Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
30 osób interesuje się tą książką
ZAPOWIADA SIĘ PIĘKNA WIOSNA W OLSZOWYM JARZE. PEŁNA WYZWAŃ I NADZIEI.
Weronika postanawia porzucić życie w mieście i na stałe przenieść się do Olszowego Jaru. Zamierza zaadaptować starą stajnię i stodołę na dom i biuro i zacząć nareszcie żyć na własnych warunkach, we
własnym domu - tak, jak to sobie wymarzyła. Olszowy Jar powoli otrząsa się z zimowego snu, ale choć budząca się do życia wiosna i zbliżająca się Wielkanoc napawają optymizmem i nadzieją, nie wszystko da
się zaplanować. Przed Weroniką stają problemy i wyzwania, którym będzie musiała stawić czoła.
Czy nowe życie będzie takie, jakiego pragnęła? Czy prowadzenie własnej firmy przyniesie jej satysfakcję? Czy uczucie, które połączyło ją i Darka Wrońskiego przetrwa, gdy pojawią się pierwsze kłopoty?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 278
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Książkę dedykuję wszystkim, którzy mają zielono w głowie.
Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną
na klombach mych myśli sadzone za młodu
Pod słońcem co dało mi duszę błękitną
i które mi świeci bez trosk i zachodu.
KAZIMIERZ WIERZYŃSKI, Zielono mam w głowie
(z tomu Wiosna i wino)
OD AUTORKI
Wiele osób (sama też do nich należę) uwielbia książki z akcją toczącą się w okolicach świąt Bożego Narodzenia, więc każdego roku w księgarniach pojawiają się nowe tytuły z dzwoneczkami, śnieżkami i choinkami na okładkach. Tymczasem piękne, wiosenne święta Wielkiej Nocy nie doczekały się jeszcze swojego nurtu literackiego, więc spróbuję nieco wypełnić tę lukę, gdyż uważam ten czas za równie cudny i magiczny. Bo czy może być coś bardziej radosnego niż rodząca się do życia przyroda i oczekiwanie na tchnienie wiosny?
Zapraszam Was na powitanie wiosny w Olszowym Jarze, tylko ostrzegam, że może się Wam od tego zrobić zielono w głowie!
ROZDZIAŁ 1
Boże Narodzenie w Olszowym Jarze było czasem pięknym i pełnym wzruszeń. Tata Weroniki pogodził się po wielu latach ze swoją siostrą, Martą, mamą Małgosi, ukochanej kuzynki Weroniki. Małgosia wraz z mężem Krystianem wróciła z Francji do rodzinnego domu, aby właśnie tu urodzić swoje pierwsze dziecko. A Weronika zaczęła nieśmiało przymierzać się do przeprowadzki do Olszowego Jaru, by tutaj mieszkać i prowadzić dopiero co założone biuro architektoniczno-projektowe. Święta upłynęły im na wspominaniu dziecięcych lat i czasów, gdy w Olszowym Jarze mieszkali jeszcze dziadek i babcia.
„Nasz własny bożonarodzeniowy cud” – myślała Weronika, patrząc na rodzinę, która nareszcie spędzała Gwiazdkę razem.
Po raz pierwszy od dawna Weronika nie poczuła się rozczarowana, kiedy już zgasły światła na choince, bo gwiazdkowy czar ciągle jeszcze ocieplał jej serce. Smutno jej było odjeżdżać, choć zdawała sobie sprawę z tego, że za kilka dni znów się tutaj pojawi, bo umówiła się z Darkiem Wrońskim na świętowanie zakończenia roku. Zresztą nalegała na to także Małgosia, która teraz, gdy wróciła do rodzinnego domu, chciała mieć ulubioną kuzynkę jak najbliżej, żeby nareszcie móc do woli rozmawiać twarzą w twarz, a nie tylko przez rozmaite komunikatory.
– Przyjadę, tylko trochę ogarnę mieszkanie i zerknę, czy z realizacją projektów wszystko gra! – obiecała Weronika.
Darek Wroński był kolejną niespodzianką od losu, jaka spotkała ją w Olszowym Jarze. Pracując wraz z bratem i ojcem przy remoncie Północnej Chaty i wcielając w życie projekt Weroniki, niespodziewanie stał się jej bardzo bliski. Ledwie zaczęła oddalać się od rodzinnej wioski, a już zatęskniła za jego humorem. Gdy dotarła do miasta, poczuła chęć, aby pospacerować odświętnie ubranymi ulicami i pooglądać wystawy, a przy okazji zrobić zakupy. Widok witryn przystrojonych bożonarodzeniowymi dekoracjami zawsze sprawiał jej dużą przyjemność, ale tego dnia uznała, że nawet najbardziej pomysłowe ozdoby nie są tak piękne, jak te, którymi udekorowała Północną Chatę w Olszowym Jarze.
„Chyba mnie zaczarowało to miejsce” – pomyślała, gdy już szła po schodach na górę do swojego mieszkania, które wynajmowała od kilku lat od Patrycji, najlepszej przyjaciółki.
Weszła do środka, rozejrzała się po sypialni, jakby widziała ją po raz pierwszy, i westchnęła, bo także tutaj podobało jej się znacznie mniej niż dotychczas, choć i wcześniej nie zachwycał jej wystrój. Patrycja, miłośniczka stylu skandynawskiego, urządziła mieszkanie zgodnie ze swoim gustem, który odbiegał od zamiłowań Weroniki, lubiącej przytulne, ciepłe klimaty. Weronika tęskniła za pełnymi uroku wnętrzami Północnej Chaty, przestrzenią i świeżym powietrzem, ale też emocjami, które towarzyszyły jej, gdy przebywała w Olszowym Jarze. Wspomnienia z czasów beztroskiego dzieciństwa podsycały nadzieję na to, że znajdzie się w tym pięknym zakątku miejsce również dla niej.
„No to bierz się do roboty, żeby jak najszybciej przygotować sobie urocze gniazdko” – pomyślała. Odłożyła walizkę i zakupy, po czym usiadła nad projektem, który tak naprawdę od dawna już miała w głowie, bo doskonale wiedziała, jakiego domu chce dla siebie. A w Olszowym Jarze miała szansę nie tylko na dom, ale i na własną pracownię.
Odziedziczona przez tatę Weroniki stodoła praktycznie była już gotowa do tego, aby urządzić w niej biuro projektowe, bo młodzi bracia Wrońscy trenowali w niej umiejętności malowania, tapetowania, kładzenia płytek, paneli i wszelkich innych dekoracji, w wyniku czego ogromna przestrzeń pokryta była mnóstwem różnych materiałów, w najrozmaitszych stylach, kolorach i kształtach. Gdyby chodziło o przestrzeń mieszkalną, każdy, kto chciałby zachować zdrowe zmysły, uciekłby z krzykiem wobec takiego nagromadzenia barw i faktur, ale Weronika uznała, że w przypadku pracowni architektoniczno-projektowej tak oryginalny wystrój będzie inspirujący nie tylko dla niej samej, ale też dla klientów, których miała nadzieję zyskać bardzo wielu.
„Albo przynajmniej tylu, żeby wystarczyło na utrzymanie się” – sprecyzowała w duchu. Popatrzyła na projekt.
Stodoła rzeczywiście potrzebowała tylko dokupienia kilku sprzętów, uzupełnienia małych ubytków, jakie powstały w miarę upływu czasu, i podłączenia ogrzewania. Za to stajnia wymagała ogromnego nakładu prac, aby mogła zostać zaadaptowana na dom, bo tam młodzi Wrońscy dopiero stawiali pierwsze kroki w nauce i widać było wiele niedociągnięć; właściwie nic, co zrobili, nie nadawało się do użytkowania. Trzeba było więc nie tylko usunąć położone nieumiejętnie deski i płytki, ale też wyrównać kamienne podłogi i ściany, wytyczyć pokoje, ocieplić budynek i położyć drewniane panele z zewnątrz, bo prezentował się brzydko i obskurnie. A jednak Weronika widziała w nim duży potencjał i wyobrażała sobie, jak ślicznie go dla siebie urządzi.
„Może nie zrobię z tego królewskiego pałacu, ale dla mnie wystarczy. Ważne, że będzie mój” – myślała i zerknęła na wiszący na ścianie kalendarz, przedstawiający mały góralski domek sfotografowany kiedyś podczas wakacji w Murzasichlu, a potem znów pochyliła się nad projektem.
Na samym początku, jeszcze przed Bożym Narodzeniem, kiedy pojawił się w jej głowie pomysł zaadaptowania stajni na dom, ogarnęły ją wątpliwości, bo pomieszczenie było nieduże i obawiała się, czy kompromisy, na które będzie musiała się zdecydować w celu przystosowania go do zamieszkania, nie pójdą za daleko i w efekcie zamiast wymarzonego domu dostanie ciasny kurniczek, w którym będzie się obijać o ściany.
– Zastanawiam się, czy to ma sens – zwierzyła się wówczas Darkowi Wrońskiemu. – Sam zobacz, wejdzie mi tutaj minisalonik, kuchnia i maleńka sypialnia, łazienkę pewnie też będzie trzeba robić kompaktową, a marzyła mi się garderoba, spiżarka, pokój gościnny, biblioteczka… Może lepiej by było urządzać się w stodole, bo jest większa, ale tam z kolei szkoda by mi było niszczyć te niesamowite ściany… No i już się widziałam w tej pracowni, a musiałabym z niej zrezygnować…
– Ale ta stajnia ma przecież piwnicę – stwierdził Darek. – Trzeba sprawdzić, czy nie da się jej też dostosować do zamieszkania.
Miała co do tego wątpliwości, bo piwniczka wydawała się jej niska i całkowicie pozbawiona wentylacji, kiedy jednak Wrońscy zbadali ją dokładnie i uznali, że także ona nada się do adaptacji, Weronice urosły skrzydła. Nagle się okazało, że będzie miała wymarzoną dużą sypialnię i salon, a przy tym uda się wygospodarować miejsce na garderobę i biblioteczkę, aczkolwiek nie będą to pomieszczenia imponujących rozmiarów.
– Tylko na dole z lampami raczej nie da się poszaleć, bo tam są zaledwie dwa metry od podłogi do sufitu – ostrzegł najstarszy Wroński. – Muszą być wtopione w sufit, żeby ktoś wysoki nie rozbił sobie głowy.
– Nie szkodzi – stwierdziła, bo perspektywa dwukrotnie większej przestrzeni do zagospodarowania napawała ją radością i takie drobiazgi jak niskie sufity nie były w stanie jej zniechęcić. – Przynajmniej będę mogła bez wspinania się po krzesłach wymieniać żarówki i ściągać firanki. A jeśli zaproszę kogoś wysokiego, to będziemy siedzieć na górze.
Teraz pochylała się nad projektem, który z każdą chwilą nabierał coraz wyraźniejszych kształtów, i uśmiechała się do siebie, bo czuła, że właśnie nadszedł jej czas.
„Czas, kiedy słucham siebie i robię to, czego ja chcę, bez nieustannego dostosowywania się do innych” – myślała.
Pracę przerwała dopiero wieczorem, kiedy poczuła głód. Przygotowała sobie kolację i zerknęła na telefon, gdzie zobaczyła dwie wiadomości od Darka. W całym zamieszaniu związanym z wyjazdem nawet się z nim nie pożegnała, a teraz on pytał, czy wybiorą się na spacer na polanę. Oddzwoniła i wyjaśniła, że jest już w mieście, ale obiecała, że pojawi się w Olszowym Jarze, aby spędzić z nim sylwestra, tak jak to zaplanowali.
– Miałam do ciebie zajrzeć przed wyjazdem, ale spotkałam po drodze panią Zosię i powiedziała mi, że widziała, jak wyjeżdżacie gdzieś całą rodziną.
– No tak, jechaliśmy do dziadków…
– To do zobaczenia na balu sylwestrowym!
– A wspominałem ci, żebyś zabrała ze sobą, oprócz stroju balowego, także ciepłe ciuchy? Bo po północy rusza kulig!
– Super! Nie mogę się doczekać!
Wychwyciła w jego głosie, że poczuł się dotknięty tym, że nie powiedziała mu o swoich planach wyjazdu do miasta i nie pożegnała się, ale postanowiła tego nie analizować.
„Stało się, nie da się tego zmienić, więc nie ma sensu nad tym rozmyślać” – pomyślała i była to nowość w jej podejściu do życia, bo dawna Weronika zawsze długo analizowała swoje błędy, zwłaszcza gdy coś, co zrobiła lub czego nie zrobiła, uraziło inną osobę.
Kolejne dni upływały jej na projektowaniu domu i planowaniu zakupów, ponieważ praktycznie wszystko, co znajdowało się w jej obecnym mieszkaniu, było własnością Patrycji. To ona wybrała meble i dodatki, bo kupiła ten duży lokal z myślą o swojej rodzinie. Mieszkała z babcią, mamą i córką i chciała zapewnić im wszystkim więcej przestrzeni. Kiedy jednak babcia Marianna stanowczo odmówiła przeprowadzki, rzucając koronny argument, że starych drzew się nie przesadza, Patrycja postanowiła powierzyć mieszkanie komuś zaufanemu. Dzięki temu Weronika cieszyła się swobodą i była za to bardzo wdzięczna przyjaciółce, ale teraz wyczekiwała już chwili, gdy zamieszka u siebie i sama wszystko urządzi.
„Żadnych prowizorek, żadnych rzeczy na przeczekanie, przypadkowych dodatków i tekstyliów” – postanowiła. „Dopracuję każdy szczególik”.
Od projektu oderwała ją tylko konieczność wizyty w urzędzie, gdzie trzeba było podpisać jeszcze jeden dokument związany z otwarciem własnej firmy, a także odwiedziny u rodziców, podczas których Weronika przekonała się, że nadal są pod urokiem Olszowego Jaru i oboje cieszą się z tego, że rodzina nareszcie się pogodziła.
– Bez sensu było ciągnąć tego focha przez tyle lat – mówił ojciec, który był głównym sprawcą konfliktu i przez długi czas nie chciał nawet słyszeć o przyjeździe do rodzinnej wioski. – Dobrze się stało, żeśmy sobie wszystko wyjaśnili, bo przyznam wam szczerze, że brakowało mi tego domu i miejsca.
– A ty nadal planujesz się tam przeprowadzić? – upewniła się mama, bo tata od razu po powrocie zajął się sprawą przepisania na Weronikę odziedziczonej po jego rodzicach części majątku w Olszowym Jarze, czyli stodoły, stajni i sadu.
– Tak!
– Och, bo wiesz… Ja tak sobie myślę, że w takim miejscu domek to jest dobry na weekendowe czy świąteczne wypady, ale żeby tak na stałe? I na dodatek w stajni?! – Mama powiedziała to takim tonem, jakby Weronika zamierzała spać na klepisku, jeść ze żłobu i okrywać się sianem.
– Teraz wszyscy wokół wyjeżdżają z miast i osiedlają się na wsiach – przekonywała ją Weronika. – A adaptacje stodół czy obórek od lat przeprowadza się na przykład w Anglii czy Szkocji i powstają cudowne projekty mieszkalne. Zresztą przekonasz się, ja też zaprojektowałam dla siebie piękny dom. Będzie wygodny i przytulny!
– No, sama nie wiem… To jednak odludzie!
– Jakie odludzie?! Przecież tuż obok będzie Małgosia, a w Olszowym Jarze mieszka też parę innych osób, z którymi zamierzam utrzymywać kontakt.
„I to bardzo bliski…” – dodała w myślach, wspominając Darka Wrońskiego.
Przed powrotem do Olszowego Jaru pojechała sprawdzić, jak postępują prace nad projektem dla pierwszego klienta jej firmy, bogatego biznesmena nazywanego w mieście Krezusem, i przekonała się, że wynajęta przez niego ekipa radzi sobie bardzo dobrze i większość prac jest już wykonana. Po początkowych problemach, gdy Weronika była zmuszona zmodyfikować projekt, bo konstrukcja budynku nie pozwalała na zastosowane przez nią rozwiązania, teraz już wszystko przebiegało zgodnie z planem.
„I całe szczęście” – pomyślała, patrząc na wystrój przyszłej restauracji. „Bo nie chciałabym zawieść Krezusa”.
Weronika porozmawiała z szefem ekipy i wyjaśniła jeszcze kilka wątpliwości, a potem wróciła do domu i otworzyła szafę, aby wybrać kreację na zabawę sylwestrową. Darek mówił jej, że to nie ma być suknia na miarę oscarowej gali, zdecydowała się więc na klasyczną małą czarną wykończoną u dołu i wokół dekoltu cekinami, i zrezygnowała ze szpilek na rzecz zgrabnych czółenek, bo miała ochotę przetańczyć ten wieczór i czuć się wygodnie.
„Trzeba jeszcze spakować ciepłe ciuchy” – przypomniała sobie i wrzuciła do torby polar i ocieplane getry, po czym przyjrzała się sobie w lustrze i uśmiechnęła się do swojego odbicia.
ROZDZIAŁ 2
Sylwestrowy poranek w mieście był szary i nieciekawy. Śnieg stopniał i zostało po nim tylko błoto i bure hałdy na poboczach, ale im dalej Weronika jechała, tym bardziej zmieniał się krajobraz. Kiedy skręciła na drogę wiodącą do Olszowego Jaru, miała wrażenie, jakby zostawiła za sobą roztopy i szarugę i znalazła się w królestwie zimy, bo tutaj śniegu nadal było pod dostatkiem: pokrywał drzewa, krzewy, wzgórza, dachy domów, a także ulice. Ten ostatni fakt sprawiał, że jechała wolno, bo nawet zimowe opony słabo sobie radziły z taką nawierzchnią, tym bardziej że śnieg wciąż padał i jego warstwa powiększała się z każdą chwilą.
„Pług najwyraźniej nie dojechał, jak zwykle” – pomyślała i zatrzymała się przed domem Kingi i Jacka, bo zauważyła, że oboje stoją na podjeździe.
– Cześć! – zawołali na jej widok. – Jeśli masz ochotę, to właśnie szykujemy zamówienia dla klientów i możesz się załapać na jakieś smakołyki.
Rodzeństwo od lat zajmowało się uprawą ekologicznych warzyw i owoców, a także przetwarzaniem ich i sprzedażą gotowych, przepysznych dań. Weronika często korzystała z ich talentów, bo sama nie bardzo lubiła gotować.
– Chętnie! – Kupiła jajka, ciasto marchewkowe, pasztet z soczewicy, okrągły bochen chleba i pierogi z serem, po czym ruszyła dalej w stronę rodzinnego domu.
Małgosia i Krystian wybiegli jej naprzeciw i uściskali tak, jakby nie widzieli się od kilku miesięcy, a nie – dni. Oboje uśmiechali się szeroko, oczy im błyszczały i widać było, że mieszkanie w Olszowym Jarze dobrze im służy.
– Zaczęliśmy już trochę działać w kwestii ogrodu – oznajmiła wesoło Małgosia. – Jak były przez dwa dni roztopy, to posadziliśmy mieszankę cebulek kwiatów wiosennych!
– W grudniu?!
– Na pewno nie wszystkie wyrosną, ale nawet jeśli tylko co czwarta, to i tak będzie pięknie, bo zasadziliśmy chyba z pół miliona.
Spojrzała na ogród, ale w tej chwili nie było już widać ani śladu po ich pracach, bo wszystko przykrywała świeża warstwa śniegu. Cis aż uginał się pod jej ciężarem, więc Weronika otrząsnęła jego gałęzie, żeby uchronić je przed złamaniem się. Usłyszała radosne świergotanie i rozejrzała się w poszukiwaniu sikorki, która często tak ją witała w Olszowym Jarze. Także i tym razem ją dostrzegła – mały ptaszek siedział na gałęzi sosny i wyśpiewywał, jakby cieszyła go nowa lokatorka Północnej Chaty.
– Cześć, Fruziu – zawołała Weronika, a potem Małgosia pociągnęła ją w stronę werandy.
– A teraz chodź już wreszcie do domu, bo jeszcze chwila i nas zasypie – powiedziała. – No i pokaż, jaką kreację przygotowałaś na ten wielki bal. Umieram z ciekawości!
– Nie poszalałam za bardzo, bo Darek mówił, że to nie jest wystawne przyjęcie, tylko bardziej potańcówka – odpowiedziała i zademonstrowała kreację. – Wy też się wybieracie?
– Nie, my będziemy witać Nowy Rok tutaj, we dwoje – powiedzieli i wymienili takie spojrzenie, że Weronika tylko się uśmiechnęła z rozczuleniem. – Czas hucznych zabaw zostawimy sobie na później, kiedy już nasze maleństwo pojawi się na świecie – dodała Małgosia, gładząc okrągły brzuch. – Ale dobrze, że wybrałaś taką elegancką sukienkę, bo imprezy w remizie zawsze były robione z rozmachem.
Sylwester w remizie strażackiej rzeczywiście był dużym wydarzeniem i wbrew temu, co mówił Darek, wiele pań miało na sobie wymyślne suknie, jakich nie powstydziłyby się najmodniejsze celebrytki, choć znalazły się i takie, które przyszły po prostu w dżinsach i błyszczących topach. Przedział wiekowy uczestników imprezy też okazał się niezwykle szeroki: zauważyła kilka bardzo młodziutkich dziewczyn, ale były i osoby dojrzałe, a brylująca na parkiecie para chwaliła się, że to już ich siedemdziesiąty wspólny sylwester. Darek, który dotąd widywał Weronikę tylko w wersji „fabrycznej”, jak zwykła określać swój codzienny wygląd, albo oficjalnej – kiedy miała spotkać się z klientami, teraz patrzył na jej krótką sukienkę i mocny makijaż z lekkim zdumieniem.
– Nie znałem cię w takiej odsłonie – powiedział, tuląc ją w tańcu.
– Odświętne okazje wymagają odświętnego wyglądu…
– Straciłem głowę dla codziennej wersji ciebie – odpowiedział z uśmiechem. – I wiesz, tej odświętnej wersji to chyba nie odważyłbym się zaprosić na imprezę w remizie strażackiej. Ani na spacer na polanę. Wyglądasz jak gwiazda filmowa. Aż nie mogę uwierzyć, że jesteś tu właśnie ze mną.
– Udawanie skromnego słabo ci wychodzi – odpowiedziała i roześmiała się na widok jego miny.
Weronika i Darek bawili się świetnie, bo i muzyka puszczana przez młodą didżejkę dobrana była tak, żeby każdy znalazł coś dla siebie. O północy na gości posypał się błyszczący kolorowy brokat, a pod sufit pofrunęły baloniki.
– Szczęśliwego Nowego Roku – powiedzieli równocześnie i zatonęli w namiętnym pocałunku.
– A teraz zapraszam na zewnątrz, na wielki pokaz świateł – zawołał w pewnym momencie wysoki, elegancki mężczyzna pełniący funkcję wodzireja, i na sali zapanowało poruszenie. Ci, którzy opłacili kulig, rzucili się do przyniesionych ze sobą paczuszek, w których mieli ciepłe ubrania. Niektórzy zostawili je w pomieszczeniu obok, w zaaranżowanej szatni, ale większość, tak jak Darek i Weronika, trzymała je pod krzesłami przy stolikach. Ci drudzy szybko zdołali się zabezpieczyć przed zimnem i wszyscy tłumnie wylegli na plac przed remizą strażacką, gdzie zorganizowano zapowiadany pokaz świateł. Wójt już dawno zakazała puszczania fajerwerków ze względu na położenie wsi w otoczeniu lasu i co roku starała się sprowadzać nowe atrakcje, które z powodzeniem zastępowały huk i wystrzały. Teraz goście imprezy stali na dużym placu, zadzierając głowy i wzdychając raz po raz na widok wyjątkowo efektownych świateł.
– Ładniejsze niż te lasery z zeszłego roku – komentowali niektórzy.
Barwne rozbłyski podziwiali też ci mieszkańcy Olszowego Jaru, którzy nie uczestniczyli w zabawie, ale po północy wyszli przed domy lub na balkony, żeby zobaczyć, co tym razem wymyślili gospodarze ich wioski.
– Zaraz podjadą sanie – oznajmił wodzirej. – Proszę się przygotować.
Zaczął padać śnieg i część gości wróciła do remizy, aby nadal tańczyć, ale byli i tacy, którzy – choć nie zamierzali uczestniczyć w kuligu – chcieli zobaczyć wyjazd sań. I było na co popatrzeć, bo po chwili na placyk wjechało dziesięć zaprzęgów konnych, pięknie przystrojonych, chociaż stan trzeźwości niektórych powożących nimi panów mógł budzić zastrzeżenia. Ponieważ jednak także i goście zabawy mieli już mocno w czubie, nikt nie protestował, tylko kolejne pary rozsiadały się w saniach i przyjmowały od wodzireja zapalone pochodnie.
– Ruszamy!
Konie jechały wolno przez zaśnieżony las, a Weronika patrzyła z zachwytem, jak znajome tereny zmieniają się, oświetlane pochodniami trzymanymi przez część uczestników kuligu. Drzewa wyłaniały się z ciemności w tym pomarańczowym blasku, a rzucane przez nie cienie wydawały się pochylać nad jadącymi, jakby chciały pochwycić śmiałków naruszających nocną ciszę. Wokół nich wirowały płatki śniegu.
„Magia” – pomyślała i przysunęła się do Darka, by go pocałować. Chwilę później wylądowali w ogromnej zaspie i oszołomieni próbowali wygramolić się ze śniegu, który dostał się do ich oczu i ust, za kołnierze i do butów.
– Co się stało? – pytali zdezorientowani ludzie, bo w zaspach utknęły cztery zaprzęgi.
– A, tak to jest, jak się durnych młodzików na nocną jazdę bierze – gderał siwiuteńki woźnica, wskazując na czterech jegomościów koło sześćdziesiątki, którzy próbowali uspokoić konie. – Wilk nam przez drogę przebiegł, konie się spłoszyły, a ci spanikowali, jakby to co najmniej stado lwów było! No, jak tam? Wszyscy żyją?
Na szczęście nikomu nie stała się krzywda, choć ucierpiały mocno fryzury i stroje, a dla pasażerów czterech pechowych zaprzęgów kulig się zakończył, bo śnieg, który ich oblepił, topniał pod wpływem ciepła ciał i groziło to wychłodzeniem. Podwieziono ich z powrotem pod remizę i lekko zmieszani woźnice życzyli im szczęśliwego Nowego Roku. Weronika i Darek wracali do domu zmarznięci, ale śmiali się od ucha do ucha, a gdy stanęli przed Północną Chatą, Weronika, której wypity szampan uderzył mocno do głowy, zaczęła gorączkowo całować Darka i pociągnęła go do środka. Nie odrywając się od siebie, już w progu próbowali zdzierać z siebie mokre od śniegu ubrania, gdy nagle zauważyli siedzącą w fotelu przy kominku Małgosię. Kuzynka miała na sobie niebieską pluszową piżamę i ciepłe bambosze z uszami renifera, które poruszyły się gwałtownie, gdy poderwała się z miejsca na widok gości.
– Werciu, co się stało? – zapytała, widząc jej wiszące w strąkach mokre włosy i kurtkę, z której zaczęła kapać woda.
– Nic, Małgoś, mały wypadek na kuligu, wylądowaliśmy w zaspie – odpowiedziała, próbując starannie wymawiać słowa i uspokoić oddech. – Dlaczego ty nie śpisz?
– To nasz ostatni sylwester, kiedy nie jesteśmy jeszcze mamą i tatą. Musi być wyjątkowy… Zamierzamy czuwać do białego rana. Ale przebierz się szybko, bo się przeziębisz! – Popchnęła Weronikę w stronę łazienki, a potem zwróciła się do Darka: – Dziękuję, że ją przyprowadziłeś, chociaż ty też, jak widzę, nieźle zmarzłeś – dodała, patrząc na jego czerwoną twarz. – Możesz skorzystać z drugiej łazienki, jeśli chcesz…
– Lodowaty prysznic, którego potrzebuję, będę miał na zewnątrz – mruknął pod nosem, a głośno podziękował i pożegnał się, po czym zawiedziony ruszył w mrok do swojego domu.
ROZDZIAŁ 3
W noworoczny poranek, a raczej: przedpołudnie, Weronika obudziła się z lekkim bólem głowy i z zaniepokojeniem odnotowała, że czuje łamanie w kościach. W tej sytuacji uznała, że powinna jak najszybciej wyjechać z Olszowego Jaru, żeby nie narażać ciężarnej Małgosi na zarazki.
„Poczekam tylko, aż się obudzą, pożegnam się i zmykam” – zdecydowała, a potem przygotowała dla wszystkich śniadanie, wzięła swój talerz i na palcach wspięła się na poddasze. W pomieszczeniu nadal królowały bożonarodzeniowe dekoracje, więc pachniało gałązkami świerkowymi i zawieszonymi na skośnych belkach pomarańczami, w które powbijała goździki i kawałki cynamonowych lasek. Usiadła w wykuszu okiennym i jadła śniadanie, przyglądając się ptakom, które przybyły na ucztę do karmnika podarowanego jej przez Darka w wigilijną noc. Uśmiechnęła się na wspomnienie sylwestrowego wieczoru, a potem dokończyła śniadanie, popatrzyła jeszcze przez chwilę na śpiący pod śniegiem ogród i zeszła na dół.
– O, jesteś! – ucieszyła się Małgosia, która właśnie siedziała w kuchni i kończyła jeść. – A my tu na paluszkach chodzimy, bo myśleliśmy, że zjadłaś i wróciłaś do spania.
– Nie śpię, czekałam tylko, aż się zbudzicie. Będę się zbierać do siebie, bo nie wiem, czy to wczorajsze tarzanie się w zaspie nie zapędzi mnie do łóżka – wyjaśniła. – Trochę mnie łamie w kościach, więc lepiej się stąd ewakuuję, żeby was nie zarazić, jeśli to przerodzi się w grypę czy przeziębienie.
– Spakuję ci soki, w które mnie zaopatrzyła mama! – zaoferowała przejęta Małgosia i po chwili przyniosła ze spiżarki cztery butelki. – Dwa malinowe, jeden z czarnego bzu i jeden z owoców lipy. Mam nadzieję, że postawią cię na nogi!
Krystian wymógł na Weronice obietnicę, że jeśli zdrowie jej pozwoli, przyjedzie do nich na święto Trzech Króli, bo następnego dnia on musiał wracać do Francji i nie chciał, żeby ciężarna żona została na wsi sama.
– Pewnie, że przyjadę – zapewniła Weronika, bo powrót do miasta wcale nie napawał jej radością. – Chociaż myślę, że na samotność Małgosia narzekać nie będzie, bo już zauważyłam, że każdego dnia ktoś wpada w odwiedziny.
To była prawda: koleżanki, które chodziły kiedyś z Małgosią do podstawówki, zaglądały do niej, ciekawe jej życia w wielkim świecie i planów związanych z Olszowym Jarem. W przypadku większości była to wizyta jednorazowa, ot tak, żeby zaspokoić ciekawość, ale kilka dziewczyn miało wyraźną ochotę odnowić znajomość, nie było więc obaw, że Małgosia nie będzie miała towarzystwa.
Weronika wsiadła do samochodu i teraz dopiero zorientowała się, że nie ma telefonu. Spanikowała lekko, ale po przeanalizowaniu wczorajszych działań przypomniała sobie, że zostawiła go, razem z kosmetyczką i swoją małą wieczorową torebką, w plecaku Darka, bo podczas kuligu chciała mieć wolne ręce.
„I tak wypadałoby się z nim pożegnać” – pomyślała i ruszyła w drogę. Patrzyła z przyjemnością na zasypany śniegiem Olszowy Jar i ozdobione bożonarodzeniowymi dekoracjami ogrody sąsiadów. Wioska wydawała się cicha i uśpiona. Kiedy Weronika mijała dom Pstryka, zauważyła Darka. Szedł wolno poboczem drogi, próbując omijać wielkie hałdy śniegu, które właśnie tutaj zwalił pług, a na jej widok zatrzymał się i zrobił gest, jakby łapał „stopa”.
– Podwieźć pana? – zapytała uwodzicielskim tonem, otwierając okno.
Uśmiechnął się szeroko i wsiadł do środka.
– Chyba nie chciałaś odjechać bez pożegnania? – zapytał.
– Nie, właśnie jechałam do ciebie – odpowiedziała. – Masz mój telefon.
– Aha, czyli tylko o to ci chodzi – mruknął obrażonym tonem i splótł ręce na piersiach. – Ale zanim ci go oddam, zapraszam do mnie na kawę i lazanie, które przygotowałem według specjalnego przepisu. Mam wolną chatę, bo Tomek zabalował dłużej na imprezie w Krakowie…
– Niby już jedną kawę piłam, ale po takiej nocy nie odmówię kolejnej – odpowiedziała. – I wcale nie chodzi mi tylko o telefon.
Podjechała przed dom, w którym nigdy dotąd nie była. Darek i jego brat Tomek odziedziczyli go po babci i dziadku. Był to wiekowy drewniany budynek na planie kwadratu, z wysoką kamienną podmurówką, śmiesznym, trochę sypiącym się wiatrołapem oraz oryginalną, ewidentnie nową przybudówką, która wyglądała, jakby ktoś doczepił luksusowy kamper do starego malucha.
– Dobudowałem klatkę schodową, żebyśmy mieli osobne wejścia – wyjaśnił Darek, widząc zdumione spojrzenie Weroniki. – Jak już kiedyś wyremontujemy dom z zewnątrz, to nie będzie się tak wyróżniać…
– Pod warunkiem że nie zrobicie tego wtedy, gdy ta klatka schodowa zdąży się już porządnie zestarzeć…
– To jest całkiem prawdopodobne…
Kiedy znaleźli się na górze, Weronika wydała okrzyk zachwytu i podbiegła do stojącej w salonie komody.
– O rany! – zawołała. – Oryginalne czechosłowackie meble z lat sześćdziesiątych! To już antyki! Wow! Jeśli kiedyś uznasz, że chcesz się ich pozbyć, to możesz nieźle zarobić! Są w świetnym stanie! Gdyby to wnętrze urządzić w nowoczesnym stylu, wyglądałyby jeszcze lepiej!
Darek westchnął, usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach.
– Oto, czego się doczekałem… Nie sądziłem, że to przyjdzie tak szybko… Smuga cienia – mruknął grobowym tonem. – Zapraszam dziewczynę do domu, jesteśmy zupełnie sami, a ona bardziej interesuje się starymi meblami niż mną.
– W końcu nie co dzień spotykam takie antyki – powiedziała.
– Mówisz o nich czy o mnie?
Podeszła do Darka, stanęła tuż przy nim i położyła dłoń na jego głowie, delikatnie przeczesując włosy palcami. Podniósł wzrok, chwycił jej ręce i pociągnął ją na łóżko. Całowali się i powoli zdejmowali z siebie ubrania, badając swoje ciała i reakcje. Później były już tylko szybkie oddechy, westchnienia i jęki, aż wreszcie opadli obok siebie na łóżko, zmęczeni, nasyceni, oszołomieni przeżytą dopiero co rozkoszą.
– Szczęśliwego Nowego Roku – szepnął w jej włosy. – Niech to będzie rok, który spełni nasze marzenia i oczekiwania, pozwoli zrealizować plany, nawet te najśmielsze… Po takim przywitaniu musi nam przynieść dużo dobrego…
– Mam nadzieję…
Leżeli potem przytuleni, ale z wolna zaczęło do nich docierać, że coś jest nie w porządku. Jako pierwsza zidentyfikowała problem Weronika, która raz i drugi pociągnęła nosem i powiedziała z niepokojem:
– Chyba coś się pali.
– To mój wewnętrzny płomień zaraz na nowo wybuchnie – odpowiedział Darek, ale w następnej sekundzie jego oczy otworzyły się szeroko. – AAAA! – krzyknął i zerwał się z łóżka, po czym popędził do kuchni. Wrócił z niej kilka minut później, niosąc brytfankę z mocno zwęgloną zawartością. – Zanim wyszedłem po ciebie, wstawiłem lazanie, żeby zdążyły się zrobić, a potem… Jakoś tak o nich zapomniałem… Chyba muszę to wywalić.
– Czuję się nieco winna tej sytuacji… Ale z wyrzuceniem poczekaj. Może jednak środek nada się do jedzenia?
Okazało się, że pod spaloną warstwą jest całkiem spora część, którą dało się zjeść i która smakowała naprawdę dobrze. Potem wypili kawę i wrócili do łóżka. W efekcie Weronika wyjechała z Olszowego Jaru późnym popołudniem i dopiero gdy znalazła się na swojej ulicy, pomyślała, że ból mięśni już jej nie dokucza i równie dobrze mogła zostać na wsi.
„Widocznie potrzebna mi była intensywna terapia” – stwierdziła i uśmiechnęła się na wspomnienie chwil spędzonych z Darkiem. Wróciły do niej jego noworoczne życzenia. „Mam nadzieję, że to rzeczywiście będzie dobry rok” – pomyślała. Zdawała sobie sprawę z tego, że czeka ją w najbliższym czasie dużo ciężkiej pracy i trudnych wyzwań, i zaskoczyło ją to, że ona, która zwykle zamartwiała się na zapas i wymyślała, co może pójść nie tak, teraz poczuła w sobie powiew optymizmu, że da radę, że wszystko się ułoży. Po chwili jednak wróciły dobrze znane wątpliwości.
– Bożonarodzeniowa magia jeszcze trwa, ale zaraz się skończy i wtedy się przekonamy, czy wybrałam właściwą drogę – powiedziała do siebie, patrząc w lustro. Poczuła ukłucie lęku na myśl o prowadzeniu własnej firmy i przeprowadzce do Olszowego Jaru.
„A jeśli nie dam rady? Nie znajdę klientów?” – myślała. „A jeśli popełniam błąd, decydując się na wyjazd z miasta?” Znów spojrzała na swoje odbicie i wzięła głęboki oddech. „Jeśli nie spróbuję, nie będę wiedzieć”.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Joanna Tekieli, 2022
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2023
Projekt okładki: Anna Wiraszka
Zdjęcie na okładce: © Achim Thomae
Redakcja: Paulina Jeske-Choińska
Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska
Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-539-0
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.