Singielka - K.N. Haner - ebook + audiobook + książka

Singielka ebook

Haner K.N.

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Singielka. Saga rodziny Donellów

Meg ucieka przed Erickiem do Londynu. Tam postanawia zacząć życie od nowa. Znajduje mieszkanie, pracę w uroczej kawiarni i ludzi, którzy stają się jej nowymi przyjaciółmi. Wśród nich jest Tom, syn szefów dziewczyny i chyba ostatni porządny facet.

I gdyby nie wyrzuty sumienia i świadomość tego, jak beznadziejnie postępuje, Meg mogłaby być tutaj naprawdę szczęśliwa.

Ale przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Do tego Erick też przyjechał do Londynu i robi wszystko, żeby ją znaleźć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 153

Oceny
4,3 (57 ocen)
35
11
6
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anna19711

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo nie lubię Meg
00
HERMIONA88

Nie polecam

Okropnie nie lubię głównej bohaterki.
00
Karooolinka92

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Anka19799

Dobrze spędzony czas

Coraz bardziej wciągają kolejne tomy
00
Monikafranc

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Pro­log

Na lot­ni­sko popro­szę… – powie­dzia­łam i zapła­kana poda­łam kie­rowcy kartę kre­dy­tową.

Ruszył bez słowa. Po dro­dze minę­li­śmy miej­sce, gdzie wła­śnie trwał kon­cert Beyoncé. Zaci­snę­łam powieki i zdu­si­łam jęk roz­pa­czy.

Nie mia­łam poję­cia, ile zajął nam dojazd na lot­ni­sko. Gdy tam dotar­łam, od razu uda­łam się do kas.

– Dobry wie­czór, czym mogę słu­żyć? – zapy­tała mnie ubrana w gra­na­towo-biały uni­form młoda kobieta.

– Popro­szę bilet na naj­bliż­szy lot do Nowego Jorku – szep­nę­łam, sta­ra­jąc się nie zwra­cać na sie­bie uwagi, co jed­nak mi się nie udało.

Kobieta zaczęła przy­pa­try­wać mi się uważ­nie, dostrze­gła łzy na moich policz­kach. Nie trwało to jed­nak długo, po chwili znowu spoj­rzała w kom­pu­ter i bez słowa wpi­sała moje dane.

– Klasa biz­nes czy tury­styczna? – zapy­tała.

– Wszystko jedno, byle dziś, naj­le­piej zaraz – powie­dzia­łam, ner­wowo się roz­glą­da­jąc. Mia­łam wra­że­nie, że za moment wpad­nie tu Erick i będę musiała zmie­rzyć się z tym, co przed chwilą nawy­ra­bia­łam.

– Moment, zaraz spraw­dzę, co mogę dla pani zro­bić! – Kobieta uśmiech­nęła się uprzej­mie i się odda­liła. Pode­szła do sie­dzą­cej obok kole­żanki i z nią chwilę poroz­ma­wiała. Nie­ba­wem wró­ciła z wia­do­mo­ścią: – Za dwa­dzie­ścia minut star­tuje samo­lot do Nowego Jorku, mamy tylko miej­sca w pierw­szej kla­sie, jeśli nie ma pani bagażu, uda nam się wpi­sać panią na listę pasa­że­rów.

– Cudow­nie! – Poda­łam jej kartę kre­dy­tową i prawo jazdy.

Wypeł­niła szybko jakieś rubryczki i popro­siła ochro­nia­rza, by odpro­wa­dził mnie na odprawę.

– Nie ma pani nawet torebki? – zapy­tał pra­cow­nik lot­ni­ska, który spraw­dzał moje doku­menty.

– Nie, nie mam – powie­dzia­łam cicho, prze­cho­dząc przez bramkę.

– Panno Donell, wszystko jest gotowe, ter­mi­nal numer trzy – oznaj­mił. – Życzymy miłego lotu!

Zmu­si­łam się do uśmie­chu i popę­dzi­łam do ter­mi­nala, by w ostat­niej chwili wpaść do tunelu pro­wa­dzą­cego na pokład. Ste­war­desa powi­tała mnie przy wej­ściu do samo­lotu i zapro­wa­dziła do pierw­szej klasy. Zaję­łam miej­sce przy oknie. Obok sie­dzieli sami biz­nes­meni, patrzyli na mnie dziw­nie, ale mia­łam to gdzieś. Zapię­łam pas i w tej samej chwili samo­lot zaczął koło­wać. Nie­na­wi­dzi­łam latać! Kiedy musia­łam sko­rzy­stać z tego środka trans­portu, Erick zawsze trzy­mał mnie za rękę… Myśl o nim spra­wiła, że zaczę­łam cicho pła­kać.

Samo­lot tym­cza­sem ode­rwał się od ziemi i po kilku minu­tach pilot oznaj­mił, że możemy się poru­szać swo­bod­nie. Odpię­łam pas, a ste­war­desa, widząc mnie zapła­kaną, podała mi chu­s­teczki higie­niczne.

– Potrze­buje pani cze­goś jesz­cze? – spy­tała uprzej­mie.

– Nie, dzię­kuję – odpo­wie­dzia­łam cicho. – Ile będzie trwał lot?

– Będziemy lecieć sześć godzin i pięt­na­ście minut, pro­szę pani. W Nowym Jorku wylą­du­jemy około trze­ciej rano czasu lokal­nego.

– Och. – Wes­tchnę­łam. Tak długi lot napa­wał mnie prze­ra­że­niem. – Dzię­kuję – powie­dzia­łam jed­nak, siląc się na uśmiech.

By nieco zapo­mnieć o tym wszyst­kim, zaczę­łam wyglą­dać przez okno. Nad pusty­nią zapa­dał zmrok, a w oddali widać było migo­czące świa­tła Las Vegas. Zasło­ni­łam usta dło­nią, by nie wydo­stał się z nich nagły jęk roz­pa­czy. Zsu­nę­łam ze stóp buty i pod­ku­li­łam nogi, by zwi­nąć się w kłę­bek. W gło­wie mia­łam miliardy myśli. Moje włosy były jesz­cze wil­gotne od prysz­nica i prze­cho­dziły mnie nie­przy­jemne dresz­cze.

Boże, co ja naj­lep­szego naro­bi­łam? Dla­czego? Dla­czego nie poje­cha­łam na ten cho­lerny kon­cert? Dla­czego upi­łam się winem? Nie mia­łam wytłu­ma­cze­nia na to, co się stało. To wszystko, co się wyda­rzyło, to była wyłącz­nie moja wina. Nale­żało się spo­dzie­wać, że Filip nie odpu­ści. Jak mogłam pozwo­lić sobie na utratę kon­troli nad sobą, zwłasz­cza gdy zosta­li­śmy tylko we dwoje? To oczy­wi­ste, że on tego chciał i dążył do tego od dawna. Wyko­rzy­stał moment mojej sła­bo­ści. Nie­na­wi­dzi­łam go za to i nie­na­wi­dzi­łam samej sie­bie, a naj­gor­sze było to, że już ni­gdy nie będę mogła spoj­rzeć Eric­kowi w oczy. Patrzy­łam na swoją prawą dłoń, na palcu błysz­czał pier­ścio­nek od niego. Zdję­łam go szybko i scho­wa­łam do kie­szeni spodni.

W końcu z emo­cji i myśli zasnę­łam. Obu­dził mnie nagły wstrząs samo­lotu. Pode­szła do mnie ste­war­desa.

– Pro­szę zapiąć pas, panno Donell, przez kilka minut mogą wystę­po­wać tur­bu­len­cje. – Mówiąc to, uśmiech­nęła się łagod­nie. Potem zajęła swoje miej­sce i rów­nież zapięła pas.

Ści­snę­łam pod­ło­kiet­niki tak mocno, że zabo­lały mnie palce. Samo­lot zaczął pod­ska­ki­wać i drżeć, a mnie żołą­dek i serce pode­szły do gar­dła. Poczu­łam para­li­żu­jący strach, gdy poga­sły świa­tła. Na szczę­ście po kilku sekun­dach ponow­nie się zapa­liły. Zauwa­ży­łam, że ste­war­desy były zde­ner­wo­wane, co nie doda­wało mi otu­chy. Zamknę­łam oczy i modli­łam się w myślach, bądź co bądź nie chcia­łam teraz zgi­nąć, ale może to byłoby dobre wyj­ście? Nie musia­ła­bym mie­rzyć się z rze­czy­wi­sto­ścią.

„Nie możesz tak myśleć, Donell!” – zga­ni­łam samą sie­bie. „Nawa­rzy­łaś piwa, to teraz je wypi­jesz”. Wie­dzia­łam, że muszę znik­nąć i o wielu spra­wach zapo­mnieć.

Po kolej­nych tur­bu­len­cjach usły­sza­łam z gło­śni­ków głos pilota, który poin­for­mo­wał nas, że musimy awa­ryj­nie lądo­wać w Saint Louis. Chry­ste Panie, tylko nie to! Wie­dzia­łam, że jak tylko Erick się dowie, że wyszłam z hotelu, natych­miast zacznie mnie szu­kać. To nie byłoby dobre, musiał o mnie zapo­mnieć. Nie wie­dzia­łam, czy Filip powie mu, co się stało. Ja z pew­no­ścią nie byłam w sta­nie tego zro­bić. Zacho­wy­wa­łam się jak tchórz, ale mia­łam to gdzieś. Byłam mu winna wyja­śnie­nia, jed­nak nie mia­łam siły spoj­rzeć mu w oczy. Może kie­dyś się na to zdo­będę, ale na pewno nie teraz.

Tur­bu­len­cje stały coraz sil­niej­sze, byłam tak spa­ni­ko­wana, że ledwo oddy­cha­łam. Chyba ni­gdy się tak nie bałam jak w tej chwili. Kiedy samo­lot dotknął płyty lot­ni­ska, ode­tchnę­łam z ulgą. Ste­war­desa popro­siła nas, byśmy zostali na lot­ni­sku, a potem oznaj­miła, iż na bie­żąco będzie prze­ka­zy­wać wia­do­mo­ści o wzno­wie­niu lotu.

Sły­sząc to, wszy­scy pasa­że­ro­wie wyszli powoli do tunelu. Szłam w tłu­mie ludzi, w pół­mroku, nie mia­łam poję­cia, która była godzina, chyba dawno minęła pół­noc. Usie­dli­śmy w pocze­kalni, część osób udała się do restau­ra­cji, by coś zjeść. Wybra­łam naj­bar­dziej odosob­nione miej­sce i zer­k­nę­łam na wielki okrą­gły zegar, zawie­szony nad wej­ściem do hali odpraw. Poka­zy­wał pierw­szą w nocy.

Na lot­ni­sku nie było zbyt wielu pasa­że­rów. Nie mia­łam wąt­pli­wo­ści, że Erick zaczął mnie już szu­kać. Minęły cztery godziny, więc na pewno wró­cili już z kon­certu. Wie­dzia­łam, że może mnie z łatwo­ścią namie­rzyć, bo uży­wa­łam karty kre­dy­to­wej. Zaj­rza­łam do port­fela i prze­ko­na­łam się, że nie mam gotówki. Cho­lera! Obok mnie prze­szedł star­szy męż­czy­zna, zapy­ta­łam go o ban­ko­mat. Powie­dział, że znaj­duje się w hali odlo­tów. Uda­łam się więc tam i wycią­gnę­łam z konta tysiąc dola­rów, a potem pode­szłam do punktu infor­ma­cji.

– Dobry wie­czór, w czym mogę pomóc? – zapy­tał męż­czy­zna sto­jący za kon­tu­arem.

– Chcia­łam poin­for­mo­wać, że nie będę kon­ty­nu­owała lotu do Nowego Jorku, zatrzy­mam się tutaj.

Męż­czy­zna spoj­rzał na mnie zasko­czony, jed­nak o nic nie zapy­tał. Poda­łam mu prawo jazdy.

– Nie ma pani żad­nego bagażu?

– Nie – rzu­ci­łam szybko, a on zaczął mi się uważ­nie przy­glą­dać.

– Nie­stety, nie zwró­cimy pani pie­nię­dzy za lot – poin­for­mo­wał.

– To nie pro­blem. – Mach­nę­łam ręką, w tej chwili nie miało to dla mnie żad­nego zna­cze­nia. To tylko pie­nią­dze, które i tak co do centa zamie­rza­łam oddać ojcu. Na kon­cie mia­łam około miliona dola­rów, ale nie wie­dzia­łam, ile z tego do tej pory wyda­łam. Posta­no­wi­łam, że prze­ślę mu wszystko, co mam. Nie chcia­łam jego pie­nię­dzy, nie zasłu­gi­wa­łam ani na nie, ani na Ericka.

Po chwili męż­czy­zna poin­for­mo­wał mnie, że wszystko zała­twione. Zapy­ta­łam o postój tak­só­wek i wyszłam na zewnątrz. Wsia­dłam do jed­nego z aut. Kie­rowca, star­szy pan, odwró­cił się do mnie, uśmiech­nął uprzej­mie i zapy­tał z dziw­nym akcen­tem, któ­rego nie mogłam roz­po­znać:

– Dokąd jedziemy, dzie­cinko?

– Pro­szę zawieźć mnie do jakie­goś hotelu – popro­si­łam i spu­ści­łam nie­śmiało wzrok.

– Któ­re­go­kol­wiek? – spy­tał nieco zdzi­wiony.

– Tak, pro­szę pana – potwier­dzi­łam. Gdy ponow­nie na niego spoj­rza­łam, kątem oka zauwa­ży­łam, że obser­wo­wał mnie w lusterku.

O nic wię­cej nie pytał. Ruszył bez słowa i zawiózł mnie do hotelu w cen­trum mia­sta. Pła­cąc za kurs, nie zapo­mnia­łam o napiwku.

Hotel był bar­dzo nowo­cze­sny, Eric­kowi by się spodo­bał. Na tę myśl znowu zebrało mi się na płacz. Weszłam przez obro­towe drzwi do środka, wzbu­dza­jąc zain­te­re­so­wa­nie recep­cjo­nistki i boya. Zapewne rzadko mie­wali gości o tej porze.

– Dobry wie­czór, czym mogę słu­żyć? – zapy­tała uprzej­mie recep­cjo­nistka.

Odnio­słam wra­że­nie, że była nieco zasko­czona moją obec­no­ścią.

– Ile kosz­tuje u was pokój ze śnia­da­niem dla jed­nej osoby?

– Sto sześć­dzie­siąt dola­rów, a każda kolejna doba sto pięć­dzie­siąt, pro­szę pani – odpo­wie­działa recep­cjo­nistka.

– W takim razie popro­szę.

– Muszę panią zamel­do­wać. Czy ma pani jakiś doku­ment?

Poda­łam jej dowód.

– Pro­szę nie udzie­lać infor­ma­cji, jeśli ktoś będzie o mnie pytał – oznaj­mi­łam poważ­nie.

Sły­sząc moje słowa, recep­cjo­nistka unio­sła wzrok znad moni­tora i poki­wała głową. Odnio­słam wra­że­nie, że była nieco zasko­czona moją obec­no­ścią.

– Pokój trzy­sta cztery, panno Donell. Boy panią zapro­wa­dzi. Ma pani jakieś walizki? – Recep­cjo­nistka rozej­rzała się po holu.

– Nie, nie mam bagażu. Dzię­kuję – powie­dzia­łam i podą­ży­łam za chło­pa­kiem w stronę windy.

Wkrótce wje­cha­li­śmy na trze­cie pię­tro. Szłam za swoim prze­wod­ni­kiem dłu­gim kory­ta­rzem, któ­rego ściany wyło­żono maho­nio­wym drew­nem, a pod­łogę wyście­lono bor­do­wym dywa­nem. Moją uwagę zwró­ciły zawie­szone na ścia­nach repro­duk­cje obra­zów zna­nych mala­rzy, mię­dzy innymi Vin­centa van Gogha i Gustava Klimta. W końcu doszli­śmy do mojego pokoju. Prze­cią­gnę­łam kartę, drzwi się otwo­rzyły i weszłam do środka. W podzię­ko­wa­niu dałam chło­pa­kowi dwa­dzie­ścia dola­rów.

– Dzię­kuję, jeśli będzie pani cze­goś potrze­bo­wała, pro­szę dzwo­nić do recep­cji. – Uśmiech­nął się i odszedł.

Zapa­li­łam świa­tło. Moim oczom uka­zał się nie­duży pokój, wykła­dzina w kolo­rze butel­ko­wym ide­al­nie paso­wała do zasłon, pod oknem stała nie­wielka dwu­oso­bowa kanapa obita brą­zo­wym zamszem, w rogu dostrze­głam poje­dyn­cze łóżko i sto­lik nocny. Szafa na ubra­nia usy­tu­owana była zaraz obok drzwi, a po dru­giej stro­nie wisiało duże lustro. Ściany miały odcień cie­płego beżu. Obok łóżka zauwa­ży­łam drzwi do łazienki. Weszłam do środka i włą­czy­łam świa­tło. Narożna wanna, umy­walka i muszla klo­ze­towa – pro­sto i bez prze­py­chu. Ważne, że było czy­sto i świeżo.

Poło­ży­łam port­fel na sto­liku noc­nym, a potem pode­szłam do okna, które wycho­dziło na ulicę. Kilka minut wcze­śniej minęła druga, więc na zewnątrz pano­wała cisza, nie widzia­łam ani jed­nej osoby. Zasta­na­wia­łam się, która godzina była teraz w Las Vegas, a która w Nowym Jorku. Nie mia­łam poję­cia, w jakiej stre­fie cza­so­wej się znaj­do­wa­łam, kom­plet­nie się w tym nie orien­to­wa­łam.

Poło­ży­łam się na łóżku i zakry­łam głowę poduszką. W tym momen­cie nie mia­łam siły o niczym myśleć. Czu­łam przej­mu­jący ból w skro­niach, chyba dopa­dał mnie kac. Zaj­rza­łam do barku i zna­la­złam proszki prze­ciw­bó­lowe. Połknę­łam dwie tabletki, popi­ja­jąc wodą. Na widok małych bute­le­czek alko­holu wzdry­gnę­łam się ze wstrę­tem i z impe­tem zatrza­snę­łam barek. Potem wsu­nę­łam się pod koł­drę i wtu­li­łam głowę w poduszki.

Sta­ra­łam się nie myśleć o tym, co się stało. Z każdą chwilą mój oddech coraz bar­dziej się uspo­ka­jał i wkrótce udało mi się zasnąć.

Roz­dział 1

Rano nie­mi­ło­sier­nie bolała mnie głowa. Z tru­dem roz­chy­li­łam powieki, przez kilka minut moje oczy nie mogły przy­zwy­czaić się do pro­mieni sło­necz­nych wpa­da­ją­cych przez okno. Wyda­łam z sie­bie pomruk nie­za­do­wo­le­nia i zakry­łam głowę koł­drą.

„Gdzie ja jestem?” – zapy­ta­łam samą sie­bie, a potem powoli przy­po­mnia­łam sobie wczo­raj­szy dzień i feralny wie­czór.

Nagle dozna­łam olśnie­nia: byłam w Saint Louis! Nie mia­łam komórki, więc nie wie­dzia­łam, czy ktoś w ogóle zda­wał sobie sprawę z tego, gdzie się zna­la­złam. Erick na pewno mnie szu­kał. Wie­dział, że wsia­dłam do samo­lotu do Nowego Jorku i że wylą­do­wa­li­śmy awa­ryj­nie wła­śnie tutaj. Praw­do­po­dob­nie usta­lił też, że zre­zy­gno­wa­łam z dal­szego lotu.

Na tę myśl zerwa­łam się z łóżka i chwy­ci­łam tele­fon sto­jący obok mnie na sto­liku noc­nym. Wykrę­ci­łam numer do rodzi­ców, musia­łam ich powia­do­mić, gdzie jestem; cho­ciaż oni musieli wie­dzieć, że nic mi się nie stało. Roz­mowa nie trwała długo, na szczę­ście tata nie był docie­kliwy. Powie­dzia­łam, by się nie mar­twili, i obie­ca­łam, że ode­zwę się nie­długo. Na koniec jesz­cze raz powtó­rzy­łam, że jestem cała i zdrowa. Przez cały czas powstrzy­my­wa­łam łzy. Tato pytał o powód mojej decy­zji, a ponie­waż domy­ślał się, że pła­czę, tym bar­dziej zaczął się nie­po­koić. Nie mogłam prze­cież powie­dzieć mu prawdy, więc poin­for­mo­wa­łam go tylko, że musia­łam wyje­chać, i tyle. Nie dopy­ty­wał już wię­cej, dobrze mnie znał i wie­dział, że tego nie lubię. Byłam prze­ko­nana, że i tak będzie się teraz zamar­twiał. Nie­spo­dzie­wa­nie, nie zda­jąc sobie sprawy z tego, jakie to wywrze na mnie wra­że­nie, powie­dział, że dzwo­nił do nich Erick z pyta­niem, czy nie wie­dzą, gdzie jestem. Po jego tele­fonie pró­bo­wali się ze mną skon­tak­to­wać, ale bez skutku, bo prze­cież nie wzię­łam komórki. Najbar­dziej prze­ko­nu­ją­cym tonem, na jaki było mnie stać, odpar­łam, że nie cho­dzi o nic poważ­nego. Zapew­nia­łam, że nic mi nie jest, i szybko skoń­czy­łam roz­mowę.

Potem wzię­łam szybki prysz­nic i zje­cha­łam na dół na śnia­da­nie. Mój żołą­dek na­dal był ści­śnięty od nie­ustan­nego stresu, więc prze­łknę­łam tylko kilka kęsów bagietki z dże­mem i upi­łam łyk her­baty. Potrze­bo­wa­łam świe­żych ubrań, a przede wszyst­kim bie­li­zny. Zapy­ta­łam w recep­cji o jakiś sklep i dowie­dzia­łam się, że nie­da­leko hotelu znaj­duje się cen­trum han­dlowe; recep­cjo­ni­sta twier­dził, że tam powin­nam zna­leźć wszystko, czego potrze­buję. Była godzina dzie­siąta rano, więc sklepy powinny już być otwarte.

Fak­tycz­nie, po kwa­dran­sie doszłam do dużego cen­trum, gdzie szybko kupi­łam kilka kom­ple­tów bie­li­zny, T-shirty, dwie pary jean­sów oraz małą walizkę. Zapła­ci­łam gotówką i wró­ci­łam do hotelu, by odświe­żyć się i prze­brać w czy­ste ubra­nia. Póź­niej wymel­do­wa­łam się, a następ­nie popro­si­łam o tak­sówkę na lot­ni­sko. W cen­trum han­dlo­wym wybra­łam kolejny tysiąc dola­rów z ban­ko­matu, na razie powinno mi tyle wystar­czyć. Nie mogłam pła­cić kartą, by nie zosta­wiać śla­dów.

– Chce pani lecieć do Lon­dynu? – zapy­tała kobieta sprze­da­jąca bilety.

– Tak, ale mam przy sobie tylko dowód oso­bi­sty, nie wzię­łam pasz­portu.

– To nie pro­blem, na tere­nie Europy pasz­port nie jest wyma­gany. – Uśmiech­nęła się uprzej­mie i zaczęła wpi­sy­wać coś do kom­pu­tera. – Z Saint Louis nie mamy bez­po­śred­niego połą­cze­nia, panno Donell, prze­siadka jest w Nowym Jorku albo w Fila­del­fii.

– Który lot jest wcze­śniej? – zapy­ta­łam.

– Z prze­siadką w Fila­del­fii, wylot dziś o pięt­na­stej pięć­dzie­siąt.

– W takim razie popro­szę bilet.

– Zostały tylko miej­sca w kla­sie eko­no­micz­nej – powie­działa kobieta prze­pra­sza­ją­cym tonem.

– Nic nie szko­dzi. – Uśmiech­nę­łam się lekko i po chwili trzy­ma­łam w ręku bilet do Lon­dynu.

Nie mia­łam poję­cia, co będę tam robiła, po pro­stu to miej­sce jako pierw­sze przy­szło mi do głowy. Zawsze chcia­łam tam pole­cieć, co prawda nie w takich oko­licz­no­ściach, ale cóż. Tam mnie nie znajdą, przy­naj­mniej w naj­bliż­szym cza­sie. Erick chyba nie miał aż takich zna­jo­mo­ści, by namie­rzyć mnie poza Sta­nami.

Usia­dłam w hali odlo­tów, zostały mi jesz­cze dwie godziny ocze­ki­wa­nia.

Kilka minut przed odlo­tem pod­szedł do mnie pra­cow­nik lot­ni­ska i popro­sił, bym z nim poszła. Jego prośba nieco mnie zdzi­wiła, wsta­łam jed­nak i podą­ży­łam za nim. Wkrótce weszli­śmy do gabi­netu dyrek­tora lot­ni­ska. Za biur­kiem sie­dział męż­czy­zna koło czter­dziestki, spoj­rzał na mnie uważ­nie.

– Pro­szę usiąść, panno Donell. – Uśmiech­nął się życz­li­wie i wska­zał krze­sło sto­jące obok biurka.

Usia­dłam i nieco prze­ra­żona zasta­na­wia­łam się, o co cho­dzi.

– Dla­czego chce pan ze mną roz­ma­wiać? Jest jakiś pro­blem z moim bile­tem? – zapy­ta­łam, z tru­dem opa­no­wu­jąc emo­cje.

– Pan Erick Evans dzwo­nił do nas i pro­sił, by zatrzy­mać panią na lot­ni­sku. Nie wiem, o co cho­dzi, ale dał nam do zro­zu­mie­nia, że mamy zro­bić wszystko, by nie pozwo­lić pani wyle­cieć z kraju.

Z wra­że­nia aż otwar­łam usta.

– Pan Evans chciałby z panią poroz­ma­wiać… – Męż­czy­zna podał mi słu­chawkę tele­fonu i wstał od biurka. – Będę za drzwiami – oznaj­mił, po czym opu­ścił swój gabi­net.

Byłam kom­plet­nie zszo­ko­wana, błęd­nym wzro­kiem wpa­try­wa­łam się w słu­chawkę. Tak bar­dzo pra­gnę­łam usły­szeć jego głos… Waha­łam się chwilę, w końcu jed­nak powie­dzia­łam cicho:

– Halo. – Głos mi drżał, a serce waliło jak sza­lone.

– Aż tak mnie nie­na­wi­dzisz, że musia­łaś uciec? – Głos miał smutny.

Zasło­ni­łam dło­nią usta, by nie wybuch­nąć pła­czem, do oczu napły­wały mi łzy.

– Tak będzie lepiej, lepiej dla cie­bie. – Żołą­dek mi się zaci­snął, naj­wi­docz­niej Filip nie wyja­wił mu prawdy.

– Kto tak uważa? – Ton miał spo­kojny, choć byłam pewna, że tak jak ja z tru­dem pano­wał nad emo­cjami.

– Nie mogę teraz roz­ma­wiać, Ericku – powie­dzia­łam sta­now­czo i zaci­snę­łam powieki.

– Kurwa, Megan! Czy naprawdę jestem aż taki okropny, że posta­no­wi­łaś uciec bez słowa?! Dla­czego? Wyja­śnij mi. Co takiego się stało? To przez tę głu­pią kłót­nię przy obie­dzie? Masz do mnie żal, że powie­dzia­łem, że nie możesz pić, póki nie zjesz?

Z jesz­cze więk­szą mocą dotarło do mnie, co zro­bi­łam.

– Muszę koń­czyć – powie­dzia­łam. Mój ton był bez­na­miętny, oschły. Wie­dzia­łam, że ta roz­mowa do niczego nie pro­wa­dzi, rani nas oboje. Zde­cy­do­wa­łam więc się roz­łą­czyć.

– Zawszę będę na cie­bie cze­kał. Kocham cię i nic tego nie zmieni! – krzy­czał do słu­chawki Erick, a ja, sły­sząc te słowa, wybuch­nę­łam pła­czem. – Cze­kaj tam na mnie, nie wyla­tuj, bła­gam! – pro­sił. – Przy­lecę za kilka godzin, tylko bła­gam, nie wyla­tuj! – powta­rzał.

Mia­łam roz­darte serce. Nie mogłam dłu­żej tego słu­chać.

– Żegnaj, Ericku… – szep­nę­łam do słu­chawki i się roz­łą­czy­łam.

Wybie­głam szybko z gabi­netu dyrek­tora. Dostrze­głam go sto­ją­cego nie­opo­dal, obej­rzał się za mną, lecz nic nie mówił.

„Polecę do Lon­dynu, nikt mnie nie powstrzyma” – prze­ko­ny­wa­łam samą sie­bie w myślach.

Gdy nade­szła chwila odlotu, zaję­łam miej­sce w fotelu i wyglą­da­łam przez okno. W kla­sie eko­no­micz­nej pano­wał spory tłok, sie­dzia­łam obok hała­śli­wej rodzinki z dziećmi. Śmiali się i żar­to­wali, jed­nak nie zwra­ca­łam na nich uwagi. Zasta­na­wia­łam się, co zro­bić ze swoim życiem. Spie­przy­łam je naj­bar­dziej, jak to tylko moż­liwe, i nie mogłam cof­nąć czasu.

Wykoń­czona zasnę­łam.

Roz­dział 2

Obudziła mnie ste­war­desa, pro­sząc o zapię­cie pasów. Poin­for­mo­wała, że zaraz będziemy lądo­wać. Zdzi­wiona, że tak długo spa­łam, wyj­rza­łam przez okno. W dole dostrze­głam maleń­kie jesz­cze, ale coraz bar­dziej wyraźne zarysy budyn­ków. Fak­tycz­nie, nie­ba­wem mie­li­śmy lądo­wać w Lon­dy­nie. Cho­lera, naprawdę tu byłam!

Zapię­łam pas i popra­wi­łam się na fotelu. Samo­lot wylą­do­wał po około pięt­na­stu minu­tach. Wraz z innymi pasa­że­rami uda­łam się po odbiór bagażu. Chwy­ci­łam swoją walizkę i wyszłam na postój tak­só­wek. Już po chwili prze­ko­na­łam się, że akcent Angli­ków jest naprawdę dziwny, cza­sami ciężko mi było ich zro­zu­mieć, ale uzna­łam, że jakoś się przy­zwy­czaję. W kio­sku kupi­łam gazetę z ogło­sze­niami i usia­dłam na ławce, tuż obok postoju. Przy­po­mnia­łam sobie, że muszę wymie­nić dolary na funty. Poszłam więc do kan­toru, który znaj­do­wał się w budynku lot­ni­ska. Wymie­ni­łam wszystko, co mia­łam, i wró­ci­łam na ławkę. Musia­łam wyna­jąć jakieś miesz­ka­nie, potrze­bo­wa­łam też pracy. To było jakieś sza­leń­stwo!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki