Sekrety Marianny - Agnieszka Olejnik - ebook + książka

Sekrety Marianny ebook

Agnieszka Olejnik

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Dla panny tak urodziwej jak Marianna Johnson, a przy tym oczytanej i bystrej, znalezienie męża nie powinno stanowić problemu. Niestety dziewczyna nie ma posagu, więc nie może przebierać w kandydatach jak w ulęgałkach. Sądzi, że James Hint, emerytowany wojskowy, będzie dobrym wyborem. Nie ma pojęcia, że popełnia tragiczny błąd… Małżeństwo okazuje się pasmem rozczarowań, a los dość szybko czyni z Marianny wdowę bez pieniędzy i dachu nad głową. Nieoczekiwaną pomoc oferuje jej Swen, młody prawnik, który jednak nie robi tego bezinteresownie. Proponuje Mariannie układ finansowy… Tylko czy na pewno chodzi wyłącznie o pieniądze?

Sekrety Marianny to romans historyczny z kroplą erotyki. Powieść przenosi nas do XIX-wiecznego Londynu i na zielone łąki Saksonii, do świata angielskich dworków, pięknych sukien i konwenansów. Z pewnością spodoba się wielbicielkom "Dumy i uprzedzenia" czy "Dziwnych losów Jane Eyre".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 324

Oceny
3,9 (203 oceny)
73
67
44
16
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miroska561

Z braku laku…

smuteczek....
11
nawidawie

Nie polecam

Doczytałam do końca, aby z czystym sumieniem napisać: nic słabszego chyba nie czytałam. Ogromne rozczarowanie, po tylu dobrych pozycjach autorki. Absolutnie nie polecam
11
M_rezo
(edytowany)

Całkiem niezła

To świat pełen konwenansów XIX wieku, niewiedzy, niedomówień innych wyobrażeń i oczekiwań niż otaczjacy bohaterów świat. Chcieli by kochać i być kochanymi i nieć za co przeżyć, oraz realizować swoje marzenia, ale jak obecnie,nie zawsze można nieć wszystko. Tak to , sekrety ludzi z XIX w są dalej aktualne.
00
stanislawa1960

Nie oderwiesz się od lektury

Książka trzyma w napięciu do końca. Moje emocje i uczucia sięgają zenitu. Brawo za temat i przeżycia podczas czytania.
00
GochaG22

Nie oderwiesz się od lektury

lekka, romantyczna lektura, pełna powikłanych historii.... w sam raz na urlop
00

Popularność




Zapraszamy na www.publicat.pl
Projekt okładki ANNA SLOTORSZ/ARTNOVO.PL
Fotografie na okładce© Dfikar/Adobe Stock © An-T/Adobe Stock © HiSunnySky/Adobe Stock © Joanna Czogala/Trevillion Images
Koordynacja projektuALEKSANDRA CHYTROŃ-KOCHANIEC
RedakcjaEWA BIAŁOŁĘCKA
KorektaIWONA HUCHLA
SkładLOREM IPSUM – RADOSŁAW FIEDOSICHIN
Polish edition © Agnieszka Olejnik, Publicat S.A. MMXXI (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
All rights reserved.
ISBN 978-83-271-6134-5
Konwersja: eLitera s.c.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected]

Swenowi na urodziny– z serdecznymi uściskami

1

Był czas, że kuzynka Eleonora bardzo zazdrościła Mariannie. I chociaż naprawdę chciała wyzbyć się tego niskiego uczucia (od zawsze bowiem uczono ją, iż zazdrość jest czymś niegodnym panny z dobrego domu) – nie potrafiła. Marianna miała przecież to, o czym marzy każda kobieta: urodę, inteligencję, ładne sukienki i zamożnego adoratora, który po pewnym czasie stał się mężem – jednym słowem w sposób zupełnie niezasłużony weszła w posiadanie wszystkiego, czego tylko można zapragnąć.

Mimo to wiecznie wydawała się niezadowolona, smutna i rozczarowana życiem. Najpierw jako panna, która wprawdzie wcześnie straciła matkę, ale przecież zajęli się nią krewni. Potem jako narzeczona pana Jamesa Hinta, eleganckiego, choć znacznie od niej starszego dżentelmena, gotowego na wszystko, byle tylko ślicznej pannie nieba przychylić. A na koniec – jako jego żona, żyjąca w pięknym domu z ogromnym ogrodem, przez który płynął wesoły, szemrzący strumyk.

Eleonora próbowała to pojąć. Składała kuzynce wizyty i wypytywała, czekała cierpliwie na zwierzenia, kiwała głową w sposób, który sugerował, że wszystko rozumie, nawet milczenie. Po prawdzie jednak nie rozumiała nic a nic.

– Gdybym miała jej urodę – mruczała do siebie przed snem, patrząc w lusterko i zaplatając warkocz, by rano jej żółte, podobne do siana włosy dało się rozczesać. – I gdyby ożenił się ze mną taki elegancki mężczyzna... Niechby nawet był taki stary jak pan Hint...

Niestety chętnych do ożenku na razie nie było. Zapewne nie bez znaczenia pozostawał w tym względzie fakt, iż Eleonora była nieładna, a na dodatek zbytnio nie grzeszyła rozumem. Z tego ostatniego, naturalnie, zupełnie nie zdawała sobie sprawy. Wiedziała jednak, że nie przyciąga męskich spojrzeń tak, jak Marianna; że gdyby nie posag, nie miałaby wielkich widoków na zamążpójście, a zresztą nawet z posagiem nie mogła przebierać w kawalerach. Czekała więc cierpliwie na swoją szansę, tymczasem uważnie przyglądając się światu – i swojej kuzynce Mariannie.

Ich ojcowie byli braćmi, lecz poza więzami krwi nie łączyło ich zupełnie nic. Henry Johnson, który oprócz Eleonory nie miał innych dzieci, był jasnym blondynem o szerokiej, poczciwej twarzy. Niski, krępy, a w późniejszych latach życia wręcz otyły, cechował się zamiłowaniem do rozrywek, uwielbiał jeść i pić, weselić się, grać w karty i łowić ryby. Przy tym posiadał niezwykły talent do pomnażania pieniędzy, dzięki czemu jego ukochana żona Hiacynta oraz córeczka Eleonora mogły żyć w dostatku i niczego im nie brakowało.

Z kolei drugi z braci, Malcolm, nade wszystko wielbił wiedzę. Był profesorem filologii na uniwersytecie w Cambridge. Zajmował się językami nowożytnymi, a jego pasją było szukanie podobieństw między nimi. Ożenił się późno i z miłości, lecz chyba nigdy do końca nie zaakceptował faktu, że ktoś pojawił się w jego mieszkaniu i zakłóca mu spokój. Bliźnięta, Marianna i Matthew, a także młodziutka żona Georgiana – wszyscy podzielali jego uwielbienie dla językoznawstwa, w związku z czym poza językiem ojczystym (oraz oczywiście łaciną) mówili po francusku, niemiecku i hiszpańsku. Mimo trudnego charakteru Malcolma i nawet mimo jego potrzeby otaczania się ciszą, tworzyli zgodne i szczęśliwe stadło. Cóż z tego, skoro Georgiana zapadła na dziwną chorobę, gdy dzieci miały zaledwie dziesięć lat. Na przemian to wpadała w stan nienaturalnego pobudzenia, kiedy to planowała dalekie podróże, szukała kupców, by sprzedać mieszkanie, móc wyjechać do Indii Zachodnich i zacząć tam nowe życie – to znów popadała w niemoc, słabość oraz apatię podobną do umierania.

Po dwóch latach takiej szarpaniny zamknięto nieszczęsną w szpitalu dla obłąkanych, gdzie wkrótce dokonała żywota. Dzieciom nie powiedziano prawdy, lecz podsłuchały rozmowę ojca z bratem – taką drogą dotarła do nich wieść, że ukochana matka popełniła samobójstwo.

Pogrążony w żałobie wdowiec nie był w stanie zapewnić bliźniętom należytej opieki. Matthew został posłany do szkół, Mariannę zaś przyjął pod swój dach stryj Henry, mieszkający w sporym domu w Puttney nieopodal miasta. Dziewczynka dostała pokoik tuż obok kuzynki, choć po prawdzie ciotka najchętniej ulokowałaby ją na poddaszu, gdzie znajdowały się izby dla służby. Jednak stryj Henry przytomnie zauważył, że gdyby mała Eleonora spędzała czas z oczytaną kuzyneczką, może nabyłaby choć trochę wiedzy o świecie i znajomości łaciny.

Cóż, trudno orzec, czy życzenia stryjaszka się spełniły. Co do Marianny, to z pewnością nie zyskała wiele na tym, że sąsiadowała przez ścianę z Eleonorą. Czuła smutek i pustkę. Rozmowy z młodszą krewniaczką nudziły ją śmiertelnie. Jako dzieci nie potrafiły spędzać czasu razem, ponieważ Marianna pragnęła odgrywać sceny z tułaczki Odysa albo wojny o Troję, Eleonora natomiast nie miała pojęcia, o czym mowa i chciała się jedynie stroić. Później zaś, jako dorastające panny, odkryły, iż dzieli je przepaść nie do pokonania: różnica intelektu i hierarchii wartości. Podczas gdy Marianna wykorzystywała każdą chwilę na czytanie, działalność dobroczynną i rysowanie (była bardzo uzdolniona w tym względzie), młodsza z kuzynek mogła godzinami rozprawiać o zmianach w modzie i wymieniać ploteczki z matką, do której pod względem usposobienia i umysłowości była szalenie podobna.

Nic dziwnego, że Marianna męczyła się okropnie w takim domu. Oczywiście nie była niewdzięcznicą, codziennie dziękowała losowi za to, że po śmierci matki nie została odesłana do szkoły z internatem, tak jak biedny Matthew, który bardzo cierpiał z powodu osamotnienia. Jednak czym innym jest odczuwać wdzięczność i pokornie znosić swój los, a czym innym czuć się szczęśliwym.

Kiedy stryj Henry umarł, zaś Marianna skończyła siedemnaście lat, zaproponowała ojcu, że przeprowadzi się do mieszkania w Cambridge, gdzie staruszek mieszkał zupełnie sam. Jest mi tu źle, ojcze – pisała – bez brata, bez Ciebie, bez książek. W domu cioci Hiacynty jedynymi rozrywkami są plotki, a tematem rozmów przy obiedzie bywają wzdęte brzuchy rajców oraz nadmiernie obniżony stan sukien miejscowych damulek. Nieliczne książki, jakie znalazłam w biblioteczce, przeczytałam po kilka razy. Matthew przysłał mi niedawno egzemplarz poezji Johna Keatsa – znam już wszystkie wiersze na pamięć. Zabierz mnie do siebie, proszę, bo czuję, iż mój umysł obumiera tutaj niczym niepodlewany kwiat. Będę Ci prowadzić gospodarstwo, zadbam o wszystko, wszystkiego się nauczę.

Ojciec się zgodził, ponieważ w zasadzie było mu wszystko jedno, czy o jego sprawy zadba zatrudniona służąca, czy córka. Nie zwracał na nią szczególnej uwagi, pogrążony w swych lingwistycznych rozważaniach, pisaniu eseju o pochodzeniu języków – i coraz bardziej także wsłuchany w swoje dziwne dolegliwości. Oto od jakiegoś czasu drżały mu ręce, cały zaczynał wpadać w dziwny dygot. Z trudem utrzymywał pióro, książki mógł czytać jedynie wtedy, gdy leżały na pulpicie – trzymane w dłoniach podrygiwały nieznośnie. Irytowało go to w najwyższym stopniu. Nie znosił, gdy cokolwiek utrudniało mu pracę.

Tak więc siedemnastoletnia Marianna opuściła wreszcie dom ciotki Hiacynty i ponownie zamieszkała w Cambridge. Eleonora patrzyła na to niechętnie, przede wszystkim dlatego, że opanowała ją zazdrość. W mieście uniwersyteckim kuzynka miała znacznie większe szanse, by znaleźć sobie adoratora, a to stanowiło – według Eleonory – szczyt marzeń każdej młodej kobiety.

Co do Marianny – zamążpójście nie interesowało jej wcale. Zrazu była przeszczęśliwa, mogąc po prostu uczestniczyć w życiu papy, słuchając jego wywodów, pomagając w pisaniu i czytając mu na głos. Jak każde dziecko niezauważane przez ojca, gotowa była zrobić wszystko, byle tylko mu się przypodobać, byle wreszcie zwrócił na nią uwagę. Usługiwała mu więc z tkliwością i poświęceniem, zupełnie jakby role się odwróciły: jakby to on był wymagającym opieki dzieckiem.

Niestety stopniowo zaczęła do niej docierać brutalna proza życia: ojciec słabł z każdym dniem, wymagał leczenia, w dodatku zdarzało się, że zapominał, kim jest, co miał zamiar zrobić – i kim jest ona, jego jedyna córka. Co gorsza, stan finansów Malcolma Johnsona był opłakany. Lekarze, do których dziewczyna udała się z prośbą o pomoc, żądali wygórowanej zapłaty, natomiast papa, zapytany o oszczędności, przyznał, że nie ma ich zupełnie. Od śmierci żony nie radził sobie z gospodarowaniem pieniędzmi, poza wydatkami na utrzymanie córki oraz syna sporo pochłaniało kupowanie książek, a teraz – gdy stan zdrowia uniemożliwiał mu już dalszą pracę na uniwersytecie – po prostu zaczęło brakować na życie, a co dopiero na leczenie.

W tej sytuacji Marianna zdecydowała się na krok, który początkowo wydawał jej się odrobinę podobny do skoku w otchłań, potem jednak zaczęła w nim widzieć coś na kształt uchylonej furtki: człowiek nie wie, dokąd ona prowadzi, ale w każdym razie jest lepsza od więzienia. Mianowicie postanowiła bogato wyjść za mąż.

2

Dla panny tak ładnej jak Marianna Johnson, a przy tym oczytanej, bystrej i pochodzącej z dobrej rodziny – zamążpójście nie stanowiło rzeczy szczególnie trudnej. Oczywiście Marianna nie mogła przebierać w kandydatach jak w ulęgałkach. Nie miała wszak posagu. Wystarczyło jednak okazać przychylność znajomemu ojca, panu Jamesowi Hintowi, który od jakiegoś czasu wyraźnie się nią interesował.

Pan Hint był emerytowanym wojskowym, który na wojnie – oraz po jej zakończeniu – dorobił się prawdziwej fortuny. Pochodził ze zubożałego rodu ziemiańskiego, jednak dzięki swym dochodom mógł sobie pozwolić na zakup Billesby Manor. Była to piękna posiadłość z niewielkim parkiem, położona na obrzeżach Cambridge.

Pułkownik pobierał u ojca lekcje francuskiego, interesowała go bowiem literatura libertyńska i marzyła mu się lektura dzieł markiza de Sade’a w oryginale. Miał wysokie czoło, nieco wypukłe oczy koloru mętnej wody i wąskie usta. Marianna nie uważała jednak, aby męska uroda miała jakiekolwiek znaczenie. Nie wychodziła przecież za mąż z afektu – traktowała to wyłącznie jako rodzaj kontraktu. Potrzebowała pieniędzy, by móc opłacić lekarzy dla ojca. Jej samej zaś wystarczyło, że będzie mogła nadal korzystać z dobrodziejstw życia w mieście uniwersyteckim, chodzić na odczyty oraz koncerty, co jakiś czas gościć u siebie brata – i żyć z dala od wiejskich plotek, których tak nie znosiła.

Narzeczeństwo nie trwało długo: zaledwie po pięciu miesiącach odbył się skromny ślub, na który oczywiście została zaproszona także kuzynka Eleonora z matką. Marianna nieco niecierpliwie powtarzała słowa przysięgi małżeńskiej. Uroczystość nie wzbudziła w niej emocji, dziewczyna nie dbała o to, co czuje pan młody, sama także nie żywiła wobec niego żadnych uczuć – jednym słowem ślub traktowała jako przykrą konieczność. Wiedziała, że czeka ją noc poślubna i że podczas owej nocy będzie musiała spełnić małżeński obowiązek. Jako że nikt nigdy nie rozmawiał z nią o tym, na czym właściwie ów obowiązek polega, udała się do ciotki Hiacynty z prośbą o wyjaśnienia.

– Nie kłopocz się tym, rybeńko – odparła lekko wstawiona ciocia (likieru na przyjęciu nie brakowało, a ona była wielką amatorką słodkich trunków). – Ważne, żeby pułkownik Hint wiedział, co robić. Ty zaś, jak to mawiały nasze babki, naciągnij sobie koszulę na twarz, zamknij oczy i módl się, żeby już było po wszystkim.

Naciągnąć sobie koszulę na twarz? Taka rada wydała się Mariannie całkowicie absurdalna. Po cóż miałaby naciągać sobie cokolwiek na twarz? Złożywszy jednak głupotę owej wskazówki na karb nietrzeźwości ciotki Hiacynty, bez lęku pozwoliła się zabrać rozochoconemu mężowi do sypialni.

To, co wydarzyło się później, odebrało jej spokój i na zawsze przekreśliło szacunek dla mężczyzny, którego poślubiła. Pan Hint, tak kulturalny w obecności ojca, myślałby kto: dżentelmen w każdym calu, zdarł z niej koszulę, w której przyszła do łoża, a potem brutalnie przycisnął młodziutką żonę swoim ciężarem, wdzierając się w najintymniejsze zakamarki jej ciała i przysparzając ogromnego bólu.

Tej nocy – najgorszej nocy, jaką dotąd przeżyła Marianna, włączając w to nawet tę przepłakaną do samego rana, kiedy rozszlochaną matkę zabrano do zakładu dla obłąkanych, a dzieci po raz pierwszy zrozumiały, że zdane są wyłącznie na siebie, a ich strach i tęsknota nie mają żadnego znaczenia – otóż tej nocy pułkownik Hint zrobił to jeszcze dwa razy. Najwyraźniej bardzo podniecały go plamy krwi na prześcieradle, podobnie jak jęki Marianny i jej dłonie zaciśnięte na poduszce, którą przykryła twarz, skoro koszula była w strzępach i nie można było zastosować porady ciotki Hiacynty.

Życie Marianny pękło teraz na dwoje. Za dnia starała się zachowywać pogodę i spokój, choć nie było to łatwe, gdy się podskórnie drżało w obawie przed nadejściem nocy. Aby nie myśleć zbyt wiele o tym, co nieuchronnie musiało nastąpić każdego wieczoru, z wielką starannością pielęgnowała ojca, którego za pozwoleniem męża wzięła do siebie, aby nie mieszkał sam wśród zakurzonych stosów książek. Mieszkanie papy zostało wynajęte; pułkownik zajął się wszystkim.

Poza opieką nad chorym ojcem do obowiązków Marianny należało teraz czuwanie nad tym, aby służba wywiązywała się ze swoich zadań, a spiżarnia pełna była odpowiednich wiktuałów, oraz przyjmowanie gości, wśród których poczesne miejsce zajmowali dawni towarzysze broni pana domu, a także Eleonora, za punkt honoru stawiająca sobie rozwiązanie zagadki smutnej twarzy starszej kuzynki.

Marianna miała także ładnie się prezentować, być miła dla męża, a w nocy spełniać jego zachcianki, które nazywał potrzebami higienicznymi. Nie wiedząc nic o tym, jak powinna wyglądać intymna zażyłość między kobietą a mężczyzną, znosiła jego rozbuchany temperament z anielską cierpliwością, marząc jedynie o tym, że jeśli pocznie dziecko, pułkownik zaprzestanie odwiedzin w jej sypialni. Sądziła, że tak być musi: że to musi boleć, kobieta jest skazana na cierpienie. Biblia mówi wprawdzie „w bólach rodzić będziesz”, milczy zaś na temat samego poczęcia, jednak wydawało się, że to wyłącznie niedomówienie.

Tymczasem – mimo że bardzo tego pragnęła – nie zachodziła w ciążę. Z dnia na dzień coraz bardziej się obawiała, że może być jedną z tych kobiet, które z jakiegoś powodu nigdy nie doczekają się potomstwa. W takich chwilach byłaby gotowa pójść w ślady matki – targnąć się na własne życie, byle tylko uciec przed obowiązkiem dzielenia łoża z pułkownikiem Hintem. Jeśli coś ją powstrzymywało, to jedynie myśl o dwóch mężczyznach, których głęboko kochała: o schorowanym ojcu oraz wrażliwym bracie, który tymczasem ukończył edukację i został duchownym.

Niestety, już wkrótce straciła jeden z owych dwóch powodów, by żyć. Mianowicie mimo drogich kuracji, którym – dzięki pieniądzom pułkownika Hinta – został poddany Malcolm Johnson, schorowany starzec umarł, nie pamiętając nawet, kim jest zalana łzami dziewczyna siedząca u wezgłowia jego łóżka.

Tak oto Marianna została sierotą.

3

Świadomość tego, w jakiej sytuacji się znalazła, dotarła do niej dopiero kilka tygodni po pogrzebie papy. Zrazu smutna i oszołomiona, Marianna nie rozumiała, że oto już na zawsze – a przynajmniej na lata całe – popadła w niewolę. Jej poświęcenie poszło na marne, nie zdołała uratować ukochanego ojca. Była związana węzłem małżeńskim z człowiekiem, który nie budził w niej najlżejszych nawet ciepłych uczuć. Za dnia był nieszkodliwy, zachowywał pozory kultury, jednak w nocy wstępowało w niego zwierzę.

Być może gdyby pułkownik Hint trafił na inną kobietę, o równie rozbuchanym temperamencie, mógłby dać jej rozkosz i sam znaleźć spełnienie w jej ramionach. Tymczasem ożenił się z dziewczęciem o nierozbudzonej jeszcze seksualności. Umiejętne postępowanie zapewne sprawiłoby, iż z tego delikatnego pąka rozwinąłby się piękny kwiat, jednak poczynania Hinta z całą pewnością nie były umiejętne. Przeciwnie – zabrał się do rzeczy nieporadnie, nie miał za grosz delikatności. Raz jeden był w domu publicznym – w młodości zabrali go tam koledzy z pułku. Doświadczył wówczas miłości wulgarnej i drapieżnej; do dziś wspomnienie owo podniecało go i podsycało jego żądzę. Prawdopodobnie też nie przyszło mu do głowy, że można by robić „to” inaczej. Tym bardziej myśl takowa nie przyszła do głowy biednej Mariannie.

Gdyby chociaż miała przyjaciółkę, z którą mogłaby szczerze porozmawiać... Niestety jedyną kobietą w podobnym wieku, z jaką miała kontakt, była nieznośnie pusta kuzynka Eleonora, przyjeżdżająca z wizytą co najmniej raz w tygodniu, prawdopodobnie w nadziei, że któryś z przyjaciół pana Hinta okaże się dobrą partią i w dodatku zainteresuje się niezbyt ładną, niezbyt mądrą, ale za to całkiem dobrze sytuowaną panną Johnson.

Eleonora usiłowała pociągnąć Mariannę za język.

– Dlaczego jesteś taka blada? – pytała na przykład. – Wyglądasz na osłabioną. Czy nie powinnaś jeść więcej mięsa?

– Jem dużo drobiu – odpowiadała Marianna dla świętego spokoju.

– Więc postaraj się pić dużo wina. Czerwone wino jest dobre na krew, tak zawsze powiadał papa. I musisz więcej czasu spędzać na powietrzu. Spacerować albo jeździć konno. Wciąż tylko książki i książki! Może gdybyście wyrzucili te wszystkie zakurzone woluminy, nie miałabyś co czytać i choćby z nudów udałabyś się na przechadzkę.

Na myśl o tym, że mogłaby wyrzucić książki ojca, oczy Marianny zaszły łzami. Nigdy tego nie zrobi, nigdy, nigdy! Nawet jeśli podniszczone, zaczytane, z przybrudzonymi obwolutami – stanowiły jedyną pozostałość po dawnym życiu; wspomnienie szczęśliwego czasu, kiedy szło się spać z błogością i nadzieją, iż nowy dzień okaże się równie przyjemny jak ten miniony.

A jednak słowa Eleonory zapadły jej głęboko w pamięć. Czerwone wino i świeże powietrze? Do wina Marianna nie miała wielkiego upodobania, ale spacery lubiła, nade wszystko zaś uwielbiała przejażdżki lekkim powozem. Ponadto miały one jedną wielką zaletę: kiedy przebywała z dala od mężowskiej posiadłości, łatwiej jej było pogodzić się z losem, zapomnieć, że oto nie ma dla niej żadnej nadziei, ponieważ jest skazana na awanse człowieka, który nie kieruje się niczym poza żądzą. Obcowanie z pułkownikiem było dla niej czymś obrzydliwym i bolało nie tylko w sensie cielesnym, ale też duchowym.

Któregoś dnia odważyła się poruszyć temat własnego zdrowia przy herbatce. Tego dnia wyjątkowo nikt nie złożył państwu Hintom wizyty. Pułkownik polecił służącej, by nakryła do podwieczorku w ogrodzie, ponieważ wiosenne słońce grzało już na tyle mocno, by móc delektować się szarlotką na łonie natury.

– Eleonora twierdzi, że jestem zbyt blada – zaczęła Marianna nieśmiało, drżąc, jak zawsze, gdy zwracała się do męża.

Zwrócił na nią zdziwione spojrzenie.

– Nie sądziłem, że przykładasz jakąkolwiek wagę do paplaniny twojej kuzynki – odparł sucho. – Czy sugerujesz, że powinienem sprowadzić doktora?

– Nie w tym rzecz. Pomyślałam tylko, że mogłabym... spędzać więcej czasu na łonie natury.

Rozejrzał się po ogrodzie i wykonał nieokreślony gest ręką.

– No, jeśli o to chodzi...

– Mam na myśli przejażdżki – przerwała mu szybko Marianna. – Mogłabym brać kariolkę i...

– Nie potrafisz tak dobrze powozić, pani Hint. – W głosie męża zabrzmiała stanowczość. – Nie ma mowy.

– Kiedyś powoziłam, gdy jeszcze mieszkałam u ciotki Hiacynty. Szybko się uczę. Wzięłabym Nike, jest najłagodniejsza z twoich klaczy. Joseph mógłby mi pokazać...

Pułkownik znów spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nie rozumiał, skąd ta nagła zmiana upodobań. Dotychczas jego żona całymi dniami przesiadywała w bibliotece albo zamykała się w swoim pokoju.

– Skoro nalegasz – odpowiedział wreszcie. – Może rzeczywiście przydałoby się trochę koloru na twojej twarzy. Poza tym kto wie... Mogłabyś stać się bardziej... żywotna. I wreszcie poczęłabyś dziedzica. Potrzebuję syna, moja droga. Wydam polecenia Josephowi.

4

Tak więc zaczęły się lekcje powożenia, a już wkrótce – samodzielne przejażdżki po okolicy, która była zaiste malownicza. Marianna szczególnie upodobała sobie drogę wiodącą wzdłuż rzeki Cam aż do Ditton Meadows, gdzie zwykle robiła przerwę. Pomna wskazówek kuzynki Eleonory, zabierała ze sobą koszyk, a w nim butelkę wina i niewielką porcję mięsa na zimno, by „wzmocnić krew”. Następnie udawała się do Waterbeach, gdzie wstępowała do malutkiego kamiennego kościółka i żarliwie modliła się o dziecko, by wreszcie powoli – odwlekając chwilę, gdy przekroczy próg – wrócić do Billesby Manor.

Wyprawy te przyniosły jednak nieoczekiwany skutek. Oto na twarzy Marianny, tak jak przewidywał jej mąż, pojawił się rumieniec; jej cera przestała być chorobliwie blada, nabrała zdrowego brzoskwiniowego kolorytu. Przechadzki i jedzenie na świeżym powietrzu nadały pewną sprężystość jej ruchom, a wino sprawiło, że oczy błyszczały. Wszystko to przyniosło efekt, jakiego Marianna nigdy by sobie nie życzyła. Oto mąż zaczął jej pożądać po dwakroć mocniej niż poprzednio. Zdarzało się coraz częściej, że przychodził do jej pokoju, gdy przebierała się po przejażdżce, odprawiał pokojówkę i domagał się spełnienia małżeńskiego obowiązku w świetle dnia!

– Teraz pachniesz jak prawdziwa kobieta! – dyszał w zagłębienie między jej szyją a uchem. – Chcę cię właśnie taką, spoconą, gorącą!

Marianna czuła się niczym zwierzątko schwytane w pułapkę. Nade wszystko pragnęła dziecka, bo ono miało być tarczą chroniącą ją przed bezeceństwem pana Hinta – teraz jednak zaczęła zadawać sobie pytanie, czy rzeczywiście tak się stanie. Czy ciąża powstrzyma tego potwora (tak o nim obecnie myślała) i osłabi jego pożądliwość?

Jej opór, jej przerażenie i ból podnieciły go, podziałały niczym najsilniejszy afrodyzjak. Zgwałcił ją, przytrzymując ręce, ściskając je niczym w kajdankach, aż puchły jej nadgarstki. Kiedy zaczęła krzyczeć w nadziei, że służba przyjdzie jej z pomocą, uderzył ją w twarz i syknął, żeby nie robiła tego nigdy więcej. To był jedyny cios, pierwszy i ostatni, jaki jej wymierzono, jednak Marianna miała go nie zapomnieć do końca życia.

Choć z natury łagodna i aż nazbyt potulna, nie potrafiła pogodzić się z faktem, iż człowiek, który przed Bogiem przysięgał jej miłość i szacunek, ośmielił się ją uderzyć. Było to dla niej przekroczenie granic wytrzymałości. Następnego dnia, znalazłszy się w kościele, po raz pierwszy nie prosiła Stwórcy o poczęcie dziecka. Wiedziała, że to, co robi, jest straszne, i targały nią gwałtowne emocje, kiedy szeptała słowa:

– Uwolnij mnie od niego, Panie! Spraw, żeby odszedł. Niech wyjedzie albo umrze, niech zaginie, zniknie! Wiem, że nie wolno się o to modlić, lecz nie potrafię inaczej. Przecież to szatan wcielony, najgorszy z ludzi! A jeśli nie zechcesz go zabrać do siebie, to weź mnie. Nawet jeśli za to, com właśnie powiedziała, trafię do piekła. Jakaż to zresztą różnica, przecież już żyję w piekle!

Potem wybuchnęła płaczem i długo szlochała, opierając czoło o drewnianą kościelną ławkę i mocząc łzami gors sukni. Wreszcie zabrakło jej łez. Kiedy opuszczała kościół, z zaczerwienionymi powiekami i kredowobiałą twarzą, samej sobie wydawała się innym człowiekiem. Po raz pierwszy w życiu nienawidziła. Dotąd nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłaby odczuwać nienawiść – teraz nazwała po imieniu przepełniające ją uczucia. Pragnęła śmierci pułkownika Hinta. Wiedziała, że nie potrafiłaby go zabić, jednak sama modlitwa o jego śmierć, choć obrazoburcza i bluźniercza, przyniosła jej ulgę.

Od tej pory modliła się tak żarliwie, jak chyba nigdy w swoim życiu. Modlitwy te stanowiły jej najskrytszą tajemnicę. Odczuwała coś w rodzaju grzesznej przyjemności, kiedy siadała naprzeciwko męża podczas posiłku i uśmiechając się łagodnie, powtarzała w myślach: Och, gdybyż tak trafiła cię apopleksja, gdybyś się udławił tym mięsem, które jesz z taką lubością. O tym samym myślała podczas nocnej udręki – to pomagało jej przetrwać zbliżenia, które wprawdzie już nie bolały w sensie fizycznym, gdyż Marianna przestała stawiać opór, ale wciąż obracały w perzynę jej kobiecą godność i raniły duszę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
.