Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
CZY DANIEL BĘDZIE UMIAŁ PODZIELIĆ SIĘ SWOJĄ SAMOTNIĄ Z DRUGĄ OSOBĄ?
Daniel mieszka samotnie w małej wiosce Zapomna, w domu położonym z dala od innych zabudowań. Nie przeszkadza mu odosobnienie i jedyne, czego oczekuje od losu, to święty spokój. Zdaje sobie sprawę z tego, że jest dziwakiem, ale nie przejmuje się tym, co myślą o nim inni. Aż pewnego dnia na jego drodze staje Iga – przebojowa kobieta, która na pierwszy rzut oka zupełnie do niego nie pasuje, a na drugi rzut oka... pasuje jeszcze mniej. A jednak to właśnie ona oraz najlepszy (i jedyny) przyjaciel Daniela – Karol – staną się jego sojusznikami w walce o zachowanie przed ludzką chciwością uroczego zakątka nad jeziorem Zapomnienie. Wspólna walka zbliża ich do siebie, ale czy dadzą radę ochronić ten piękny skrawek ziemi?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 341
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkim, którzy czują, że nie pasują do tego świata,
z życzeniami, aby odkryli swoje jezioro Zapomnienie.
PROLOG
Dawno, dawno temu…
Janka i Ambroży zaręczyli się wiosną, kiedy pola zazieleniły się od wschodzących zbóż, na drzewach pojawiły się zawiązki liści, a słońce roztopiło resztki śniegu zalegającego tu i ówdzie po mroźnej, śnieżnej zimie. Ptaki zaczęły wiosenne amory i zewsząd słychać było ich radosne śpiewy, a pod lasem zrobiło się niebiesko, bo rozkwitły przylaszczki.
„Zaprosimy na wesele całą wieś, niech się wszyscy cieszą razem z nami” – myślał niekiedy Ambroży, ale szybko przeganiała tę myśl inna, bardziej rozsądna, że lepiej zaprosić tylko najbliższych sąsiadów, a nie wykosztowywać się aż tak, bo czasy temu nie sprzyjały, a ani on, ani Janeczka, do bogaczy nie należeli.
Sąsiedzi młodej pary kiwali głowami, słuchając wieści o planowanym ślubie, i myśleli sobie, że to dobra decyzja. I Janeczka, i Ambroży byli sierotami, mieszkali w niedużych, ale ładnych domach na dwóch krańcach wsi; ona wraz z młodszym bratem, on – zupełnie sam. Uprawiali ziemię, doglądali gospodarstw i radzili sobie nieźle, ale wiadomo, że gdy człowiek ma z kim dzielić troski i prace, to od razu jest łatwiej.
– Będziemy szczęśliwi, Janeczko – powtarzał Ambroży, a ona śmiała się wesoło i nie mogła się już doczekać jesieni, kiedy złożą przysięgę przed ołtarzem.
Zaplanowali ślub właśnie w takim terminie, kiedy już skończą się najważniejsze prace polowe i czasu będzie więcej. A jednak tuż po żniwach po wsi gruchnęła wieść, która odsunęła na bok wszystko inne. Z ust do ust niosła się informacja, że będą ich wysiedlać.
– Ale jak? Ale gdzie? – pytali jeden przez drugiego, kiedy Ważny Urzędnik odczytywał im obwieszczenie, w którym Jeszcze Ważniejszy Urzędnik informował, że w tej okolicy odkryto bogate złoża i na miejscu ich wsi powstanie kopalnia, oni sami zaś dostaną od państwa ziemię w innej lokalizacji. Mieszkańcy zaczęli się burzyć. Bo jak to tak: mieli zostawić ojcowiznę? I co to znaczy: w innej lokalizacji? Kto to będzie ustalał? Kto ziemię przydzieli?
– Jeszcze jakieś nieużytki nam wcisną i będziemy głodować – wieszczyli niektórzy ponuro.
– Wybierzecie sobie, nie bójcie się – łagodził nastroje Ważny Urzędnik. – Nikt was w ciemno zmuszał nie będzie. Obejrzycie dokładnie, ziemię powąchacie, jak będzie trzeba. Sami zdecydujecie!
Ludzie podchodzili do sprawy nieufnie, a jednak rzeczywiście pewnego dnia inny Ważny Urzędnik przyjechał wynajętym wozem drabiniastym zaprzęgniętym w dwa konie i zaprosił najbogatszych gospodarzy na oglądanie ziem, które dla nich przeznaczono. Jeździli tak dzień po dniu, wybierali, jedni kręcili nosem, licząc na to, że uda się więcej utargować, inni godzili się od razu na pierwszą dużą działkę, jeszcze inni kalkulowali, mierzyli, sprawdzali jakość ziemi.
– A co z domami? – pytali bardziej dociekliwi.
– Pieniądze dostaniecie albo gotowe materiały, to wybudujecie domy lepsze niż te wasze lepianki – obiecywał urzędnik. – Murarzy się sprowadzi, pomożemy wam.
Janka, jej brat Marian i narzeczony także w końcu zostali zaproszeni do wozu, jako jedni z ostatnich, wraz z kilkoma sąsiadami. Jechali długo, od samego rana, i patrzyli, jak ich sąsiedzi wysiadają w polu, wybierają miejsce dla siebie, a urzędnik zapisuje coś w wielkiej księdze, którą trzymał na kolanach przez całą drogę. Wreszcie w południe zatrzymali wóz w cieniu lip, bo upał zrobił się nie do zniesienia.
– Niech konie trochę odpoczną – powiedział woźnica.
Janka, Marian i Ambroży z ulgą zeskoczyli z wozu i ruszyli polną ścieżką wśród chabrów, w stronę lasu. Gdy minęli zagajnik, Janina zatrzymała się i zapatrzyła na jezioro, które lśniło z daleka w blasku południowego słońca, niemal ją oślepiając. Dziewczyna zmrużyła oczy i potoczyła wzrokiem po okolicy, a na jej twarzy malował się coraz większy zachwyt. Ambroży przyglądał się narzeczonej i już wiedział, że znaleźli swoje miejsce, bo skoro ją tak urzekł ten teren, on nie miał zamiaru z tym walczyć. Tym bardziej że także i jemu mocniej zabiło serce na widok gładkiej tafli wody, lasu okalającego jezioro i dużej polany, na której oczami wyobraźni widział już ich wspólny dom.
„Ale czy ta ziemia też jest do wzięcia?” – pomyślał w popłochu. „I czy będzie nas stać?”
Wrócili do urzędnika, a ten potwierdził, że mogą wybrać działkę z jeziorem. Jakoś nie znalazł się dotąd nikt chętny na nią.
– A właściwie dwie działki, bo jesteście osobno na listach – dodał.
– Ślub już niedługo – powiedzieli i ruszyli ponownie w stronę lasu, a za nimi podążyły dwie sąsiadki i sąsiad, ciekawi, co też młodych aż tak urzekło. Stanęli po chwili pośrodku niczego i pokręcili głowami.
– I po co wam taka ziemia? – powiedział najbliższy sąsiad Janki, nadzwyczaj praktyczny. – Ładnie tu jest, i owszem, ale ładnością garnka nie zapełnisz. Duży teren, prawda, ale nieprzydatny, bo połowę woda zajmuje. Ani tego zaorać, ani czego posiać… W jeziorze będziecie kartofle sadzić?
– I od innych ziem daleko – dodała jego żona. – Lasem oddzielone i rzeką, most niepewny. Jak wam będzie trza pomocy, to co zrobicie?
Ale oni słuchali tylko jednym uchem, bo już wiedzieli, że należą do tego miejsca, że ono jest im przeznaczone. Ważny Urzędnik wpisał nazwiska całej trójki do swojej wielkiej księgi i wyglądało na to, że naprawdę dostaną ten piękny zakątek. Zamiast planowanego hucznego wesela wzięli szybki ślub, żeby żadne formalności nie stanęły im na przeszkodzie, jeśli rzeczywiście ich przydział zostanie zaakceptowany. Nie dowierzali swojemu szczęściu, ale pod koniec lata otrzymali oficjalne pismo z urzędu i ruszyły przeprowadzki. Zamieszania było mnóstwo! Janka uroniła wiele łez, żegnając dom rodzinny, choć wiedziała, że spotkało ją tu nie tylko dobro, ale i zło. Tutaj umarli jej rodzice i mała siostrzyczka, pokonani nieznaną chorobą, która zabrała pół wsi, tutaj cierpiała głód na przednówku, tutaj drżała z lęku, czy da sobie radę, czy utrzyma ojcowiznę i nie zmarnuje ziemi…
„Teraz jesteśmy we troje, więc będzie nam łatwiej” – pomyślała, po raz ostatni przekraczając furtkę swojego gospodarstwa, objuczona pierzyną i poduchami. Obok, zgięty wpół, szedł jej brat, dźwigając stół i powiązane sznurem garnki. On uśmiechał się od ucha do ucha, bo traktował tę zmianę jak wielką przygodę. Sąsiedzi, którzy mieli wóz i konia, pomogli im przewieźć rzeczy.
Nastał ciężki czas, bo trzeba było się spieszyć, żeby przed zimą choć jedną izbę mieć na schronienie, więc młodzi gorączkowo przystąpili do pracy. Ambroży, mimo młodego wieku, miał duże doświadczenie w pracach budowlanych, bo od dziecka pomagał ojcu i niejeden dom wspólnie postawili w różnych wsiach. Po śmierci rodziców chłopak musiał skupić się na utrzymaniu gospodarki, ale nie zatracił umiejętności. Niełatwo jednak było postawić dom w miejscu, które ich tak zachwyciło. Wszyscy troje napracowali się solidnie, żeby stworzyć dla siebie wymarzone gniazdko. Przy kopaniu dołu pod fundamenty co krok natykali się na kamienie, które trzeba było mozolnie usuwać, czasem tak ciężkie, że nawet wszyscy razem z trudem je dźwigali.
– Dobre będą, do budowy się przydadzą – mówił z przekonaniem Ambroży, gdy widział, że jego żona i szwagier mają chwile zwątpienia, czy dokonali właściwego wyboru.
Rzeczywiście – przydały się. Zbudowali porządny dom, o głębokich fundamentach i przestronnych piwnicach. Był parterowy i dziś nazwano by go bliźniakiem, bo podzielili go na dwie części z osobnymi wejściami, żeby młodzi małżonkowie cieszyli się prywatnością, a Marian mógł myśleć o założeniu własnej rodziny. Trzy lata później w tym kamiennym domu rozbrzmiał donośny płacz nowo narodzonego dziecka, a Ambroży z dumą oznajmił światu, że urodził mu się syn.
– Niech ci się dobrze żyje, synku!
Marian był bardzo dumny z tego, że ma siostrzeńca, i obiecywał sobie, że będzie go uczył rozmaitych męskich zajęć, ale nie dane mu było długo rozpieszczać chłopca, bo kraj upomniał się o młodych mężczyzn i Marian razem z Ambrożym ruszyli walczyć o wolną Polskę. Z tej walki wrócił tylko Ambroży, mocno przytulił żonę i synka i modlił się co noc, aby jego chłopiec nie musiał patrzeć na takie okropieństwa, jakie on sam przeżył.
ROZDZIAŁ 1
Czasy współczesne
Praprawnuk Janki i Ambrożego, Daniel, klęczał na pomoście i przybijał obluzowaną deskę. Wieczór był duszny i parny, koszulka przylepiła się do pleców mężczyzny, a kropla potu spłynęła z jego czoła i zawisła na czubku nosa. Starł ją wierzchem dłoni, a potem sprawdził mocowanie deski.
„Jest dobrze” – pomyślał. „Dziadek będzie zadowolony”.
Podniósł głowę i zapatrzył się na świetlny spektakl, który rozgrywał się przed jego oczami. Tarcza słoneczna znikała powoli za horyzontem, pozostawiając na jeziorze złote i różowe refleksy. Powierzchnia wody falowała, poruszana wiatrem, mieniąc się ciepłymi barwami i z pluskiem uderzając o wsporniki pomostu. Daniel usiadł na deskach i wpatrywał się w ten widok, który nieustannie, od tylu lat, go urzekał.
„Za godzinę zrobi się ciemno, a dziadek jeszcze włóczy się po lesie” – pomyślał nagle z niepokojem, choć wiele razy wcześniej zdarzało się, że starszy pan zapuścił się za daleko albo zasnął gdzieś na polanie. A jednak tym razem Daniel poczuł zdenerwowanie i postanowił pójść i go poszukać. Dziadek wyszedł z domu po obiedzie, żeby, jak to zwykle mawiał, pogonić trochę za grzybami. Wziął koszyk, kozik i ruszył w las. „Pewnie nazbierał do pełna” – pomyślał Daniel, zabrał latarkę i podążył leśną ścieżką. Znał ulubione trasy starszego pana, sam wielokrotnie je przemierzał, szedł więc śmiało, a kiedy zbliżał się do polany, uśmiechnął się pod nosem, widząc leżącego wśród krzaków poziomek dziadka.
– To się nazywa relaks – powiedział do siebie i zwolnił kroku, żeby oddalić trochę moment, gdy będzie musiał przerwać mu ten błogi sen.
Mężczyzna miał ręce splecione pod głową, uśmiechał się łagodnie i wyglądało, jakby głęboko spał i śnił o czymś pięknym, ukołysany szumem drzew i zapachem dojrzałych poziomek. Dopiero gdy Daniel stanął nad nim, zorientował się, że dziadek nie oddycha…
– Dziadku, hej, nie rób mi tego – powiedział, dotykając jego szyi i na próżno szukając pulsu.
Wezwał karetkę i zaraz po tym zadzwonił do Karola, który był lekarzem w nowoczesnej przychodni luksusowego kurortu, a także osobą, którą Daniel uważał za przyjaciela, choć różnili się jak ogień i woda. Poznali się jako dzieci, podczas wakacji, które Daniel jak zwykle spędzał w Zapomnej, u dziadka i babci.
„Ile to już lat…” – pomyślał.
Przed oczami stanął mu tamten lipcowy dzień, kiedy w swoich wędrówkach po lesie zapuścił się wyjątkowo daleko i zmęczony wracał do domu na obiad. Pomylił trochę ścieżki i zamiast w pobliżu domu nad jeziorem, wyszedł za mostem, przy drodze do wsi, w samą porę, by zauważyć spanikowanego, rozczochranego chłopaka, który pędził na złamanie karku na zbyt dużym dla niego rowerze, po czym z głośnym: „AAAAA” – wjechał prosto do rzeki.
„Co za baran!” – pomyślał wtedy Daniel, ale pobiegł na ratunek. Na szczęście chłopakowi nic się nie stało, bo rzeka w tym miejscu nie była głęboka, za to napór wody pozwolił mu bezpiecznie wyhamować. Zanim Daniel znalazł się przy brzegu, chłopak już gramolił się z powrotem, więc tylko pomógł mu wydostać się na suchy ląd, bo w tym miejscu było wyjątkowo stromo.
– Ale jazda! – zawołał szalony rowerzysta, szczerząc zęby, ale po chwili pochylił się, żeby uważnie obejrzeć rower. – Ojciec by mnie zabił, gdybym go uszkodził – dodał, widząc spojrzenie Daniela.
W tym samym momencie na drodze pojawił się czerwony duży fiat, który szybko pokonał dzielącą ich odległość i zatrzymał się obok chłopców. Wysiadł z niego mężczyzna, którego twarz była równie czerwona jak maska wozu.
– Karol! – darł się z daleka. – Co ja ci mówiłem o rowerze?!
– Ale tato, młody Orlicz się topił! – zawołał Karol w przypływie natchnienia. – Zobaczyłem go, dlatego wskoczyłem na rower, żeby tu jak najszybciej dotrzeć!
„Młody Orlicz” – zawsze tak na niego mówili w Zapomnej, mimo że nosił nazwisko ojca, Polański. Zresztą on sam tak o sobie myślał i zaraz po ukończeniu osiemnastki zmienił w urzędzie nazwisko na Orlicz, bo miał wrażenie, że dzięki temu będzie bliżej matki…
Argument o topieniu się sprawił, że ojciec Karola, lekarz, od razu przestał wrzeszczeć i zwrócił się ku niedoszłej ofierze utonięcia, by sprawdzić, czy z chłopcem wszystko w porządku. Przez głowę przebiegła mu wprawdzie myśl, że niedoszły topielec nawet nie jest przemoczony, ale nie miał czasu tego rozważać, bo Daniel wczuł się w dramatyzm sytuacji, zaczął słaniać się na nogach, trochę pokaszlał i udawał zdezorientowanego. Dopiero gdy lekarz zdecydował, że zawiezie go na wszelki wypadek do szpitala, od razu wróciły mu siły, poczuł się lepiej i oznajmił, że nic mu nie jest i chce wracać do babci i dziadka.
– No dobrze, zawiozę cię – stwierdził mężczyzna. – Ale gdybyś się gorzej poczuł, to od razu mnie zawiadomcie.
– Oczywiście! Ale odwozić mnie pan nie musi, wolę się przejść, żeby pooddychać świeżym powietrzem! – Dopiero by było, gdyby Daniel wrócił z wycieczki samochodem lekarza! Babcia i dziadek na pewno by się zdenerwowali, a Daniel nie chciał przysparzać im zmartwień. Wiedział, że wyciągnęliby z niego prawdę, ale wcześniej przeżyliby stres, słysząc o niefortunnej przygodzie wnuka.
– Ja go odprowadzę, tato! – zadeklarował Karol, żeby pomóc koledze, którego wciągnął w swoje ciemne sprawki. – I gdyby coś było nie tak, to od razu ci powiem. Będę go obserwował!
– Niech będzie…
To był początek niezwykłej przyjaźni najbardziej zwariowanego chłopaka w Zapomnej z chłopcem najbardziej poważnym i wycofanym w całym powiecie… Nie byli nierozłączni, ale wiedzieli, że jeden może liczyć na drugiego i kiedy już się spotykali, mieli wrażenie, że czytają w swoich myślach. Włóczyli się we dwóch po okolicy, odkrywali poniemieckie bunkry, szukali skarbów ukrytych na dnie jeziora… I tu, nad jeziorem, wypalili pierwszego papierosa, który zarazem był ich ostatnim w życiu, bo Daniel po tym zwymiotował, a Karol spalił sobie pół grzywki i przez kilka tygodni nie mógł rzucać spod niej zawadiackich spojrzeń, więc obaj zapałali niechęcią do tego nałogu.
– Jak już coś palić, to tylko ogniska – uznali. – Przynajmniej ładnie pachną, i ziemniaki można podpiec…
Kiedy dorośli, siadali czasami na pomoście nad jeziorem i pili rum, bo piwo uznali za zbyt pospolite, wino za zbyt wyrafinowane, a wódkę za zbyt prostacką.
– Rum to jest napitek dzielnych marynarzy i obieżyświatów, pasuje do nas – mówił Karol, choć tylko jemu zdarzało się podróżować, a przygody z wodą obu panów ograniczały się do pływania chybotliwą łódką po jeziorze.
„Pospiesz się, Karol” – pomyślał teraz Daniel, otrząsając się ze wspomnień, po czym usiadł na łące obok ciała dziadka i czekał na przyjazd przyjaciela, próbując odpędzić zbierające się w kącikach oczu łzy.
„Każdy jest śmiertelny” – mówił sobie w duchu. „Dziadek miał dziewięćdziesiąt cztery lata… Nie mógł przecież żyć wiecznie”.
A jednak wydawało mu się, że tak właśnie będzie. Że będą tutaj zawsze wspólnie gospodarzyć… Dziadek był pełen energii, krzepki i silny, nic nie wskazywało na to, że odejdzie…
Karol przyjechał szybciej niż karetka, pochylił się nad starszym panem, a potem podniósł się, pokiwał ze smutkiem głową i poklepał Daniela po plecach.
– Nic już tutaj nie poradzę – powiedział cicho. – Ale zazdroszczę mu takiej śmierci, wiesz?
Tak, to było pocieszenie… Karol zawsze wiedział, jak trafić w samo sedno. Rzeczywiście, dziadek umarł w miejscu, które kochał, i najwyraźniej jego ostatnie chwile były przyjemne, skoro na twarzy zastygł mu taki spokojny uśmiech…
„Zasłużył na taki koniec, bo był dobrym człowiekiem. Najlepszym, jakiego znałem” – pomyślał Daniel i westchnął, a łzy przestały płynąć po jego policzkach.
ROZDZIAŁ 2
Przyjaciele siedzieli w milczeniu na trawie, czekając na przyjazd karetki, która miała do pokonania o wiele dłuższą drogę niż Karol, bo z miasta oddalonego o piętnaście kilometrów od Zapomnej. Las szumiał i powoli pogrążał się w mroku, w koronach drzew zaświergotały ptaki, po polanie niósł się upojny zapach poziomek i sosnowej żywicy. W ciągu kilku minut, jakie minęły od przyjazdu Karola, niebo straciło lazurowy kolor i zrobiło się szare, podobnie przygasły wszystkie barwy, które ich otaczały.
„Jakby las też pogrążył się w żałobie” – pomyślał Daniel.
Kiedy lekarz z pogotowia potwierdził zgon, wszystko zaczęło dziać się jakby poza Danielem. Przyjechał przedsiębiorca pogrzebowy, który obiecał, że zajmie się każdym szczegółem, co mężczyzna przyjął z ulgą, bo nagle poczuł, że nie ma sił, żeby zmierzyć się z tymi formalnościami. Podpisał każdy podsunięty mu dokument, przyjął faktury do zapłacenia, poszedł porozmawiać z księdzem. Duchowny trochę biadolił, że nie widywał dziadka w kościele, ale przez wzgląd na pamięć babci, dobrej parafianki, nie robił większych problemów. Daniel wracał potem do domu z przyjacielem, który towarzyszył mu przez cały czas, a mimo to mężczyzna czuł, jak wypełnia go strach przed samotnością, jakiego nigdy w swoim życiu nie odczuwał.
„Co robić?” – myślał, patrząc z okna samochodu na pogrążony w ciemnościach świat. „Ciężko tu będzie samemu”.
Za dwa dni miał się odbyć pogrzeb jego dziadka. Najbliższego mu człowieka, z którym przez ostatnie lata dzielił dom nad jeziorem Zapomnienie, planował wszystkie prace, radził się w chwilach zwątpienia. Teraz miał zostać zupełnie sam… Otarł łzę, która popłynęła po jego policzku.
„Myślałby kto, że dziadek był taki towarzyski” – prychnął w duchu i uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie mężczyzny, który niechętnie bywał we wsi i najlepiej czuł się sam ze sobą. „Albo że ja jestem jakimś lwem salonowym… Przecież zawsze wolałem towarzystwo ptaków i zwierząt niż ludzi”.
Daniel pojawił się w domu nad jeziorem Zapomnienie osiem lat temu, aby zaopiekować się dziadkiem, który złamał nogę. Starszy pan był już wtedy od trzech lat wdowcem i przywykł do samotnego życia. Choć wnuk po śmierci babci proponował mu, aby przeprowadził się do niego, dziadek nie wyobrażał sobie porzucenia domu, który wybudowali jego przodkowie.
– Starych drzew się nie przesadza – powtarzał. – To, że moją Danusię pochowali, nie znaczy, że stąd odeszła. Tak jak nie odeszli moi protoplaści. Wszyscy tu zawsze będziemy, cały ród Orliczów, bo ten dom i to jezioro to my.
Śmierć żony pogrążyła dziadka w żalu i zmieniła go w milczącego, ponurego samotnika. Kontuzja odniesiona w wyniku upadku ze skarpy sprawiła, że musiał przyjąć pomoc od swego jedynego krewnego. Szybko się okazało, że towarzystwo wnuka mu odpowiada, bo trzydziestoparoletni Daniel też nie był typem lubiącym bujne życie towarzyskie. Obaj panowie byli sobie zresztą bliscy od zawsze, gdyż wnuk spędzał tutaj jako dziecko każde ferie i wakacje, a jako dorosły – wszystkie urlopy i większość weekendów, delektując się ciszą i spokojem i odpoczywając od zgiełku miasta. Jednak czym innym jest chwilowy pobyt w ramach odpoczynku, a czym innym – codzienne życie. Zresztą Daniel wcale nie planował, że zostanie tutaj na zawsze. Przewidywał, że rehabilitacja dziadka potrwa około trzech miesięcy i on sam będzie mógł wrócić do swojego życia, a jednak okazało się, że los miał inne plany i wieś Zapomna stała się jego nowym domem.
„Sprawdziła się stara prawda, że gdy los zamyka jedne drzwi, otwiera drugie albo chociaż zostawia uchylone okno” – pomyślał wówczas Daniel, bo na kilka dni przed wypadkiem dziadka w jego życiu doszło do rewolucji. Jego partnerka Paulina, z którą żył od trzech lat pod jednym dachem, nagle oznajmiła mu, że się zakochała w innym i muszą się rozstać. Był to dla niego szok, bo wydawało mu się, że jest im ze sobą dobrze, ale gdy wspomniał o tym, usłyszał słowa, które wryły mu się głęboko w pamięć.
– Bo tobie wystarczy ślizganie się po powierzchni – powiedziała Paulina. – Wystarczy ci, że jest „dobrze”. A ja chcę być szczęśliwa, chcę czuć, że żyję, chcę coś przeżyć, a nie spędzać dni i wieczory jak para emerytów.
– Nigdy nie mówiłaś, że coś jest nie tak – próbował się bronić, ale spojrzała na niego takim wzrokiem, że zamilkł i pokiwał głową. Wtedy uważał, że go skrzywdziła, ale po kilku miesiącach w Zapomnej, gdy z dystansu popatrzył na ich wspólne życie, musiał przyznać jej rację. Żyli właściwie obok siebie, wszystko w ich związku było letnie, a co najgorsze: jemu to odpowiadało…
– Ani żaru, ani chłodu – tak powiedziała Paulina, gdy chciał ją przekonać, że popełnia błąd, odchodząc do niego. – Nie chcę tak żyć, Danielu.
Weekendy spędzali najczęściej w osobnych pokojach. Daniela, który zazwyczaj wtedy czytał książki albo pracował, nie obchodziło, co robi Paulina. Jej obecność w drugim pomieszczeniu była dla niego wystarczającym świadectwem, że nie jest sam. Sądził, że ona odbiera to podobnie, a tymczasem ona cierpiała i czuła, że życie przecieka jej przez palce…
„Przecież wiedziała, że nie jestem rozrywkowym, towarzyskim typem” – myślał w chwilach buntu, bo rzeczywiście zawsze różnił się od swoich rówieśników. Stronił od ludzi, nie uczestniczył w imprezach, wolał trzymać się z boku. Podejrzewał nawet u siebie niezdiagnozowane oficjalnie spektrum autyzmu.
Kiedy zaczął pracę, zanim jeszcze umożliwiono mu wykonywanie jej zdalnie, także nie angażował się w żadne biurowe plotki ani zwyczaje i właśnie to przyciągnęło Paulinę, która pracowała w tej samej firmie jako asystentka prezeski. Bystrą, śmiałą, przebojową dziewczynę zaintrygował ten wycofany mężczyzna i postanowiła sobie, że wytrąci go z tej wygodnej równowagi i sprawi, że w jego oczach pojawi się prawdziwy żar. Udało jej się, ale z czasem to, co tak ją pociągało, czyli jego powaga i powściągliwość, stały się źródłem problemów, bo podczas gdy ona chciała poznawać świat, odkrywać nowe możliwości i podążać ścieżkami, których nikt przed nią nie wytyczył, on lubił to, co znajome i bezpieczne i nie wychodził ze swojej ciasnej strefy komfortu.
– Czasem mam wrażenie, że świat mógłby nagle zniknąć i ty byś tego nawet nie zauważył – mówiła gorzko, a on patrzył na nią, przechylając głowę w bok, co kiedyś wydawało jej się seksowne, a później tylko ją drażniło, i odpowiadał:
– Gdybyś została ty, dziadek i dom nad jeziorem, mógłby sobie znikać.
Nie wiedział, że te słowa wcale jej nie zachwycają, tylko wywołują lęk, bo ona nie potrafiła ograniczać swojego świata do domu i partnera. Trzeba przyznać, że próbowała walczyć o ten związek. Kilka razy pojechała z nim na urlop czy weekend do domu nad jeziorem, opalała się na brzegu, pływała, spacerowała po lesie, słuchała opowieści jego dziadka o zwierzętach, roślinach, życiu przyrody. Podobało jej się to, wracała z tych pobytów wypoczęta i wyciszona, ale nie chciała, żeby każde ich wakacje wyglądały tak samo. Gdy jednak proponowała, by pojechali w inne miejsce, Daniel odpowiadał, że dziadek jest jego jedynym krewnym i nie chce tracić z nim kontaktu.
– Więc pojadę sama! – zawołała wyzywająco pewnego dnia, sądząc, że w ten sposób zmusi go do zmiany zdania, ale on tylko pokiwał głową i odpowiedział:
– Tylko uważaj na siebie…
Potem w ich firmie pojawił się nowy asystent: przystojny, błyskotliwy, czarujący. Paulina nie potrafiła oprzeć się mężczyźnie, który chciał z nią spędzać każdą chwilę, zapraszał ją na randki i odkrywał przed nią miejsca, których dotąd nie znała, mimo że wydawało jej się, iż wie o swoim mieście wszystko. Ponieważ dom, w którym mieszkali z Danielem, należał do niej, jej partnerowi nie pozostało nic innego, jak tylko spakować walizki i się wyprowadzić. Wynajął na tydzień pokój w motelu i zaczął się rozglądać za czymś na dłużej, ale telefon od dziadka sprawił, że wziął swoje bagaże i pojechał do chaty nad jeziorem.
„Pomieszkam z dziadkiem, dopóki nie wróci do pełni sprawności, a w międzyczasie rozejrzę się za nowym lokum” – zdecydował. Wtedy już wszystkie prace związane z zawodem grafika komputerowego wykonywał zdalnie, więc przynajmniej o tę kwestię martwić się nie musiał. Obawiał się za to, czy przywyknie do wiejskiego życia i czy znajdzie w sobie dość cierpliwości, by opiekować się drugim człowiekiem.
– No, jesteśmy na miejscu! – Głos Karola oderwał Daniela od rozmyślania o przeszłości. Lekarz zatrzymał samochód przed furtką i spojrzał na przyjaciela z troską w oczach. – Jeśli chcesz, przenocuję u ciebie…
– Daj spokój, nie trzeba – odpowiedział Daniel, starając się brzmieć w miarę pewnie, choć tak naprawdę myśl o tym, że zostanie tutaj zupełnie sam, przerażała go. – Dzięki za wszystko.
– Na pewno?
– Jasne, jedź do domu, przecież jutro masz pracę od rana…
Został przed bramką i patrzył, jak światła samochodu Karola znikają w lesie, a potem westchnął, otworzył furtkę i wszedł na podwórze, czując się tak, jakby był jedynym człowiekiem na tej planecie…
ROZDZIAŁ 3
Dom dziadka był parterowym budynkiem z niewielkimi oknami, wzniesionym z miejscowego kamienia. Otaczał go duży ogród, w którym uprawiali warzywa i owoce, a z tyłu rozciągało się pole ziemniaków i zboża. Dziadek ogrodził je solidnie, bo sąsiadowało z lasem i kilka razy zdarzało się, że jego uprawami częstowały się dziki. Po podwórzu biegały dwa owczarki niemieckie, Romeo i Julia, które od razu gdy otworzył furtkę, podbiegły do Daniela i obszczekiwały go, jakby robiły mu wyrzuty, że spóźnił się z kolacją.
– Zaraz dostaniecie jedzenie – powiedział Daniel.
Przyniósł im kolację i usiadł na ławce przed domem, wpatrując się w pogrążone w ciemnościach jezioro i rozciągający się za nim las, w tej chwili zupełnie czarny, i wspominając swoje pierwsze dni po przyjeździe tutaj, gdy dziadek złamał nogę. Obawy o to, jak odnajdzie się w tym miejscu na dłużej i w nowej roli, okazały się niesłuszne. Szybko się przekonał, że to nowe życie jest całkiem przyjemne i nie tylko bez problemu może stąd wykonywać swoją pracę, ale też sprawdza się w roli pielęgniarza i rehabilitanta. Dziadek, początkowo niechętny i szorstki, bo nieprzyzwyczajony do tego, że potrzebuje czyjejś pomocy, w miarę upływu czasu spostrzegł, że ma ze swoim wnukiem więcej wspólnego, niż sądził. Zawsze, gdy Daniel odwiedzał go podczas wakacji, świąt czy weekendów, starszy pan odnosił wrażenie, że wnuk robi to z obowiązku, bo chce podtrzymywać kontakt z jedynym krewnym. Gdy zamieszkali razem na dłużej, zrozumiał, że Daniel naprawdę lubi jego towarzystwo i ceni spokój, jaki zapewnia im dom na odludziu.
„Teraz został już na świecie tylko jeden Orlicz” – pomyślał Daniel i poczuł, jakby uleciała z niego dusza, zostawiając pustkę.
Dziadek był jego najbliższym krewnym, bo matka Daniela, Orliczówna z domu, zginęła w wypadku lotniczym, gdy chłopak miał trzynaście lat, a ojciec po tym kompletnie się załamał. Zaczął pić, stracił pracę i po kilkunastu miesiącach komornik zlicytował ich mieszkanie. Wobec groźby, że nieletni syn trafi do rodziny zastępczej, mężczyzna trochę oprzytomniał i spróbował wziąć się w garść. Zatrudnił się w fabryce jako nocny stróż, wynajął mieszkanie, wprawdzie zagrzybione i pełne pluskiew, ale przynajmniej mieli obaj dach nad głową i Daniel mógł się uczyć. A uczył się bardzo pilnie, bo czuł, że to jego szansa na normalne życie. Ojciec nie wytrwał zbyt długo w swoim postanowieniu, że zapewni synowi spokojny dom, znów zaczął pić, więc chłopak coraz częściej szukał możliwości zarobku, żeby mieć pieniądze na swoje potrzeby i na opłacenie czynszu. Skończył szkołę z wyróżnieniem i dostał się do dobrego technikum, a jednocześnie pracował dorywczo w firmie komputerowej, której właściciel szybko poznał się na jego talencie do grafiki.
– Masz prawdziwy dar – mówił. – Nie zmarnuj tego, chłopie.
I Daniel nie zmarnował, bo komputery stały się jego prawdziwą pasją: nie trzeba było do nich mówić, niczego od niego nie chciały, słuchały jego poleceń, pozwalały odkrywać nowe możliwości. I na dodatek okazało się, że na tej pasji można nieźle zarabiać i pozostać niezależnym. Wkrótce uzbierał tyle, że wynajął dla siebie i ojca lepsze mieszkanie, parę miesięcy później kupił sobie używany samochód i dzięki temu mógł częściej bywać w domu nad jeziorem Zapomnienie. Nigdy nie wtajemniczał dziadka i babci w swoje problemy, uznając, że mają dostatecznie dużo zmartwień po stracie jedynej córki. Ojciec tymczasem pił coraz więcej i pewnego poranka został znaleziony martwy pod blokiem, w którym mieszkali: pijany zasnął na ławce i zamarzł. Dziadkowie zaproponowali wtedy Danielowi, żeby z nimi zamieszkał, ale chłopak był już dorosły, miał stałą pracę, którą łączył z zaocznymi studiami, i jego życie toczyło się w mieście.
– Daję sobie radę, nie martwcie się o mnie – zapewniał, kiedy babcia i dziadek przyjechali na pogrzeb zięcia.
Po nabożeństwie zaprosił ich do siebie, obejrzeli mieszkanie, babcia skontrolowała lodówkę, dziadek dokręcił kapiący kran i stwierdzili, że rzeczywiście wnuk poradzi sobie bez nich. Kilka lat później to Daniel zaproponował dziadkowi wspólne mieszkanie, kiedy umarła babcia, i usłyszał wtedy szorstkie: „Nie trzeba, poradzę sobie”. Uszanował tę decyzję, ale zaczął przyjeżdżać do Zapomnej częściej, żeby się upewnić, że wszystko jest w porządku. Widział, że dziadek jest załamany i tęskni, ale mimo to rzeczywiście nie potrzebował pomocy wnuka. Do czasu, gdy złamał nogę, choć nawet i wtedy zapewniał, że wystarczy mu laska do podparcia…
– Najwyżej przez parę tygodni nie będę chodził na dancingi – żartował przez telefon, ale Daniel nie dał się zbyć i przyjechał do domu nad jeziorem, żeby zaopiekować się krewnym.
„I z planowanych trzech miesięcy zrobiło się osiem lat” – pomyślał Daniel, prostując się na ławce. Zapadły już całkowite ciemności, więc wszedł do domu i rozejrzał się bezradnie po wnętrzu, które nagle wydało mu się puste. Zsunął buty i boso poszedł ciemnym korytarzem. Zapalił światło w kuchni, nalał wody do swojego kubka i wypił duszkiem, a potem poczuł nagle tak obezwładniające zmęczenie, że powlókł się do swojego pokoju i w ubraniu położył się do łóżka. Zasnął, zanim zdążył pomyśleć, że to jego pierwsza noc bez dziadka śpiącego w pokoju obok…
Gdy Daniel się obudził, było jeszcze szaro. Leżał przez chwilę, patrząc w okno, a potem podniósł się i poszedł do łazienki, zdjął ubranie, wrzucił je do pralki i stanął pod prysznicem. Puścił chłodną wodę i długo pozwalał, by lała się na jego głowę, otrzeźwiając go i budząc, choć wiedział, że dziadek by tego nie pochwalił. Potem ubrał się i poszedł do kuchni, żeby przygotować śniadanie. Dopiero w chwili, gdy przełożył jajecznicę na dwa talerze, uświadomił sobie, że będzie musiał zjeść sam… Usiadł bezradnie za stołem i znieruchomiał, przytłoczony ciężarem straty, a potem zerwał się, wziął talerz dziadka i wyszedł za próg. Rzucił jajecznicę kurom, ominął skaczące wokół niego psy i wyszedł za bramkę, prosto na pomost. Usiadł i popatrzył na jezioro, po raz kolejny czując lęk przed samotnym życiem.
„Zwariuję tutaj…” – pomyślał. „Do reszty zdziczeję i zdziwaczeję”.
Nagle nad taflą wody pojawił się cień. Przepiękna siwa czapla, największa, jaką Daniel kiedykolwiek widział, bezgłośnie przefrunęła nad jeziorem, wylądowała nad brzegiem, przez kilka minut trwała w bezruchu, wpatrzona w lekko falującą powierzchnię, a potem gwałtownie zanurzyła głowę i po chwili wyłoniła się z powrotem, a w jej dziobie trzepotała ryba. Daniel nie mógł oderwać od niej wzroku, choć czapli widział tutaj tysiące. Jednak tego poranka miał wrażenie, że ptak jest specjalnym wysłannikiem, że przyfrunął tutaj prosto z mgły właśnie dla niego.
– Czy tak chcesz mi powiedzieć, że nie będę sam, dziadku? – zapytał cicho.
Ptak uniósł się w górę, znów przeciął w poprzek jezioro i usiadł na przeciwległym brzegu. Daniel patrzył na niego i czuł, jak lęk w jego duszy maleje, kurczy się, przestaje burzyć spokój. Wtem ciszę poranka rozdarł krzyk czapli, który poniósł się echem po tafli jeziora, a potem ptak zatrzepotał skrzydłami, wzniósł się w powietrze, zatoczył dwa koła nad wodą, i odleciał gdzieś w dal. Daniel wrócił do domu, zjadł zimną już jajecznicę i ponownie wyszedł, żeby zająć się gospodarstwem. Hodowali z dziadkiem spore stadko kur, krowę i konia, więc pracy było dość dużo. Nakarmił zwierzęta, wydoił krowę, zebrał kilka jajek z kurnika i przyniósł śniadanie psom. Nawet nie podniosły się ze swoich legowisk, obrażone o to, że wcześniej je zignorował.
– No, nie gniewajcie się – mruknął, głaszcząc ich grzbiety. – Macie tutaj na zgodę! – Wsypał do misek jedzenie, dokładając po sporym kawałku kiełbasy, a potem wrócił do domu i postanowił od razu poprzeglądać rzeczy dziadka, żeby zająć czymś myśli i ręce. A jednak tego dnia niewiele zrobił, bo ledwie usiadł w kuchni, żeby przed pracą pokrzepić się kubkiem czarnej kawy, już opadły go wspomnienia, w których jego umysł zanurzył się bardzo chętnie, bo w tych wspomnieniach dziadek żył i był tuż obok, gotów doradzić, porozmawiać albo i pomilczeć na dowolny temat…
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Joanna Tekieli, 2022
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2023
Projekt okładki: Anna Wiraszka
Zdjęcie na okładce:
© ewg3D/iStock
© hbmkmurphy/iStock
Redakcja: Paulina Jeske-Choińska
Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska
Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-750-9
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.