Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pełna wzruszeń powieść bestsellerowej autorki Anne Jacobs!
W cieniu Kilimandżaro młoda kobieta szuka szczęścia wbrew wszelkim przeciwnościom…
Charlotte marzy o wielkim świecie i podróżach do egzotycznych krajów. Nie spieszy jej się do ślubu, jednak gdy oświadcza jej się znacznie starszy Christian, zafascynowana jego sklepem z egzotycznymi przyprawami i tytoniem, zgadza się na jego zaloty. Wkrótce gorzko tego żałuje, odkrywając że Christian nie był z nią do końca szczery.
Charlotte wie, że mają tylko jedną szansę na przyszłość: opuszczenie Niemiec i rozpoczęcie nowego życia daleko stąd…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 437
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jeśli w książce pojawiają się linki do stron internetowych osób trzecich, nie ponosimy odpowiedzialności za umieszczoną w nich treść. Nie uznajemy ich bowiem za źródła własne, ale jedynie odnosimy się do nich jako do miejsca pierwszej publikacji danych treści.
Od tłumaczki
W czasach, w których rozgrywa się powieść Anne Jacobs, nie istniała jeszcze świadomość, że język oraz techniki retoryczne mogą stanowić narzędzia rasowej i etnicznej opresji. Współcześnie ta świadomość jest bardzo duża, nie tylko w kręgach akademickich. Znakomity artykuł na ten temat napisała Margaret Ohia-Nowak, zauważając, że słowo „Murzyn” „(...) przekazuje negatywne znaczenia, służy do deprecjacji i bywa narzędziem agresji, zarówno werbalnej, jak i zapowiedzią przemocy niewerbalnej, naruszania nietykalności cielesnej”[1]. Kierując się tymi ustaleniami, w swoim tłumaczeniu starałam się uwzględniać tę współczesną świadomość, obejmującą różnice znaczeniowe między językiem niemieckim i polskim, ale jednocześnie oddając także ducha epoki. Z tego względu zachowałam w tłumaczeniu słowo „Murzyn” (i pochodne) jedynie w dialogach i narracji, która przedstawia punkt widzenia konkretnej postaci czy stanowi relację z wydarzeń dyskryminujących lub wskazanie panujących, rasistowskich poglądów. W pozostałych przypadkach, w tłumaczeniu, używam słów, które zgodnie z badaniami Ohii-Nowak, w języku polskim nie są uznawane za obraźliwe i deprecjonujące, choć i w tym przypadku nie zawsze bez zastrzeżeń, takich jak: czarnoskóry(a), ciemnoskóry(a), czarny(a), czy związanych z pochodzeniem etnicznym – jak Afrykanin(ka)[2].
CZĘŚĆ I
MAJ 1880 ROKU
Charlotte przez lata pamiętała każdy szczegół tego poranka: zapachy unoszące się w starym domu, rozmowy i kłótnie, a także słoje z konfiturami pokryte kurzem, który osiadł na nich w piwnicy. W jej pamięci zachowały się także wspomnienia jabłoni, z opadającymi niczym śnieg, różowobiałymi płatkami kwiatów. Te zaś były nie mniej wyraźne niż wspomnienia kamiennej twarzy dziadka w ciemnym, cichym pokoju. Tego dnia wydarzyło się coś nieprawdopodobnego, co na zawsze odmieniło życie dziesięciolatki.
Z rana obudziła ją mucha. Zwyczajna, natrętna mucha domowa, która usiadła na jej twarzy i połaskotała ciepły od snu policzek. Dziewczynka poczuła małe nóżki na swojej skórze i z obrzydzeniem wykonała szybki ruch ręką. Mucha wzleciała w górę, krążyła nad łóżkami, brzęcząc ze złością i dwukrotnie odbiła się od tapety, co brzmiało, jakby ktoś mocno stukał palcem w ścianę. Całe te akrobacje powinny były wprawić ją w stan oszołomienia, jednak owad nie przestawał brzęczeć, znikając nagle między zielonymi firankami. Na zewnątrz było już jasno. Charlotte naciągnęła na twarz róg poduszki wypełnionej pierzem i przytuliła się do Klary, która spała obok niej – ciepła i zaróżowiona od snu. Klara była jej ulubioną kuzynką, młodszą o ponad dwa lata. Ilekroć odwiedzali dziadków, Charlotte spała w łóżku Klary i właśnie to wspólne spanie było najlepsze w tych wizytach.
Charlotte chętnie chodziła nawet spać z kurami, byleby tylko szeptać sobie z Klarą, opowiadać jej różne historie albo głupie żarty. Pozostałe dwa łóżka, stojące w ciasnej sypialni należały do starszej kuzynki Ettje i ciotki Fanny. Dziewczynka za żadne skarby nie chciała dzielić posłania z którąkolwiek z nich. Ettje zgrzytała zębami przez sen, a czasem nawet wymachiwała na wszystkie strony rękami i nogami. Poza tym zaczęła już miesiączkować i zawsze, kiedy przychodził ten czas, wyła wniebogłosy, co naprawdę wyglądało przerażająco. Dzielenie łóżka z ciocią Fanny byłoby natomiast jeszcze bardziej okropne. Wieczorem kładła się na plecach, sztywna i wyprostowana, z rękami splecionymi na brzuchu i budziła się rano dokładnie w tej samej pozycji. Gdy tylko ciocia Fanny kładła się do łóżka, w pokoju nie wolno już było szeptać, chichotać, a nawet się do siebie uśmiechać. Kiedyś ciocia wstała i podeszła do nich jak biała zjawa z lampką nocną w dłoni, żeby uderzyć Klarę w twarz. I choć Charlotte powinna otrzymać tę samą karę, ciocia Fanny nie odważyłaby się jej uderzyć, bowiem ojciec dziewczynki nie tolerował takich metod. W twarz dostała zatem tylko biedna Klara, córka ciotki.
Charlotte zamknęła oczy i próbowała wsłuchiwać się w regularny oddech Klary, żeby szybko zasnąć, jednak daremnie. Prawdopodobnie winne temu było poranne słońce, sączące się przez szczeliny w zasłonie i obramowujące wyblakłą zieleń materiału złotawą poświatą. Z cichym westchnieniem odwróciła się z powrotem na plecy, oczywiście bardzo ostrożnie, pozwalając Klarze dalej spać. Może to i dobrze, że już się obudziła. Tak czy inaczej, nie miała szansy ponownie zobaczyć żaglowca na nieskończenie szerokim oceanie, nigdy nie śnimy przecież dwa razy o tym samym. Sen był piękny, ale jednocześnie niezwykle smutny, tak że prawie się rozpłakała. Dumny trójmasztowiec, który przecinał fale naprężonymi żaglami, niósł jej rodziców i brata coraz dalej od niej. Z każdym dniem, z każdą godziną odległość między nimi rosła. Jej bliscy wyjechali do Indii. Do krainy słońca i ludzi o brązowym odcieniu skóry, gdzie tajemniczo pachniały rośliny, a w stawach pływały kwiaty o perłowym zabarwieniu, uśmiechnięte i piękne jak ludzkie twarze. Błagała i prosiła, żeby zabrali ją ze sobą, ale mama nie ustąpiła. Charlotte została zabrana do dziadków w Leer, ponieważ statek towarowy nie był miejscem dla dziesięciolatki, nawet jeżeli jej tata był kapitanem. Jej brat, Jonny mógł z nimi płynąć, mimo że miał tylko siedem lat. Ale on był chłopcem.
Mama długo płakała, kiedy dziadek przyjechał odebrać Charlotte w Emden. Również głośno łkał Jonny, kiedy się żegnali. Ten mały głuptas wolałby raczej pojechać do Leer niż z rodzicami, bo tam mógłby bawić się z Paulem. Tata natomiast podniósł Charlotte i obracał się z nią w miejscu, tak że unosiła się w powietrzu niczym ptak, a on się z tego śmiał. Następnym razem miała pojechać z nimi – zostało to uroczyście obiecane.
Tymczasem w łóżku obok, Ettje rozciągnęła ramiona i ziewnęła sennie, zaciskając pięści.
– Śpicie jeszcze? – zapytała z poranną chrypką w głosie. – Lepiej nawet nie myślcie, że będziecie się mogły dzisiaj lenić tylko dlatego, że nie ma szkoły. Jutro są Zielone Świątki, trzeba wszystko dokładnie posprzątać.
Okrągłą twarz Ettje okalał czepek nocny obszyty koronką, który pochodził z babcinej szafy. Kuzynka żyła w przekonaniu, że nakrycie głowy nie tylko ochroni jej kosmyki, ale dzięki niemu jej włosy staną się też bujniejsze. Ettje miała rozczochrane ciemnoblond włosy, które na noc wiązała w kucyk. Kiedy nosiła je rozpuszczone w ciągu dnia, układały się w cienkie rozwarstwione pasma, wracające zawsze do tej samej postaci, niezależnie od tego ile je czesała.
– Długo już nie śpię! Dłużej niż ty! – chwaliła się Charlotte, a Klara odsunęła nieco koc i cicho ziewnęła. We wszystkim co robiła, Klara była cicha jak myszka, nawet kiedy chodziła, nie wydawała właściwie żadnego dźwięku. Było to o tyle dziwne, ponieważ Klara miała lewą nogę krótszą, z grubą stopą, o odmiennym kształcie niż inne osoby, dotychczas spotkane przez Charlotte.
– W takim razie mogłaś nam już dawno przynieść ciepłą wodę do mycia z kuchni! – w odpowiedzi rzuciła z wyrzutem Ettje.
– Ale dlaczego ja?
– A dlaczego nie? Myślałaś, że będę to dla was robić każdego dnia? I tak już zawsze wszystko muszę przynosić Klarze.
– Klarę zostaw łaskawie w spokoju! – odparła ze złością Charlotte. Wstała z łóżka i owinęła swoją długą koszulę nocną niebieskim szalem mamy. Aby zdjąć dzbanek, musiała wspiąć się na drewnianą skrzynię podróżną. To właśnie zawartość tej skrzyni była prawdziwym powodem złości Ettje – znajdowały się w niej bowiem ładne ubrania Charlotte, jej buty i delikatna pościel, a także zabawki, kilka książek i dwie lalki. Ettje nigdy nie posiadała tak drogich rzeczy, nie było na to pieniędzy w domu emerytowanego pastora Dirksena, który musiał wyżywić swoją owdowiałą córkę Fanny i trójkę jej dzieci.
– Jeśli to ja przyniosę wodę, umyję się pierwsza! – oznajmiła radośnie Charlotte. – A potem Klara. Ty będziesz ostatnia, Ettje!
– Tylko nie stłucz dzbanka i niczego nie rozlej, bo zostaną plamy na schodach! – zawołała za nią Ettje i obróciła się na bok, żeby jeszcze choć przez chwilę napawać się kojącym ciepłem miękkiego łóżka.
Schody były wąskie i ciemne, pachniało woskiem do podłóg, starym drewnem i może jeszcze słabo wyczuwalnym tytoniem z fajki dziadka. Charlotte trzymała dzbanek obiema rękami, opierając go o brzuch i bosymi stopami stąpała ostrożnie po stopniach. Pod żadnym pozorem nie chciała przypadkiem uderzyć cennym naczyniem, pomalowanym w fioletowe kwiaty, o ścianę czy poręcz. Nic dziwnego, że Klara nie nadawała się do tej pracy, sporo wysiłku kosztowało ją przecież samo schodzenie ze schodów.
Na dole, w korytarzu, było trochę jaśniej. Nieco światła wpadało przez świetlik znajdujący się nad pomalowanymi na biało drzwiami wejściowymi, przez które solidnie ciągnęło zimnem, a wyłożona kafelkami podłoga wzmagała jeszcze ten chłód. Na komodzie w przedpokoju stały wszelkiego rodzaju słoiki z konfiturami i innymi przetworami. Babcia musiała je tutaj przynieść z piwnicy, bo kolorowe tkaniny, którymi były owinięte, zaczynała już oblepiać warstwa kurzu. Jutro będą obchodzili Zielone Świątki, więc ciocia na pewno upiecze ciasto, może nawet zrobi pieczeń. Na szczęście drzwi do kuchni były już uchylone. Zaskrzypiały, gdy dziewczynka nacisnęła na nie bosą stopą. W jednej chwili poczuła wyraźnie przyjemny powiew ciepła i cierpki zapach drewna, tlącego się w piecu, a potem poczuła również delikatny zapach kawy oraz gotowanego mleka. Babcia stała przed piecem, podniosła okrągłe fajerki i grzebała w ogniu tak, że leciały z niego iskry.
– Dzisiaj ciebie wysłały, moja ptaszyno? – spytała i przykryła żelazną pokrywą ziejącego ogniem potwora, czatującego w piekarniku. – Tylko uważaj, żeby się nie potknąć na schodach i nie spaść z dzbankiem!
– Poradzę sobie! To dla mnie nic trudnego! – stwierdziła urażona Charlotte i postawiła dzbanek na podłodze w kuchni obok pieca.
– Dobrze, w takim razie nie ma na co czekać!
Babcia Grete wzięła chochlę i nabrała gorącej wody ze „statku” do dzbanka. „Statek” był kwadratowym zbiornikiem w palenisku, przypominającym co najwyżej żałosną barkę, którą można było wiosłować po rzece. W żadnym wypadku nie wyglądał tak jak prawdziwy statek, którym dowodził jej ojciec. Był na to zbyt nieforemny, zupełnie niezgrabny.
– O Boże, przecież ona sobie z tym nie poradzi – powiedziała ciocia Fanny, która stała przy kuchennym stole i obierała marchewki. – Upuści dzbanek, mamo. Szkoda takiej pięknej rzeczy. Zaraz zawołam Ettje...
– Ach, zostawże ją w spokoju – powiedziała niewzruszona babcia i nalała więcej zimnej wody. – I wyciągnij Paula z łóżka, bo prześpi do samych Zielonych Świątek, jeśli nikt go nie obudzi.
Babcia Grete była tylko o pół głowy wyższa od Charlotte, ale miała przysadzistą budowę ciała, mocny głos i poruszała się szybko. Kiedy patrzyła na coś poważnym wzrokiem, jej twarz stawała się zupełnie gładka, tylko policzki nieco opadały. Ale kiedy się śmiała, co zresztą często robiła, jej skóra wyglądała jak zmięty papier pokryty tysiącem drobnych zmarszczek. Chociaż była kobietą niewielkiego wzrostu, babcia Greta prowadziła dom twardą ręką i nawet dziadek nie śmiał się jej sprzeciwić, pomimo że piastował wcześniej funkcję pastora i nadal był osobą bardzo szanowaną przez wszystkich poczciwych luteranów w Leer.
Charlotte ostrożnie podniosła dzban – był teraz nieznośnie ciężki i do tego pełny po brzegi.
– Idź powoli i pozwól, żeby na górze to Ettje nalewała wodę!
Babcia odwróciła się z powrotem do pieca, żeby odsunąć garnek, i zdawała się nie zwracać uwagi na walkę Charlotte z dzbanem, wypełnionym wodą do mycia. Za to ciocia Fanny zmartwionym wzrokiem wodziła za siostrzenicą, przerywając przy tym swoją pracę, a po jej wyrazie twarzy można było łatwo poznać, że w każdej chwili spodziewa się katastrofy. Ale nie było w tym też niczego niezwykłego – szczupła, blada ciotka zawsze robiła taką minę, jakby jutro miała stanąć przed sądem ostatecznym.
Ciepła woda po raz pierwszy wylała się na korytarzu, ale tylko dlatego, że ten głupi szary kot przebiegł jej między nogami. Trochę wody trafiło na jego grzbiet i przerażony uciekł z sykiem w stronę kuchni. Dwa razy musiała się zatrzymać na schodach, bo prawie zgubiła jasnoniebieski wełniany szal mamy. Woda znów się trochę rozlała, a Charlotte próbowała wytrzeć krople bosą stopą. Na górze, w półmroku korytarza, Paul stał przy balustradzie w swojej krótkiej koszuli nocnej i z przejęciem, uważnie obserwował, jak kuzynka mocuje się z dzbanem, starając się utrzymać równowagę. Kiedy bezpiecznie dotarła na szczyt, a niewdzięczny balast pozostał nienaruszony, na twarzy chłopca malowało się rozczarowanie.
– Zaklinam cię, zaklinam cię! – Uśmiechnął się. – Zaraz upuścisz ten dzbanek.
– Idź sobie!
– Zaraz upadnie, upadnie!
Podskakiwał przed nią i robił dziwne miny, ale nie śmiał jej popchnąć, bo gdyby dzban rzeczywiście się stłukł, miałby duże kłopoty.
– Twoje oczy są żółte jak u kocura! – krzyknął do niej złośliwie, gdy była już przed drzwiami sypialni dziewcząt i musiał zrezygnować z dalszej zabawy. – Oczy kocura, oczy wiedźmy...
Naprawdę szkoda, że nie było tutaj jej brata Jonny’ego, dałby teraz popalić Paulowi, chociaż był dwa lata młodszy od kuzyna. Charlotte miała ochotę uderzyć Paula, ale musiała trzymać dzbanek, poza tym była dziewczynką, a te, jak wiadomo, nie wdawały się w bójki. Zasłony w sypialni były jeszcze zaciągnięte, ale lekkie promienie słońca wpadały przez szparę do pokoju niczym wąski, złoty welon. Kiedy Klara usiadła na łóżku, słońce padało prosto na jej twarz i musiała zmrużyć oczy.
– Ettje! – zawołała cicho Klara w stronę łóżka siostry.
– Psst! – powiedziała Charlotte i potrząsnęła głową. – Pozwól jej spać.
Charlotte wzięła miednicę z kredensu i postawiła ją na podłodze, żeby łatwiej było nalewać wodę. Potem musiała pomóc Klarze wstać. Gruba kołdra wypełniona pierzem leżała teraz na nogach kuzynki, ciążąc niczym ołów, ponieważ w ciągu nocy wszystkie pióra zsunęły się na sam dół materiałowej powłoczki. Dziewczynka musiała się trochę wysilić, aby przyklęknąć na podłodze, ale nie narzekała, tylko podobnie jak Charlotte zanurzała szmatkę w miednicy, by zetrzeć sen z twarzy. Ręce i ramiona również myły ciepłą wodą, a następnie klatkę piersiową. Trzeba było rozpiąć koszulę nocną i ściągnąć ją w dół, ale nie na brzuch, bo to byłoby nieskromne. Pod żadnym pozorem nie można też było dotykać mokrą szmatką niczego poniżej pępka, tych miejsc należało w ogóle dotykać jak najrzadziej. Trzeba było również umyć stopy i nogi, ale tylko do kolan. Dzieci kąpano raz w tygodniu, najpierw dziewczynki, potem chłopców, aby woda została w pełni wykorzystana. Tylko bardzo małe dzieci były w kąpieli zupełnie nagie, starsze – także Charlotte – pozostawały w koszulach. Cera Klary była jasna, a jej klatka piersiowa i ramiona wydawały się Charlotte bardzo wątłe, niemalże przezroczyste. Wyglądały przy tym jednak zwyczajnie i nie były zdeformowane jak jej noga. Twarz miała pociągłą, nos trochę za duży, zaś wokół niebieskich oczu dostrzec można było zacienione obwódki – to pewnie dlatego, że Klara tak często chorowała. Przynajmniej nie miała piegów jak Ettje, którą strasznie denerwowały plamki na czole i nosie. Kiedyś próbowała je nawet pudrować białą mąką. Niewiele to jednak dało, brązowe plamy wciąż prześwitywały przez cienką warstwę mąki, jakby tego było mało, babcia wymierzyła jej w twarz soczysty policzek. W domu Dirksenów nie marnowano jedzenia, a już na pewno nie na próżność, która była uważana za straszny grzech.
– Chciałabym mieć takie włosy jak twoje – szepnęła Klara. – Tak gęste i z takimi lokami.
Wyżymała szmatkę i położyła ją na krawędzi miski, a potem sięgnęła po długi warkocz Charlotte. Starsza kuzynka nigdy nie potrzebowała opaski ani innego zapięcia; wystarczyło owinąć koniec jednego z kosmyków wokół palca i powstawał lok, który doskonale trzymał spleciony warkocz.
– Nie powinnaś sobie tego życzyć. Strasznie mnie ciągną podczas czesania!
– Czuję, że są bardzo miękkie w dotyku. I świecą na niebiesko.
– Na niebiesko? – zapytała Charlotte, chichocząc.
– Nie tak zupełnie na niebiesko. Tylko trochę. Kiedy pada na nie światło. Wtedy są takie czarnoniebieskie. Albo srebrnoniebieskie...
Charlotte rzuciła krytyczne spojrzenie na koniec swojego warkocza i potrząsnęła głową. Potem podniosła go, by przytrzymać w migotliwym promieniu słońca, który był teraz nieco jaśniejszy i szerszy. Przypadkiem uderzyła jednak kolanem w miednicę i woda chlusnęła na podłogę. Zaskoczona Klara cofnęła się, żeby nie zamoczyć koszuli.
– Co wy wyprawiacie? – zawołała Ettje ze swojego łóżka. – Wytrzyj to, Charlotte! Inaczej woda spłynie przez deski w podłodze i zacznie kapać do salonu.
– To tylko odrobina...
– Zrób to natychmiast! A potem się ubierzcie, bez dyskusji!
Ettje wstała z łóżka, spojrzała w oślepiające od słońca lustro ścienne i skrzywiła twarz. Potem, złorzecząc pod nosem, postawiła miednicę na komodzie i patrzyła z zazdrością, jak Charlotte otwiera drewniane wieko swojej skrzyni.
– Spójrz. To może ci pasować, Klara! – szepnęła Charlotte.
– To jest dla mnie zbyt eleganckie.
– Jutro jest święto i idziemy do kościoła, więc jest odpowiednie. Sukienkę uszyła mama, materiał pochodzi z Indii. Dotknij tylko i się przekonaj, jaki jest cudownie gładki.
Ettje nawet nie spojrzała w ich stronę, zamiast tego mocno przecierała twarz ściereczką, głośno przy tym prychając. Miała czternaście lat i nabierała już kobiecych kształtów. Bielizna Charlotte i tak byłaby na nią za ciasna, a ubrania za krótkie. Mimo wszystko było to niesprawiedliwe, że je miała.
– Uczeszcie w końcu te włosy! I nie kręćcie się tak ciągle w kółko!
Charlotte musiała wczołgać się pod łóżko, aby sięgnąć po brzydkie drewniane chodaki, które miała nosić w domu babci. Kiedy wstała, spojrzała z ciekawością na Ettje, która właśnie ściągnęła z siebie koszulę nocną. Mama nigdy nie rozbierała się przy dzieciach, więc patrzenie na piersi Ettje było dla Charlotte ekscytującym doświadczeniem. Wyglądały zabawnie, jak dwa ukąszenia komara, które napuchły dosyć mocno. Lewa strona była grubsza, prawa chyba musiała jeszcze trochę urosnąć. Nie były to jednak jeszcze prawdziwe piersi, kiedy Ettje miała na sobie sukienkę, w ogóle nie było ich widać. Charlotte cieszyła się, że ma jeszcze trochę czasu. Za nic w świecie nie chciała mieć takich dziwnych, napuchniętych ukąszeń na klatce piersiowej. Dlaczego nie można było po prostu obudzić się pewnego ranka, a piersi byłyby od razu należytej wielkości i odpowiednio położone? Klara stała już przy schodach. Charlotte przecisnęła się szybko obok niej, by powoli iść przodem.
– Nie musisz tego robić, Lotte. Zbiegnij do kuchni, a ja pójdę powoli za tobą – szepnęła nieśmiało Klara.
– Ale ja muszę iść teraz powoli, bo wcześniej uderzyłam palcem w słupek od łóżka i mnie boli!
Klara często ślizgała się i potykała na stopniach, a nawet spadała ze schodów, co nikogo w domu jakoś szczególnie nie martwiło. Zdążyli się już do tego przyzwyczaić. Charlotte nie chciała jednak, żeby młodsza kuzynka zrobiła sobie krzywdę, więc zawsze starała się iść schodami tuż przed nią, by mogła przytrzymać Klarę, gdyby ta się potknęła. Na dole Paul siedział przy kuchennym stole, napychając się pajdą posmarowaną masłem i popijając ciepłe mleko. Ciocia Fanny przyciskała do piersi bochenek chleba i kroiła cienkie kromki, jedzone razem z masłem i czarnobrązową konfiturą gruszkową, rozcieńczoną wodą, a następnie zagotowaną. Babcia przygotowywała śniadanie dla dziadka, które jak zwykle miał on zjeść w swoim niewielkim gabinecie. Na tacy stała duża filiżanka kawy z mlekiem, na talerzu zaś leżały dwie kromki chleba grubo posmarowane masłem i konfiturą. Pozostali członkowie rodziny mogli pić kawę jedynie od święta lub gdy przychodzili goście.
– To teraz raz-dwa – rozkazała babcia Grete. – Ettje masz iść do rzeźnika, a potem na targ. Paul może pomóc nieść zakupy. Klara zostaje tutaj, żeby prać skarpetki, a Charlotte pomaga nam w sprzątaniu.
Babcia zachowywała się niczym generał, a kiedy rozdzielała pracę, trzeba było być posłusznym. Jutro Zielone Świątki, więc cały dom musiał lśnić czystością: wszystkie podłogi trzeba było dokładnie umyć, łóżka prześcielić, z mebli pościerać kurz, zwłaszcza w salonie, na wypadek niespodziewanych gości. Sprzątanie nie było przyjemnym zajęciem, zdaniem Charlotte. W Emden, gdzie mieszkała, mieli od tego pomoc domową. Pranie też zazwyczaj odbierała od nich jakaś kobieta, a mama tylko niektóre, drobne ubrania przepierała sama.
– Czy nie byłoby lepiej, gdybym to ja poszła na targ, babciu? Wiesz, że kupiłam ostatnio tańsze jajka i masło też.
Babcia Grete nie odpowiedziała ani słowem i poszła do spiżarni, żeby zdjąć boczek z haka. Milczała również, odcinając kawałek i krojąc go w małe kostki.
– Zaoszczędziliśmy wtedy cztery fenigi, ponieważ jestem taka dobra w targowaniu się – upierała się Charlotte, upijając głęboki łyk mleka z kubka. – Jeśli dzisiaj znowu pójdę do tych handlarzy, możemy zaoszczędzić kolejne cztery fenigi, a może nawet i pięć.
Słychać było stukot drewnianych chodaków Ettje w korytarzu. Weszła do kuchni w samą porę, by usłyszeć, co mówi Charlotte.
– Z nią nie idę na targ, babciu, wstyd mi przed ludźmi, gdy ona się tak targuje.
– To znaczy, że masz pieniądze do rozdania, czy tak? – syknęła babcia na Ettje, nie odrywając wzroku od wykonywanej pracy. Nie lubiła cofać swoich poleceń, ale cztery fenigi to w końcu cztery fenigi, a pieniędzy wciąż brakowało.
– Bóg jeden wie, skąd masz ten talent – warknęła tym razem do Charlotte. – Na pewno nie odziedziczyłaś go po swoim ojcu. Idź więc na ten targ i spróbuj szczęścia.
Przypisy