Spełnione marzenia - Krystyna Mirek - ebook + audiobook + książka

Spełnione marzenia ebook i audiobook

Krystyna Mirek

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jabłoniowy sad jest wieczny, ta opowieść nigdy się nie skończy, jest bowiem historią o miłości, a ona jest niewyczerpana.
Los jest często niesprawiedliwy. Przekonały się o tym Gabrysia i Julia, które stanęły chyba w złej kolejce, kiedy przydzielano szczęście. Gabrysia jest kobietą z ponadprzeciętnym instynktem macierzyńskim, a jednak nie może zajść w ciążę. Z kolei Julia marzy o miłości, czy to coś dziwnego? Proste, naturalne pragnienie młodej kobiety, a jednak nie udało się go spełnić.
W jabłoniowym sadzie na rozłożystych gałęziach znów kołyszą się dojrzewające owoce, na tarasie stoi wieczorna herbata, a wiatr szumi w tysiącach liści. Nie ma już burzy, w życiu zapanował spokój. A jednak nadchodzą wielkie zmiany. Tym razem po cichu, niepostrzeżenie. Czy uda się spełnić marzenia, a jednocześnie zachować to, co najważniejsze?
JAK DŁUGO MOŻNA PIELĘGNOWAĆ NADZIEJĘ? CZY POKRĘTNY LOS DA SIĘ W JAKIŚ SPOSÓB OSZUKAĆ? A MOŻE SZCZĘŚCIE CZAI SIĘ NA MNIEJ UCZĘSZCZANYCH ŚCIEŻKACH, W STRONĘ KTÓRYCH NAWET NIE SPOGLĄDAMY?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 297

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 48 min

Lektor: Joanna Domańska
Oceny
4,5 (548 ocen)
357
140
42
6
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Oliwiamilena25

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo mi się podobała, zaraz zaczynam kolejną część.
00
opryszek2020

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam z całego serca ♥️
00
mardon1

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała jak wszystkie książki tej autorki, jestem fanką poprostu ❤️
00
BarbaraKlaffke

Całkiem niezła

Bardzo rodzinna historia, opisująca losy każdego jej członka. Czyta się przyjemnie, ale trzeba lubić taki klimat.
00
Becia2020

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna część sagi rodzinnej,od której nie można się oderwać. Codzienne życie w którym tak jak I w realnym świecie są radosne i smutne chwile.W tej części akuratnie wygrywają te dobre . :)
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

 

 

 

Tej nocy niebo wyglądało wyjątkowo pięknie. Konstelacje i układy gwiazd gęstą siateczką okalały ziemię. Noc była ciepła i cicha.

Kiedy gwałtowny, nieprzyjemny dźwięk sygnału karetki pogotowia rozdarł spokój okolicy, kilka osób w swoich domach nerwowo poruszyło się w łóżkach.

– Ciszej – wyszeptała młoda matka, śpiąca na brzegu tapczanu tuż przy małym łóżeczku. – Dziecko mi obudzicie.

– Coś się stało. – W domu obok starsza kobieta podniosła głowę.

– Śpij – powiedział jej mąż. – Ciebie to przecież nie dotyczy.

– Pachniesz obłędnie. – Dwie przecznice dalej w wąskim bliźniaku mężczyzna mocniej przytulił się do żony, zastanawiając się, czy da radę pokonać potrzebę snu i zmęczenie, by spróbować jeszcze raz.

Niektórzy tylko przewrócili się na drugi bok lub szczelniej nakryli ciepłą kołdrą. Nie zastanawiali się, dokąd pędzą po nocy dwa szpitalne samochody.

Tymczasem dla kogoś innego właśnie kończył się świat. Teraźniejszy, przeszły i ten, który miał dopiero nadejść.

– Jak mogliśmy do tego dopuścić? – Jan Zagórski rwał siwe włosy z głowy i wzrokiem pełnym niedowierzania wpatrywał się w dwie ukochane kobiety. – Jak to możliwe, że nikt niczego nie zauważył? Kochamy was przecież ponad wszystko.

– Ta noc będzie decydująca – powiedział lekarz. – Dla obu pacjentek.

Sprawiał wrażenie doświadczonego i mądrego człowieka. Nie było powodów, by mu nie wierzyć.

Jan miał ochotę uderzyć głową w ścianę. Z całej siły. Może ten fizyczny ból przytłumiłby choć na moment inny. O wiele gorszy. Ból wyrzutów sumienia.

Czuł, że dzisiaj zdecydują się dalsze losy rodziny. Ktoś odejdzie i nic już nie będzie takie samo.

Życie za życie – szybko odpędził tę okropną myśl. W jego skołatanej głowie wibrowało już tylko jedno pytanie.

Jak można było dopuścić, by coś takiego zdarzyło się w zgranej, kochającej się rodzinie?

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

 

Kilka tygodni wcześniej

 

Miłość powinna być na receptę – pomyślała Julia. – Wydawana wyłącznie osobom przebadanym przez lekarzy i z dołączoną informacją, że wcześniej należy przeczytać ulotkę, by być świadomym wszystkich skutków ubocznych.

Przetarła zmęczone oczy i odeszła wreszcie od okna. Coś ją do niego ciągnęło przez ostatnie tygodnie. Już dawno powinna była spakować się, włożyć płaszcz i szybko wracać do domu, a tymczasem tkwiła na swoim stałym miejscu, jakby jej podeszwy zapuściły korzenie.

Była mocno przepracowana. Zegar wskazywał godzinę dwudziestą pierwszą. Ostatni pacjent, machając ogonem na pożegnanie, opuścił gościnne wnętrze jej przychodni trzydzieści minut temu. Na chwilę w pomieszczeniu zapanowała nienaturalna cisza. Psy nie szczekały w poczekalni, nie słychać było gniewnych pomruków rozzłoszczonych kotów, żadnych papug komentujących na swój sposób sytuację ani popiskujących szczeniaków.

Julia, mimo podjętego przed momentem postanowienia, by z tym skończyć, znów podeszła do okna i po raz kolejny tego dnia odsłoniła żaluzję. Po drugiej stronie ulicy, w klinice weterynaryjnej Ksawerego też kończono pracę. Gasły światła w kolejnych pomieszczeniach. Wiedziała, że za chwilę zostanie tylko jedno. W sali, gdzie pełniono nocny dyżur. To był nowy pomysł właściciela. Zwykle ponoć sam przesiadywał tam do rana. Jakby nie chciało mu się wracać do domu. Julia westchnęła. Wszyscy znajomi uważali, że to jest jej wina. Zerwała długoletni związek tuż przed zaręczynami. Nie pierwszy raz odstawiła Ksawerego na boczny tor. Właściwie bez powodu – mówiły jego koleżanki z pracy.

– Bo zrozumiałam, że go nie kocham – wyszeptała, choć nikt nie mógł jej słyszeć. Przemyślała sprawę, a tak jej się przynajmniej wydawało, i podjęła dojrzałą decyzję. Zerwała.

Była przekonana, że Ksawery rzuci się teraz w szybkie romanse, będzie się przechadzał przed kliniką z długonogimi blondynkami, których nigdy wokół niego nie brakowało. Miał prawo być zły, skrzywdziła go przecież. Mógł też mieć już dość samotności oraz dziwnego związku z Julią, z którego, mimo upływu lat, wciąż nic konkretnego nie wynikało. Naturalną reakcją byłaby chęć znalezienia wreszcie kogoś, kto zbuduje z nim rodzinę, której tak bardzo pragnął. Ale nic takiego nie nastąpiło. Mężczyzna skupił się na pracy. Widziała reklamy jego firmy w gazetach i w sieci. Klinika przeprowadzała nowatorskie zabiegi, korzystała z unijnych projektów, oferowała kolejne usługi, rozwijała się.

Co to oznaczało dla małej przychodni znajdującej się naprzeciwko? Oczywiste zmniejszenie liczby pacjentów. Julia stawiała na relacje, bardzo lubiła swoich podopiecznych. Znaczna część z nich była jej wierna. Ale nowi wybierali Ksawerego. Tam było szybciej, lepiej działała klimatyzacja, zabiegi wykonywano w trzech salach, kolejek praktycznie nie widywano, a ceny też ostatnio spadły. To stanowiło zabójcze połączenie.

Znajomi plotkowali, że szef kliniki chce wykończyć swoją byłą dziewczynę i w ten niezbyt elegancki sposób zemścić się za złamane serce. Ale Julia wiedziała, że to nieprawda. Ksawery ratował się jedynym sposobem, jaki znał. Zaangażowaniem w zawodowe obowiązki. A ponieważ był dobry w swoim fachu, nic dziwnego, że szybko doczekał się efektów.

Westchnęła. Byli w tych działaniach bardzo do siebie podobni. Ona też od świtu do nocy przesiadywała w przychodni. Uporządkowała papiery jeszcze nie tak dawno miesiącami czekające, by ktoś się nimi zajął. Osobiście przemalowała zakurzony nieco magazyn. Przyjmowała pacjentów, zamawiała leki i dokładnie przeanalizowała sytuację finansową firmy. Wiele wieczorów spędziła na poszukiwaniu dobrych rozwiązań. Po kilku miesiącach kondycja jej biznesu miała się lepiej niż kiedykolwiek, mimo rosnącej popularności konkurencji.

Tak, to była ich siła. W tym oboje byli jednakowo mocni. Świetnie budowali swoją zawodową pozycję.

Czy to było w ogóle możliwe, by tak zapaleni pracoholicy mogli stworzyć prawdziwą rodzinę? Kiedy właściwie mieliby to zrobić?

Julia pokręciła głową.

– Bez szans – odpowiedziała sobie. – Dobrze się stało.

Na chwilę zyskała spokój, jaki daje zawsze świadomość dobrze podjętej decyzji. Ale już kilka sekund później czoło jej się zmarszczyło, a serce zaczęło bić szybciej. Przez okno zobaczyła, że Ksawery wyszedł z kliniki. Najwyraźniej dzisiaj nocny dyżur go nie dotyczył. Zdecydowanym krokiem pokonał parking, po czym otworzył bagażnik samochodu.

Odprowadziła go wzrokiem z mimowolną tęsknotą. Wydawało jej się, że marnie ostatnio wygląda. Ramiona miał pochylone, włosy ułożone niedbale, a na twarzy krótki zarost. Wcale mu to nie odejmowało uroku. Są mężczyźni, którzy mocno się muszą postarać, by dobrze się prezentować. Ale Ksawery był z tych prawdziwych przedstawicieli gatunku, którym wystarczy prysznic, dobra woda kolońska i pięć palców prawej ręki do czesania. A kiedy do tego dochodziła błękitna koszula, kobietom automatycznie miękły kolana.

Julia właściwie po raz pierwszy spojrzała na niego w ten sposób. Wiedziała oczywiście, że Ksawery jest przystojny, ale traktowała to jak coś naturalnego. Nie pasjonowała się szczególnie jego urodą. Tym bardziej że miała inne wzorce. Romantyczne wspomnienia chłopaka w dżinsowej powycieranej kurtce i znoszonych butach. Pierwsza miłość pozostawiła w jej sercu trwały ślad, zbudowała mur, którego Ksawery mimo wielkich starań nie był w stanie pokonać. Julia wciąż porównywała obu tych mężczyzn i wynik zawsze był korzystniejszy dla nieobecnego.

W końcu doszło do konfrontacji i obaj odeszli z jej życia.

Co ty wyprawiasz? – skarciła się ostro. – Przestań się wreszcie miotać i wracaj do domu odpocząć, bo się wykończysz.

Cała rodzina traktowała ją takimi pouczeniami od tygodni, a właściwie od dzieciństwa. Teraz jednak połączyli siły i stanęli w wyjątkowo zwartym szyku. Bo Julia biegała nakręcona jak królik na baterie.

Gwałtowne pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia.

– Wiedziałam. – Gabrysia, jej starsza siostra, energicznie weszła do środka. – Siedzisz tutaj i się zamartwiasz, zamiast odpoczywać w domu i cieszyć się życiem, jak przystało na młodą ładną dziewczynę.

– Pochlebiasz mi – powiedziała Julia, ale odruchowo poprawiła włosy i spojrzała jeszcze raz w stronę parkingu. Ksawery nie odjechał. Wyciągnął tylko z bagażnika jakąś torbę i wrócił do kliniki.

Jednak spędzi tam noc – pomyślała Julia.

– Co masz dla mnie? – zapytała zaraz potem, bo siostra postawiła na biurku paczkę owiniętą białym papierem. Z pewnością było tam coś smakowitego. W tej kwestii Gabrysia zabrała chyba wszystkie geny mamy. Jako jedyna z czterech córek Jana i Heleny Zagórskich zaciekle piekła oraz gotowała.

– Kiedy ty masz czas pichcić te wszystkie smakołyki? – Pusty żołądek pokierował krokami Julii. Ostrożnie rozwinęła papier i zajrzała ciekawie do pudełka. – Skąd wiedziałaś, że jestem głodna?

– To akurat nie jest trudne do przewidzenia – uśmiechnęła się Gabrysia. Cała jej twarz promieniała ciepłem. Zmarszczki układały się w łagodne linie, a oczy patrzyły z życzliwością. Od razu wzbudzała zaufanie. Człowiek czuł się przy niej bezpiecznie. Paradoksem było, że ta obdarzona ponadprzeciętnym instynktem macierzyńskim kobieta od lat bezskutecznie starała się o dziecko.

– Dziękuję ci. – Julia przyjęła z jej rąk pudełko z ciepłym jeszcze makaronem w grzybowym sosie. – Boże! Jak to wspaniale pachnie.

– Zgadza się. – Gabrysia też nałożyła sobie porcję. – Kornel osobiście zbierał borowiki. Same najładniejsze. Okrąglutkie i zdrowe.

– Twój mąż jest dobry w wielu sprawach. – Puściła do niej oko.

– Byłby. – Gabrysia zrozumiała aluzję. – Gdyby w tych momentach miał szansę pomyśleć o czymś więcej niż to, czy wreszcie tym razem się uda.

Julia westchnęła. Szczerze kibicowała siostrze, ale nie dawała jej większych szans w tej walce. Lekarze też byli wyjątkowo zgodni.

– Dużo dzisiaj miałaś pracy? – zapytała, kiedy przełknęła kilka pierwszych kęsów.

– Tak. – Gabrysia usiadła na obrotowym krześle i z ulgą wyciągnęła nogi. – Jestem zmęczona, chociaż nawet było wyjątkowo spokojnie. Pomagałam na zwykłym oddziale. Tylko jeden nowy pacjent. Sześcioletni chłopczyk. Marcinek. Jego mama bardzo przeżywa. Ale to prosta sprawa. Podejrzenie zapalenia wyrostka robaczkowego. Na moje oko za dwa dni wróci bezpiecznie do domu. Nic mu nie jest.

– Twoje diagnozy zawsze są celne, więc nie ma się o co martwić. – Julia wbiła widelec w okrągły kapelusz borowika. – Mogłaś skończyć medycynę, a nie zdzierać zdrowie jako pielęgniarka.

– Lubię to, więc nie narzekam, chociaż łatwo w tym zawodzie nie jest. Zwłaszcza kiedy się pracuje z dziećmi.

– Wyobrażam sobie.

– Ale nie chciałabym wrócić do domu. Miałam długą przerwę i wiem, jak się wtedy czułam. Siedzenie w domu mi nie służy. Teraz przynajmniej mam zajęcie. Jest dobrze.

– Naprawdę? – Julia spojrzała na nią czujnie. Siostra przez wiele lat robiła wszystko, by móc urodzić dziecko. Jej mąż zostawił pracę w Polsce i wyjechał za granicę, by jako prosty pomocnik budowlany harować na kolejne badania i leki. Ona też się zwolniła. Poświęciła wszystko jednemu celowi. Ale ta opowieść nie skończyła się happy endem. Za to niewiele brakowało, by małżeństwo się rozpadło. Walka pochłonęła wszystkie ich siły i sprawiła, że małżonkowie oddalili się od siebie.

Ale teraz w ich związku zapanował spokój. Kornel wrócił do kraju. Gabrysia znalazła pracę w szpitalu. Idąc za radą ciotki Marty, zajęła się tymi dziećmi, które już są, zamiast tracić życie w pogoni za nieistniejącymi. Opiekowała się małymi pacjentami z prawdziwie matczyną troską i czułością.

Rodzina obserwowała ten proces czujnie. Bo Gabrysia wbrew wszelkim pozorom nie zapomniała o swoich marzeniach. Wiedzieli o tym. Była zapracowana, poświęcała się bez reszty, dbała o swoje siostry, męża, ale czuli, że to uśpiony wulkan. Przysypana na chwilę popiołem wielka siła, która w każdej chwili może wybuchnąć.

– Oczywiście. Wszystko, jak tylko to możliwe, jest w porządku. – Siostra machnęła uspokajająco widelcem. – Jedz i nie martw się o mnie. Lepiej powiedz, jak się tobie układa. Nie wyglądasz najlepiej.

– Dzięki – roześmiała się Julia. – Nie ma jak siostrzana szczerość. Przed chwilą mówiłaś co innego. Ale z bliska pewnie się gorzej prezentuję. A kupiłam sobie tydzień temu taki drogi puder. I po co?

– Ja nie wiem. Jesteś ładna i bez niego.

Julia usiadła przy biurku i spojrzała na swoją twarz, która nieco rozmazana odbijała się w ekranie służbowego laptopa. Rzeczywiście natura była dla niej dość łaskawa. Podarowała zarwane noce na studiach i wiele godzin pracy, kiedy rozkręcała firmę. A także ostatnie zmartwienia. Julia wciąż wyglądała jak młoda dziewczyna. Jej cera była gładka, a falujące naturalnie jasne włosy zawsze układały się w przyjemną fryzurę, nie musiała wkładać w to wiele wysiłku. Oczy patrzyły ze zrozumieniem. Jako córka księgarza przeczytała w życiu sporo i widać było na jej twarzy inteligencję oraz bystry umysł.

– Uroda to ostatni problem, jaki mnie teraz zajmuje – westchnęła i odwróciła wzrok. – Muszę jakoś wyglądać, bo pracuję nie tylko ze zwierzętami, lecz także z ich właścicielami. Wierz mi, to dla nich się maluję, żeby wizerunek firmy nie ucierpiał.

– Nie wątpię – powiedziała Gabrysia z przekąsem. – Ale to mnie wcale nie cieszy.

– Dlaczego? Ludzie mają różne pomysły na życie. Mój jest taki. Będę pracować i pracować. Do niczego innego się nie nadaję. Próbowałam, więc wiem.

– Nie mów tak.

– Dlaczego? Czy coś się zmieni, jeśli zacznę udawać, że jest inaczej? – Julia zjadła już sporą porcję makaronu i poczuła się trochę lepiej. Już jej się z głodu kręciło w głowie. Gabrysia przybyła w samą porę.

– Może. – Siostra kiwnęła głową. – Przynajmniej nie przekreślisz swoich szans.

– Ja ich i tak nie mam. – Julia już dawno pozbyła się złudzeń. – Nic nie rozumiem z tej pokręconej zabawy w miłość. Przeżyłam w maturalnej klasie burzliwy związek. Zakończył się zdradą…

– Feliks tylko parę razy spotkał się z tą dziewczyną – przerwała jej siostra.

– Byliśmy nastolatkami, wtedy to właśnie oznaczało zdradę! – zawołała Julia. Przebolała już wprawdzie tamtą stratę, ale wciąż nie umiała o niej mówić spokojnie.

– Wiem, kochana, ale to dawne dzieje.

– Potem poszłam za głosem rozsądku. – Julia była mocno wzburzona. – Związałam się z Ksawerym, bo mi wszyscy zgodnie doradzali, żeby to zrobić. I jak to się skończyło? On się zakochał naprawdę, a ja zostawiłam go tuż przed zaręczynami. Nie miałam dla niego nawet dobrego wytłumaczenia.

– Nie bądź dla siebie taka surowa. Człowiek ma prawo się pomylić, twoje intencje były szczere i dobre.

– Powiedz to Ksaweremu! – zawołała Julia z goryczą. – Zobaczymy, jak przyjmie te słowa.

– Nie za ciemno to wszystko widzisz?

– Dlaczego? Zasłużyłam na samotność. Mówię tylko prawdę. Może inni łatwo się poruszają w dziedzinie uczuć. Pewnie tak jest. W końcu ogół ludzkości na wszystkich kontynentach łączy się w pary i zakłada rodziny. Jakoś dają radę. Tylko ja nie umiem.

Gabrysia podeszła do niej i położyła jej dłoń na ramieniu.

– Nie martw się tak bardzo. Ja najlepiej wiem, że lepszy dzień może się pojawić nawet po najgorszej nocy. A Ksawery wciąż na ciebie czeka. Mimo wszystko.

– Dajmy temu spokój. – Julia zjadła resztkę makaronu. – Zostawmy złote myśli mamie. Ja z kolei najlepiej wiem, że wszystkie zasady mogą ci się nagle w decydującym momencie pomieszać i pomylisz się. Przyjechałaś samochodem? – zmieniła temat.

– Autobusem – odpowiedziała siostra. – Sos grzybowy tak pachniał, że wszyscy pasażerowie odwracali głowy w moją stronę.

– Wcale im się nie dziwię. To było przepyszne. – Julia wytarła usta i wyrzuciła opakowanie do kosza. – Chodź, podwiozę cię do domu. Kornel z pewnością już czeka, a mój chomik też się stęsknił. Nie mogę go tak zaniedbywać. W końcu to jedyny trwały związek w moim życiu.

Włożyła płaszcz i czapkę. Połowa października była w tym roku wyjątkowo zimna. Jakby jesień wyczerpała siły podczas końcówki lata, kiedy to owoce dojrzały w przyspieszonym tempie, a wiatr strącał z drzew żółte z braku deszczu liście.

Dziewczyny wyszły z przychodni. Na pustym parkingu stał już tylko stary, wysłużony ford Julii.

Gabrysia spojrzała na drugą stronę ulicy. Klinika Ksawerego dumnie błyszczała nowiutką elewacją. Zimno i wiatr nie miały dla niej znaczenia. Wyglądała jak symbol stałości, profesjonalizmu i dostatku.

– Jak ty to znosisz? – spytała Gabrysia, spoglądając na siostrę.– Taka konkurencja tuż obok. Niejeden już dawno by się wykończył. Nawet nasz tata, choć zwykle walczy do ostatka, poddał się i przeniósł swoją starą księgarnię do galerii. Całkiem dobrze tam sobie radzi.

– Ja nie mam wielkich potrzeb. – Julia uprzątnęła fotel pasażera z opakowań karmy dla zwierząt i pustych toreb. – Żyję skromnie – powiedziała. – Ksawery mi nie zagraża. Zawsze trochę się ścigaliśmy. Tak było już na studiach. I zostało. Ale nie ma w tym złych emocji. Cieszę się, że mu się udaje. Chwalę go przed klientami, polecam.

Gabrysia pokręciła głową.

– Dlaczego wy nie możecie być razem? Idealnie do siebie pasujecie.

– Wręcz przeciwnie. On potrzebuje kobiety, która mu stworzy dom, a ja tego nie potrafię. Ciągle jestem w pracy.

Zatrzasnęła drzwiczki i włączyła silnik.

– Nie będzie ci przykro, kiedy on w końcu kogoś sobie znajdzie? – zapytała Gabrysia, po czym opuściła szybę. To auto woniało niczym sklep zoologiczny, a ona lubiła czystość, porządek oraz zapach płynów dezynfekujących. Oczyma wyobraźni widziała miliardy bakterii rozmnażających się w tym wnętrzu jak w dniu stworzenia świata. Bez przeszkód i ograniczeń, za to z wielką radością oraz entuzjazmem.

Julia nie od razu odpowiedziała na pytanie. Ale kiedy już to zrobiła, w jej głosie brzmiała niezachwiana pewność.

– Ależ skąd – uśmiechnęła się. – Wytańczę się na jego weselu za wszystkie czasy.

Powiedziała to bardzo stanowczym tonem. W tym samym momencie zacisnęła mocno dłonie na kierownicy. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza i odwróciła głowę. Trwało to wszystko króciutką chwilę, szybko się bowiem opanowała. Gabrysia o wiele dłużej wpatrywała się w młodą czarnowłosą dziewczynę, która właśnie wyszła z Ksawerym z kliniki. Ciasno do niego przytulona coś mu opowiadała ze śmiechem. Podeszli do samochodu i mężczyzna otworzył jej drzwi, pocałował, a ona wsiadła. Mężczyzna podbiegł na drugą stronę, jakby się nie mógł doczekać momentu, kiedy znajdzie się w samochodzie w towarzystwie swojej nowej dziewczyny.

– Wstąpimy jeszcze po drodze do sklepu – powiedziała szybko Julia. – Muszę coś kupić. Lodówka mi zamarza, bo takie pustki, że się zastanawiam, czy jej nie odłączyć od prądu. Szkoda marnować energię. Nie mam za grosz zacięcia do gospodarskich spraw. – Słowa płynęły gładko, ale głos jej drżał.

– Może się jeszcze nauczysz? – Gabrysia taktownie podjęła temat. Domyśliła się, że mimo wszystkich zapewnień widok, jaki siostra przed momentem zobaczyła, nie był dla niej łatwy. – Sama widzisz, nasza Maryla też się zarzekała, że ona nigdy, że to nie dla niej. A po przeprowadzce do domu rodziców jest jak odmieniona. Wprawdzie nie piecze i nie gotuje, ale ogród i sad to teraz jej prawdziwa pasja.

Samochód Ksawerego wykręcił na parkingu, po czym błyskając w mroku światłami, odjechał w stronę centrum miasta. Julia ruszyła w przeciwnym kierunku. Z każdą chwilą coraz bardziej oddalali się od siebie.

– W kuchni nie ma dla Maryli miejsca – powiedziała Julia, oddychając miarowo jak kobieta ćwicząca przed porodem. Widać było, że z całej siły stara się zachować spokój. – Mama i ciotka Marta nie oddadzą tak łatwo swojego królestwa.

– Masz rację. – Gabrysia bardzo jej współczuła i starała się wspierać. – A na kolację zapraszam cię dzisiaj do nas. Twoja pusta lodówka może jeszcze poczekać. Żwirek także. Jak go znam, śpi teraz zakopany w trocinach, a pewnie słusznie się domyślam, że zostawiłaś mu spory zapas jedzenia i rozrywek w klatce. O swojego chomika umiesz zadbać jak mało kto.

– Bo też on jest wyjątkowy. Nie uwierzysz, ale wszystko rozumie.

– A jaki jest jego pogląd na twoje sercowe kłopoty? – Gabrysia próbowała obrócić w żart delikatny temat. – Skoro to taki ekspert, może warto posłuchać.

– Jest tego samego zdania, co wszyscy – westchnęła Julia. – Trzyma stronę Ksawerego. Ale związek z rozsądku to nie dla mnie. Nawet chomik mnie nie przekona – uśmiechnęła się wreszcie.

– Ja tam nikomu tego nie życzę, choć ciocia Marta jest zwolennikiem takiej teorii. Twierdzi, że uczucia w przeciwieństwie do rozumu zwykle umierają młodo.

– Pewnie wie, co mówi. O jej szczęśliwym małżeństwie krążą legendy.

– To było dawno. Nie stawiaj sobie takich celów. Dzisiaj już nie ma idealnych związków. Są tylko normalne i tego się trzymajmy.

– A mnie się mimo wszystko marzy taka bajka. – Julia zatrzymała się na czerwonym świetle i spojrzała na siostrę. – Jak u naszych rodziców. Tylko skąd wziąć faceta, żeby się nadawał na księcia.

– Chyba tylko jeszcze w książkach tacy zostali – stwierdziła Gabrysia stanowczo. – Możesz sobie wyciąć albo wydrukować.

– Tak właśnie zrobię – roześmiała się Julia.

Zły nastrój trochę się rozproszył. Zaparkowała pod blokiem, w którym znajdowało się mieszkanie Kornela i Gabrysi. Kupili je na kredyt, kiedy zaprzestali drogiej terapii, mającej na celu poczęcie dziecka. Julia popierała tę decyzję. Została lekarzem i choć jej specjalizacją była weterynaria, wierzyła w fakty, także jeśli chodziło o leczenie ludzi. A te mówiły wyraźnie, że pragnienie siostry jest niemożliwe do zrealizowania.

– Powiem ci jedno – odezwała się po chwili. – Jesteśmy dziwne. Marzenia nam się jakoś nie spełniają. Cały świat huczy od opowieści z happy endem, a tylko u nas układa się inaczej. Dlaczego?

– Nie wiem – odparła Gabrysia. – Ale coś w tym jest. Najgorsze, że mam wrażenie, że robimy wszystko, jak należy, a i tak nie wychodzi. Nie mogłaś okłamywać Ksawerego, miałaś rację, a przecież widzę, że jest ci teraz przykro.

Julia zacisnęła usta i na chwilę odwróciła głowę.

– Reaguję jak prawdziwa blondynka. Aż mi wstyd. Sama nie wiem, czego chcę.

– Przestań. Jesteś świetną dziewczyną. Po prostu życie nie każdemu gładko się układa.

– Dajmy temu spokój. Nie dojdziemy do żadnych wniosków. Jutro sobota. Mama zaprasza po południu na herbatę. Wybierasz się?

– Chyba tak – odparła Gabrysia. – A ty?

– Też. Zjem coś dobrego, odpocznę. Następny tydzień zapowiada się ciężki.

– Będziemy udawać?

– Trochę tak, ale nie trzeba będzie aż tak bardzo się starać. – Julia w lot zrozumiała, co siostra ma na myśli. – Mama już nie zada żadnego pytania, jeśli chodzi o nasze prywatne sprawy.

– Wiem. Po ostatnich wypadkach mocno się pilnuje. Tak się zżymałyśmy na tę nadopiekuńczość, ale powiem ci szczerze, teraz czasem mi tego brakuje.

– Chcesz? – roześmiała się Julia. – To zrobię to w zastępstwie. Gabrysiu! – powiedziała uroczyście. – Czy ty się na pewno dobrze odżywiasz?

– Przestań. Mama nie jest taka. Ma szersze spojrzenie.

– Zgadza się. Kocha nas po prostu. Ale prawdziwym mistrzem jest ciotka Marta. Wszystko ci z oczu wyczyta.

– Będzie miała łatwe zadanie. W moich nic już nie ma – westchnęła Gabrysia. – Tylko rezygnacja.

– No to znów dobrze się rozumiemy, bo u mnie też niewiele zostało. Praca, chomik…

– Myślisz, że tak już będzie zawsze?

– Nie wiem. – Julia nie ceniła taniego optymizmu, nie zamierzała zaprzeczać. – Możesz mieć rację. Ja raczej będę sama.

– Żaden z ciebie materiał na singielkę. – Siostra się uśmiechnęła. – Do tego też trzeba mieć powołanie i predyspozycje, a tobie ich brakuje. Będziesz się męczyć.

– Co mam w takim razie zrobić?

– Skąd mogłabym to wiedzieć? Ja już chyba wszystkiego próbowałam. Walczyć, nie mieć nadziei, podchodzić rozumowo, odpuścić, postawić wszystko na jedną kartę… Nic nie pomogło.

– Lepiej zachowajmy to w tajemnicy – powiedziała Julia. – Po co komu takie wnioski? Rodzice, ciotka Marta, nasze siostry… Życie ostatnio dobrze im się układa. Potrzebują sił i wiary, żeby dawać sobie codziennie radę. Nie muszą wiedzieć, że są czasem takie sytuacje, kiedy żaden sposób nie działa, nic nie pomaga, problem śmieje ci się w twarz i ani myśli znikać.

– Zgadzam się. Nie wiem, czy takich kobiet jak my nie ma więcej. Zrobiły wszystko, co w ich mocy, a jednak przegrały.

Julia westchnęła i mocno zaplotła dłonie.

– Tata nie byłby z nas dumny, gdyby słyszał, do jakich dochodzimy wniosków. On zawsze walczy do końca. W każdym murze znajdzie dziurę, którą spróbuje się wydostać.

– Może – powiedziała smutno Gabrysia. – Ale nigdy nie starał się o dziecko, nie wie, jak to jest. Miłość też mimo wszystkich komplikacji dostał szybko i od razu na całe życie. Co on może o tym wiedzieć?

– Pozostajemy zatem przy naszym wniosku, że czasem się po prostu nie da? – zapytała Julia.

– Ja tak. – Gabrysia otarła łzę. Rzadko płakała, dlatego ten widok mocno łapał za serce. – I proszę cię, żadnego pocieszania. Po tylu latach nic już na mnie nie robi wrażenia.

Julia oparła głowę i przymknęła oczy. Była zmęczona ciężkim dniem i wszystkim, co do tej pory przeżyła.

– Na mnie też – powiedziała. – Ale nikomu się do tego nie przyznamy.

– Umowa stoi – odparła Gabrysia. – To teraz uśmiech na twarz i ruszamy na kolację. Kornel już się pewnie niecierpliwi. Może nawet będziemy się dobrze bawić. Człowiek ma zaskakującą moc przystosowawczą. Nawet jak mu serce amputują, daje radę.

– Proszę cię. Takie słowa jednak mnie chyba przerastają. Mam nadzieję, że obie się mylimy i życie takie nie jest.

Gabrysia nie odpowiedziała. Ruszyła w stronę wejścia. Wypracowanym gestem podniosła ramiona i wyprostowała plecy. Kochała Kornela i obiecała sobie, że już nigdy nie narazi tego małżeństwa na kryzys. Miała szczęście, że jej uczucie do męża było prawdziwe. Miłość to potężna siła. Można z niej czerpać właściwie bez końca i przetrwać nawet najtrudniejsze czasy. To dzięki niej Gabrysia dawała radę. Pracowała z poświęceniem, dbała o dom, spotykała się z siostrami, często uśmiechała. Naprawdę chciała doceniać, to co ma, cieszyć się życiem, nie zatruwać go tym jednym niespełnionym pragnieniem.

Była mądrą kobietą. Ale nic nie mogła poradzić, że jej organizm skonstruowano na potężnym biologicznym błędzie. Z jednej strony hormony, instynkty, charakter i cała konstrukcja psychiczna w stopniu maksymalnym ustawione były na macierzyństwo, jakby to miało być jej główne powołanie i cel życia, a z drugiej na trwałe pozbawiona była tej możliwości. Jakie miała szanse w starciu z podstawowym pierwotnym instynktem głęboko zapisanym w genach, który pchał ją ku własnemu dziecku w każdej minucie dnia i nocy?

Niewielkie. Ale wciąż próbowała.

– Cześć, kochanie – przywitała się z Kornelem. – Długo czekałeś?

– Nie było tak źle. Domyśliłem się, że spotkanie z Julią z definicji nie może być krótkie. – Mężczyzna pomógł dziewczynom ściągnąć kurtki, po czy powiesił je w szafie. – Wchodźcie – powiedział. – Zrobiłem górę kanapek. Jeśli będziecie miłe, to was może nawet poczęstuję.

– Patrz, jaki dżentelmen. Dobrze wybrałam – uśmiechnęła się Gabrysia.

– Pewnie, że dobrze – przyznała Julia i weszła do środka. – Jemu jestem skłonna wybaczyć, nawet gdyby zeżarł wszystkie kanapki. Pod warunkiem oczywiście, że schłodził wino.

– Za kogo mnie masz? – obruszył się Kornel. – Już od trzech godzin nabiera mocy w lodówce. Twoje ulubione. Jakbym wiedział, że przyjedziesz, a przecież nie dostałem nawet esemesa.

– Fantastycznie przewidujesz przyszłość – pochwaliła go Julia. Lubili się od lat i dobrze rozumieli.

– Jeśli chcesz pić wino, to znaczy, że zostajesz na noc? – ucieszyła się Gabrysia. – I bardzo dobrze. Pogadamy sobie, zjemy kolację. Będzie super.

Julia uśmiechnęła się do niej ciepło. Nawet nieźle im wychodziło radzenie sobie z życiem bez nadziei. Wbrew temu, co same o sobie sądziły, były silne.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

 

 

Czekolada spływała na ciasto, tworząc błyszczącą gładką powierzchnię. Helena jak zawsze zapatrzyła się z wielką przyjemnością w ten dobrze znany widok. Na środku stołu stał ciemny, kakaowy biszkopt przełożony mleczno-waniliową masą ze świeżymi borówkami w środku, polany gęstą czekoladą rozpuszczoną na parze, z dodatkiem słodkiej śmietanki. Codzienne dzieło sztuki.

– Doskonały – powiedziała i odeszła kilka kroków, by mieć lepszy widok.

– Jak zawsze – westchnęła jej siostra Marta. Nawet nie podniosła wzroku znad ekranu telefonu.

– Co robisz? – ofuknęła ją Helena. – Zachowujesz się jak zakochana nastolatka, a to nie przystoi kobiecie w twoim wieku.

– Ach, daj spokój. – Marta poprawiła odruchowo siwe włosy na skroniach. – Wiesz, że mam teraz inne zmartwienia.

– Coś się dzieje? – Helena oderwała wzrok od swojego kulinarnego dzieła i czujnie spojrzała na siostrę.

– Nie wiesz, co słychać u Gabrysi? Jakoś dawno się nie meldowała.

– Chyba lepiej – ostrożnie odparła Helena.

– A Julia?

– Nie ma po co wracać na stare ścieżki. Dziewczyna jest dorosła. Radzi sobie. Ja się do jej życia wtrącać nie będę. Dobrze wiesz, że ostatnio skończyło się to prawdziwą katastrofą. Gdyby nie moje rady, kto wie, może byliby już po ślubie. – Włożyła ciasto do lodówki i energicznie zatrzasnęła drzwiczki. – Dość o tym. Bierz kubek i idziemy na taras. Stare już jesteśmy. Czas odpoczywać. Grzać plecy w promieniach słońca.

– Ciemno już. – Marta spojrzała w stronę okna, za którym kołysały się smagane mocnym wiatrem gałęzie. – I zimno jak cholera. Nie za późno wpadłaś na ten pomysł?

– A Janka ciągle nie ma – zaniepokoiła się Helena. – Siedzi w księgarni coraz dłużej.

– Bawi go to, a i pracy ma sporo. – Siostra próbowała ją uspokoić. – Dobrze zrobił, że sprzedał stary budynek i przeniósł się do galerii. Ta nowa lokalizacja to był strzał w dziesiątkę.

– To prawda – przyznała Helena. – Tak się tego obawiał. Że cały urok rodzinnej księgarni zawiera się w tym miejscu, a okazało się, że to on jest główną atrakcją i dobrze sobie radzi. Ale do domu nie wraca.

Marta westchnęła, po czym odłożyła wreszcie smartfon i wstała. Na stole, kuchennych blatach i półkach panował nieogarniony chaos. Siostra piekła w natchnieniu, zapominając jak zwykle o tak przyziemnych sprawach jak porządkowanie.

– Daj mu trochę czasu – powiedziała i zaczęła pakować naczynia do zmywarki.

– Tak zrobię. – Helena posłuchała jej podejrzanie szybko. Zaczęła nawet ścierać blaty, co oznaczało, że knuje podstęp, zazwyczaj bowiem chętnie pozwalała się wyręczać w tych nieromantycznych, jej zdaniem, czynnościach. – Słyszałaś, że Feliks wraca?

– Tak – westchnęła Marta. Jednak miała rację. Siostra miała swoje plany. – Ale nie rób ze mnie szpiega wywiadowcy. Nie będę ci donosić. Niezręcznie się czuję.

– Och, nie ma o tym mowy. – Helena zrobiła minę niewiniątka. – Po prostu sobie rozmawiamy. Co w tym złego? To mów? – nacisnęła.

– Jego ojciec coś wspominał, że może chłopak przyleci w ten weekend – powiedziała ostrożnie Marta i zaczęła czyścić energicznie zlew. – Ale dla nas to już nic nie oznacza. Nie sądzisz chyba, że Julia będzie wiecznie grać w tę dziecinną zabawę i miotać się między Ksawerym i Feliksem. To skończone.

– Chyba tak – przyznała Helena, ale nie wyglądała na przekonaną. – Nie ma czego żałować – dodała wojowniczo. – Przyjechał, narobił zamieszania, zarzekał się, że ją tak bardzo kocha, a potem zwiał, jak tylko usłyszał, że jego stanowisko pracy jest zagrożone.

– Nie potępiaj go. – Siostra wytarła blaty, umyła ręce i z przyjemnością rozejrzała się wokół. Kuchnia znów była czysta. – To Julia go pogoniła – powiedziała. – A on jest lekarzem, na stanowisku. W Monachium długo pracował na swój sukces.

– Ja nie wiem, jak ci młodzi teraz układają swoje sprawy… Nic się nie liczy, tylko praca…

Westchnęła, bo od razu znów pomyślała o mężu. On też coraz więcej przesiadywał poza domem. Sytuacja finansowa rodziny się poprawiła, zyskali pewien spokój i poczucie bezpieczeństwa, ale powoli zaczęli tracić coś innego, o wiele bardziej cennego. Czas dla siebie i poczucie, że dobrze się nawzajem rozumieją.

– Nie użalaj się nad sobą. – Marta wydała twarde zarządzenie. – I przestań żyć złudzeniami. Niby my byliśmy inni? To nieprawda. Za naszych czasów też niełatwo było sobie życie ułożyć. Bierz ten kubek, idziemy do salonu. Dość tego pichcenia, sprzątania i niekończącej się roboty. Siądziemy sobie na kanapie, nakryjemy kocem, pogawędzimy. Może coś poczytamy.

Helena odwróciła się. W słabym świetle bocznej kuchennej lampy wciąż wyglądała młodo. Jej figura łagodnie zniosła narodziny czterech córek, na twarzy malowały się dobre emocje.

– A ty? – zatrzymała na chwilę swoją siostrę. – Przyznaj się wreszcie. Zakochałaś się?

– Daj mi spokój. – Marta jak zwykle nie traciła opanowania. – Za stara jestem na takie dyrdymały. Nigdy zresztą specjalnie nie miałam dużo wiary w podobne rzeczy.

– Ale do Leszka biegasz…

– Chodzę – odparła godnie. – To tylko znajomość. Może w sumie i z tym skończę? Cała okolica huczy od plotek. Po co nam taki kłopot?

– Naprawdę nic nie czujesz? – zdumiała się Helena. Ona była bardzo emocjonalna. Miłość do męża i dzieci stanowiła jej siłę napędową. Wszystko podporządkowała tym uczuciom. Były jej szczęściem i nieustającą troską jednocześnie. Nie potrafiła zrozumieć spokoju siostry wobec szansy, jaką dawało jej życie. Tyle lat była już samotna.

– Nie ma nic gorszego niż starość, która nie ma rozumu – powiedziała Marta. Wzięła swój kubek i poszła do salonu. To miał być jasny znak, że dyskusja zakończona.

Helena została na chwilę sama w kuchni. To nie zdarzało się często. Ten dom tętnił życiem. Maryla, jej druga córka, miesiąc wcześniej przeprowadziła się na poddasze wraz z mężem i synami. Trwały tam intensywne prace remontowe. Przerabiano dawne pokoje dziewczynek na mieszkanie dla nowej rodziny. Wciąż coś się tłukło, buczało, kurzyło. Mężczyźni w poplamionych roboczych ubraniach maszerowali przez dom niczym niekończące się stado mrówek. A ona, jak przystało na prawdziwą panią domu, wszystkich próbowała nakarmić.

Ofiarnie zajmowała się wnukami. Uczyła Marylę prac ogrodowych. Sprzątała, bo siostra, zwykle pomagająca w tych czynnościach, miała teraz dla niej mniej czasu. Mąż ciągle był w pracy.

Nie narzekała. Ale czuła się dziwnie zmęczona. Bardziej niż zwykle. Pocieszała się, że to upływ czasu, zwykła starość. Serce, doświadczone ostatnio ponad zwykłą miarę, daje znak, by trochę zwolnić. Spojrzeć na numer pesel i zadbać o siebie. Tak powiedziałaby każdemu, kto by ją zapytał o samopoczucie. Kiedy jednak zostawała sama ze sobą, dopadał ją niepokój. Zawsze była zdrowa. Martwiła się tylko kondycją męża. To on musiał dbać o serce i jechał na sygnale do szpitala, kiedy tylko podniosło mu się ciśnienie. A to zdarzało się często, bo bardzo emocjonalnie podchodził do życia.

Ona była silna, choć sprawiała wrażenie kruchej. Teraz jednak czuła, że coś się obok czai. Jakiś cień niedostrzegalny ludzkim okiem. Chłodny. Podstępny. Niemożliwy do uchwycenia.

– Babcia! – Aż drgnęła wyrwana gwałtownie z zamyślenia tym nagłym okrzykiem. Do kuchni wpadli chłopcy. Byli umorusani ziemią, pyłem i trawą. Pomagali w jesiennych zbiorach.

– Ja nie wiem, po prostu nie mam pojęcia, jak ty sobie z tym wszystkim dawałaś radę przez tyle lat?

Jej najstarsza córka Maryla weszła do kuchni, taszcząc spory kosz wypełniony cukinią, papryką i pomidorami. Położyła go na podłodze, padła na krzesło, po czym otarła spocone czoło.

– Wiem, mamo, był plan, że zrobimy z tego leczo do słoików – westchnęła ciężko. – Ale dzisiaj to niemożliwe. Ledwie się trzymam na nogach. Do jutra nic im się nie stanie. – Spojrzała w stronę warzyw bez życzliwości. – Poza tym muszę przecież chłopaków wykąpać – dodała. – Dobrze, że łazienki na górze już działają, choć wciąż nie ma glazury.

– Remont zawsze jest kłopotem, ale będzie się wam wygodnie mieszkało. – Helena podeszła do niej i odgarnęła włosy ze spoconego czoła, jakby głaskała małą potarganą od zabawy w ogrodzie dziewczynkę. – Nie martw się tymi warzywami. Idź na górę. Odpocznij. Za godzinę kolacja. Zrobimy coś pysznego.

– Dziękuję, mamo. Wystarczy, że coś powiesz, a już człowiekowi lepiej. Może ja dzisiaj coś przygotuję do jedzenia? Ty pewnie też jesteś zmęczona, a do wykarmienia cała gromada. Za chwilę Marcin wróci z pracy. Też pewnie głodny.

– Spokojnie – odparła Helena. – Nic mi nie jest, dam radę.

Chłopcy pobiegli już na górę i Maryla ruszyła za nimi. Byli bardzo brudni. Bała się, że jeśli ich nie przypilnuje, zachlapią całą łazienkę.

Helena wzięła głęboki oddech. Odpoczynek znów przesunął się w czasie. Miała wrażenie, jakby cień obok trochę urósł. Odpędziła te nieracjonalne myśli. Zostało jej jeszcze przecież tyle sił, by przygotować kolację dla rodziny. Całe życie to robiła, nie było w tym nic trudnego. Nie zamierzała się też porywać na jakieś skomplikowane dania. Pół godziny i będzie po sprawie. Otworzyła lodówkę.

– Niezły zapas – usłyszała za plecami. Odwróciła się i zobaczyła siostrę z pomidorem w ręce. – Mocno dojrzałe, zaraz puszczą sok. Trzeba przynajmniej obrać i przesmażyć. Papryka może poczeka, ale cukinia wygląda mi na taką, którą trzeba natychmiast pokroić.

Helena tylko westchnęła. Już wiedziała, że noc będzie długa. Nie zostawi przecież Marty samej z taką ilością roboty.

Cień przysunął do niej swoje chłodne ramię.

– Dobrze się czujesz? – zapytała siostra. – Jakoś blado wyglądasz. Może się położysz na chwilę?

– Dziękuję, wszystko w porządku – odpowiedziała. Nie umiałaby wytłumaczyć, dlaczego skłamała. Przyzwyczajona była, że czasem traktuje się ją z lekkim przymrużeniem oka. Że krążą legendy o bałaganie, jaki tworzy, a bliscy się nią opiekują, chronią. Ostatnio nagle zaczęło jej to przeszkadzać. Kiedy była młodą dziewczyną, potrafiła nawet udawać chorobę, by się wykręcić od obowiązków, a teraz kiedy po raz pierwszy miała prawdziwy kłopot z siłą do pracy, nie powiedziała prawdy.

– Daj mi deseczkę, będę kroić. A ty zrób kolację. Nogi mnie trochę bolą. Ale na siedząco mogę wszystko – uśmiechnęła się.

A bardzo czujny, ostry, sprawnie działający system ostrzegawczy ciotki Marty, który wykrywał wszelkie problemy siostrzenic i innych członków rodziny, czasem nawet wcześniej niż oni sami zdołali je sobie uświadomić, tym razem nie zadziałał. Nie zauważyła cienia obok ukochanej siostry.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 3

 

 

 

 

Tymczasem Maryla stała w nowej łazience. Pachniało tu wapnem i świeżym, wciąż jeszcze wilgotnym tynkiem. Lustro stało oparte na parapecie okiennym. Czekało na swój czas, by zająć miejsce na ścianie. Maryla poprawiła niesforną fryzurę. Wszystkie siostry Zagórskie szczyciły się wspaniałymi włosami. Trzy z nich były blondynkami, a najmłodsza Anielka urodziła się rudzielcem i pominąwszy jeden brzemienny w skutkach eksperyment we wczesnej młodości, całe życie dumnie obnosiła marchewkowo-ceglane barwy.

Maryla natomiast od dzieciństwa zmagała się z lokami. Kto nie przeżył, trudno mu zrozumieć ten trud. Jak by się człowiek starannie nie uczesał, zawsze coś wystaje, wymyka się spod gumek, spinek i upięć. A opieka nad dwoma obdarzonymi wyjątkową ilością energii chłopcami nie sprzyja zachowaniu ładu na głowie. Zwykle biegała za nimi spocona i potargana, próbując mieć oczy ze wszystkich stron głowy. Do ubioru też nie przywiązywała większej wagi. Wyróżniała się na tle sióstr, a przede wszystkim mamy, która nawet do obierania ziemniaków siadała z ładnie pomalowanymi paznokciami i w starannie wyprasowanej sukience. Maryla zarzucała na ramiona, co jej rano pierwsze wpadło w ręce. Zwykle sprawdzała mniej więcej, czy poszczególne części garderoby do siebie pasują, ale bez przesadnego nacisku.

Po rozwodzie, obolała od doznanych krzywd, próbowała na nowo ułożyć sobie życie. Wtedy przykładała do wyglądu większą wagę. Ale nic ciekawego z tego nie wynikało. Źle się czuła wystylizowana na elegancką kobietę. Nieprzyzwyczajona do makijażu rozmazywała sobie oczy jednym nieopatrznym gestem. Włosy nie chciały być posłuszne, na obcasach skręcała sobie kostki, a eleganckie sukienki plamiły jej wiecznie czymś pobrudzone rączki dzieci. To nie był jej świat.

Do dawnego jednak też nie chciała wracać. Zaczęli z byłym mężem nowy rozdział w życiu. Formalnie wciąż byli rozwiedzeni, ale dali sobie szansę i zamieszkali razem. Ich wzajemna relacja była bardzo krucha. Codzienność przypominała ostrożne stąpanie po polu minowym. Krajobraz po zdradzie.

Wiele słów niosło niebezpieczeństwo kłótni. Mnóstwo tematów prowadziło prostą drogą do niekończącej się słownej przepychanki, mającej na celu ustalenie, kto kogo bardziej skrzywdził. W tej wzajemnej litanii oskarżeń nie było zwycięzców. Już kilka razy ustalili, że oboje równo dokopali sobie nawzajem. Ale pokusa, by próbować przeważyć szalę na swoją stronę, wciąż była żywa i mocna. Musieli uważać.

Maryla delikatnie przypudrowała policzki, przykryła podkreślone przez letnie słońce piegi. Upchnęła ostatni niesforny lok za uchem. Przez okno zobaczyła samochód męża parkujący na podjeździe. Poczuła dreszcz przejęcia. Jak kiedyś, gdy biegała na pierwsze randki. Ich wspólne życie było teraz naznaczone tym wzajemnym staraniem charakterystycznym zwykle dla początkowych etapów związku.

Kiedyś było inaczej. Wzięli ślub, byli bardzo szczęśliwi, kochali się. Ale po pierwszych dwóch latach życie stało się szybsze. Rano spieszyli się do pracy, wracali późno. Ogarniali obowiązki, przeglądali swoje komputery i szli spać. Coraz częściej nie o tej samej porze. Potem przyszły dzieci. Narodziny pierwszego syna wypełniły po brzegi plan dnia. Już na nic nie było miejsca. Nikt nie starał się o relacje, jeśli pominąć takie działania jak kłótnie, coraz częstsze narzekanie i wzajemne wyrzuty.

A drugie dziecko rozłożyło ich związek na łopatki. Nie dlatego, że wychowanie dwójki to coś szczególnie trudnego. Ale ponieważ byli słabi. Ich małżeństwo było słabe, rozmowy powierzchowne, porozumienie pozorne.

– Cześć. – Marcin stanął w uchylonych drzwiach łazienki. Zrobił krok do przodu, po czym zawahał się i przystanął. Zmagał się z tymi samymi trudnościami co żona. Chciał powiedzieć, że ładnie wygląda, ale nie miał odwagi. Taki paradoks. Ludzie śpią ze sobą nago, dotykają się w najbardziej intymne miejsca, a nie mają śmiałości powiedzieć zwykłego komplementu, bo nagle zjada ich trema. Miał też ochotę dodać, że szkoda mu związanych włosów Maryli. Lubił jej rozwichrzone loki, ale nie był pewien, czy ma do tego prawo. Wciąż byli po rozwodzie. Postanowili zamieszkać razem, by raz jeszcze spróbować, ale nikt nie czuł się pewnie w tej nowej sytuacji.

– Tata wrócił. – Kubuś stanął w drzwiach i uścisnął ojca. Marcin miał świadomość, że to nie było zwykłe powitanie. Czuł się ostatnio przez dzieci pilnowany na każdym kroku.

– Co słychać? – U jego boku momentalnie pojawił się drugi synek. – Wszystko dobrze w pracy? – Dwie pary pełnych skupienia oczu wpatrywały się w niego z powagą.

– Hej! – zawołał wesoło, żeby rozproszyć ten dziwny nastrój. – To ja się powinienem was pytać, jak wam dzień minął. Co słychać w przedszkolu? Czy było fajnie?

Kiwnęli potakująco głowami, nie wkładając w ten gest zbyt wiele wysiłku. Po czym natychmiast skierowali czujny wzrok na rodziców. Bali się. Że ci znów się pokłócą i tata odejdzie.

Marcin podszedł do żony i pocałował ją na przywitanie, uzyskując pełne aprobaty westchnienia synów. Niezręcznie się czuł w tej sytuacji. Maryla nie odwróciła się, posłała mu tylko uśmiech. Kiedyś takie gesty był naturalne, potem nagle zanikły. Nie żegnali się przed wyjściem z domu i nie witali po powrocie. Zbyt mocno byli pochłonięci tysiącem spraw, które wydawały się najważniejsze. Dopiero gdy rodzina się rozpadła, wyszło na jaw, co było tak naprawdę ważne od samego początku.

– Wyjdźmy z tej łazienki – zarządziła Maryla. – Rozniesiecie pył po całym domu. W naszym pokoju jest już jako taki porządek. Tam sobie porozmawiamy, a jutro może kupimy płytki? – Spojrzała na męża. Chciała wiedzieć, co on na to. To był kolejny przejaw nowego. Przestała automatycznie zakładać, że on się na coś zgodzi.

– Dobrze. Sobota w sklepach to coś, co każdy mężczyzna kocha najbardziej. – W jego głosie zabrzmiał lekki sarkazm, ale synowie tego nie zauważyli.

– Zgadza się – zawołał Kuba. – Ja też lubię.

– I ja. – Brat od razu go wsparł. Kryzys rodzinny ujawnił wielką więź pomiędzy chłopcami. Bronili się i wspierali na każdym kroku.

– Przykro mi – powiedziała Maryla. – Podziwiam waszą męską postawę – uśmiechnęła się. – To będzie wyjątkowo nudne oglądanie płytek łazienkowych. Niektórzy nawet sądzą, że one są prawie identyczne i wystarczy wziąć pierwsze z brzegu. – Tu spojrzała znacząco na męża. – Ale tak nie jest – natychmiast rozwiała jego nadzieje. – Trzeba solidnie pochodzić i dobrze wybrać.

– Ja wam radzę, chłopaki, korzystajcie z okazji – westchnął Marcin. – Jeśli mama wam proponuje, żebyście zostali, zróbcie to. Poleżycie w spokoju na kanapie, odpoczniecie po pracy… – rozmarzył się lekko.

– Chyba po przedszkolu – roześmiał się Kuba. – Idziemy do babci. – Pociągnął brata za rękaw. – Coś głodny jestem.

– Ja też. – Szymek wsłuchał się w głos własnego brzucha, ale podjęcie decyzji nie zajęło mu wiele czasu. Gotowość do pałaszowania smakołyków babci towarzyszyła mu właściwie przez cały czas.

– Chyba zdaliśmy egzamin – powiedziała Maryla, kiedy łomot zbiegających po schodach synów ucichł. – Zostawili nas samych.

– Też masz takie wrażenie? Że oni nas ciągle pilnują.

– Nietrudno to zauważyć. Trochę narozrabialiśmy – powiedziała ostrożnie. – Dzieci straciły poczucie bezpieczeństwa. Ale nie martw się. Poradzą sobie. To powoli minie.

Marcin nie odpowiedział. Cisnęły mu się na usta różne uwagi. Za każdym razem, kiedy jego synowie rzucali się na ciasto babci, myślał o tym, że gdy odszedł z domu, sytuacja finansowa znacznie się pogorszyła. Widać było, że dzieci nauczone są liczyć każdy grosz. Ale nie chciał o tym mówić. Spierać się, czyja to wina. Bo przecież on płacił, a że za mało? Wtedy ta kwota wydawała mu się w zupełności wystarczająca.

Milczeli oboje. Maryla zmagała się z podobnymi myślami. Z żalem do samej siebie, do męża, do okoliczności. Nie było jednak sensu tego wywlekać. Zalewać bieżącego dnia starym kwasem.

Za oknem szumiały drzewa sadu, zapadał zmrok. W pokoju zrobiło się przytulnie. Maryla położyła głowę na ramieniu męża. Wciąż trochę ją tremowały takie gesty i za każdym razem musiała odpędzać natrętną myśl o Paulinie, kobiecie, która wzięła sobie wszystkie jej prawa i zawładnęła Marcinem jak nikt dotąd. Za to on już o niej teraz nie myślał. Objął Marylę i westchnął. Nie było im łatwo. Ale chcieli tego oboje. Jednakowo równo.

– Wycięłam dzisiaj stado pokrzyw. – Maryla pokazała swoje pokryte czerwonymi plamkami dłonie. – Zrobił się w najdalszym rogu sadu bardzo przyjemny zakątek. Cztery lipy i miękka trawa pośrodku. Dookoła gęste krzewy aronii, a za nimi kwitnące obficie wysokie żółte kwiaty. Nie wiem nawet, jak się nazywają.

– Pokaż mi. – Marcin zerwał się tak gwałtownie, że aż się wystraszyła. – Tylko tak, żeby dzieci nie zauważyły, że wychodzimy. Bo zaraz przeprowadzą śledztwo. A ja mam takie plany, że świadkowie odpadają. Zwłaszcza niepełnoletni.

Maryla stanęła na szczycie schodów i ostrożnie spojrzała w dół. Czuła się jak spiskowiec.

– Siedzą w kuchni – zameldowała szeptem. – Rozmawiają z babcią i z ciotką Martą. Można ich spokojnie z nimi zostawić.

– To dobrze – powiedział Marcin. – Okoliczności nam sprzyjają.

Szybkim ruchem zerwał koc pokrywający kanapę, zwinął niedbale i włożył sobie pod ramię.

– Przydałoby się jeszcze dobre wino, ale nie czuję się na siłach skradać do barku i podbierać twojemu ojcu butelki.

– A ja tak – roześmiała się Maryla. – Tata zawsze powtarzał, że co jego, to nasze. A do alkoholu nie ma zbyt emocjonalnego stosunku. Pewnie nawet nie pamięta, co tam trzyma. Gdybyś chciał podebrać mu książkę, to co innego. Wtedy byłaby prawdziwa afera.

– Dobra. To plan jest taki. Schodzimy po cichu. Ja czekam na tarasie, a ty idziesz na swoją tajną misję. Ale jak cię chłopcy nakryją, to nie wiem, jak się będziesz tłumaczyć.

– Coś wymyślę. Nie martw się.

Maryla wpadła w doskonały nastrój. Cieszyła się, że ładnie się ubrała i przygotowała do powrotu męża. Życie stało się bardziej nieprzewidywalne także w sensie pozytywnym. Człowiek nigdy nie wiedział, kiedy trafi się randka. Przypomniał jej się fragment znanej fraszki: Myjcie się dziewczyny, bo nie znacie dnia ani godziny. Roześmiała się, jakby znowu miała szesnaście lat i przeżywała wszystko po raz pierwszy.

Oboje z Marcinem zeszli powoli po schodach. Mężczyzna wymknął się cicho, a ona na palcach przekradła się do salonu. Czuła się jak wtedy, gdy miała sześć lat i apetyt na słodycze większy, niż przewidywały rodzinne normy. Otwarła barek i szybko wyciągnęła jedną z butelek. Nawet nie spojrzała na etykietę. Nie była koneserką alkoholi. Wino to wino. Najważniejsze, że czerwone. Miała nadzieję, że również słodkie. Ale także i to nie miało aż takiego znaczenia. Prawie po omacku odnalazła otwieracz i wzięła jeden kieliszek, po czym spłoszona odgłosami z kuchni, uciekła.

Dotknęła dłoni męża i zapomniała o wszystkich innych sprawach. Miłość ma taką moc. I może pojawić się wszędzie o każdej porze. Niezależnie od wieku, stanu cywilnego, tego, czy związek jest po przejściach, czy też nie. Ten wyjątkowy stan może się zdarzyć także tym, którzy jeszcze kilka miesięcy temu zarzekali się solennie, że nie chcą się więcej widzieć, nie mogą się znieść i jedyne, o czym marzą, to rozwód.

A teraz biegli przez sad, jabłonie aprobująco szumiały tysiącem liści. Stare lipy, które nie takich rzeczy były świadkami, przyjęły ich pod swoje korony, a okoliczne krzewy taktownie zasłoniły przed światem.

Nikt im nie przeszkadzał.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

 

 

Copyright © by Krystyna Mirek, 2016

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2021

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie II, Poznań 2021

 

Projekt okładki: Sylwia Turlejska (studio-kreacji.pl)

Zdjęcia na okładce: © dimedrol68/Adobe Stock

 

Redakcja: Katarzyna Wojtas

Skład, łamanie i korekta: DARKHART

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8195-539-3

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.