spodziewał, ale na pewno nie takiej. Czy to w ogóle było możliwe? Jego wątpliwości musiały znaleźć odzwierciedlenie w wyrazie twarzy, bo My mówiła dalej:
– Trzeba zaangażować sądy i opiekę społeczną, ale da się to zrobić. I tak będzie najlepiej dla dzieci.
– Jesteś pewna?
– Zasługują na kogoś, kto będzie ich kochał.
Pełne przekonanie i szczerość w jej głosie powstrzymały Sebastiana od protestów. Wiedział, że cokolwiek powie, My nie zmieni zdania. W każdym razie tego dnia.
– Chciałabym cię poprosić o przysługę – powiedziała spokojnie My.
– Jaką?
– Billy ma prawo do opieki, musi wyrazić zgodę. Kiedy następnym razem go spotkasz, poproś, by na to przystał.
– Nie zgodzi się.
– To go przekonaj. I tak nie będzie częścią ich życia.
– Ale przecież sama powiedziałaś, że ma prawo do opieki…
– Tak, tak, tak – przerwała mu. – Może będą musieli odwiedzać go w więzieniu, sama nie wiem, ale… Nie będzie ich znał, nie będzie ważną częścią ich życia. Już ja się o to postaram.
– Okej. W takim razie mu powtórzę.
– Dobrze.
Sebastian poczuł, że to dyskusyjna sprawa, ale po raz kolejny postanowił nic nie mówić. Uznał, że dopiero kiedy upłynie więcej czasu, zdradzi, iż według niego jej decyzja jest nieprzemyślana. Nie znał się na tego rodzaju adopcji, ale domyślał się, że jest długotrwała. O ile znał Billy’ego, spodziewał się, że będzie protestował i opóźniał cały proces. W głębi duszy czuł, że Billy nadal żywi naiwną nadzieję, że z czasem między nim a My znów będzie normalnie. Może nie tyle, że mu wybaczy, ale przynajmniej zrozumie, będzie to tolerowała. Naiwne marzenie, by zachować cokolwiek z dawnego życia. Billy jednak nie widział tej My, która siedziała teraz przed Sebastianem.
– Nie pójdziesz z kimś porozmawiać? – spytał ostrożnie, nachylając się ku niej.
– Niby z kim?
– Z terapeutą. Z kimś, kto ci pomoże to wszystko przepracować.
– Przecież spotykam się z tobą.
– Nie jestem twoim terapeutą, tylko przyjacielem.
– Wydaje mi się, że potrzebuję bardziej przyjaciela niż terapeuty, ale dzięki mimo wszystko.
W kieszeni Sebastiana zaczął brzęczeć telefon. Zazwyczaj to ignorował, ale w tej sytuacji był wdzięczny za tę nieoczekiwaną przerwę. Z przepraszającym gestem wyciągnął komórkę z kieszeni. Dzwoniła Vanja. Przemknęło mu przez myśl, że być może zapomniał odebrać Amandę z przedszkola, że dziś wypadała jego kolej, ale po pierwsze, nigdy o tym nie zapominał, a po drugie, w takiej sytuacji Vanja odezwałaby się wcześniej. Inna rzecz, że nie dzwoniła nigdy, jeśli sprawa nie dotyczyła Amandy, więc z niepokojem przyjął połączenie.
Dwadzieścia minut później odebrała go sprzed domu My i pojechali w kierunku Västerås.
To, że się zbliżają, było czuć po zapachu, a mimo wszystko, kiedy na dziedzińcu wysiedli z samochodu, przeżyli mały szok. Naprawdę cuchnęło.
– Kurwa mać! – krzyknął Sebastian i na ile to było możliwe, starał się robić krótkie wdechy ustami.
– Tysiąc sześćset świń – odparła Vanja i posłała mu delikatny uśmiech.
– Jak ktokolwiek jest w stanie tu pracować?
– Podejrzewam, że można się przyzwyczaić.
– Do pracy ze świniami? Tak, można – rzuciła Ursula.
Sebastian zignorował złośliwy komentarz i ruszyli w stronę dużego budynku kawałek dalej. Zobaczyli kilka radiowozów na podjeździe, policjanta w mundurze i taśmy odgradzające teren. Na miejscu była również ekipa techników kryminalistyki. Ursula natychmiast do nich podeszła. W czasie tej godziny z kawałkiem, którą spędzili w samochodzie, nie wypowiedziała wielu słów. To było ich pierwsze spotkanie od czasu feralnych wydarzeń w domu Torkela. Sebastian wiedział, że miała pretensje o to, że jej nie ostrzegł. Nie bez racji – musiał to przyznać.
Kiedy po niego przyjechały, wskoczył na tylne siedzenie. Ursula nie zapraszała go do przodu, mimo że był prawie o dwadzieścia centymetrów wyższy od niej. Zamknął drzwi i jechali w ciszy, która zdaniem Sebastiana nie była całkiem komfortowa.
– Co wiemy o tej sprawie w Västerås? – zapytał, gdy zostawili za sobą Sztokholm, a Vanja wyjechała na trasę E18 w kierunku zachodnim i dodała gazu.
– To, co powiedziałam przez telefon i co zobaczyłeś na zdjęciu, które wysłałam.
Ano tak, zdjęcie. Oczywiście mogło im chodzić o kogoś innego, że to nie ma z nim żadnego związku, ale Vanja wyraźnie w to nie wierzyła. Musiał szczerze przyznać, że sam też w to nie wierzył.
– W internecie można przeczytać, że znaleźli jeszcze jedno ciało – odezwał się głos zza kierownicy. To nie on podjął temat Billy’ego, lecz Vanja. Nie on. Mógł więc chyba odpowiedzieć?
– Tak. Hugona Sahléna – potwierdził, rzucając spojrzenie Ursuli.
– Uczestniczyłeś w tym?
– Tak.
– Dlaczego? – spytała Ursula, w dalszym ciągu wpatrzona w drogę przed sobą.
– Bo mnie o to poprosił. Kilka razy się z nim spotkałem.
– Dlaczego?
– Potrzebuje kogoś, z kim mógłby porozmawiać.
Ciche prychnięcie Ursuli bardzo wyraźnie dawało do zrozumienia, jakie jest jej zdanie na ten temat.
– Odkąd trafił do aresztu, zaszły w nim bardzo duże zmiany – spróbował Sebastian.
– Żałuje?
Sebastian się zawahał. Na to pytanie nie było prostej odpowiedzi. Tak lub nie. Nie miał pewności, czy Ursula będzie zainteresowana czynnikami psychologicznymi, które wchodziły w grę w przypadku Billy’ego, ale i tak postanowił spróbować.
– Na pewno żałuje konsekwencji. A jeśli chodzi o same czyny… Ich sprawcą nie był Billy, którego znamy, więc… On sam nie do końca wie, jak się do nich odnieść.
– I właśnie w tym mu pomagasz?
– Staram się.
Po raz pierwszy od czasu, gdy zajął miejsce w samochodzie, Ursula się odwróciła i na niego spojrzała.
– Dlaczego? Billy gówno dla ciebie znaczy, a skrzywdził wiele osób, na których, jak twierdzisz, ci zależy.
– Wiem.
– Więc dlaczego? Bo masz takie dobre serce, myślisz o innych i chętnie pomagasz bliźnim?
Nie dało się przeoczyć jadowitej ironii. Ze wszystkich ludzi Ursula prawdopodobnie znała go najlepiej. Chcąc mieć szansę na choćby przyzwoitą relację z nią, nie mógł kłamać.
Nie mógł powiedzieć jej nieprawdy. Nigdy więcej.
– Piszę książkę na jego temat.
– Czy on o tym wie?
– Nie.
– Akurat tu ci wierzę – odparła ze złośliwym uśmiechem Ursula. – Wykorzystywanie drugiego człowieka dla własnej korzyści. To już bardziej w twoim stylu.
Po raz kolejny musiał przyznać, że miała rację. Odwróciła się z powrotem do przodu.
– Zwracając się do ciebie, Vanja podejmuje poważne ryzyko. Nie można powiedzieć, byś figurował na liście życzeń Rosmarie.
– Mimo to trzeba przyznać, że nie macie wielkiego wyboru.
– Zawsze jest jakiś wybór. Można podjąć dobrą lub złą decyzję.
To również była prawda. Po prostu on wiecznie i z pełną świadomością przez tak wiele lat podejmował złe decyzje. Chciał się w ten sposób ukarać, bo słuszny wybór mógłby mu zapewnić odrobinę szczęścia, na które nie zasługiwał.
– Dzięki – zwrócił się do Vanji.
– Nie musisz mi dziękować. Po prostu się postaraj, bym nie musiała żałować tej decyzji.
Sebastian skinął głową i odchylił się na oparcie tylnego siedzenia. Dokładnie tych samych słów użył Torkel, przyjmując go z powrotem do zespołu w Västerås wiele lat wcześniej. I proszę, jak to się skończyło…
Jechali dalej w milczeniu.
Pozwolono im przejść pod policyjną taśmą, a ubrany po cywilnemu śledczy wyszedł im naprzeciw z wyciągniętą ręką. Mógł mieć ze czterdzieści pięć lat, jego ciemne włosy były trochę posiwiałe na skroniach. W butach sportowych, chinosach i kamizelce założonej na bluzę z kapturem wyglądał, jakby wezwano go z imprezy przy grillu, którą spędzał z rodziną i przyjaciółmi.
– Dzień dobry. Nazywam się Radjan Micic, to ja dzwoniłem.
– Co wiecie? – spytała Vanja, gdy już się przywitali i przedstawili.
– Gospodarstwo prowadzą państwo Machado. Ofiarę znalazła właścicielka – wyjaśnił i skinął głową w stronę kobiety w wieku około trzydziestu pięciu lat, ubranej w roboczy strój. Stała kawałek dalej i rozmawiała z policjantem w mundurze. – Ofiara to niezidentyfikowana kobieta po sześćdziesiątce. Wyprowadziliśmy świnie, ale kiedy usłyszeliśmy, że przyjedziecie, a raczej że przyjedzie Ursula, zostawiliśmy wszystko tak, jak było.
Sebastian uśmiechnął się pod nosem. Ursula nigdy nie miała najmniejszego zaufania do badań miejsc zbrodni przeprowadzanych przez lokalne służby i zawsze otwarcie wyrażała swoje zdanie. Byłaby dumna, słysząc, że przynajmniej w Västerås zaskarbiła sobie szacunek. Pomyślał, że może jej to powtórzy. Potrzebował czegoś, co dałoby mu kilka punktów.
– Czy ci właściciele byli ostatnio zamieszani w jakąś nielegalną działalność? – zapytała Vanja.
– Nic nam o tym nie wiadomo.
– W porządku, dzięki.
– Może państwo nie pamiętają – dodał Radjan z lekkim uśmiechem – ale kiedy tu ostatnio byliście, poznaliśmy się. Przy okazji sprawy chłopaka z Palmlövska, który zastrzelił swojego kolegę.
Był to rok, w którym zmarła matka Sebastiana, a on wrócił do rodzinnego miasta po roku nieobecności. Wtedy po raz pierwszy po ponaddziesięcioletniej przerwie znów pracował z policją kryminalną. I poznał Vanję.
To było tak dawno.
Tyle się wydarzyło od tamtego czasu.
– Nie, nie pamiętamy – odparł Sebastian, odwzajemniając uśmiech. – Pamiętamy sprawę, ale pana nie.
– Pracowałem z Thomasem Haraldssonem…
– Nadal nic… Dokonał pan czegoś godnego uwagi?
– Wygląda na to, że nie.
Sebastian bardziej czuł, niż widział spojrzenie Vanji, która po chwili przepraszającym tonem jeszcze raz podziękowała za pomoc. Razem ruszyli w kierunku właścicielki.
– Vanja Lithner, Krajowa Komisja do spraw Zabójstw – przedstawiła się, gdy podeszli. – A to jest Sebastian Bergman.
– Ten Sebastian Bergman? – zapytała kobieta i natychmiast rzuciła w jego stronę zaciekawione spojrzenie. Przez chwilę Sebastian miał wrażenie, że trafił na fankę. Ostatnimi czasy nie miał zbyt wielu wielbicieli, ale jeśli jacyś zostali, to w zasadzie wyłącznie kobiety. Przyjrzał jej się jeszcze uważniej. Miała brązowe oczy, krótkie ciemne włosy, była bez makijażu, a jej figura pod workowatymi ubraniami wydawała się trochę pospolita. Uznał ją za zbyt młodą. Dawniej może i tak próbowałby zaciągnąć ją do łóżka, ale nie teraz. Już nie. Zwłaszcza po Uppsali. Poza tym zauważył, że w jej oczach nie ma podziwu ani nawet błysku rozpoznania. Chodziło jej o ścianę na zdjęciu.
– Tak, pewnie ten Sebastian – przyznał i skinął głową.
– Jak się pani nazywa? – spytała Vanja.
– Erika Machado. Jesteśmy tu z mężem właścicielami.
– Wiem. Proszę opowiedzieć, co się stało.
– Właśnie powiedziałam – odparła Erika i skinęła głową w stronę policjanta rozmawiającego z Micicem.
– Mnie nie.
Erika przewróciła oczami i głośno wypuściła powietrze.
– Pojawiłam się tuż po szesnastej, weszłam do środka i zauważyłam, że w jednej z zagród panuje wyjątkowe ożywienie. Poszłam tam i zastałam ją leżącą. Zadzwoniłam na policję i przyjechaliście.
– Czy wie pani, kto to jest?
– Bardzo słabo ją widziałam, ale nie sądzę.
– Czy była tu tylko pani? Nikt inny z pracowników?
– Oni pracują od szóstej do czternastej.
– I poza tymi godzinami nikogo nie ma na miejscu?
Erika pokręciła głową.
– Wieczorami pozostaje tylko karmienie. Odbywa się automatycznie.
– Co pani tu w takim razie robiła? – wtrącił Sebastian.
– Rano szwankował jeden z podajników paszy, więc zamierzałam do niego zajrzeć.
– Czy przychodzi pani do głowy, dlaczego to się wydarzyło u was?
– Naprawdę nie mam pojęcia.
– Ostatnio nie działo się nic nietypowego?
– Nie.
Vanja rozejrzała się po placu przed wielkim budynkiem, który bardziej przypominał hangar niż oborę.
– Mają tu państwo kamery?
– Kilka na zewnątrz, ale żadnej w środku. Raz na jakiś czas odwiedzają nas bojownicy o prawa zwierząt i weganie…
– Czy nagrania są zapisywane?
– To kamery na czujniki ruchu. Kiedy się włączają, materiał jest zapisywany.
– Mogłaby pani sprawdzić, czy dzisiaj się włączyły?
– Oczywiście.
– I proszę zostać gdzieś w pobliżu. Może będziemy musieli zadać jeszcze kilka pytań.
Erika skinęła głową, a Vanja ruszyła do budynku. Sebastian poszedł za nią.
Jak można było się spodziewać, w środku smród był jeszcze gorszy. Jakby ktoś połączył pozostawioną kocią kuwetę z czystym amoniakiem, a potem jeszcze na nią nasrał. Sebastian musiał powstrzymać odruch wymiotny.
Świnie były wszędzie.
Na całej długości budynku rozciągało się morze świńskich grzbietów. Zwierzęta chrząkały, kwiczały, ryły, leżały lub spały. Po obu stronach wąskiej betonowej ścieżki, którą szli, znajdowały się niekończące się rzędy zagród. Ścieżka była odgrodzona metalową barierą, która poza tym oddzielała od siebie świnie. Rząd jarzeniówek pośrodku sufitu jako tako oświetlał wnętrze, ale zagrody położone najbliżej ścian pozostawały w ciągłym półmroku. Także przez brak okien. Dach był wykonany z blachy falistej, a wszędzie wzdłuż i wszerz biegły odsłonięte rury. Jeśli z zewnątrz budynek przypominał hangar, to po wejściu do środka nie pozostawiał już żadnych wątpliwości, z czym ma się naprawdę do czynienia.
Z fabryką. Miejscem produkcji przemysłowej.
Sebastian jadał wieprzowinę, boczek i szynkę, ale mimo wszystko podziałał na niego widok tych zwierząt – tym bardziej że z artykułu, który kiedyś czytał, wynikało, że są towarzyskie, oddane i inteligentniejsze od większości psów. Stały w ścisku i nie miały nic do roboty poza czekaniem na śmierć.
Zeszli dalej, w kierunku jedynej pustej zagrody, po lewej stronie, przy krótszej ścianie. Kiedy przechodzili, kilka świń z zaciekawieniem wystawiło ryje. Po dotarciu na miejsce przystanęli i zaczęli przyswajać, co widzą.
Kobieta leżała na plecach na betonowej posadzce pośrodku zagrody. Miała na sobie bordową koszulkę, jasne spodnie, espadryle i skarpetki. Na jej ramionach, dłoniach i na twarzy lśniły czerwienią głębokie rany. U prawej dłoni brakowało dwóch palców. Ursula przykucnęła przy kobiecie w białym stroju ochronnym. Wokół niej pracowali miejscowi technicy kryminalistyki.
– Znalazła się tu między czternastą a szesnastą – powiedziała Vanja, nie zwracając się do nikogo konkretnego.
– Była martwa dłużej – oceniła Ursula.
– O ile dłużej?
– Nie wiem, ale to nie ulega wątpliwości.
Mimo że Ursula była odwrócona do niej plecami, Vanja wskazała głową obrażenia na ciele.
– A te rany?
– Powstały po śmierci. Świnie ją podgryzały.
Vanja się skrzywiła. Szczególnie brakujące palce czyniły całą scenę jeszcze bardziej makabryczną. Miała nadzieję, że pracownicy będą wiedzieli, które świnie przebywały akurat w tej zagrodzie – by te sztuki nie zostały zarżnięte i sprzedane. Nie był to zresztą jej problem, o ile Ursula nie chciała znaleźć i zbadać zaginionych części.
– Myślałam, że to mit. O świniach jedzących ludzi.
– Widocznie nie.
– Myślisz, że zginęła tutaj?
– Nie. – Ursula przesunęła się odrobinę w bok i lekko przycisnęła klatkę piersiową ofiary. W zimnym świetle jarzeniówki Vanja zobaczyła spływającą po policzku strużkę przezroczystego płynu. – Utonęła.
– I została tu podłożona. Musiał być jakiś powód.
Nie ulegało wątpliwości, że będą musieli dokładniej sprawdzić państwa Machado i ich pracowników. Przekonać się, czy dostawali jakieś groźby, czy ci ludzie byli już wcześniej w coś zamieszani, czy znali zmarłą…
– To też jest tu pewnie nie bez powodu.
Vanja się odwróciła. Sebastian zrobił kilka kroków przed siebie i stanął przed czymś, co wyglądało na mały, prosty schowek w rogu pomieszczenia. Ściany z topornych desek, proste drzwi z poprzeczną belką. Dachu nie było.
SPRÓBUJ ROZWIĄZAĆ TO, SEBASTIANIE BERGMANIE.
Duże czerwone litery na ścianie, która poza tym nie była pomalowana. Vanja podeszła do niego.
– To krew?
– Farba. – Sebastian wskazał głową puszkę czerwonej farby stojącą przy ścianie. Na puszce leżał pędzel.
– Co oznaczają te cyfry?
Sebastian spojrzał w stronę wskazaną przez Vanję.
304136.
– Nie wiem. Numer telefonu.
– Jeśli tak, to do kogo?
Sebastian wzruszył ramionami. Nie wiedział. Martwa kobieta, na której ucztowały świnie, była oczywiście potwornością, ale nie mógł zaprzeczyć, że wiele elementów tego miejsca wzbudziło jego zainteresowanie. Człowiek, który to wszystko zainscenizował, był kimś w jego guście.
Oczywiście osobisty wymiar całej sprawy nie był powodem do radości. Sebastian już kiedyś przeżył coś podobnego. Edward Hinde posłużył się Ralphem Svenssonem, by zabijać kobiety, z którymi Sebastian utrzymywał relacje seksualne. O tym właśnie opowiadała jego książka Uczeń.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki