Gdzie jest happy end? - Krystyna Mirek - ebook + audiobook + książka

Gdzie jest happy end? ebook

Krystyna Mirek

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jest wiele rodzajów szczęśliwych zakończeń

Liwia prowadzi zupełnie zwyczajne życie. Mieszka w szarym domu, samotnie wychowuje córkę i pracuje w korporacji, wypełniając wciąż te same zestawienia. Niezwykłe ma tylko imię i marzenia, o których nikt nie wie. Nie spodziewa się większych zmian, sądzi, że wie wszystko o sobie i swojej rodzinie.

Wkrótce jej czterdzieste urodziny, marzy , żeby choć raz odbyły się inaczej. Zanosi się jednak na kolejną, przygotowaną przez jej mamę, oszczędną kolację.

Kilka dni przed tym wydarzeniem codzienną rutynę zaburza nadejście tajemniczej przesyłki. Jest to kosz pełen dorodnych jagód. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jej mama nagle zaczyna się zachowywać bardzo nieracjonalnie.

Ile wiemy o swoich rodzicach? Kim byli, zanim się urodziliśmy? Co sprawiło, że dziś bywają nadmiernie ostrożni, czasem smutni i nie zawsze wierzą w miłość? Jak wielkie znaczenie dla każdego człowieka ma znajomość własnych korzeni?

Liwia znajdzie odpowiedź na te pytania i choć do tej historii niełatwo będzie dopisać happy end, zrobi wszystko, by jej się udało.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 312

Oceny
4,3 (84 oceny)
44
21
15
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
malwina40

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajna książka główna bohaterka Liwia o ciekawym imieniu mierzy się z tajemnica rodziców..... polecam.
00
mardon1

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna autorka
00
Elwira1980

Dobrze spędzony czas

Niezawodna Krystyna Mirek. Bardzo miło spędzony czas z książką. Polecam
00
dorotadziubek

Nie oderwiesz się od lektury

wciągająca
00
Wiecich

Z braku laku…

Mdła
00

Popularność




Copy­ri­ght for the Polish Edi­tion © 2021 Wydaw­nic­two Edi­presse Sp. z o.o. Copy­ri­ght for the Text © 2021 by Kry­styna Mirek

Wydaw­nic­two Edi­presse Sp. z o.o. ul. Wiej­ska 19 00-480 War­szawa

Dyrek­tor Zarzą­dza­jąca Seg­men­tem Ksią­żek: Iga Rem­bi­szew­ska Senior Pro­ject Mana­ger: Nata­lia Gowin Pro­duk­cja: Klau­dia Lis Mar­ke­ting i pro­mo­cja: Renata Bogiel-Miko­łaj­czyk Digi­tal i pro­jekty spe­cjalne: Tatiana Drózdż Dys­try­bu­cja i sprze­daż: Iza­bela Łazicka (tel. 22 584 23 51)

Redak­cja: Kata­rzyna Woj­tas Korekta: Beata Tur­ska, Kata­rzyna Woj­tas Pro­jekt okładki i stron tytu­ło­wych: Paweł Pan­cza­kie­wicz/ /PAN­CZA­KIE­WICZ ART.DESIGN – www.pan­cza­kie­wicz.pl Zdję­cie: iStock by Getty Ima­ges

Biuro Obsługi Klienta e-mail: bok@edi­presse.pl tel.: 22 278 15 55 (pon.-pt. w godz. 8:00-17:00) face­book.com/edi­pres­sek­siazki face­book.com/pg/edi­pres­sek­siazki/shop insta­gram.com/edi­pres­sek­siazki

ISBN 978-83-8177-614-1

Wszel­kie prawa zastrze­żone. Repro­du­ko­wa­nie, kodo­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia danych, odtwa­rza­nie w jakiej­kol­wiek for­mie oraz wyko­rzy­sty­wa­nie w wystą­pie­niach publicz­nych w cało­ści lub w czę­ści tylko za wyłącz­nym zezwo­le­niem wła­ści­ciela praw autor­skich.

Wer­sję elek­tro­niczną przy­go­to­wano w sys­te­mie Zecer firmy Eli­bri

Pole­camy

Saga rodu Can­ten­dor­fów:

Tajem­nica zamkuCena szczę­ściaPraw­dziwa miłość

SERIA Willa pod kasz­ta­nem:

Świa­tło w Cichą NocŚwia­tło o porankuNa stru­nach świa­tłaŚwia­tło gwiazd

PAKIET Saga rodu Can­ten­dor­fów

Obca w świe­cie sin­gliSzczę­ście za hory­zon­temTylko jeden wie­czórMiłość z błę­kit­nego niebaŚwią­teczny sekretInni mają lepiejWyjdź za mnie, kocha­nie

Pro­log

W mroźny lutowy pora­nek dwie młode kobiety wpa­try­wały się w pla­kat wiszący na oknie.

– Spo­tka­nie autor­skie. Jakiś miej­scowy pisarz prze­czyta początki nie­wy­da­nych powie­ści i podzieli się reflek­sjami o trud­no­ści życia arty­sty – stre­ściła smu­kła bru­netka i zmarsz­czyła nos jak wie­wiórka, która pró­buje oce­nić, czy orze­szek będzie smaczny.

– Ale jak to? – zdzi­wiła się jej towa­rzyszka. Uśmiech­nięta blon­dynka. – Ma tylko same początki? Niczego nie zdo­łał skoń­czyć?

– Naj­wy­raź­niej nie.

– To nic dziw­nego, że ma trud­no­ści – roze­śmiała się. – Aż dziw bie­rze, że go zapro­sili, jakby nie było pod dostat­kiem pisa­rzy, któ­rzy sobie radzą i mogliby coś cie­ka­wego opo­wie­dzieć.

– To stary zna­jomy dyrek­torki biblio­teki – wyja­śniła jej kole­żanka. – Kie­dyś ponoć się w nim kochała, a on zła­mał jej serce. Ale widać czas ule­czył rany, bo teraz ona mu pomaga.

– Bo my, kobiety, takie wła­śnie naiwne jeste­śmy – roze­śmiała się blon­dynka. – Wiecz­nie skłonne, żeby się kimś opie­ko­wać.

– Zwłasz­cza jak jest przy­stojny…

– A on jest?

– Podobno bar­dzo…

– To ja idę na to spo­tka­nie. – Wesoła dziew­czyna szybko pod­jęła decy­zję. – Może nawet pozwolę sobie lekko zła­mać serce. Ni­gdy w sumie nie byłam z żad­nym pisa­rzem. To może być nie­zły czad.

– Daj spo­kój. On już jest ponoć strasz­nie stary – ostu­dziła jej zapały kole­żanka. – Moja mama go zna.

– W takim razie nie idę. – Dru­gie posta­no­wie­nie zapa­dło rów­nie bły­ska­wicz­nie. – Pooglą­dam Net­fliksa. Cie­pło i nie trzeba na tę wichurę nosa z domu wyściu­biać. Pączki sobie zamó­wię…

– Masz rację…

Ode­szły, a ich głosy powoli uci­chły w oddali. Sto­jący tuż obok męż­czy­zna sły­szał jesz­cze, jak deba­to­wały nad wybo­rem tytułu filmu na wie­czór.

Popra­wił kape­lusz i moc­niej zaci­snął sza­lik. Był przy­zwy­cza­jony do zimna, ale dziś jakoś sła­biej sobie z nim radził. Prze­łknął nieco gorz­kie słowa, które cisnęły mu się na usta. Jesz­cze kilka lat temu natych­miast wdałby się w pole­mikę.

Tej biblio­te­karce prze­cież niczego nie obie­cy­wał. To ona za nim cho­dziła zafa­scy­no­wana jego lite­rac­kimi pla­nami. Nie był też aż taki bar­dzo stary. Sześć­dzie­siąt sie­dem lat. Czuł się w sile wieku i miał wiele pla­nów. W tym jedno naj­waż­niej­sze marze­nie do speł­nie­nia. Wyda­wało mu się, że ma jesz­cze mnó­stwo czasu.

Czy był przy­stojny? Zer­k­nął w szybę okienną domu kul­tury, gdzie wisiało ogło­sze­nie o spo­tka­niu. Odbiła się w niej wysoka postać postaw­nego męż­czy­zny, czapka skry­wała bujną fry­zurę, a oczy wciąż miały piękny pra­wie gra­na­towy kolor. Uznał, że sława lodo­ła­ma­cza kobie­cych serc na­dal mu się należy.

Ale wcale go to nie cie­szyło. Ni­gdy zresztą tak nie było. Pewne rze­czy po pro­stu dzieją się same, kiedy męż­czy­zna ma metr osiem­dzie­siąt pięć cen­ty­me­trów wzro­stu, inte­re­su­jącą twarz, poczu­cie humoru i fascy­nu­jące plany na przy­szłość. Zwłasz­cza gdy wie­czo­rami cytuje Szek­spira, a kobiece ciało uważa za naj­więk­sze doko­na­nie Stwórcy, które należy kon­tem­plo­wać, podzi­wiać i dopiesz­czać.

Spoj­rzał na góry w oddali i nagle ogar­nęła go ogromna tęsk­nota. Aż mu się słabo zro­biło. Jakby znów poczuł jej miękką skórę pod pal­cami, mógł dotknąć tych nie­zwy­kłych, się­ga­ją­cych aż do krą­głych pośla­dów wło­sów, usły­szeć jej śmiech. Przy­tu­lić się. To było tak dawno, tak bar­dzo dawno temu.

Powieki nagle go zapie­kły, choć ni­gdy w życiu nie pła­kał. Nawet wtedy, gdy ode­szła.

Oparł się o kiosk i dłuż­szą chwilę zbie­rał siły.

Potem ruszył dalej. Nie był z tych ludzi, co się nad sobą uża­lają. Raczej wybie­rał dzia­ła­nie. Zgo­dził się, że parę rze­czy mu w życiu nie wyszło. Ale nie zgorzk­niał.

Teraz też wpadł na pewien pomysł. Sza­lony, ale on mie­wał tylko takie. W końcu był arty­stą.

Roz­dział 1

Liwia bar­dzo chciała, żeby jej uro­dziny były inne niż zwy­kle. Czter­dziestka to magiczna liczba. W życie wielu kobiet wpro­wa­dza poważny zamęt. Chciała po raz pierw­szy świę­to­wać coś z przy­tu­pem. Tro­chę na prze­kór matce pla­nu­ją­cej jak co roku tra­dy­cyjne przy­ję­cie.

Nie spo­dzie­wała się jed­nak, że prze­żyje coś tak nie­sa­mo­wi­tego. Nie mogła tego prze­wi­dzieć, nic bowiem na taką moż­li­wość nie wska­zy­wało.

Zawsze sądziła, że jej życie jest zwy­czajne i tak już pozo­sta­nie. Wiele razy pró­bo­wała wydo­stać się z pułapki sza­ro­ści, o coś wię­cej zawal­czyć, ni­gdy jed­nak jej się nie udało. W końcu prze­stała nawet pró­bo­wać.

Jej dni toczyły się jeden po dru­gim jak prze­zro­czy­ste szklane kulki. Były do sie­bie bar­dzo podobne. Pra­co­wała, wycho­wy­wała córkę, a w nie­zwy­kle rzad­kich wol­nych chwi­lach czy­tała do upa­dłego. Uwiel­biała książki.

Nocami marzyła. I wcale nie o ogni­stym bru­ne­cie, choć taki zde­cy­do­wa­nie by jej się przy­dał. Ale miała też inne pra­gnie­nia, do któ­rych nie przy­zna­wała się nikomu, cza­sem nawet ukry­wała je sama przed sobą i pró­bo­wała sobie wmó­wić, że ma wszystko, czego potrze­buje.

Teraz naj­bar­dziej chciała uczcić okrą­głe uro­dziny czymś nie­zwy­kłym, ale wie­działa, że bli­scy szy­kują zwy­cza­jową kola­cję i mama przy pla­no­wa­niu szcze­gó­łów przede wszyst­kim kie­ruje się kwe­stią oszczęd­no­ści. Będzie miło, ale szaro, skrom­nie i zwy­czaj­nie.

Star­sza pani Bracka była przej­rzy­sta niczym arkusz kal­ku­la­cyjny. Twardo stą­pała po ziemi i tego samego uczyła córkę. Była kobietą po sześć­dzie­siątce, z bala­stem wielu nad­pro­gra­mo­wych kilo­gra­mów, krót­kimi wło­sami zacze­sa­nymi do góry i rze­czo­wym podej­ściem do życia. Ubie­rała się w sze­ro­kie swe­try z prze­ceny i jak lew strze­gła bez­pie­czeń­stwa rodziny. Liwia sądziła, że wszystko o niej wie.

A jed­nak pew­nego z pozoru zupeł­nie zwy­czaj­nego dnia kurier zapu­kał do drzwi i to wyda­rze­nie zmie­niło wszystko.

Pora­nek zastał całą nie­wielką rodzinę Brac­kich przy stole. I nic nie zapo­wia­dało, że będzie jed­nym z naj­bar­dziej zna­czą­cych w życiu domow­ni­ków. W przy­tul­nej kuchni było cie­pło, pach­niało kawą i grzan­kami. Liwia siłą pod­trzy­my­wała powieki, które obcią­żone pra­wem gra­wi­ta­cji nie­uchron­nie dążyły ku zamknię­ciu.

– Chce ci się spać? – zapy­tała Ania, jej córka.

– Okrop­nie. Powin­ny­śmy były wczo­raj wyłą­czyć serial po trze­cim odcinku. Gdzie moja silna wola?

– Nie przej­muj się tak bar­dzo – uśmiech­nęła się cie­pło Ania. – Oni to robią spe­cjal­nie. Koń­czą w chwili naj­więk­szego napię­cia, żeby­śmy chciały wie­dzieć, co dalej. Moc­niejsi od nas prze­gry­wają.

– Następ­nym razem będzie ina­czej – zapo­wie­działa Liwia sta­now­czo. – Zda­jesz maturę, musisz się wysy­piać.

– Spo­koj­nie. Na razie mam lek­cje zdalne, więc oszczę­dzam na cza­sie dojazdu.

– Ale nie wró­cisz do łóżka natych­miast, jak tylko wyjdę? – Liwia oba­wiała się, że tak wła­śnie się sta­nie. Ania nawet się jesz­cze nie prze­brała. Sie­działa przy stole w piża­mie. Ist­niało poważne podej­rze­nie, że trzyma się w pio­nie tylko ze względu na matkę i kiedy ona wyj­dzie, od razu zanur­kuje pod koł­drę.

– Przy­pil­nuję jej – wtrą­cił się dzia­dek Ignacy, miły, mało­mówny star­szy pan, który jakby czy­tał w jej myślach. – Nie martw się, córeczko – dodał.

Liwia uśmiech­nęła się do niego i rze­czy­wi­ście ode­tchnęła z ulgą. Jej tata był takim czło­wie­kiem, który jeśli coś obie­cał, można było na to liczyć z całą pew­no­ścią. Ania tylko wes­tchnęła i prze­wró­ciła oczami.

– Daj­cie mi spo­kój. Jestem peł­no­let­nia od dwóch mie­sięcy – powie­działa z obu­rze­niem świeżo upie­czo­nej doro­słej osoby.

– Ale dowodu jesz­cze nie wyro­bi­łaś. – Bab­cia, zasad­ni­cza jak zawsze, posta­wiła na stole talerz usma­żo­nych przed chwilą chru­pią­cych grza­nek.

To spo­wo­do­wało natych­mia­stowe oży­wie­nie nieco zaspa­nej rodziny. Widelce zabły­sły w świe­tle lampy niczym sza­ble pod­czas poje­dynku. Po chwili talerz poka­zał białe dno.

– Doro­bić jesz­cze? – zapy­tała bab­cia. Zabrała pusty talerz i dokro­iła tro­chę hodo­wa­nego na para­pe­cie szczy­piorku.

– Nie trzeba, dzię­kuję – odparła Ania nieco nie­uważ­nie. Deko­ro­wała wła­śnie swoją por­cję kawał­kami pomi­dora, zie­le­niny i jajka.

– Nie zno­sisz prze­cież jajek – przy­po­mniał jej dzia­dek, kiedy wzięła dwa kolejne kawałki.

– Bo nie jestem kurą – roze­śmiała się jego wnuczka. Cią­gle się prze­ko­ma­rzali.

– Nie to mia­łem na myśli. – Dzia­dek prze­krę­cił głowę. Był wyraź­nie zmie­szany, że tak się prze­ję­zy­czył. I na doda­tek pozwo­lił na tym przy­ła­pać swo­jej wnuczce.

– Żółty kolor ład­nie wygląda na zdję­ciu – wyja­śniła mu Ania. Zro­biła tele­fo­nem kilka zdjęć i od razu zaczęła je wrzu­cać na Insta­grama.

– Może naj­pierw coś zjesz? – Liwia pod­su­nęła jej talerz.

Ale córka miała zupeł­nie inną listę prio­ry­te­tów. Naj­pierw zdję­cia, potem jedze­nie. Ania nie­uważ­nie ugry­zła kawa­łek grzanki, po czym znów zanur­ko­wała w tele­fo­nie. Odpi­sy­wała na jakieś wia­do­mo­ści. Zamie­rzała zda­wać po matu­rze na archi­tek­turę, ale teczka z rysun­kami nie­tknięta leżała pod jej łóż­kiem, a tym­cza­sem dziew­czyna pro­wa­dziła swój pro­fil, publi­ku­jąc coraz lep­sze zdję­cia, a także z zapa­łem udzie­lała ser­co­wych porad licz­nej gro­ma­dzie swo­ich kole­ża­nek. To wyma­gało sta­łej obec­no­ści smart­fona w jej ręku.

Nie dzi­siaj – pomy­ślała Liwia. Setki razy już roz­ma­wiały o obec­no­ści tele­fonu przy stole, ale po pew­nym cza­sie sku­tecz­ność usta­leń się roz­my­wała. Tym bar­dziej że Liwia sama z naj­wyż­szym tru­dem powstrzy­my­wała się przed wyję­ciem apa­ratu. Czuła, że w ciągu tych kilku poran­nych chwili skrzynka mailowa już pęcz­nieje od wia­do­mo­ści. Jej praca była jak potwór, który ni­gdy nie śpi. Klienci potra­fili pisać o każ­dej porze dnia i nocy.

– Kupi­łam wczo­raj kilo szynki do goto­wa­nia – pochwa­liła się bab­cia, prze­ry­wa­jąc jej roz­my­śla­nia. – W świet­nej pro­mo­cji – dodała tonem tak peł­nym dumy, że aż czuło się w tle fan­fary i wer­ble. Janina Bracka uwiel­biała oka­zje cenowe i była praw­dzi­wym mistrzem w ich wyszu­ki­wa­niu.

– Jesteś kró­lową oszczęd­no­ści – skom­ple­men­to­wał ją mąż. – Co ja mówię. Carycą, cesa­rzową, cha­nem.

– Cha­mem? – Ania pochy­liła się w stronę Liwii. – Co on mówi? Bab­cia go zaraz zabije.

– Cha­nem – powtó­rzył dzia­dek i poczuł, że tym razem piłka jest w bramce prze­ciw­nika. – Czego was uczą w tej szkole? Śpisz na histo­rii?

– Cza­sami – przy­znała Ania uczci­wie. – Ale o cha­nie sły­sza­łam. Straszne miał kło­poty w życiu uczu­cio­wym. Był okrop­nym szo­wi­ni­stą. Ja bym go wypro­wa­dziła na pro­stą. Kilka sesji u mnie i stałby się zupeł­nie innym czło­wie­kiem.

– Wycho­dzę. – Liwia nie czuła się na siłach dys­ku­to­wać tak wcze­śnie o męskich poglą­dach i szan­sach na ich zmianę, zwłasz­cza w połą­cze­niu z histo­rią. Obej­rzała za to z uzna­niem zaku­pioną bla­dym świ­tem szynkę matki, wes­tchnęła nad jej dorod­no­ścią, żeby zro­bić rodzi­cielce przy­jem­ność, po czym dokoń­czyła picie kawy z cyna­mo­nem. Z roz­cza­ro­wa­niem zaj­rzała do wnę­trza nie­wiel­kiej fili­żanki. Wyda­wało jej się, że dopiero co była ona pełna, a tym­cza­sem w oczy zaświe­ciło jej puste dno.

Bab­cia Janina ziew­nęła i jesz­cze raz włą­czyła eks­pres. Też jej się chciało spać. Zerwała się przed wscho­dem słońca, by się na pewno zała­pać na naj­lep­szą pro­mo­cję. Wia­domo, ludzie teraz cał­kiem powa­rio­wali. Gotowi wsta­wać o świ­cie, by w mar­ke­tach wyszar­py­wać sobie buty i lap­topy rzu­cone w przy­jem­nej prze­ce­nie. Albo stać przed otwar­ciem sklepu na mro­zie. Nie mogła się jed­nak na ten temat ode­zwać, bo w sumie sama też tak robiła i bała się, że ktoś jej to wytknie. Rodzina nie zawsze miała zro­zu­mie­nie dla jej oszczęd­no­ścio­wej pasji, choć prze­cież to jej zawdzię­czali, że w domu było cie­pło i każdy miał wygodne miej­sce do życia. Nalała więc sobie gęstej, smo­li­stej kawy i w mil­cze­niu usia­dła. Potem pochwa­liła zdję­cie wnuczki z fan­ta­zyj­nie ozdo­bioną grzanką.

Liwia nie­chęt­nie wsta­wała od rodzin­nego stołu. Faj­nie się sie­działo i nie­spieszno jej było wycho­dzić na zewnątrz.

Od wczo­raj pano­wał prze­ni­kliwy ziąb. Za to w domu już czuło się uro­dzi­nową atmos­ferę. W duchu kró­lu­ją­cej tu oszczęd­no­ści mama zaki­siła oso­bi­ście buraki na barszcz, który był ulu­bioną zupą córki. Nie siląc się na dys­kre­cję, przy­go­to­wy­wała też z błysz­czą­cego papieru – zale­d­wie dwa pięć­dzie­siąt za arkusz na Allie­xpres­sie – ozdoby. Wiel­kie złote cyfry i napis z życze­niami. Tłu­kła też zama­szy­ście orze­chy (z wła­snego rzecz jasna ogrodu) na tort i marsz­czyła czoło, pochy­la­jąc się nad kartką z zapla­no­wa­nymi wydat­kami i poszu­ku­jąc oka­zji do oszczęd­no­ści. Choć już i tak budżet był chu­dziutki niczym rzą­dowe dota­cje na kul­turę.

Po połu­dniu umó­wiła się z wnuczką na wspólne pie­cze­nie kru­chych cia­ste­czek. Zro­bione według sta­rej rodzin­nej recep­tury śmiało mogły wytrwać do soboty.

Pięk­nie pach­niało kawą z korzen­nymi przy­pra­wami. Liwia usia­dła jesz­cze na chwilę, by się nacie­szyć tym momen­tem.

Wtedy zadzwo­nił dzwo­nek do drzwi i wszy­scy spoj­rzeli po sobie.

– A któż to o tak wcze­snej porze? – Bab­cia pierw­sza zerwała się od stołu i pobie­gła otwo­rzyć. Widzieli ją cały czas, bo z otwar­tej kuchni do przed­po­koju pro­wa­dziło sze­ro­kie przej­ście. I z każdą następną sekundą ich zdu­mie­nie rosło.

Pani Bracka bowiem, ledwo otwo­rzyła drzwi, od razu pobla­dła, potem się zaczer­wie­niła, cof­nęła o krok i znów wró­ciła na miej­sce. Była wyraź­nie wstrzą­śnięta.

Wszy­scy domow­nicy wychy­lili się znad stołu cie­kawi, co ją tak zdu­miało. Spo­dzie­wali się nie lada sen­sa­cji. Liwia omal nie spa­dła z krze­sła. Ania natych­miast wycią­gnęła przed sie­bie tele­fon, gotowa, by zro­bić zdję­cie lub ewen­tu­al­nie nagrać film. Ni­gdy nie wia­domo, co się może przy­dać i kiedy. Czuła gorący temat.

Tym­cza­sem w progu po pro­stu stał kurier. Facet zupeł­nie zwy­czajny, nie­wy­soki, szczu­pły i mil­czący. Nic w nim nie uspra­wie­dli­wiało tak gwał­tow­nej reak­cji mamy.

Tym bar­dziej że star­sza pani Bracka z zasady nie oka­zy­wała emo­cji w spo­sób bar­dziej inten­sywny niż lek­kie unie­sie­nie brwi. No, chyba że zna­la­zła w skle­pie jakąś wyjąt­kową pro­mo­cję. O tym jed­nak nie mogło tu być mowy. Kurier nie był prze­ce­niony, a bab­cia zacho­wy­wała się, jakby co naj­mniej mete­oryt grzmot­nął jej pod stopy albo gdzieś w pobliżu rzu­cili masło za trzy pięć­dzie­siąt.

– Zamknij, pro­szę, drzwi – ode­zwał się ojciec. – Zimno.

Z przed­po­koju do kuchni wio­dło sze­ro­kie wej­ście. Dawało dobry widok, ale powo­do­wało, że lodo­waty wiatr wdzie­rał się bez trudu do zacisz­nego wnę­trza.

Ania zerwała się od stołu i pod­bie­gła do babci, cie­kawa, co też kurier przy­niósł i przede wszyst­kim, dla­czego wywarło to aż tak wiel­kie wra­że­nie. Kochała inter­ne­towe zakupy i marzyła, że kiedy doro­śnie, buszo­wa­nie w sieci będzie jej pasją reali­zo­waną bez ogra­ni­czeń.

– Ja nie mogę! – zawo­łała. – Jakie piękne jagody!

Kurier prze­ka­zał już swoją prze­syłkę. Był to spo­rych roz­mia­rów ozdobny kosz, pięk­nie opa­ko­wany, pełen dorod­nych, błysz­czą­cych owo­ców. Ania wycią­gnęła rękę w ich stronę.

– Zostaw! – ofuk­nęła ją surowo bab­cia i gwał­tow­nie zatrza­snęła przed kurie­rem drzwi, omal go nie ude­rza­jąc w czu­bek czer­wo­nego od mrozu nosa. – To dla mnie – dodała szybko, po czym odwró­ciła się i pobie­gła do swo­jego pokoju, ści­ska­jąc w obję­ciach sze­lesz­czący folią kosz.

– Co ją ugry­zło? – Liwia spoj­rzała na córkę. Bab­cia raczej była oszczędna w wyra­ża­niu jakiej­kol­wiek ser­decz­no­ści wobec bli­skich, ale do wnuczki miała wyraźną sła­bość. Ni­gdy jesz­cze nie potrak­to­wała jej tak oschle.

– Sama zje te jagody? – zapy­tała Ania i wró­ciła do stołu. – Ja bym chęt­nie spró­bo­wała. Wyglą­dały super. I zdję­cia byłyby nie­złe. Taka prze­syłka nie tra­fia się co dzień.

– Daj­cie jej spo­kój. – Tata zło­żył gazetę i dopił resztkę kawy. – Może to jakaś uro­dzi­nowa nie­spo­dzianka i przy­szła nie w porę.

Liwia aż odło­żyła swoją kanapkę na talerz.

– To by dopiero była nowość – powie­działa, po czym zaczęła pako­wać dru­gie śnia­da­nie dla sie­bie do biura. – Mama prze­cież kupuje wyłącz­nie prak­tyczne pre­zenty.

– Mój rekord to suszarka na bie­li­znę – roze­śmiała się Ania, która już zdą­żyła bły­ska­wicz­nie odzy­skać humor. – Cztery lata temu. Bab­cia wpraw­dzie zapy­tała, co chcia­ła­bym dostać na uro­dziny, ale tak długo codzien­nie opo­wia­dała, jak bar­dzo pra­nie nie ma gdzie wisieć, że się zła­ma­łam i popro­si­łam o tę suszarkę.

Pośmiali się razem z dziad­kiem z tego wspo­mnie­nia. Mieli dystans, widać było, że wymie­nia­nie nie­tra­fio­nych pre­zen­tów przy­cho­dzi im z lek­ko­ścią. Liwia miała do tego inny sto­su­nek.

– Mój to dywa­nik w przed­po­koju. Mia­łam wtedy osiem lat – posmut­niała. Jej serce ści­snął żal. Rozu­miała inten­cje mamy. Pie­nią­dze nie rosną na drze­wach, sły­szała to od dzie­ciń­stwa. Prak­tyczne upo­minki zawsze się potem przy­dają, ale radość z ulot­nych chwil to też coś war­to­ścio­wego. Tak sądziła, ale ni­gdy nie mówiła na głos.

Nie miała też oka­zji spraw­dzić tego w rze­czy­wi­sto­ści. Wio­dła bar­dzo prak­tyczne i prze­wi­dy­walne życie. Nie decy­do­wała się na żadne sza­leń­stwa, a wycho­wana sta­now­czą ręką przez matkę, pie­nią­dze wyda­wała z namy­słem.

Na marze­nia pozwa­lała sobie wyłącz­nie w samot­no­ści. Wiele osób pew­nie by się zdzi­wiło, gdyby wie­dzieli, jak bujne ogrody skrywa wyobraź­nia pozor­nie niczym się nie­wy­róż­nia­ją­cej księ­go­wej jed­nego z wielu prze­szklo­nych biur znaj­du­ją­cych się w cen­trum Kra­kowa.

Liwia mocno się pil­no­wała, by nie zwra­cać na sie­bie uwagi.

Nie­zwy­kłe miała tylko imię. I nawet nie znała jego histo­rii. Mama ni­gdy nie chciała jej opo­wie­dzieć, dla­czego ten jeden raz zła­mała swoje prze­naj­święt­sze zasady, wychy­liła się z sze­regu i zro­biła coś nie­ty­po­wego. Przy wnuczce wal­czyła niczym roz­ju­szona kobra o jedną z naj­po­pu­lar­niej­szych opcji. I udało jej się. Dla­czego w przy­padku Liwii wybrała ina­czej? Nikt nie wie­dział.

– A pamię­ta­cie mate­riał na zasłony? – Ania dalej żar­to­wała z dziad­kiem. W jej gło­sie pobrzmie­wała szczera radość. Ta dziew­czyna do wszyst­kiego umiała podejść z dystan­sem. Wyci­snąć dobrą ener­gię z suro­wego kamie­nia. Jak to robiła? Liwia od lat przy­glą­dała się temu zja­wi­sku z fascy­na­cją. Córka wciąż ją zaska­ki­wała.

– Może będzie jesz­cze jedno pyszne cia­sto? – zapy­tał tata z nadzieją. Był łasu­chem, a sma­ko­łyki nie poja­wiały się w ich domu zbyt czę­sto.

– Może – kiw­nęła głową Liwia. Uśmiech­nęła się do taty, pozbie­rała tale­rze ze stołu i zaczęła pako­wać się do wyj­ścia.

Spie­szyła się. Chwilę póź­niej stała już w przed­po­koju, wkła­dała kurtkę i napo­mi­nała Anię, żeby punk­tu­al­nie sia­dła do lek­cji. I nie tra­ciła dnia na robie­nie zdjęć i prze­glą­da­nie inter­netu. Czuła się tro­chę dziw­nie, wypo­wia­da­jąc te znane od mie­sięcy wciąż powta­rzane zda­nia, bo jed­nak to fakt, dziew­czyna była już peł­no­let­nia. Czy to coś zmie­niało?

Wciąż jest dziec­kiem – pomy­ślała. Ale wie­działa, że coś w jej życiu wła­śnie się koń­czy. Ważny etap. I ona nie ma poję­cia, co dalej. Czy Ania po matu­rze się wypro­wa­dzi? A może zosta­nie z rodziną? Miesz­kali w sta­rym domu na dużym kra­kow­skim osie­dlu, uczelni znaj­du­ją­cych się w zasięgu dojazdu tram­wa­jem było sporo.

Liwia kochała Anię i chciała mieć ją jak naj­dłu­żej pod swoim dachem, jed­no­cze­śnie czuła, że córka powinna mieć szansę spró­bo­wać cze­goś nowego. Rodzina bar­dzo ją kochała, ale szczel­nie ota­czała swoją tro­ską. Cza­sem w takich warun­kach trudno roz­wi­nąć skrzy­dła.

Liwia pomy­ślała przez chwilę, że może to dobry czas, żeby wresz­cie zadbać o wła­sne marze­nia. Zwa­żyw­szy na nie­ła­twe oko­licz­no­ści, cał­kiem nie­źle sobie pora­dziła jako matka. Nale­żał jej się teraz odpo­czy­nek i nowy etap życia. Wyszła przed dom, po czym otu­liła się koł­nie­rzem. Zimne powie­trze oto­czyło ją ze wszyst­kich stron. Mimo tych nie­sprzy­ja­ją­cych warun­ków jej pra­gnie­nia się roz­pę­dziły.

Pomy­ślała o tym, że chcia­łaby pra­co­wać ina­czej. Prze­stać całymi dniami tylko liczyć, sumo­wać i ana­li­zo­wać cyfry. Chcia­łaby też mieć wła­sny dom. Nie­wielki, drew­niany, z wido­kiem na góry. Byłby w nim cie­pły komi­nek i przy­naj­mniej dwa koty. Gabi­net z dużym dębo­wym biur­kiem, a na nim lap­top. I wiele, wiele ksią­żek. Nie odwa­żyła się na kolejne szcze­góły. Wystra­szyła się, że posu­nie się o jeden krok za daleko. Znów pozwoli sobie na buja­nie w obło­kach i potem trud­niej będzie wró­cić do sza­rej rze­czy­wi­sto­ści. A wła­śnie tutaj prze­cież toczyło się jej życie.

Obej­rzała się jesz­cze. Miała wra­że­nie, że ktoś ją woła, a jego głos docho­dzi z oddali. Ale to rzecz jasna było tylko złu­dze­nie. Takie rze­czy nie zda­rzają się prze­cież roz­sąd­nym księ­go­wym na sta­łym eta­cie.

Liwia wsia­dła do samo­chodu i sku­piła na dro­dze. Pano­wał spory ruch. Z nieba sączył się mroźny deszcz. Za kilka dni miała skoń­czyć czter­dzie­ści lat.

***

Kiedy doje­chała do biura, od razu wpa­dła całą sobą w inny świat. Ale ten też zawie­rał nie­jedną pułapkę.

Na przy­kład taki Hubert Biel­ski. Był przy­stoj­nym męż­czy­zną. Liwia sta­rała się nie patrzeć w jego stronę, bo kiedy to robiła, coś dziw­nego działo się z jej ser­cem. Jed­nak wcale nie tak łatwo było zapo­mnieć, że stoi nie­da­leko.

– Ależ on mi się podoba! – Księ­gowa Kasia miała serce sze­roko otwarte na miłość. Tra­ciła głowę śred­nio dwa razy w mie­siącu.

– Jed­nego byś przy­naj­mniej odpu­ściła. – Marta z działu roz­li­czeń posta­wiła na sto­liczku trzy kubki z kawą. Wła­śnie z tego powodu Liwia pozwa­lała sobie w domu zale­d­wie na małą fili­żankę. To był codzienny rytuał, który bar­dzo lubiła.

W służ­bo­wej kuchni wszy­scy gro­ma­dzili się pod pre­tek­stem przy­go­to­wa­nia cze­goś do picia. Powstało tu wiele grup kole­ża­nek i praw­dzi­wych przy­jaźni. Liwia wpraw­dzie do żad­nej nie nale­żała, ale nie chciała rezy­gno­wać z tych wspól­nych chwil. Sia­dała przy sto­liku lub sta­wała pod ścianą i zawsze ktoś się przy­łą­czył. Nie była lide­rem ani duszą towa­rzy­stwa. Czę­sto tylko przy­słu­chi­wała się, o czym roz­ma­wiają inni. Ale cza­sem mogła się otwo­rzyć i opo­wie­dzieć tro­chę o swo­ich spra­wach.

Kiedy trzeba było pra­co­wać online, tego wła­śnie naj­bar­dziej jej bra­ko­wało. Tych paru chwil poga­wędki, wspól­nych żar­tów, zwie­rzeń, kon­taktu. Dziś miała szczę­ście. Lubiła Kasię i Martę, a to wła­śnie one przy­sta­nęły obok niej i zaczęły poga­wędkę. Pra­co­wały razem od lat.

– Marta ma rację – ode­zwała się Liwia do Kasi, kiwa­jąc głową. – Daruj przy­naj­mniej Huber­towi. Jest nowy. Nie musi zaczy­nać od zła­ma­nego serca.

Jed­no­cze­śnie sta­rała się wcale nie patrzeć w stronę przy­stoj­nego kolegi. Ale nawet gdy skie­ro­wała wzrok w zupeł­nie innym kie­runku, wyda­wało jej się, że widzi ciemne, gęste włosy Huberta.

– No wiesz co? – roze­śmiała się Kasia. – Nie mia­łam takich pla­nów. Łama­nie serc to nie moja spe­cja­li­za­cja. Raczej chcia­łam z nim spę­dzić wyjąt­kowy czas. Ale jeśli chcesz, mogę zosta­wić go dla cie­bie.

Wiecz­nie uśmiech­nięta, jasno­włosa była jak ciastko z bezą oraz wiśniami. Piękne i słod­kie.

Że też takie kobiety ist­nieją – pomy­ślała Liwia. – Czy ona ni­gdy nie ma życio­wych wąt­pli­wo­ści, nad któ­rymi w zadu­mie mogłaby się zasta­na­wiać? – gło­wiła się nie­raz. – Niczego się nie boi?

– Jeśli ty go chcesz, jestem gotowa poświę­cić się i odpu­ścić – dodała Kasia, po czym obie kole­żanki spoj­rzały na Liwię czuj­nie. Jej życie pry­watne zawsze je cie­ka­wiło, może wła­śnie dla­tego, że ona tak rzadko się zwie­rzała.

– Ach, nie! – odpo­wie­działa nieco za gło­śno, pokry­wa­jąc kasz­lem nagłe zmie­sza­nie. – Dla mnie on jest za przy­stojny.

– Jak to? – Pro­sto­li­nij­nej Kasi takie kry­te­rium nie mie­ściło się w gło­wie. – To chyba dobrze, że faj­nie wygląda.

– Nie dla każ­dego. – Liwia pokrę­ciła głową. W wypo­le­ro­wa­nych szkla­nych drzwiach obi­jała się jej zupeł­nie zwy­czajna twarz, pro­ste ciemne włosy, szare oczy, biała biu­rowa bluzka. Z czym miała star­to­wać do takiego faceta? – Moja matka zawsze powta­rza, że wspa­niali męż­czyźni tylko krzyw­dzą – zakoń­czyła sta­now­czo.

– Twoją matkę to ja bym spa­ko­wała w drew­nianą skrzy­nię i wysłała na bez­ludną wyspę. – Kasia nie prze­pa­dała za star­szą panią Bracką i wie­lo­krot­nie dawała temu wyraz.

– Daj spo­kój. Mama nie jest taka zła. W sumie ma też rację. Przy­stoj­nym face­tom czę­sto prze­wraca się w gło­wie już w szkole pod­sta­wo­wej, a potem jest tylko gorzej. Myślą głów­nie o sobie.

– Wiele osób tak uważa. Ja chyba też – powie­działa Marta, po czym odwró­ciła wzrok od Huberta Biel­skiego, który stał na kory­ta­rzu i roz­ma­wiał z sze­fem dokład­nie na linii ich wzroku, jakby się tam spe­cjal­nie umiej­sco­wił.

– A prze­cież twój mąż jest cał­kiem niczego sobie. – Kasia nie dawała za wygraną.

– I widzisz, jak mnie cza­sem wku­rza – roze­śmiała się Marta.

– Powiem wam, że mnie takie powta­rza­nie bzdur okrop­nie dener­wuje. – Kasia zamie­szała ener­gicz­nie łyżeczką w kawie. – To tak jakby słaby, kur­du­plo­waty, chu­der­lawy facet nie mógł oka­zać się gnoj­kiem.

Oczy­wi­stość tej racji zawi­sła nad sto­łem.

– To fakt – kiw­nęła głową Liwia i nagle powie­działa wię­cej, niż zamie­rzała: – Ojciec Ani urodą nie grze­szył, szla­chet­no­ścią cha­rak­teru rów­nież. Porzu­cił nas obie bez opo­rów i oże­nił się dla pie­nię­dzy z córką zna­jo­mych. To cud, że Ania po tym wszyst­kim wyro­sła na mądrą i pogodną dziew­czynę.

– Nie żaden cud, tylko matkę ma zaje­bi­stą. – Marta nie miała co do tego wąt­pli­wo­ści. Znała tę histo­rię i współ­czuła obu dziew­czy­nom.

– Pro­szę cię. – Liwia zawsze się oba­wiała, czy dobrze się z tej roli wywią­zuje. Cią­gle jej się wyda­wało, że jed­nak daje za mało. I powinna córce lepiej wyna­gro­dzić fakt, że tak fatal­nie wybrała jej ojca.

– To jak? – Kasia dopiła kawę. – Bie­rzesz go? – wró­ciła do tematu, który ją naj­bar­dziej inte­re­so­wał.

– Skąd! – Liwia rów­nież pospiesz­nie dokoń­czyła poranne tan­ko­wa­nie kofe­iny. – To nie moja liga.

– Mylisz się. – Kasia z nie­za­do­wo­le­niem pokrę­ciła głową. – Ale chyba nie mam siły po raz kolejny ci tego tłu­ma­czyć.

– Ani czasu – dodała Marta, zer­ka­jąc na zega­rek.

Liwia szybko umyła swój kubek. Pod­czas pracy zdal­nej z więk­szym ocią­ga­niem ruszała do biurka, teraz cie­szyła się, że jed­nak może wyjść i pobyć wśród ludzi. Wypeł­niać nie­koń­czące się zesta­wie­nia w innym miej­scu niż wła­sny dosko­nale znany pokój. Nie prze­pa­dała za swoją pracą, ale miała ona swoje zalety. Przede wszyst­kim cał­kiem nie­złe towa­rzy­stwo.

Ruszyły w stronę swo­ich sta­no­wisk.

Minęły Huberta i szefa, a Kasia posłała w ich stronę jeden ze swo­ich naj­bar­dziej zabój­czych uśmie­chów. Nie wia­domo, do kogo był dokład­nie skie­ro­wany, ale chyba zadzia­łał na obu i tra­fił jesz­cze przy­pad­kiem mło­dego infor­ma­tyka prze­cho­dzą­cego aku­rat tuż obok.

Miał swoją moc.

Liwia sku­liła się w sobie. Przy barw­nej kole­żance czuła się taka szara. Miała wra­że­nie, że wszy­scy to dostrze­gają. Ale zupeł­nie nie­po­trzeb­nie się przej­mo­wała. Było wręcz prze­ciw­nie. Nikt nie zwra­cał na nią uwagi, jakby była prze­zro­czy­sta. Bez trudu dotarła do swo­jego biurka. Kasia została na kory­ta­rzu, zagad­nięta w jakiejś spra­wie przez szefa. Na pewno nie miał żad­nych kon­kret­nych pytań. Po pro­stu chciał zaczerp­nąć tro­chę tej rado­ści życia, która zawsze z niej biła, popa­trzeć chwilę na pełne iskier oczy, posłu­chać per­li­stego śmie­chu.

Kto by nie chciał?

Liwia włą­czyła kom­pu­ter i przez prze­zro­czy­ste pleksi oddzie­la­jące sta­no­wi­ska pracy, spoj­rzała na kory­tarz i roz­le­głą salę.

Nie powie­działa kole­żan­kom całej prawdy. Oczy­wi­ście nie miała zamiaru star­to­wać w wyścigu o względy nowego atrak­cyj­nego kolegi, ale rezy­gna­cja, choć konieczna, wcale nie była taka łatwa.

Od dwóch dni sta­rała się nie patrzeć w stronę Huberta. Ostat­nie, czego potrze­bo­wała tuż przed czter­dziestką, to nowa nie­szczę­śliwa miłość. Bo o wza­jem­no­ści nie było nawet co marzyć. Ale od momentu, gdy ten męż­czy­zna prze­kro­czył progi biura, nie mogła o nim zapo­mnieć.

Spoj­rzała jesz­cze jeden raz. Tylko tak infor­ma­cyj­nie. Wszystko się zga­dzało. Nowy spe­cja­li­sta do spraw inno­wa­cji wciąż miał przy­jemną ilość cen­ty­me­trów wzro­stu, silne dło­nie, błysz­czące ciemne włosy i oczy w kolo­rze jagód.

Od razu przy­po­mniała jej się poranna prze­syłka mamy. A wraz z nią wszyst­kie pyta­nia. Czego matka tak bar­dzo się wystra­szyła? I od kogo dostała taki piękny kosz? Czyżby kryła się za tym jakaś roman­tyczna histo­ria?

To raczej nie­moż­liwe. Mama kochała tylko obniżki cen. Poza tym żyła spo­koj­nie z dnia na dzień, wypeł­nia­jąc czas domo­wymi obo­wiąz­kami. Nie miała w sobie nic z boha­te­rek sekret­nych roman­sów. Dawno już przy­tyła i wcale się tym nie przej­mo­wała. Naj­czę­ściej wkła­dała na sie­bie prak­tyczne sukienki z taniego mate­riału, a w zimie grube swe­try. Od lat nosiła taką samą krótką fry­zurę, która nie doda­wała jej urody. Ni­gdy też nie zacho­wy­wała się w spo­sób kokie­te­ryjny ani zachę­ca­jący wobec płci prze­ciw­nej. Dla rodziny nie miało to zna­cze­nia, ale ewen­tu­alny absz­ty­fi­kant musiałby jed­nak wziąć to pod uwagę. Chyba że był ascetą i zamie­rzał się umar­twiać.

To mało praw­do­po­dobne.

Ktoś jej jed­nak przy­słał ten nie­zwy­kły poda­rek, a ona z jakichś tajem­ni­czych powo­dów bar­dzo się zde­ner­wo­wała.

Hubert Biel­ski prze­szedł mię­dzy biur­kami i bły­ska­wicz­nie wyrwał Liwię z zamy­śle­nia.

Zer­k­nęła w jego stronę, bo nie mogła się powstrzy­mać. Wciąż przy­stojny, to zauwa­żyła – rzecz jasna – wyłącz­nie, by się utwier­dzić w swo­ich posta­no­wie­niach. Musiała cią­gle na nowo upew­niać się, że to męż­czy­zna nie dla niej. Był rze­czy­wi­ście pocią­ga­jący. Co naj­gor­sze, spra­wiał też wra­że­nie miłego czło­wieka. Podobno samot­nie wycho­wy­wał czte­ro­let­nią córeczkę, co mu tylko doda­wało uroku.

To zna­czy, że nie ist­nieje – przy­po­mniała sobie Liwia. Wie­lo­krot­nie sły­szała, że zdrowy, nor­malny męż­czy­zna stanu wol­nego po czter­dzie­stce w przy­ro­dzie nie wystę­puje.

Masz omamy – powie­działa sobie sta­now­czo i włą­czyła służ­bowy kom­pu­ter. Zostało jej tro­chę zale­gło­ści z poprzed­niego dnia. Musiała pil­nie zabrać się do obo­wiąz­ków. A ogrom­nie jej się nie chciało. W kate­go­rii komu się bar­dziej nie chce pra­co­wać, miała spore osiągi. Nie zno­siła tej roboty. Była księ­gową, bo taką posadę zała­twiła jej matka dawno temu, gdy Liwia została samotną mamą. Zaj­mo­wała się tym od lat. Nawet skoń­czyła odpo­wied­nie stu­dia zaoczne. Ale ni­gdy nie poczuła, że to jest jej zawód.

Marzyła o czymś zupeł­nie innym. Byłoby to piękne i w niczym nie­po­dobne do etatu księ­go­wej. I rów­nie nie­re­alne. Nie chciała sobie choćby wyobra­żać, jak zare­ago­wa­łaby rodzina, gdyby się ujaw­niła ze swo­imi skry­tymi pla­nami.

Nauczyła się już dawno temu, że marze­nia nie są dla każ­dego. I dziś znów jak co dzień od wielu lat wepchnęła je w głąb duszy, jak się wci­ska ostrym obca­sem kawa­łek kamie­nia w miękką zie­mię.

Prze­stała snuć plany, sku­piła się na bie­żą­cych wyzwa­niach. Jak zawsze.

Ale dziś było jej wyjąt­kowo trudno. Jakby ją znów wołał jakiś głos z oddali.

Liwio! Czy tylko o to ci w życiu cho­dziło? Czy to wszystko, czego można ocze­ki­wać? Cho­lerna czter­dziestka! To wła­śnie ona była wszyst­kiemu winna.

Liwia z tru­dem sku­piała się na zawo­do­wych obo­wiąz­kach, pró­bu­jąc zro­zu­mieć rząd cyfr w tabeli i wycią­gnąć jakieś sen­sowne wnio­ski. Nie chciały się nasu­wać. Może dla­tego, że była zmę­czona i zła.

Nawet uro­dzin nie mogła zro­bić po swo­jemu. Na samą myśl, ile gada­nia matki musia­łaby wysłu­chać, ode­chcie­wało jej się zaczy­nać.

Wró­ciła znów do pracy, jesz­cze moc­niej pochy­la­jąc się nad kla­wia­turą. Hubert też już pra­co­wał. Zaczy­nał się kolejny dzień, zwy­czajny jak prze­zro­czy­sta szklana kulka.

Roz­dział 2

Następ­nego dnia rano w kuchni znów było przy­tul­nie i cie­pło. Z radia pły­nęły nastro­jowe pio­senki prze­ry­wane cie­kawą roz­mową o walen­tyn­ko­wych zwy­cza­jach. Liwia tro­chę się roz­ma­rzyła. Jej wyobraź­nia dzia­łała nie­zwy­kle szybko. Bły­ska­wicz­nie prze­nio­sła ją gdzie indziej. Do domu z wido­kiem na ośnie­żone góry, daleką prze­strzeń aż po hory­zont. Do miej­sca, które należy tylko do niej, nie jest wyłącz­nie prak­tyczne, lecz także roman­tyczne i piękne.

Sma­ro­wała wła­śnie kromki chleba masłem, po czym nie­chcący spoj­rzała za okno, jakby się spo­dzie­wała zoba­czyć to wszystko, co sobie wyma­rzyła.

Ale tak nie było. Szary mur i gęsty żywo­płot z igla­ków oddzie­lał ich od pose­sji sąsia­dów. Z oczy­wi­stych wzglę­dów. Żeby Ania nie musiała patrzeć, jak jej ojciec tuż obok wie­dzie życie ze swoją nową rodziną. Wpraw­dzie miesz­kali trzy domy dalej, ale jej matka obra­ziła się na całą miej­sco­wość i szczel­nie oto­czyła tujami oraz wyso­kim ogro­dze­niem szary dom, który tata odzie­dzi­czył po swo­ich rodzi­cach.

Liwia wie­lo­krot­nie pró­bo­wała ze względu na córkę nawią­zać kon­takt z Joachi­mem, ale nie udało im się stwo­rzyć popraw­nych rela­cji. Jego żona cały czas trzy­mała go na dystans od daw­nej dziew­czyny, a on nie zdo­łał jej się prze­ciw­sta­wić. Czas pły­nął, a jego kon­takty z Anią sta­wały się coraz rzad­sze. W końcu wszy­scy przy­zwy­cza­ili się, że nie odgrywa w życiu córki żad­nej więk­szej roli. Miał kolejne dzieci i to one stały się dla niego naj­waż­niej­sze.

Janina Bracka zapie­kła w gnie­wie nie odzy­wała się do nikogo w oko­licy od momentu, gdy oka­zało się, że Liwia została porzu­cona w ciąży. Ludzie mocno wtedy plot­ko­wali i matka ni­gdy im tego nie zapo­mniała. To znacz­nie utrud­niało nawią­za­nie jakich­kol­wiek sto­sun­ków towa­rzy­skich.

Liwia wes­tchnęła. Wola­łaby mieć innych sąsia­dów. Takich, z któ­rymi można poga­wę­dzić chwilę przez płot, poczę­sto­wać cia­stem, zapro­sić na wspól­nego grilla. Ale nie miała wyboru. Miesz­kała w domu rodzi­ców i nie ona usta­lała tutaj zasady.

Wró­ciła do rze­czy­wi­sto­ści.

Mama i tata wła­śnie nale­wali her­batę, a na stole pię­trzył się stos kana­pek, gdy zadźwię­czał dzwo­nek. Wszy­scy spoj­rzeli po sobie. Czyżby nowa jago­dowa prze­syłka? To wyda­wało się kom­plet­nie nie­praw­do­po­dobne.

Pani Bracka nie cze­kała na wyja­śnie­nie. Rzu­ciła peł­nym wody czaj­ni­kiem, ryzy­ku­jąc, że się popa­rzy, po czym pobie­gła w stronę drzwi. W tym samym momen­cie, robiąc hałas jak stado mło­dych źre­ba­ków, z pię­tra zbie­gła Ania. Oczy­wi­ście z tele­fo­nem w ręce, gotowa do zro­bie­nia rela­cji.

– Znowu kurier? – zapy­tała pod­eks­cy­to­wana, chcąc towa­rzy­szyć babci przy otwie­ra­niu.

– A może­cie dać mi spo­kój?! – zawo­łała Janina jesz­cze ostrzej niż wczo­raj. – To mój dom i nie musi­cie na każ­dym kroku patrzeć mi na ręce.

Liwia natych­miast zna­la­zła się obok córki.

– Chodź – powie­działa, obej­mu­jąc ją za ramię. – Bab­cia ma rację. Nie powin­ny­śmy pod­glą­dać. – Jed­no­cze­śnie spoj­rzała na matkę z urazą. Doprawdy mogłaby tak nie prze­sa­dzać.

– Dzień dobry – uśmiech­nął się kurier, któ­remu wresz­cie otwo­rzono.

– Nie dla każ­dego – oschle przy­wi­tała się bab­cia. – Niczego nie zama­wia­łam i była­bym wdzięczna, gdyby pan prze­stał nas nękać.

– Słu­cham?! – Zdu­miony kurier przy­zwy­cza­jony, że roman­tyczne bukiety i kosze przyj­mo­wane są z entu­zja­zmem oraz rado­ścią, nie mógł zna­leźć odpo­wie­dzi. – Może to nie dla pani? – powie­dział wresz­cie. – Adres się zga­dza, ale na bile­ciku jest napi­sane…

– Wiem, co jest napi­sane. – Wyrwała mu prze­syłkę z rąk i zamknęła pospiesz­nie drzwi.

Liwia poczuła, jak płoną jej uszy. Sły­szała ostat­nie zda­nie i ta sprawa zaczy­nała ją coraz moc­niej cie­ka­wić. Kto wkła­dał tak duży wysi­łek, żeby zde­ner­wo­wać jej matkę? I co okrop­nego jest w koszu doj­rza­łych jagód, że wywo­łują takie emo­cje?

Coś musiało być, bo wyraź­nie znie­sma­czona pani Bracka zła­pała prze­syłkę w obję­cia, po czym rów­nie szybko jak wczo­raj pobie­gła do swo­jego pokoju. Tam się zamknęła i nie poja­wiła już na śnia­da­niu, mimo iż pra­wie zawsze jadali rano razem.

– To jakaś tajem­ni­cza histo­ria – mówiła pod­eks­cy­to­wana Ania. – Może to jakaś skryta miłość?

– Prze­stań. – Liwia upo­mniała córkę, ale dziew­czyna już sama ugry­zła się w język, gdy zauwa­żyła, jak przy­kro zro­biło się dziad­kowi.

– Mam na myśli bar­dzo dawna – zaczęła się tłu­ma­czyć. – Może ty coś wiesz? – Spoj­rzała na niego. – Czy bab­cia była zako­chana, zanim cię spo­tkała? Kiedy się pozna­li­ście? Jak to było? – zapy­tała, po czym oparła brodę na dło­niach i wpa­trzyła się w dziadka, ocze­ku­jąc zapewne jakiejś roman­tycz­nej opo­wie­ści.

W tym momen­cie Liwia uświa­do­miła sobie, że wła­ści­wie nic nie wie o swo­ich rodzi­cach. Dla­czego się pobrali? Czy nie chcieli mieć wię­cej dzieci? Co spra­wiło, że się w sobie zako­chali?

O takich spra­wach w wielu domach się opo­wiada. Krążą histo­rie i aneg­doty. Tutaj nic takiego nie miało miej­sca. Żyli pod jed­nym dachem z dnia na dzień, zajęci obo­wiąz­kami, ale w sumie tak nie­wiele o sobie wie­dzieli.

– Co ona zrobi z taką ilo­ścią jagód? – Ania nie docze­kała się odpo­wie­dzi od dziadka, który, wyraź­nie spięty, wciąż mie­szał w her­ba­cie dawno już roz­pusz­czony cukier. – Prze­cież nie ma w pokoju lodówki – mówiła. – Zepsują się. A to dro­gie. Mały koszy­czek w mar­ke­cie kosz­tuje pięt­na­ście zło­tych.

– Wycho­wa­nie babci nie poszło na marne – uśmiech­nęła się Liwia. – Tak dobrze znasz ceny?

– Nie. – Ania ener­gicz­nie pokrę­ciła głową, a jasne loki, które musiała odzie­dzi­czyć po jakimś bar­dzo odle­głym przodku, bo nikt w bliż­szej rodzi­nie podob­nych nie miał, zatań­czyły jej wokół twa­rzy. – Po pro­stu wczo­raj spe­cjal­nie popa­trzy­łam, bo mnie to zacie­ka­wiło – wytłu­ma­czyła.

– Tato, czy ty wiesz coś o tym? – Liwia zwró­ciła się do ojca.

– Nie – odparł pospiesz­nie. Jed­nak chyba nie był do końca szczery. Jego miłą twarz ścią­gnęło wyraźne zmar­twie­nie, ale też napię­cie. Był zbyt pro­sto­li­nijny, by kła­mać, a prawdy naj­wi­docz­niej powie­dzieć nie chciał. Prze­cze­sał pal­cami siwe, wciąż gęste włosy, po czym zakasz­lał ner­wowo.

– Mama nic ci nie mówiła? – naci­snęła moc­niej, bo w gło­wie jej się nie mie­ściło, że wczo­raj wie­czo­rem o tym nie roz­ma­wiali.

– Ostat­nio mało się do mnie odzywa. Źle się czuje i cią­gle powta­rza, żeby dać jej święty spo­kój – odparł szybko tata, a w jego gło­sie zabrzmiała przy­krość.

– Dziwne to wszystko. – Liwia wstała i znów zaczęła się pako­wać do pracy. Posta­no­wiła jutro wstać wcze­śniej. Praw­do­po­do­bień­stwo, że kurier znowu przy­bę­dzie, nie było zbyt wiel­kie. W końcu ile razy ktoś może wysy­łać taki sam upo­mi­nek? Ale chciała się upew­nić. Miała prze­czu­cie, że kurier słusz­nie mówił. Kosz jagód nie jest prze­zna­czony dla mamy. W takim razie dla kogo?

Musiała to wie­dzieć. Co dokład­nie napi­sano na bile­ciku? Dla­czego ona sama zaczyna być coraz moc­niej prze­ko­nana, że to dla niej? Prze­cież dorę­czy­ciel nie oddałby mamie prze­syłki zaadre­so­wa­nej do kogoś innego. Na doda­tek dwa razy. Widział, że Liwia jest w domu.

Coś tu się cho­ler­nie nie zga­dzało.

Wyobraź­nia pod­po­wia­dała jej wiele moż­li­wych roz­wią­zań, ale żadne nie paso­wało do jej matki. Pierw­sza myśl była podobna jak ta u Ani. To jakaś roman­sowa sprawa. W końcu zbli­żały się Walen­tynki i ktoś mógł wpaść na pomysł prze­sła­nia pre­zentu. Ale mama naprawdę kom­plet­nie nie nada­wała się do takich histo­rii. Z całym sza­cun­kiem dla jej talen­tów oraz pra­co­wi­to­ści trudno byłoby zna­leźć kobietę mniej zmy­słową czy kokie­te­ryjną niż ona.

Liwia podej­rze­wała, że gdyby jaki­kol­wiek męż­czy­zna powie­dział jej kom­ple­ment lub pró­bo­wał zapro­po­no­wać spo­tka­nie czy choćby zagaić roz­mowę, po pro­stu dostałby w łeb. I to nie była prze­no­śnia.

Ale z całą pew­no­ścią czuło się tu jakąś tajem­nicę. Mimo że mama nie mie­wała sekre­tów. Pro­wa­dziła bar­dzo poukła­dane, dość mono­tonne, przej­rzy­ste życie. Ten sam mąż, stała praca, potem zasłu­żona eme­ry­tura, dom, w któ­rym od lat niczego nie zmie­niono, dni podobne do sie­bie. Nawet obiady każ­dego dnia tygo­dnia były takie same. Żurek we wtorki, rosół w nie­dziele, po nim pomi­do­rowa. W pią­tek ryba, w czwar­tek pie­rogi lub placki ziem­nia­czane.

Wie­dzieli, co mama myśli na każdy temat. Znali się jak naj­bar­dziej łyse konie tego świata.

Jak widać jed­nak, każdy ma coś do ukry­cia. Rów­nież pani Bracka. Sta­now­cza, poukła­dana była pani refe­rent w urzę­dzie mia­sta.

Liwia podej­rze­wała, dla­czego rodzice ni­gdy nie opo­wia­dali o począt­kach swo­jej miło­ści. Zapewne była to bar­dzo kon­kretna zna­jo­mość. Może po pro­stu usie­dli i umó­wili się na mał­żeń­stwo. Pew­nie tam nie było pło­mien­nego romansu. Zupeł­nie zresztą nie umia­łaby sobie tego wyobra­zić. Mama tar­gana gwał­tow­nymi emo­cjami? Czu­łość mię­dzy nimi? Żyli dobrze, zgod­nie, bez więk­szych kłótni, ale ni­gdy nie widziała, żeby sobie oka­zy­wali uczu­cia. By się przy­tu­lali, żar­to­wali, obej­mo­wali.

Tak zwane dobre mał­żeń­stwo. Przy­zwo­ita rodzina. Tak byli na zewnątrz postrze­gani.

Ale w środku spra­wiało to nieco smutne wra­że­nie i kła­dło się cie­niem na wszyst­kich. Czy dla­tego matu­rzystka Ania nie miała jesz­cze ni­gdy chło­paka? Jej rówie­śniczki bie­gały na randki, a ona jakby zupeł­nie się tym nie inte­re­so­wała. Prze­ży­wała pro­blemy kole­ża­nek, anga­żo­wała się w nie, ale sama nie przy­pro­wa­dziła do domu nikogo.

Teraz sta­nie się to jesz­cze trud­niej­sze. Poza­my­kani w czte­rech ścia­nach mło­dzi ludzie będą musieli się nie­źle posta­rać, by nawią­zać nowe rela­cje.

Chcia­ła­bym się stąd wypro­wa­dzić – pomy­ślała Liwia po raz tysięczny, kiedy już ruszyła w drogę do pracy. – Zabrać Anię. Poka­zać jej inne życie. Tylko jak to zro­bić? Pozor­nie rzecz nie wyda­wała się taka trudna. Wystar­czy­łoby kupić malut­kie miesz­kanko. Oddzie­lić się choć tro­chę od rodzi­ców.

W głębi serca jed­nak marzyła o czymś zupeł­nie innym. O domu oto­czo­nym zie­le­nią i drze­wami. Takim z duszą, wybu­do­wa­nym dawno temu. Z komin­kiem, kotami, pucha­tymi ple­dami na kana­pie oraz – co ważne – rega­łami peł­nymi ksią­żek, któ­rych jej matka nie wie­dzieć czemu, wbrew wszel­kiej logice nie­na­wi­dziła i tępiła na każ­dym kroku. Z tru­dem zno­siła fakt, że Ania musi czy­tać lek­tury. To był jakiś kom­plet­nie nie­zro­zu­miały absurd. A Liwia kochała czy­ta­nie i chciała mieć mnó­stwo ksią­żek.

Ups! – zaha­mo­wała gwał­tow­nie, bo omal nie wje­chała w sze­ro­kiego mer­ce­desa, który przy­sta­nął na czer­wo­nym świe­tle.

– Marze­nia są nie­bez­pieczne – wyszep­tała. – Prze­stań o tym myśleć – naka­zała sobie.

Ale nie mogła. Życie w domu rodzin­nym zawsze było nie­ła­twe, a ostat­nio przy­tła­czało ją w spo­sób szcze­gólny.

Może jed­nak cho­ciaż małe miesz­kanko? – zasta­no­wiła się. Żyła skrom­nie i roz­sąd­nie, ale jej oszczęd­no­ści rosły w wol­nym tem­pie. W zasa­dzie miała je tylko dla­tego, że miesz­kała u rodzi­ców. Gdyby jej przy­szło utrzy­my­wać się wspól­nie z Anią, z jed­nej wypłaty zapew­nić środki na czynsz, opłaty, jedze­nie, ubra­nia i jesz­cze ratę kre­dytu, to sprawa sta­łaby się naprawdę trudna.

Ale dłu­żej tak być nie mogło.

Posta­no­wiła pójść dzi­siaj do swo­jej sze­fo­wej i poroz­ma­wiać o pod­wyżce. Aż się wzdry­gnęła na samo wyobra­że­nie. Wola­łaby do szefa, on się jed­nak finan­sami nie zaj­mo­wał. W ich fir­mie ist­niał wyraźny podział obo­wiąz­ków. Przy­stojny, wesoły Jacek Michal­ski dbał o rela­cje, wyty­czał cele, zatrud­niał. Jego zastęp­czyni, sucha i wysoka Klau­dyna Cypel, zwal­niała, pil­no­wała ter­mi­nów, a także odma­wiała, gdy ktoś pro­sił o awans lub pod­nie­sie­nie pen­sji. To były jej główne obo­wiązki. Wyko­ny­wała je z pasją ter­mi­na­tora i chło­dem nowo­cze­snej kost­karki do lodu.

Liwia pod­cho­dziła do tematu już dwa razy. Nie bra­ko­wało jej dużo, by dostać wresz­cie upra­gnioną zdol­ność kre­dy­tową. Wystar­czy­łaby pod­wyżka o dwa­dzie­ścia pro­cent. A jed­nak od dawna nie mogła tego osią­gnąć. Nie rozu­miała dla­czego. Może nie lubiła swo­jej pracy, jed­nak nikt o tym nie wie­dział, w biu­rze dobrze sobie radziła. Popro­wa­dziła kilka samo­dziel­nych pro­jek­tów. Miała suk­cesy na kon­cie. Oto­cze­nie jed­nak tego nie zauwa­żało.

Kiedy jej kole­żance Kasi udało się z czymś zdą­żyć, sze­fo­stwo od razu roz­pły­wało się w zachwy­tach, a ona rado­śnie świę­to­wała. Gdy Liwia zdo­była dla firmy dużego klienta – a wraz z nim spore zle­ce­nie – sze­fowa tylko podzię­ko­wała ski­nie­niem głowy, jak za coś naj­zu­peł­niej natu­ral­nego, po czym poszła dalej.

Co za para­doks!

Wku­rzyło ją to. Doszła do wnio­sku, że nie ma na co cze­kać. Jadąc windą, wysłała z tele­fonu maila z zapy­ta­niem o moż­li­wość roz­mowy i prośbę o wyzna­cze­nie ter­minu. Odpo­wiedź dostała bły­ska­wicz­nie. Klau­dyna Cypel była znana z tego, że ni­gdy nie ma zale­gło­ści w odpo­wia­da­niu na maile, a jej smart­fon sta­nowi pra­wie implant na stale wcze­piony w jej rękę. Umó­wiła się z Liwią na szes­na­stą.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki