Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
24 osoby interesują się tą książką
Stare, górskie Schronisko Pod Jemiołą otwiera swoje podwoje!
W Święta spotkają się tam różne osoby – zakochani i zawiedzeni miłością, single i pary, niepoprawni optymiści i wiecznie narzekający sceptycy.
Wszystkich jednak urzeknie klimat uroczego schroniska, w którym ogień w kominku nigdy nie wygasa, aromat świeżo zaparzonej kawy zawsze unosi się w powietrzu, a stare deski przyjemnie skrzypią pod nogami.
Właściciele, wierzący w magię symboli, każdego roku w salonie wieszają jemiołę, dawno temu uznawaną za mistyczną. Gdy zimą inne rośliny usychają, ona pozostaje zielona.
Całując się pod jemiołą, zaklinamy miłość, aby trwała wiecznie.
Czy tak stanie się i tym razem?
Siedmioro autorów, siedem opowieści.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 300
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
RENATA KOSIN
Jak ze snu
– Tyle razy ci mówiłam, że nie lubię gór!
Emilia postawiła na parapecie kubek z resztką zielonej herbaty z miodem i imbirem. Siadła obok, opierając się plecami o zmrożoną szybę, i splotła ramiona na piersiach. Patrzyła z wyczekiwaniem na ciemnowłosego mężczyznę, który nie odrywał wzroku od ekranu laptopa i sprawiał wrażenie, jakby jej nie słuchał, mimo że pierwszy podjął temat urlopu i miejsca, w którym chciałby go spędzić.
Robił to każdego dnia, choć jasno dała mu do zrozumienia, że nie zgadza się na jego propozycję. Z dwojga złego wolała zostać w domu i zacząć przygotowania do świąt, które właśnie się zbliżały.
– Wiem – powiedział w końcu.
– To po co bez przerwy mnie pytasz?
– Bo mam nadzieję, że za którymś razem usłyszę coś innego – wyznał z rozbrajającą szczerością, nadal wpatrując się w monitor.
Pracował i nie zamierzał przestać, nawet kiedy z nią rozmawiał. To jednak było bez znaczenia, bo miał na tyle podzielną uwagę, że mógłby robić w tym czasie jeszcze kilka innych rzeczy, lecz i tak ją złościło. Dużo łatwiej było się z kimś porozumieć, patrząc mu w oczy. Tłumaczyła mu to wiele razy i o dziwo zawsze jej przytakiwał, a potem i tak zachowywał się tak samo. Nawet na nią nie spojrzał, gdy rozmawiali.
– Nie usłyszysz nic innego. Przysięgam – burknęła zniechęcona.
Sięgnęła po kubek z herbatą, upiła łyk i skrzywiła się z niesmakiem. Zapomniała ją zamieszać, miód się nie do końca rozpuścił i to, co zostało na dnie, smakowało jak ulepek. Przypominało pierwsze tygodnie ich relacji, krótko po tym, jak zaczęli się spotykać.
Mężczyzna od początku bardzo się starał. Za bardzo i skutek był odwrotny do zamierzonego. Prawie wtedy od niego uciekła, do tego stopnia czuła się przytłoczona. Powstrzymała się tylko dlatego, że jej też ogromnie na nim zależało. Lubiła, gdy o nią zabiegał i poświęcał jej dużo uwagi, ale drażniło ją nieustanne słodzenie bezsensownymi komplementami i zasypywanie prezentami w postaci pluszowych maskotek albo dziwnych gadżetów, które miały ją rozśmieszyć, a zamiast tego wprawiały w zakłopotanie.
Długo walczyła, by to zmienić. Pragnęła poważnego związku, bez lukru, którym nieustannie raczył ją jej partner. Potrzebowała dowodów na to, że ją kocha, ale nie sto razy dziennie! Poza tym to nie mogło być zawsze na pierwszym miejscu – przytulanie, głaskanie i czułości. Zwłaszcza gdy działy się rzeczy równie ważne, gdy planowali wspólną przyszłość.
Niestety ich wizje od początku mocno się rozmijały. On upierał się, by zostali w mieście, ona pragnęła wrócić na wieś. Zawsze to zamierzała, była z nią bardzo związana, urodziła się tam i wychowała.
Miała już nawet upatrzony dom, na który byłoby ich stać, nieduży, ale z dodatkowym pomieszczeniem nad garażem, z osobnym wejściem, co było dla niej istotne, ponieważ miała co do tego osobne plany.
Kolejną zaletą domu było to, że nie wymagał pilnego remontu. W zasadzie od razu mogliby się do niego wprowadzić, nawet ogród wokół był zadbany, latem rosły w nim kwiaty i zioła. Okolica też była cudowna, mili sąsiedzi, a jedynym problemem było to, że Emilia wciąż nie miała odwagi opowiedzieć ukochanemu o swoich planach. Nie pokazała mu domu nawet na zdjęciach, tak bardzo bała się, że zgasi jej zapał, nie zgodzi się na przeprowadzkę i tym samym pogrzebie jej marzenia o własnym, przytulnym zakątku.
– Dobra. Wobec tego powiedz mi, co lubisz – poprosił.
– Przecież wiesz – odparła.
Tyle razy o tym rozmawiali, dlatego podejrzewała, że była to tylko gra na zwłokę.
– Wiem – przytaknął znów.
Emilia westchnęła znużona.
– To po co pytasz? – rzuciła, by wyjść z błędnego koła, z nadzieją, że dalej rozmowa potoczy się normalnie i w końcu ustalą coś sensownego. Niestety tym razem nie zareagował. – Piotr! – krzyknęła jeszcze bardziej poirytowana.
– Co? – Drgnął i podniósł wreszcie na nią średnio przytomny wzrok, więc tym razem naprawdę jej nie słuchał. – O co ci chodzi?
– O nic – burknęła i zeskoczyła z parapetu.
Chciała odejść, ale jej na to nie pozwolił. Otoczył ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
Początkowo opierała się, ale w końcu uległa i nie wypuszczając jego rąk ze swoich, przysiadła na krawędzi biurka. Tak, by widzieć jego twarz i zmusić go, by patrzył na nią, a nie na wykresy na monitorze.
– To co chcesz robić? – spytał.
– Teraz?
– Tak w ogóle. Lada moment święta, a mówiłaś, że wcześniej chciałabyś gdzieś wyskoczyć na parę dni. Po to chyba wzięliśmy sobie wolne, nie?
– To prawda, chciałabym – przytaknęła.
– Ale nie w góry? – upewnił się, wciąż z cieniem nadziei w głosie.
Uśmiechnęła się mimowolnie. Był jak dziecko, które nie przyjmuje do wiadomości, że czegoś nie ma i nie przestaje o to prosić. Ogromnie ją to złościło, ale jednocześnie trochę rozczulało.
– Nie w góry – odparła zdecydowanie z nikłą nadzieją, że Piotr nie będzie już do tego wracał.
– To dokąd?
– Jeszcze nie wiem – skłamała.
Doskonale wiedziała, dokąd chce pojechać. Odwróciła więc wzrok, gdy zerknął na nią zaskoczony, by nie dostrzegł w jej oczach lęku i niepewności, z którymi zmagała się od wielu dni.
Nadal nie miała odwagi porozmawiać z Piotrem o swoim pomyśle na wykorzystanie urlopu, ale w końcu będzie musiała. Jeżeli mieli być ze sobą na dobre i na złe, co już teraz sobie obiecali na razie zamiast ślubu, powinni być ze sobą szczerzy. Każdy związek budowany na kłamstwie kończył się zwykle jednakowo. I nie były to raczej miłe zakończenia.
Emilia bardzo nie chciała, by im się to przydarzyło. Nie dopuszczała do siebie myśli o jakimkolwiek zakończeniu, ani dobrym, ani złym, ponieważ nie potrafiła już wyobrazić sobie siebie bez Piotra. Ani jego bez niej.
– Jak już coś wymyślisz, daj mi znać – poprosił, gdy długo milczała.
Myślała przez cały czas, ale o czymś innym. Tak bardzo chciała mieć to za sobą, powiedzieć mu w końcu, co zamierza. Wiedziała jednak, że mu się nie spodoba, i w ogóle jej to nie dziwiło. Też byłaby rozczarowana, gdyby usłyszała, że ukochany woli gdzieś pojechać bez niej, podczas gdy ona miałaby nadzieję, że spędzą ten czas razem.
A Piotr właśnie na to liczył i miał do tego prawo, bo planowali przedświąteczny wypad od miesięcy. Latem żadne z nich nie mogło pozwolić sobie nawet na krótki urlop, więc przyrzekli sobie, że wyjadą gdzieś zimą. Tymczasem Emilia nie miała wyjścia i musiała złamać obietnicę. Nie mogła zabrać Piotra ze sobą. Tam, dokąd chciała jechać, powinna udać się sama. Inaczej nie miałoby to sensu.
– Bardzo chcesz jechać w te góry? – spytała.
– Nawet bardziej niż bardzo – zapewnił z błyskiem w oku, niemal pewien, że w końcu udało mu się ją przekonać.
– Więc jedź!
– Naprawdę? – Przyglądał jej się z niedowierzaniem. – Jednak możemy?
– Ty możesz – sprostowała.
– Jak to, ja? A ty?
– Ja w tym czasie pojadę gdzieś indziej – wyrzuciła wreszcie i zamknęła oczy, czekając na gromy, które na nią spadną.
Zupełnie bez sensu, bo Piotr przenigdy nie podniósłby na nią głosu. Nawet gdy miał o coś pretensje, tłumaczył to cierpliwie i spokojnie, próbował zrozumieć jej punkt widzenia i robił wszystko, by ona zrozumiała jego. Radził sobie z tym dużo lepiej niż Emilia, chociaż to ona była psychologiem. Potrafiła pomóc innym w uporaniu się z problemami, ale gdy miała pomóc sobie, stawała się bezradna.
– Dokąd? – spytał lekkim tonem, co w jej uszach zabrzmiało jak cisza przed burzą, którą nie on miał rozpętać, lecz ona, jeżeli Piotr nie poprze jej pomysłu i będzie nalegał, by jednak wyjechali gdzieś razem.
Zdziwiła się, że nie zaczął od pytania: dlaczego chce to zrobić. Czyżby od początku wszystkiego się domyślał? Kiedyś, dawno temu wspomniała mimochodem, że coś takiego chodzi jej po głowie. Nie poparł tego, a ona nie wracała do tematu. Z tego powodu, gdy postanowiła wreszcie zrealizować zamiar, nie powinna się wycofywać. Drugiej takiej okazji mogło nie być.
Ta myśl dodała jej odwagi.
– Do Mokoszyna – wyznała wreszcie.
– Jednak nie odpuszczasz? – westchnął. Nie okazał zdziwienia, zatem jej podejrzenia, że się wszystkiego domyślił, były słuszne. – A już myślałem, że zdołałem cię przekonać.
– Do czego?
Przecież to ona przekonywała go do zmiany planów, żeby wreszcie zrealizować własne. I tak zbyt długo zwlekała. Bez tego nie była w stanie zacząć nowego życia, z nim. Normalnego życia, bez ciężaru przeszłości, która ją prześladowała.
– Do tego, że tam nic nie ma. Naprawdę! To zwyczajna czeska gmina, która niczym się nie wyróżnia. Sprawdziłem to dokładnie na Google Maps, nie znajdziesz tam ani jednej ciekawej rzeczy. Zmarnujesz tylko czas. Nie ma tam nic do zwiedzania.
– Nie zamierzam niczego zwiedzać! Przecież ci tłumaczyłam! Chodzi wyłącznie o to, żeby wreszcie tam dotrzeć. Chcę dokonać tego, co nie udało się… jej i zobaczyć, co się wtedy wydarzy.
– Nic się nie wydarzy. To oczywiste.
– Skąd wiesz?
– Bo nie wierzę w bajki – oznajmił z naciskiem. – Zapewniam cię, że nie rozstąpi się ziemia, nie pęknie niebo ani nie zmartwychwstanie twoja prapraprapra… – przewrócił niecierpliwie oczami na znak, że nie jest w stanie policzyć prawidłowo przedrostków – prababka, żeby ci podziękować za dokończenie czegoś za nią. I nie powie ci, co masz robić dalej.
– Nie musi mi niczego podpowiadać – obruszyła się. – Wiem, co powinnam zrobić!
– Na pewno?
– Na pewno! Potrzebuję tylko znaku od niej, że robię to dobrze…
– Jakiego znaku? – spytał rzeczowo, choć spodziewała się, że będzie się z tego naśmiewał.
W przeciwieństwie do niej nie wierzył w znaki, przeczucia ani nawet w intuicję. Był realistą i na tym opierał wszystko, co robił.
– Nie wiem, jakiego. – Wzruszyła ramionami. – Mam nadzieję, że kiedy tam dotrę, poczuję coś, co mi rozjaśni w głowie. To właśnie będzie dla mnie znak.
– Serio myślisz, że ona ci go da właśnie tam? – roześmiał się wreszcie.
Sprawiło to, że się trochę zawstydziła, potem rozzłościła, a na koniec zrobiło jej się przykro, że jednak jej nie rozumie. Żałowała, że się przed nim otworzyła.
– Na pewno nie tak, jak ty to sobie wyobrażasz – mruknęła, niemal połykając łzy.
– A jak?
– Nijak! Chcę po prostu pojechać wreszcie tam, dokąd wybrała się niegdyś moja przodkini, i dokąd nie udało jej się dotrzeć.
– Otóż to! Nie udało się – podkreślił. – A skoro była tak niezwykła i mądra, jak o niej mówią ludzie u ciebie na wsi, pewnie sama doszła do wniosku, że jej miejsce jest gdzie indziej. Dlatego nie podjęła kolejnej próby. Została tam, gdzie było jej dobrze, a potem dołączyła do niej wnuczka. Ona też nigdy nie dotarła do Mokoszyna.
Tajemnicza znachorka o imieniu Ausrina, która zjawiła się przed wieloma laty w mroźną zimową noc w podlaskim dworze i ocaliła od śmierci żonę gospodarza oraz ich nowo narodzone dziecko, była przodkinią Emilii. Z kolei chłopiec, którego przyjęła na świat, został potem mężem jej wnuczki Arachny po tym, jak ta opatrzyła mu rany po groźnym upadku z konia.
Obie kobiety, zarówno babka, jak i wnuczka, zajmowały się ziołolecznictwem i przez całe swoje życie pomagały innym. Uzdrawiały znanymi tylko sobie sposobami każdego, kto się do nich zwrócił, a w pierwszej kolejności troszczyły się o kobiety spodziewające się dzieci. Wspierały też w przygotowaniach do błogosławionego stanu, odbierały porody i opiekowały się matkami w połogu.
Oprócz tego były pogankami i oddawały cześć słowiańskiej bogini Mokoszy, nazywanej Matką Ziemią, oraz opiekunką kobiet, ich pracy i losu. Jej atrybutem był pająk, dlatego kojarzono ją z tkactwem i przędzeniem. Tym też zajmowały się przodkinie Emilii, o których istnieniu dowiedziała się przed kilkunastoma laty.
Na starym kołowrotku, który dziś był pamiątką rodzinną, przędły nić ludzkiego żywota i losu, dzięki czemu potrafiły przewidzieć kogo jaki spotka, rzekomo, bo ta część historii o Ausrinie i jej wnuczce Arachnie była elementem starej legendy. Nikt w nią specjalnie nie wierzył, z wyjątkiem Emilii, która uważała, że jest w niej część prawdy. Dowodem na to była ona sama i jej charakter. Wierzyła, że odziedziczyła to po swoich nadzwyczajnych przodkiniach.
– Właśnie dlatego muszę to zrobić. Bo żadnej z nich nie udało się tego dokonać – oznajmiła z determinacją. – Jestem pewna, że obie bardzo by chciały, by ktoś dokończył ich dzieło i dotarł do miejsca, którego nazwa pochodzi od imienia ich bogini. Czuję to – dodała już nieco ciszej, niepewna reakcji Piotra.
To był właśnie jej największy problem. Często zbyt mocno wszystko odczuwała i nie umiała sobie z tym poradzić. Odbierała bodźce znacznie silniej niż inni, więcej widziała i słyszała, nawet to, czego pozostali nie dostrzegali w ogóle, co według nich nie istniało. Czasem wręcz odnosiła wrażenie, że docierają do niej cudze myśli, a nawet zamiary, bo potrafiła odczytać je z twarzy. Czuła się wtedy jak intruz i robiła, co mogła, by się od tego odciąć.
Tę dziwną i niechcianą przypadłość miała właściwie od zawsze. Już jako dziecko zdarzało jej się tracić kontakt z rzeczywistością, gdy przeciążony bodźcami umysł zawieszał się na kilka sekund, minut, a niekiedy godzin. Przez to podejrzewano u niej problemy neurologiczne, potem psychiczne, nawet autyzm, ale nigdy nie postawiono jednoznacznej diagnozy. Dlatego z czasem, by uspokoić zatroskanych bliskich, Emilia nauczyła się udawać, że wszystko z nią w porządku, że tamto minęło.
Nie chciała też, by traktowano ją jak dziwadło. Z tego właśnie powodu z nikim o tym nie rozmawiała. Nikomu nie opowiadała, jak się czuje w trakcie ataków, gdy niemal eksploduje jej umysł, ani rodzicom, ani siostrze, z którą była bardzo zżyta. Niepotrzebnie by się zamartwiali, a nie mogli przecież w żaden sposób pomóc.
Nie zwierzyła się również przyjaciołom, kiedy zauważyli, że czasem dzieje się z nią coś dziwnego. Pierwszą osobą, której szczerze o tym opowiedziała, był Piotr. Uznała, że jest mu to winna, skoro mieli spędzić razem życie. Jednak choć bardzo się starał i wspierał, jak mógł, nie zdołał w pełni pojąć, na czym polega jej problem. Trudno się było temu dziwić, skoro ona sama nie do końca to rozumiała. Gdyby było inaczej, łatwiej by sobie z tym poradziła.
– Jeżeli jesteś przekonana, że to ci pomoże… – zaczął.
– Tak! – weszła mu w słowo. – Jestem absolutnie pewna, że tylko w ten sposób uporam się… wiesz, z czym. W końcu od tego się wszystko zaczęło sto pięćdziesiąt lat temu, cała historia naszej rodziny. Mokoszyn był rzeczywistym celem mojej protoplastki, więc tam historia zatoczy koło. Wtedy wreszcie będzie wszystko tak, jak trzeba.
Nie dodała, że to nie jedyny warunek. Drugi był taki, że aby ona mogła żyć normalnie i w zgodzie ze sobą, nie bać się kolejnego dnia w obcym sobie miejscu, musiała wrócić do korzeni. Pragnęła żyć tam, gdzie jej przodkinie, i tak jak one poświęcić się innym. Pomagać potrzebującym, objąć ich profesjonalną opieką psychologa. Po to potrzebny był jej dom i miejsce na gabinet.
Wolała jednak nie poruszać na razie tego tematu i nie przekonywać, że tak będzie lepiej dla nich obojga. Nie tylko dlatego, że Piotr, w przeciwieństwie do niej, nie wyobrażał sobie życia na wsi i był święcie przekonany, że otwieranie małej poradni psychologicznej na prowincji to jeden z najgłupszych pomysłów, o jakich słyszał.
Według niego coś takiego nie mogło się udać. Natomiast Emilia uważała, że pomoc psychologiczna w miejscu, gdzie jej tak bardzo brakowało, jest potrzebna nawet bardziej niż gdziekolwiek indziej. Musiała jedynie przekonać do tego ludzi. I oczywiście w pierwszej kolejności Piotra, jeżeli nie chciała robić niczego wbrew jego woli ani sama. To nie był jednak dobry moment. Dopiero udało jej się dojść do porozumienia w sprawie wyjazdu, więc nie chciała przeciągać struny i forsować kolejnego pomysłu.
Poza tym należało kuć żelazo, póki gorące i rozpocząć przygotowania do obu wyjazdów – Piotra w góry i jej do Mokoszyna, w tym samym czasie, bo tak zaplanowali sobie urlopy, które zaczynali lada moment.
– Chyba lepiej będzie, jeżeli wyjedziemy wczesnym rankiem w sobotę, zamiast tułać się w piątek po nocy – powiedział Piotr, gdy go spytała, jak on to widzi. – No i jest szansa, że wtedy nie utkniemy w korkach.
– Ale jak to, my? – przestraszyła się. Czyżby źle się zrozumieli i Piotr sądził, że pojadą razem? – Mówiłeś, że chcesz w polskie góry, a Mokoszyn jest zupełnie gdzie indziej.
– Ale samochód mamy chyba jeden – przypomniał.
– Możesz go sobie wziąć. Ja pojadę pociągiem. Sprawdziłam już połączenia, da się.
– Po co, skoro możemy jechać razem? Zostawisz mnie po drodze, trochę odpoczniesz, może nawet prześpisz się jedną noc, i ruszysz dalej. Tak samo z powrotem.
Chwilę zastanawiała się, czy to nie podstęp i jakimś cudem spędzą ten czas w miejscu, które on wybrał. Ale porzuciła tę myśl, a rozwiązanie wydało jej się sensowne. Co prawda jej podróż będzie dłuższa, bo naokoło, ale to i tak było lepsze niż jazda pociągiem z dwiema albo trzema przesiadkami. A oprócz tego spędzą trochę czasu razem.
Może w bardziej sprzyjających warunkach uda się przekonać Piotra do kupna domu na wsi i podpiszą umowę rezerwacyjną jeszcze przed świętami? To byłby dla niej najwspanialszy prezent. Nie musiałby jej kupować innego.
– A co, jeżeli nie uda ci się znaleźć hotelu? Idą święta, wszędzie jest tłok – przestraszyła się, że ich misterny plan runie. O siebie się nie martwiła. Tam, dokąd jechała, było sporo wolnych miejsc noclegowych i nie powinna mieć z tym kłopotu. Gorzej z feriami w górach, gdzie rezerwacje należało zrobić z kilkutygodniowym, a czasem nawet paromiesięcznym wyprzedzeniem.
– Nie hotelu, tylko schroniska. I nie, nie będzie kłopotu, bo zaklepałem noclegi dawno temu. Wolałem nie zwlekać, bo to podobno fantastyczna miejscówka. – Zatarł z zadowoleniem ręce.
– Bez ustalenia tego ze mną? – zdumiała się.
– Jak to bez? Przecież właśnie wszystko ustaliliśmy. – Udał jeszcze większe zdziwienie.
– Ale… – zaczęła, po czym machnęła na to ręką.
Szkoda jej było czasu i energii na bezsensowne kłótnie. Najważniejsze, że doszli do porozumienia i to szybciej, niż sądziła. Jej obawy okazały się niepotrzebne. W zasadzie od razu mogła zacząć się pakować.
Tak też w końcu zrobiła i następnego dnia była niemal gotowa do wyjazdu. Spakowała nawet ze sobą buty do chodzenia po zaśnieżonych górskich ścieżkach i ciepły polar. Pomyślała, że w ramach kompromisu zaskoczy ukochanego i nim wyruszy w dalszą podróż, zabierze go na spacer. Niezbyt daleko, najlepiej do miasteczka, by popodziwiać świąteczne dekoracje w góralskim stylu. Na dłuższe wycieczki nie starczy jej czasu.
Wyjechali w sobotę wczesnym rankiem. Przez pierwsze dwieście kilometrów Emilia drzemała błogo na rozłożonym do połowy siedzeniu pasażera. W przeciwieństwie do Piotra nie była rannym ptaszkiem, tak wczesna pobudka wiele ją kosztowała, dlatego jak tylko wsiadła do samochodu, przykryła się miękkim kocykiem i natychmiast odpłynęła w objęcia Morfeusza.
Przyśniła jej się praprababka Arachna i jej kołowrotek. Przodkini siedziała przy nim w prostej lnianej sukience, ze złocisto-srebrnym warkoczem przerzuconym przez ramię, i przędła. Nie odbywało się to jednak w murowanym dworze, tym, który Emilia znała, ponieważ wychowała się w nim, ale w zupełnie innym, obcym miejscu.
Wyglądało ono jak drewniana chata zielarki. Czuć było nawet zapach ziół i dymu z komina, przy którym suszyły się szarozielone pęki. Było tam przyjemnie i ciepło, w piecu miło trzaskał ogień, lecz mimo to obco. Emilia w swoim śnie chciała spytać Arachnę, co to za miejsce, ale nie zdążyła. Kobieta podniosła na nią wzrok, uśmiechnęła się, a potem wskazała palcem coś nad swoją głową, i właśnie wtedy sen się skończył. A właściwie Piotr go zakończył, potrząsając ramieniem Emilii.
– Co ty wyprawiasz? – sarknęła zdenerwowana, że zrobił to w najmniej odpowiednim momencie. Jeszcze chwila, a wyjaśniłoby się, co chciała jej powiedzieć prababka. Emilia czuła, że to coś ważnego, a było mało prawdopodobne, że sen się powtórzy.
– Idę na stację. Chcesz coś? Do picia albo do jedzenia?
– Mam kanapki i herbatę – przypomniała sobie, i od razu sięgnęła po plecak, który położyła sobie pod nogami. Okropnie drapało ją w gardle, jakby wgryzł się w nie dym. Ten, który był w chacie, pomyślała i wzdrygnęła się lekko.
To na pewno dlatego, że zaschło jej w ustach. W samochodzie było za gorąco, Piotr mocno podkręcił ogrzewanie, żeby nie zmarzła, jakby zapomniał o kocu. Nic dziwnego, że język niemalże przykleił jej się do podniebienia.
Emilia odblokowała kubek termiczny i upiła kilka łyków aromatycznego napoju. Zawsze w grudniu piła herbatę wyłącznie z miodem i imbirem, by wprowadzić się w świąteczny nastrój.
– A do łazienki? – dopytywał Piotr. – Chcesz? Bo następny postój nieprędko.
– Nie potrzebuję – odparła nie do końca zgodnie z prawdą, ale nie chciało jej się ubierać i wychodzić na mróz.
Poza tym miała zamiar jak najszybciej ruszyć w dalszą drogę. Najlepiej już bez postojów, o ile oczywiście nie będzie musiała w końcu skorzystać z toalety. Bardzo chciała być na miejscu.
Jej życzenie dość szybko się spełniło, ponieważ dopisało im szczęście i uniknęli korków. Dotarli nawet wcześniej, niż się spodziewali, o dziwo jeszcze przed zmrokiem. Emilia wysiadła z samochodu, przeciągnęła się i omiotła wzrokiem schronisko z drewnianych bali. Wyglądało jak góralska chałupa, tylko było większe. Ponad nim widać było zaśnieżone szczyty gór, a nieco bliżej i niżej korony limb i czarnych sosen uginające się od śnieżnych czap.
– Nawet tu ładnie – orzekła, sama tym zaskoczona.
Widok naprawdę ją urzekł. I powietrze! Przyjemnie rześkie, mimo że mroźne i wymieszane z dymem z kominów. Prawie takie, jak w jej stronach o tej porze roku. Tam do ogrzania domów czasem nadal używano starych kaflowych pieców opalanych drewnem. W jej rodzinnym również taki był. Emilia lubiła grzać sobie o niego plecy albo obserwować przez uchylone żeliwne drzwiczkach falujące płomyki.
– Mówiłem! Mówiłem! – zawołał Piotr. Pocałował ją w czoło i naciągnął jej mocniej na uszy wełnianą czapkę z pomponem. – Góry są piękne o każdej porze roku, ale zimą… wręcz magiczne.
– Tak, o ile się je tylko ogląda. Z daleka. – Kiwnęła brodą w stronę widocznych w oddali szczytów. – Chodzić po nich bym nie chciała.
– Nikt nie każe ci się wspinać. Ale moglibyśmy pójść na zwyczajny spacer.
– Pójdziemy. – Kiwnęła z uśmiechem głową, obserwując, jak jego twarz się rozjaśnia jeszcze bardziej. – Jutro zaraz po śniadaniu.
– To znaczy, że jednak zostajesz na noc? – Ucieszył się.
– Tak, ale tylko jedną – zastrzegła. – A potem ruszam dalej. Tak jak się umawialiśmy.
– Jasne – odparł odrobinę markotnie, taszcząc bagaże.
Emilia, nim ruszyła za nim, rozejrzała się jeszcze raz po okolicy. Nie mogła pozbyć się dziwnego wrażenia, że już tu była, podczas gdy to było niemożliwe. Z tym poczuciem weszła do środka, a kiedy się tam znalazła, ze zdumienia wprost odebrało jej mowę.
Była tak oszołomiona, że musiała przytrzymać się framugi drzwi, żeby nie upaść.
– Chata ze snu – wyszeptała, gdy Piotr obejrzał się, żeby sprawdzić, co ją zatrzymało.
– No, mówiłem ci, że jest fajna. – Ucieszył się po raz kolejny, szczęśliwy, że udało mu się ją zaskoczyć.
– Nie, nie! Chodzi mi o to, że już ją widziałam! W moim śnie. I prababkę Arachnę!
– Coś mi się zdaje, że ktoś tu się jeszcze nie obudził – zażartował.
– Też mam takie wrażenie. Że nadal śnię – odparła całkiem serio i znów powiodła wzrokiem po przytulnym wnętrzu.
Jego główną ozdobę stanowił kamienny kominek, przy którym suszyły się puchate pęki ziół i wisiały naturalne, ręcznie robione świąteczne ozdoby – z szyszek, orzechów, cynamonu, suszonych plastrów pomarańczy, woskowych świec i wielu innych. Wszystkie pięknie pachniały i tworzyły świąteczny nastrój. Ustawiono je na parapetach i podłodze, a do sufitu i drewnianych ścian przytwierdzono girlandy z gałązek świerku i słomy.
Całe pomieszczenie spowijał jeszcze jeden zapach, ten sam, który Emilia czuła w swoim śnie. Był to aromat suszonych ziół, dymu z kominka oraz palonego olchowego drewna. Inne rzeczy też wyglądały bardzo podobnie. Brakowało jedynie Arachny siedzącej przy kołowrotku, który stał pośród innych staroci – drewnianych kół od wozu, maselnic, sit do mąki, młynków do kawy i przypraw, wiklinowych koszy oraz wielu innych zakurzonych przedmiotów, których przeznaczenia Emilia nie znała.
Zresztą niezbyt ją obchodziły. Całą swoją uwagę skupiła na kołowrotku z kawałkiem przędzy i nicią nawiniętą na szpulkę. To na jego widok omal nie zemdlała.
Koło zdawało się delikatnie poruszać, a nić wyraźnie drżała. Wyglądał tak, jakby przed chwilą ktoś od niego odszedł. Na przykład Arachna po to, by powiedzieć Emilii o czymś niezwykle ważnym…
– Idziemy? Dostałem klucze do pokoju – oświadczył Piotr, chwytając walizki, które zostawił u jej stóp, podczas gdy ona w tym czasie nie ruszyła się nawet o krok.
Nie zauważyła też, kiedy się oddalił, żeby ich zameldować. Potem też poszła za nim jak automat, ciągle oszołomiona. Rozglądała się i wpatrywała w twarze mijanych turystów ubranych w ciepłe wełniane swetry i polary, którzy tak jak oni zatrzymali się w tym uroczym schronisku.
Towarzyszyło jej irracjonalne poczucie, że pośród nich dostrzeże Arachnę. Albo przynajmniej kogoś, kto będzie do niej podobny. Że znów zadziałają jej wyostrzone zmysły. Tym razem nie chciała od tego uciekać ani zamykać się w sobie. Wręcz pragnęła więcej, by zrozumieć, dlaczego w jej śnie pojawiła się przodkini. Była przekonana, że ma to swoją przyczynę.
Nagle zdała sobie sprawę, jak niedorzeczne są jej myśli i zawstydziła się sama przed sobą. Zaraz potem doszła do wniosku, że tak niezwykły zbieg okoliczności, to, że przyśniło jej się miejsce, do którego zmierzali, nie jest niemożliwy. Górskie schroniska bywały do siebie podobne, budowane w podobnym stylu, a ona miała okazję w kilku być, mimo swojej niechęci do gór. Kołowrotek również nie był niczym zaskakującym, podobnie jak inne starocie pasował do wystroju w klimatycznym staroświeckim stylu.
Ich pokój wyglądał podobnie. Pachniał drewnem i świerkowymi gałązkami, z których zrobione były stroiki. Udekorowano nimi komody, malowane kufry ustawione pod ścianami i stylowe wieszaki na kurtki. Z kolei pod sufitem, dokładnie pośrodku, powieszono jemiołę. Zdobiła ją czerwona kokarda w kratkę, trochę w amerykańskim stylu, przez co średnio pasowała do pozostałych dekoracji, ale i tak była urocza.
Takie same wisiały holu głównym – przy wejściu i w pobliżu recepcji. Jak zwykle na święta. Jemioła była symbolem miłości, życia, płodności i dostatku. W dawnych czasach uważano, że ma magiczną moc, wzmacnia siły witalne, chroni przed urokami czarownic i stanowi antidotum na wszelakie trucizny. Natomiast współcześnie służyła głównie do tego, by ludzie się pod nią całowali. Niestety tylko w okolicach Bożego Narodzenia.
– Buziak? – spytał Piotr, jakby odgadł jej ostatnią myśl, i wskazał palcem jemiołę.
Gdy tylko to zrobił, Emilia znów przypomniała sobie Arachnę. We śnie wskazywała coś w górze identycznym gestem. Czyżby chodziło właśnie o to? O pocałunek pod jemiołą?
Ale w takim razie skąd wzięło się poczucie, że to ważne? Do tego, żeby pocałować ukochanego, Emilia nie potrzebowała jemioły. Ani do tego, by się w nim zakochać, ponieważ kochała go od dawna miłością tak wielką, że nie dało się bardziej. Podobnie on kochał ją, nie miała co do tego wątpliwości. Dawał jej dostatecznie wiele dowodów, niemal każdego dnia.
Mimo to, zgodnie z jego życzeniem, wspięła się na palce i pocałowała go mocno w usta uformowane w słodki dzióbek, lecz szybko się od nich oderwała i znużona podróżą opadła na łóżko przykryte kolorową kapą.
– Ładnie tu – powtórzyła.
– No widzisz! – Piotr z ulgą legł obok niej. – Byłem pewien, że ci się tu spodoba.
– Jest trochę jak u nas, na wsi. Prosto i pięknie. Swojsko. – Przewróciła się na bok i wskazała szydełkowe firanki w oknie. – Są takie same jak… – urwała, bo o mały włos wypaplałaby za dużo.
Chciała powiedzieć, że jak w domu, który dla nich upatrzyła, ale przestraszyła się, że jest na to za wcześnie. Obejrzała go na razie sama, by się przekonać, że spełnia wszystkie jej oczekiwania. Był wprost idealny, a pomieszczenie nad garażem nadawało się na gabinet. Ten, w którego sens Piotr tak bardzo powątpiewał. W przeciwieństwie do niej. Ona była przekonana, że pomysł nie tylko wypali, lecz także okaże się strzałem w dziesiątkę.
Czuła, że jest tam potrzebna. Chciała pomagać przede wszystkim kobietom i ich dzieciom, jak niegdyś jej przodkinie. Podejrzewała, że właśnie to jest jej powołaniem, a nie etat w warszawskiej poradni.
Miała się w tym upewnić już następnego dnia, kiedy wreszcie dotrze do Mokoszyna. Tam, dokąd niegdyś nie dotarła Ausrina, babka Arachny, ponieważ została napadnięta przez opryszków. Tak przynajmniej głosiła rodzinna legenda. Jej cichym bohaterem był też słowiański amulet, który uratował kobiecie życie i dziś, podobnie jak kołowrotek, stanowił jedną z najcenniejszych rodzinnych pamiątek. Nie było ich co prawda wiele, ale każda miała ogromną wartość, przede wszystkim sentymentalną. Również kobierce utkane przez Arachnę. Emilia przypomniała sobie o nich, gdy spojrzała na wełniany kilim wiszący nad łóżkiem.
Tamte powstały z lnu i pajęczyny, dosłownie, bo w osnowę została wpleciona pajęcza sieć. Zawierały pewne ważne przesłania, a znaczenie jednego z nich Emilia odkryła sama, dawno temu, kiedy była nastolatką. Dlatego kiedyś miał ozdobić jej dom, ten, który sobie wymarzyła i ciągle nie miała odwagi porozmawiać o nim z Piotrem.
Bała się, że nie zachwyci nim tak, jak ona. To był odrestaurowany przedwojenny budynek, a on nie przepadał za takimi. Nie czuł się w nich dobrze, mówił, że go przygnębiają. Wolał współczesne surowe mieszkania, z przeszklonymi ścianami, w nowoczesnych wieżowcach. Tam by zamieszkał bez wahania, najchętniej na ostatnim piętrze. Marzył o panoramie miasta, tymczasem ona wolałaby widzieć z okna sypialni ogród. I mieć ją urządzoną w staroświeckim stylu, z mnóstwem drewna, miękkich tkanin, puszystych dywanów i poduszek, natomiast on preferował szkło, surowy beton i metal.
Gdy Emilia o tym pomyślała, kolejny raz rozejrzała się po wnętrzu urządzonym zgrzebnie i trochę siermiężnie. Było przeciwieństwem tego, co preferował jej mężczyzna. Dlaczego zatem wybrał właśnie to schronisko, podczas gdy nieopodal znajdował się czterogwiazdkowy hotel? Mijali go po drodze i już wtedy się nad tym zastanawiała, zwłaszcza kiedy sprawdziła na stronie internetowej, że nadal były tam wolne miejsca. Miała go nawet o to spytać, ale coś odwróciło jej uwagę.
Teraz pomyślała, że pewnie chciał jej sprawić przyjemność, kiedy jeszcze wierzył, że Emilia spędzi z nim tydzień w górach. Jednak z drugiej strony, nie musiał się poświęcać. Zaakceptowałaby również hotel, wiedział o tym, a on czułby się tam znacznie lepiej. Dlatego było wielce prawdopodobne, że nie wpadł na to sam.
– Mówiłeś, że ktoś ci podpowiedział tę miejscówkę – przypomniała sobie jego wcześniejsze słowa, które wtedy puściła mimo uszu, uznawszy, że są nieistotne. – Kto?
– Zoe – odparł. – Była tu w ubiegłym roku ze swoim facetem i uznała, że tobie też się spodoba.
To wiele wyjaśniało. Zoe była daleką kuzynką Emilii i jednocześnie jej najlepszą przyjaciółką, starszą o ponad dwadzieścia lat. Urodziła się w USA, ale od dawna żyła w Polsce. Wykupiła ziemię, na której stała niegdyś chata zielarki Ausriny, i wybudowała tam sobie miejscu nową. Wyglądała trochę jak górskie schronisko, więc nic dziwnego, że zachwyciła się tym miejscem. Przypominało jej dom, w którym Emilia również uwielbiała bywać.
– Bardzo jesteś zmęczona? – spytał nagle Piotr.
– Jeżeli masz na myśli spacer albo coś, co będzie wymagało podniesienia się z tego superwygodnego łóżka, to tak – odparła, wyciągając się jeszcze wygodniej i z westchnieniem położyła głowę na jego ramieniu.
Nie dodała, że liczy raczej na atrakcje, które wręcz wymagały pozostania w łóżku. Miała nadzieję, że jej ukochany sam się tego domyśli. Niestety tym razem się przeliczyła.
– Nawet bliziutko? – spytał z nadzieją. – Jest taka fajna pogoda.
– Wszędzie pełno śniegu. Zimno. Wolę pójść jutro. Podobno ma być trochę cieplej. Tak podają w internecie.
– Ale wtedy stopnieje to, co najładniejsze. Umknie nam tyle pięknych rzeczy, widoków. Nie żal ci?
– Trudno. Jakoś to przeżyję. – Ziewnęła demonstracyjnie.
Nagle naprawdę zachciało jej się spać, mimo że przez większość trasy drzemała i powinna być wypoczęta. Może przez to, co stało się na dole? Zamknęła oczy i wtuliła się ufnie w ramiona ukochanego z nadzieją na sen. Bardzo chciała, by znów przyśniła jej się Arachna i wyjawiła to, czego nie zdążyła powiedzieć poprzednim razem.
Niestety Emilii nie dane było się o tym przekonać, ponieważ Piotr nieustannie się wiercił, jakby nie mógł znaleźć sobie miejsca, przez co nie była w stanie zmrużyć oka.
W końcu podniósł się i usiadł na łóżku.
– Nie pogniewasz się, jeżeli pójdę sam? – spytał.
– Dokąd? – zdziwiła się, bo w międzyczasie zrobiło się ciemno i raczej nie można było liczyć na widoki, o ile nie poszło się dalej, do miasta kolorowego od migoczących lampek. Na takie wędrówki było jednak trochę za późno.
– Pójdę na ten spacer – oświadczył ku jej zaskoczeniu. – Muszę rozprostować kości i złapać trochę świeżego powietrza. Za dużo godzin za kierownicą. W przeciwnym razie nie uda mi się zasnąć do rana.
– Mogłeś powiedzieć, że jesteś zmęczony. Zmieniłabym cię.
Pogładziła go czule po plecach. Chciała nawet zaproponować, że zrobi mu masaż, ale sama czuła się zbyt wykończona.
– Nie miałem serca – odparł, całując wnętrze jej dłoni, gdy jednak pomasowała mu krótko kark i ramiona. – Przecież jutro masz do przejechania prawie drugie tyle. Chyba że…
– Co? – Spojrzała na niego podejrzliwie, po czym obrała wyczekującą pozę, podparłszy głowę łokciem.
Uśmiechał się w taki sposób tylko wówczas, gdy coś knuł. Ogarnęły ją złe przeczucia. Głos z tyłu głowy – ten, którego inni nie słyszeli, czyli jej własna, nazbyt rozwinięta intuicja – podpowiadała, że powinna uważać.
– Miałem nadzieję, że jednak zmienisz zdanie, skoro tak ci się tu podoba – zagadnął.
– Dopiero teraz czy już kiedy się pakowaliśmy? – spytała zgryźliwie, mimo że nie zamierzała być złośliwa. Chciała tylko dowiedzieć się, jak było naprawdę.
On odebrał to po swojemu i natychmiast przyjął obronną pozę.
– O co ci chodzi?
– O to, że specjalnie mnie tu przywiozłeś, bo liczyłeś, że zrezygnuję z podróży do Mokoszyna.
– Wcale nie! – zaperzył się.
– Na pewno? – Spojrzała mu prosto w oczy, tak by nie miał odwagi skłamać.
Wiedział, że się nie da. Jeśli się postarała i skupiła na tym, czego inni zwykle nie dostrzegali, zawsze wiedziała, kiedy ktoś mija się z prawdą. Rzadko trenowała to na nim, bo czasami niektórych rzeczy lepiej było nie wiedzieć. Teraz jednak postanowiła wykorzystać swój dar.
– No, może trochę – przyznał ze skruchą, na wszelki wypadek odwracając wzrok, by nie wyczytała z niego więcej.
– W takim razie oświadczam ci, że się przeliczyłeś. Rano jadę dalej. Koniec, kropka.
– A co ze spacerem? Tym jutrzejszym. Obiecałaś.
– I dotrzymam słowa. Pójdziemy po śniadaniu. Potem sobie chwilkę odsapnę, napiję się kawy i ruszam w trasę.
– Trochę się o ciebie martwię, pewnie nie wszystkie drogi są odśnieżone, no i jutro może być ślisko… – przekonywał, ale kiedy znów napotkał jej wzrok, umilkł. Nachylił się i pogładził delikatnie jej policzek. – No, dobra – mruknął. – Nic już nie mówię. Zrobisz, jak zechcesz.
– Oczywiście. Jak zwykle. A ty idź już lepiej na ten swój spacer i wracaj prędko, bo nie chcę zasypiać bez ciebie – zamruczała zalotnie, ale o dziwo, nie zwrócił na to uwagi, nadal skupiony na czymś innym.
– A wiesz, że w pobliżu jest fajny hotel z basenem i SPA? Moglibyśmy tam skoczyć, co ty na to? – zagaił.
– Miałeś przestać! – Dała mu żartobliwego pstryczka w nos.
– To sam skorzystam. Może teraz? Kąpiel w basenie pomogłaby mi się zrelaksować.
– Rób sobie, co chcesz, byle beze mnie. Jestem skonana – oznajmiła urażona, że woli taką formę relaksu, zamiast tej, którą mu zaproponowała między słowami.
Po jego wyjściu wzięła szybki prysznic i z rozkoszą zanurzyła się w świeżej, pachnącej pościeli. Przez chwilę nawet zapomniała, że jest zła na ukochanego i pożałowała, że pozwoliła mu wyjść. Bez niego czuła się samotna.
Nagle zrobiło jej się jeszcze bardziej przykro, gdy przypomniała sobie, że czeka ją kilka takich wieczorów spędzanych osobno. On będzie tutaj, a ona gdzieś w Czechach, w miejscu, którego kompletnie nie znała, i nie miała pojęcia, czego się spodziewać.
A co, jeżeli nic się nie wydarzy i cała podróż pójdzie na marne? – zastanawiała się.
Po namyśle doszła jednak do wniosku, że nie musi się tego obawiać. Jeżeli niczego nie poczuje i nie zdarzy się nic, co odmieni jej życie, i tak nie będzie żałować, że tam pojechała. Wystarczy jej świadomość, że dokończyła przerwaną podróż swojej przodkini.
Potem spokojnie zbuduje własną przyszłość u boku Piotra. O ile oczywiście dogadają się w sprawie tego, gdzie będą ją wieść – na wsi czy w mieście. Wciąż po cichu liczyła, że kiedy pokaże mu dom i opowie o swoich planach, jej mężczyzna też się w nim zakocha. Zrozumie, że będą tam bardzo szczęśliwi.
Sięgnęła po telefon i odszukała ogłoszenie, żeby jeszcze raz popatrzeć na zdjęcia domu. Robiła to każdego dnia, czasem po kilka razy. W myślach meblowała salon z małą kuchnią, sypialnię, pokój do pracy dla Piotra i oczywiście gabinet, gdzie miała przyjmować pacjentów. Dobierała zasłony, dywany i poduszki, oglądała na internetowych aukcjach starocie, które podkreśliłyby charakter wnętrz. Miała zaplanowane właściwie wszystko – kolory i dodatki, widziała to oczyma wyobraźni. Projekt był gotowy, pozostało go zrealizować i będą mieli wszystko, czego potrzebują.
Na razie, bo pokoje na poddaszu pozostałyby nieurządzone do czasu, aż pojawią się dzieci. Planowali co najmniej dwójkę. Dotąd nie ustalili, kiedy się o nie postarają, ale zegar biologiczny Emilii tykał, przekroczyła już jakiś czas temu trzydziestkę, więc nie mogli zwlekać zbyt długo. A skoro tak, większe lokum było im potrzebne teraz, by mogli najpierw nacieszyć się w nim wyłącznie sobą.
To, w którym obecnie mieszkali, było za małe nawet dla nich. Jeżeli chcieli powiększyć rodzinę, mieć dzieci, adoptować psa i przynajmniej dwa koty, o czym również marzyli oboje, powinni się pośpieszyć. A wszystkie te pragnienia mogły się spełnić w ich nowym domu.
– Co tam masz? – Usłyszała głos Piotra.
Zajęta planowaniem ich przyszłości, nie zauważyła, kiedy wrócił. Był cały przemoczony. Na włosach i ramionach miał topniejący śnieg. Strząsał go z siebie zabawnie, zdejmował mokrą kurtkę i buty.
– Nic – odparła, odruchowo chowając za sobą telefon.
– Masz minę, jakbyś coś zbroiła – zauważył.
Nie zaprzeczyła ani nie próbowała się tłumaczyć. Milczała. Zastanawiała się gorączkowo, czy to jest właśnie ten moment? Czy powiedzieć mu o domu i planach, które zaczęła snuć bez niego? I wbrew niemu, skoro od początku nie ukrywał, że woli zostać w mieście, gdzie są kina, teatry, kluby, restauracje, wszystko to, bez czego nie wyobrażał sobie życia, natomiast Emilia spokojnie mogłaby się bez tego obyć. Zresztą gdyby nagle zapragnęła odwiedzić któreś z tych miejsc, nic nie stałoby na przeszkodzie, zrobiłaby to.
Nie chciała zamieszkać na końcu świata, ale na wsi, skąd dało się wszędzie dotrzeć samochodem lub ostatecznie autobusem. Ciągle próbowała mu to tłumaczyć, on jednak upierał się przy swoim. I chciał mieć to wszystko na wyciągnięcie ręki przez cały czas. Tymczasem ona zamierzała mu to wszystko odebrać. Cichcem, prawie bez uprzedzenia, stawiając przed faktem niemalże dokonanym.
Ale z drugiej strony… On też miał swoje za uszami. Zaplanował tygodniowy wypad w góry, zamiast gdzieś blisko, i to tuż przed świętami, nic jej o tym nie mówiąc. Mimo że doskonale wiedział, jak nie lubi gór. Zwłaszcza zimą, gdy trzeba było brnąć po kolana w śniegu, gdziekolwiek człowiek się nie ruszył. Nie mówiąc o wspinaniu się, którego nie cierpiała również latem, nawet przy najpiękniejszej pogodzie.
– Jeszcze nic nie zrobiłam. Na razie tylko rozważam. – Uznała, że w obecnej sytuacji maleńkie kłamstewko nie zaszkodzi, a może jedynie pomóc.
Prawda była taka, że decyzja została podjęta. Mogłaby wprowadzić się do domu z ogłoszenia choćby już, czego nie dało się powiedzieć o Piotrze. Było wielce prawdopodobne, że nigdy do tego nie dojrzeje i przez to Emilia zostanie skazana na dożywocie w warszawskim blokowisku.
– Co rozważasz? – dopytywał nadal podejrzliwie.
Usiadł na łóżku i przyjrzał jej się badawczo. Czekał na odpowiedź i nie wątpiła, że tym razem się nie wykręci, a oszukiwać nie chciała. To byłoby jeszcze bardziej nieuczciwe niż snucie planów na przyszłość, bądź co bądź wspólną, bez jego udziału.
Nabrała dużo powietrza i przytrzymała je chwilę w płucach.
– Kupno domu… – Z ulgą wyrzuciła z siebie wreszcie to, co od tygodni zalegało jej w sercu i duszy, choć zawarła to tylko w dwóch słowach. Na początek.
Postawiła wszystko na jedną kartę. Od razu pokazała mu zdjęcia domu, opowiedziała, nie kryjąc euforii, o swojej wizji, jak chciałaby to wszystko urządzić. Wspomniała nawet o pokojach dziecięcych, które przydadzą im się później. Oprowadziła po ogrodzie, wymieniała, co w nim posieje i zasadzi. A nawet po najbliższej okolicy, którą dobrze znał, ponieważ często odwiedzali na wsi jej rodziców.
W końcu umilkła i czekała na werdykt, którego… nie było.
Teraz on milczał. Minę jednak miał nietęgą, ale tego akurat się spodziewała. Wiedział, jaką sprawi jej przykrość, kiedy powie „nie”. Pewnie dlatego nie reagował, nie kiwnął nawet głową ani nie dał żadnego innego znaku. Nawet twarz miał nieruchomą, przez co nie mogła z niej niczego wyczytać, nawet gdy użyła do tego swoich specjalnych umiejętności.
Domyśliła się, że go zamurowało. Czyli jednak niczego nie podejrzewał, choć parę razy nakrył ją na przeglądaniu ogłoszeń. Pewnie sądził, że Emilia nie myśli poważnie o przeprowadzce, a jedynie fantazjuje. Dlatego był tak oszołomiony.
Szukał też pewnie odpowiednich słów, przy pomocy których będzie próbował wybić jej z głowy ten głupi, jego zdaniem, pomysł. Zupełnie niepotrzebnie, bo takie nie istniały. Miał prawo nie zgodzić się na kupno domu, ale nie mógł zabronić jej tego pragnąć.
– Potrzebuję czasu, żeby to przemyśleć. Przynajmniej do jutra – oznajmił w końcu, choć ona podejrzewała, że to tylko gra na zwłokę.
Raczej wiedział już teraz, co jej powie następnego dnia. I że ją tym zrani. Dlatego nie chciał psuć atmosfery i krótkiego czasu, który mieli ze sobą spędzić. Jeżeli się pokłócą, nie będzie taki, jak sobie obiecywali. Możliwe, że potem, gdy wrócą do Warszawy, również, bo Emilia nigdy nie pogodzi się ze stratą domu, który ciągle nie był jej.
Piotr liczył naiwnie, że trochę sobie owego czasu kupi, ale się pomylił. Zepsuł resztę wieczoru, bo dalej prawie wcale się do siebie nie odzywali. Emilia była przekonana, że z nerwów nie zaśnie przez całą noc, będzie się zastanawiać, co stanie się rano.
Chwilę później okazało się, że się myliła, sądząc, że nie zmruży oka. Nawet nie wiedząc kiedy, zapadła w głęboki, choć niespokojny sen.
Niestety nie przyśniła jej się Arachna ani nic, nad czym warto by się zastanawiać. W jej śnie panował totalny bałagan, taki sam jak w głowie. Zamiast wypocząć, zmęczyła się jeszcze bardziej. Dlatego choć się przebudziła, długo nie otwierała oczu, a gdy w końcu to zrobiła, zobaczyła Piotra siedzącego obok niej na łóżku.
– Zgadzam się – oznajmił, gdy tylko zorientował się, że Emilia nie śpi.
– Na co? – spytała rozkojarzona.
– Zgadzam się, żebyśmy kupili dom, który mi wczoraj pokazywałaś.
– Dlaczego? – zdziwiła się, choć jej samej wydało się to głupie, bo przecież na taką odpowiedź czekała, bardziej niż na cokolwiek.
– Ponieważ to twoje marzenie. Chcę, żebyś była szczęśliwa.
– A ty? Co z tobą?
Nagle się przeraziła. Jak mogła być tak samolubna i zlekceważyć pragnienia ukochanego? Przecież to było też jego życie. Jeżeli mieli wieść je wspólnie, powinni razem je sobie urządzić, by oboje byli zadowoleni.
– Jak to, co ze mną? – Nie zrozumiał. – Miałem nadzieję, że zamieszkamy tam razem.
– Oczywiście, że razem, głuptasie! Jakże by mogło być inaczej? – wykrzyknęła ogromnie wzruszona i przytuliła się do niego z całej siły.
– To dobrze – wymamrotał, wzdychając z przesadną ulgą. Wyswobodził się z jej uścisku i chwycił się demonstracyjnie za serce. – Bo myślałem, że będzie jak z naszym osobnym urlopem i twoją podróżą życia do Mokoszyna.
– Nie będzie – zapewniła go gorliwie. – Tylko… – zawahała się.
Było już tak blisko, a to, co właśnie chciała mu powiedzieć, mogło w jednej chwili wszystko przekreślić i zaprzepaścić marzenie o własnym domu w pobliżu rodzinnej wsi. Nie miała jednak wyjścia, musiała zaryzykować i modlić się do bogini Mokoszy, by Piotr nie zmienił zdania. Musiała otworzyć mu tylną furtkę, przez którą mógł się jeszcze wycofać.
– Powiedz mi, czy naprawdę tego chcesz. Bo jeżeli robisz to tylko dla mnie… – zaczęła, ważąc starannie każde słowo.
– Robię to dla nas – przerwał jej niecierpliwie. Przyciągnął ją znów do siebie, objął mocno i pocałował w czubek głowy. – Długo o tym myślałem i to jest jedyne rozwiązanie. Dla nas obojga. Bo kiedy ty będziesz szczęśliwa, to ja też.
– Nie będę nigdy szczęśliwa, jeżeli ty będziesz cierpiał.
– Nie będę. Obiecuję. Do szczęścia wystarczysz mi ty. Reszta sama się ułoży.
– Wobec tego od razu skontaktuję się z właścicielem i powiem mu, że się zdecydowaliśmy. – Poderwała się, jednocześnie obserwując jego reakcję.
Poddawała go w ten sposób ostatniej i chyba najważniejszej próbie. Tylko tak mogła się przekonać, czy jest szczery, przede wszystkim sam ze sobą. I czy po pewnym czasie nie pożałuje swojej decyzji.
– Rezerwuj – oznajmił tak zdecydowanie, że w jednej chwili straciła ostatnie wątpliwości.
Odszukała prędko ogłoszenie i… zmartwiała.
Było nieaktualne!
Dom został sprzedany.
Komuś innemu…
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Jak ze snu Copyright © by Renata Kosin, 2022
Świąteczny pocałunek Copyright © by Dorota Milli, 2022
Prezent Copyright © by Krystyna Mirek, 2022
Obietnica Copyright © by Agnieszka Olejnik, 2022
Ślady na śniegu Copyright © by Alek Rogoziński, 2022
Gwiazdkowa królowa Copyright © by Joanna Tekieli, 2022
Cud przed-narodzin Copyright © by Karolina Wilczyńska, 2022
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Zdjęcie na okładce: © Magdalena Wasiczek / Arcangel
Redakcja: Katarzyna Wojtas
Korekta: Marta Akuszewska
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-420-1
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.