Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jest wiele rodzajów szczęśliwych zakończeń
Liwia prowadzi zupełnie zwyczajne życie. Mieszka w szarym domu, samotnie wychowuje córkę i pracuje w korporacji, wypełniając wciąż te same zestawienia. Niezwykłe ma tylko imię i marzenia, o których nikt nie wie. Nie spodziewa się większych zmian, sądzi, że wie wszystko o sobie i swojej rodzinie.
Wkrótce jej czterdzieste urodziny, marzy , żeby choć raz odbyły się inaczej. Zanosi się jednak na kolejną, przygotowaną przez jej mamę, oszczędną kolację.
Kilka dni przed tym wydarzeniem codzienną rutynę zaburza nadejście tajemniczej przesyłki. Jest to kosz pełen dorodnych jagód. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jej mama nagle zaczyna się zachowywać bardzo nieracjonalnie.
Ile wiemy o swoich rodzicach? Kim byli, zanim się urodziliśmy? Co sprawiło, że dziś bywają nadmiernie ostrożni, czasem smutni i nie zawsze wierzą w miłość? Jak wielkie znaczenie dla każdego człowieka ma znajomość własnych korzeni?
Liwia znajdzie odpowiedź na te pytania i choć do tej historii niełatwo będzie dopisać happy end, zrobi wszystko, by jej się udało.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 312
Copyright for the Polish Edition © 2021 Wydawnictwo Edipresse Sp. z o.o. Copyright for the Text © 2021 by Krystyna Mirek
Wydawnictwo Edipresse Sp. z o.o. ul. Wiejska 19 00-480 Warszawa
Dyrektor Zarządzająca Segmentem Książek: Iga Rembiszewska Senior Project Manager: Natalia Gowin Produkcja: Klaudia Lis Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk Digital i projekty specjalne: Tatiana Drózdż Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51)
Redakcja: Katarzyna Wojtas Korekta: Beata Turska, Katarzyna Wojtas Projekt okładki i stron tytułowych: Paweł Panczakiewicz/ /PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN – www.panczakiewicz.pl Zdjęcie: iStock by Getty Images
Biuro Obsługi Klienta e-mail: bok@edipresse.pl tel.: 22 278 15 55 (pon.-pt. w godz. 8:00-17:00) facebook.com/edipresseksiazki facebook.com/pg/edipresseksiazki/shop instagram.com/edipresseksiazki
ISBN 978-83-8177-614-1
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
Wersję elektroniczną przygotowano w systemie Zecer firmy Elibri
Saga rodu Cantendorfów:
Tajemnica zamkuCena szczęściaPrawdziwa miłość
SERIA Willa pod kasztanem:
Światło w Cichą NocŚwiatło o porankuNa strunach światłaŚwiatło gwiazd
PAKIET Saga rodu Cantendorfów
Obca w świecie singliSzczęście za horyzontemTylko jeden wieczórMiłość z błękitnego niebaŚwiąteczny sekretInni mają lepiejWyjdź za mnie, kochanie
W mroźny lutowy poranek dwie młode kobiety wpatrywały się w plakat wiszący na oknie.
– Spotkanie autorskie. Jakiś miejscowy pisarz przeczyta początki niewydanych powieści i podzieli się refleksjami o trudności życia artysty – streściła smukła brunetka i zmarszczyła nos jak wiewiórka, która próbuje ocenić, czy orzeszek będzie smaczny.
– Ale jak to? – zdziwiła się jej towarzyszka. Uśmiechnięta blondynka. – Ma tylko same początki? Niczego nie zdołał skończyć?
– Najwyraźniej nie.
– To nic dziwnego, że ma trudności – roześmiała się. – Aż dziw bierze, że go zaprosili, jakby nie było pod dostatkiem pisarzy, którzy sobie radzą i mogliby coś ciekawego opowiedzieć.
– To stary znajomy dyrektorki biblioteki – wyjaśniła jej koleżanka. – Kiedyś ponoć się w nim kochała, a on złamał jej serce. Ale widać czas uleczył rany, bo teraz ona mu pomaga.
– Bo my, kobiety, takie właśnie naiwne jesteśmy – roześmiała się blondynka. – Wiecznie skłonne, żeby się kimś opiekować.
– Zwłaszcza jak jest przystojny…
– A on jest?
– Podobno bardzo…
– To ja idę na to spotkanie. – Wesoła dziewczyna szybko podjęła decyzję. – Może nawet pozwolę sobie lekko złamać serce. Nigdy w sumie nie byłam z żadnym pisarzem. To może być niezły czad.
– Daj spokój. On już jest ponoć strasznie stary – ostudziła jej zapały koleżanka. – Moja mama go zna.
– W takim razie nie idę. – Drugie postanowienie zapadło równie błyskawicznie. – Pooglądam Netfliksa. Ciepło i nie trzeba na tę wichurę nosa z domu wyściubiać. Pączki sobie zamówię…
– Masz rację…
Odeszły, a ich głosy powoli ucichły w oddali. Stojący tuż obok mężczyzna słyszał jeszcze, jak debatowały nad wyborem tytułu filmu na wieczór.
Poprawił kapelusz i mocniej zacisnął szalik. Był przyzwyczajony do zimna, ale dziś jakoś słabiej sobie z nim radził. Przełknął nieco gorzkie słowa, które cisnęły mu się na usta. Jeszcze kilka lat temu natychmiast wdałby się w polemikę.
Tej bibliotekarce przecież niczego nie obiecywał. To ona za nim chodziła zafascynowana jego literackimi planami. Nie był też aż taki bardzo stary. Sześćdziesiąt siedem lat. Czuł się w sile wieku i miał wiele planów. W tym jedno najważniejsze marzenie do spełnienia. Wydawało mu się, że ma jeszcze mnóstwo czasu.
Czy był przystojny? Zerknął w szybę okienną domu kultury, gdzie wisiało ogłoszenie o spotkaniu. Odbiła się w niej wysoka postać postawnego mężczyzny, czapka skrywała bujną fryzurę, a oczy wciąż miały piękny prawie granatowy kolor. Uznał, że sława lodołamacza kobiecych serc nadal mu się należy.
Ale wcale go to nie cieszyło. Nigdy zresztą tak nie było. Pewne rzeczy po prostu dzieją się same, kiedy mężczyzna ma metr osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, interesującą twarz, poczucie humoru i fascynujące plany na przyszłość. Zwłaszcza gdy wieczorami cytuje Szekspira, a kobiece ciało uważa za największe dokonanie Stwórcy, które należy kontemplować, podziwiać i dopieszczać.
Spojrzał na góry w oddali i nagle ogarnęła go ogromna tęsknota. Aż mu się słabo zrobiło. Jakby znów poczuł jej miękką skórę pod palcami, mógł dotknąć tych niezwykłych, sięgających aż do krągłych pośladów włosów, usłyszeć jej śmiech. Przytulić się. To było tak dawno, tak bardzo dawno temu.
Powieki nagle go zapiekły, choć nigdy w życiu nie płakał. Nawet wtedy, gdy odeszła.
Oparł się o kiosk i dłuższą chwilę zbierał siły.
Potem ruszył dalej. Nie był z tych ludzi, co się nad sobą użalają. Raczej wybierał działanie. Zgodził się, że parę rzeczy mu w życiu nie wyszło. Ale nie zgorzkniał.
Teraz też wpadł na pewien pomysł. Szalony, ale on miewał tylko takie. W końcu był artystą.
Liwia bardzo chciała, żeby jej urodziny były inne niż zwykle. Czterdziestka to magiczna liczba. W życie wielu kobiet wprowadza poważny zamęt. Chciała po raz pierwszy świętować coś z przytupem. Trochę na przekór matce planującej jak co roku tradycyjne przyjęcie.
Nie spodziewała się jednak, że przeżyje coś tak niesamowitego. Nie mogła tego przewidzieć, nic bowiem na taką możliwość nie wskazywało.
Zawsze sądziła, że jej życie jest zwyczajne i tak już pozostanie. Wiele razy próbowała wydostać się z pułapki szarości, o coś więcej zawalczyć, nigdy jednak jej się nie udało. W końcu przestała nawet próbować.
Jej dni toczyły się jeden po drugim jak przezroczyste szklane kulki. Były do siebie bardzo podobne. Pracowała, wychowywała córkę, a w niezwykle rzadkich wolnych chwilach czytała do upadłego. Uwielbiała książki.
Nocami marzyła. I wcale nie o ognistym brunecie, choć taki zdecydowanie by jej się przydał. Ale miała też inne pragnienia, do których nie przyznawała się nikomu, czasem nawet ukrywała je sama przed sobą i próbowała sobie wmówić, że ma wszystko, czego potrzebuje.
Teraz najbardziej chciała uczcić okrągłe urodziny czymś niezwykłym, ale wiedziała, że bliscy szykują zwyczajową kolację i mama przy planowaniu szczegółów przede wszystkim kieruje się kwestią oszczędności. Będzie miło, ale szaro, skromnie i zwyczajnie.
Starsza pani Bracka była przejrzysta niczym arkusz kalkulacyjny. Twardo stąpała po ziemi i tego samego uczyła córkę. Była kobietą po sześćdziesiątce, z balastem wielu nadprogramowych kilogramów, krótkimi włosami zaczesanymi do góry i rzeczowym podejściem do życia. Ubierała się w szerokie swetry z przeceny i jak lew strzegła bezpieczeństwa rodziny. Liwia sądziła, że wszystko o niej wie.
A jednak pewnego z pozoru zupełnie zwyczajnego dnia kurier zapukał do drzwi i to wydarzenie zmieniło wszystko.
Poranek zastał całą niewielką rodzinę Brackich przy stole. I nic nie zapowiadało, że będzie jednym z najbardziej znaczących w życiu domowników. W przytulnej kuchni było ciepło, pachniało kawą i grzankami. Liwia siłą podtrzymywała powieki, które obciążone prawem grawitacji nieuchronnie dążyły ku zamknięciu.
– Chce ci się spać? – zapytała Ania, jej córka.
– Okropnie. Powinnyśmy były wczoraj wyłączyć serial po trzecim odcinku. Gdzie moja silna wola?
– Nie przejmuj się tak bardzo – uśmiechnęła się ciepło Ania. – Oni to robią specjalnie. Kończą w chwili największego napięcia, żebyśmy chciały wiedzieć, co dalej. Mocniejsi od nas przegrywają.
– Następnym razem będzie inaczej – zapowiedziała Liwia stanowczo. – Zdajesz maturę, musisz się wysypiać.
– Spokojnie. Na razie mam lekcje zdalne, więc oszczędzam na czasie dojazdu.
– Ale nie wrócisz do łóżka natychmiast, jak tylko wyjdę? – Liwia obawiała się, że tak właśnie się stanie. Ania nawet się jeszcze nie przebrała. Siedziała przy stole w piżamie. Istniało poważne podejrzenie, że trzyma się w pionie tylko ze względu na matkę i kiedy ona wyjdzie, od razu zanurkuje pod kołdrę.
– Przypilnuję jej – wtrącił się dziadek Ignacy, miły, małomówny starszy pan, który jakby czytał w jej myślach. – Nie martw się, córeczko – dodał.
Liwia uśmiechnęła się do niego i rzeczywiście odetchnęła z ulgą. Jej tata był takim człowiekiem, który jeśli coś obiecał, można było na to liczyć z całą pewnością. Ania tylko westchnęła i przewróciła oczami.
– Dajcie mi spokój. Jestem pełnoletnia od dwóch miesięcy – powiedziała z oburzeniem świeżo upieczonej dorosłej osoby.
– Ale dowodu jeszcze nie wyrobiłaś. – Babcia, zasadnicza jak zawsze, postawiła na stole talerz usmażonych przed chwilą chrupiących grzanek.
To spowodowało natychmiastowe ożywienie nieco zaspanej rodziny. Widelce zabłysły w świetle lampy niczym szable podczas pojedynku. Po chwili talerz pokazał białe dno.
– Dorobić jeszcze? – zapytała babcia. Zabrała pusty talerz i dokroiła trochę hodowanego na parapecie szczypiorku.
– Nie trzeba, dziękuję – odparła Ania nieco nieuważnie. Dekorowała właśnie swoją porcję kawałkami pomidora, zieleniny i jajka.
– Nie znosisz przecież jajek – przypomniał jej dziadek, kiedy wzięła dwa kolejne kawałki.
– Bo nie jestem kurą – roześmiała się jego wnuczka. Ciągle się przekomarzali.
– Nie to miałem na myśli. – Dziadek przekręcił głowę. Był wyraźnie zmieszany, że tak się przejęzyczył. I na dodatek pozwolił na tym przyłapać swojej wnuczce.
– Żółty kolor ładnie wygląda na zdjęciu – wyjaśniła mu Ania. Zrobiła telefonem kilka zdjęć i od razu zaczęła je wrzucać na Instagrama.
– Może najpierw coś zjesz? – Liwia podsunęła jej talerz.
Ale córka miała zupełnie inną listę priorytetów. Najpierw zdjęcia, potem jedzenie. Ania nieuważnie ugryzła kawałek grzanki, po czym znów zanurkowała w telefonie. Odpisywała na jakieś wiadomości. Zamierzała zdawać po maturze na architekturę, ale teczka z rysunkami nietknięta leżała pod jej łóżkiem, a tymczasem dziewczyna prowadziła swój profil, publikując coraz lepsze zdjęcia, a także z zapałem udzielała sercowych porad licznej gromadzie swoich koleżanek. To wymagało stałej obecności smartfona w jej ręku.
Nie dzisiaj – pomyślała Liwia. Setki razy już rozmawiały o obecności telefonu przy stole, ale po pewnym czasie skuteczność ustaleń się rozmywała. Tym bardziej że Liwia sama z najwyższym trudem powstrzymywała się przed wyjęciem aparatu. Czuła, że w ciągu tych kilku porannych chwili skrzynka mailowa już pęcznieje od wiadomości. Jej praca była jak potwór, który nigdy nie śpi. Klienci potrafili pisać o każdej porze dnia i nocy.
– Kupiłam wczoraj kilo szynki do gotowania – pochwaliła się babcia, przerywając jej rozmyślania. – W świetnej promocji – dodała tonem tak pełnym dumy, że aż czuło się w tle fanfary i werble. Janina Bracka uwielbiała okazje cenowe i była prawdziwym mistrzem w ich wyszukiwaniu.
– Jesteś królową oszczędności – skomplementował ją mąż. – Co ja mówię. Carycą, cesarzową, chanem.
– Chamem? – Ania pochyliła się w stronę Liwii. – Co on mówi? Babcia go zaraz zabije.
– Chanem – powtórzył dziadek i poczuł, że tym razem piłka jest w bramce przeciwnika. – Czego was uczą w tej szkole? Śpisz na historii?
– Czasami – przyznała Ania uczciwie. – Ale o chanie słyszałam. Straszne miał kłopoty w życiu uczuciowym. Był okropnym szowinistą. Ja bym go wyprowadziła na prostą. Kilka sesji u mnie i stałby się zupełnie innym człowiekiem.
– Wychodzę. – Liwia nie czuła się na siłach dyskutować tak wcześnie o męskich poglądach i szansach na ich zmianę, zwłaszcza w połączeniu z historią. Obejrzała za to z uznaniem zakupioną bladym świtem szynkę matki, westchnęła nad jej dorodnością, żeby zrobić rodzicielce przyjemność, po czym dokończyła picie kawy z cynamonem. Z rozczarowaniem zajrzała do wnętrza niewielkiej filiżanki. Wydawało jej się, że dopiero co była ona pełna, a tymczasem w oczy zaświeciło jej puste dno.
Babcia Janina ziewnęła i jeszcze raz włączyła ekspres. Też jej się chciało spać. Zerwała się przed wschodem słońca, by się na pewno załapać na najlepszą promocję. Wiadomo, ludzie teraz całkiem powariowali. Gotowi wstawać o świcie, by w marketach wyszarpywać sobie buty i laptopy rzucone w przyjemnej przecenie. Albo stać przed otwarciem sklepu na mrozie. Nie mogła się jednak na ten temat odezwać, bo w sumie sama też tak robiła i bała się, że ktoś jej to wytknie. Rodzina nie zawsze miała zrozumienie dla jej oszczędnościowej pasji, choć przecież to jej zawdzięczali, że w domu było ciepło i każdy miał wygodne miejsce do życia. Nalała więc sobie gęstej, smolistej kawy i w milczeniu usiadła. Potem pochwaliła zdjęcie wnuczki z fantazyjnie ozdobioną grzanką.
Liwia niechętnie wstawała od rodzinnego stołu. Fajnie się siedziało i niespieszno jej było wychodzić na zewnątrz.
Od wczoraj panował przenikliwy ziąb. Za to w domu już czuło się urodzinową atmosferę. W duchu królującej tu oszczędności mama zakisiła osobiście buraki na barszcz, który był ulubioną zupą córki. Nie siląc się na dyskrecję, przygotowywała też z błyszczącego papieru – zaledwie dwa pięćdziesiąt za arkusz na Alliexpressie – ozdoby. Wielkie złote cyfry i napis z życzeniami. Tłukła też zamaszyście orzechy (z własnego rzecz jasna ogrodu) na tort i marszczyła czoło, pochylając się nad kartką z zaplanowanymi wydatkami i poszukując okazji do oszczędności. Choć już i tak budżet był chudziutki niczym rządowe dotacje na kulturę.
Po południu umówiła się z wnuczką na wspólne pieczenie kruchych ciasteczek. Zrobione według starej rodzinnej receptury śmiało mogły wytrwać do soboty.
Pięknie pachniało kawą z korzennymi przyprawami. Liwia usiadła jeszcze na chwilę, by się nacieszyć tym momentem.
Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi i wszyscy spojrzeli po sobie.
– A któż to o tak wczesnej porze? – Babcia pierwsza zerwała się od stołu i pobiegła otworzyć. Widzieli ją cały czas, bo z otwartej kuchni do przedpokoju prowadziło szerokie przejście. I z każdą następną sekundą ich zdumienie rosło.
Pani Bracka bowiem, ledwo otworzyła drzwi, od razu pobladła, potem się zaczerwieniła, cofnęła o krok i znów wróciła na miejsce. Była wyraźnie wstrząśnięta.
Wszyscy domownicy wychylili się znad stołu ciekawi, co ją tak zdumiało. Spodziewali się nie lada sensacji. Liwia omal nie spadła z krzesła. Ania natychmiast wyciągnęła przed siebie telefon, gotowa, by zrobić zdjęcie lub ewentualnie nagrać film. Nigdy nie wiadomo, co się może przydać i kiedy. Czuła gorący temat.
Tymczasem w progu po prostu stał kurier. Facet zupełnie zwyczajny, niewysoki, szczupły i milczący. Nic w nim nie usprawiedliwiało tak gwałtownej reakcji mamy.
Tym bardziej że starsza pani Bracka z zasady nie okazywała emocji w sposób bardziej intensywny niż lekkie uniesienie brwi. No, chyba że znalazła w sklepie jakąś wyjątkową promocję. O tym jednak nie mogło tu być mowy. Kurier nie był przeceniony, a babcia zachowywała się, jakby co najmniej meteoryt grzmotnął jej pod stopy albo gdzieś w pobliżu rzucili masło za trzy pięćdziesiąt.
– Zamknij, proszę, drzwi – odezwał się ojciec. – Zimno.
Z przedpokoju do kuchni wiodło szerokie wejście. Dawało dobry widok, ale powodowało, że lodowaty wiatr wdzierał się bez trudu do zacisznego wnętrza.
Ania zerwała się od stołu i podbiegła do babci, ciekawa, co też kurier przyniósł i przede wszystkim, dlaczego wywarło to aż tak wielkie wrażenie. Kochała internetowe zakupy i marzyła, że kiedy dorośnie, buszowanie w sieci będzie jej pasją realizowaną bez ograniczeń.
– Ja nie mogę! – zawołała. – Jakie piękne jagody!
Kurier przekazał już swoją przesyłkę. Był to sporych rozmiarów ozdobny kosz, pięknie opakowany, pełen dorodnych, błyszczących owoców. Ania wyciągnęła rękę w ich stronę.
– Zostaw! – ofuknęła ją surowo babcia i gwałtownie zatrzasnęła przed kurierem drzwi, omal go nie uderzając w czubek czerwonego od mrozu nosa. – To dla mnie – dodała szybko, po czym odwróciła się i pobiegła do swojego pokoju, ściskając w objęciach szeleszczący folią kosz.
– Co ją ugryzło? – Liwia spojrzała na córkę. Babcia raczej była oszczędna w wyrażaniu jakiejkolwiek serdeczności wobec bliskich, ale do wnuczki miała wyraźną słabość. Nigdy jeszcze nie potraktowała jej tak oschle.
– Sama zje te jagody? – zapytała Ania i wróciła do stołu. – Ja bym chętnie spróbowała. Wyglądały super. I zdjęcia byłyby niezłe. Taka przesyłka nie trafia się co dzień.
– Dajcie jej spokój. – Tata złożył gazetę i dopił resztkę kawy. – Może to jakaś urodzinowa niespodzianka i przyszła nie w porę.
Liwia aż odłożyła swoją kanapkę na talerz.
– To by dopiero była nowość – powiedziała, po czym zaczęła pakować drugie śniadanie dla siebie do biura. – Mama przecież kupuje wyłącznie praktyczne prezenty.
– Mój rekord to suszarka na bieliznę – roześmiała się Ania, która już zdążyła błyskawicznie odzyskać humor. – Cztery lata temu. Babcia wprawdzie zapytała, co chciałabym dostać na urodziny, ale tak długo codziennie opowiadała, jak bardzo pranie nie ma gdzie wisieć, że się złamałam i poprosiłam o tę suszarkę.
Pośmiali się razem z dziadkiem z tego wspomnienia. Mieli dystans, widać było, że wymienianie nietrafionych prezentów przychodzi im z lekkością. Liwia miała do tego inny stosunek.
– Mój to dywanik w przedpokoju. Miałam wtedy osiem lat – posmutniała. Jej serce ścisnął żal. Rozumiała intencje mamy. Pieniądze nie rosną na drzewach, słyszała to od dzieciństwa. Praktyczne upominki zawsze się potem przydają, ale radość z ulotnych chwil to też coś wartościowego. Tak sądziła, ale nigdy nie mówiła na głos.
Nie miała też okazji sprawdzić tego w rzeczywistości. Wiodła bardzo praktyczne i przewidywalne życie. Nie decydowała się na żadne szaleństwa, a wychowana stanowczą ręką przez matkę, pieniądze wydawała z namysłem.
Na marzenia pozwalała sobie wyłącznie w samotności. Wiele osób pewnie by się zdziwiło, gdyby wiedzieli, jak bujne ogrody skrywa wyobraźnia pozornie niczym się niewyróżniającej księgowej jednego z wielu przeszklonych biur znajdujących się w centrum Krakowa.
Liwia mocno się pilnowała, by nie zwracać na siebie uwagi.
Niezwykłe miała tylko imię. I nawet nie znała jego historii. Mama nigdy nie chciała jej opowiedzieć, dlaczego ten jeden raz złamała swoje przenajświętsze zasady, wychyliła się z szeregu i zrobiła coś nietypowego. Przy wnuczce walczyła niczym rozjuszona kobra o jedną z najpopularniejszych opcji. I udało jej się. Dlaczego w przypadku Liwii wybrała inaczej? Nikt nie wiedział.
– A pamiętacie materiał na zasłony? – Ania dalej żartowała z dziadkiem. W jej głosie pobrzmiewała szczera radość. Ta dziewczyna do wszystkiego umiała podejść z dystansem. Wycisnąć dobrą energię z surowego kamienia. Jak to robiła? Liwia od lat przyglądała się temu zjawisku z fascynacją. Córka wciąż ją zaskakiwała.
– Może będzie jeszcze jedno pyszne ciasto? – zapytał tata z nadzieją. Był łasuchem, a smakołyki nie pojawiały się w ich domu zbyt często.
– Może – kiwnęła głową Liwia. Uśmiechnęła się do taty, pozbierała talerze ze stołu i zaczęła pakować się do wyjścia.
Spieszyła się. Chwilę później stała już w przedpokoju, wkładała kurtkę i napominała Anię, żeby punktualnie siadła do lekcji. I nie traciła dnia na robienie zdjęć i przeglądanie internetu. Czuła się trochę dziwnie, wypowiadając te znane od miesięcy wciąż powtarzane zdania, bo jednak to fakt, dziewczyna była już pełnoletnia. Czy to coś zmieniało?
Wciąż jest dzieckiem – pomyślała. Ale wiedziała, że coś w jej życiu właśnie się kończy. Ważny etap. I ona nie ma pojęcia, co dalej. Czy Ania po maturze się wyprowadzi? A może zostanie z rodziną? Mieszkali w starym domu na dużym krakowskim osiedlu, uczelni znajdujących się w zasięgu dojazdu tramwajem było sporo.
Liwia kochała Anię i chciała mieć ją jak najdłużej pod swoim dachem, jednocześnie czuła, że córka powinna mieć szansę spróbować czegoś nowego. Rodzina bardzo ją kochała, ale szczelnie otaczała swoją troską. Czasem w takich warunkach trudno rozwinąć skrzydła.
Liwia pomyślała przez chwilę, że może to dobry czas, żeby wreszcie zadbać o własne marzenia. Zważywszy na niełatwe okoliczności, całkiem nieźle sobie poradziła jako matka. Należał jej się teraz odpoczynek i nowy etap życia. Wyszła przed dom, po czym otuliła się kołnierzem. Zimne powietrze otoczyło ją ze wszystkich stron. Mimo tych niesprzyjających warunków jej pragnienia się rozpędziły.
Pomyślała o tym, że chciałaby pracować inaczej. Przestać całymi dniami tylko liczyć, sumować i analizować cyfry. Chciałaby też mieć własny dom. Niewielki, drewniany, z widokiem na góry. Byłby w nim ciepły kominek i przynajmniej dwa koty. Gabinet z dużym dębowym biurkiem, a na nim laptop. I wiele, wiele książek. Nie odważyła się na kolejne szczegóły. Wystraszyła się, że posunie się o jeden krok za daleko. Znów pozwoli sobie na bujanie w obłokach i potem trudniej będzie wrócić do szarej rzeczywistości. A właśnie tutaj przecież toczyło się jej życie.
Obejrzała się jeszcze. Miała wrażenie, że ktoś ją woła, a jego głos dochodzi z oddali. Ale to rzecz jasna było tylko złudzenie. Takie rzeczy nie zdarzają się przecież rozsądnym księgowym na stałym etacie.
Liwia wsiadła do samochodu i skupiła na drodze. Panował spory ruch. Z nieba sączył się mroźny deszcz. Za kilka dni miała skończyć czterdzieści lat.
***
Kiedy dojechała do biura, od razu wpadła całą sobą w inny świat. Ale ten też zawierał niejedną pułapkę.
Na przykład taki Hubert Bielski. Był przystojnym mężczyzną. Liwia starała się nie patrzeć w jego stronę, bo kiedy to robiła, coś dziwnego działo się z jej sercem. Jednak wcale nie tak łatwo było zapomnieć, że stoi niedaleko.
– Ależ on mi się podoba! – Księgowa Kasia miała serce szeroko otwarte na miłość. Traciła głowę średnio dwa razy w miesiącu.
– Jednego byś przynajmniej odpuściła. – Marta z działu rozliczeń postawiła na stoliczku trzy kubki z kawą. Właśnie z tego powodu Liwia pozwalała sobie w domu zaledwie na małą filiżankę. To był codzienny rytuał, który bardzo lubiła.
W służbowej kuchni wszyscy gromadzili się pod pretekstem przygotowania czegoś do picia. Powstało tu wiele grup koleżanek i prawdziwych przyjaźni. Liwia wprawdzie do żadnej nie należała, ale nie chciała rezygnować z tych wspólnych chwil. Siadała przy stoliku lub stawała pod ścianą i zawsze ktoś się przyłączył. Nie była liderem ani duszą towarzystwa. Często tylko przysłuchiwała się, o czym rozmawiają inni. Ale czasem mogła się otworzyć i opowiedzieć trochę o swoich sprawach.
Kiedy trzeba było pracować online, tego właśnie najbardziej jej brakowało. Tych paru chwil pogawędki, wspólnych żartów, zwierzeń, kontaktu. Dziś miała szczęście. Lubiła Kasię i Martę, a to właśnie one przystanęły obok niej i zaczęły pogawędkę. Pracowały razem od lat.
– Marta ma rację – odezwała się Liwia do Kasi, kiwając głową. – Daruj przynajmniej Hubertowi. Jest nowy. Nie musi zaczynać od złamanego serca.
Jednocześnie starała się wcale nie patrzeć w stronę przystojnego kolegi. Ale nawet gdy skierowała wzrok w zupełnie innym kierunku, wydawało jej się, że widzi ciemne, gęste włosy Huberta.
– No wiesz co? – roześmiała się Kasia. – Nie miałam takich planów. Łamanie serc to nie moja specjalizacja. Raczej chciałam z nim spędzić wyjątkowy czas. Ale jeśli chcesz, mogę zostawić go dla ciebie.
Wiecznie uśmiechnięta, jasnowłosa była jak ciastko z bezą oraz wiśniami. Piękne i słodkie.
Że też takie kobiety istnieją – pomyślała Liwia. – Czy ona nigdy nie ma życiowych wątpliwości, nad którymi w zadumie mogłaby się zastanawiać? – głowiła się nieraz. – Niczego się nie boi?
– Jeśli ty go chcesz, jestem gotowa poświęcić się i odpuścić – dodała Kasia, po czym obie koleżanki spojrzały na Liwię czujnie. Jej życie prywatne zawsze je ciekawiło, może właśnie dlatego, że ona tak rzadko się zwierzała.
– Ach, nie! – odpowiedziała nieco za głośno, pokrywając kaszlem nagłe zmieszanie. – Dla mnie on jest za przystojny.
– Jak to? – Prostolinijnej Kasi takie kryterium nie mieściło się w głowie. – To chyba dobrze, że fajnie wygląda.
– Nie dla każdego. – Liwia pokręciła głową. W wypolerowanych szklanych drzwiach obijała się jej zupełnie zwyczajna twarz, proste ciemne włosy, szare oczy, biała biurowa bluzka. Z czym miała startować do takiego faceta? – Moja matka zawsze powtarza, że wspaniali mężczyźni tylko krzywdzą – zakończyła stanowczo.
– Twoją matkę to ja bym spakowała w drewnianą skrzynię i wysłała na bezludną wyspę. – Kasia nie przepadała za starszą panią Bracką i wielokrotnie dawała temu wyraz.
– Daj spokój. Mama nie jest taka zła. W sumie ma też rację. Przystojnym facetom często przewraca się w głowie już w szkole podstawowej, a potem jest tylko gorzej. Myślą głównie o sobie.
– Wiele osób tak uważa. Ja chyba też – powiedziała Marta, po czym odwróciła wzrok od Huberta Bielskiego, który stał na korytarzu i rozmawiał z szefem dokładnie na linii ich wzroku, jakby się tam specjalnie umiejscowił.
– A przecież twój mąż jest całkiem niczego sobie. – Kasia nie dawała za wygraną.
– I widzisz, jak mnie czasem wkurza – roześmiała się Marta.
– Powiem wam, że mnie takie powtarzanie bzdur okropnie denerwuje. – Kasia zamieszała energicznie łyżeczką w kawie. – To tak jakby słaby, kurduplowaty, chuderlawy facet nie mógł okazać się gnojkiem.
Oczywistość tej racji zawisła nad stołem.
– To fakt – kiwnęła głową Liwia i nagle powiedziała więcej, niż zamierzała: – Ojciec Ani urodą nie grzeszył, szlachetnością charakteru również. Porzucił nas obie bez oporów i ożenił się dla pieniędzy z córką znajomych. To cud, że Ania po tym wszystkim wyrosła na mądrą i pogodną dziewczynę.
– Nie żaden cud, tylko matkę ma zajebistą. – Marta nie miała co do tego wątpliwości. Znała tę historię i współczuła obu dziewczynom.
– Proszę cię. – Liwia zawsze się obawiała, czy dobrze się z tej roli wywiązuje. Ciągle jej się wydawało, że jednak daje za mało. I powinna córce lepiej wynagrodzić fakt, że tak fatalnie wybrała jej ojca.
– To jak? – Kasia dopiła kawę. – Bierzesz go? – wróciła do tematu, który ją najbardziej interesował.
– Skąd! – Liwia również pospiesznie dokończyła poranne tankowanie kofeiny. – To nie moja liga.
– Mylisz się. – Kasia z niezadowoleniem pokręciła głową. – Ale chyba nie mam siły po raz kolejny ci tego tłumaczyć.
– Ani czasu – dodała Marta, zerkając na zegarek.
Liwia szybko umyła swój kubek. Podczas pracy zdalnej z większym ociąganiem ruszała do biurka, teraz cieszyła się, że jednak może wyjść i pobyć wśród ludzi. Wypełniać niekończące się zestawienia w innym miejscu niż własny doskonale znany pokój. Nie przepadała za swoją pracą, ale miała ona swoje zalety. Przede wszystkim całkiem niezłe towarzystwo.
Ruszyły w stronę swoich stanowisk.
Minęły Huberta i szefa, a Kasia posłała w ich stronę jeden ze swoich najbardziej zabójczych uśmiechów. Nie wiadomo, do kogo był dokładnie skierowany, ale chyba zadziałał na obu i trafił jeszcze przypadkiem młodego informatyka przechodzącego akurat tuż obok.
Miał swoją moc.
Liwia skuliła się w sobie. Przy barwnej koleżance czuła się taka szara. Miała wrażenie, że wszyscy to dostrzegają. Ale zupełnie niepotrzebnie się przejmowała. Było wręcz przeciwnie. Nikt nie zwracał na nią uwagi, jakby była przezroczysta. Bez trudu dotarła do swojego biurka. Kasia została na korytarzu, zagadnięta w jakiejś sprawie przez szefa. Na pewno nie miał żadnych konkretnych pytań. Po prostu chciał zaczerpnąć trochę tej radości życia, która zawsze z niej biła, popatrzeć chwilę na pełne iskier oczy, posłuchać perlistego śmiechu.
Kto by nie chciał?
Liwia włączyła komputer i przez przezroczyste pleksi oddzielające stanowiska pracy, spojrzała na korytarz i rozległą salę.
Nie powiedziała koleżankom całej prawdy. Oczywiście nie miała zamiaru startować w wyścigu o względy nowego atrakcyjnego kolegi, ale rezygnacja, choć konieczna, wcale nie była taka łatwa.
Od dwóch dni starała się nie patrzeć w stronę Huberta. Ostatnie, czego potrzebowała tuż przed czterdziestką, to nowa nieszczęśliwa miłość. Bo o wzajemności nie było nawet co marzyć. Ale od momentu, gdy ten mężczyzna przekroczył progi biura, nie mogła o nim zapomnieć.
Spojrzała jeszcze jeden raz. Tylko tak informacyjnie. Wszystko się zgadzało. Nowy specjalista do spraw innowacji wciąż miał przyjemną ilość centymetrów wzrostu, silne dłonie, błyszczące ciemne włosy i oczy w kolorze jagód.
Od razu przypomniała jej się poranna przesyłka mamy. A wraz z nią wszystkie pytania. Czego matka tak bardzo się wystraszyła? I od kogo dostała taki piękny kosz? Czyżby kryła się za tym jakaś romantyczna historia?
To raczej niemożliwe. Mama kochała tylko obniżki cen. Poza tym żyła spokojnie z dnia na dzień, wypełniając czas domowymi obowiązkami. Nie miała w sobie nic z bohaterek sekretnych romansów. Dawno już przytyła i wcale się tym nie przejmowała. Najczęściej wkładała na siebie praktyczne sukienki z taniego materiału, a w zimie grube swetry. Od lat nosiła taką samą krótką fryzurę, która nie dodawała jej urody. Nigdy też nie zachowywała się w sposób kokieteryjny ani zachęcający wobec płci przeciwnej. Dla rodziny nie miało to znaczenia, ale ewentualny absztyfikant musiałby jednak wziąć to pod uwagę. Chyba że był ascetą i zamierzał się umartwiać.
To mało prawdopodobne.
Ktoś jej jednak przysłał ten niezwykły podarek, a ona z jakichś tajemniczych powodów bardzo się zdenerwowała.
Hubert Bielski przeszedł między biurkami i błyskawicznie wyrwał Liwię z zamyślenia.
Zerknęła w jego stronę, bo nie mogła się powstrzymać. Wciąż przystojny, to zauważyła – rzecz jasna – wyłącznie, by się utwierdzić w swoich postanowieniach. Musiała ciągle na nowo upewniać się, że to mężczyzna nie dla niej. Był rzeczywiście pociągający. Co najgorsze, sprawiał też wrażenie miłego człowieka. Podobno samotnie wychowywał czteroletnią córeczkę, co mu tylko dodawało uroku.
To znaczy, że nie istnieje – przypomniała sobie Liwia. Wielokrotnie słyszała, że zdrowy, normalny mężczyzna stanu wolnego po czterdziestce w przyrodzie nie występuje.
Masz omamy – powiedziała sobie stanowczo i włączyła służbowy komputer. Zostało jej trochę zaległości z poprzedniego dnia. Musiała pilnie zabrać się do obowiązków. A ogromnie jej się nie chciało. W kategorii komu się bardziej nie chce pracować, miała spore osiągi. Nie znosiła tej roboty. Była księgową, bo taką posadę załatwiła jej matka dawno temu, gdy Liwia została samotną mamą. Zajmowała się tym od lat. Nawet skończyła odpowiednie studia zaoczne. Ale nigdy nie poczuła, że to jest jej zawód.
Marzyła o czymś zupełnie innym. Byłoby to piękne i w niczym niepodobne do etatu księgowej. I równie nierealne. Nie chciała sobie choćby wyobrażać, jak zareagowałaby rodzina, gdyby się ujawniła ze swoimi skrytymi planami.
Nauczyła się już dawno temu, że marzenia nie są dla każdego. I dziś znów jak co dzień od wielu lat wepchnęła je w głąb duszy, jak się wciska ostrym obcasem kawałek kamienia w miękką ziemię.
Przestała snuć plany, skupiła się na bieżących wyzwaniach. Jak zawsze.
Ale dziś było jej wyjątkowo trudno. Jakby ją znów wołał jakiś głos z oddali.
Liwio! Czy tylko o to ci w życiu chodziło? Czy to wszystko, czego można oczekiwać? Cholerna czterdziestka! To właśnie ona była wszystkiemu winna.
Liwia z trudem skupiała się na zawodowych obowiązkach, próbując zrozumieć rząd cyfr w tabeli i wyciągnąć jakieś sensowne wnioski. Nie chciały się nasuwać. Może dlatego, że była zmęczona i zła.
Nawet urodzin nie mogła zrobić po swojemu. Na samą myśl, ile gadania matki musiałaby wysłuchać, odechciewało jej się zaczynać.
Wróciła znów do pracy, jeszcze mocniej pochylając się nad klawiaturą. Hubert też już pracował. Zaczynał się kolejny dzień, zwyczajny jak przezroczysta szklana kulka.
Następnego dnia rano w kuchni znów było przytulnie i ciepło. Z radia płynęły nastrojowe piosenki przerywane ciekawą rozmową o walentynkowych zwyczajach. Liwia trochę się rozmarzyła. Jej wyobraźnia działała niezwykle szybko. Błyskawicznie przeniosła ją gdzie indziej. Do domu z widokiem na ośnieżone góry, daleką przestrzeń aż po horyzont. Do miejsca, które należy tylko do niej, nie jest wyłącznie praktyczne, lecz także romantyczne i piękne.
Smarowała właśnie kromki chleba masłem, po czym niechcący spojrzała za okno, jakby się spodziewała zobaczyć to wszystko, co sobie wymarzyła.
Ale tak nie było. Szary mur i gęsty żywopłot z iglaków oddzielał ich od posesji sąsiadów. Z oczywistych względów. Żeby Ania nie musiała patrzeć, jak jej ojciec tuż obok wiedzie życie ze swoją nową rodziną. Wprawdzie mieszkali trzy domy dalej, ale jej matka obraziła się na całą miejscowość i szczelnie otoczyła tujami oraz wysokim ogrodzeniem szary dom, który tata odziedziczył po swoich rodzicach.
Liwia wielokrotnie próbowała ze względu na córkę nawiązać kontakt z Joachimem, ale nie udało im się stworzyć poprawnych relacji. Jego żona cały czas trzymała go na dystans od dawnej dziewczyny, a on nie zdołał jej się przeciwstawić. Czas płynął, a jego kontakty z Anią stawały się coraz rzadsze. W końcu wszyscy przyzwyczaili się, że nie odgrywa w życiu córki żadnej większej roli. Miał kolejne dzieci i to one stały się dla niego najważniejsze.
Janina Bracka zapiekła w gniewie nie odzywała się do nikogo w okolicy od momentu, gdy okazało się, że Liwia została porzucona w ciąży. Ludzie mocno wtedy plotkowali i matka nigdy im tego nie zapomniała. To znacznie utrudniało nawiązanie jakichkolwiek stosunków towarzyskich.
Liwia westchnęła. Wolałaby mieć innych sąsiadów. Takich, z którymi można pogawędzić chwilę przez płot, poczęstować ciastem, zaprosić na wspólnego grilla. Ale nie miała wyboru. Mieszkała w domu rodziców i nie ona ustalała tutaj zasady.
Wróciła do rzeczywistości.
Mama i tata właśnie nalewali herbatę, a na stole piętrzył się stos kanapek, gdy zadźwięczał dzwonek. Wszyscy spojrzeli po sobie. Czyżby nowa jagodowa przesyłka? To wydawało się kompletnie nieprawdopodobne.
Pani Bracka nie czekała na wyjaśnienie. Rzuciła pełnym wody czajnikiem, ryzykując, że się poparzy, po czym pobiegła w stronę drzwi. W tym samym momencie, robiąc hałas jak stado młodych źrebaków, z piętra zbiegła Ania. Oczywiście z telefonem w ręce, gotowa do zrobienia relacji.
– Znowu kurier? – zapytała podekscytowana, chcąc towarzyszyć babci przy otwieraniu.
– A możecie dać mi spokój?! – zawołała Janina jeszcze ostrzej niż wczoraj. – To mój dom i nie musicie na każdym kroku patrzeć mi na ręce.
Liwia natychmiast znalazła się obok córki.
– Chodź – powiedziała, obejmując ją za ramię. – Babcia ma rację. Nie powinnyśmy podglądać. – Jednocześnie spojrzała na matkę z urazą. Doprawdy mogłaby tak nie przesadzać.
– Dzień dobry – uśmiechnął się kurier, któremu wreszcie otworzono.
– Nie dla każdego – oschle przywitała się babcia. – Niczego nie zamawiałam i byłabym wdzięczna, gdyby pan przestał nas nękać.
– Słucham?! – Zdumiony kurier przyzwyczajony, że romantyczne bukiety i kosze przyjmowane są z entuzjazmem oraz radością, nie mógł znaleźć odpowiedzi. – Może to nie dla pani? – powiedział wreszcie. – Adres się zgadza, ale na bileciku jest napisane…
– Wiem, co jest napisane. – Wyrwała mu przesyłkę z rąk i zamknęła pospiesznie drzwi.
Liwia poczuła, jak płoną jej uszy. Słyszała ostatnie zdanie i ta sprawa zaczynała ją coraz mocniej ciekawić. Kto wkładał tak duży wysiłek, żeby zdenerwować jej matkę? I co okropnego jest w koszu dojrzałych jagód, że wywołują takie emocje?
Coś musiało być, bo wyraźnie zniesmaczona pani Bracka złapała przesyłkę w objęcia, po czym równie szybko jak wczoraj pobiegła do swojego pokoju. Tam się zamknęła i nie pojawiła już na śniadaniu, mimo iż prawie zawsze jadali rano razem.
– To jakaś tajemnicza historia – mówiła podekscytowana Ania. – Może to jakaś skryta miłość?
– Przestań. – Liwia upomniała córkę, ale dziewczyna już sama ugryzła się w język, gdy zauważyła, jak przykro zrobiło się dziadkowi.
– Mam na myśli bardzo dawna – zaczęła się tłumaczyć. – Może ty coś wiesz? – Spojrzała na niego. – Czy babcia była zakochana, zanim cię spotkała? Kiedy się poznaliście? Jak to było? – zapytała, po czym oparła brodę na dłoniach i wpatrzyła się w dziadka, oczekując zapewne jakiejś romantycznej opowieści.
W tym momencie Liwia uświadomiła sobie, że właściwie nic nie wie o swoich rodzicach. Dlaczego się pobrali? Czy nie chcieli mieć więcej dzieci? Co sprawiło, że się w sobie zakochali?
O takich sprawach w wielu domach się opowiada. Krążą historie i anegdoty. Tutaj nic takiego nie miało miejsca. Żyli pod jednym dachem z dnia na dzień, zajęci obowiązkami, ale w sumie tak niewiele o sobie wiedzieli.
– Co ona zrobi z taką ilością jagód? – Ania nie doczekała się odpowiedzi od dziadka, który, wyraźnie spięty, wciąż mieszał w herbacie dawno już rozpuszczony cukier. – Przecież nie ma w pokoju lodówki – mówiła. – Zepsują się. A to drogie. Mały koszyczek w markecie kosztuje piętnaście złotych.
– Wychowanie babci nie poszło na marne – uśmiechnęła się Liwia. – Tak dobrze znasz ceny?
– Nie. – Ania energicznie pokręciła głową, a jasne loki, które musiała odziedziczyć po jakimś bardzo odległym przodku, bo nikt w bliższej rodzinie podobnych nie miał, zatańczyły jej wokół twarzy. – Po prostu wczoraj specjalnie popatrzyłam, bo mnie to zaciekawiło – wytłumaczyła.
– Tato, czy ty wiesz coś o tym? – Liwia zwróciła się do ojca.
– Nie – odparł pospiesznie. Jednak chyba nie był do końca szczery. Jego miłą twarz ściągnęło wyraźne zmartwienie, ale też napięcie. Był zbyt prostolinijny, by kłamać, a prawdy najwidoczniej powiedzieć nie chciał. Przeczesał palcami siwe, wciąż gęste włosy, po czym zakaszlał nerwowo.
– Mama nic ci nie mówiła? – nacisnęła mocniej, bo w głowie jej się nie mieściło, że wczoraj wieczorem o tym nie rozmawiali.
– Ostatnio mało się do mnie odzywa. Źle się czuje i ciągle powtarza, żeby dać jej święty spokój – odparł szybko tata, a w jego głosie zabrzmiała przykrość.
– Dziwne to wszystko. – Liwia wstała i znów zaczęła się pakować do pracy. Postanowiła jutro wstać wcześniej. Prawdopodobieństwo, że kurier znowu przybędzie, nie było zbyt wielkie. W końcu ile razy ktoś może wysyłać taki sam upominek? Ale chciała się upewnić. Miała przeczucie, że kurier słusznie mówił. Kosz jagód nie jest przeznaczony dla mamy. W takim razie dla kogo?
Musiała to wiedzieć. Co dokładnie napisano na bileciku? Dlaczego ona sama zaczyna być coraz mocniej przekonana, że to dla niej? Przecież doręczyciel nie oddałby mamie przesyłki zaadresowanej do kogoś innego. Na dodatek dwa razy. Widział, że Liwia jest w domu.
Coś tu się cholernie nie zgadzało.
Wyobraźnia podpowiadała jej wiele możliwych rozwiązań, ale żadne nie pasowało do jej matki. Pierwsza myśl była podobna jak ta u Ani. To jakaś romansowa sprawa. W końcu zbliżały się Walentynki i ktoś mógł wpaść na pomysł przesłania prezentu. Ale mama naprawdę kompletnie nie nadawała się do takich historii. Z całym szacunkiem dla jej talentów oraz pracowitości trudno byłoby znaleźć kobietę mniej zmysłową czy kokieteryjną niż ona.
Liwia podejrzewała, że gdyby jakikolwiek mężczyzna powiedział jej komplement lub próbował zaproponować spotkanie czy choćby zagaić rozmowę, po prostu dostałby w łeb. I to nie była przenośnia.
Ale z całą pewnością czuło się tu jakąś tajemnicę. Mimo że mama nie miewała sekretów. Prowadziła bardzo poukładane, dość monotonne, przejrzyste życie. Ten sam mąż, stała praca, potem zasłużona emerytura, dom, w którym od lat niczego nie zmieniono, dni podobne do siebie. Nawet obiady każdego dnia tygodnia były takie same. Żurek we wtorki, rosół w niedziele, po nim pomidorowa. W piątek ryba, w czwartek pierogi lub placki ziemniaczane.
Wiedzieli, co mama myśli na każdy temat. Znali się jak najbardziej łyse konie tego świata.
Jak widać jednak, każdy ma coś do ukrycia. Również pani Bracka. Stanowcza, poukładana była pani referent w urzędzie miasta.
Liwia podejrzewała, dlaczego rodzice nigdy nie opowiadali o początkach swojej miłości. Zapewne była to bardzo konkretna znajomość. Może po prostu usiedli i umówili się na małżeństwo. Pewnie tam nie było płomiennego romansu. Zupełnie zresztą nie umiałaby sobie tego wyobrazić. Mama targana gwałtownymi emocjami? Czułość między nimi? Żyli dobrze, zgodnie, bez większych kłótni, ale nigdy nie widziała, żeby sobie okazywali uczucia. By się przytulali, żartowali, obejmowali.
Tak zwane dobre małżeństwo. Przyzwoita rodzina. Tak byli na zewnątrz postrzegani.
Ale w środku sprawiało to nieco smutne wrażenie i kładło się cieniem na wszystkich. Czy dlatego maturzystka Ania nie miała jeszcze nigdy chłopaka? Jej rówieśniczki biegały na randki, a ona jakby zupełnie się tym nie interesowała. Przeżywała problemy koleżanek, angażowała się w nie, ale sama nie przyprowadziła do domu nikogo.
Teraz stanie się to jeszcze trudniejsze. Pozamykani w czterech ścianach młodzi ludzie będą musieli się nieźle postarać, by nawiązać nowe relacje.
Chciałabym się stąd wyprowadzić – pomyślała Liwia po raz tysięczny, kiedy już ruszyła w drogę do pracy. – Zabrać Anię. Pokazać jej inne życie. Tylko jak to zrobić? Pozornie rzecz nie wydawała się taka trudna. Wystarczyłoby kupić malutkie mieszkanko. Oddzielić się choć trochę od rodziców.
W głębi serca jednak marzyła o czymś zupełnie innym. O domu otoczonym zielenią i drzewami. Takim z duszą, wybudowanym dawno temu. Z kominkiem, kotami, puchatymi pledami na kanapie oraz – co ważne – regałami pełnymi książek, których jej matka nie wiedzieć czemu, wbrew wszelkiej logice nienawidziła i tępiła na każdym kroku. Z trudem znosiła fakt, że Ania musi czytać lektury. To był jakiś kompletnie niezrozumiały absurd. A Liwia kochała czytanie i chciała mieć mnóstwo książek.
Ups! – zahamowała gwałtownie, bo omal nie wjechała w szerokiego mercedesa, który przystanął na czerwonym świetle.
– Marzenia są niebezpieczne – wyszeptała. – Przestań o tym myśleć – nakazała sobie.
Ale nie mogła. Życie w domu rodzinnym zawsze było niełatwe, a ostatnio przytłaczało ją w sposób szczególny.
Może jednak chociaż małe mieszkanko? – zastanowiła się. Żyła skromnie i rozsądnie, ale jej oszczędności rosły w wolnym tempie. W zasadzie miała je tylko dlatego, że mieszkała u rodziców. Gdyby jej przyszło utrzymywać się wspólnie z Anią, z jednej wypłaty zapewnić środki na czynsz, opłaty, jedzenie, ubrania i jeszcze ratę kredytu, to sprawa stałaby się naprawdę trudna.
Ale dłużej tak być nie mogło.
Postanowiła pójść dzisiaj do swojej szefowej i porozmawiać o podwyżce. Aż się wzdrygnęła na samo wyobrażenie. Wolałaby do szefa, on się jednak finansami nie zajmował. W ich firmie istniał wyraźny podział obowiązków. Przystojny, wesoły Jacek Michalski dbał o relacje, wytyczał cele, zatrudniał. Jego zastępczyni, sucha i wysoka Klaudyna Cypel, zwalniała, pilnowała terminów, a także odmawiała, gdy ktoś prosił o awans lub podniesienie pensji. To były jej główne obowiązki. Wykonywała je z pasją terminatora i chłodem nowoczesnej kostkarki do lodu.
Liwia podchodziła do tematu już dwa razy. Nie brakowało jej dużo, by dostać wreszcie upragnioną zdolność kredytową. Wystarczyłaby podwyżka o dwadzieścia procent. A jednak od dawna nie mogła tego osiągnąć. Nie rozumiała dlaczego. Może nie lubiła swojej pracy, jednak nikt o tym nie wiedział, w biurze dobrze sobie radziła. Poprowadziła kilka samodzielnych projektów. Miała sukcesy na koncie. Otoczenie jednak tego nie zauważało.
Kiedy jej koleżance Kasi udało się z czymś zdążyć, szefostwo od razu rozpływało się w zachwytach, a ona radośnie świętowała. Gdy Liwia zdobyła dla firmy dużego klienta – a wraz z nim spore zlecenie – szefowa tylko podziękowała skinieniem głowy, jak za coś najzupełniej naturalnego, po czym poszła dalej.
Co za paradoks!
Wkurzyło ją to. Doszła do wniosku, że nie ma na co czekać. Jadąc windą, wysłała z telefonu maila z zapytaniem o możliwość rozmowy i prośbę o wyznaczenie terminu. Odpowiedź dostała błyskawicznie. Klaudyna Cypel była znana z tego, że nigdy nie ma zaległości w odpowiadaniu na maile, a jej smartfon stanowi prawie implant na stale wczepiony w jej rękę. Umówiła się z Liwią na szesnastą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki