Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
17 osób interesuje się tą książką
Podobno nie ma zbrodni idealnej. Niektórzy mordercy są jednak bardzo sprytni. Nie mają skrupułów, wyrzuty sumienia nie mącą im precyzji myślenia. Zdają się nie mieć ludzkich cech, a przede wszystkim słabości.
Ale dla pewnego mordercy słabością jest Majka Sokołowska. Dziewczynka, która widziała zbyt wiele. Jedyny świadek zbrodni. Rozwiązała już swoją zagadkę. Uratowała wiele osób. Ma prawo w spokoju zbudować nowe życie.
Bo czy warto ryzykować szansę na miłość, bezpieczeństwo, a nawet życie, by ocalić kogoś, kto tak bardzo ją zawiódł?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 285
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Stare zbrodnie są jak drzewa. Głęboko zapuszczają korzenie, a ich nitki rozrastają się mocno. Zmieniają życie coraz większej liczby osób. Niewyjaśnione osadzają się w ludziach. Złe konsekwencje niosą się w kolejne pokolenia. Ale choć wiele zbrodni pozostaje nieodkrytych, a niektóre dowody są doskonale ukryte, to jednak przestępstwo zawsze zostawia po sobie ślad. I może on się odnaleźć w najmniej spodziewanym momencie.
ROZDZIAŁ 1
Janka Karboska przygotowywała posiłek. Pierwszy raz od wielu lat robiła to samodzielnie. Trzęsły jej się ręce i co rusz zerkała w okno. Męża nie było w domu od dwóch tygodni. Najlepszych czternastu dni jej życia.
Za moment miał wrócić ze szkoły młodszy syn, starszy obiecał, że wpadnie na kolację w sobotę.
Jak normalnie – pomyślała, po czym zaplotła drżące dłonie i poprawiła talerze. – Jak przerażająco normalnie!
Znów spojrzała za okno. Męczyły ją złe przeczucia.
Czternaście dni to naprawdę dużo. Prokuratura, która zdołała na taki czas zatrzymać jej męża, wykazała się sporą siłą. Ale Janka nie miała złudzeń. To nie będzie trwało wiecznie.
Oskar znajdzie sposób, by się wydostać na wolność. Jeszcze tylko nie wiedziała jaki.
Adwokat niczego jej nie mówił, a ona też do niego nie dzwoniła. Bała się nowych wieści. Czasem Majka wpadła porozmawiać, ale również nie miała żadnych istotnych informacji. Sprawa była prowadzona przez krakowskie służby i żadne przecieki nie docierały do Borków, miasteczka żyjącego na obrzeżu wielkich spraw.
Ale Janka wiedziała, że zmiana nastąpi niebawem. Jeśli ktoś przez lata egzystuje w stanie wysokiego zagrożenia, robi się niezwykle czujny. Miała wrażenie, że nawet powietrze drży w określony sposób, wibrując ostrzeżeniem.
Położyła sałatkę na stole. Zwyczajne rzeczy sprawiały jej tak wiele przyjemności. Ukrywanej. Nie miała odwagi się przyznać się do niej nawet przed sobą. Odwykła zupełnie od takich uczuć. Ale przede wszystkim wiedziała, że musi być ostrożna. Nie wolno jej się przyzwyczajać. To przecież nie potrwa długo. Taka niezwykła chwila wytchnienia. Cisza i spokój w domu. Możliwość decydowania o sobie choć w najprostszych sprawach.
Żadnych ochroniarzy ani groźnych psów. Suchy – zaufany pracownik jej męża – zabrał je zaraz po aresztowaniu swojego szefa. Natychmiast. Jakby się bał, że mogą zacząć gadać i sypać pracodawcę. Ale płonne obawy. Nawet gdyby amstafy potrafiły opanować ludzki język, nie pokonałyby strachu przed burmistrzem Karboskim. Na razie nikt się na to nie zdobył. Miasto pokryła gęsta, duszna mgła milczenia.
W czasach, gdy ludzie mają inne zdanie na każdy, najbardziej nawet błahy temat, toczą wojny o wszystko, ustawiając się na skrajnych biegunach, w tej jednej sprawie porozumieli się błyskawicznie i to nawet nie kontaktując się ze sobą. Nikt nic nie wiedział. Nie sposób było znaleźć świadków żadnej działalności burmistrza. Mało brakowało, a okazałoby się, że nikt nie zna tego najważniejszego mężczyzny w mieście, który od ponad dwudziestu lat sprawował tu władzę. Interesował się każdą sprawą, wszędzie miał sieci powiązań.
Kiedy szedł przez rynek, kłaniali mu się powszechnie mieszkańcy w każdym wieku. Lepiej było pozostawać z nim w dobrych stosunkach. Załatwiał pracę, dawał pozwolenia. Lubił o wszystkim wiedzieć. Wszędzie miał znajomych.
Do czasu aresztowania.
W ciągu dwóch tygodni nie miał kontaktu z nikim prócz dobrze opłaconego adwokata.
Bez względu na decyzję sądu miasto wydało już wyrok. Wieść o tym, że burmistrza aresztowano pod zarzutem morderstwa, błyskawicznie przebiegła przez wszystkie łącza informacyjne.
Groza złapała ludzi za gardła. Bardzo skutecznie. Uwierzyli.
Ale o ile do tej pory o każdej miejscowej sprawie dyskutowano zawzięcie w sklepach, urzędach, na ulicach i w domach, o tyle teraz zapadła cisza. Ludzie zbiorowo doszli do wniosku, że nic nie wiedzą. Nie słyszeli, nie widzieli, nie mają zdania.
Prokuratura co rusz zderzała się z tym murem milczenia. Czas płynął, a decydujący dowód w sprawie wciąż pozostawał nieodnaleziony.
Janka drżącymi dłońmi nalała kompotu do szklanek, a potem przyjrzała się z dumą jego ciemnoczerwonej barwie. Kiedyś, dawno temu, umiała bardzo dobrze gotować i lubiła to. Ale mąż stopniowo odsunął ją od wychowania dzieci, prowadzenia domu. Wszystko powierzył wynajętym pracownikom, a jej zakazał podejmowania jakichkolwiek decyzji.
Usłyszała kroki na schodach i uśmiechnęła się. Szybko, ukradkowo, tylko na moment. Mogła sobie na to pozwolić. Wiedziała, że to nie on! Jego wyczuwała bezbłędnie.
Odwróciła się.
Igor położył plecak na krześle. W ruchach syna też czuło się tę ostrożność dziecka długo żyjącego w strachu. Spojrzała na niego i serce ścisnęło jej się ogromnym bólem. Jak mogła na to pozwolić?!
Chłopiec był bardzo chudy. Mało jadł, choć w domu niczego nie brakowało. Mógł sobie pozwolić na każdą zachciankę, a jednak rzadko z tego korzystał. Teraz niepewnie rozglądał się dookoła.
– Ojca wciąż nie ma? – zapytał cicho.
– Nie – odpowiedziała, po czym podeszła do niego. Nie wiedziała, czy może go pogłaskać po głowie. Dotknąć. Od dwóch tygodni brała inne leki. Powoli czuła się lepiej. Nie była już taka otępiała i smutna. Ale dramat w ich domu trwał latami i niestety jego skutki okazały się bardzo głębokie. Prawie nie znała własnego dziecka.
Jednak położyła mu dłoń na ramieniu. Zaryzykowała.
– Słyszałem, że stara się o zwolnienie. – Jego słowa sprawiły, że skuliła się w sobie i cofnęła dłoń.
– Kto ci powiedział? – zapytała, czując, jak strach momentalnie zaciska jej gardło. – Ludzie uparcie milczą i ja niczego nie zdołałam się dowiedzieć – dodała.
– Syn Baniaka – odparł szybko. – Pamiętasz? Mówiłem ci o nim. Jego ojciec był policjantem. Brat też. Jacek przyjaźni się ze mną – dodał z pewnym zdziwieniem. – I nie przeszło mu nawet po aresztowaniu.
– To dobrze – ucieszyła się. Znów tylko na moment. Dobre i te ułamki, chwile, choćby malutkie, upragnionej normalnej codzienności, zanim nadejdzie katastrofa. Wiedziała, że to się stanie.
– Na razie o tym nie myśl – dodała i nałożyła na talerze makaron. Nieco rozgotowany, bardzo miękki. Oboje taki lubili i od dziesięciu lat nie mieli go w ustach. Do tego zwykły sos z torebki.
– Ale pachnie. – Igor postanowił wziąć udział w grze. Cieszyć się krótką chwilą. I tak nie mieli innego wyjścia. Ojciec wróci i wszystko im zabierze. Przyjdzie się zmierzyć z jego wielkim gniewem i żadne z nich nie da sobie z tym rady. Nawet nie będą próbowali.
Jednak wspomnień nikt człowiekowi ukraść nie może. Igor nie miał zbyt wiele siły. Zniszczono ją, jeszcze kiedy był dzieckiem. Ale na tyle było go stać, by nie wpuścić ojca do tej jednej chwili. Należała tylko do nich.
Uśmiechnął się słabo do mamy. A potem zanurzył widelec w makaronie. Jedli to, na co mieli ochotę. Takie małe zwycięstwo. Na ich miarę. Miękki makaron w ulubionym sosie. Gdyby ktoś spojrzał z boku, zobaczyłby banalny obraz pospolitej potrawy i dwojga zwyczajnych ludzi. Ale dla nich zachodziła tutaj prawdziwa rewolucja.
ROZDZIAŁ 2
Majka czuła złość. Czasem gniew. Wściekłość. Wszystkie te uczucia, głęboko zakopane, istniały w niej zawsze. Terapeuta bezskutecznie próbował do nich dotrzeć.
Za to burmistrzowi Karboskiemu ta sztuka udała się bardzo szybko.
Do tej pory Maja, siedmioletnia dziewczynka, która stała się świadkiem zabójstwa swojego taty, nie miała do kogo zwrócić się ze swoimi gniewnymi pytaniami. Dlaczego to się stało? Czemu spotkało właśnie ją? Jak to możliwe, że to rodzice, te osoby, które najbardziej powinny chronić i wspierać dziecko, najmocniej je skrzywdziły? Zupełnie nie sprawdzili się w swojej roli. Ani tata, ani mama.
Nie umiała się jednak na nich złościć. Zbyt dobrze rozumiała mechanizmy, które ich do tego doprowadziły. W pewnym sensie oni oboje też byli ofiarami. Wzrok kierował się więc w stronę dziadków, ale tam prawdopodobnie było tak samo. Wychowani przez niedojrzałych, uginających się pod różnymi problemami rodziców niewiele mieli do ofiarowania. I tak dalej w przeszłość, w pokolenia.
Miała wrażenie, że jej dłoń wpada w tunel czasu. W nicość. Nie mogła się na nikim oprzeć. Cała długa linia cierpienia.
Mogła oczywiście złościć się na Boga, co też czyniła. Ktoś przecież musiał przyjąć odpowiedzialność za kształt tego świata, choć lista chętnych ziała pustką. Każdy miał jakieś wytłumaczenie.
Pewnie burmistrz Oskar Karboski też miał swoje powody, dla których kiedyś zaczepił Olka, jej ojca, namówił do ciemnych interesów, w końcu stał się przestępcą. Tylko że ona ich nie znała i nie chciała poznać. Była na niego wściekła.
Temat nie istniał w głośniej dyskusji mieszkańców miasta. Ale po cichu trwał. Wiele osób zastanawiało się, w jaki sposób Karboski wywinie się z rąk sprawiedliwości. Co do pozostałych kwestii nie było bowiem wątpliwości. Jest winny i ujdzie mu to na sucho.
Majka wiedziała, co zrobi jej największy przeciwnik. Zrzuci winę na ojca.
Aleksander Sokołowski przestanie być miejscowym bohaterem. Ze ściany komisariatu zniknie tablica z jego nazwiskiem. Oskar Karboski rzuci się na niego. Oszkaluje, opluje, oskarży o poważne przestępstwo. Być może nawet niejedno.
W mieszkaniu rozległ się dźwięk odpadającego tynku. Majka robiła remont. Nowe otwarcie. Reset.
Właśnie jedną dłonią skuwała tynk w sypialni rodziców. Druga ręka, wciąż w gipsie, przytrzymywana była na kolorowej chuście. Malarz pokojowy, który miał przyjść za godzinę, pewnie się zdziwi, ile zdołała od świtu zrobić jedna dziewczyna drobnej budowy, na dodatek ze złamaną ręką.
Pewnie nie wyobrażał sobie nawet, jakie emocje wyładowywała na tej ścianie. Jak wielki gniew. Sięgający do podstaw, na których zbudowany jest świat. Skrzywdzonego, całkowicie niewinnego dziecka. Ale też młodej dziewczyny, której ktoś teraz chciał odebrać jeszcze więcej. Nędzne resztki, jakie miała. Pamięć o tym, co ojciec zrobił dobrego. Bo i takie miał momenty. Żałował, chciał się zmienić, próbował to naprawić. Nieudolnie, za późno, nieskutecznie, ale jednak się starał. Za swoje błędy zapłacił najwyższą cenę. Nie trzeba więcej. Nie był mordercą!
Majka mocniej zaatakowała ścianę. Musiała coś wymyślić. Pilnie. Ta cisza w temacie nie wróżyła nic dobrego.
Zadzwonił dzwonek do drzwi, więc dziewczyna pobiegła tak szybko, jak tylko pozwalał na to gips, przekonana, że punktualny fachowiec chce już rozpocząć pracę. Nie wiedziała jeszcze, że punktualny fachowiec to coś niezwykle rzadkiego i raczej mało prawdopodobnego. Po raz pierwszy w życiu robiła remont. Toteż zdumiała się, gdy po drugiej stronie zobaczyła panią Baniakową, mamę Michała. Przyszła dziś wcześniej niż zwykle.
Przez chwilę ujrzała w jej oczach wszystkie niewypowiedziane słowa, bo kobieta błyskawicznie ogarnęła sytuację. Dostrzegła pył z tynku we włosach Majki, brudną dłoń i ubranie, więc bez trudu domyśliła się, czym dziewczyna się właśnie zajmowała. Obolała, wciąż na chorobowym z powodu niedawnych ciężkich przeżyć, z nakazem od lekarza, by odpoczywała i się nie przemęczała!
Majka już miała zamiar westchnąć ciężko i odeprzeć pełne troski argumenty, które niestety zbyt często przyjmuje się jak ględzenie, ale nie miała takiej szansy. Pani Baniakowa uśmiechnęła się tylko i bez jednego słowa komentarza weszła do środka.
– Dzień dobry, kochana – powiedziała. – Miałam nadzieję, że cię zastanę. Przywiozłam ci zakupy.
– Naprawdę? Dziękuję. – Majka się zmieszała. Nie bardzo umiała przyjmować takie serdeczne gesty i wciąż się do tego nie przyzwyczaiła.
– Spokojnie – odparła pani Baniakowa, która chyba wszystko rozumiała. – Jak tylko znów będziesz mogła jeździć samochodem, dam ci spokój. Ale na razie to nie problem. Nic takiego zresztą nie przywiozłam. Trochę pieczywa, kawałek ciasta i parę rzeczy do kanapek. Obiad sobie zamówisz?
– Pewnie. – Majka kiwnęła głową.
Od momentu, kiedy wyszła ze szpitala, a Michał wyjechał na studia do Katowic, była poddawana dyskretnej, ale dość skutecznej opiece, jak również kontroli ze strony jego mamy. I co bardzo dziwne, nie broniła się. Jakby straciła całą swoją moc stawiania oporu. Jedzenie pani Baniakowej gładko przechodziło przez jej zasznurowane stresem gardło, karmiąc ją na wielu poziomach. Odżywiało nie tylko szczupłe ciało, lecz także wychudzoną duszę.
Nikt nigdy o nią nie dbał. Zawsze musiała być samowystarczalna. Nawet w czasach, gdy żyli jeszcze rodzice, wiecznie zajęci wzajemnym konfliktem i nieszczęśliwą miłością, była sama. Wyrosła w przekonaniu, że nie potrzebuje nikogo, da sobie radę.
Jednak starcie z Rząskim pokazało, że trzeba mieć szacunek wobec niebezpieczeństw życia i własnych sił. Bo nie ma z nim żartów. Za chwilę miała się zmierzyć z o wiele trudniejszym przeciwnikiem i musiała się wzmocnić. Nigdy nie była tchórzem, więc teraz też śmiało spojrzała w oczy tej prawdzie, że nie jest samowystarczalna.
– Dziękuję – powiedziała i usiadła przy kuchennym stole, jak co dzień rano od momentu powrotu ze szpitala. A pani Baniakowa zaczęła jej przygotowywać śniadanie. Jakby to było zupełnie naturalne. Poruszała się po tej kuchni z całkowitą swobodą. Ona jedna nie spoglądała z przerażeniem na przedpokój, gdzie wiele lat temu leżały zwłoki Aleksandra Sokołowskiego. Jakby nie miała żadnych skojarzeń.
Teraz odbywał się tu remont, by choć trochę uwolnić to miejsce od duchów przeszłości.
Kuchnia trwała w nienaruszonym stanie, ale wszędobylski pył wdzierał się tutaj każdą szparą. Pani Baniakowa zdawała się mieć dwanaście rąk. Wycierała stół i blaty, przekrawała bułki, parzyła herbatę, kroiła pomidory – wszystko jednocześnie. I do tego jeszcze rozmawiała, opowiadając o tym, że młodszy syn świetnie sobie radzi z matematyki i ona ma ogromną nadzieję, że dostanie się na studia informatyczne bez problemu.
O Michale nigdy nie wspominała.
– To niesamowite – powiedziała Majka po chwili, kiedy już śniadanie zostało położone na stole – że robi pani dla mnie to wszystko. Obie przecież wiemy, że w mojej historii z Michałem nie będzie happy endu – powiedziała cicho, po czym spojrzała na nią czujnie.
Może pani Baniakowa nie zdaje sobie z tego sprawy?
Majka za wszelką cenę chciała uniknąć sytuacji, by ta kobieta troszczyła się o nią, mając nadzieję, że dzięki temu pomoże synowi. Za nic nie chciała stwarzać fałszywej nadziei, choćby miała tutaj paść z głodu. Zresztą dała radę zrywać tynk jedną ręką, kanapkę też sobie przygotuje.
Jej dłoń, która właśnie prowadziła bułkę do ust, zatrzymała się. Pani Baniakowa odwróciła się. Spoważniała.
– Wiem o tym – powiedziała. – Myślisz, że jestem naiwna? Nigdy bym nie zbudowała prawdziwej rodziny i nie przeprowadziła jej przez kilka życiowych zakrętów, gdyby tak było.
To fakt. Mama Michała mimo całej serdeczności sprawiała wrażenie konkretnej kobiety. Majka kiwnęła głową, po czym westchnęła. To dobrze, że się rozumiały, ale nie zrobiło jej się od tego lżej. Michał z powodu Majki zmienił wiele we własnym życiu i nic dobrego nie otrzymał w zamian. Nie żałowała swojej decyzji, ale było jej przykro.
– Przepraszam – powiedziałam Majka. – Przyjechałam tutaj w zupełnie innym celu. Nie szukałam żadnego związku.
– Wiem – przytaknęła pani Baniakowa. – To nie twoja wina. Michał sam wybrał. Jest dorosły. Widocznie tak mu w sercu grało.
– A co z Justyną? Macie jakieś informacje? Wiecie, jak ona się trzyma?
Była dziewczyna Michała źle zniosła ich rozstanie i Majka ostatnio coraz częściej o niej myślała. Ile jest takich pobocznych wątków w historii każdego człowieka? Zwyczajne, pozornie nic nieznaczące wydarzenie wpływa na czyjeś życie, radykalnie je zmieniając. Gdyby nie przyjazd Majki, może Justyna i Michał byliby już małżeństwem? Spokojnie układaliby sobie los według dobrze znanych i sprawdzonych standardów. Dwie szczęśliwe rodziny połączone miłością zakochanych ludzi. Na pewno szybko pojawiłoby się dziecko. A Michał byłby dobrym ojcem, bo wzór na to miał wdrukowany w mózg, wpisany w podświadomość. Całe dzieciństwo obserwował swojego tatę. Wiedziałby, co robić, odruchy działałyby same, a rodzice by mu pomogli.
– Justyna jakoś się trzyma – powiedziała pani Baniakowa. – Opowiem ci o niej, ale jedz.
Majka posłusznie ugryzła kawałek bułki. Chrupiąca skórka bardzo jej smakowała. Napiła się herbaty, patrząc, jak mama Michała sprawnie parzy kawę. To dało się bez problemu zrobić jedną ręką, ale Majka od rana nie miała jeszcze na to czasu.
– Jesteśmy w kontakcie – powiedziała pani Baniakowa. – Spotykamy się. To nie jest takie łatwe, ale pomyślałam, że to źle gwałtownie zrywać relację, która była tak bliska. Odwiedziłam je obydwie: mamę Justyny i ją samą. Popłakałyśmy sobie razem, porozmawiałyśmy. Jest nam wszystkim nieco lżej.
– To moja wina – powiedziała Majka, a dłoń z pożywieniem znów wylądowała na talerzu.
– Nie twoja – zaprotestowała pani Baniakowa. – O tym też rozmawiałyśmy. Justyna jest teraz rozbita, bo całe jej życie kręciło się wyłącznie wokół Michała. Nagle znalazła się w pustym polu. To też trochę nasza wina, moja i jej matki. Nakręcałyśmy ją w tym kierunku, nie przygotowałyśmy na to, że może być różnie. Przecież rozstanie jest wersją możliwą, a nikomu nawet raz nie przyszło do głowy. Człowiek nie chce wierzyć w takie rzeczy, na przekór statystykom, realiom i wszystkiemu, co widzi dokoła. Zamykasz oczy i starasz się wierzyć, że w twoim przypadku to się nigdy nie stanie.
Majka słuchała, chłonąc każde słowo.
– Analizowaliśmy wszystko z mamą Justyny, kiedy ona poszła już do siebie. Teraz z perspektywy czasu widać, że to się już psuło dużo wcześniej, zanim ty przyjechałaś. Ale tego też nikt z nas nie chciał zobaczyć.
– Bardzo to przykre – powiedziała Majka.
– Owszem – przyznała pani Baniakowa.
– Może gdyby nie ja, naprawiliby kryzys? – Majka wciąż czuła się winna. Nie miała Michałowi nic do zaproponowania, a odebrała mu to, co sobie wcześniej poukładał.
– Może… – Tym razem pani Baniakowa jej nie pomogła. – Ale to już nieistotne. Gdybanie nie pomaga. Jedz.
– Dlaczego pani się mną tak opiekuje? – zapytała znowu. Mama Michała usiadła naprzeciwko niej. Złożyła dłonie na blacie stołu, a potem westchnęła. Majka wiedziała, że teraz dostanie szczerą, rzetelną odpowiedź.
– Powodów jest dużo – odparła. – Po pierwsze, to nie twoja wina – podkreśliła. – Nikogo nie chciałaś skrzywdzić. Michał podjął swoją decyzję. Jest dorosły. Po drugie, bez względu na to, jak to wygląda z twojej strony, dla mojego syna jesteś bliską osobą i wiem, że chciałby, żebyśmy się tobą zaopiekowali. Robimy to więc dla niego. A po trzecie, to miasto ma swoje wady, ale wciąż jest małą społecznością, co oznacza, że ludzie trzymają się razem i czują się za siebie odpowiedzialni. Ty jesteś nasza.
Majka zadrżała. To było jak cios między oczy. Na dodatek zupełnie niespodziewany. Kiedy kompletnie się rozluźniła i skupiła na Michale, jego mamie, na bułce i ciągle spadającym z niej pomidorze, nagle dostała takie mocne uderzenie.
„Jesteś nasza”.
Aż jej się słabo zrobiło od tych słów. Nigdy do nikogo nie należała. Nie czuła się nawet częścią własnej rodziny, bardziej takim dodatkiem do taty i mamy, do ich wielkiej nieszczęśliwej miłości. Tym bardziej nie była u siebie w mieszkaniu ciotki, która wychowywała ją po śmierci ojca i na każdym kroku dawała jej to do zrozumienia. Do tej pory płaciła za czynsz, ale nie miała odwagi przełożyć choćby jednej rzeczy w mieszkaniu, które odziedziczyła. Zachowywała się tam jak w muzeum, gdzie nie wolno dotykać eksponatów. A tu nagle takie słowa!
Zamrugała. Nie płakała, nie miała takiego zwyczaju, a już na pewno nie publicznie. Tylko w wyjątkowych sytuacjach. Szybko otarła łzy. Wiedziała, że musi natychmiast zmienić temat. Panicznie poszukiwała więc czegoś, co odwróci uwagę pani Baniakowej. Nie miała złudzeń, że cokolwiek pozostało niezauważone, po prostu nie chciała, by o tym rozmawiały. Czuła, że nie udźwignie.
– Karboski niedługo wyjdzie na wolność – powiedziała szybko, a potem wypiła pół filiżanki kawy.
– Istnieje taka obawa. – Pani Baniakowa nie naciskała na kontynuację poprzedniego tematu. – Mój mąż też tak mówi. Na pewno zrobi wszystko, co w jego mocy. A tej wciąż ma sporo.
– Ten człowiek zrzuci winę na mojego ojca! – powiedziała Majka z żalem. – Ale on tego nie zrobił! – dodała z mocą. – Wiem o tym na pewno. Chociaż niestety był przy tym. Nie ma jednak żadnych dowodów na niewinność taty, a na pewno linia obrony naszego burmistrza będzie mocna.
– Nic nie znalazłaś w mieszkaniu? – Pani Baniakowa rozejrzała się wokół.
– Nie. – Majka pokręciła głową. – Tylko ten pierścionek, zdjęcie i jeszcze jedna prywatna rzecz, które były w pudełku. To wszystko. Zacisnęłam zęby i przekopałam każdą szafkę. Wyniosłam meble z sypialni, salonu i mojego pokoiku. Ludzie, którzy to zabierali, pomogli mi przejrzeć każdą rzecz. Każdą – podkreśliła.
– Wiem. – Mama Michała położyła dłoń na jej ręce. A Majka nie cofnęła swojej. To też był swoisty fenomen. Dotyk tej kobiety bardzo jej pomagał, choć do tej pory każda bliskość wzbudzała w niej opór. – Musimy być gotowi na wszystko, tak mówi mój mąż – dodała. – Na razie dla prokuratury najważniejsze jest, żeby wskazał miejsce, gdzie ukrył zwłoki. Nie mamy zbyt dużo przecieków. Ale w związku z tym, że w mieście nic się nie dzieje, można wnioskować, że Karboski jak na razie nic nie powiedział. Nie oskarżył twojego ojca.
– Ja wiem, gdzie to może być! – Majka nagle się zerwała. Pobiegła do salonu, gdzie jeszcze nie tak dawno zostały zakupione przez ojca drogie meble, a teraz leżał tylko zwykły materac, a pod ścianą stało kilka kartonów. Pochyliła się nad jednym z nich, po czym z pudełka wyciągnęła zdjęcie. Przedstawiało kawałek odrapanego muru i krzak. – To musi być tutaj! Nie będziemy czekać na jego łaskę. Jeszcze dzisiaj pojadę do tego sklepu jubilerskiego i porozmawiam z bratem zamordowanego chłopaka. Przecież rodzinie najbardziej na tym zależy. Wyobrażam sobie, co muszą czuć. Tyle lat nie mieli pojęcia, co się z nim stało. Teraz już wiedzą, ale nie mogą go pochować. Po raz kolejny będą musieli to wszystko przeżyć. Na pewno im zależy, żeby sprawa się zakończyła.
Mina mamy Michała wyraźnie mówiła, że Majka nie jest odpowiednią osobą do tej roli. Jednocześnie kobieta podjęła błyskawiczną decyzję, by się nie wypowiadać.
– Co zamierzasz zrobić? – zapytała tylko.
– Weźmiemy samochód, przejedziemy się po mieście i sprawdzimy każdy mur, obok którego rośnie krzak. W końcu ileż tego może być w takim niewielkim miasteczku?
Pani Baniakowa ciężko westchnęła.
– To nie takie proste. Jak to sprawdzicie? Trzeba by było kopać pod każdym. Krzak na pewno się zmienił przez ten czas. Muru może już nie ma. Minęło wiele lat.
– Może – przyznała Majka. – Ale zawęzimy krąg. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Cywilizacja. Zarząd zieleni pilnuje, żeby miasto dobrze wyglądało. Ile jest murów, obok których rosną dzikie krzaki? Jeśli dawno go wycięli, to wtedy będziemy się martwić, ale chociaż spróbujmy.
Mama Michała myślała intensywnie. Nie dawała tej akcji większych szans, ale przede wszystkim chciała chronić Majkę. Oboje z mężem byli zgodni, że do czasu, gdy burmistrz Karboski dostanie wyrok, należy zachować szczególną ostrożność.
– Nie mam pojęcia, kto mógłby z tobą pojechać – zastanawiała się intensywnie. – Komendant Mirski wyszedł już ze szpitala, ale czuje się słabo. Mój mąż może by pomógł? Zna miasto i pamięta wciąż, jak wyglądało dawno temu. Michała oczywiście nie ma. Pewnie by chciał, ale nawet nie będę mu dawać znać. Musi się teraz uczyć, jest mu ciężko.
– Lepiej nie. – Majka szybko przyznała jej rację. Nie chciała, by ten chłopak cokolwiek jeszcze dla niej rzucał. Medycyna wymaga sporo poświęcenia, zwłaszcza kiedy się zaczęło dwa tygodnie później niż wszyscy. A on tak długo czekał, by móc studiować. – Kogoś znajdę – powiedziała. Skończyła jedzenie, wypiła herbatę, dokończyła kawę.
Pani Baniakowa siedziała obok w milczeniu. To w niczym nie przeszkadzało. Za oknem znów zaczął padać deszcz. Jesień w tym roku była wyjątkowo nieżyczliwa wobec ludzi.
Majka pomyślała o młodym mężczyźnie zakopanym gdzieś bez litości. O jego ojcu, który do końca swoich dni miał nadzieję, że tajemnica kiedyś zostanie rozwikłana. Dziewczyna najlepiej wiedziała, jak bardzo potrafią ciążyć rodzinne sekrety.
Nagle poczuła dreszcz. Zrobiło jej się zimno.
– Boję się – usłyszała swój cichy głos, po czym drgnęła zaskoczona, że w ogóle to powiedziała.
Pani Baniakowa wstała. Objęła ją szybko, ale zaraz potem się odwróciła. Zaczęła odkładać kubki do zlewu i dopiero wtedy Majka poczuła prawdziwe przerażenie. Nie liczyła na wiele, ale spodziewała się chociaż paru słów pociechy, że wszystko będzie dobrze i sobie poradzi. Jednak mama Michała się na to nie zdecydowała. W gruncie rzeczy i ona miała mnóstwo obaw. Coraz więcej. Nie chciała pocieszać Majki, zagłuszać tego ostrzegawczego głosu. Był ważny.
Zerknęła na Majkę i dostrzegła w jej oczach wszystkie targające nią uczucia. Nie tylko strach, lecz także nadzieję i odwagę. Teraz już rozumiała, dlaczego Michał tak szybko się w niej zakochał. Ta dziewczyna miała w sobie coś takiego, co rwało za serce. Człowiek chciałby jej dać poczucie bezpieczeństwa, odrobinę szczęścia. Jak maluchowi z domu dziecka, który stoi przy drzwiach i wielkimi oczami patrzy z nadzieją na przechodzących ludzi, licząc na to, że ktoś go zabierze.
Jednak pani Baniakowa naprawdę nie była naiwna. Miała sporo podejrzeń w stosunku do burmistrza Karboskiego już dużo wcześniej. Nawet gdy nie istniało nawet podejrzenie, że może on być mordercą. Teraz wiedziała, że może posunąć się do wszystkiego. A policja w Borkach jest słaba.
Kto ochroni Majkę? – to pytanie kołatało jej w głowie, kiedy wspólnie posprzątały kuchnię. Obejrzały postępy prac w sypialni, poodkurzały w salonie i przewietrzyły pomieszczenie. Wilgotne powietrze wdarło się do wnętrza. Fachowca wciąż nie było, Majka musiała więc na razie zostać w mieszkaniu i czekać na niego. Pani Baniakowa pożegnała się, po czym wyszła, zabierając ze sobą wszelką dobrą energię.
Majka usiadła na materacu. Oparła głowę na zdrowej ręce, drugą umieściła ostrożnie na kolanach. Już nie bolało tak bardzo jak na początku, ale wciąż czuła rwanie w tym miejscu i ogólny dyskomfort, z powodu którego słabo też spała. Źle to na nią wpływało.
Potrzebowała odpoczynku. Póki co jednak taka perspektywa słabo się rysowała.
Majka nie chciała tej ciągłej walki, lecz historia rodziców nie dawała jej spokoju. Nawet teraz, gdy znalazła już prawdę, na której tak jej zależało.
Ojcowie jedli kwaśne winogrona, a dzieciom cierpną usta. To znane powiedzenie. Majka uważała je za bardzo niesprawiedliwe.
Od czasu pobytu w szpitalu chciała zacząć własne życie. Zostawić to wreszcie za sobą. Ale nie wystarczy odnowić ścian, sprzedać mebli i pozbyć się niepotrzebnych rzeczy. Stare sprawy czasem przyklejone są do człowieka stanowczo zbyt mocno.
ROZDZIAŁ 3
W mieszkaniu panowała cisza. Rysiek Mirski wyszedł z łazienki.
Dzwonek do drzwi go zaskoczył. Córka z mężem wyszli do pracy, maluchy w przedszkolu. Nie wspominali, że na kogoś czekają.
– Pewnie kurier – wyszeptał i pospieszył do drzwi. Jeśli dzieciaki na coś czekały, nie można było tego przegapić. Szybko nacisnął przycisk.
– Cześć, staruszku – usłyszał i już miał się obrazić, gdy rozpoznał głos Jóźwiaka.
– Co tu robisz? – zdziwił się.
– Stoję pod wejściem i czekam, aż mnie wpuścisz.
– W pracy nie jesteś?
– Przestań zadawać głupie pytania, bo znowu będą plotki o inteligencji policji w Borkach. Skoro jestem tutaj, to chyba jasne, że nie na komisariacie. Wpuść mnie wreszcie. Mam sprawę.
Rysiek nacisnął guzik i po chwili zobaczył przyjaciela. Ucieszył się.
– Jak to miło, że robota przychodzi do mnie – powiedział.
– A co? Stęskniłeś się za nami?
– Nawet trochę… – odparł Mirski z pewnym wahaniem. – Przez tyle lat zawsze dzień się zaczynał tak samo. Pracy pełne ręce, a teraz nagle w jednej chwili wszystko się zmieniło. Czuję się stary – dodał z westchnieniem.
– Nie gadaj. – Jóźwiak klepnął go w ramię. – Świetnie wyglądasz.
Mirski mimo woli zerknął w lustro. Od czasu wyjścia ze szpitala starał się tego nie robić, żeby nie widzieć swojej odmienionej twarzy. Cztery razy się już z tego powodu zaciął przy goleniu.
– No nie zachwycaj się tak. – Jóźwiak się roześmiał. – Tylko kawy mi zrób. Jestem teraz zastępcą komendanta, więc okaż stosowny szacunek.
– Ale ci to od razu zaszkodziło – mruknął Mirski. Wszedł do kuchni i włączył ekspres. – Dać niektórym choć odrobinę władzy, to od razu im się w głowach przewraca.
– Wyluzuj. – Jóźwiak usiadł na krześle. – Twoje miejsce wciąż na ciebie czeka. Ale fajnie się tu Agnieszka urządziła. Dobrze się u nich czujesz? – To pytanie zadał ciszej, ostrożnie. Nie miał pewności, czy Rysiek odpowie. A może się zdenerwuje jak zawsze?
– To fakt. – Dawny komendant postawił przed nim kubek. – Ja nie mogę – dodał szybko. – Córka mi zabroniła. Obostrzenia są surowe. – Uśmiechnął się słabo. – Ale fajnie się tu mieszka. Dzieci biegają, hałasują….
Nie dokończył, lecz Jóźwiak domyślił się, o co mu chodzi. U Ryśka w domu zawsze panowała taka cisza.
– Uwierzysz, że Karboski okazał się mordercą? – Usiadł naprzeciwko przyjaciela. – Prawdziwym mordercą. Kimś, kto zabił człowieka.
Jóźwiak pokiwał głową. Też się ciągle nad tym zastanawiał.
– Kogoś, kogo wszyscy dobrze znaliśmy – mówił dalej Mirski. – Niewinnego, sympatycznego człowieka…
– W głowie się nie mieści. – Jóźwiak upił łyk kawy. – Tyle było gadania, że może to ktoś miejscowy. Ludzie narzekali, że pozwalamy, by morderca chodził po ulicach. Ale to było tylko takie plotkowanie.
– Zgadza się – odezwał się Mirski. – Tymczasem to, co odkryli Majka i Michał, okazało się prawdziwie przerażające.
Poczuł nieprzyjemne mrowienie na plecach. Spotykał się z burmistrzem. Nieraz siedział z nim przy stole. Nie lubili się, ale ze względu na sprawowane funkcje często mieli ze sobą kontakt. I teraz nagle uświadomił sobie, że ten człowiek zabił kogoś z zimną krwią, zakopał, a potem patrzył bez słowa, jak rodzina cierpi, szuka, czeka. Do czego jeszcze był zdolny? Granica wydawała się nie istnieć.
Rysiek drgnął, bo nagle zadzwięczał jego telefon. Przyszedł esemes z nieznanego numeru. Spojrzał z ciekawością, bo nie dostawał teraz wielu wiadomości.
Może wreszcie jakieś wieści w sprawie śledztwa? – pomyślał z nadzieją.
Wkrótce
Tak brzmiała treść komunikatu. Tylko jedno słowo. Żadnego podpisu.
Poczuł strach. Mieli coraz mniej czasu. To stawało się oczywiste. Karboski dostał już telefon. Pewnie nigdzie nierejestrowany albo założony na fałszywe nazwisko. To oznaczało, że tam, za kratkami, rośnie w siłę i buduje sobie plany powrotu.
– Patrz – powiedział do Jóźwiaka. – Bestia się budzi. Ale czemu wysyła wiadomość do mnie?
– Majka szuka dowodu na jego winę – powiedział Jóźwiak.
– Co to ma z nami wspólnego? Obaj wiemy, że są takie sprawy, w których żaden dowód nie istnieje. Coś wydarza się nocą, bez świadków, komuś udaje się uniknąć odpowiedzialności. Nikt nie zauważa niczego podejrzanego, ślady spłucze deszcz, zatrze czas. Mijają lata i sprawa staje się niemożliwa do odkrycia.
– No tak bywa – niechętnie przyznał Jóźwiak. Nie chciał wracać myślami do nieodkrytych spraw. Pławił się teraz w chwilowym poczuciu satysfakcji, że przymknęli zarówno Rząskiego, jak i burmistrza.
– My przecież nic nie wiemy! – zaatakował go Mirski. – W ciągu tych dwóch tygodni dokładnie sobie wszystko przemyślałem. Przeanalizowałem tamtą sprawę włamania do jubilera krok po kroku, a także – to go szczególnie bolało, ale nie chciał się przyznać przed Jóźwiakiem – wszystkie swoje rozmowy z Aleksandrem.
Człowiekiem, którego wtedy uważał za swojego najlepszego przyjaciela – dodał w myślach.
Kosztowało go to sporo zdrowia. Szukał jakiejś wskazówki w zachowaniu, słowach, podejmowanych decyzjach. Obolałe na skutek zawału serce z trudem znosiło te wycieczki. Bo nieważne, o jaką kwestię chodziło, i tak za każdym razem kończyło się na Marcie.
Mimo to przeanalizował wieczorne spotkania w mieszkaniu Olka, a także poranne odprawy na komisariacie. Wspólne ślęczenie nad dokumentami, pogoń za nieistniejącymi, nigdy nieodnalezionymi dowodami.
Nic jednak z tego nie wynikło.
Zawsze bowiem, o czymkolwiek by nie myślał, gdzieś w tle widział tylko jedną scenę. Jak Aleksander każe jego narzeczonej oddać pierścionek zaręczynowy, a ona posłusznie to robi, zanim zdejmie także sukienkę, by pójść z nim do łóżka.
Wtedy robiło mu się ciemno przed oczami i wszelkie wspomnienia znikały.
– Hej! – zawołał do niego Jóźwiak, ściągając go z powrotem do jasnej kuchni.
Mirski błyskawicznie oprzytomniał. Wstyd mu było, że tak daleko odpłynął i to w obecności kolegi.
– Nie mnie powinien się bać – powiedział szybko.
– Nawet sobie nie umiem wyobrazić Karboskiego w areszcie – powiedział Jóźwiak. – Szok po prostu. Nie przejmuj się tak. – Spojrzał na Mirskiego, który wciąż ściskał w dłoniach telefon. – Burmistrz chce pewnie wytworzyć atmosferę napięcia, żeby łatwiej mu było zaatakować i postawić na swoim.
Najważniejsze to chronić Majkę – pomyślał Rysiek.
Zatrzymał się przy oknie, a potem przeciągnął i zrobił kilka ostrożnych skłonów. Jóźwiak przyglądał mu się z zaskoczeniem. Ale Mirski poczuł, jak krew szybciej płynie w jego żyłach. Był dokładnie tak samo przejęty jak wtedy, gdy Majka po raz pierwszy pojawiła się na komisariacie.
Czy życie zatoczyło właśnie koślawe koło, by pomóc mu wrócić do tego samego punktu i zrobić coś jeszcze raz? Nie da się cofnąć w przeszłość.
Przełknął gorzkie myśli i wyprostował się. Zaparzył sobie kawę. Z kubka Jóźwiaka tak pachniało, że już nie mógł tego dłużej znieść.
Wsypał łyżeczkę, powstrzymując się wielkim wysiłkiem woli przed dołożeniem drugiej, zagotował wodę w czajniku, zalał i zaciągnął się tym zapachem. Jakby to był narkotyk, a on spragnionym kolejnej dawki nałogowcem. Uwielbiał kawę. Tak długo nie pozwolili mu jej pić. Zamieszał, by fusy opadły na dno, a potem dołożył sobie jeszcze łyżeczkę cukru. Jak szaleć, to szaleć. Raz się żyje. To już wiedział dobrze.
Wziął ostrożnie pierwszy łyk. Gorący napój parzył go w usta, ale uczucie było cudowne. I choć zarówno kardiolodzy, jak i jego siostra, a także wszystkie pielęgniarki zgodnym chórem mówili, że kawa będzie mu bardzo szkodzić i powinien jej kategorycznie w tym stanie unikać, czuł, że wbrew temu wszystkiemu właśnie mu służy. Rozpływa się po jego organizmie i dodaje sił. Stęsknione komórki, przyzwyczajone do codziennej dawki kofeiny, cieszą się niczym rośliny podlane chłodną wodą w letni poranek. Tak samo odżył jak one.
– Będziemy się mieć na baczności – powiedział do Jóźwiaka. – Skoro Karboski nas ostrzegł, to jego błąd.
ROZDZIAŁ 4
– Idziesz z nami na pizzę? – Młodziutka, śliczna brunetka przechyliła głowę i spojrzała na Michała. Już drugi raz proponowała mu wspólne wyjście. Uznał to za mocny komplement, bo roześmiana przyszła pani doktor miała tu spore powodzenie.
– Dzięki, zostaję – odpowiedział jak poprzednio.
– Twoja sprawa – odparła lekko, ale chyba trochę ją zdenerwował. Nawet się nie wytłumaczył dlaczego. Głupio mu było się przyznać, że kiedy oni będą się zajadać ciepłym posiłkiem, pić piwo, integrować i dobrze bawić, on popędzi do swojego małego pokoju wynajętego daleko od uczelni, by wkuwać do nocy. Żal mu było każdej chwili.
– Jakbyś zmienił zdanie, to wiesz, gdzie jesteśmy – rzuciła jeszcze na odchodne, a wzrok towarzyszącego jej chłopaka powiedział Michałowi wszystko.
Trzeba być prawdziwym bałwanem, by odrzucić taką propozycję.
Albo chłopakiem zakochanym w kimś innym. Majka się nie śmiała. Zachęcających gestów też się od niej nie doczekał. A jednak nie mógł przestać o niej myśleć.
Mimo wszystko z zazdrością popatrzył za odchodzącymi studentami. Wyglądali, jakby nauka nie sprawiała im żadnej trudności.
– Nie ogarniasz? – Scena, która przed momentem się tu rozegrała, miała najwyraźniej więcej świadków. Jakiś chłopak stojący pod ścianą oderwał się od swojego podparcia i podszedł bliżej.
Michał kiwnął głową. Jemu mógł się przyznać. Zresztą to pewnie było widoczne.
– Jestem z listy rezerwowej, na razie próbuję nie utonąć, ale prawda jest taka, że walczę o każdy oddech.
– Ja też. – Chłopak wyciągnął dłoń. – Jestem Maciek – przedstawił się. – Matka od zawsze marzyła o synu lekarzu i teraz ponoszę tego konsekwencje. Też ledwo się trzymam, choć jestem tu od początku.
Michał podał mu rękę i uścisnął.
– Fajnie usłyszeć, że ktoś cię rozumie – powiedział. – Ale muszę się zmywać. Do mieszkania mam kawałek z fatalnym dojazdem przez największe korki. Nic fajniejszego nie udało się znaleźć w połowie miesiąca.
– Ja mam wypasiony lokal, matka wynajęła, więc jakbyś chciał wspólnie powkuwać, to zapraszam.
Michał się uśmiechnął.
– Dzięki – odparł. – Dziś nie mogę, ale potem chętnie.
Pożegnał się i pognał w stronę parkingu. Samochody niektórych studentów robiły niezłe wrażenie. Ale parę mandatów udałoby się tu wlepić. Teraz jednak już nie musiał na nie polować. Choć odruch czasem uruchamiał się automatycznie.
Dziś miał inne wyzwania. Przeciskał się przez zatłoczone miasto, w brzuchu burczało mu z głodu i zastanawiał się, jak pochłonąć do jutra ogromną ilość wiedzy, z jaką powinien był znaleźć się na uczelni kolejnego dnia.
Odwykł od nauki, zwłaszcza tak bardzo intensywnej, i teraz miał wrażenie, że jeżeli włoży do swojej biednej głowy jeszcze choćby jedną informację, to wszystko wybuchnie niczym wulkan. I wszelkie te, które znajdowały się tam wcześniej, rozprysną się dookoła.
Nie było mu łatwo się skupić.
Wszystkimi swoimi myślami wciąż był w Borkach przy Majce. Złożył sobie uroczyste przyrzeczenie, że nie będzie na nią naciskał. Nie stanie się żałosnym facetem uganiającym się bez końca za dziewczyną, która go nie chce. Nie miał zamiaru błagać, nieustająco zadawać tych samych pytań ani prosić o łaskę.
Dotrzymanie tej obietnicy kosztowało go jednak bardzo dużo trudu. Udawało się mu właściwie tylko dlatego, że mama codziennie meldowała, co tam słychać. Był jej za to tak ogromnie wdzięczny, że trudno byłoby mu oddać to uczucie słowami. Nie poprosił o pomoc, nie musiał jej tłumaczyć, dlaczego to takie ważne, a ona sama zrobiła wszystko, co było najbardziej potrzebne.
Po pierwsze, zaopiekowała się Majką w sensie fizycznym. Pilnowała, by dziewczyna jadła i spała. Mama osiągała w tej dziedzinie spektakularne efekty. Zwłaszcza kiedy się porównało z tym, jak nieskuteczne były starania Michała. A po drugie, przekazywała mu informacje, że wszystko w porządku, dziewczyna zdrowieje, nic złego na razie się nie dzieje. Karboski siedzi w areszcie, jego sprawa wciąż w toku, ręka Majki trzyma się coraz lepiej.
Gdyby nie te biuletyny – krótkie, choć treściwe – chyba by zwariował i na pewno nie dał rady studiować nawet jednego dnia. Zbyt wiele myśli dręczyłoby go od rana, a wyobraźnia, dla której nietrudno było znaleźć pożywkę, zważywszy na fakt, jakie pomysły potrafiła mieć Majka i jak szybko wprowadzała w życie spontanicznie podejmowane decyzje, rozpędzała mu się szybko. Póki wiedział, że jest w swoim mieszkaniu, porządkuje rzeczy rodziców, robi remont, po zużyciu ogromnej ilości zasobów energii na to, by do niej nie zadzwonić, zostawało mu jeszcze trochę siły, żeby się uczyć.
Zaparkował auto, a potem szybko wszedł do sklepu. Wrzucił do koszyka kilka bułek, kabanosy i sok. Zaczynał się żywić jak Maja. Ale po latach objadania się posiłkami troskliwej mamy takie nowe menu mu smakowało. I miało tę zaletę, że było szybkie w przygotowaniu.
Wszedł do niewielkiej kawalerki, którą udało mu się wynająć. Mieszkanie wymagało pilnego odświeżenia, ale nie narzekał. I tak tylko tu spał i wkuwał.
Zjadł pospiesznie posiłek, przeglądając notatki, po czym zabrał do pracy.
Godzinę później przeszedł się kilka razy po pokoiku, a potem rzucił na podłogę i zrobił kilka pompek. Wypił resztkę zimnej herbaty, po czym sięgnął po butelkę pepsi. Nalał sobie do kubka po herbacie, wcisnął trochę soku ze sflaczałej nieco cytryny i wypił. Otworzył okno, złapał łyk powietrza, przetarł szybko twarz dłońmi, po czym usiadł, żeby uczyć się dalej.
Wziął do ręki notatki, choć litery nieco mu się rozmazywały, a cały organizm odmawiał kolejnych godzin spędzonych na dokładnie tej samej czynności żmudnego wkuwania na pamięć układu kostnego człowieka. To niebywałe, ile małych kosteczek mieści się w jednym zaledwie ludzkim ciele.
Kiedy znów udało mu się skupić na robocie, zabrzęczał telefon. Był od niego uzależniony. Nie wyłączał nawet na chwilę, licząc się z tym, że w każdym momencie mama może przysłać jakąś informację na temat Majki.
Teraz też rzucił się na esemesa chciwie.
Wkrótce
Tak brzmiał komunikat wysłany z nieznanego numeru, a jemu od razu zrobiło się gorąco. Wszystkie nazwy kości jednocześnie wyleciały mu z pamięci, ciało przeniknęło uczucie dziwnego gorąca, na które nie znał jeszcze określenia medycznego, ale wiedział, że ma wiele wspólnego z przerażeniem. Od razu domyślił się, że wiadomość pochodzi od Karboskiego i na pewno dotyczy Majki.
Szykowała się jakaś akcja i ktoś, zapewne burmistrz Karboski, wyraźnie chciał go wystraszyć. Udało mu się to błyskawicznie. Zagrożenie bowiem nie dotyczyło jego samego, tylko kobiety, którą kochał. Dziwnym uczuciem, jakiego nigdy wcześniej nie miał okazji zaznać.
Rzucił jeszcze okiem na notatki, a zaraz potem na telefon.
Co robić? Zadzwonić do niej? Pewnie jak zawsze wyśmieje wszystkie jego ostrzeżenia. Co jej powie? Że dostał esemesa? Przecież Maja doskonale wie, że Karbowski szykuje się do ofensywy. Na pewno nie wyjedzie, nie schowa się ani nie zrezygnuje, tylko dlatego że on ją o to poprosi. Sam nie mógł pojechać do Borków. Jutro z samego rana miał kolokwium, które musiał zdać. W przeciwnym razie naprawdę mógłby całkiem utonąć pod i tak już ogromną górą zaległości.
Pchało go w stronę drzwi, starał się jednak zachować rozsądek i wytłumaczyć sobie, jak bardzo byłoby to bez sensu. Nie pomoże, a straci studia, o których marzył tyle lat. Poprawiał dwa razy maturę, chodził na korepetycje, sprawdzał z utęsknieniem kolejne listy najpierw normalne, a potem rezerwowe.
Odłożył telefon, zacisnął dłonie i wziął do ręki wydrukowane notatki z zajęć. Zaczął powtarzać materiał. Po chwili jednak napisał pospiesznie esemesa do mamy:
Pilnuj jej, proszę Cię. Karboski coś szykuje. I błagam, daj mi znać, gdybyś nabrała jakichkolwiek podejrzeń, że coś jej grozi.
Ogromnie i ponad wszystko szanował swoją mamę za to, że go nie oszuka. W razie czego przyśle wiadomość, choć równie mocno jak on marzyła o jego studiach i była tak bardzo dumna, że wreszcie udało mu się zacząć naukę. Wiedziała, jakie byłyby konsekwencje, gdyby teraz wrócił do Borków choćby na kilka dni. Jednak miał pewność, że nie ukryje przed nim prawdy.
Potem wysiłkiem, od którego miał wrażenie, że jego czaszka rozpada się na większą ilość kawałków, niż ludzki organizm ma w sobie tych cholernych kości, zaczął się uczyć. Co dwie linijki zerkał na telefon. Mama potwierdziła tylko, że będzie czujna, ale nie przysłała już żadnych więcej wiadomości. Godziny dłużyły się w nieskończoność.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Krystyna Mirek, 2022
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek
formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także
fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem
nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Zdjęcia na okładce: © Aleshyn_Andrei / Shuterstock
© Alekon Pictures / Unsplash
Redakcja: Katarzyna Wojtas
Korekta: RedKor Agnieszka Luberadzka
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8195-974-2
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.