Kolor róż. Saga dworska, tom 2 - Krystyna Mirek - ebook + audiobook
BESTSELLER

Kolor róż. Saga dworska, tom 2 ebook i audiobook

Krystyna Mirek

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Kiedy zauroczenie przeradza się w miłość…

Julianna to mądra i piękna panna za szlacheckiego rodu. Dominik również pochodzi z zamożnej rodziny, ale los wygnał go daleko od domu, do dworu ojca Julianny, gdzie najął się jako parobek. Tych dwoje – wbrew wszystkiemu – łączy coraz więcej.

Chętnych do ręki panienki Julianny nie brakuje, ale jej nie spieszy się do zamążpójścia. Wszyscy snują domysły, dlaczego tak jest. Coraz bardziej zniecierpliwiony zachowaniem córki i krążącymi plotkami ojciec Julianny postanawia wydać ją za mąż. Dziewczyna jednak nie marzy o małżeńskim życiu, pragnie pomagać ludziom, leczyć ich, tak jak robiła to jej babcia.

Najbardziej zawzięty konkurent do ręki Julianny posuwa się do desperackich kroków, ale coraz bardziej zainteresowany losem dziewczyny Dominik ratuje ją z opresji. Co zrobi chłopak, by obronić wystawiony na szwank honor Julianny? Czy zauroczenie przerodzi się w głębokie uczucie?

Saga dworska to opowieść o życiu w dziewiętnastowiecznym szlacheckim dworku, o uczuciu rodzącym się wbrew losowi, a także o przeszłości, która powraca w najbardziej nieoczekiwanych chwilach.

Inne czasy, stroje, obyczaje i wyzwania. Jednak marzenia o prawdziwej miłości wciąż takie same.

Krystyna Mirek

Pisarka, mama czwórki dzieci, miłośniczka kwiatów i ogrodów. Absolwentka polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przez wiele lat pracowała w szkole, ucząc języka polskiego i niemieckiego. Od kilku lat zajmuje się pisaniem książek (wydała ich już kilkadziesiąt). Powieści jej autorstwa są mocno osadzone w realiach życia, nie brakuje w nich zmagań z przeciwnościami losu, ale są też pełne ciepła, energii oraz optymizmu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 320

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 9 min

Lektor: Krystyna Mirek
Oceny
4,7 (669 ocen)
508
135
21
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
opryszek2020

Dobrze spędzony czas

Polecam wszystkim którzy chcą zobaczyć jak to dawniej bywało kiedy honor był najważniejszy a przyjaźń była na zawsze Polecam
00
Chris_9o

Nie oderwiesz się od lektury

Jeszcze lepsza niż pierwsza część, nie mogłam się oderwać, piękna!
00
AOlbych

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przyjemna książka Czyta sie jak bajkę
00
Majunia-1995

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Kazimiera1315

Dobrze spędzony czas

polecam
00

Popularność




Text © co­py­ri­ght by Kry­styna Mi­rek 2023 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2023
Re­dak­cja: Ka­ta­rzyna Woj­tas
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf s.c., Byd­goszcz
Ko­rekty: Me­lanż
Zdję­cia: I strona okładki – se­le­nit/Adobe Stock
Pro­jekt okładki: Ma­ciej Szy­ma­no­wicz, Piotr Szczer­ski
Ilu­stra­cje: Ada Ku­jawa
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Mag­da­lena Cho­rę­bała
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­da­nie I, 2023
ISBN: 978-83-8132-466-3
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZ­DZIAŁ 1

Prze­kwi­tła, prze­ro­sła już w le­sie ja­goda! Któ­rędy, któ­rędy, gdzie ta panna młoda?!

Ja­sne po­wie­trze sło­necz­nego wrze­śnio­wego po­ranka roz­darł za­chryp­nięty głos we­sel­nego drużby, który świę­to­wał już od ty­go­dnia i naj­wy­raź­niej co­raz go­rzej to zno­sił. Ku za­sko­cze­niu Ju­lianny ze­brani go­ście nie spoj­rzeli w stronę dziew­czyny w bieli sto­ją­cej wła­śnie w progu domu, lecz na nią.

Nie był to życz­liwy wzrok. Ra­czej su­ge­ru­jący, że każdy dawno już zna ro­dzinną ta­jem­nicę Łąc­kich i chce się po­chwa­lić, że udało mu się ją od­gad­nąć. Ju­lianna po­czuła się osa­czona. Wcale nie prze­kwi­tła jesz­cze ani tym bar­dziej nie prze­ro­sła. Skoń­czyła do­piero osiem­na­ście lat. Tym­cza­sem grube baby w chust­kach na gło­wach i kwie­ci­stych od­święt­nych spód­ni­cach pa­trzyły na nią, jakby pil­nie po­trze­bo­wała współ­czu­cia.

Bez po­tę­pie­nia, na to była zbyt lu­biana, ale z wy­raźną dozą li­to­ści.

Ju­lianna od­ru­chowo cof­nęła się o krok, żeby się scho­wać za ple­cami ojca i na­dep­nęła na nogę Do­mi­ni­kowi, temu dziw­nemu pa­rob­kowi, który od wielu ty­go­dni miesz­kał w ich domu i mno­żył tylko za­gadki. Nikt nie wie­dział, kim na­prawdę jest.

– Prze­pra­szam – wy­szep­tała.

– Nie szko­dzi – od­burk­nął. Zero grzecz­nej usłuż­no­ści, po­kory wła­ści­wej służ­bie.

Od rana był wy­raź­nie zły. To też sta­no­wiło pewną no­wość dla ca­łej ro­dziny. Nikt do­tąd nie przy­wykł przej­mo­wać się na­stro­jami pa­rob­ków, wy­ko­ny­wali po­le­ce­nia i tyle. Ale Do­mi­nik do­bit­nie po­tra­fił dać do zro­zu­mie­nia, że jest wście­kły, bo ka­zano mu być woź­nicą na we­selu. I nie za­mie­rzał ukry­wać swo­ich emo­cji.

– Chyba słowo „prze­pra­szam” ci się na­leży – po­wie­działa zde­ner­wo­wana Ju­lianna. Ob­ser­wo­wała go od ty­go­dni i nie­stety wciąż miała wię­cej py­tań niż od­po­wie­dzi. Co­raz bar­dziej ją cie­ka­wił. – Czemu je­steś taki zły?– za­py­tała już spo­koj­niej. – We­sele to ra­do­sna uro­czy­stość. Cała ro­dzina Jac­kow­skich świę­tuje. Wy­dali ku­zynkę za mąż w re­kor­do­wym tem­pie. Nie brak­nie mię­siwa, po­leje się wódka i mają po­dać ich naj­lep­szą struclę droż­dżową. Dwa­na­ście ku­cha­rek pie­kło. – Spoj­rzała na niego, ale nie wy­glą­dał na spe­cjal­nie oszo­ło­mio­nego tymi no­wi­nami. – Służba też bę­dzie do­brze się ba­wić – do­dała. – Do­sta­nie­cie je­dze­nie, na­pitki. Ciesz się, że nikt na cie­bie nie pa­trzy – za­koń­czyła wresz­cie, bo to było do­prawdy mocno de­ner­wu­jące, że do tego stop­nia nic go nie ru­szało.

– Nie je­stem tego taki pe­wien – od­po­wie­dział Do­mi­nik, nie zmie­nia­jąc swo­jego po­nu­rego wy­razu twa­rzy.

Fak­tycz­nie, miał tro­chę ra­cji. Ju­lianna pod­nio­sła wzrok i ro­zej­rzała się wo­kół. Zo­ba­czyła, że znów jest ob­ser­wo­wana o wiele in­ten­syw­niej niż para młoda. Za­wsze to główna atrak­cja. Ale ta szybko się opa­trzyła. Śliczna dziew­czyna w od­święt­nej sukni i jej bar­dzo prze­jęty przy­szły mał­żo­nek w sur­du­cie le­dwo się do­pi­na­ją­cym na okrą­głym brzu­chu. Aniela zro­biła do­brą par­tię. Ma­ślarz był je­dy­na­kiem i też spra­wiał wra­że­nie uszczę­śli­wio­nego, że mu się tra­fiła taka śliczna panna.

Ale nie byli naj­waż­niejsi na swoim we­selu.

Go­ście zwie­trzyli główną sen­sa­cję gdzie in­dziej.

Pa­nienka z dworu na Za­sła­wiu na we­sele przy­je­chała sama. Wciąż bez na­rze­czo­nego. Tylko oj­ciec jej to­wa­rzy­szył. Na do­da­tek dziew­czyna gada z pa­rob­kiem jak z rów­nym so­bie, a czas mija. Ze­gar nie­ubła­ga­nie od­mie­rza se­kundy do mo­mentu, kiedy czas i kon­we­nanse wy­zna­czą osta­teczną gra­nicę i dla Ju­lianny na­sta­nie ko­niec.

Zo­sta­nie starą panną. Naj­gor­szy los i nie ma zna­cze­nia, czy to w chłop­skiej cha­cie, czy we dwo­rze. Ko­bieta ni­czyja, ta, któ­rej nikt nie wy­brał, nie jest sza­no­wana ni­g­dzie.

Ju­lianna zda­wała się zu­peł­nie tego nie ro­zu­mieć, choć ucho­dziła za wy­jąt­kowo mą­drą pa­nienkę.

Tak było w rze­czy­wi­sto­ści. Nie zga­dzała się z tym.

Dla­czego oni tak się mną in­te­re­sują? – za­częła się za­sta­na­wiać. Pa­nien na wy­da­niu prze­cież nie bra­ko­wało. I nie­jedna miała pro­blem z do­sta­tecz­nie szyb­kim zna­le­zie­niem męża.

– Oni wie­dzą – wy­szep­tała na­gle. Do­tarło to do niej w jed­nym mo­men­cie.

– Tak my­ślę – przy­znał Do­mi­nik, który stał tuż za nią i sły­szał, co po­wie­działa. A ona znów spoj­rzała na niego uważ­nie. Ten czło­wiek za­wsze ro­zu­miał, o czym się mówi. W lot ła­pał każdą myśl i po­tra­fił wy­cią­gać do­bre wnio­ski. Już się prze­ko­nała, że je­śli warto z kimś roz­ma­wiać, to wła­śnie z nim.

– Jak to moż­liwe? – za­py­tała. – Tak do­brze się ukry­wamy.

– Tak do­brze to wam się tylko wy­daje – od­parł. – Pań­stwo my­ślą, że li­czy się tylko to, co na sa­lo­nach, a służba żyje w in­nym świe­cie. A tym­cza­sem oni wszystko sły­szą.

– Prze­cież wiem – zde­ner­wo­wała się Ju­lianna. – Za­ka­za­li­śmy im ga­dać.

– Jakby za­ka­zać wia­trowi wiać – wes­tchnął. Cza­sem Ju­lianna wie­działa na­prawdę dużo, ale by­wały mo­nety, gdy jej dziew­częca na­iw­ność brała górę. – Każdy ma ja­kie­goś ukry­tego na­rze­czo­nego, o któ­rym jesz­cze nikt nie wie, szwa­gra z dłu­gim ję­zy­kiem, pry­mi­tywną te­ściową albo ulu­bioną przy­ja­ciółkę. I wszy­scy ga­dają. Za­wsze ktoś nie wy­trzyma i po­chwali się no­winą, zwłasz­cza taką,

– Jak to ga­dają?! – zde­ner­wo­wała się. – Prze­cież wy­raź­nie ci mó­wię, że oj­ciec za­bro­nił.

– Za­ka­zać lu­dziom plot­ko­wać, to jakby wy­dać de­kret, żeby rzeka pły­nęła pod prąd lub deszcz pa­dał z dołu do góry. Albo kury śpie­wały se­re­nady za­miast gda­kać. Mo­żesz na nie wrzesz­czeć, ile chcesz, ale one i tak od­po­wie­dzą ci w je­dyny spo­sób, jaki po­tra­fią.

Znów mu się przyj­rzała. Nie mó­wił jak pa­ro­bek, ale prze­cież nim był. Co za dziwny czło­wiek. Ale bez wąt­pie­nia miał ra­cję. Sama mo­gła na to wpaść.

– O rany! To bę­dzie okropne we­sele – uświa­do­miła to so­bie.

Nie była pewna, czy Do­mi­nik ją usły­szał, bo or­kie­stra znowu za­grała skoczną gło­śną mu­zykę, ra­do­śnie ob­wiesz­cza­jąc wszyst­kim, że panna młoda przy­wi­tała się już ze swoim przy­szłym mę­żem i te­raz zmie­rzają w stronę pięk­nie przy­stro­jo­nej bryczki, by udać się do ko­ścioła.

Zo­stała chwilę sama, bo oj­ciec wmie­szał się w tłum. Wielu chciało z nim po­roz­ma­wiać. Su­chy i wy­soki Jac­kow­ski, oj­ciec rów­nie su­chego i wy­so­kiego syna, bar­dzo do­ce­nił fakt, że Łąccy przy­byli oso­bi­ście do domu są­sia­dów, żeby być obecni przy przy­wi­ta­niu mło­dych. W ogóle tata cie­szył się ostat­nio spo­rym po­wo­dze­niem. Spła­cił długi i mógł ra­do­śnie za­cią­gać nowe, bo znowu miał de­bet u Żyda. A że lu­bił bie­sia­do­wać, sta­wiać i po­ży­czać in­nym, nie trosz­cząc się, czy będą mieli z czego od­dać, to był po­wszech­nie lu­biany.

Ju­lianna za­ci­snęła zęby. Chciała ucie­kać, ale Do­mi­nik dys­kret­nie po­ło­żył jej dłoń na ple­cach i skie­ro­wał w stronę po­wozu. Wszy­scy pa­ko­wali się już do swo­ich po­jaz­dów, by ru­szyć or­sza­kiem peł­nym ro­ze­śmia­nych, roz­śpie­wa­nych we­so­łych lu­dzi wprost do ko­ścioła. Pa­ro­bek Łąc­kich wy­róż­niał się na tym tle nie tylko fak­tem, że był bar­dzo przy­stoj­nym mło­dym męż­czy­zną, któ­rego ciało wy­ro­biło się w ciągu ostat­nich ty­go­dni w cięż­kiej fi­zycz­nej pracy, lecz przede wszyst­kim swoim po­sęp­nym spoj­rze­niem.

Ju­lianna miała ochotę usiąść obok niego. Za­py­tać o to wszystko. Co się stało, że miał taki zwa­rzony hu­mor. Nie cie­ka­wiły jej wcale prze­chwałki ojca, który od­na­lazł wresz­cie córkę i opo­wia­dał wła­śnie, że zna­lazł fe­no­me­nalny spo­sób na świetny in­te­res. Bę­dzie te­raz ra­zem ze sta­rym Grze­la­kiem han­dlo­wał go­rzałką.

Ju­lianna tylko wes­tchnęła.

Tata miał cał­kiem nie­złe po­my­sły. Być może w rę­kach ko­goś do­świad­czo­nego ta­kie przed­się­wzię­cie mo­głoby przy­nieść suk­ces, ale ona wie­działa, że je­żeli tych dwóch lek­ko­myśl­nych męż­czyzn do­pu­ści się do ta­kiego in­te­resu, to będą cho­dzić wiecz­nie pi­jani, roz­da­wać swój to­war za darmo i świet­nie się przy tym ba­wić.

Mama przez ja­kiś czas na her­bat­kach bę­dzie opo­wia­dać o świet­nych per­spek­ty­wach męża, aż do­trze do niej, że żad­nych ta­kich nie ma, za to są ko­lejne długi.

– Bądź ostrożny, tato – po­wie­działa, ale ob­ru­szył się. Już dziś tro­chę wy­pił. Przy pięk­nie ude­ko­ro­wa­nej bra­mie wjaz­do­wej każdy gość do­sta­wał po­czę­stu­nek: pę­dzony w domu bim­ber o wiel­kiej mocy.

– Czemu ty je­steś cią­gle taka po­ważna? – za­py­tał Ignacy Łącki z pre­ten­sją przez za­ci­śnięte zęby. Jed­no­cze­śnie uśmiech­nął się i uchy­lił ka­pe­lu­sza prze­jeż­dża­ją­cej są­siadce. – Jak masz so­bie w ta­kich wa­run­kach zna­leźć męża? Po­patrz, Żal­czyk tu jest. Uśmiech­nij się do niego, wy­pro­stuj, prze­myśl swoją de­cy­zję. On wy­raź­nie daję ci szansę, a nie mu­siałby. Młody Jac­kow­ski zresztą też.

Tak. Ju­lianna jesz­cze wy­raź­niej po­czuła, co ją czeka przez cały wie­czór. Każdy jej gest, uśmiech czy słowo będą sze­roko ko­men­to­wane, każda od­mowa tańca, choćby i z pod­pi­tym ka­wa­le­rem, uznana za nie­po­trzebną dumę, brak roz­sądku.

Więk­szość lu­dzi uważa, że panna na wy­da­niu, która zbyt długo czeka na swoją kan­dy­data, tym sa­mym po­zba­wia się wszel­kich praw. Nie ma prawa od­ma­wiać, po­dej­mo­wać de­cy­zji, wy­ra­żać wła­snego zda­nia. Ma tylko ro­bić to, co zwięk­sza jej szansę. Naj­pierw na mi­łość, ale po­tem już na zna­le­zie­nie ko­go­kol­wiek.

Ju­lianna wła­śnie od­czuła, że nie­spo­dzie­wana późna ciąża mamy wiele zmie­niła. Już nie była je­dyną dzie­dziczką dworu. Za kilka mie­sięcy mógł się po­ja­wić praw­dziwy spad­ko­bierca. Syn.

Za­ci­snęła gwał­tow­nie po­wieki. Też cze­kała na to dziecko, ale cza­sem było jej bar­dzo przy­kro. Ro­dzice od­su­nęli ją na boczny tor, jakby ni­gdy nic dla nich nie zna­czyła. Mó­wili, co in­nego, ale ona wy­raź­nie to czuła.

Po­chy­liła ra­miona, a tata znów spoj­rzał na nią z przy­ganą.

Pew­nie miał swoje ra­cje. Nie tylko ona to wi­działa. Zmiana rzu­cała się w oczy każ­demu. Naj­bar­dziej sen­sowni kan­dy­daci już jej nie brali pod uwagę. Na przy­kład taki Ma­li­now­ski. Wró­cił wła­śnie z woj­ska. Praw­dzi­wym cu­dem nie stra­cił ręki, nogi, oka ani ro­zumu. To rzadko się zda­rzało. Te­raz za­mie­rzał go­spo­da­rzyć na oj­co­wym spo­rym ka­wałku ziemi i zna­leźć so­bie żonę. Jesz­cze rok temu by­łaby pierw­szą kan­dy­datką na jego li­ście, ale dziś nie spo­glą­dał w jej stronę i nie przy­szedł się przy­wi­tać, kiedy przy­byli. W ogóle mało osób to zro­biło. Je­dy­nie starsi męż­czyźni ści­skali ręce jej ojca. I do niego mieli naj­wię­cej spraw.

Ju­lianna opu­ściła głowę. A tata tylko wes­tchnął. Znów zmniej­szyła swoje szanse. Ale ja­kie to miało zna­cze­nie? Lu­dzie wie­dzieli, że matka jest w ciąży, choć ukry­wała się w czte­rech ścia­nach domu, wy­ma­wiała się od wszel­kich wi­zyt a to bó­lem głowy, to znów ko­bie­cymi spra­wami. Do­mi­nik miał ra­cję. Taka wieść nie ma szansy się ukryć. Suk­nię trzeba było co­raz bar­dziej po­sze­rzać, ma­mie wy­jąt­kowo do­pi­sy­wał ape­tyt i in­for­ma­cja roz­nio­sła się po wsi.

Do Ju­lianny za­częło do­cie­rać, że na­prawdę zo­stała z ni­czym. Nie mo­gła zro­zu­mieć tej lo­giki, jakby ży­cie uka­rało ją za to, że jest do­bra dla swo­ich ro­dzi­ców. Spła­ciła ich długi, od­dała swój po­sag.

Czy to jest w po­rządku? Nie mo­gła tego py­ta­nia za­dać ojcu. Znowu by się zde­ner­wo­wał. Zresztą nie znał od­po­wie­dzi i sam ni­gdy nie za­przą­tał so­bie głowy po­dob­nymi dy­wa­ga­cjami. Ba­wił się.

W dzie­ciń­stwie uwiel­biała go za to. Spra­wiał, że ich dni sta­wały się ra­do­sne, a świat – przy­ja­znym miej­scem. Ale gdy prze­stała być dziec­kiem, co­raz czę­ściej do­strze­gała, że ta po­stawa ma bar­dzo wy­soką cenę. Kon­se­kwen­cje ra­do­ści ży­cia pre­zen­to­wa­nej przez ojca płacą jego naj­bliżsi. Czy je­śli jej bra­ci­szek się uro­dzi, to za­nim skoń­czy osiem­na­ście lat, ma­ją­tek ojca bę­dzie jesz­cze co­kol­wiek wart? Czy też bę­dzie mu­siał jak ona szu­kać ko­goś z po­są­giem i pie­niędzmi, żeby ra­to­wać ro­dzinę?

Do­je­chali do ko­ścioła, a ona po­czuła prze­możną ochotę, żeby uciec.

– Źle się czuję, tato. – Ści­snęła jego dłoń. – Idź pierw­szy. Ja po­stoję chwilę na po­wie­trzu i do­łą­czę do cie­bie.

To już na do­bre go roz­zło­ściło.

Oprócz po­nu­rej córki gor­sza jest tylko taka, która sła­buje.

Zwłasz­cza przed ślu­bem, bo po­tem, jak już złowi ja­kie­goś na­iw­niaka, może so­bie po­zwa­lać na fa­na­be­rie. Ale w tym naj­bar­dziej trud­nym mo­men­cie, kiedy trzeba się za­pre­zen­to­wać od jak naj­lep­szej strony, każda oznaka sła­bo­ści może spra­wić, że plotki roz­niosą się po oko­licy, a krótka li­sta kan­dy­da­tów na męża jesz­cze się zmniej­szy. Roz­ma­wiali o tym wie­lo­krot­nie. Nie po­mo­gło.

Sprytna, mą­dra Ju­lianna na rynku ma­try­mo­nial­nym ra­dziła so­bie wy­jąt­kowo słabo, na­wet je­śli się sta­rała.

Ignacy Łącki po­spiesz­nie się uśmiech­nął, choć do­prawdy nie miał na to ochoty. Ale wła­śnie pod­szedł wła­śnie do niego Żal­czyk. Ju­lian­nie ski­nął uprzej­mie głową, a z oj­cem się przy­wi­tał, co nie było ta­kie oczy­wi­ste, bo ostat­nio roz­stali się  w gnie­wie.

Łącki po­sta­no­wił wy­ko­rzy­stać oka­zję, by na­pra­wić re­la­cje. Męż­czyźni ru­szyli ra­zem do ko­ścioła. Żal­czyk nie za­pro­po­no­wał Ju­lian­nie swo­jego ra­mie­nia, choć wła­ści­wie po­wi­nien. Miała iść za nimi zgod­nie ze swoją po­zy­cją, jako córka i panna na wy­da­niu, dwa kroki z tyłu.

Ani my­ślała to ro­bić.

Od­wró­ciła się w stronę Do­mi­nika.

– Mo­żesz zo­stać ze mną chwilę? – za­py­tała.

Kiw­nął głową, ale minę miał za­ciętą. Co ten czło­wiek miał w so­bie ta­kiego, że kiedy mu się wy­dało po­le­ce­nie, za­cho­wy­wał się, jakby do­zna­wał oso­bi­stej ob­razy? Jak on w ogóle prze­trwał tyle lat? Pew­nie tylko dla­tego, że był do­bry. Pra­co­wity i silny. Dawno już do­my­śliła się, że to z po­wodu swej dumy mu­siał pew­nie ucie­kać z po­przed­niego miej­sca pracy, o któ­rym ni­gdy nie wspo­mi­nał.

Tłum go­ści wy­mie­szał się, a po­tem we­pchał do nie­wiel­kiego ko­ścioła. Ci mniej zna­czący zo­stali na ze­wnątrz, służba pil­no­wała koni, a Ju­lianna, ko­rzy­sta­jąc z za­mie­sza­nia, ode­szła nieco w bok. We­szła po­mię­dzy wierzby pła­czące ro­snące tuż nad nie­wiel­kim stru­mie­niem, prze­sko­czyła go, pod­no­sząc fałdy swo­jej od­święt­nej su­kienki, po czym ru­szyła da­lej w stronę gę­stego brzo­zo­wego za­gaj­nika. Za sobą sły­szała kroki Do­mi­nika. Nie zo­sta­wił jej, choć pew­nie miał taką ochotę. Czuła to całą sobą.

Od­wró­ciła się gwał­tow­nie, a on wpadł na nią i gdyby jej nie pod­trzy­mał, mocno obej­mu­jąc, z pew­no­ścią by się prze­wró­ciła. Szybko wy­szarp­nęła się z jego ob­jęć. Ten męż­czy­zna dzia­łał na nią bar­dzo mocno, a nie była aż tak głu­pia, żeby so­bie po­zwa­lać na ro­mans z pa­rob­kiem. Po­pra­wiła fałdy su­kienki i spoj­rzała mu w oczy.

– Mo­żesz mi po­wie­dzieć, dla­czego tak nie zno­sisz we­sel? – za­py­tała. – Zwy­kle je­steś zły na cały świat, ale dziś prze­cho­dzisz sa­mego sie­bie.

– Mam swoje po­wody – od­parł.

– No ja­sne – obu­rzyła ją ta wy­mi­ja­jąca od­po­wiedź. – Nikt nie za­słu­guje na to, żeby wie­dzieć, co ja­śnie­pan pa­ro­bek są­dzi na ja­ki­kol­wiek te­mat. Miesz­kasz u nas od lata i jesz­cze na­wet nie po­da­łeś swo­jego na­zwi­ska.

– Nie mogę – po­wie­dział.

– Pew­nie jest ja­kieś brzyd­kie. Jak się na­zy­wasz? Gu­miak. Pyra, a może Zgni­lak? – de­ner­wo­wała się.

– Nie... – po­wie­dział ci­cho. – To ładne na­zwi­sko, ale boli.

Od razu się uspo­ko­iła i po­ża­ło­wała swo­ich cy­nicz­nych słów.

W ten spo­sób roz­bra­jał ją już wiele razy. Nie można się zło­ścić na czło­wieka, w któ­rym wy­czuwa się praw­dziwe cier­pie­nie. To nie był ka­prys, wie­działa, że jej nie okła­muje. Ma ważny po­wód. Było jej przy­kro, że nie chce z nią roz­ma­wiać, nic jed­nak nie mo­gła na to po­ra­dzić.

– Nie chcesz, to nie mów. – Wzru­szyła ra­mio­nami, od­wra­ca­jąc się od niego. Złote li­ście brzóz czy czer­wo­nych o tej po­rze dę­bów sta­no­wiły o wiele cie­kaw­szy wi­dok.

Stała tak przez chwilę, od­dy­cha­jąc po­spiesz­nie. Czas mi­jał, w ko­ściele za­pewne za­częła się już uro­czy­stość. Ni­kłe były szanse, że ktoś nie za­uwa­żył braku dzie­dziczki z dworu tuż obok ojca w ro­dzin­nej ławce. Tym bar­dziej że nie przy­je­chała także mama. Ju­lianna zda­wała so­bie sprawę, że z każdą chwilą po­gar­sza swoją sy­tu­ację.

Ale coś ją blo­ko­wało. Nie mo­gła się ru­szyć. Na myśl o tym, że ma tam wró­cić, nogi jej sztyw­niały, ciało obej­mo­wał pa­ra­liż i tak trwała bez ru­chu. Oj­ciec pew­nie się wściek­nie. To jed­nak za chwilę. Pan Łącki nie wyj­dzie te­raz z ko­ścioła, by zwró­cić córce uwagę, i nie za­cią­gnie jej siłą do środka, bo to by wy­wo­łało jesz­cze więk­szy skan­dal.

– Prze­pra­szam pa­nienkę – ode­zwał się wresz­cie Do­mi­nik.

O, pro­szę – po­my­ślała. – Nie wy­trzy­mał.

Rzadko się do niej zwra­cał jako pierw­szy i była o to zła, choć prze­cież to nic dziw­nego. Pa­ro­bek. Dzie­liła ich prze­paść.

– My­ślę, że po­win­ni­śmy już iść – po­wie­dział ła­god­nym to­nem. – Jesz­cze nas kto tu­taj zo­ba­czy, bez przy­zwo­itki, sami... Tej wa­szej bo­nie to ja bym uszy obe­rwał... Jakby tak mo­jej córki pil­no­wała, mia­łaby za swoje.

– Daj spo­kój. – Ju­lianna wzru­szyła ra­mio­nami. – Dawno prze­sta­łam być dziec­kiem. Poza tym ona gdzieś tu się kręci, za­raz mnie znaj­dzie.

– To się trzeba prze­nieść na do­bre do tego dru­giego świata i do­ro­snąć – po­wie­dział. – Żeby pa­nienka nie utknęła na do­bre po­mię­dzy dziec­kiem a ko­bietą.

– Wyjść za mąż, tak? – Od­wró­ciła się gwał­tow­nie w jego stronę. – Wszy­scy ma­cie tylko je­den po­mysł. A co, je­śli ja nie chcę?

– Nie znam się. – Nie pa­trzył jej w oczy, kiedy to mó­wił. – Ale wy­daje mi się, że więk­szość dziew­czyn o tym wła­śnie ma­rzy. Mło­dych chło­pa­ków w su­mie też.

– Ale ty nie. – Za­sko­czyła go i chyba tylko dla­tego od­po­wie­dział szcze­rze.

– Ja tam za ślu­bami nie prze­pa­dam. – Ści­snął mocno czapkę, którą trzy­mał w dłoni, a po­tem ru­szył w stronę ko­ścioła. – Idę – po­wie­dział. – Z dwojga złego le­piej, żeby ktoś tu zo­ba­czył pa­nienkę samą niż ze mną. Za dużo u was tych skan­dali.

– A skąd ty się tak do­brze znasz na za­sa­dach pa­nu­ją­cych we dwo­rze? – za­py­tała, ru­sza­jąc za nim.

– Każdy się zna – od­po­wie­dział wy­mi­ja­jąco. Bie­gła, żeby usły­szeć jego słowa. Do­mi­nik szybko się od­da­lał. – Służba żyje wa­szym ży­ciem bar­dziej niż się spo­dzie­wa­cie – do­dał.

– Co masz do we­sel?! – za­wo­łała jesz­cze, ale po mi­nie od razu po­znała, że kon­takt się za­koń­czył i nic już dzi­siaj nie usły­szy, zwłasz­cza oso­bi­stego. Do­mi­nik sta­wiał wiel­kie kroki swo­imi dłu­gimi no­gami, a ona bie­gła za nim, choć to na­prawdę nie wy­pa­dało. Miała ochotę szarp­nąć go za ra­mię i wy­du­sić z niego wię­cej in­for­ma­cji. Nie­je­den słu­żący wiele by dał za taką chwilę spo­ufa­le­nia z pań­stwem, chęt­nie by ga­dał o swo­ich spra­wach, a ten ni­gdy. Temu jed­nemu nie za­le­żało.

Znik­nął wła­śnie, skrę­ca­jąc w bok, za­nim za­gaj­nik za­czął się roz­rze­dzać. Ju­lianna sama po­de­szła w stronę ko­ścioła. Sta­nęła w cie­niu wiel­kiego kasz­tana.

– Go­rąco pa­nience? – za­py­tała szep­tem mle­czarka, ob­ser­wu­jąc za­ru­mie­nione po­liczki i przy­spie­szony od­dech dzie­dziczki Łąc­kich.

– Tak. – Ski­nęła głową Ju­lianna wdzięczna za to wy­tłu­ma­cze­nie. – Mu­sia­łam się tro­chę prze­wie­trzyć.

Ode­szła ka­wa­łek da­lej. Nie chciała bo­wiem wda­wać się dłuż­szą po­ga­wędkę. Czuła na so­bie spoj­rze­nia wszyst­kich osób, licz­nych we­sel­nych go­ści, któ­rzy uczest­ni­czyli w uro­czy­sto­ści na ze­wnątrz.

Roz­glą­dała się za Do­mi­ni­kiem. Miała do niego sporo spraw, ale on oczy­wi­ście znik­nął. Taką miał ta­jemną moc. Był w tym o wiele lep­szy niż ona, mimo iż re­pre­zen­to­wała na­prawdę nie­zły po­ziom. Też się po­tra­fiła scho­wać, ale nie tak. Każdy ma ja­kiś ta­lent. Bab­cia umiała świet­nie le­czyć, Ju­lianna roz­po­zna­wała ludz­kie pro­blemy, a Do­mi­nik zni­kał. No i oczy­wi­ście mil­czał. A ona – choć miała tak wy­soko roz­wi­niętą in­tu­icję – nie po­tra­fiła na­wet w przy­bli­że­niu do­my­ślić się, o co temu dziw­nemu czło­wie­kowi cho­dzi i dla­czego tak ją fa­scy­nuje.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki