Kwiatowy dwór - Krystyna Mirek - ebook + audiobook + książka

Kwiatowy dwór ebook i audiobook

Krystyna Mirek

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Kwiatowy dwór 

Saga dworska. Tom III 

  
Gdy przeszłość powraca w najmniej oczekiwanych chwilach... 

 

 

Dominik Podhorski stracił naprawdę wiele – dom, matkę, ojca i brata. Musiał uciekać z rodzinnego dworu w jednej koszuli niczym włóczęga, udawać parobka i na każdym kroku obawiać się, że ktoś go rozpozna. 

Wydaje się, że życie Dominika wreszcie się układa. W nowo wybudowanym domu z ukochaną żoną spodziewają się narodzin dziecka. Jednak z Podhorowa nadchodzą wieści, które skłaniają Dominika, by stawił czoła temu, czego najbardziej się boi. Przeszłości.  

 

Bracki twardą ręką rządzi w majątku, który przejął podstępem i korzysta z dóbr zgromadzonych przez pokolenia Podhorskich. Wszyscy się go boją. On nie obawia się niczego prócz myśli o prawowitym dziedzicu Podhorowa.  

Uzurpator nie zamierza poddać się bez walki, a pomysłów mu nie brakuje. Jeden z nich jest wyjątkowo podstępny. 

Czy Dominik odzyska dom i majątek? Czy znowu straci je w nierównej walce? 

 

Saga dworska to opowieść o życiu w dziewiętnastowiecznym szlacheckim dworku, o uczuciu rodzącym się wbrew losowi, a także o przeszłości, która powraca w najbardziej nieoczekiwanych chwilach. 

Inne czasy, stroje, obyczaje i wyzwania. Jednak marzenia o prawdziwej miłości, domu i rodzinie wciąż takie same. 

 

 

*** 

 

Krystyna Mirek  

 

Pisarka, mama czwórki dzieci, miłośniczka kwiatów i ogrodów. Absolwentka polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przez wiele lat pracowała w szkole, ucząc języka polskiego i niemieckiego. Od kilku lat zajmuje się pisaniem książek (wydała ich już kilkadziesiąt). Powieści jej autorstwa są mocno osadzone w realiach życia, nie brakuje w nich zmagań z przeciwnościami losu, ale są też pełne ciepła, energii oraz optymizmu.   

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 48 min

Lektor: Paulina Holtz
Oceny
4,7 (400 ocen)
312
71
14
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
haelma

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa seria, dziękuję
00
opryszek2020

Dobrze spędzony czas

Jest toopowieść o sile miłości, nadziei i determinacji w obliczu przeciwności losu, Autorka z wnikliwością przedstawia codzienność dworską, ukazując zarówno piękno, jak i okrucieństwo tamtej codzienności. Zdecydowanie jest to książka warta przeczytania.
00
ktkasia73

Nie oderwiesz się od lektury

Super lekka i ciekawa.
00
magdaplatos

Z braku laku…

takie trochę chaotyczne
00
Chris_9o

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna!
00

Popularność




Text © co­py­ri­ght by Kry­styna Mi­rek 2024 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2024
Ko­rekty: Me­lanż
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf s.c., Byd­goszcz
Zdję­cia: Por­tret Au­torki – Krzysz­tof Opa­liń­ski I strona okładki – AI, Piotr Szczer­ski
Pro­jekt okładki: Piotr Szczer­ski
Ilu­stra­cje: Ada Ku­jawa
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­da­nie I, 2024
ISBN: 978-83-8132-567-7
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZ­DZIAŁ 1

Czy ma­cie coś na mi­łość? – To py­ta­nie usły­szała An­to­nina wcze­snym świ­tem, za­nim dzień jesz­cze na do­bre się za­czął.

Wes­tchnęła.

Spo­kojne po­ranne wy­pi­cie her­baty może być cza­sami za­da­niem trud­niej­szym niż ra­to­wa­nie świata – po­my­ślała. To nie był pierw­szy raz.

Ile­kroć za­go­to­wała wodę, wlała na­par do kubka i usia­dła na swoim ulu­bio­nym miej­scu przy oknie, na­tych­miast ktoś pu­kał do drzwi, na do­da­tek z ta­kimi spra­wami, które wy­klu­czały swo­bodne po­pi­ja­nie her­batki pod­czas roz­mowy.

Przy­cho­dzili co­raz wcze­śniej. Każdy chciał być pierw­szy. Le­dwo An­to­nina, miej­scowa zie­larka i au­to­ry­tet w spra­wach wszel­kich, zdą­żyła się ubrać.

Jak to cza­sem pro­ste ma­rze­nie staje się nie­zwy­kle trudne do zre­ali­zo­wa­nia – po­my­ślała, od­sta­wia­jąc ku­bek. Miała pra­co­wać mniej, obie­cała to Ju­lian­nie, swo­jej pra­wnuczce, i jej mę­żowi. Pla­no­wali, że za­cznie wię­cej czasu spę­dzać w domu. Mimo że sta­rała się do­trzy­mać słowa, czę­sto zda­rzało się jej wy­my­kać już bla­dym świ­tem do swo­jej sta­rej chatki. Wie­działa, że choć słońce jesz­cze nie wstało, to lu­dzie już cze­kali.

Ta młoda dziew­czyna, która wła­śnie we­szła, wy­glą­dała na zmar­z­niętą i nie­wy­spaną. Kto wie, jak długo mu­siała tu stać, żeby za­jąć miej­sce w ko­lejce. Spra­wiała wra­że­nie przy­gię­tej sil­nym zmar­twie­niem. Cza­sem nie trzeba wiele, by ko­goś zdia­gno­zo­wać. Wy­star­czy uważ­nie spoj­rzeć na czło­wieka. Jego ciało dużo mówi. Spo­sób, w jaki trzyma głowę, ra­miona, plecy.

An­to­nina znała ta­kich, któ­rzy ca­łymi la­tami mieli spięty kark, ni­gdy się nie roz­luź­niali.

– Czy ma­cie coś na mi­łość? – za­py­tała dziew­czyna. Aż trzę­sła się z nie­cier­pli­wo­ści. Chciała roz­wią­zać swój pro­blem już, na­tych­miast. Wi­dać tra­wiły ją gwał­towne uczu­cia.

– Usiądź – za­pro­siła ją An­to­nina. – Pew­nie, że mam – od­po­wie­działa na jej py­ta­nie i mo­gła spraw­dzić na­ocz­nie, w jaki spo­sób na­dzieja i wiara dzia­łają na lu­dzi. Sku­lone plecy od razu się wy­pro­sto­wały, a w oczach dziew­czyny po­ja­wił się blask.

An­to­nina po­ki­wała głową. Miała w swoim asor­ty­men­cie wiele sku­tecz­nych na­le­wek, mie­sza­nek i mik­stur. Ale tylko dwa spe­cy­fiki, na któ­rych za­ra­biała pie­nią­dze. Cie­szyły się wielką sławą. Lu­dzie przy­jeż­dżali po nie z da­leka.

I choć pró­bo­wała tłu­ma­czyć uczci­wie, o co cho­dzi, jak można roz­wią­zać pro­blemy bez tego, to ni­gdy nie dzia­łało. Mu­siała dać bu­te­leczkę. Wtedy lu­dzie wie­rzyli, za­czy­nali słu­chać, co do nich mówi.

Pierw­sza mik­stura była na od­chu­dza­nie i rze­czy­wi­ście za­wie­rała zioła, które uspraw­niały tra­wie­nie. Ale prze­cież nie mo­gły po­zba­wić ni­kogo do­dat­ko­wych ki­lo­gra­mów, zwłasz­cza spo­rej liczby. Mó­wiła więc, że ma­gia działa tylko wtedy, je­żeli co­dzien­nie przez go­dzinę się spa­ce­ruje, nie je sło­dy­czy i tłu­stego ani ko­la­cji późno wie­czo­rem.

Lu­dzie boją się ma­gii, więc z re­spek­tem pod­cho­dzili do tych za­le­ceń. Pili ziółka, do­piero gdy wy­peł­nili wszyst­kie wa­runki. Dzia­łało. Sława An­to­niny ro­sła.

Po­dob­nie było z mi­ło­ścią. An­to­nina mo­głaby wy­tłu­ma­czyć tej dziew­czy­nie parę ży­cio­wych re­guł, które by jej po­mo­gły. Jed­nak zda­wała so­bie sprawę, że to na nic. Czę­ści dziew­czyna by nie zro­zu­miała, o nie­któ­rych rze­czach za­po­mnia­łaby, za­nim by wró­ciła do swo­jej chaty, a in­nych nie umiała za­sto­so­wać.

Bu­te­leczka w rę­kach do­da­wała lu­dziom przy­tom­no­ści umy­słu. Pa­trzyli na nią z na­dzieją i uważ­nie słu­chali, co An­to­nina mówi.

Nie po­bie­rała opłat za po­rady mi­ło­sne, ale lu­dzie i tak przy­no­sili wszystko, co mieli, ma­jąc na­dzieję, że coś tak nie­zwy­kle cen­nego jak mi­łość można ku­pić.

Czę­sto zda­rzało się, że nie pła­cili za le­cze­nie, je­śli nie mo­gli. An­to­nina to ak­cep­to­wała. Ale za fiolkę na mi­łość każdy chciał coś przy­nieść, co­kol­wiek. I z tym też An­to­nina się zga­dzała. Sza­no­wała ich po­trzebę od­wdzię­cze­nia się, za­cho­wa­nia rów­no­wagi.

Dziew­czyna wła­śnie po­ło­żyła na stole weł­niane nici. Prze­pięk­nie uprzę­dzone, rów­niutko, sta­ran­nie. Pew­nie pil­nie pra­co­wała dłu­gie wie­czory, żeby zro­bić tego tyle, by udało się coś odło­żyć. Można się do­my­ślić, że mu­siała to ukryć pod czuj­nym okiem matki.

An­to­nina przy­su­nęła krze­sełko bli­żej do mło­dej, mocno zmar­twio­nej dziew­czyny. Pra­wie sty­kały się ko­la­nami, wzięła ją za ręce.

– Co się stało? – za­py­tała. – Kim on jest?

– Po pro­stu już mnie nie ko­cha – roz­pła­kała się dziew­czyna. – Nie wiem, czy przy­śle swa­tów, ale sły­sza­łam... – Słowa pa­dały te­raz po­je­dyn­czo, bo panna tak się roz­sz­lo­chała, że nie była w sta­nie ca­łego zda­nia po­wie­dzieć jed­nym cią­giem. – Sły­sza­łam – po­wtó­rzyła – jak ga­dali, że w nie­dzielę swaty pójdą z wódką do Ro­zalki.

Nie­szczę­ście tej mło­dej osoby wy­peł­niało całą chatkę. An­to­nina ją ro­zu­miała. Serce po­trafi bo­leć naj­moc­niej. Słowa na ra­zie nie mo­gły tu po­móc, przy­tu­liła więc dziew­czynę i po­zwo­liła jej wy­pła­kać wszystko. To trwało dość długo. Wi­działa przez okno, że ko­lejka za­czyna się cią­gnąć aż na łąkę. Ko­biety z dziećmi, star­sze osoby.

Nic nie po­ra­dzę – po­my­ślała. – Będą mu­sieli po­cze­kać. Dużo ła­twiej zna­leźć le­kar­stwo na prze­zię­bie­nie, bo­lącą nogę, łu­pa­nie w krzyżu niż na to, co tak bar­dzo uwiera w środku.

Po chwili dziew­czyna za­częła od­dy­chać swo­bod­niej, An­to­nina po­dała jej więc swoją her­batę, która zdą­żyła się w tym cza­sie prze­stu­dzić do bar­dzo przy­jem­nej tem­pe­ra­tury i pa­cjentka wy­piła ją kil­koma głę­bo­kimi ły­kami. Był to wpraw­dzie na­par na do­le­gli­wo­ści wieku doj­rza­łego, ale w su­mie za­szko­dzić nie mógł.

An­to­nina z wes­tchnie­niem od­sta­wiła pu­sty ku­bek. Też jej się chciało pić. No, ale ona przy­naj­mniej nie miała zła­ma­nego serca. Za­mie­nić by się nie chciała. Za­sta­na­wiała się, co może po­wie­dzieć tej mło­dej isto­cie, która miała może sie­dem­na­ście lat. We wsi już wiek od­po­wiedni do tego, by łą­czyć się w pary. Nie­win­nym pa­nien­kom ko­ja­rzyło się to z pierw­szymi uści­skami tak bar­dzo przy­jem­nymi w tym wieku, po­ca­łun­kami, spo­tka­niami, które w ich twar­dym cięż­kim ży­ciu były czymś nie­zwy­kle mi­łym. Z mu­zyką we­selną, go­śćmi, pierw­szą, cza­sem je­dyną w ży­ciu ładną su­kienką, pierw­szym i czę­sto je­dy­nym w ży­ciu dniem, kiedy ta dziew­czyna była ważna. Znaj­do­wała się w cen­trum uwagi, pa­trzono na nią.

Dla tych wszyst­kich wio­sko­wych có­rek, które czę­sto oka­zy­wały się dla ro­dzi­ców roz­cza­ro­wa­niem, bo nie były sy­nem, to nie­zwy­kłe do­świad­cze­nie. Czę­sto przy­cho­dziły na świat jako szó­ste, czy siódme dziecko zmę­czo­nych, prze­pra­co­wa­nych ma­tek. Ro­sły w cha­tach, gdzie ro­dzice nie wie­dzieli, jak ważne jest oka­zy­wa­nie so­bie mi­ło­ści, choć ją czuli do swo­ich dzieci, chcieli dla nich jak naj­le­piej.

Ta­kie pierw­sze za­uro­cze­nie, czu­łość, do­tyk i uwaga chłopca sta­wały się dla tych dziew­czy­nek jak nar­ko­tyk. Były bez­bronne. Zu­peł­nie nie zda­jąc so­bie sprawy, że mi­nie noc po­ślubna, we­sele i za­cznie się zu­peł­nie inne ży­cie. Mał­żeń­stwo, czę­sto nie­szczę­śliwe. Twardy los, ko­lejne ciąże, ciężka praca za marny ka­wa­łek chleba.

I choć prze­cież te ko­biety, które wcze­śniej wy­szły za mąż, wciąż miesz­kały w wio­sce i można było spraw­dzić, co się dzieje, kiedy we­selna mu­zyka prze­staje grać, a ty zo­sta­jesz z chło­pa­kiem, któ­rego w grun­cie rze­czy tak mało znasz, u te­ściów w ich prze­peł­nio­nej cha­łu­pie, to wnio­ski nie do­cie­rały ani do mło­dych, ani do star­szych.

An­to­nina czę­sto miała ochotę krzy­czeć: po­cze­kaj­cie!

Do ma­tek i do có­rek.

Ale dawno już się na­uczyła, że na­wet nie ma sensu się od­zy­wać. Nikt nie chce tej opi­nii. Taki jest oby­czaj, tra­dy­cja, a także ogromne we­wnętrzne pra­gnie­nie tych mło­dych dziew­czyn, żeby do­świad­czyć jak naj­szyb­ciej odro­biny tego, czego tak mocno im bra­ko­wało. Mi­ło­ści.

– Nie płacz już. – Po­gła­skała ją po twa­rzy i otarła łzy. Po­pra­wiła jej włosy. – To jest ma­giczna bu­telka – za­częła swój wy­wód i oczy­wi­ście od razu zo­ba­czyła to samo, co przy fiolce z od­chu­dza­niem. Uzy­skała pełną uwagę dziew­czyny, któ­rej nie by­łaby w sta­nie sku­pić żadną prawdą o re­la­cjach mię­dzy­ludz­kich. – Ale mu­sisz speł­nić kilka wa­run­ków, żeby za­dzia­łało – do­dała i otrzy­mała jesz­cze moc­niej­sze sku­pie­nie. Bo te­raz dziew­czyna słu­chała tak bar­dzo, że aż bała się od­dy­chać. – Prze­sta­niesz za nim cho­dzić – po­wie­działa An­to­nina sta­now­czo. – Dasz mu spo­kój. Umy­jesz twarz zimną wodą, ład­nie się ucze­szesz, wy­pie­rzesz swoją ko­szulę i spód­nicę. Bę­dziesz trzy­mać głowę wy­soko i się uśmie­chać. Mó­wić spo­koj­nie, ła­god­nie, z życz­li­wo­ścią...

Młoda za­częła się wy­raź­nie gu­bić, więc An­to­nina po­wtó­rzyła wszystko raz jesz­cze. Pró­bo­wała osa­dzać te dziew­czyny w ich ko­bie­co­ści, co nie było tu­taj do końca bez­pieczne. Mało męż­czyzn za­słu­gi­wało na tę szla­chetną na­zwę. Nie­wielu z nich było w sta­nie za­pew­nić ko­bie­cie ochronę i wspar­cie. Dla­tego więk­szość żon i ma­tek szybko sta­wała się twarda, szorstka, bo nie mo­gły so­bie po­zwo­lić na oka­zy­wa­nie sła­bo­ści ani de­li­kat­no­ści.

Mu­siały chro­nić ro­dzinę. Czę­sto też zo­sta­wały same, kiedy ich mę­żo­wie gi­nęli w bi­twach, umie­rali od cho­rób. By­cie wdową to twardy los, nie­szczę­śliwą żoną rów­nież. Dla­tego matki nie uczyły swo­ich có­rek de­li­kat­no­ści, czu­ło­ści, ra­do­ści ży­cia.

An­to­nina wes­tchnęła. Ni­gdy nie mó­wiła tego na głos. Miała jed­nak na­dzieję, że przyjdą kie­dyś ta­kie czasy, kto wie, może już jej pra­wnuczka bę­dzie so­bie mo­gła na to po­zwo­lić, by żyć z lek­ko­ścią, móc de­cy­do­wać o so­bie, świa­do­mie wy­bie­rać.

Wiel­kie ma­rze­nie.

An­to­nina wie­rzyła, że oni wszy­scy te­raz prze­cho­dzą przez te cięż­kie czasy, ro­dzą dzieci i wy­cho­wują je w tru­dzie, po to by kie­dyś było le­piej.

Przy­tu­lała i ko­ły­sała młodą dziew­czynę, mimo że przez okno wi­dać było, jak ko­lejka wciąż ro­śnie. Do­mi­nik, mąż jej pra­wnuczki, znów bę­dzie wie­czo­rem przy ko­la­cji na­rze­kał, że An­to­nina za mało od­po­czywa.

Trak­to­wała jego słowa po­waż­nie, chciała o sie­bie dbać. Po­żyć jesz­cze tro­chę, zo­ba­czyć dziecko Ju­lianny. Być przy nich choć ja­kiś czas. Cie­szyć się ro­dzin­nym spo­ko­jem, pa­trzeć na ich piękną mi­łość.

Ale jej po­wo­ła­nie było inne, przede wszyst­kim po­ma­gać.

Cią­gle gła­skała głowę nie­szczę­śli­wej dziew­czyny. Trwało to długo i w końcu za­częła się oba­wiać, że ona ni­gdy nie wyj­dzie.

– Już do­brze – po­wie­działa z czu­ło­ścią. – Fra­nek nie jest je­den na świe­cie – pró­bo­wała wal­czyć. – Spraw­dzi­łaś, czy on pije? Jest pra­co­wity, do­bry? – za­py­tała.

Dziew­czyna jakby nie zro­zu­miała. Co to w ogóle ma do rze­czy? – mó­wiły jej oczy. Fra­nek był wspa­niały i tylko to się li­czyło.

An­to­nina to wi­działa, ale miała na­dzieję, że może za­nim zo­ba­czy tych upra­gnio­nych swa­tów, cho­ciaż przez chwilę się za­sta­nowi.

– Mu­sisz już iść – po­wie­działa, po czym wstała i po­de­szła do okna.

– Tak, wiem, dzię­kuję. – Dziew­czyna po­rwała fiolkę do ręki.– Ile to razy dzien­nie trzeba za­ży­wać? – za­py­tała jesz­cze.

– Raz przed snem, ale tylko je­żeli uda ci się w ciągu dnia dbać o sie­bie, nie pła­kać, być do­brą i miłą – po­wtó­rzyła An­to­nina z na­ci­skiem.

To nie była stu­pro­cen­towa re­cepta w tym świe­cie. Wszystko mo­gło oka­zać się pu­łapką. Do­bre dziew­częta wy­ko­rzy­sty­wano, z mi­łymi się nie li­czono. Ale trzeba było cho­ciaż spró­bo­wać.

Może taka po­stawa skłoni Franka do zmiany zda­nia, bo prze­cież na pewno nie mo­gły go przy­cią­gnąć z po­wro­tem za­pła­kana twarz, roz­czo­chrane włosy i pre­ten­sje.

A może znaj­dzie się ktoś inny, kto zwróci na to młode dziew­czę uwagę?

Kiedy dziew­czyna wy­cho­dziła, An­to­nina mo­dliła się za jej po­wo­dze­nie. Oby jej się udało – my­ślała z na­dzieją.

Ko­lejna sprawa była prost­sza: prze­zię­bie­nie.

Spoj­rzała w stronę no­wego domu bie­lą­cego się na tle ściany lasu. Cze­kała na pra­wnuczkę. Jej po­moc była te­raz tak bar­dzo po­trzeba. Mnó­stwo osób cze­kało na ze­wnątrz. Ale ostat­nio Ju­lianna nie lu­biła się zry­wać skoro świt, lecz przy­tu­lać do swo­jego męża. Roz­ma­wiać z nim i cie­szyć się no­wym ży­ciem. Miała do tego prawo. An­to­nina nie na­ci­skała, choć każ­dego dnia czuła, że to już nie te siły, co daw­niej i co­raz trud­niej spro­stać wszyst­kim obo­wiąz­kom.

Spró­bo­wała znów za­pa­rzyć her­batę, li­cząc, że może tym ra­zem się uda.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki