Siedem ślubów mojej siostry - Kochlewska Edyta - ebook + audiobook + książka

Siedem ślubów mojej siostry ebook i audiobook

Kochlewska Edyta

3,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zośka pachnie jak lody, jak migdałowiec, jak obietnica, jak spełnienie marzeń. Dlatego całe życie mierzy się z nadmiarem: opcji, wyborów i adoratorów. Przesiąknięta dymem ze skrętów dziadka i jego bezgraniczną miłością wyrusza z Nowego Sącza przez Tel Awiw w Izraelu, Madryt w Hiszpanii i Carrarę we Włoszech. Bywa psią opiekunką, nianią i stewardesą, ale głównie jest sobą. Wszędzie odurza i wszędzie burzy, bo wciąż nie chce się poddać rodzinnym oczekiwaniom. Kiedy odkrywa, że za jej życiowymi tryumfami może stać ulotny estratetraenol, decyduje się na radykalne rozwiązanie.

Autorka w nucie głowy ujmuje kreacją zielonookiej bohaterki z zadziorną grzywką, w nucie serca zniewala korowodem kipiących emocji, a w nucie głębi magnetyzuje stylem opowieści. Dlatego nie zdziw się, czytelniku, gdy podczas lektury Siedmiu ślubów… odczujesz aurę zapachów niczym z Jasminum Kolskiego czy Pachnidła Süskinda. Katarzyna Chmiel − blogerka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 267

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 59 min

Lektor: Edyta Kochlewska
Oceny
3,2 (13 ocen)
1
3
6
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Promyk195

Z braku laku…

był tylko jeden ślub a nie siedem :// główna bohaterka nie zachowuje się jak człowiek czemu jezus ją kocha wszystko źle okropnie się czyta, słucha nie polecam, stracony czas, książka bez fabuły
00

Popularność




Serdeczne pozdrowienia od wydawczyni

dla uczestniczek i uczestników grupy

Wolni od metryki – to także dla was,

młodych duchem, jest taksiążka!

Działalność oficyny SILVER objęta jest patronatem

Polskiego TowarzystwaOkulistycznego.

Edycja © Silver oficyna wydawnicza, 2021

Tekst © Edyta Kochlewska, 2021

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden fragment tej książki nie może być publikowany

w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgodyWydawcy.

Wszelkie podobieństwo do osób i miejsc

występujących w książce jestprzypadkowe.

Warszawa 2021

FRAGMENT

Mojej siostrze

Prolog

Słowo „estratetraenol” nie mówiło Zośce nic. Nigdy go nawet nie słyszała, a to właśnie ten podprogowy składnik zapachu najbardziej kształtował jej los, podrażniając nosy, a w konsekwencji umysły chłopców i mężczyzn. Jej zapach wyróżniał ją spośród setek tysięcy kobiet. Był jej siłą i zgubą.

Przez pierwsze lata, niemal jak kilkudniowa sarna, pozostawała bezwonna. Później zaczęła przesiąkać zapachami, które ją otaczały: mlekiem matki, trawą, jabłkami, masłem, które uwielbiała, wiatrem, zwierzętami, które tuliła, i dziadkowymtytoniem.

Gdy miała trzynaście lat, poczuła zapach swojego potu i uznała go za odrażający. Zaczęła więc walczyć z tym objawem dorosłości, najpierw przy pomocy szarego mydła, a potem coraz to wymyślniejszych ekstraktów. Eksperymentowała peerelowskimi wynalazkami w stylu Może być. Tanie zapachy drażniły ją jednak swoim płaskim przekazem. Przerzuciła się więc na aromaty do ciast. Gdy tylko przychodziło Boże Narodzenie i do sklepów rzucano cytrusy, namiętnie smarowała się sokiem z pomarańczy i cytryn. Czuła wówczas, że jej pot i ona mówią jedno: jestempiękna.

Święta mijały szybko, a wraz z nimi wietrzał zapach pomarańczy. Gdy nastawało lato, Zośka zaczynała niezmordowanie zbierać płatki kwiatów i nacierać się nimi. Po lekcji o właściwościach alkoholu wzbogaciła swój arsenał. Macerowała kwiaty jaśminu, konwalii i róż. W pokoju za łóżkiem przechowywała te skarby, chroniące jej wrażliwy nos przed zapachem wydzielanym wraz z kropelkamipotu.

W miarę jak poznawała siebie, zaczynała też akceptować swój zapach. Odtąd do mycia używała tylko wody, żeby pachnieć wyłączniesobą.

Każdemu przedstawiała się inną nutą: malinami, wanilią, różami. Za każdym razem jej zapach pieścił nie tylko nos wybrańca, ale trafiał wprost w najpierwotniejszy punkt jestestwa – mózg gadzi. W ten sposób wytrącał cudzy świat z bezpiecznejorbity.

Oczywiście Zośka w jej całokształcie to efekt pracy całych pokoleń. Mieszanina wpływów dziadka szamana i władczej matki, osłodzona osobistą charyzmą i grzywką skrywającą wielkie zielone oczy. Nie tłumaczyło to jednak szalonej huśtawki emocji oraz korowodu zakochań, romansów, oświadczyn i rozczarowań, których była bohaterką. Estratetraenol – tłumaczył.

Rozdział 1

ŁUKASZ

Zośka była niecierpliwa. Rzadko czekała nawet na spóźniający się autobus, a co dopiero na miłość. W osiemnaste urodziny uznała, że czas się dopełnił. Na prywatkę do Małgorzaty ruszyła pełna dobrych przeczuć, ubrana w obcisłą bluzkę z cekinami. Jednak gdy weszła, specjalnie spóźniona, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Wszyscy wpatrywali się w chłopaka ubranego w spodnie moro i wyciągnięty czarny, w dodatku włożony na lewą stronę sweter. Chłopak mocnym, czystym głosem śpiewał Z nim będziesz szczęśliwsza Starego DobregoMałżeństwa.

– Kto to? – zapytała Zośka, gdy udało jej się dopaść gospodynię i przyjaciółkę wjednym.

– Łukasz – westchnęła Małgorzata. – Zajęty.

– Nie ma takiego wagonika, którego nie można by odczepić – odpowiedziała Zośka hardo, czując, że rzucono jejwyzwanie.

Po dwóch godzinach prowokacyjnych spojrzeń, wybuchów śmiechu i tańca na środku parkietu poczuła, że wyczerpuje jej się arsenał środków. Do zagajania rozmów nie była przyzwyczajona. Nie musiała. To ją stale podrywano, adorowano i przestępowano z nogi na nogę przed rzuceniem pierwszego komplementu. Dziś coś sięzepsuło.

Zośka poszła sprawdzić w łazienkowym lustrze co. Jeden rzut oka w zwierciadło wystarczył, by ocenić, że problem nie leży w oczach, filuternej grzywce opadającej na czoło i niezbyt dużych, ale kształtnych ustach. „Ślepy czy co?” – zastanawiała się. W końcu machnęła ręką i z impetem otworzyła łazienkowe drzwi. Trafiła Łukasza prosto wskroń.

– Masz moc. – Uśmiechnął się mimo bólu, jakby tylko na toczekał.

– Nie wyglądasz na zmartwionego. – Postawiła na obronę przezatak.

– Niekonwencjonalne przeprosiny przyjęte. – Chłopak uśmiechnął sięszerzej.

Zanim Zośce przyszła do głowy jakaś sensowna riposta, w korytarzu zjawiła się gospodyni niosąca garść szronu zzamrażarki.

– Może uda się coś zaradzić. – Gośka podała Łukaszowi lodową breję, która szybkotopniała.

– Za późno – odpowiedział niemaluroczyście.

Małgorzata pokiwała smutno głową i instynktownie się przesunęła. Poczuła bowiem, że jej przyjaźń z Zośką musi zrobić miejsce czemuśpotężniejszemu.

***

Następnego popołudnia Łukasz zjawił się w domu Zośki wolny od wcześniejszychzobowiązań.

Po miesiącu Zośka z trudem mogła sobie przypomnieć, jak sobie radzili, zanim on zadomowił się w ich życiu na Biegonicach. Chłopak wypełnił jej świat jak prawdziwy przodownik pracy – na czterysta procent. Ojcu świecił latarką, gdy ten leżał na wznak pod fiatem 125p, z matką zawieszał firanki, z siostrą urządzał przejażdżki na motorze, z babką kisił ogórki i naciągał płótna na blejtramy dla Małgorzaty. Rozbroił nawet dziadka, ucząc się od staruszka, jak zwijać skręty. No i ciągle był w dobrym humorze. Wieszanie prania, leczenie kataru, karmienie kur ubierał w beztroskę. Przepasany fartuchem kuchennym wycinał ziemniaczane figurki albo kręcił sobie gałązką w nosie, żeby razem z Zośką przeżywać męki kichania, dla towarzystwa oczywiście. W domu, w którym kłótnie wybuchały nawet o krzywo odstawioną patelnię, źle zakręcony słoik czy zbyt krótko ścięte włosy, była torewolucja.

Jakby tego było mało, w wybrane wieczory urządzał gitarowe koncerty życzeń: od przebojów Fogga dla matki po hity Maanamu dla Zośki. Noce spędzał w swoim domu, z którego przynosił zdawkoweinformacje.

Jednak najwięcej energii poświęcał wielbieniu Zośki. Nic dziwnego, skoro uważał, że spotkał swoje szczęście. Nieustannie dawał temu wyraz. Powiedzenie, że byli z Zośką nierozłączni, nie oddaje w najmniejszym stopniu temperatury ichuczuć.

Dziś, tak samo jak wczoraj i przedwczoraj, nie mogli się rozstać. Więc punktualnie o dwudziestej drugiej do pokoju Zośki wkroczyłamatka.

– Fajrant na dziś. Jutro znowu się spotkacie – zarządziła i od razu uniosła rękę, żeby zatrzymać protesty cisnące się na usta Zośki i Łukasza. – Nie boisz się, że niedługo twój pies weźmie cię za listonosza albo złodzieja? – zapytała jeszczechłopaka.

– Mogę go tu sprowadzić. Wystarczy jedno pani słowo – odparł z uśmiechem, a Zośka już była gotowa mościć legowisko w rogupokoju.

– Nie odwracaj kota ogonem! – Matka bez złości zamachnęła sięścierką.

Łukasz się uchylił. Ten minimalny odstęp od Zośki dawał nadzieję, że młodzi kochankowie wkrótce zakończąrandkę.

Jednak jemu się nie śpieszyło. Gdy wychodził od ukochanej, zazwyczaj jeszcze budował jakiś romantyczny pomost pomiędzy późnym wieczorem a kolejnym popołudniem, gdy znowu się zobaczą. Dlatego co rano Zośka znajdowała na swoim balkonie polne kwiaty, kasztany, bryłę lodu lub dwa wiadra czereśni – w zależności od pory roku i dostępności „niezapominajek”. Gdy w ogrodzie akurat wisiało pranie, zdejmował je ze sznurków i układał w finezyjny kształt. Czasami nie mogąc trafić nic lepszego, zostawiał cegły. Gdy nie mógł się doczekać popołudnia, przed zajęciami, skoro świt, wspinał się po rynnie na jej balkon i wystukiwał miłosne songi na blaszanymparapecie.

Pierwsza kłótnia wybuchła niespodziewanie. Łukasz wachlował Zośkę pękiem bzu. Raczyli się ruskimi pierogami serwowanymi przez matkę pod czereśnią w ogrodzie, gdy na stół pacnęła ptasiakupa.

– Trzeba ściąć tego rosochacza. Tylko światło zabiera – zawyrokowała matka, ścierając odchody ptaka z kraciastej serwety. Jako rolniczka z dziada pradziada po przeprowadzce do miasta tępiła wszelkie objawy wiejskości w swojej okolicy. Najbardziej cieszył ją widok wybetonowanych chodników i kostki brukowej – cementowy znak przewagi człowieka nad naturą. Zośki uwielbienie dla wszystkiego, co zielone i żywe, uważała za fanaberię, z którą nie warto się liczyć. – Łukasz, pomożesz – dodała proforma.

Chłopak wstał, by ruszyć do szopy po narzędzia, a Zośkaoniemiała.

– Nie chcę cię więcej widzieć. Wynoś się z mojego życia! – wykrzyczała, gdy wrócił zpiłą.

Na nic się zdały tłumaczenia, że zareagował odruchowo, chciał pomóc jej matce, nie pomyślał, popełnił życiowy błąd. Zośka milczała nieporuszona; nie rozumiała, jak mogła się tak pomylić. Ukochany okazał się zwykłym oprawcą, gorzej – drwalem! Nie mogła na niegopatrzeć.

– Idź stąd – prosiła.

– Nie mogę – zaklinałsię.

Patowa sytuacja się przedłużała, więc Zośka w końcu wsunęła sandały i trzasnęła furtką. Łukasz dogonił ją w ułamku sekundy.

Odgłosy ich kłótni natychmiast zwabiły sąsiadki. Chłopak szybko pojął, że publika może być jego kartą przetargową, ukląkł i na kolanach podążał uparcie zaukochaną.

– Wstań natychmiast! – rozkazała.

– Tylko jeżeli mi wybaczysz – zaszantażował ją z minąpątnika.

Po kolejnych dziesięciu minutach widowiska Zośka siępoddała.

Następnego ranka o świcie matkę zbudziły przytłumione głosy. Zaprowadziły ją do pokoju córki, który zasypany był kartkami wyrwanymi zzeszytu.

– Zwariowaliście – bardziej oświadczyła, aniżeli zapytała.

Świeżo pogodzeni kochankowie ustalali listę nowych dziesięciu przykazań, które pozwolą im przetrwać życiowezawieruchy.

– Tym się nie wyżywicie – zawyrokowała matka, gdy obrzuciła spojrzeniem trzy pierwsze miejsca z listy: miłość, natura, muzyka.

Nie chcieli słuchać dołujących zastrzeżeń. Łukasz zabrał Zośkę na przejażdżkęmotorem.

– Zatrzymaj się! – zawołała, przekrzykując szum motoru iwiatru.

Gdy szli w kierunku malowniczej chaty, która przykuła jej uwagę, Łukasz zebrał naręcze polnych kwiatów. Przyjęła je jak zwykle z uśmiechem jako oczywisty wyrazuwielbienia.

– Zobacz, jaki piękny piec kaflowy – zachwycała się, zaglądając przez wybite okienko do opuszczonegownętrza.

Łukasz wolał patrzeć na Zośkę i chłonąć ją każdym zmysłem. Przyciągnął ją do siebie ipocałował.

– Chcę, żebyś była moim domem – wyszeptał.

Rozebrała się i zaprosiła go na łąkę pełną dziko rozsianejmacierzanki.

Upojeni pierwszym seksem wrócili z przejażdżki jakonarzeczeni.

***

Matka szybko dała się porwać pomysłowi wielkiego wesela jako rekompensaty za jej własne niewielkie i nieco smętne przyjęcie ślubne, które było początkiem męczącego małżeństwa. Jedynie racjonalnie myślący ojciec zgłosił pokaźny zestaw wątpliwości, ale zostałzakrzyczany.

Cały dom włącznie z dziadkami i małoletnią siostrą został postawiony w stan gotowości. Kto miał jakiś talent, musiał go ofiarować na ołtarzu miłości młodych. Babka, przez wszystkich nazywana Babellą, z maszyną marki Singer została ustawiona na froncie szycia sukni ślubnej, dziadkowi powierzono budowę namiotu weselnego. Ojciec miał zarobić na to wszystko. Siostra miała nie przeszkadzać. Matka zaś została generałem całej akcji. Rozkazywała nawet kurom, żeby niosły więcej jajek. I niosły. Czuły, że do wyboru mają co najwyżej bycie wkładem do powszedniegorosołu.

Każdego dnia Łukaszowi od ćwiczenia pierwszego tańca w zbyt ciasnych lakierkach przybywało odcisków, sukience – falban, zamrażarce – ćwiartek świni, a ojcu – siwych włosów. Matka nie rozstawała się z ołówkiem i kartką, na której zapisywała wszystkie weselne wydatki w dwóch kolumnach. Pozycję „20 skrzynek wódki” wpisała w kolumnie PANMŁODY.

– Jak tam, rodzice zbierają pieniądze na wesele? – zapytała Łukasza, gdy po dwudziestej drugiej jak co dzień ryglowała za nimdrzwi.

– Są gotowi wiele zapłacić, żeby nie słuchać mojego rzępolenia. – Przyszły zięć uśmiechnął sięsmutno.

Matka musiała naprawdę lubić tego chłopaka, bo postanowiła nie drążyć niełatwego tematu – wbrew wrodzonemu wścibstwu. Uznała, że swoją ciekawość jeszcze zdążyzaspokoić.

Najbliższa okazja miała się nadarzyć w czasie przyjęcia zaręczynowego. Jednak gdy przyszli teściowie Zośki wkroczyli na rodzinną uroczystość, zmrozili wszystkich swoją wyniosłością. Na rozmowy o kosztach nie starczyło czasu, bo niemal natychmiast po wejściu zadali pytanie, dlaczego przygotowania do wesela ruszyły tak wcześnie, skoro Łukasz dwudziesty pierwszy rok życia, czyli przepustkę do małżeństwa, osiągnie dopiero za półtoraroku.

– Dlaczego? – zapytałaZośka.

W odpowiedzi Łukasz rozpłakał się jakdziecko.

Dla przyszłych teściów Zośki to było zdecydowanie za dużo. Wyszli.

– Półtora roku minie, zanim się obejrzycie. – Próbował pocieszyć zebranychojciec.

Przez długą chwilę nikt nawet nie drgnął. W końcu matka ruszyła doataku.

– Sukienka uszyta, namiot gotowy, wódka zamówiona. Tylko papierka brakuje. Przez takie głupstwo nie będziemy marnować czasu i pieniędzy – orzekła.

Do sądu rodzinnego nie ruszyli natychmiast wyłącznie dlatego, że akurat byłaniedziela.

Organ państwa najwyraźniej nie rozumiał, czym jest miłość, bo zanim wydał głupi papierek, wystąpił na rozprawie z serią kontrowersyjnychpytań.

– Czy data ślubu musi być przyśpieszona przez rychłe pojawienie się na świecie nowegoobywatela?

Zaprzeczyli.

 – Chyba z niepokalanego poczęcia! – wyrwało się matce, pewnej dobrego prowadzenia sięcórki.

– Jakie są dochody przyszłych członków podstawowej komórki społecznej? – drążyłsąd.

– Wkrótce bardzo wysokie. Chcę nagrać płytę i… i… mogę sprzedać motor marki Junak – odpowiedział.

– Jakie warunki bytowe powód zamierza zapewnić przyszłejrodzinie?

– Oczywiście godziwe – odparował Łukasz, podłapującnowomowę.

– A konkretnie? – dociskałsąd.

– Kochamy się. – Łukasz spróbował jeszcze raz, ale widząc obojętny wzrok sądu, dodał: – Możemy się urządzić na piętrze w domu rodzinnymnarzeczonej.

Wtedy sąd chciał się dowiedzieć, jaki nurt muzyczny uprawia powód. Gdy padło stwierdzenie „bluesowy”, wydawało się, że pozytywne rozstrzygnięcie sprawy wisi na włosku. Wyszli jednak z surowego gmachu z błogosławieństwem, potwierdzonym uderzeniem sędziowskiegomłotka.

Kiedy znów stanęli na rynku, Łukasz zamknął Zośkę szczelnie w ramionach. Byli jednym.

Pokonanie formalnej przeszkody postanowili uczcić kremem sułtańskim w Ratuszowej. Natknęli się tam na Małgorzatę, która w kącie sali grzebała łyżeczką w pustej szklance poherbacie.

– Moja droga, wróży się z fusów z kawy. Nie wiedziałaś? – zauważyła rozradowana Zośka, całując przyjaciółkę wpoliczek.

– Nie potrzebuję fusów, żeby wiedzieć, że nie mam z kim iść na studniówkę – mruknęłaMałgorzata.

– Łukasz chętnie z tobą pójdzie – wypaliła Zośka, która była gotowa podzielić się swoim szczęściem z całymświatem.

– Tak? – Łukasz nie był w stanie ukryćzaskoczenia.

– Oczywiście – powiedziała Zośka, ściskając rękę narzeczonego podstołem.

Do domu dotarli w ponurychnastrojach.

– Nie po to chcę być twoim mężem, żeby chodzić z innymi dziewuchami na potańcówki – przekonywał.

– Bez niej nie zostalibyśmy małżeństwem – ripostowałaZośka.

– Nie wypożyczaj mnie – prosił.

– To tylko jedna noc z całego naszego przyszłego szczęśliwego życia. – Zośka oparła głowę na jegoczole.

– Ale ja niechcę.

– Kiedyś ja i Gośka byłyśmy wspólnotą. Nie, nie wspólnotą, jednością! – poprawiła sięZośka.

Gdy Łukasz dalej nie wykazywał entuzjazmu, opowiedziała mu o poszukiwaniu kandydata na połowinkiMałgorzaty.

***

koniec darmowego fragmentu

zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tekst: Edyta Kochlewska

Tekst opowiadania: Alicja Patey-Grabowska

Redakcja: Iwona Krynicka

Korekta: Magdalena Wołoszyn

Projekt okładki i stron tytułowych: Krzysztof Rychter

Projekt graficzny i skład: Agnieszka Władyka

Projekt logotypów: Maciej Szymanowicz

Przygotowanie wersji e-book: Anita Pilewska

SILVER oficyna wydawnicza Iwona Krynicka

ul. Madalińskiego 67C m. 5

02-549 Warszawa

[email protected]

ISBN: 978-83-961727-8-5