Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
CZY W ZACISZU DĘBOWEGO UROCZYSKA NINA ODNAJDZIE UKOJENIE I PRZESZŁOŚĆ PRZESTANIE JĄ ŚCIGAĆ?
Nina jest życiowym rozbitkiem. Po ciężkich przeżyciach wciąż nękają ją demony przeszłości, więc postanawia posłuchać popularnej maksymy: „rzuć wszystko i jedź w Bieszczady”. Odchodzi z pracy, sprzedaje mieszkanie i rusza w trasę, by znaleźć swoje miejsce. W Bieszczady jednak nie dociera, bo jej autobus ma przymusowy postój w małym mieście Dębowe Uroczysko, a Nina, która nie wierzy w przypadki, postanawia sprawdzić, po co los ją tu skierował. Niespodziewanie dla siebie zaprzyjaźnia się z właścicielami miejscowego pensjonatu i ich rezydentem, ale czy upiory, które kryją się w jej psychice, pozwolą na spokojne życie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 285
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Moim Czytelniczkom i Czytelnikom
Będziemy się leczyli na jesień,
Na październik, listopad i grudzień,
Na wieczory i noce śród nagłych,
Zalęknionych, surowych przebudzeń.
Będziemy przysięgali na ptaki
I zasiane wiatrami byliny,
Że na przyszłą wiosnę na pewno
Odkwitniemy i powrócimy.
(…)
KAZIMIERZ WIERZYŃSKI, Serce z kamienia (1954)
ROZDZIAŁ 1
Autokar wlókł się niemiłosiernie, a przy tym tak strasznie szarpał, że Nina poczuła mdłości, mimo że nigdy wcześniej nie miała choroby lokomocyjnej. Wzięła głęboki oddech i starała się skupić wzrok na drodze przed sobą, choć ta akurat nie była zbyt interesująca, bo jechali przez zaniedbane miasto. Przez kilka chwil bezskutecznie próbowała ustawić nawiew, aż wreszcie wstała i pchnęła okno dachowe, robiąc niewielki uchył.
– Ufff – jęknęła z ulgą siedząca w pobliżu brunetka. – Nareszcie trochę tlenu, dzięki!
Nina kiwnęła jej głową i usiadła z powrotem, po czym wyjęła kupiony na dworcu gruby kobiecy magazyn – jej pierwszy krok w stronę nowego życia. Do tej pory uważała takie czasopisma za rozrywkę dla dziewczyn, które interesują się tylko nowymi wzorami paznokci i dobranymi pod ich kolor butami, a teraz czytała artykuł za artykułem i przekonała się, że magazyn dał jej przekrój informacji ze świata medycyny, psychologii, stylu życia, kultury i historii. Zerknęła na tytuł, żeby go zapamiętać i za miesiąc znów zapewnić sobie taką porcję wrażeń. W życiu, jakie dotąd prowadziła, nie było miejsca na tego typu rozrywki – teraz postanowiła spróbować wszystkiego i przekonać się, co do niej pasuje.
„Podróże autokarem na pewno nie” – pomyślała, patrząc przez brudną szybę na migającą pod kołami nitkę dwupasmówki.
Zamknęła oczy i już po chwili zapadła w drzemkę – była to jedna z tych umiejętności z jej dawnego życia, których pozbywać się nie chciała. Zwykle potrafiła zasnąć w każdych warunkach i w każdym miejscu, choć ostatnio coraz częściej cierpiała na bezsenność, a jeśli już udawało jej się zasnąć, to ten sen – dawniej głęboki i dający odprężenie – teraz często przerywały koszmary. Tak stało się i tym razem – po kilku minutach Nina znalazła się na pustyni i patrzyła w martwe oczy człowieka, którego sama zabiła. W tych oczach czaił się niemy wyrzut. Obudziła się i poczuła przypływ paniki. Miała wrażenie, że jej gardło wypełnia jakaś gęsta substancja, która blokuje przepływ powietrza, a serce kołacze tak głośno, że słychać je w całym autobusie.
„Opanuj się… Oddychaj i licz…” – powtarzała w myślach i zaczęła robić ćwiczenia oddechowe, których nauczyła ją terapeutka. Cztery sekundy – wdech, siedem sekund – zatrzymanie powietrza, siedem sekund – wydech. I od nowa. I jeszcze raz. Wreszcie tętno wróciło do normy, gula z gardła zniknęła i Nina ponownie zapadła w drzemkę.
Ze snu wyrwało ją mocne szarpnięcie. Poleciała do przodu, ale jej refleks nie zawiódł – zdążyła wyciągnąć przed siebie ręce i dzięki temu nie uderzyła twarzą w oparcie siedzenia przed nią. Po tym gwałtownym hamowaniu autobus zatrzymał się tuż przy rowie. Blady jak ściana kierowca na przemian klął, dziękował Bogu i pytał pasażerów, czy nikt nie ucierpiał. Obyło się bez poważnych obrażeń – niektórzy rozcierali stłuczone barki, a jednemu mężczyźnie krew leciała z nosa, bo uderzył twarzą o oparcie siedzenia.
– Zawiadomiłem centralę – powiedział kierowca, kiedy wszyscy trochę się uspokoili. – Podeślą nam zastępczy autobus i pojedziemy dalej. No chyba że chcą państwo wzywać policję, ale wtedy możemy się pożegnać z jazdą, bo im pewnie do wieczora zajmie ustalanie, dlaczego doszło do awarii.
Pasażerowie spojrzeli po sobie i nikt nie wyraził chęci wzywania stróżów prawa. Kierowca uśmiechnął się zadowolony.
– Ale miną najmniej dwie godziny, zanim podjedzie zastępczy, więc radzę państwu wysiąść i się przejść – dodał już pewniejszym tonem. – Bagaże możecie zostawić, ja się stąd ruszyć nie mogę…
Wśród pasażerów najpierw poniósł się jęk, ale po chwili uznali, że nie ma sensu siedzieć w autobusie, więc sięgnęli po najpotrzebniejsze rzeczy i powoli opuszczali pojazd. Nina wysiadła razem ze wszystkimi i rozejrzała się. Kilka metrów dalej widać było wiatę przystanku autobusowego, więc poszła w tamtą stronę i przeczytała na tabliczce nazwę miasteczka.
„Dębowe Uroczysko… Hmm… Dębów tu nie widzę, ale perspektywy na uroczyska są” – pomyślała, patrząc na okolicę.
Horyzont przesłaniały niezbyt wysokie wzgórza, porośnięte ogromnymi połaciami lasu, a wysoko, w połowie położonego najbliżej wzniesienia, rozciągała się polanka, na której stał spory budynek. Dym z komina wędrował w niebo cienką smużką. Tuż obok wiaty przystankowej rósł potężny grab, który rzucał cień na duży fragment ulicy. Za plecami Niny teren był bardziej płaski, a las wydawał się gęstszy, trudniejszy do przebycia. Teraz, w połowie września, widać już było pierwsze ślady zbliżającej się jesieni i pośród zielonych jodeł, sosen i świerków wyłaniały się korony brzóz, grabów, buków czy topoli, których liście zaczynały już przebarwiać się na złoto, rudo i czerwono. Nina patrzyła w zamyśleniu. Wyznawała zasadę, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny, więc zaczęła się zastanawiać, na co zwraca jej uwagę ten przymusowy postój.
„Właściwie, jaki to ma sens, żeby jechać w Bieszczady? Tam jest pełno turystów, dawno już zniknęły malownicze odludzia. Po co mi to? Tutaj jest całkiem ładnie. Miasteczko może nieco zapyziałe, ale ja przecież nie potrzebuję modnego kurortu. Może powinnam właśnie tutaj poszukać czegoś dla siebie?”
Raz jeszcze powiodła wzrokiem po lasach i wzgórzach, a potem popatrzyła na budynek stojący w bezpośrednim sąsiedztwie przystanku. Był to sporej wielkości sklep. Fasadę pomalowano na czerwono, a tuż nad drzwiami przybito duży szyld: „Spożywczy”. Czarne litery na żółtym tle widać było z daleka. Do drzwi przyczepiona była kartka, na której ktoś napisał: „Przyjmę do pracy. Wiadomość w sklepie”.
„Może kupię coś do jedzenia” – pomyślała Nina i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę sklepu.
Za ladą siedziała młoda dziewczyna, całkowicie pochłonięta czymś, co wyświetlało się na ekranie jej telefonu. Na dźwięk otwieranych drzwi uniosła wzrok i zlustrowała Ninę uważnym spojrzeniem, które zatrzymało się na dłużej na wojskowych butach, czarnej kangurce i krótkich włosach w kolorze jasnego brązu.
– Dzień dobry! – Nina wzięła z lady kolorowy magazyn, zaniosła go do sprzedawczyni i poprosiła o drożdżówkę. Zapłaciła, po czym rozejrzała się po wnętrzu. Sklep był duży i można w nim było kupić niemal wszystko: od kosmetyków, po kiełbasę zwyczajną.
– Dobrze się tu pracuje? – zapytała, zwracając się do dziewczyny.
– Ujdzie – odpowiedziała. – Trochę nuda, zwłaszcza o takiej porze jak teraz, ale rano jest zawsze kolejka po chleb. A co? Szuka pani pracy?
Wzruszyła ramionami i jeszcze raz się rozejrzała. Zapytała tak tylko – w ramach wprawiania się do swobodnej konwersacji o niczym. W pierwszej chwili chciała zaprzeczyć, ale nagle przyszło jej do głowy, że to nie jest zła myśl. Nie wiedziała, czego szuka, nie miała pojęcia, co zrobić ze swoim nowym życiem. Może właśnie praca w sklepie będzie dobrym początkiem? Może taka zwyczajna egzystencja jej się spodoba?
„Będzie czas na nabranie dystansu, przemyślenie wszystkiego. No i… na poznanie tak zwanego normalnego życia. I mieszkańców. Nie będę się musiała wysilać, bo sami przyjdą. Jak coś będzie nie tak, to przecież w każdej chwili mogę odjeść. A z drugiej strony… Tutaj chyba nie ma zbyt wielkich perspektyw”.
Popatrzyła na stojącą za ladą dziewczynę.
– Może by się jakaś praca przydała, ale w tym mieście chyba nic z tego nie wyjdzie – stwierdziła. – Nie jestem stąd, musiałabym szukać też mieszkania, a nie wydaje mi się, żebyście mieli tutaj tanie hotele.
– Drogich też nie mamy – rzuciła ze śmiechem dziewczyna i zamyśliła się, spoglądając na Ninę. Po chwili dodała: – Ale nocleg by się znalazł, bo od wiosny działa pensjonat, tam, na polanie. – Pokazała jej przez okno duży budynek, który Nina już wcześniej dostrzegła, wyłaniający się spośród gęstych drzew, w połowie wzgórza. – Nie mają chętnych, więc chyba nie zedrą skóry.
Nina zapatrzyła się na pensjonat i znów zatonęła w myślach. „Jeśli nie spróbuję, to nie dowiem się, czy to dla mnie” – uznała po chwili. Spojrzała na dziewczynę za ladą i uśmiechnęła się.
– No to może pogadam z właścicielem o tej pracy – oznajmiła.
Spróbowała sobie wyobrazić siebie w tym miejscu – jak codziennie staje za ladą, a po południu wędruje po okolicy. To, co zobaczyła, niespecjalnie ją zachwyciło, ale nie zamierzała się uprzedzać.
„Co mi szkodzi sprawdzić? Przecież to nie na całe życie?” – pomyślała.
– Zaraz go zawołam – powiedziała dziewczyna, po czym otworzyła boczne drzwi i wrzasnęła: – Tato! Masz kandydatkę do pracy!
Kilka minut później sklep wydał się Ninie strasznie ciasny, bo właściciel, który pojawił się w drzwiach, był ogromny: miał ze dwa metry wzrostu i ważył na pewno ponad sto trzydzieści kilo. Widać było, że kiedyś uprawiał jakiś sport, ale teraz mięśnie zaczęły obrastać tłuszczem. Aż trudno było uwierzyć, że ta szczupła i wiotka dziewczyna siedząca za ladą to jego córka. Usiedli w wykuszu okiennym, który mężczyzna wskazał Ninie.
– Praca od szóstej do czternastej, potem wchodzę ja – powiedział właściciel, który przedstawił się jako Mieczysław. – Chleb przynoszą nam z piekarni obok, piętnaście minut przed otwarciem, i zostawiają w przedsionku. Trzeba go wnieść i to też będzie pani obowiązek.
– Paczki nie są ciężkie – wtrąciła się dziewczyna zza lady. – Ja bez problemu daję radę.
– W soboty praca od siódmej do dwunastej, niedziele wolne – kontynuował Mieczysław. – Płacę dwa czterysta na rękę.
– Weź się tak nie sęp, tato – znów odezwała się dziewczyna. – Pani będzie musiała wynająć pokój, tyle jej na życie nie starczy!
Mężczyzna łypnął na nią niechętnie, a potem zamyślił się i zmierzył Ninę uważnym spojrzeniem.
– Możemy też zrobić tak, że dam pani dwa siedemset na rękę, a do tego gratis pokój po Majce – powiedział, wskazując na córkę. – Ma łazienkę i osobne wejście.
– To nie jest zły pomysł – stwierdziła dziewczyna. – Ja i tak zaraz wyjeżdżam na studia, a wolę, żeby zajął go ktoś normalny.
– Przynajmniej miałabym blisko do pracy – powiedziała Nina, lekko oszołomiona otwierającymi się przed nią perspektywami.
– Czyli co? Pisze się pani na to?
Zastanowiła się przez chwilę i uznała, że skoro wszystko tak się dobrze układa, to warto spróbować i dać szansę Dębowemu Uroczysku.
– Piszę się.
Mężczyzna wyciągnął do niej wielką łapę, więc uścisnęła ją mocno.
– A może pani zacząć za tydzień? – zapytał. – No bo Majka wtedy jedzie już na uczelnię, żeby wszystko pozałatwiać.
– Jasne.
– A przez ten czas, kiedy jeszcze tu jestem, pokażę ci, co i jak – dodała dziewczyna, przechodząc na ty. – Chociaż to prościzna, wystarczy z pół godziny.
– Okej.
– Jeszcze jedno pytanie – odezwał się właściciel niepewnie. – Czy musimy od razu podpisywać umowę? Znaczy się, prywatną podpiszemy, jasne, tylko… No, sprawa jest taka, że ja sam robię sobie księgowość i teraz, jak się rok kończy, to wolałbym sobie nie dowalać roboty, no bo i tak będą remanenty, srenty, sprawozdania… Gdyby do końca roku popracowała pani na czarno, dopłacę pięć stówek, bo i tak by poszły na podatek i ZUS.
– Osiem stówek i gra – odpowiedziała Nina.
– Siedem! – Wielka łapa znów wysunęła się w jej stronę, więc Nina uścisnęła ją i kiwnęła głową. – Majka panią wszystkiego nauczy. To widzimy się w ostatni poniedziałek września.
Mężczyzna wyszedł, pogwizdując pod nosem, a jego córka uśmiechnęła się i też wyciągnęła dłoń w stronę Niny.
– Majka.
– Nina.
– Chodź, pokażę ci pokój, a potem wyjaśnię, co i jak tutaj. Super, że się pojawiłaś, bo tata już jęczał, że przyjdzie mu samemu pracować.
Poszła za nią. Zaskoczyło ją, że Majka tak po prostu zostawia wszystko otwarte, ale szybko się okazało, że wejście do pokoju znajduje się w budynku stojącym parę metrów od sklepu, więc nikt raczej nie zdołałby wejść i wyjść niezauważony.
– Będziesz musiała dokupić czajnik i mikrofalę, bo zabieram je ze sobą – powiedziała Majka. – Lodówkę ci zostawiam, jest stara i głośno chodzi, stoi w łazience, bo nie chciałam zagracać pokoju.
„No, to nieźle ci poszło…” – pomyślała Nina, gdyż pokój był tak zawalony sprzętami i bibelotami, że z trudem dostrzegła między nimi tapczan i biurko. Na każdym skrawku wolnej przestrzeni stały ceramiczne aniołki, miseczki, kubki, wazoniki.
– Część z nich zabieram, ale wszystkie mi się nie pomieszczą – Majka zauważyła, że Nina przygląda się jej zbiorom.
– Nie przeszkadza ci, że zajmę twój pokój?
– Nie, nawet jest mi to na rękę. Bo widzisz, rodzice myślą, że ja zrobię studia i wrócę tutaj, żeby im dalej pomagać w sklepie. – Przewróciła oczami i dla Niny stało się jasne, że jej plany są zupełnie inne.
– A co ty zamierzasz? – zapytała.
– Po studiach chcę zostać w Krakowie i pracować w hotelu – odpowiedziała. – Bo ja hotelarstwo będę studiować. A gdy już się napatrzę co i jak i nabiorę wprawy, to chcę założyć własny. Ale nie taki badziew, jak ci na polanie!
– Stąd wydaje się całkiem fajny – stanęła w obronie budynku Nina, choć nie widziała go z bliska.
Dziewczyna skrzywiła się.
– Jasne, jak na warunki Dębowego Uroczyska, to może i tak… – mruknęła. – Ale mnie się marzy elegancki hotel, nie dla grzybiarzy i innych miłośników biegania boso po trawie, tylko taki ze SPA i w ogóle full wypas. No i przede wszystkim w mieście, a nie na zadupiu!
Nina pokiwała głową. Mogła zrozumieć, że młodej dziewczynie marzyło się wyrwanie z tego miejsca – ona też, kiedy miała tyle lat co Majka, wybrała inną drogę niż ta, którą zaplanowali dla niej dziadkowie i rodzice… Na chwilę odpłynęła myślami w przeszłość. Dziadkowie tak naprawdę ją wychowywali, bo jej rodzice byli muzykami i kariera, wyjazdy, koncerty sprawiały, że nie mieli czasu dla córki. Dziadek i babcia również grali, ale w pewnym momencie zmęczyło ich życie w drodze i zdecydowali się osiąść na dobre w dużym mieście. Babcia – znakomita skrzypaczka – znalazła pracę w filharmonii, a dziadek założył chór i łowił młode talenty. Oboje próbowali wciągnąć w swój świat również wnuczkę, ale Nina nie kochała muzyki. Muzyka kojarzyła się jej z brakiem i więzieniem. Brakiem rodziców, którzy wybrali karierę. Brakiem swobody – bo nikt z rodziny nie słuchał, jakie są jej plany i marzenia, tylko z góry zakładał, że dziewczyna pójdzie tą samą drogą, co jej krewni. No i z więzieniem – bo podczas gdy koleżanki biegały pod blokiem i grały w gumę, ona tkwiła w pokoju i ćwiczyła gamy.
„Nawet święty by się zbuntował” – pomyślała Nina. A ona nie była święta. Kiedy skończyła znienawidzoną szkołę muzyczną i przyszedł czas wyboru liceum, w tajemnicy przed wszystkimi złożyła papiery do takiego, które od dawna jej się marzyło. Zdała wszystkie egzaminy i zaczęła naukę, a dziadkom przyznała się do tego dopiero po miesiącu, kiedy na jakiekolwiek zmiany było już za późno. Awantura, jaką jej wtedy urządzili, była spektakularna.
– Przyjdziesz jutro, mniej więcej o jedenastej? – zapytała Majka, zmuszając Ninę do powrotu do rzeczywistości. – Bo zaraz się zacznie szczyt przedobiadowy, a chcę ci na spokojnie pokazać, jak wszystko działa.
– Jasne. To do jutra!
Nina wyszła na zewnątrz i ruszyła w stronę lasu, ale po namyśle zawróciła i podeszła do kierowcy autobusu.
– Ja dalej nie jadę – powiedziała. – Poszukam szczęścia tutaj. Szerokiej drogi życzę!
– Powodzenia…
ROZDZIAŁ 2
Nina powędrowała leśną ścieżką, która zaczynała się kilkanaście metrów za sklepem. Droga wiodła dość stromo w górę, więc kobieta szybko znalazła się na tyle wysoko, żeby popatrzeć na okolicę. Zatrzymała się, odwróciła i przez prześwit pomiędzy drzewami spojrzała na Dębowe Uroczysko. Miasteczko, wbrew temu, co można by sądzić, wcale nie było takie małe. Rzędy domów ciągnęły się wzdłuż ulicy po obu jej stronach, wszystkie otoczone ogródkami i sadami. Za zakrętem widać było bardziej gęstą zabudowę i jakiś duży budynek, który, jak przypuszczała, był szkołą, a jeszcze dalej dostrzegła bloki. Z tej odległości miasto wydawało się wynurzać z lasu i być jego częścią, choć przedzielała je dwupasmówka.
„Ładnie tutaj… Tak spokojnie i cicho…” – pomyślała. „Chyba dobrze zrobiłam, zostając”.
Zanim dotarła do pensjonatu, zboczyła ze ścieżki i obejrzała niewielki wąwóz, który rozciągał się po lewej stronie. Wapienne skały bielały wśród porastających zbocze wąwozu bodziszków, rozchodników i barwinków, a szczyt zajęło parzydło leśne, powiewające na wietrze.
„Mogę od czasu do czasu się powspinać” – pomyślała zadowolona i ruszyła dalej.
Kiedy dotarła do polany, pośrodku której stał pensjonat, zatrzymała się na skraju lasu i przyjrzała budynkowi. Był większy, niż sądziła, gdy widziała go z dołu, miał wysoką kamienną podmurówkę i schody, które prowadziły na duży taras. Na piętrze widać było cztery balkony, dwa dość spore z przodu, dwa małe po bokach. Dom dosłownie tonął w kwiatach – doniczki zawieszone były wokół tarasu, przyczepione do balustrad, część stała na podłodze. Rosły w nich cynie, aksamitki, astry, wrzosy i smagliczki, powój, paciorecznik i rudbekia. Gdy Nina podeszła bliżej, poczuła ich upajający zapach i usłyszała bzyczenie pszczół, które uwijały się w tej barwnej gęstwinie.
„Pięknie tu” – pomyślała. „Ciekawe, dlaczego mają mało gości? Może w środku jest klepisko, a zamiast toalety – wychodek? Albo ceny są koszmarnie wysokie?”
Zrobiła krok w stronę schodów, gdy zza domu wybiegł potężny pies rasy bernardyn. Ruszył w stronę Niny, szczekając głucho, a jego głos odbijał się echem i niósł po okolicy. Tuż za nim pędziło coś małego i rudego, ale Nina skupiła wzrok na obiekcie, który wydawał się groźniejszy.
„No, ładnie. Kto pozwala, żeby taka bestia biegała wolno? Przecież on może człowiekowi coś odgryźć” – przebiegło jej przez myśl.
Niby nie bała się psów, ale ta rozpędzona masa już samym wyglądem wzbudzała respekt, a kiedy tak gnała w jej stronę i ujadała, nie sprawiała przyjaznego wrażenia. Nina błyskawicznie zdjęła plecak i trzymała go przed sobą, żeby przyjął pierwszy impet ataku, a drugą ręką jednocześnie grzebała w kieszeni bojówek, gdzie schowała gaz pieprzowy. Pies był jednak szybszy i zanim dotknęła palcami metalowego pojemnika, znalazł się przy niej. Wyhamował u jej stóp, uderzając ją przy tym w nogi tak, że gdyby nie to, że napięła wszystkie mięśnie w oczekiwaniu na atak, z pewnością przewróciłby ją na plecy. Utrzymała jednak równowagę i ze śmiechem odrzuciła plecak, bo teraz wyraźnie widać było, że pies nie ma złych zamiarów. Wcisnął ogromny łeb w jej brzuch, polizał jej dłoń, obwąchał dookoła, po czym położył się tak, że spora masa wylądowała na jej stopach.
– Nie za wygodnie ci? – zapytała.
Spojrzał na nią i wystawił jęzor, dysząc ciężko. Szaleńczy bieg bardzo go zmęczył. W tym momencie zza domu wyszła dziewczyna w białej sukience i Nina poczuła, jakby znalazła się na planie Pana Tadeusza. Przybyła wyglądała jak uosobienie wiosny, choć w koszu, który niosła, miała atrybuty pasujące bardziej do jesieni: ozdobne dynie, śliwki, trochę warzyw i ziół. Szła boso, blond włosy otaczały jej okrągłą twarz słodkimi loczkami, a biała sukienka, odcięta pod biustem, podkreślała wszystkie zaokrąglenia. Ujrzawszy przyglądającą się jej w milczeniu Ninę, wiosenna dziewczyna stanęła na moment, wyraźnie zaskoczona, a po chwili uśmiechnęła się szeroko i w pulchnych policzkach utworzyły się dołeczki.
– Cześć! – zawołała. – Mam nadzieję, że Tosia cię nie przestraszyła?
– Tylko odrobinę, zanim zrozumiałam, z jakimi zamiarami do mnie pędzi.
– Przepraszam, nie zamykamy jej, bo nikogo się nie spodziewaliśmy…
Dopiero gdy wypowiedziała te słowa, zmierzyła uważnym spojrzeniem Ninę, zatrzymała dłużej wzrok na jej sporym plecaku, po czym znów na nią popatrzyła. Oczy miała szeroko otwarte.
– Szukasz noclegu? – W jej głosie pobrzmiewało wielkie zdumienie, ale i nadzieja.
Nina kiwnęła głową.
– Znajdzie się wolny pokój? – zapytała.
Dziewczyna roześmiała się trochę histerycznie, aż leżąca na stopach Niny Tosia uniosła łeb i spojrzała na swoją panią z niepokojem.
– Innych nie ma – wykrztusiła. – Tylko wolne! Możesz nawet każdej nocy spać w nowym!
– E, zadowolę się jednym – odpowiedziała. – Na dziesięć nocy.
– Dziesięć nocy! O rany! – Dziewczyna zrobiła piruet, a potem spoważniała, wygładziła sukienkę i dygnęła. – Oczywiście, dysponujemy wolnym miejscem, proszę za mną, łaskawa pani – powiedziała tonem konsjerża z dziewiętnastego stulecia, a potem znowu się roześmiała. – Jestem Alina!
– Nina.
– Ładnie! No to chodź, Nino.
Ruszyły w stronę schodów, ale Nina przypomniała sobie o rudym czymś biegnącym za wielkim psem i rozejrzała się. Rudzielec stał kilka metrów od nich i dyszał ciężko.
– Czy to lis? – zapytała zdziwiona.
Alina odwróciła się i kiwnęła głową.
– Tak. Ma na imię Nosek, bo wszędzie ten ciekawski nochal wciska – odpowiedziała. – Parę dni po tym, jak się wprowadziliśmy, zobaczyliśmy, że coś rudego śpi w zagrodzie Tosi, wtulone w jej sierść… Obudziło się, jak podeszłam bliżej, i zwiało w las, ale zdążyłam zauważyć, że to malutki lisek. I tak się pojawiał co dzień, aż w którymś momencie przestał przed nami uciekać. Zawieźliśmy go do weterynarza, żeby malucha zaszczepił i obejrzał.
– Słodki jest – stwierdziła Nina, bo lisek akurat podszedł do niej i obwąchiwał jej buty.
– I kochany – potwierdziła Alina. – Weterynarz trochę wydziwiał, że to dzikie zwierzę, że powinno mieszkać w lesie, no to próbowaliśmy przekonać liska, żeby wracał w dzicz, ale ciągle pojawiał się obok Tosi, więc go w końcu przygarnęliśmy. No, chodź do środka.
– Jeszcze się spotkamy – szepnęła Nina do zwierzaków i ruszyła za właścicielką.
– Połóż tutaj plecak i pozwól, że zapiszę twoje dane. – Alina wprowadziła ją do przestronnego, choć dość ciemnego wnętrza. Pośrodku królowała wielka lada, a za nią półeczki z numerkami i kluczami. Nie brakowało żadnego. Jedną ścianę zajmowały regały z książkami, sięgające od podłogi do sufitu, obok stała kanapa i dwa fotele, a naprzeciwko – spora komoda, na której leżały pudełka z grami planszowymi. Pod oknem znajdował się szeroki wykusz z poduchami. Alina włączyła komputer i spisała dane z podanego jej przez Ninę dowodu osobistego.
– Który chcesz pokój? – zapytała, oddając jej dokument. – Jeśli masz ochotę, możesz obejrzeć każdy i sobie wybrać.
Jeszcze dwa miesiące temu, w swoim poprzednim wcieleniu, Nina powiedziałaby po prostu, że jej wszystko jedno – i tak właśnie by czuła. Ale teraz pokiwała głową i stwierdziła, że chętnie obejrzy pokoje. Alinę wyraźnie to ucieszyło. Uśmiechnęła się, demonstrując urocze dołeczki, wyjęła z szuflady gruby pęk kluczy i ruszyła przodem. Otwierała kolejno wszystkie pokoje, wchodziły do środka, przyglądały się i Nina zaczęła się zastanawiać, dlaczego nie mają tutaj całych tłumów gości, bo pensjonat był naprawdę ładny i przytulny.
„A może liczą sobie tyle, co za luksusowy hotel?” – przeszło jej przez myśl i teraz dopiero zapytała o cenę pokoju, bo do tej pory właścicielka o tym nie wspomniała.
Alina spojrzała na nią z wahaniem.
– Pięćdziesiąt złotych za noc? – Zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż stwierdzenie. Nina kiwnęła głową na znak, że się zgadza, po czym wyjęła z kieszeni na udzie portfel, odliczyła pięć stuzłotowych banknotów i wręczyła je dziewczynie.
– Wezmę ten pokój – oznajmiła, kiedy już obejrzały wszystkie. Wybrała dwójkę położoną na piętrze, ze sporym balkonikiem. Na środku pokoju stało duże, małżeńskie łoże, po bokach – szafki nocne, pod oknem maleńki stół i dwa taborety, a w rogu wielka szafa.
– Tylko że tutaj nie ma telewizora – powiedziała właścicielka. – Kupiliśmy trzy na początek i mieliśmy nadzieję, że po sezonie zarobimy tyle, że dokupimy jeszcze kilka, ale nic z tego nie wyszło.
– Spoko, ja i tak nie oglądam telewizji.
– Za to mamy tutaj wszędzie wi-fi – pochwaliła się Alina. – Hasło znajdziesz w szufladzie stolika. My mieszkamy na poddaszu, chociaż po tym, jak duszno było tam latem, zastanawiamy się, czy nie przenieść się na parter. My – to znaczy ja i mój mąż Przemek. To on odziedziczył to wszystko po swoim wujku, a ja go namówiłam, żeby nie sprzedawał, bo mi się wymarzyło, że będziemy tutaj pięknie żyć…
Westchnęła i spuściła głowę.
– I nie jest pięknie? – zapytała Nina, dziwiąc się sobie, bo zwykle nie przepadała za towarzyskimi rozmowami i nie bardzo ją obchodziło życie innych ludzi. A jednak od razu polubiła tę dziewczynę i naprawdę była ciekawa, dlaczego im nie idzie tak dobrze, jak powinno.
Alina usiadła po turecku na łóżku i popatrzyła ze smutkiem na Ninę.
– Czasem jest – powiedziała. – I to tak pięknie, że chce mi się śpiewać i tańczyć. A czasem dopada nas poczucie beznadziei.
– Czyli jak to w życiu…
– Niby tak… Tylko wiesz, zostawiliśmy stabilne życie, pracę, zrezygnowaliśmy z wynajmowanego mieszkania, a teraz nasze oszczędności idą na opłaty związane z działalnością, na której prawie nie zarabiamy. – Zamyśliła się na chwilę, ale szybko poprawił jej się nastrój. Popatrzyła na Ninę i uśmiechnęła się. – No, ale nie ma co narzekać, tym bardziej że właśnie trafiła nam się wspaniała klientka! Rozgość się! A jeśli będziesz głodna, zapraszam do mnie do kuchni, bo zaraz zrobię sałatkę. Dziś poczęstunek w cenie pokoju!
– Dzięki! Na pewno skorzystam!
Gdy za Aliną zamknęły się drzwi, Nina rozpakowała plecak i poukładała w szafie swoje rzeczy. Nie było ich wiele, bo dotąd jej garderoba była dostosowana do pracy, jaką wykonywała, a i w wolnym czasie zwykle wybierała bojówki i podkoszulki. Przyjrzała się sobie w lustrze i uznała, że nawet teraz, w tym nowym życiu, sukienki raczej nie będą do niej pasować.
„Chociaż, kto wie? Może jak dłużej będę przebywać z Aliną, to przejmę jej słodki styl?” – pomyślała, jednak sama w to nie wierzyła.
Odświeżyła się szybko i zeszła na dół, bo zaburczało jej w brzuchu z głodu. Przygotowana przez Alinę sałatka smakowała wprawdzie jak trawa z dodatkiem pieprzu, ale Nina nigdy nie wybrzydzała w kwestiach kulinarnych.
– Wiem, nie jestem zbyt dobrą kucharką – powiedziała Alina, gdy spróbowała swojej potrawy. – Przemek zresztą też niezbyt umie gotować. Ale oboje się uczymy i myślę, że kiedyś dojdziemy do wprawy.
– Na pewno. Na przyszły sezon będziecie już mistrzami!
– Pewnie nie będziesz chciała wykupić u nas posiłków?
– Wykupię. Nie widziałam tutaj żadnego baru, a nie uśmiecha mi się jedzenie zupek w proszku przez dziesięć dni.
– Świetnie, dziękuję! Tanio ci policzę. Boże, jak się cieszę, że przyjechałaś właśnie dzisiaj! Tak się bałam samotnej nocy w tym domu… Przemek musiał rano pojechać do miasta, bo okazało się, że zostało nam jeszcze coś do odkręcenia w urzędzie meldunkowym. Oczywiście, jak to zwykle bywa w urzędach, nie udało się załatwić tego od ręki i musi wrócić jutro po jakąś pieczątkę, więc zatrzymał się na noc u kuzyna… Będzie mi się lepiej spało ze świadomością, że jest tutaj druga osoba… Może wyda ci się to śmieszne, że dorosła kobieta boi się być sama w domu, ale ja już taka jestem…
– Chyba nikt nie czułby się zbyt komfortowo, zostając samotnie w domu pośrodku lasu – odpowiedziała Nina.
ROZDZIAŁ 3
Noc minęła Ninie niespokojnie, choć zasnęła od razu, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki. Sen przeniósł ją w ciemny las, tak gęsty, że z trudem się przedzierała, czując, jak jej twarz chłoszczą gałęzie, a włosy zahaczają się o krzaki. W końcu udało jej się przedostać na polanę, skąpaną w sinym blasku księżyca. W tym upiornym świetle ujrzała trzech klęczących mężczyzn i chciała się cofnąć, ale nie była w stanie. Nogi miała ciężkie i zdawały się wrastać w ziemię. Mężczyźni podnieśli głowy i spojrzeli na nią. Znała ich. W prawdziwym życiu też tak klęczeli, z rękami uniesionymi do góry. Często ich widywała w swoich snach, tak jak tej nocy. Poddawali się, ale i tak nacisnęła na spust, żeby bez litości skosić ich serią z karabinu. Jej karabinu. Teraz, we śnie, patrzyła, jak ich krew, zamiast wsiąkać w piach, unosi się w górę i ją otacza. Krążyła wokół niej, oplatała ją, dostawała się do oczu i ust. Nina czuła jej metaliczny smak.
– Dość! – krzyknęła.
Zerwała się z łóżka. Była mokra od potu, a w gardle ją dławiło i nie mogła złapać tchu. Metaliczny posmak nie zniknął – najwyraźniej we śnie przygryzła sobie język. Zaczęła spazmatycznie łapać powietrze. W piersiach czuła ucisk, dłonie jej zdrętwiały, zadrżała.
„Oddychaj” – powtarzała w myślach, ale nie była w stanie nabrać powietrza.
Zemdliło ją i zakręciło jej się w głowie. Na chwiejnych nogach weszła do łazienki, odkręciła kran i piła lodowatą wodę, pozwalając, by zimne strużki orzeźwiały jej twarz. Wreszcie udało jej się wziąć głęboki oddech, choć gula w gardle wciąż blokowała swobodny przepływ powietrza. Nina zamknęła oczy, położyła dłonie na brzuchu i zaczęła oddychać tak, jak uczyła się tego podczas terapii. Dłonie unosiły się, puls powoli wracał do spokojniejszego rytmu. Przeniosła dłonie na żebra i znów zaczęła odliczać sekundy przeznaczone na kolejne, coraz wolniejsze wdechy i wydechy. Wreszcie poczucie obecności obcego ciała w gardle zniknęło i Nina wróciła do łóżka. Zamknęła oczy i oddychała głęboko, nadal odliczając w myślach, aż pogrążyła się we śnie, tym razem już bez koszmarów.
Obudziła się o świcie i wyszła na balkon, żeby popatrzeć na okolicę. Wrześniowy poranek już teraz był wyjątkowo ciepły, zapowiadał się kolejny dzień przypominający bardziej lipiec. Las wydawał się jeszcze uśpiony, słońce dopiero unosiło się nad horyzont i podświetlało mokrą od rosy ściółkę. Można było odnieść wrażenie, że podłoże płonie. Stopniowo światło słoneczne unosiło się wyżej, aż wreszcie błysnęło w koronach drzew. Nina obserwowała ten spektakl ze zdziwieniem. Często w swojej dotychczasowej pracy miała okazję oglądać wschody i zachody słońca w różnych zakątkach świata, ale nigdy dotąd nie było czasu na to, żeby je kontemplować. Teraz stała i patrzyła, jak tarcza słoneczna powoli wyłania się ponad lasem i spowija blaskiem całą okolicę.
„Na pewno znajdą się tacy, którzy przyjadą tutaj choćby dla samych widoków” – pomyślała. „Może przydałoby się pstryknąć parę zdjęć, żeby zachęcić turystów”.
Na górze stuknęły drzwi i po chwili na balkonie poddaszowym pojawiła się Alina. Miała na sobie niebieską koszulkę nocną i koronkowy szlafroczek. Nina uśmiechnęła się na myśl o tym, jak bardzo się różnią, bo ona sama spała w długim czarnym podkoszulku i bokserkach.
– Cześć! – zawołała Alina. – Wcześnie wstajesz. Zaraz zrobię śniadanie. Masz ochotę zjeść razem ze mną na tarasie?
– Jasne!
Śniadanie na tarasie okazało się bardzo przyjemne, a kanapki zrobione przez Alinę smakowały całkiem nieźle, jeśli nie liczyć zbyt dużej ilości soli, którą posypała pomidory. Właścicielka opowiedziała Ninie o życiu w Dębowym Uroczysku i pensjonacie, który jednocześnie ją zachwycał i przerażał.
– Jako typowe mieszczuchy wyobrażaliśmy sobie z Przemkiem sarenki podchodzące pod okna, słodkie zajączki na ścieżce i bieganie boso po trawie. A tu pewnego wieczoru na polanę przyszły dziki i zniszczyły wszystko, co tam zasadziliśmy. Bo planowaliśmy, że będziemy uprawiać buraki, ziemniaki, marchewkę… Dopiero wtedy zrobiliśmy solidny płot i uznaliśmy, że jednak wystarczy nam ogród wokół domu, tym bardziej że nie znamy się na rolnictwie, a na dole jest sklep, w którym wszystko można kupić… Innym razem wleciał nam przez okno nietoperz… Okropne to było…
– Żałujesz, że się tutaj przeprowadziliście?
Alina pokręciła głową.
– Nie… Tylko chyba musimy się dopiero odnaleźć w tym nowym świecie – odpowiedziała. – Trochę wolno nam to idzie, ale nie poddam się tak łatwo.
– I słusznie.
Relaks na tarasie przedłużył się, bo Alina, skoro już znalazła wdzięczną słuchaczkę, przyniosła dwie kawy i ptysie.
– Pierwszego dnia byliśmy w euforii – opowiadała dziewczyna. – Przyjechaliśmy na wiosnę, było pięknie i słonecznie, ptaki śpiewały, las się zielenił, polana rozkwitła różnobarwnymi kwiatami. Pachniało upojnie! Pomyślałam, że trafiliśmy do cudnej baśni, i poczułam się jak księżniczka. Ale, jak to w baśniach bywa, szybko się okazało, że nie wszystko jest takie piękne, jakim się wydaje…
Zamilkła i popatrzyła na ogród, a potem zwróciła wzrok na Ninę.
– Wiesz, jak się mieszka w bloku, to wiele rzeczy i spraw jest tak oczywistych, że nawet się na nie nie zwraca uwagi. A tutaj nagle się okazało, że trzeba obsługiwać kotłownię, że wszelkie awarie musimy usuwać we własnym zakresie… Przemek pracował w banku, ani trochę się nie zna na technice, chociaż trochę to i tak byłoby za mało… A ja jestem po italianistyce, no i też mam dwie lewe ręce do prac technicznych.
Nina pokiwała głową ze zrozumieniem.
– A nie macie nikogo w rodzinie, kto by się znał na takich sprawach i mógłby tak na początku nieco wam doradzić? – zapytała.
– Znajomych zbyt wielu nie mamy, a rodzina… Ja wychowałam się w domu dziecka – odpowiedziała Alina. – A Przemek… Niby ma rodziców, ale kiedy miał szesnaście lat, oni zdecydowali, że pojadą do Ameryki, zacząć nowe życie. Ja i Przemek już wtedy chodziliśmy ze sobą, poznaliśmy się jeszcze w podstawówce, potem poszliśmy razem do liceum…
– Wow, rzadko się zdarza, żeby szkolna miłość przetrwała – skomentowała Nina, trochę nieswojo się czując, że ta zupełnie przecież obca dziewczyna opowiada jej o takich sprawach ze swojego życia.
– Tak, chyba że się spotka bratnią duszę. Przemek zdecydował, że zostanie w Polsce, a jego rodzice się zgodzili. Oczywiście, nie tak od razu, ale w końcu ulegli jego argumentom. Zostawili go pod opieką wujka, tego właśnie, po którym odziedziczyliśmy to miejsce. Ale ta opieka tak właściwie była tylko na papierze, bo Przemek mieszkał w internacie i nawet trochę zarabiał, pomagając sprzedającej w sklepie starszej pani wnosić ciężkie skrzynie z owocami. Potem skończył szkołę, znalazł pracę i postanowiliśmy, że się pobierzemy.
W tym momencie rozległo się głośne szczekanie i na werandę wtargnęła Tosia. Usiadła przed Aliną i spojrzała na nią, wysuwając jęzor. Kilka metrów za nią pojawił się Nosek. Pędził na swoich krótkich łapkach, próbując dogonić suczkę.
– O rany, zła pani, nie dała psiakom śniadania! – Alina złapała się za głowę i wstała. – Zaraz wrócę, poczekaj na mnie – zwróciła się do Niny.
Kiedy wróciła, kontynuowała opowieść o domu i jego otoczeniu i ta druga kwestia szczególnie Ninę zainteresowała, bo powoli zaczął się w jej głowie wyłaniać pomysł na nowe życie. Był to na razie tylko zarys, niewyraźny szkic, ale wiedziała, że jeśli pozwoli mu dojrzeć, w jakimś momencie się wykrystalizuje.
– Dom, na szczęście, jest w dobrym stanie. Wiesz, baliśmy się, że będzie tak, jak w tych różnych powieściach, że ktoś jedzie do leśnej głuszy i zastaje tam ruinę, która mu się sypie na głowę… Wujek dbał o niego i dużo umiał zrobić, więc pod tym względem mamy spokój. Początkowo wcale nie planowaliśmy pensjonatu, tylko chcieliśmy wynająć komuś połowę domu… No ale nikt się nie zgłosił, więc trzeba było spróbować innej drogi, a pokoje były gotowe, bo wujek też się kiedyś przymierzał do otwarcia hotelu, chociaż nic z tego nie wyszło. No i nam też niezbyt wychodzi… Otoczenie trochę nas rozczarowało, bo mieliśmy nadzieję, że tę część należącą do nas da się jakoś wykorzystać, żeby przyciągnąć więcej turystów.
– A nie da się?
Alina wzruszyła ramionami.
– Jak chcesz, to ci pokażę – powiedziała, a Nina skwapliwie pokiwała głową, więc ruszyły w stronę lasu.
– O, widzisz, tutaj jest taki miły fragment lasu, spokojny, prosty, można przyjść na spacer z dzieckiem – mówiła, pokazując zarośniętą ścieżkę. – No ale to tylko kilkanaście metrów, a potem, sama zobacz.
Ścieżka wyprowadziła je na niewielkie wzniesienie, z którego rozciągał się widok na okolicę. Rzeczywiście – na spacery z dzieckiem się nie nadawała, bo tuż za wzniesieniem teren opadał stromo, tworząc niezbyt głęboką przepaść. Jej skalne ściany porastały tu i ówdzie rozchodniki i mech.
„Najwyżej dziesięć metrów” – oceniła w myślach Nina.
W dole płynął strumyk i rosła trawa, a dalej widać było ciemne bajoro.
– To urwisko też jest nasze – powiedziała Alina. – Aż do tamtej skały naprzeciwko. Spory teren, ale co tu można zrobić? Żeby jeszcze zamiast tego bajora było czyste jeziorko, to ja rozumiem…
– A to bajoro jest głębokie?
– Nie, metr czterdzieści, mniej więcej. Mierzyliśmy patykiem… Właściwie to takie małe bagienko…
Pomysł, który kilkanaście minut wcześniej pojawił się w głowie Niny, nabrał nieco wyraźniejszych kształtów.
„Brzmi obiecująco. Chyba nie na darmo zostałam w tej okolicy” – uznała.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Joanna Tekieli, 2023
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: Michał Grosicki
Zdjęcie na okładce:© alexuhrin95/freepik.com
Redakcja: Paulina Jeske-Choińska
Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska
Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-398-4
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.