Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bestsellerowa autorka na specjalne życzenie czytelniczek (i z wyjątkową dla nich dedykacją!) wznawia drugą ze swoich ulubionych powieści. Jak każda jej książka i ta mówi o tym, co dobre, mądre, optymistyczne.
Iga powoli przestaje cieszyć się z codzienności, zmęczona walką z uzależnionym ojcem i nieprzychylnie nastawioną do niej matką Wiktora. Zniechęcenie potęguje również brak wsparcia ze strony partnera. Ich uczucie zostanie wystawione na poważną próbę. Życie przyjaciół również jest pełne zawirowań. Janek spotyka wreszcie miłość, która wywraca jego świat do góry nogami. Amelia w końcu daje się przekonać, że ona też ma prawo do szczęścia. A dzieje się tak za sprawą pewnej wyjątkowej kobiety o imieniu Ludwika... Opowieść, z której można czerpać życiową mądrość pełnymi garściami i w której odnajdziesz dobro, pogodę ducha oraz wszystkie najpiękniejsze cechy i emocje.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 381
– Kocham cię – powiedział Wiktor i rozejrzał się wokół, tak jakby się spodziewał, że świat w jakiś szczególny sposób zareaguje na to wyznanie. To był przecież niezwykły moment. Po tylu latach te słowa przeszły mu gładko przez gardło, jakby godzinami trenował. A od tak dawna ich nie wypowiadał. Wydawało mu się nawet, że zapomniał, jak to się robi, i już nigdy nie zdobędzie się na taką deklarację.
Ale wszystko się zmieniło. Nie chciał czekać ani chwili dłużej. Paląca potrzeba, by wreszcie wyznać swoje uczucie, była tak gwałtowna, że nie zdołał jej opanować. Choć miejsce i czas nie były ku temu specjalnie odpowiednie.
Iga też zamarła w oczekiwaniu na reakcję otoczenia. Wiedziała, że oboje są czujnie, choć dyskretnie obserwowani przez personel restauracji. Są przecież w pracy. Ledwo Natalia, z którą Wiktor był związany od trzech lat, zniknęła za rogiem kamienicy, a już padły takie mocne słowa. Iga była zaskoczona. Choć trochę już zdążyła przywyknąć do szybkiego tempa, w jakim rozwijał się ten związek, to wyznanie ją przerosło. Na chwilę zabrakło jej tchu, a zaraz potem policzki pokrył krwisty rumieniec. W głębi serca czuła narastającą gwałtownie potężną falę szczęścia. Siła przypływu była tak wielka, że Iga musiała zacisnąć dłonie na krześle, żeby choć trochę się opanować. To było jak pierwotny instynkt, naturalna siła domagająca się, by natychmiast wszystko jej podporządkować i poddać się temu upajającemu uczuciu.
Odrzucić precz wszelkie podszepty rozumu, logikę i resztki zdrowego rozsądku. Dać się porwać emocjom.
Nie zrobiła tego. Wyznanie Wiktora, choć piękne, było jak wycelowany w sam środek serca pistolet.
Miłość boli – przypomniała sobie podstawową lekcję, jaką dało jej życie. – Im większa, tym mocniej.
Odebrała zbyt wiele celnych strzałów, by teraz nie wiedzieć, że taka broń może wypalić w każdej chwili. Trzeba się osłonić. Za wszelką cenę. Najszybciej jak to tylko możliwe. Kolana drżały jej pod stołem, na szczęście dość wysokim, więc nie trząsł się razem z nią. Musiała odczekać, żeby móc podnieść wzrok. Emocje szarpały jej wnętrze. Istniała poważna obawa, że za moment porwą ją w nieznanym i – co gorsza – niechcianym kierunku.
I tylko świat zewnętrzny podszedł do sprawy zupełnie obojętnie. Wokół nadal toczyło się zwyczajne życie. Przy stolikach siedzieli goście i spokojnie pili poranną kawę, zagryzając ją wykwintnym rogalikiem lub siermiężnymi płatkami owsianymi, w zależności od poglądów na temat żywienia. Nie zwracali już większej uwagi na siedzącego przy oknie właściciela, przeżywającego właśnie tak ważną chwilę. Pochłaniały ich własne sprawy.
Kelnerki wprawdzie co rusz rzucały w stronę tej pary czujne spojrzenia, ale skupione na swoich obowiązkach nie miały czasu, by o tym na razie plotkować.
Wiktor uśmiechnął się. Czuł wielką ulgę i radość. Miał teraz głowę pełną pomysłów, a jego ciało wypełniała energia domagająca się natychmiastowych działań. Chciał podać Idze rękę, wyprowadzić z restauracji, zawieźć w jakieś ustronne miejsce, po czym pokazać, jak bardzo prawdziwe i gorące jest jego uczucie.
Policzki go paliły, a serce biło intensywnym, nierównym rytmem. Jakby ktoś cofnął mu licznik i odjął piętnaście lat. Był szczęśliwym młokosem zakochanym po raz pierwszy. Bo pamięć też mu się nagle zresetowała. Wyczyściły się wspomnienia o poprzednich związkach. Po raz pierwszy wziął dziewczynę za rękę i nie pomyślał o zmarłej dawno temu żonie. O Natalii też nie pamiętał już wcale, choć rozstanie było bardzo świeże, a pozostałe kobiety, z którymi wiązał się w ciągu ostatniego czasu, próbując stworzyć nowy dom dla swojego dziecka, zlały mu się nagle w jedną postać, która zaraz potem rozwiała się jak krakowski smog pod wpływem silnej wichury.
Liczyła się tylko Iga.
– Dam ci wszystko – zapewnił gorączkowo. – Już nie będziesz się o nic martwić. Przestaniesz tak ciężko pracować, szukać swojego miejsca na świecie, zmagać się samotnie z problemami taty. Ja zadbam o każdą sprawę.
Uniósł głowę, spodziewając się pochwały. Czyż Natalia, jego była dziewczyna, nie czekała na te słowa trzy lata? A inne kobiety? Rzucały mu się na szyję z powodu o wiele bardziej powściągliwych wyznań. Teraz liczył na wyjątkowe dowody wzajemności. Jego męskie ego przeżywało właśnie swoją wielką chwilę. Spodziewał się, że Iga odczyta wszelkie jego pragnienia. Wstanie, pocałuje go, a potem natychmiast stąd wyjdą, by w ustronnym miejscu kontynuować rozmowę, wzbogacając ją o nowe argumenty, najlepiej praktyczne. W końcu mowa ciała jest podobno jedyną prawdziwą. Aż mu się gorąco zrobiło na samą myśl, co mógłby w ten sposób przekazać.
Ale chyba nie było na to szans. Iga siedziała po drugiej stronie stolika, splecione dłonie położyła na blacie i uśmiechała się w charakterystyczny, pełen uroku sposób. Sprawiała wrażenie cholernie spokojnej. Długie, ciemne włosy opadały jej na policzek, drażniąc wyobraźnię Wiktora. Chciał znów potargać je, przyciskając mocno do ust.
– Chodźmy stąd! – powiedział, wstając energicznie. Najwyraźniej nie było co liczyć, że dziewczyna sama się domyśli. Ale jego propozycja pozostała bez odzewu.
Iga też chciała to zrobić. Jej pragnienia były w pełni zgodne z zamiarami mężczyzny. Wiedziała, że spotkało ją właśnie coś niezwykłego. Była jak Kopciuszek, wybrana spośród wielu przez wyjątkowego mężczyznę. Szczęście przenikało ją narastającymi falami, którym tak bardzo chciała się poddać. A jednocześnie w jej głowie od pierwszej chwili paliło się mocne ostrzegawcze światło. Nie było czerwone, jak to się najczęściej zdarza w takich przypadkach, lecz zimne, sinoniebieskie jak lodowate fale polskiego morza. Migające ostro litery powtarzały słowa Natalii.
Kim dla niego będziesz? Utrzymanką? Kobietą, która nic nie ma do zaoferowania, a wszystko trzeba jej dać? Bez konkretnego zawodu, z ojcem alkoholikiem i jego wiecznymi długami na karku?
Nie mogła na to pozwolić. Jeśli chciała być dla niego kimś więcej niż dziewczyną na chwilę, musiała mocno stanąć na własnych nogach. Zaczerpnęła powietrza i odważnie spojrzała mu w oczy. Zawsze jej się udawało zachować wojowniczą postawę, w chwilach gdy bała się najmocniej. Tak było i tym razem.
– Ja nie mogę – odpowiedziała, a jej głos w niewielkim tylko stopniu zdradził targające nią emocje. Miała sporą wprawę w ich ukrywaniu. – Jestem przecież w pracy. Dziewczyny na razie dają radę. – Wskazała w stronę kelnerek stojących w rogu sali. – Ale za godzinę zacznie się prawdziwy ruch.
Wiktor spojrzał na nią z wyraźnym zaskoczeniem. Jakby dziwiło go jej stanowisko, choć osobiście zatrudnił ją w swojej restauracji. Iga wciąż miała na sobie służbową sukienkę w ciemnobordowym kolorze. Jej zmiana zaczęła się godzinę temu. Koleżanki co chwilę spoglądały w stronę stolika pod oknem, niechętnym wzrokiem mierząc szefa trzymającego Igę za rękę. Zwłaszcza Dominika, bezskutecznie wzdychająca przez lata do przystojnego przełożonego, sprawiała wrażenie wzburzonej.
– Ale… – powiedział i wyraźnie się zawahał. – Przecież teraz to już nie ma znaczenia – dokończył takim tonem, jakby go dziwiła konieczność tłumaczenia spraw oczywistych.
Z dolnego poziomu restauracji na chwilę wyjrzała Aleksandra Janicka i zbadała sytuację matczynym wzrokiem, mającym moc prześwietlania ludzkich wnętrz aż do najtajniejszych zakamarków. Już wcześniej kilkakrotnie sprawdzała, co się dzieje przy najlepszym stoliku ustawionym pod oknem, z widokiem na krakowski rynek. Widząc swojego syna z wyrazem szczęścia na twarzy, z większą aprobatą uśmiechnęła się w stronę Igi. Wprawdzie teraz młodzi wyjaśniali sobie jakieś sprawy i byli bardzo skupieni, ale można było dostrzec, jak mocne łączą ich emocje.
– Może nie będzie tak źle? – zwróciła się do Wandy, szefowej kuchni, a prywatnie przyjaciółki rodziny, która stanęła tuż obok, pchana tą samą ciekawością. – Ta dziewczyna wygląda na rozsądną osobę. Jeśli potrafi sprawić, że mój syn będzie szczęśliwy, jestem gotowa jej pomóc, wszystkiego nauczyć.
– A Natalia? – Wanda nie umiała tak szybko się przestawić. Jeszcze kilka dni temu Wiktor oznajmiał, że ma zamiar się zaręczyć. Rodzina szykowała uroczysty obiad, a teraz siedział przy stoliku i publicznie trzymał za rękę inną kobietę, na dodatek kelnerkę, choć w tej restauracji od dziesięcioleci obowiązywała zasada, że szef nie umawia się na randki z pracownicami.
– Poszła już. – Aleksandra mimochodem spojrzała na widoczny przez wielkie okna chodnik i rozciągającą się za nim panoramę krakowskiego rynku. Zaraz jednak jej wzrok znów spoczął na twarzy syna. Zwykle trudno było z niej coś odczytać, teraz wyraźnie pokazywała silne uczucia. – Jest dobrze – podsumowała.
Wanda zasznurowała usta. Nie do końca podobała jej się ta sytuacja, choć kibicowała swojemu ulubieńcowi i chciała, by znalazł wreszcie szczęście w życiu prywatnym.
– Może do niej zadzwonisz? – zaproponowała. – Ta nagła zmiana musi być dla niej trudna, a wy przecież blisko się przyjaźniłyście.
– Zrobię to, ale za chwilę – odpowiedziała Aleksandra nieuważnie. – Teraz są pilniejsze sprawy.
Zeszły na dolny poziom restauracji. Wanda zajrzała do kuchni, gdzie jak zwykle działo się kilka ważnych rzeczy jednocześnie. Zupy parowały, nasączając powietrze aromatem ziół i warzyw. Mięsa dusiły się na niewielkim ogniu. W piecu rosły bułki, a kucharze kręcili masy do ciast. Stukały pokrywki, noże rytmicznie uderzały o blaty, co jakiś czas ktoś się odzywał, wybuchał krótki śmiech i znów każdy pogrążał się w pracy.
Szefowa sprawdziła, czy wszystko jest w porządku, i wróciła na chwilę do Aleksandry. Miała najwyżej kwadrans. Deserem dnia była dzisiaj beza z malinowym musem oraz kremem z serka mascarpone oraz bitej śmietany, danie, które Wanda musiała przygotować osobiście. Uzyskanie doskonałej harmonii pomiędzy rozpływającym się w ustach wnętrzem a chrupiącą złotą powłoką bezy było bardzo trudne. Wymagało lat doświadczenia, sprawnej ręki oraz pewnej intuicji, której nie da się nabyć, z tym darem trzeba się urodzić.
Pani Wanda sprawdziła szybko stan działań, po czym uznała, że może sobie jeszcze pozwolić na kwadrans spędzony na swojej drugiej podstawowej działalności, czyli angażowaniu się w życie prywatne swojego przełożonego.
– Co tam planujesz? – Usiadła naprzeciwko byłej właścicielki, która, choć przekazała już wszelkie prawa synowi, wciąż mocno się angażowała w sprawy związane z prowadzeniem lokalu, a także w życie syna, w czym spotykały się z Wandą i bardzo często spierały ogniście.
– Wszystko. – Aleksandra sprawiała wrażenie, jakby się upiła młodym francuskim winem. Tak bardzo była przejęta. – Iga z Wiktorem za chwilę się zaręczą. Czuję to. Czeka mnie teraz mnóstwo pracy. Tę dziewczynę trzeba przecież przygotować, odpowiednio ubrać, nauczyć tylu rzeczy. Natychmiast musi zrezygnować z etatu kelnerki, to niedopuszczalne. Najlepiej niech się od razu przeprowadzi do Wiktora, szybki ślub jest koniecznością. Dom stanowczo wymaga kobiecej ręki.
– A potem urodzi dziecko, a najlepiej dwoje – podpowiedziała z przekąsem Wanda, ale Aleksandra nie wyczuła ironii.
– Oczywiście, a co w tym złego? – oburzyła się. – Mój syn jest młodym mężczyzną, a Oliwierowi przyda się rodzeństwo.
– Ale…
– Proszę cię. Nie mnóż trudności i pozwól mi wszystko zaplanować. Całej naszej rodzinie od dawna należy się trochę szczęścia i spokoju.
– Nie chciałabyś najpierw zapytać Igi o zdanie?
– Ach, daj spokój. Przecież jasne, że na wszystko się zgodzi. To dla każdej dziewczyny marzenie życia. Gwiazdka z nieba. Wiktor spełni wszystkie potrzeby. I jeszcze będzie ją szczerze kochał. Bajka.
– To nie o to chodzi…
– Innego wyjścia i tak nie ma – przerwała jej stanowczo Aleksandra. – Iga sama sobie nie poradzi. Jest zdana na moją pomoc. Musi słuchać. Inaczej straci wszystko, co jej tak nagle spadło z nieba.
Wanda pokręciła głową. Ten scenariusz już znała. Nie sprawdził się najlepiej. Natalia robiła skrupulatnie, co jej poradziła mama Wiktora. Wbrew sobie, wkładając w swoje starania sporo wysiłku. Co osiągnęła? Gwałtowne zerwanie tuż przed planowanymi zaręczynami. Widok mężczyzny, z którym była związana od trzech lat, wpatrującego się roziskrzonym wzrokiem w inną. Obserwowanie, jak ponoszą go uczucia, na które ona daremnie czekała. Jakby się nagłe obudziły z długiego uśpienia. To musiało być trudne. Wanda nie była blisko związana z Natalią, ale żałowała dziewczyny. Natomiast Janicka, zaprzyjaźniona z partnerką syna od lat, sprawiała wrażenie, jakby w jednej sekundzie zapomniała o łączącej je relacji.
– Nic nie mów. – Aleksandra wstała. – Jadę do domu. Muszę się zastanowić nad szczegółami i zanieść dobre wieści Ambrożemu. Spodoba mu się to, co usłyszy. Zdaj się na mnie – dodała, widząc wyraźnie niezadowoloną minę przyjaciółki. – Niech każdy robi to, na czym się najlepiej zna. Ty spokojnie sobie gotuj, a mnie zostaw nadzór nad uczuciami Wiktora. Mam w tym znacznie większą wprawę.
Wanda tylko się skrzywiła. Ale nie podjęła tematu. Niepotrzebna była kolejna osoba mieszająca się w tę delikatną sytuację. Poza tym musiała pilnie wracać do kuchni. Stanęła na swoim stanowisku z głową pełną obaw i sercem przepełnionym niedobrym przeczuciem.
***
Wiktor czuł się, jakby po wspaniałym locie ze spadochronem gwałtownie upadł na ziemię. Jakby popełnił przy lądowaniu elementarny błąd, choć na takie nigdy sobie nie pozwalał. Ale zasady rządzące jakąkolwiek dyscypliną sportu, jak już się wielokrotnie przekonał, były o wiele prostsze niż te kierujące uczuciami.
Siedział wciąż w tym samym miejscu, ale uczucie szczęścia, które jeszcze przed momentem go przepełniało, mocno tłumił widok Igi obsługującej gości. Jakby nic się w jej życiu nie zmieniło. A przecież właśnie wyznał jej miłość! Chciał porwać ją ze sobą, wszystkim się z nią podzielić. Jednak jego propozycja pozostała bez odzewu.
Nie był przyzwyczajony do takiego traktowania. Przystojny, zamożny, wysportowany, wierny rodzinnym tradycjom, stanowił zwykle cel intensywnych kobiecych starań. Niejedna wiele by oddała, by usłyszeć słowa, które przed momentem wypowiedział, i z pewnością porzuciłaby w jednej chwili obowiązki kelnerki, by zamienić je na inne, o wiele przyjemniejsze.
Ale nie Iga.
Ona sprawiała wrażenie spokojnej, zaangażowanej w obsługiwanie klientów. Znów go zaskoczyła. Ale ta zdolność, która jeszcze tak niedawno powodowała w nim gwałtowniejsze bicie serca, teraz tylko potęgowała narastającą wściekłość.
Rozdrażnienie sięgnęło zenitu przed momentem, kiedy Iga wstała, przeprosiła go i ruszyła do swoich obowiązków. Jakby mu ktoś chlusnął zimnym piwem w twarz. W pierwszej chwili aż mu dech zaparło z oburzenia. Siedział jeszcze przy stoliku, ale z każdą minutą czuł się coraz bardziej niezręcznie. Jak człowiek, który właśnie dostał kosza. Wzdrygnął się na samą myśl. Paskudne wrażenie. Nic takiego się wprawdzie nie stało. Iga uśmiechnęła się i uścisnęła mu dłoń, zanim odeszła. Ale, do licha ciężkiego, nie o to mu przecież chodziło. Zgrzytnął zębami w bezsilnej złości, po czym wstał i ruszył w stronę swojego gabinetu. Był teraz naprawdę rozzłoszczony i nawet zamierzał minąć Igę bez słowa. Ale kiedy znalazł się tuż obok, podniosła głowę i znów się uśmiechnęła. W ten swój zadziorny, lekko nieśmiały sposób. Pełen niejednoznacznych przesłań. Zaproszeń i odmowy, zachęty i dystansu. Doprowadzało go to do szału, lecz jednocześnie ten stan niepewności, zmuszający go do podjęcia walki, coraz bardziej go pociągał. Ponad wszystko kochał wyzwania.
Z trudem powstrzymał się, by nie porwać jej w ramiona i w ten prosty, męski sposób nie rozwiązać problemu. Zabrać stąd i zrobić, co uważa za stosowne. Ale nie mógł. Zbyt dobrze wiedział, że to oznaczałoby koniec kruchego, ledwo rozwijającego się związku. Iga nie należała do kobiet, które łatwo nabierają zaufania.
– Spotkamy się po pracy – powiedział cicho i uśmiechnął się, chociaż miał ochotę zakląć szpetnie. Zszedł po schodach, po czym zamknął się w gabinecie. Usiadł na swoim ulubionym wysłużonym fotelu i położył głowę na stercie papierzysk, wiecznie czekającej, by ją uprzątnąć. Czoło miał rozpalone.
***
– Gratuluję odwagi i zdolności aktorskich. – Dominika stanęła pod kuchennym okienkiem w oczekiwaniu na zamówienie.
Iga zarumieniła się po czubki uszu.
– To nie tak jak myślisz… – zaczęła, ale przerwała szybko. Czyż nie w ten sposób tłumaczą się wszyscy winni. Ale jak to inaczej ująć?
– Oczywiście. – Ironia w głosie koleżanki pełna była zawodu, nadużytego zaufania, goryczy i smutku.
– Proszę cię. – Iga próbowała dotknąć jej ramienia. – Dla mnie samej jest to równie wielkie zaskoczenie. Sprawy toczą się tak szybko. Wcale nie wierzę, że to wszystko naprawdę się wydarzyło.
– Nie ma powodu, by się tłumaczyć. – Dominika odsunęła się. – W końcu my teraz jesteśmy ostatnimi osobami, na których będzie ci zależeć. – Poprawiła nerwowo kołnierzyk sukienki. – A zwierzać się nie lubiłaś już wcześniej. Słuchałaś spokojnie, jak ja ci opowiadałam o najbardziej osobistych sprawach, a ty się nie odezwałaś nawet słowem, że romansujesz potajemnie z szefem. Tym bardziej teraz…
– Przestań, proszę… – Iga poczuła palące uczucie krzywdy. Prawda była inna, ale nikogo chyba nie interesowała.
– To musiało dłużej trwać. – Do rozmowy włączyła się Kasia, która również ustawiła się w kolejce po swoje zamówienie. – Może wcale to nie był taki przypadek, że się tutaj pojawiłaś.
– Jak możesz? – Iga poczuła, jak robi jej się słabo. Lubiła swoje koleżanki. Była z nimi szczera, zależało jej na nich. Jeśli o niektórych sprawach nie mówiła, to tylko dlatego, że nigdy dotąd nie zwierzała się ze swoich tajemnic nikomu, prócz najlepszej i jedynej przyjaciółki. Nie umiała tak od razu zmienić tego nawyku. A uczucie Wiktora naprawdę ją zaskoczyło.
Zaczerpnęła powietrza i otworzyła usta. Tak bardzo chciała to wyjaśnić.
– To i tak już nie ma znaczenia. – Dominika nie dała jej szansy. – Oszczędź nam szczegółów. Nikt nie chce tego słuchać. Zostaniesz pewnie jego żoną – mówiła, a w kącikach jej oczu pojawił się łzy. – Będziesz sobie leżeć i pachnieć. Ale nie tego ci najbardziej zazdroszczę. Tylko odwagi, że uwierzyłaś, że to możliwe. Nie wycofałaś się tak jak ja, głupia.
– Mam tyle samo wątpliwości co wcześniej! – zawołała Iga. Bolało ją, że jest tak niesprawiedliwie oceniana, nikt nie chce jej wysłuchać. – Nic wam nie powiedziałam, bo to było tak bardzo nieprawdopodobne. Zwyczajnie nie zdążyłam. Ale w jednym masz rację. Odważyłam się, postanowiłam dać nam szansę. Przestałam uciekać.
Dominika otarła łzę z policzka.
Iga miała wrażenie, że za chwilę puszczą jej wszelkie blokady i też zacznie płakać. Te słowa wiele ją kosztowały. Lubiła Dominikę, kibicowała jej w życiowych zmaganiach. Dobrze wiedziała, że koleżanka od lat beznadziejnie kocha się w szefie, a wszyscy wokół wciąż jej tłumaczą, żeby dała sobie spokój, bo to nierealne. Szef nigdy nie zakocha się w kelnerce. Nie wiadomo, kto pierwszy to wymyślił, ale od lat pracownicy uparcie powtarzali te słowa. Nie znali Wiktora, czas pokazał, że nic o nim nie wiedzieli. Iga potrafiła sobie wyobrazić, co Dominika teraz czuje. Jej marzenie mogło się spełnić, gdyby miała trochę więcej odwagi. Teraz było już za późno.
A może nie?
Iga na samą myśl poczuła dreszcz przerażenia, który uświadomił jej, jak mocno się zakochała. Mogła wszystkim wokół tłumaczyć, że to uczucie dopiero się zaczyna, ale prawda była inna. Kochała Wiktora od pierwszej wspólnej rozmowy, a więź, jaka ich łączyła, rozwijała się z wielką prędkością. Narastała lawinowo. Każda kolejna minuta, każda myśl, wspomnienie, wypowiedziane słowo sprawiały, że jej serce przepełnione było jedną tylko emocją, a rozum myślą – o nim.
– Najgorsze, że szef znowu będzie całymi tygodniami szukał trzeciej kelnerki na naszą zmianę. – Kasia znów włączyła się do rozmowy. – A w tym stanie ducha nie pójdzie mu łatwo. Ja to bym mu najchętniej zaaplikowała jakiś dobry środek na grypę albo na niestrawność. Bo wygląda, jakby miał objawy jednego i drugiego. Może by trochę otrzeźwiał.
– Ja nie rezygnuję z pracy. – Iga wyprostowała się i zaczęła ostrożnie nakładać talerze na tacę. Pięknie udekorowane potrawy były już gotowe.
Dziewczyny zamilkły zaskoczone. Pani Wanda, która usłyszała te słowa, również zamarła w pół gestu, ale szybko się otrząsnęła.
– Jak ty to sobie wyobrażasz? – wyszeptała gniewnie. – Będziesz się pałętać między nami jak jakiś półprodukt? Nie wiadomo co? Narzeczona szefa, właścicielka czy podrzędna kelnerka? To się nie uda.
Dziewczyny stojące z Igą poczuły się trochę urażone ostatnim określeniem.
– My też jesteśmy przeciw – powiedziała Kasia stanowczo. – Nie wyobrażam sobie, jak miałybyśmy razem pracować po tym, jak nas okłamałaś.
– Ja to w ogóle zamierzam się zwolnić. – Dominika wytarła nos i poszła umyć ręce do łazienki. – Nie będę na to patrzeć każdego dnia.
– To się jeszcze okaże. – Pani Wanda wyszła na korytarz. – To nie czas i miejsce na rozmowy o takich ważnych sprawach. Do roboty! – zawołała. – Nakładać zamówienia i do klientów. Póki co wszystkie trzy macie zmianę.
Dziewczyny zrobiły, co im nakazano. W milczeniu, z minami wyrażającymi pełną dezaprobatę pakowały talerze na tace, pilnując się, by nie dotknąć Igi nawet przypadkiem, nie spojrzeć na nią. Duszna, gęsta niechęć unosiła się nad pysznymi potrawami.
– A tobie powiem jedno. – Szefowa kuchni złapała Igę za łokieć, kiedy jej koleżanki oddaliły się już w stronę stolików. – Nie kuś losu. Nie wiem, jak tego dokonałaś, ale spotkało cię wielkie szczęście. Łatwiej jednak złowić księcia na parę ujmujących uśmiechów, niż potem poradzić sobie w pałacu. Więc nie fikaj, tylko grzecznie dostosuj się do roli, bo wszystko może skończyć się równie szybko, jak się zaczęło.
– Dziękuję. – Iga powoli zaczynała się uodparniać. Wciąż ktoś ją pouczał, jak ma się zachować, z czego cieszyć, jakie wykonać kolejne kroki. Być może wielu czyniło to dla jej dobra. Ale ona wiedziała swoje. Właśnie spełniało się jej marzenie i chciała, by było piękne, prawdziwe. Bez żadnych kompromisów. Nie zamierzała realizować cudzych planów. Zbyt dobrze wiedziała, że to zwykle kończy się katastrofą.
Chciała pozostać sobą, choć co chwilę strach podcinał jej nogi. Czy warto szykować się do walki z całym światem? Czuła, że przyjdzie jej się zmierzyć nie tylko z personelem restauracji i rodziną Wiktora, lecz także z nim samym. Nie wyglądał na zadowolonego, kiedy usłyszał, że chce pozostać w pracy. Bała się.
Wciąż też przypominały jej się wypowiedziane przez Natalię słowa. Że to wszystko jest ułudą, mrzonką, a ona nie ma nic do zaoferowania. Może co najwyżej być utrzymanką. Kobietą w pełni zależną od swojego partnera czy męża. Bez dobrego zawodu, pracy, własnych pieniędzy, rodziny, która mogłaby ją wspierać. Mogła być tylko dopełnieniem, czerpać całą życiową dumę wyłącznie z osiągnięć swojego mężczyzny. Nie chciała takiego życia. Natalia wyświadczyła jej wielką przysługę, ostrzegając już na wstępie, co może się zdarzyć.
Iga wyniosła tacę na górę. Delikatny sos pokrywający jagodowe babeczki nawet nie drgnął.
Uśmiechnęła się do dwóch starszych kobiet, które zamówiły ten smakołyk. Lubiła swoją pracę, nawet teraz kiedy atmosfera stała się trudna. Była kelnerką. I nie zamierzała udawać nikogo innego.
– Och, Ambre! Wychodź w tej chwili z łazienki. Są teraz ważniejsze sprawy niż sikanie. Jakie to swoją drogą męskie, korzystać z toalety w takim momencie.
Aleksandra weszła do domu i już w przedpokoju podniesionym głosem zaatakowała męża, który niczego nieświadom, spokojnie zamierzał załatwić pilną potrzebę.
– Cóż się znowu stało? – Zaaferowany mężczyzna wyszedł z mokrymi rękami, których nie zdążył wytrzeć, i niezapiętym paskiem od spodni.
– Mówię ci. – Żona mocno złapała go za ramię. – Będzie ślub. Nareszcie.
Ambroży otworzył usta, ale nie zdążył powiedzieć nawet słowa.
– Ani się waż protestować! – zawołała Aleksandra. – Nie psuj tej wyjątkowej chwili. Lepiej popatrz tutaj. – Wyciągnęła z torebki niewielki tablet i włączyła go. – Znalazłam tę suknię w pięć minut. Na parkingu pod restauracją, zanim ruszyłam do domu. Piękna! – Rozpromieniła się w uśmiechu. – Najlepsze francuskie koronki.
– Nie wiem, czy Natalia…
– Ależ o czym ty mówisz? Jaka Natalia? To już przeszłość. Nasz syn wreszcie naprawdę się zakochał. W Idze – wyjaśniła mu jak wyjątkowo opornemu uczniowi, choć jego zaskoczenie było przecież zrozumiałe. Nie był w restauracji i miał prawo nie znać najnowszych doniesień.
– Słucham?
– No tak. Z Natalią już koniec. Zerwali dzisiaj rano, choć do niej jeszcze to chyba nie dotarło w pełni – uświadomiła sobie. – Ale o tym porozmawiamy później. Są teraz ważniejsze sprawy. Żebyś ty widział, jak on patrzy na Igę…
Ambroży wrócił do łazienki, wytarł dłonie i spokojnie zapiął pasek.
– To niezbyt podobne do Wiktora – powiedział, kiedy stanął znów obok żony. Nawet nie spojrzał na pianę koronek, które pyszniły się na podsuniętym mu zdjęciu. – Takie nagłe zwroty akcji to zupełnie nie w jego stylu.
– Ma prawo być szczęśliwy – powiedziała Aleksandra obronnie i przesunęła na tablecie kolejne zdjęcie. Nie mogła się zdecydować, która kreacja bardziej jej się podoba. – Natalia rzeczywiście chyba nie była dla niego odpowiednia – powiedziała po chwili. – Może trochę za zimna dla naszego syna? No i nie zmieściłaby się w tę sukienkę.
– Przypominam, że jeszcze nie tak dawno bardzo ją lubiłaś i dopiero co miała tu miejsce podobna rozmowa, kiedy intensywnie kładłaś mi do głowy, że mam się przygotować na to, że ta dziewczyna będzie żoną Wiktora. A teraz tak po prostu zmieniasz zdanie?
– Och, przestań być taki zasadniczy. Co ja mogę? To wybór naszego syna i nie zamierzam się wtrącać – powiedziała z urazą.
– Aha – westchnął Ambroży. – Chciałbym to dostać na piśmie i z jakąś urzędową pieczęcią. Tylko że zapewne i tak by to nie pomogło.
Aleksandra nic już nie odparła. Przeglądała strony z sukienkami ślubnymi. Jej mąż wyszedł do kuchni, żeby zaparzyć sobie dobrą herbatę. Czuł, że ciśnienie znacznie mu się podniosło. Nic z tego wszystkiego nie rozumiał. Rozejrzał się w poszukiwaniu telefonu. Woda już szumiała w czajniku, kiedy odnalazł aparat na szafce nocnej w sypialni. Miał właśnie zamiar wybrać numer syna, by u źródła potwierdzić sensacyjne doniesienia, gdy usłyszał głos żony.
– Tak, proszę pana, potrzebujemy szybko firmy remontowej. Synowa będzie się chciała natychmiast przenieść do nowego domu, a takie prace przecież wymagają czasu.
Ambroży bezwładnie opuścił dłoń.
Co ona wyprawia? – pomyślał zdumiony.
– Ja jeszcze nie wiem. – Aleksandra mówiła szybko, najwyraźniej była w swoim żywiole. – Synowa o wszystkim zadecyduje. Cena nie gra roli. Musi być pięknie. Sam pan rozumie. Cieszymy się szczęściem młodych. Człowiek najchętniej nieba by im przychylił. A oni oboje będą w domu spędzać sporo czasu, bo synowa właśnie się zwalnia z pracy. Nie musi się męczyć, bo…
– Co ty mówisz obcemu człowiekowi? – Ambroży stanął w drzwiach.
– Oczywiście, proszę pana. Będziemy w kontakcie. – Rozłączyła się natychmiast.
– Przepraszam – powiedziała, ocierając czoło. – Rzeczywiście trochę się zagalopowałam. To z tej radości. Ale też przez ciebie – dodała z satysfakcją, znalazłszy dobre wytłumaczenie swojej niedyskrecji. – Bo nie chcesz mnie słuchać i zmuszona jestem zwierzać się jakiemuś budowlańcowi.
Ambroży zacisnął usta.
– No już. – Podeszła do niego. – Nie obrażaj się. Tak się podekscytowałam, że sama nie wiem, co plotę. Ty jesteś i tak jedyny na całym świecie. Nawet kiedy się dąsasz.
Przytuliła się do niego, a on objął ją ramieniem.
– Spróbuj zachować spokój – poprosił.
– Wiem – westchnęła. – Masz rację. Ale to takie trudne. Tyle się teraz będzie działo wspaniałych rzeczy. Chciałabym je przyspieszyć. Już więcej nie czekać. Robiłam to tak długo.
Ambroży pocałował żonę w czubek głowy. Czasem bywała nieznośna, ale kochał ją niesłabnącym uczuciem. Mimo upływu lat tak samo mocno i wciąż trochę ślepo, jak wtedy, gdy ją pierwszy raz zobaczył w Paryżu, w letniej sukience targanej wiatrem. Aleksandra odebrała jego gest jako znak pojednania.
– Może Iga na początek zamieszkałaby z nami?! – zawołała, wracając do ukochanego tematu. – Może ją krępować taka nagła przeprowadzka do Wiktora, a u nas jest tyle miejsca. Poza tym miałabym czas, by ją wszystkiego nauczyć.
– Nie! – stanowczo odparł Ambroży. – To zły pomysł i koniec rozmowy na ten temat. Idziemy do kina. Jest nowa komedia romantyczna. Widziałem plakaty.
– Ale ty przecież nie lubisz.
– Przez całe życie oglądam je z tobą, więc właściwie już się przyzwyczaiłem i stałem się całkiem niezłym specem. Rozróżniam nawet tych wszystkich identycznych facetów, w których się kochacie. Nie wiem wprawdzie dlaczego, bo to zwykłe ciamajdy, ale to teraz nie ma znaczenia. Najważniejsze to oderwać cię od pochopnych planów. Ubierz się pięknie. Zabiorę cię potem gdzieś na tańce.
Aleksandrze zabłysły oczy. Uwielbiała bawić się przy muzyce, a już dawno nigdzie nie byli.
– Daj mi pół godzinki! – zawołała, zamykając za sobą drzwi łazienki. Na chwilę zapomniała nawet o ślubnej sukience dla Igi, skupiła się na wyborze stroju dla siebie.
Ambroży westchnął z ulgą i ruszył na poszukiwanie najstarszych, ale wyjątkowo wygodnych butów. Czuł, że czeka go długa noc. Żonę koniecznie należało porządnie zmęczyć.
Wiktor wrócił do domu w złym humorze. Skończone obowiązki nie rozwiązały jego najbardziej palącego problemu. Iga wprawdzie umówiła się z nim na wieczór, zrobiła to chętnie i nawet pozwoliła się pocałować ukradkiem. Ale czuł się jak nastolatek, który tygodniami musi się zmagać, by się umówić na prawdziwą randkę. Po głębszym zastanowieniu doszedł do wniosku, że chyba jednak nie to najbardziej go rozdrażniło. Owszem, już od kilku dni wyobrażał sobie gorące sceny z Igą w roli głównej, choć starał się dyscyplinować myśli. Trochę boleśnie przeżył dzisiejsze zderzenie z rzeczywistością. Ale nie to stanowiło teraz największy problem. Miał przeczucie, że inne sprawy będą się toczyć równie opornie.
Iga sprawiała wrażenie słabej. Płakała ze wstydu, kiedy nietrzeźwy ojciec odwiedził restaurację. Trzęsła się ze strachu i bywała nieśmiała. A jednocześnie czuł w niej niezłomną siłę. To ona pozwała tej dziewczynie wysoko nosić głowę i nie poddawać się w trudnych sytuacjach. Mówić ryzykowne słowa. Walczyć o swoje racje.
– To nie będzie łatwe – wyszeptał, wchodząc do domu. – Ale może lepiej nie dzielić kota na czworo, tylko spokojnie poczekać. – Gdyby Natalia słyszała te słowa, wiedziałaby, że jest wyjątkowo przejęty. Tylko w takich chwilach mylił powiedzonka.
Z salonu dobiegł go śmiech syna. To nie było częste zjawisko. Zrobił kilka kroków i zajrzał ostrożnie do środka.
– Cześć, tato. – Chłopak zerwał się, jakby tylko na niego czekał. – Wujek przyszedł.
– Jak tam? – zapytał Janek, podnosząc się z krzesła. – Czy mój najlepszy przyjaciel pokonał dzisiejszy dzień, czy to jego powalono? – uśmiechnął się. – W razie czego służę radą w sprawach kobiecych.
Przejechał dłonią po krótko obciętych włosach i pogładził niewielkie zakola. Czas atakował go zgodnie ze swoim zwyczajem, ale Janek, mimo nieuchronnych zmian, nie tracił na atrakcyjności. Choć włosy go opuszczały jeden po drugim, wesołe usposobienie, pogoda ducha i energia sprawiały, że wciąż był świetnym kompanem dla mężczyzn i cieszył się niesłabnącym powodzeniem u kobiet. Właśnie posłał Wiktorowi jedno ze swoich słynnych uwodzicielskich spojrzeń.
– Co to miało być? – Ten oburzył się szczerze. – Lekcja poglądowa?
– Uczyć trzeba się nieustająco. Każdy moment jest dobry. A po twojej minie widzę, że nie wszystko poszło zgodnie z planem.
Wiktor spojrzał na syna. Nie był pewien, czy dorastający nastolatek powinien wysłuchiwać zwierzeń ojca, który od lat nie może poukładać sobie życia uczuciowego.
– Pokłóciłeś się z Igą? – zapytał Oliwier z niepokojem. Kibicował temu związkowi.
– Nie. Spotykamy się dzisiaj wieczorem. Trzeba będzie… – zamilkł nagle w ostatniej chwili, powstrzymując się, by nie wspomnieć jak zwykle o konieczności zamówienia opiekunki. Jego syn nie był już dzieckiem. Ostatnie wydarzenia, bójka, ucieczka, wyniesiona z domu biżuteria pokazały wyraźnie, że jest chłopcem, który ostro będzie walczył o prawo do niezależności. Rozwiązania siłowe jak na razie niczego dobrego nie przyniosły. Należało szukać innych sposobów. – A może chciałbyś dzisiaj przenocować u wujka? – wpadł nagle na genialny pomysł i od razu jego mózg został zaatakowany kilkoma możliwymi scenariuszami rozwoju akcji, które umożliwiała tak zwana wolna chata. Chyba te myśli odbiły się na jego twarzy.
– Fiu, fiu! – gwizdnął Oliwier i poklepał ojca po ramieniu. – To rozumiem. Jasna sprawa. Natychmiast się zbieramy. Nawet dym po nas nie zostanie, bo wujek grzecznie palił na tarasie. A ty baw się, jak tylko możesz najlepiej.
– Przestań! – zawołał Wiktor. – Chodzi tylko o to, że mogę wrócić późno, a ty lubisz grać z Jankiem po nocach, więc wyjątkowo ci pozwolę, bo jutro masz na jedenastą do szkoły.
Jego tłumaczenia wywołały tylko kolejne uśmiechy.
– Jakie ja miałem dobre przeczucie co do tej dziewczyny – powiedział Oliwier, wskakując na schody prowadzące do jego pokoju. – Nawet grać po nocach mi teraz wolno. To był prawdziwy strzał w dziesiątkę. Pozbieram rzeczy i zaraz będę gotowy – dodał, po czym zniknął za drzwiami.
– Chyba słabo to rozegrałem. – Wiktor skrzywił się. – Chciałem tylko pokazać, że mu ufam. Że też jestem gotowy iść na ustępstwa.
– Ale nie na tyle, by go zostawić samego w domu wieczorem. – Janek dopił herbatę i zaczął wkładać buty.
– Daj spokój. Przecież jest niepełnoletni.
– Chwilę mógłby zostać, tylko że tu zapewne chodzi o całą noc. – Janek puścił oko. – Ale o nic się nie martw, chętnie go przetrzymam i rano podrzucę do szkoły. Mnie nie trzeba niczego tłumaczyć. Uważam, że kobiety to dobro narodowe, skarb, źródło zdrowia i witalności. Należy zażywać codziennie. Przedawkować się nie da.
Wiktorowi nie udzielił się dobry nastrój przyjaciela. W normalnej sytuacji pewnie by się uśmiechnął. Bo Janek miał rację. Nie miał nic przeciwko damskim urokom, choć nie angażował się łatwo. Ale jeśli już umawiał się na randki, zwykle szybko kończyły się one w łóżku. Nie tylko dlatego, że tego chciał, ale przede wszystkim z powodu intensywnych starań jego partnerek. Czuł jednak, że tym razem nie ma co liczyć na żadne naiwne ani nawet bardziej zaawansowane sztuczki. Iga nie będzie próbowała usidlić go w ten sposób. Niestety. Zwierzył się z tej myśli przyjacielowi.
– To poważna sprawa – zasępił się Janek, wysłuchawszy uważnie skróconej relacji z dzisiejszych wydarzeń. – Ale nie rozumiem, o co ci chodzi. Zawsze tego chciałeś. Wiecznie narzekałeś na narzucające się dziewczyny. Oganiałeś się, stwarzałeś trudności, marnując milion okazji na miły wieczór. To teraz powinieneś się cieszyć.
– Ale jakoś nie mogę. Sam się sobie dziwię. Co mi się w tych natrętnych kobietach nie podobało? – Wiktor roześmiał się, ale czuł, że jest w tym trochę prawdy. Narzekał, ale chyba trochę lubił dawne życie.
Naprawdę nie mógł się rozeznać we własnych uczuciach. Działo się coś, co wykraczało poza jego dotychczasowe doświadczenia. Nie przypominało romantycznego zauroczenia, jakie go ogarnęło, kiedy poznał ukochaną żonę, zmarłą po pięciu latach małżeństwa, ani żadnego ze związków, w jakie się później z mniejszymi lub większymi sukcesami angażował. Potarł czoło.
– Widzę, że ogarnia cię gorączka – powiedział Janek. – Cóż, ja ci dziewczyny nie podam na tacy, choć zawsze służę doświadczeniem i teoretycznym wsparciem.
– W jakiej sprawie? – Oliwier zbiegł ze schodów i czujnie nastawił uszu. – Czyżby tata potrzebował korepetycji? – roześmiał się.
– Natychmiast przestańcie! – Wiktor się wyprostował i podjął próbę uspokojenia zarówno własnych emocji, jak i wyraźnie rozpędzonej wyobraźni syna. – Jutro proszę się zameldować najpóźniej o dziewiątej – zwrócił się do niego. – Pani Marysia już będzie.
– Ja i tak wcześnie wstaję – powiedział Janek. – Mamy zebranie zarządu i jeszcze parę spraw zostało do ogarnięcia.
Wiktor poczuł wyrzuty sumienia. Wiedział, co oznaczają takie słowa. Janek uwielbiał w pracy zwlekać. Zwłaszcza z obowiązkami, które go nie kręciły. A do takich należało przygotowywanie się do zebrań. Zwykle robił wszystko na ostatnią chwilę. A kiedy zarzekał się, że ma tylko ostatnie szczegóły do dopięcia, oznaczało to, że jeszcze nawet nie zaczął. Zapewne zamierzał siedzieć przez całą noc. To nie było w porządku – podrzucać mu chrześniaka.
Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo jego myśli zostały przekierowane na inny tor.
– Pani Marysia chciała z tobą porozmawiać – powiedział Oliwier – więc nie wychodź zbyt wcześnie do pracy. Prosiła kilka razy, żeby ci to koniecznie przekazać.
Wiktor poczuł rosnący niepokój. Dobrze znał takie sytuacje.
– Dzwoniła do mnie w tej sprawie. Martwię się. Czy ty coś wiesz? – zwrócił się do syna.
– Tak, ale lepiej, jeśli ona sama ci powie. To nie są złe wiadomości. Jej rodzinie się poszczęściło i chce się z tobą podzielić pewną wiadomością.
– To dobrze. – Wiktor odetchnął z ulgą. – Bo już się zaczynałem obawiać, że ma zamiar się zwolnić, tak jak poprzednie nasze pomoce domowe. Nie masz pojęcia, jak trudno znaleźć kogoś zaufanego.
Oliwier odwrócił wzrok. Nie do końca czyste sumienie sprawiło, że nagle zaczął się spieszyć.
– Chodźmy już – powiedział do Janka i po chwili obaj kierowali się już w stronę furtki, a ich głośny śmiech przenikał nawet solidne dębowe drzwi.
***
Wiktor został sam. Cisza pustego domu szybko zaczęła dźwięczeć mu w uszach. Niezbyt często spędzał tu wieczory, a już prawie nigdy bez towarzystwa. Zwykle siedział do późnych godzin w restauracji albo umawiał się z Natalią. Czasem oglądali z Oliwierem jakiś film, ale rachunek sumienia, jaki sobie błyskawicznie zrobił, pokazywał wyraźnie, że takich chwil było jednak najmniej.
– To się teraz zmieni – postanowił po raz kolejny. Wydarzenia ostatnich dni mocno go otrzeźwiły. Inaczej spojrzał na siebie i nie miał zamiaru uciekać od wniosków, nawet jeśli bardzo bolały i raniły jego męską dumę.
Chodził po pokojach rozległego domu, w którym mieszkał od wielu lat, i rozglądał się, jakby widział te pomieszczenia po raz pierwszy. Nic się tu nie zmieniło od śmierci żony. Zniknęły tylko rodzinne fotografie, schowane, by nie wywoływały ataków rozpaczy czteroletniego wówczas Oliwiera. Ale teraz chłopak był już kimś innym. Dorósł, zmężniał i zdecydowanie wyszedł z cienia. Zaczął sprawiać poważne kłopoty, stawiał niewygodne pytania i żądał prawa do samodzielności. A przecież wciąż był dzieckiem. Ale nie ulegało wątpliwości, że nie można go było nadal tak traktować.
Do tego domu stanowczo musiało powrócić normalne życie. Czas żałoby właśnie się skończył, trwał i tak zbyt długo. Wiktor rozejrzał się wokół. Wewnętrzna zmiana potrzebowała jakiegoś namacalnego znaku. Czegoś konkretnego, co mogłoby pomóc męskiemu umysłowi poukładać emocje. Remont był sprawą najprostszą do przeprowadzenia. Bezpiecznym terytorium, po którym śmiało można się było poruszać.
– Najwyższy czas wprowadzić tu coś nowego – wyszeptał Wiktor i drgnął, bo usłyszał dźwięk telefonu. Odebrał i z trudem rozpoznał głos mamy, dobiegający wśród dźwięków głośnej muzyki.
– Mam tylko chwilę! – zawołała Aleksandra, przekrzykując hałas, aż musiał odsunąć słuchawkę. – Za to dużo dobrych wieści. Niczym się nie przejmuj. Zamówiłam już ekipę budowlaną, a w pozostałych sprawach…
Rozłączyła się nagle i domyślił się, że zapewne ojciec znalazł się w pobliżu. Zwykle nie pochwalał wtrącania się w życie syna, więc rozmowa musiała zostać przerwana.
Wiktor poczuł dreszcz. Telepatia mamy czasem go przerażała. Ale mimo woli zapalił się do pomysłu. Chciał stworzyć dla Igi nowy dom. Zmienić meble, pomalować ściany, zawiesić w oknach nowe firanki. Wpuścić świeży wiatr, który poruszy nieruchome powietrze w pustych pokojach.
Jeszcze raz podniósł słuchawkę i wybrał numer Igi.
– Gdzie jesteś? – zapytał.
– Wróciłam do siebie i właśnie się wykąpałam. Za godzinę powinnam dotrzeć na miejsce.
Wiktor poczuł, że robi mu się sucho w ustach na myśl o gładkim, mokrym ciele Igi. Na moment zapomniał, w jakiej sprawie dzwoni.
– Chciałem zaproponować – zakaszlał, bo głos miał dziwnie zachrypnięty – że może byśmy się spotkali u mnie w domu – dodał po chwili.
– Jasne, chętnie – odpowiedziała Iga. – Zobaczymy się przy okazji z Oliwierem.
– Wyszedł.
– Ale…
– Ale ja jestem – powiedział szybko, nie dając jej dokończyć myśli. Kochał tę kobietę i chciał ją zaprosić do domu. Dlaczego to musiało być takie trudne? Czemu ona się nie zachwyciła tym pomysłem? Był przecież świetny. Dawał tyle możliwości.
– Dobrze – zgodziła się niepodziewanie, a Wiktor, znajdujący się właśnie u szczytu napiętego oczekiwania, poczuł, jak nagle zjeżdża z poczuciem ulgi.
– Będę u ciebie za chwilę. Przywiozę cię, nie będziesz musiała stać na przystanku – powiedział i od razu zaczął się spieszyć.
Wkładał buty, podtrzymując słuchawkę ramieniem. Napędzała go nadzieja, że jeśli zadziała bez zwłoki, może zdąży ją zastać w tym rozkosznym stanie tuż po kąpieli, kiedy ciało jest rozgrzane, a skóra wilgotna. Złudne to były oczekiwania, miał tego świadomość. Ale wypadł z domu, po czym przeskoczył trzy schodki prowadzące do garażu. Wystartował z rykiem silnika, lecz przy wyjeździe z bramy zatrzymał się i – kierowany wypracowywanymi przez lata odruchami – spokojnie pojechał dalej, minimalnie tylko przekraczając dozwoloną prędkość.
– Może zajrzymy na chwilę do pani Marysi? – poprosił Oliwier, kiedy tylko znaleźli się kilka metrów od domu.
– Jak to? – zdziwił się Janek. – Chcesz do niej teraz jechać? Przecież spędziliście dzisiaj razem dwie godziny po szkole. Gadaliście jak najęci. Sam słyszałem. Dawniej trzeba cię było siłą ciągnąć, żebyś łaskawie zamienił słowo z pomocą domową.
– Wiem. – Oliwier odwrócił głowę, jakby się nagle zawstydził. – Ona jest trochę inna – przyznał niechętnie. – I wiem, że jednak chce się zwolnić. Muszę ją jakoś przygotować na spotkanie z ojcem. On to bardzo przeżyje. Wiesz, że wiecznie szuka nowych opiekunek i nie chce się uspokoić. Iga to moja jedyna nadzieja. Może jeśli zajmie się nią, mnie da trochę spokoju.
– Teraz to przesadziłeś – oburzył się Janek, solidarnie stając po stronie przyjaciela. – Ostatnią chyba rzeczą, jaką można powiedzieć o twoim ojcu, jest to, że się narzuca. Przecież wiecznie siedzi w pracy i teraz go gryzą wyrzuty sumienia.
– Fakt. Ale jednocześnie na każdym kroku mnie osacza. Ciągle pilnuje, nie ufa. Trudno w tym wszystkim złapać oddech.
– No, ostatnimi wydarzeniami to sobie nie pomogłeś w tej sprawie. – Janek zmienił pas, w ostatniej chwili wciskając się pomiędzy dwa samochody. Lubił ostrą jazdę, czasem nawet brawurę i szczycił się, że nigdy nie miał wypadku.
– Gdyby tata zobaczył, jak jeździsz, już by mi nie pozwolił wsiąść do twojego auta.
– Jestem najlepszy. – Janek uśmiechnął się zawadiacko. – I wierz mi. Nigdy bym cię nie naraził na niebezpieczeństwo. Ale ci nie powiem dlaczego.
Oliwier uśmiechnął się. I tak wiedział, że wujek, choć nie był bratem ojca, lecz przyjacielem, kochał go jak własnego syna. Od lat mocno się angażował w jego wychowanie i było odpowiedzialny za wszystkie szaleństwa jego dzieciństwa. Tata, chociaż był energicznym mężczyzną i lubił wyzwania, sportową rywalizację i ryzyko, w kontaktach z synem stawał się wyjątkowo zasadniczy. Wujkowi Oliwer zawdzięczał luz i wesołość.
– Poza tym nie zmieniaj tematu – powiedział Janek stanowczo i ostrym łukiem wyprzedził ciężarówkę. – Mam nadzieję, że wyciągnąłeś wnioski i już się nie będziesz angażował w żadne podejrzane towarzystwo ani szemrane interesy.
– To jak? Odwiedzisz ze mną panią Marysię? – Chłopak konsekwentnie trzymał się z dala od niechcianego wątku.
– Dobrze. Co mi zależy? Może ona ma jakąś piękną córkę? Człowiek nigdy nie wie, co go może spotkać wieczorem. Na każdym kroku czai się okazja i najważniejsze to korzystać. Ile tylko się da.
– Mnie jakoś to omija. – Chłopak westchnął i odwrócił wzrok. Nie przepadał za zwierzeniami, ale czasem coś mu się wyrywało z głębi serca. Najczęściej w towarzystwie Janka.
– Nie martw się. Wujek wszystkiego cię nauczy. Warunki masz po ojcu, będzie z ciebie niezłe ciacho. – Spojrzał na długie nogi chłopca i jego twarz. Wargi wciąż nosiły ślady niedawnej bójki, włosy były potargane, a bluza rozciągnięta, ale było już widać, że Oliwier rośnie na przystojnego mężczyznę. – Brakuje ci tylko pewności siebie i wesołych przyjaciół – podsumował tonem znawcy.
Na ostatnie słowo chłopak tylko się skrzywił. Na razie nie szukał kumpli. Ostatni przypadek skończył się dla niego niezbyt szczęśliwie. Został oszukany, pobity, a pieniądze, które miały być jego wkładem we wspólny biznes, zniknęły, podobnie jak sprawcy zajścia. Było mu cholernie wstyd, że okazał się taki naiwny.
– Gdzie to było? – zapytał Janek, wjeżdżając w boczną uliczkę.
– Tutaj. – Oliwer wskazał na niewielki parterowy dom, stojący w ogródku ze starymi drzewami. Niski płot oddzielał domostwo od chodnika. Budynek stał tak blisko, że z ulicy można było zobaczyć wnętrze pokoju, jeszcze niezasłonięte kotarami. Janek mimo woli zapuścił żurawia i zobaczył młodą kobietę z małym dzieckiem na ręku.
Zaparkował szybko.
– Chodźmy. – Oliwier wyszedł z samochodu i otworzył furtkę. Był tutaj raz z ojcem tuż po pierwszej rozmowie Wiktora z panią Marysią. Został wtedy w samochodzie, zły na cały świat, zastanawiając się, jak się szybko pozbyć kolejnej pomocy domowej. Ale nie spodziewał się, że pozna kogoś wyjątkowego. Że po raz pierwszy w życiu będzie mu żal, że gosposia chce zrezygnować z pracy.
Wszedł po kamiennych schodkach i nacisnął dzwonek.
– Oliwier, bój się Boga! Co się znowu stało? – przywitał go znajomy głos pełen serdeczności i przygany jednocześnie. Szczerej radości z powodu niespodziewanej wizyty i niepokoju, czy nie wydarzyło się coś złego. Tylko pani Marysia umiała zawrzeć tyle sprzecznych emocji w krótkim zawołaniu.
– Wszystko dobrze – odpowiedział. – Jadę na noc do wujka i pomyślałem, że wpadniemy. Już nas pani nie będzie codziennie odwiedzać, a jest o czym pogadać.
– O! – ucieszyła się. – Fajnie, że tak mówisz. Zapraszam, poznacie moją synową i dzieciaki.
Weszli do środka. Janek, od lat inwestujący w nieruchomości, odruchowo zaczął się rozglądać wokół, fachowym okiem dostrzegając te elementy, które miały znaczenie przy ewentualnej wycenie. I choć taki przypadek nie wchodził tutaj w rachubę, od razu dostrzegł, że dom jest stary, wyposażenie bardzo ubogie i równie leciwe jak właściciele. Jego wprawnemu oku nie umknął fakt, że budynek wymagał wielu pilnych prac remontowych. Ale szybko porzucił te biznesowe rozważania i skupił się na stojącej w progu pokoju młodej kobiecie o przyjemnej aparycji. Uśmiechnął się. To było równie odruchowe i bezrefleksyjne działanie jak szacowanie wartości mieszkań, które odwiedzał. Zawsze wkładał maksimum zaangażowania w kontakty towarzyskie, wychodząc z założenia, że nigdy nie wiadomo, co może wyniknąć z przypadkowego spotkania.
Według niektórych był niepoprawnym uwodzicielem. On sam zwykł się raczej określać koneserem życiowych przyjemności. Choć przyjaźń z Wiktorem była jedyną trwałą relacją w jego życiu, szczycił się, że nigdy nie skrzywdził żadnej z licznych partnerek. Z każdą rozstawał się w przyjaznej atmosferze.
– Rączki dziecka to najpiękniejsza kolia, jaką można zobaczyć na szyi kobiety – powiedział i posłał Amelii jedno ze swoich zabójczych spojrzeń, choć nie miał zamiaru jej kokietować. Nie zajmował się rozbijaniem związków, a zwykle tam, gdzie znajdowały się pociechy, czaił się również mąż. W tym przypadku sprawa była bardziej skomplikowana, co nieco o niej słyszał, ale i tak klasyfikował tę kobietę do kategorii: zajęta, niedostępna.
– Pięknie pan to powiedział. – Z sąsiedniego pomieszczenia wyjechał starszy mężczyzna na wózku inwalidzkim. – Nie każdy by tak potrafił. Mam na imię Andrzej – przywitał się. – Jestem teściem naszej Amelki i szczęśliwym dziadkiem tej rozbrykanej gromady.
Janek popatrzył na dzieci. Chłopiec i młodsza od niego dziewczynka biegali wokół niego bez skrępowania, goniąc się zaciekle, a najmniejsze z rodzeństwa wyrywało się w ich stronę z ramion matki.
– Proszę o spokój! – upomniała ich Amelia. – Wejdźcie do pokoju – zaprosiła gości i jednocześnie poprawiała włosy. Nagle opuściło ją zmęczenie. Miała za sobą ciężki dzień w pracy, a ledwo przekroczyła próg domu, musiała się zająć dziećmi i nie miała ani chwili, by choć troszkę odetchnąć. Ale teraz czuła się, jakby jej ktoś zaaplikował zastrzyk energii. Zrobiło jej się wesoło i nabrała nowych sił. – Przygotuję herbatę – powiedziała, po czym zostawiła synka na podłodze pod czujnym okiem teściowej.
– Chodź, Piotrek, pobawimy się – zaproponował Oliwier i chwilę później Janek z wielkim zdumieniem wpatrywał się w zgraną grupę pochyloną nad stertą klocków. Nie poznawał chłopca, którego pamiętał od pierwszych jego chwil w szpitalu zaraz po narodzinach. Nastolatek, zwykle nieufny wobec obcych, całe dnie pochylony nad ekranem komputera, broniący się wszelkimi siłami przed każdym rodzinnym spotkaniem, teraz dobrowolnie zabawiał cudze dzieci.
Cuda się jednak zdarzają – pomyślał.
– Proszę bardzo. – Amelia postawiła na stole herbatę w szklankach w metalowych koszyczkach. Dawno już takich nie widział. Kiedyś jego babcia miała podobne, ale rodzina dawno je już wyrzuciła, zamieniając na wygodniejsze kubki i filiżanki. – Nie mamy niestety żadnego ciasta – dodała, a dzieci podniosły czujnie głowy. – Gdybyśmy wiedzieli, że będziemy mieć takich gości…
– Ależ to nic takiego – uśmiechnął się Janek. – Sam się czuję trochę skrępowany, wpadając tak bez zapowiedzi. Oliwier chciał koniecznie porozmawiać z panią Marysią, a teraz bawi się klockami. Jeszcze dzieciak z ciebie! – zawołał, bo chłopak spojrzał na niego, ale nawet się nie speszył na te słowa.
– Przepraszam na chwilę – powiedziała Amelia, kiedy zadzwonił jej telefon. – Muszę odebrać. Może to kupiec. – Spojrzała na teściową, a ta pokazała, że trzyma kciuki.
Amelia wyszła i rozmawiała w kuchni, a Janek przyglądał się rozbawionym dzieciom. Miał wrażenie, że ich dziadek najchętniej też usiadłby na podłodze i zaczął budować jakąś wieżę.
– Fajna gromadka – powiedział do Marysi.
– Dziękuję – uśmiechnęła się. – Są moją wielką radością – dodała cicho. – Szkoda tylko, że syn nie może zobaczyć, jak rosną.
– Wiem – powiedział ze współczuciem. Znał tę historię. Pani Marysia już mu ją opowiedziała. Wiedział też, że najmłodszy chłopczyk nie jest tak naprawdę jej wnukiem, lecz owocem jedynego związku, w jaki Amelia zaangażowała się po śmierci męża. To była bardzo nieudana próba. Początkowo Jankowi imponowało to, że pani Marysia z mężem tak troskliwie zajmują się obcym dzieckiem, ale kiedy zobaczył tego malca, pomyślał, że to sama przyjemność. Chłopczyk był wyjątkowo uroczy.
– Jestem. – Mama Piotrusia wróciła do pokoju. Spojrzała kontrolnie na dzieci, a widząc, że grzecznie się bawią, usiadła z ulgą przy stole.
– I jak? – Marysia nie zdołała opanować ciekawości. – Czy to był jakiś kupiec?
– Tak – westchnęła. – Ale chce dać aż pięćdziesiąt tysięcy mniej.
– Zdzierca. Nie myśl o nim. Będzie jeszcze wiele ofert.
– Szału nie ma – powiedziała Amelia. – Ten był dopiero drugi, a ogłoszenie w sieci od tygodnia. Może trzeba korzystać z okazji? Wbrew pozorom wcale nie tak łatwo sprzedać mieszkanie, a w naszym przypadku lokalizacja nie jest szczególnie dobra.
– O! – zainteresował się Janek. – Może będę mógł pomóc. Znam się trochę na nieruchomościach. Mam kilka udanych inwestycji za sobą.
– Proszę – ucieszyła się Marysia. – Chyba niebo nam pana zesłało.
– Dziękuję – odparł i poczuł się zdecydowanie lepiej, jak zawsze, gdy mógł się wypowiedzieć na temat swojej pasji. – Chętnie pomogę. Proszę powiedzieć, gdzie się dokładnie znajduje to mieszkanie i jaki ma metraż, oraz podać wszelkie istotne szczegóły. Może będę znał potencjalnego kupca. Albo sam się skuszę – dodał po chwili i uśmiechnął się do Amelii.
A ona czuła, jak z każdą chwilą przybywa jej sił. Poprawiła włosy i wygładziła bluzkę, bo wydawało jej się, że brzydko się układa na brzuchu. Następnie z energią i dobrym humorem, jakiego dawno u niej nie widziano, przystąpiła do podawania danych, o które została poproszona.
– Moim zdaniem to brzmi interesująco. – Janek dopił herbatę. – Możemy pojechać i rozejrzeć się na miejscu, nawet teraz. Ma pani z kim zostawić dzieci, a to, które ja mam pod opieką – puścił oko do Oliwiera – załatwi spokojnie swoją sprawę.
– Chętnie. – Dziewczyna zerwała się z krzesła. Bardzo się ucieszyła, choć propozycja była czysto biznesowa. Ale już nie pamiętała, kiedy ostatni raz wyszła gdzieś z domu z kimś interesującym, choćby i na służbowe spotkanie. Pracowała jako rejestratorka w przychodni. Całe dnie uspokajała podenerwowanych pacjentów, łagodziła nastroje humorzastych lekarzy, wysłuchiwała narzekań na służbę zdrowia i tylko czasem mogła porozmawiać z koleżanką. Były to rzadkie chwile, bo kolejka przed jej okienkiem właściwie nigdy się nie kończyła.
Po dyżurze biegła odebrać dzieci. Kolejno z przedszkola i szkolnej świetlicy. Potem szybkie zakupy w towarzystwie całej trójki, powrót do mieszkania, a następnie przygotowywanie posiłku. W idealnej wersji planu dnia znajdował się punkt o wieczornym gotowaniu obiadu na następny dzień, ale w rzeczywistości wtedy, kiedy dzieci zasypiały, ona też padała. Próbowała zdać się na stołówki, z których jej pociechy korzystały, ale widziała, że wieczorami maluchy są głodne i chętnie zjedzą coś więcej niż zwykłe kanapki.
Czuła się trochę jak niewolnik przykuty do kieratu, z szansą na zmianę za jakieś osiemnaście lat, kiedy już wszystkie dzieci się usamodzielnią. Cierpiała z tęsknoty za mężem i leczyła rany po ostatnim nieudanym związku. Została sama ze swoimi problemami. Mogła liczyć jedynie na pomoc teściów. Ale oni byli już starzy, schorowani i mieli własne kłopoty. Choć ostatnio w jej życiu zaświtała nadzieja.
Mogła podjąć przerwane studia i zdobyć zawód stomatologa, o którym od dziecka marzyła. Warunkiem była jednak sprzedaż mieszkania. Potrzebowała funduszy, by przeżyć do dyplomu. Dziadkowie obiecali, że zajmą się wnukami i zaoferują jej na ten czas dach nad głową w swoim niewielkim domu. Do tej pory na myśl o ich serdeczności ściskało jej w gardle. Chciała nawet odmówić. Wiedziała, jak wielkie jest to z ich strony poświęcenie. Ale nie zrobiła tego. Czuła, że szansa zapukała do jej drzwi tylko raz. Jeśli jej nie wpuści, odejdzie do kogoś innego i być może nigdy nie wróci.
– Pojedziemy moim samochodem, nie ma sensu brać dwóch – zaproponował Janek, a Amelia tylko się uśmiechnęła. Temu mężczyźnie chyba nawet nie przyszło do głowy, że ona może nie mieć własnego auta.
– Dobrze – zgodziła się. Szybko przygotowała się do wyjścia. Tym razem było to nawet łatwe. Dzieci zaabsorbowane zabawą z Oliwierem nie zauważyły, że mama się ubiera. Zwykle w takiej sytuacji włączał im się system alarmowy. Piotruś przyklejał się jej do kolan, a starsze dzieci koniecznie chciały jechać z nią, nieważne, dokąd się wybierała. Cieszyła się więc, że może się spokojnie ubrać, włożyć buty, wziąć torebkę i wyjść. Takie małe radości uginającej się pod ciężarem codzienności młodej mamy.
Wsiadła do samochodu i poczuła się jeszcze lepiej. Z minuty na minutę nasilał się jej dobry nastrój.
Kiedy dotarli na miejsce, Janek rozejrzał się po okolicy. Sprawdził położenie sklepów, przystanki autobusowe, odległość do szkoły i przedszkola, a także pobliski park. Wynik tych oględzin mu się spodobał.
– Dlaczego pani sądzi, że lokalizacja jest niekorzystna? – zapytał.
– Nie wiem – zastanowiła się. – Tak pomyślałam, bo ja mam bardzo daleko do pracy i do teściów. Muszę się przedzierać przez całe miasto. Ale to rzeczywiście bez sensu, to przecież tylko mój punkt widzenia. Chodźmy obejrzeć mieszkanie – zaprosiła.
Otworzyła drzwi prowadzące na klatkę schodową, a mężczyzna podtrzymał je i puścił ją przodem. Westchnęła tylko. Jej zmarły mąż też był takim opiekuńczym typem o dobrych manierach. Już zapomniała, jak to jest być kobietą, której ktoś pomaga, troszczy się o nią, osłania. Od momentu, kiedy została sama, kształciła w sobie inne cechy. Siłę, determinację, twardość charakteru. Ale w głębi serca bardzo pragnęła znów stać się tamtą Amelią, która śmieje się beztrosko na niedzielnych spacerach, nie wie, gdzie się znajduje zawór gazu i jak się odpowietrza kaloryfery. Bo od takich spraw jest obok niej ktoś inny.
– Zapraszam. – Wpuściła Janka do mieszkania. Panował tam niezwykły ład. Od dwóch dni na razie trochę na próbę pomieszkiwała u teściów, a tutaj wysprzątała starannie na wypadek, gdyby ktoś z kupujących umówił się na spotkanie. Teraz przechadzała się po dziwnie pustych pokojach, zwykle wypełnionych zabawkami, papierami, malowankami i ubraniami, a przede wszystkim nieustającym gwarem dziecięcych głosów.
Poczuła wzruszenie na widok tego spokoju. Często wydawało jej się, że czyste mieszkanie i chwila ciszy to jej największe marzenie. Ale teraz uświadomiła sobie, jakie to szczęście, że ma dzieci. Jak ciężko byłoby jej unieść żałobę w pustych ścianach. Poczuła, że łzy nagle napływają jej do oczu.
– Czasem bywam nadmiernie uczuciowa. – Spojrzała na Janka i szybko otarła oczy. Ale on był już w łazience. Sprawdzał stan urządzeń, skrobał paznokciem po fugach i bacznie się rozglądał. To sprawiło, że Amelia również w innym świetle zobaczyła swój, wydawałoby się, nieskazitelny porządek. Ściany popisane kredkami, ze śladami dziecinnych rączek, oderwany tuż przy listwie kawałek tapety, plama na kanapie, kurz na wyżej położonych półkach, kafelki w kuchni ze śladami wielu ugotowanych posiłków. Można by tu jeszcze tydzień pucować, żeby sprostać oczekiwaniom Janka, który wyraźnie widział te wszystkie detale. Właśnie otwierał okno. Na szczęście świeżo umyte. Oględziny trwały tak długo, że Amelia usiadła na kanapie i oddała się rozmyślaniom. Dobrze się czuła w towarzystwie tego skupionego, milczącego mężczyzny, który co kilka chwil spoglądał na nią i posyłał jej miły uśmiech.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki