Siostry z Titanica - Anna Lee Huber - ebook + audiobook
BESTSELLER

Siostry z Titanica ebook i audiobook

Anna Lee Huber

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Opowieść oparta na prawdziwej historii trzech sióstr Fortune, które wyruszyły w życiową podróż na pokładzie legendarnego RMS Titanic!

Kwiecień 1912 roku. Siostry Fortune wchodzą na pokład największego i najbardziej luksusowego liniowca, jaki kiedykolwiek zbudowano. Alice targają złe przeczucia, po tym jak wróżka ostrzegała ją przed podróżowaniem. Flora, która wkrótce ma poślubić zamożnego bankiera mierzy się z nowymi uczuciami: jej myśli zajmuje inny czarujący mężczyzna. Najmłodsza siostra – Mabel – w sekrecie przed rodziną zgłębia idee prawa wyborczego i możliwości przeprowadzania politycznych reform – nawet jeśli miałoby to doprowadzić do rozłamu w rodzinie.

Barwna, zaskakująca, pełna emocji powieść o tęsknocie za niezależnością i miłością. Opowieść o chwilach, które nieodwołalnie zmieniają nawet najlepiej ułożone plany.

Jak dziewiczy rejs odmieni ich życie w głęboki i nieoczekiwany sposób?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 536

Rok wydania: 2024

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 55 min

Rok wydania: 2024

Lektor: Klaudia Bełcik

Oceny
4,3 (77 ocen)
42
23
7
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ms_yenes
(edytowany)

Z braku laku…

Przebrnęłam przez 100 stron. Niestety, jest nudno oraz przewidywalnie, i to nie dlatego, że wiemy jak kończy się podróż Titanica. W dodatku wprowadzenie adoratora jednej z sióstr i opisy ich rozmów nie były najwyższych lotów i sprawiały, że przewracałam oczami, aż w końcu stwierdziłam, że to jednak lektura nie dla mnie.
20
Halinahala

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.
00
Mieloneczka

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna, bardzo dobrze napisana. Mimo, że główna historia jest inspirowana prawdziwymi życiorysami i odbiega od faktów to każdy kto interesuje się tematyką dostrzeże ogrom pracy jaki autorka wykonała, żeby przenieść nas na pokład legendarnego statku. Oprócz wielu bardzo ciekawych informacji o tym jak wyglądał rejs można poczuć atmosferę i przeżyć horror wydarzeń oczami bohaterów minionej epoki.
00
kdmybooknow

Nie oderwiesz się od lektury

Zapraszam Was na fascynującą wyprawę w czasie – do kwietnia 1912 roku, kiedy siostry Fortune wkraczają na pokład legendarnego RMS Titanica. To historia oparta na faktach, a jednocześnie wzbogacona literacką fikcją, która przenosi nas w wir ich niezwykłych losów. Choć początek książki nieco się dłużył, z czasem przekonałam się, że każdy szczegół miał swoje znaczenie. A kiedy siostry wkroczyły na pokład... historia nabrała tempa! Alice, Flora i Mabel to bohaterki, które są pełne kontrastów i marzeń. Każda z nich nosi w sercu i umyśle inny zestaw pragnień, nadziei i wątpliwości, które w czasie tej podróży wzmacniają się i nabierają nowego wymiaru. Alice z niepokojem podchodzi do tej podróży, ponieważ usłyszała złą wróżbę. Flora, będąca u progu ślubu z bankierem, zmaga się z uczuciami, które rozbudza w niej poznany na liniowcu mężczyzna. Mabel, najmłodsza z sióstr angażuje się w kwestie społeczne i w tajemnicy przed rodziną zgłębia swoje zainteresowanie prawami wyborczymi i ideami polityc...
00
helutek7

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam bardzo!
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału:SI­STERS OF FOR­TUNE
Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Tłu­ma­cze­nieAgnieszka Ka­lus
Ko­rektaJo­anna Rod­kie­wicz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Co­py­ri­ght © 2024 by Anna Ay­cock First pu­bli­shed by Ken­sing­ton Pu­bli­shing Corp. All Ri­ghts re­se­rved
Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2024 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o.
Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2024 Agnieszka Ka­lus
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w In­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83296-49-4
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mo­jej ku­zynce Jac­kie.Dzię­kuję, że je­steś wspie­ra­jącą, wiernąi nie­sa­mo­witą przy­ja­ciółką.

WY­STĘ­PUJĄ:

Ro­dzina For­tune’ów z Win­ni­peg w Ka­na­dzie

Mark For­tune – 64-letni mi­lio­ner za­wdzię­cza­jący wszystko wła­snej pracy.

Mary – 60 lat. Matka szóstki dzieci.

Flora – 28 lat. Za­rę­czona z Craw­for­dem Camp­bel­lem, ban­kie­rem.

Alice – 24 lata. Za­rę­czona z Hol­de­nem Al­le­nem, agen­tem ubez­pie­cze­nio­wym.

Ma­bel – 23 lata. Zwią­zana z Har­ri­so­nem Dri­scol­lem, mu­zy­kiem z Min­ne­soty.

Char­lie – 19 lat.

Ro­bert – 34 lata. Żo­naty z Almą. Mieszka w Van­co­uver.

Clara – 30 lat. Żona Her­berta Hut­tona.

Chess Kin­sey – od­no­szący suk­cesy te­ni­si­sta i praw­nik z No­wego Jorku.

Wil­liam Slo­per – miły młody czło­wiek z Con­nec­ti­cut, któ­rego pań­stwo For­tune’owie po­znali pod­czas po­dróży do Eu­ropy.

Trzej Musz­kie­te­ro­wie – sym­pa­tyczni ka­wa­le­ro­wie po­dró­żu­jący z pań­stwem For­tune’ami z Win­ni­peg

Thom­son Be­at­tie – przy­ja­ciel Flory.

Tho­mas McCaf­fry – po­cho­dzi z Ir­lan­dii.

John Hugo Ross – za­padł na dy­zen­te­rię w Egip­cie.

Tho­mas An­drews – bu­dow­ni­czy stat­ków i in­ży­nier, który za­pro­jek­to­wał Ti­ta­nica.

J. Bruce Ismay – dy­rek­tor za­rzą­dza­jący White Star Line.

Ofi­ce­ro­wie i za­łoga Ti­ta­nica

Ka­pi­tan E. J. Smith.

Pierw­szy ofi­cer Wil­liam Mur­doch – Szkot.

Drugi ofi­cer Char­les H. Li­gh­tol­ler – „Li­ghts”.

Piąty ofi­cer Ha­rold G. Lowe – Wa­lij­czyk.

Dok­tor Wil­liam O’Lo­ugh­lin – chi­rurg po­kła­dowy.

Ste­ward Ryan.

Ste­war­desa Ben­net.

Ste­war­desa Mary Sloan.

Puł­kow­nik Ar­chi­bald Gra­cie – uprzejmy au­tor książki o woj­nie se­ce­syj­nej.

Pan i pani Strau­so­wie – były kon­gres­men i współ­wła­ści­ciel domu to­wa­ro­wego Macy’s i jego żona.

Ja­cques i May Fu­trelle’owie – au­tor po­pu­lar­nych hi­sto­ry­jek kry­mi­nal­nych o „ma­szy­nie my­ślą­cej” i jego żona – rów­nież pi­sarka.

Char­lotte Drake Car­deza – za­można wdowa, za­re­zer­wo­wała je­den z luk­su­so­wych apar­ta­men­tów.

Tho­mas Car­deza – 36-letni syn Char­lotte.

Puł­kow­nik John Ja­cob „Jack” Astor i Ma­de­la­ine Astor – naj­bo­gat­szy czło­wiek na Ti­ta­nicu i jego druga żona.

Karl Behr – gwiazda te­nisa, po­dró­żuje do Eu­ropy za panną He­len New­som, którą za­mie­rza po­ślu­bić.

Sir Co­smo Duff-Gor­don – szkocki ba­ro­net i spor­to­wiec.

Lady Duff-Gor­don – pro­jek­tantka mody Lu­cile.

He­len Chur­chill Can­dee – pi­sarka, pro­jek­tantka wnętrz i su­fra­żystka.

Mar­ga­ret Brown – lwica sa­lo­nowa i fi­lan­tropka z De­nver.

He­len New­som – 19-let­nia przy­ja­ciółka sio­stry Karla Behra.

Pań­stwo Bec­kwi­tho­wie – matka i oj­czym He­len.

Pań­stwo Ry­er­so­no­wie i ich dzieci – po­dró­żują do domu po tra­gicz­nej śmierci naj­star­szego syna.

Pań­stwo Thay­ero­wie – J. B. Thayer (wi­ce­pre­zes Pen­n­sy­lva­nia Ra­il­road Com­pany), żona Ma­rian, 17-letni syn Jack.

Qu­igg Ba­xter – były ho­ke­ista z Mont­re­alu to­wa­rzy­szący matce i sio­strze w dro­dze z Eu­ropy do domu i w ta­jem­nicy wio­zący swoją ko­chankę, Ber­the Mayné, żeby się z nią oże­nić.

Pani Héléne Ba­xter – za­można wdowa z Mont­re­alu.

Zette Ba­xter Do­uglas – sio­stra Qu­igga.

Pań­stwo Hay­so­wie – pan Char­les Me­lville, pre­zes Ka­na­dyj­skich Pań­stwo­wych Li­nii Ko­le­jo­wych, i jego żona Clara Jen­nings.

Orian i Thorn­ton Da­vid­so­no­wie – córka pań­stwa Hay­sów i jej mąż.

Fran­cis Browne – fo­to­graf ama­tor, który po­dró­żo­wał Ti­ta­ni­kiem z So­uthamp­ton do Qu­een­stown.

Pod­puł­kow­nik Ar­thur Peu­chen – pre­zes Stan­dard Che­mi­cal Com­pany i ofi­cer w Qu­een’s Own Ri­fles, z To­ronto.

Dok­tor Alice Le­ader – le­karka pro­wa­dząca pry­watną prak­tykę w No­wym Jorku.

Pani Mar­ga­ret Swift – przy­ja­ciółka dok­tor Le­ader. Ukoń­czyła prawo.

Ma­rie Young – to­wa­rzyszka pani White. Kie­dyś uczyła mu­zyki dzieci Ro­ose­velta.

Ella White – za­można wdowa po­dró­żu­jąca z panną Young.

Pań­stwo Al­li­so­no­wie z ro­dziną – młody mi­lio­ner Hud­son; jego żona Bes­sie; 2-let­nia córka Lor­ra­ine; 11-mie­się­czyny syn Tre­vor.

Alice Che­aver – nowa nia­nia Tre­vora.

Henry B. i René „Harry” Har­ris – dy­rek­to­rzy te­atru i pro­du­cenci z No­wego Jorku.

Hugh Wo­ol­ner – an­giel­ski przed­się­biorca. Ad­o­ra­tor pani Can­dee.

Harry Wi­de­ner – bi­blio­fil i przed­się­biorca. Syn Geo­rge’a i Ele­anor Wi­de­ne­rów.

Dok­tor Wa­shing­ton Do­dge – le­karz i ban­kier z San Fran­ci­sco.

Harry Mar­kland Mol­son – naj­bo­gat­szy Ka­na­dyj­czyk na po­kła­dzie Ti­ta­nica. Prze­żył dwie ka­ta­strofy mor­skie.

Do­ro­thy Gib­son – mo­delka i gwiazda fil­mowa.

Mi­chael i Ed­mond Na­vra­ti­lo­wie – dwóch chłop­ców po­dró­żu­ją­cych z oj­cem pod przy­bra­nym na­zwi­skiem Hof­f­man.

Ne­shan Krec­ko­wian – Ar­meń­czyk imi­gru­jący do Ka­nady, po­dró­żuje trze­cią klasą.

PRO­LOG

12 lu­tego 1912 rokuKair, Egipt

Alice For­tune była urze­czona. Ro­biła, co w jej mocy, żeby się na­sy­cić tym, co ją ota­czało, od po­kry­tych bujną zie­le­nią ga­łęzi ni­sko­pien­nych palm w ka­mien­nych do­ni­cach sto­ją­cych po obu stro­nach sze­ro­kich scho­dów, po­przez ka­felki na pod­ło­dze ta­rasu w ja­skra­wych od­cie­niach nie­bie­skiego, zie­leni i po­ma­rań­czu, aż po lekki wie­trzyk prze­sy­cony za­pa­chami ja­śminu i fig po­ru­sza­jący ko­smy­kami jej wło­sów, które wy­swo­bo­dziły się ze spi­nek i ła­sko­tały ją po karku.

To uczu­cie było dla niej nowe. To pra­gnie­nie, żeby zo­ba­czyć, po­zna­wać i do­świad­czyć wszyst­kiego wo­kół. Ni­gdy nie od­da­liła się od domu da­lej niż do To­ronto, więc jej ape­tyt na eks­plo­ra­cję był nie­na­sy­cony.

Nie­stety jej matka chciała od­po­cząć od upału, a reszta ro­dziny po­sta­no­wiła do­łą­czyć do niej. Alice była jed­nak zbyt pod­eks­cy­to­wana, żeby się po­ło­żyć. Nie, kiedy wciąż miała tak wiele do od­kry­cia. Co prawda nie mo­gła opu­ścić ho­telu, ale gdy w przy­po­mi­na­ją­cym świą­ty­nię holu zja­wił się przy­ja­ciel ro­dziny i współ­to­wa­rzysz po­dróży po­wra­ca­jący z po­ran­nej prze­chadzki, skwa­pli­wie sko­rzy­stała z moż­li­wo­ści wy­mi­ga­nia się od po­kut­nego wy­glą­da­nia przez okno, pod­czas gdy jej sio­stry za­ży­wały drzemki.

W taki wła­śnie spo­sób zna­la­zła się na we­ran­dzie ho­telu She­phe­ard’s w sercu Ka­iru, gdzie po­pi­jała her­batę z przy­stoj­nym, ja­sno­wło­sym Wil­lia­mem Slo­pe­rem z Con­nec­ti­cut. Uśmiech­nął się do niej po­błaż­li­wie, gdy unio­sła szklankę z zimną her­batą hi­bi­sku­sową i spoj­rzała na niego, chyba po raz pierw­szy, od­kąd usie­dli przy rat­ta­no­wym sto­liku. Inny męż­czy­zna mógłby się po­czuć ura­żony bra­kiem jej uwagi, ale nie Wil­liam. Był nie­po­praw­nym flir­cia­rzem, cho­ciaż zu­peł­nie nie­szko­dli­wym, poza tym za­cho­wy­wał po­godę du­cha i nie brał tego zbyt po­waż­nie. Ro­ze­śmiała się, a jej śmiech roz­brzmiał wy­raź­nie na tle ści­szo­nych, kul­tu­ral­nych gło­sów oraz ło­skotu wóz­ków i sa­mo­cho­dów ja­dą­cych ulicą.

– Nie wy­obra­żam so­bie, aby mo­gła pani wy­pić her­batę na ta­ra­sie swo­jego domu w Win­ni­peg o tej po­rze roku – za­uwa­żył.

– Do­bry Boże, nie – zgo­dziła się. – No chyba że chcia­ła­bym za­mar­z­nąć na kość w ciągu kilku se­kund. Mu­szę jed­nak przy­znać, że Win­ni­peg zimą ma także swoje za­lety. – Po­czuła się zo­bo­wią­zana do wy­ra­że­nia lo­jal­no­ści w sto­sunku do swo­jego miej­sca za­miesz­ka­nia, cho­ciaż w tej chwili nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć żad­nej z jego za­let.

Slo­per mruk­nął coś pod no­sem i ski­nął głową.

– Do­my­ślam się, że nie po­trze­bu­je­cie tam lo­dó­wek.

Uśmiech­nęła się.

– Wy­daje mi się, że w Con­nec­ti­cut nie jest o wiele cie­plej.

– Dla­tego też je­stem tu­taj, a nie tam.

Upiła łyk her­baty. Było w niej dość cu­kru, by po­czuć smak hi­bi­skusa, ale za mało, by stłu­mić jego cierp­kość.

– Są­dzi­łam, że jest pan po­szu­ki­wa­czem przy­gód.

– Tak, ale za­wsze naj­le­piej wy­ru­szać na pod­bój świata zimą. – Ja­sno­nie­bie­skie oczy Wil­liama za­lśniły pod ron­dem ka­pe­lu­sza pa­nama. – I wra­cać do No­wej An­glii, w chwili gdy żon­kile za­po­wia­dają na­dej­ście wio­sny.

Alice nie była w sta­nie zbić tego ar­gu­mentu, po­nie­waż naj­wy­raź­niej jej oj­ciec, Mark For­tune, miał to samo na my­śli, kiedy za­sko­czył całą ro­dzinę tą wy­cieczką, grand tour po Eu­ro­pie i kra­jach śród­ziem­no­mor­skich. Po­zor­nie po­wo­dem była na­groda dla młod­szego brata z oka­zji ukoń­cze­nia szkoły, ale wszy­scy zo­stali za­pro­szeni do uczest­nic­twa. Na­mó­wie­nie czworga naj­młod­szych dzieci For­tune, by do­łą­czyły do ta­kiej eks­tra­wa­ganc­kiej po­dróży, nie było trudne. Na­wet Flora, star­sza o cztery lata sio­stra Alice, z chę­cią prze­ło­żyła swój wio­senny ślub, żeby z nimi wy­je­chać i słu­żyć jako przy­zwo­itka trójce młod­szego ro­dzeń­stwa. Ale oczy­wi­ście Flora już była taka obo­wiąz­kowa. Za­wsze zga­dzała się na wszystko, co wy­my­ślili ro­dzice.

Pań­stwo For­tune’owie wsie­dli do po­ciągu w Win­ni­peg za­raz po roz­po­czę­ciu no­wego roku i po­pły­nęli z No­wego Jorku do Trie­stu na statku Fran­co­nia ob­słu­gi­wa­nym przez Cu­nard. Tam wła­śnie po­znali Wil­liama Slo­pera, a także kil­ku­na­stu in­nych Ka­na­dyj­czy­ków wy­ru­sza­ją­cych na wa­ka­cje. Nie­któ­rzy z nich mieli po­dą­żać tą samą trasą co miesz­kańcy Win­ni­peg: przez Wło­chy do Egiptu, gdzie za­trzy­mali się w ka­ir­skim ho­telu She­phe­ard’s. Wszy­scy, któ­rzy się li­czyli, za­trzy­my­wali się w She­phe­ard’s, kiedy byli w Ka­irze, a przy­naj­mniej sto­ło­wali się w jego zna­ko­mi­tej re­stau­ra­cji.

– Kiedy wy­jeż­dża­cie? – za­py­tał Wil­liam.

Alice wie­działa, że ma na my­śli wy­cieczkę ło­dzią w górę Nilu do Luk­soru i Teb, po­nie­waż przez ostat­nie pół go­dziny mó­wiła o świą­ty­niach i pi­ra­mi­dach.

– Za kilka dni.

Od­wró­ciła się i omio­tła wzro­kiem in­nych go­ści za­sia­da­ją­cych przy sto­li­kach na ta­ra­sie po obu stro­nach głów­nego wej­ścia do ho­telu. Więk­szość z nich zgro­ma­dziła się pod mar­kizą chro­niącą przed sil­nymi pro­mie­niami słońca, ale dwie pa­nie w suk­niach z cien­kiego ma­te­riału za­sia­dły pod ga­łę­ziami ni­sko­pien­nej palmy na we­ran­dzie, czę­ściowo w cie­niu, czę­ściowo w prze­fil­tro­wa­nym przez ga­łę­zie słońcu.

– Dzi­siaj po po­łu­dniu uda­jemy się do Mu­zeum Egip­skich Sta­ro­żyt­no­ści. Mo­żesz pan do nas do­łą­czyć.

– Być może tak zro­bię – po­wie­dział.

Z ho­telu wy­ło­nili się go­ście; naj­pierw się za­trzy­my­wali, aby przy­zwy­czaić wzrok do ja­snego świa­tła sło­necz­nego. Na­wet cień na ta­ra­sie nie po­ma­gał, gdy wy­cho­dziło się z za­cie­nio­nego, ele­ganc­kiego wnę­trza z ala­ba­stro­wymi ko­lum­nami zwień­czo­nymi lo­to­so­wymi ka­pi­te­lami, peł­nego mar­mu­ro­wych i he­ba­no­wych ele­men­tów wy­po­sa­że­nia. Ele­gancko ubrana para za­mru­gała kil­ka­krot­nie, po czym ru­szyła po wy­ka­fel­ko­wa­nej pod­ło­dze, a na­stęp­nie ze­szła po scho­dach na ulicę, gdzie cze­kał na nich sa­mo­chód.

Wil­liam po­now­nie wspo­mniał o upal­nej po­go­dzie, ale Alice słu­chała go tylko jed­nym uchem, po­nie­waż za­in­te­re­so­wał ją nie­wielki męż­czy­zna w brą­zo­wym fe­zie, który sta­nął po dru­giej stro­nie ba­lu­strady i roz­ma­wiał z ele­gancką parą. Co­kol­wiek im mó­wił, wy­twor­nie ubrany męż­czy­zna nie chciał go słu­chać, po­nie­waż od­wró­cił się od niego i po­mógł ko­bie­cie wsiąść do po­jazdu.

Na­gle uwagę Alice przy­cią­gnął klak­son prze­jeż­dża­ją­cej cię­ża­rówki, od­wró­ciła się i przy­glą­dała cią­gnio­nemu przez osiołka wóz­kowi, któ­rego woź­nica pod­niósł rękę i krzyk­nął coś w od­po­wie­dzi. Kiedy spoj­rzała po­now­nie, od­kryła, że ni­ski męż­czy­zna pa­trzy na nią. Na jego ustach po­ja­wił się lekki uśmiech, gdy prze­ło­żył rękę przez me­ta­lową ba­rierkę, by wy­ko­nać w jej stronę przy­zy­wa­jący gest. Z po­czątku się za­sta­na­wiała, czy to nie ko­lejny uliczny sprze­dawca, który za­chwala swoje to­wary prze­chod­niom, ale on ni­czego nie trzy­mał w rę­kach. Poza tym taki han­dlarz nie mógłby ofe­ro­wać swo­ich to­wa­rów tak bli­sko ho­telu.

– Czego on, pana zda­niem, chce? – za­py­tała mi­mo­cho­dem.

Wil­liam spoj­rzał w tym sa­mym kie­runku, a męż­czy­zna po­now­nie wy­ko­nał przy­zy­wa­jący gest.

– No cóż, praw­do­po­dob­nie chce pani po­wró­żyć. Wró­żył już ktoś pa­nience?

– Nie. Ale... – Nie była pewna, czy matka i oj­ciec by się na to zgo­dzili, po­dob­nie jak jej star­sza sio­stra Flora, ale w końcu wy­je­chali w tę po­dróż, żeby do­świad­czać in­nych kul­tur i kon­ty­nen­tów. – Och... To chyba nic złego?

– A za­tem go przy­pro­wa­dzę – od­parł Wil­liam z uśmie­chem.

Alice wy­gła­dziła dłońmi spód­nicę w ko­lo­rze bła­watka, roz­pro­sto­wu­jąc za­gię­cia i uwa­ża­jąc, żeby nie prze­su­nąć rę­ka­wi­czek, które zło­żyła na po­dołku, po czym po­pra­wiła słom­kowy ka­pe­lusz z sze­ro­kim ron­dem, bo na­gle po­czuła się rów­nie zde­ner­wo­wana, jak pod­eks­cy­to­wana.

Ciemną skórę egip­skiego ja­sno­wi­dza prze­ci­nały zmarszczki, a jego szaty były za­ku­rzone, ale oczy lśniły cie­płem i ser­decz­no­ścią. Ukło­nił się grzecz­nie, po czym prze­mó­wił me­lo­dyj­nym gło­sem z sil­nym ak­cen­tem.

– Czy pa­nienka chcia­łaby, że­bym wy­czy­tał jej przy­szłość z dłoni?

Po­dała mu rękę, pa­trząc z za­in­te­re­so­wa­niem, jak ją od­wraca i przy­gląda się wnę­trzu dłoni, prze­su­wa­jąc krót­kimi pal­cami po li­niach. Wil­liam po­pra­wił szarą lnianą ma­ry­narkę i usiadł na swoim krze­śle, pusz­cza­jąc do niej oko.

– Grozi ci nie­bez­pie­czeń­stwo za każ­dym ra­zem, gdy po­dró­żu­jesz po mo­rzu.

Alice po­now­nie spoj­rzała na wróż­bitę i za­uwa­żyła, że do­bry hu­mor męż­czy­zny się ulot­nił.

– Wi­dzę, jak dry­fu­jesz po oce­anie na otwar­tej ło­dzi – cią­gnął, jakby prze­ma­wiał do niej z du­żej od­le­gło­ści. – Stra­cisz wszystko oprócz ży­cia. Zo­sta­niesz oca­lona, ale inni będą zgu­bieni.

Ci­sza, która za­pa­dła po tym oświad­cze­niu, prze­ry­wana była tylko stu­ka­niem oślich ko­pyt i brzdę­kiem za­stawy sto­ło­wej. Alice miała wra­że­nie, że zimny wiatr chło­dzi jej kark oraz ra­miona. Z ca­łych sił mu­siała się po­wstrzy­mać, żeby nie za­re­ago­wać na tę wróżbę.

Na szczę­ście na Wil­lia­mie nie zro­biła po­dob­nego wra­że­nia. Ro­ze­śmiał się gło­śno.

– Ja­kież to zło­wiesz­cze, nie są­dzisz? Mam dla cie­bie pewną radę, sta­ruszku. – Zni­żył głos. – Prze­po­wia­daj szczę­śliwą przy­szłość, je­śli chcesz, by do­brze ci pła­cili. Taką wy­peł­nioną bi­ciem ślub­nych dzwo­nów, zło­ci­stymi za­cho­dami słońca oraz tu­po­tem ma­łych stó­pek.

W tym mo­men­cie Alice się­gnęła do port­mo­netki, by wy­jąć mo­netę, i po­dała ją wróż­bi­cie, który nie za­re­ago­wał na słowa Wil­liama, tylko cały czas prze­szy­wał ją wzro­kiem. Ski­nął głową, cof­nął się, od­wró­cił i zbiegł po schod­kach, a na­stęp­nie znik­nął w tłu­mie lu­dzi spa­ce­ru­ją­cych ulicą.

– Co za za­bawny, mały czło­wie­czek. – Wil­liam się ro­ze­śmiał, krę­cąc głową.

Alice pod­nio­sła rękę, by do­tknąć sznura pe­reł udra­po­wa­nych wo­kół szyi, i nie od­ry­wa­jąc wzroku od miej­sca, w któ­rym wróż­bita znik­nął jej z oczu, ża­ło­wała, że jej na­rze­czony, Hol­den, nie do­trzy­muje jej to­wa­rzy­stwa. Wie­działby, co po­wie­dzieć. Cho­ciaż uwa­żała się za lo­gicz­nie my­ślącą osobę, nie­pod­da­jącą się prze­są­dom ani wy­bu­ja­łej fan­ta­zji, nie mo­gła za­prze­czyć, że ta prze­po­wied­nia oraz spo­sób, w jaki męż­czy­zna ją prze­ka­zał, po­ru­szyły w niej ja­kieś nie­chciane emo­cje. To nie był strach, ra­czej nie­okre­ślony nie­po­kój.

Wil­liam naj­wy­raź­niej to za­uwa­żył, po­nie­waż po­słał w jej stronę nie­do­wie­rza­jące spoj­rze­nie.

– No chyba panna nie bie­rze na po­waż­nie słów tego fa­kira, prawda?

– Nie... – od­po­wie­działa z wa­ha­niem.

– On praw­do­po­dob­nie bę­dzie prze­po­wia­dał tę samą przy­szłość dzie­siąt­kom in­nych tu­ry­stów. Ma świa­do­mość, że Ame­ry­ka­nie, Bry­tyj­czycy i Ka­na­dyj­czycy... – wska­zał na nią – mu­szą po­dró­żo­wać drogą mor­ską, żeby się tu do­stać. I bę­dziemy mu­sieli wsiąść na sta­tek, żeby wró­cić do domu. Do­sko­nale wie, gdzie nas szu­kać. – Ro­zej­rzał się wo­kół, by pod­kre­ślić, że jest to miej­sce, gdzie sie­dzą.

– To prawda – zgo­dziła się i w końcu udało jej się uspo­koić od­dech. She­phe­ard’s znaj­do­wał się w sa­mym cen­trum ży­cia to­wa­rzy­skiego Bry­tyj­czy­ków i wszyst­kich mó­wią­cych po an­giel­sku tu­ry­stów w Ka­irze. To było miej­sce, w któ­rym zbie­rali się za­możni i ważni lu­dzie.

– Zo­ba­czył piękną młodą ko­bietę, chro­niącą się przed ostrymi pro­mie­niami słońca, i do­my­ślił się, która z jego prze­po­wiedni może wy­wrzeć na niej naj­więk­sze wra­że­nie.

– Czy na­prawdę tak to działa? – za­py­tała, nie mo­gąc za­prze­czyć, że wy­ja­śnie­nie Wil­liama do­dało jej otu­chy. Nie żeby bez­brzeż­nie wie­rzyła w to, że mały czło­wie­czek po­trafi od­czy­tać przy­szłość za­pi­saną na jej dłoni. Sły­sząc, że jej bar­dziej obe­znany kom­pan cał­ko­wi­cie od­rzuca prze­po­wied­nie fa­kira, po­czuła ulgę.

Po­pa­trzył na nią nie­mal pro­tek­cjo­nal­nie.

– Oba­wiam się, że tak, moja droga.

Ski­nęła głową, wsty­dząc się tro­chę swo­jej na­iw­no­ści, i unio­sła szklankę z her­batą. Zmarsz­czyła brwi, pa­trząc na jej ciem­no­ró­żową za­war­tość.

– To dość okrutne z jego strony, że prze­po­wiada taką okropną przy­szłość.

– Być może, ale po­dej­rze­wam, że tak wła­śnie za­ra­bia na ży­cie i w pew­nym sen­sie tego wła­śnie spo­dzie­wają się tu­ry­ści. W końcu nikt nie chce usły­szeć, że jego przy­szłość bę­dzie nudna i prze­wi­dy­walna. Le­piej przy­pra­wić cię o dresz­cze, niż za­nu­dzić fra­ze­sami.

Chyba miał ra­cję. Prawdę mó­wiąc, nie była pewna, czy nie by­łaby rów­nie zde­ner­wo­wana, gdyby usły­szała, że wyj­dzie za mąż, uro­dzi pół tu­zina dzieci i ni­gdy nie ru­szy się da­lej niż sto mil od swo­jego wy­god­nego domu, bo prze­cież ta­kiej przy­szło­ści się spo­dzie­wała. Nie była jed­nak na nią go­towa, nie chciała za­ak­cep­to­wać tej rze­czy­wi­sto­ści, nie, kiedy miała jesz­cze tak wiele rze­czy do zo­ba­cze­nia pod­czas tej wy­prawy. Za mie­siąc czy dwa jej pra­gnie­nie przy­gody na pewno zo­sta­nie na­sy­cone i bę­dzie wię­cej niż ukon­ten­to­wana ta­kim lo­sem. Gdyby miała o nim usły­szeć te­raz, po­czu­łaby się roz­cza­ro­wana.

Czyż to nie czy­niło z niej naj­gor­szej na­rze­czo­nej na świe­cie, zwłasz­cza po tym, gdy otrzy­mała ostatni list od Hol­dena? Był kwin­te­sen­cją uwiel­bie­nia i uwagi, bar­dzo tę­sk­niła za na­rze­czo­nym. Ale to nie ozna­czało, że po­świę­ci­łaby ra­dość, jaką od­czu­wała, mo­gąc zwie­dzać świat, zwłasz­cza że to mo­gła być jej je­dyna szansa na po­dró­żo­wa­nie.

Mimo to ja­kaś jej część nie chciała cał­ko­wi­cie za­po­mnieć słów fa­kira. Wwier­cały się gdzieś w tył jej głowy, ni­czym nie­chciany gość, któ­rego nie dało się po­zbyć. Je­dyne, co mo­gła zro­bić, to mieć na­dzieję, że czas i szczę­śliw­sze wy­da­rze­nia zajmą ich miej­sce. Za­nim się tak sta­nie, bę­dzie uda­wała, że o nich nie pa­mięta. Na­piła się her­baty hi­bi­sku­so­wej, tak jakby od razu chciała udo­wod­nić to so­bie oraz panu Slo­pe­rowi.

.

The New York Ti­mes

10 kwiet­nia 1912 roku

DZIŚ WY­PŁYWA TI­TA­NIC

Naj­więk­szy sta­tek na świe­cie za­bie­rze wielu zna­nych pa­sa­że­rów. Spe­cjalna de­pe­sza „New York Ti­mesa”.

Lon­dyn, 9 kwiet­nia – Naj­więk­szy sta­tek na świe­cie, Ti­ta­nic, wła­sność li­nii White Star, od­pływa w po­łu­dnie.

Cho­ciaż przy­po­mina z wy­glądu i bu­dowy sio­strzany sta­tek Olym­pic, Ti­ta­nic pod wie­loma wzglę­dami jest jego ulep­szoną wer­sją. Ka­pi­tan Smith zo­stał prze­nie­siony z Olym­pica, by prze­pły­nąć nim Atlan­tyk. Ma dwóch za­stęp­ców: H. W. McEl­roya i R. L. Ba­kera.

Po­śród pa­sa­że­rów, któ­rzy ju­tro wy­płyną na Ti­ta­nicu, są: pań­stwo H. J. Al­li­so­no­wie, pani Au­bert, ma­jor Ar­chi­bald Butt, pani Car­deza, pań­stwo W. E. Car­te­ro­wie, pan Her­bert Chaf­fees z mał­żonką, Nor­man Craig, pan Wa­shing­ton Do­dge z mał­żonką, pan Mark For­tune z mał­żonką, pań­stwo W. D. Do­ugla­so­wie, puł­kow­nik Gra­cie, Ben­ja­min Gug­gen­heim, pan Henry Har­per z mał­żonką, pan Fre­de­rick Hoyt z mał­żonką, pan Isi­dor Straus z mał­żonką, pań­stwo Thay­ero­wie oraz pan Geo­rge Wi­de­ner z mał­żonką.

ROZ­DZIAŁ 1

10 kwiet­nia 1912 roku, środa

Flora For­tune z wdzięcz­no­ścią wspie­rała się na sil­nym ra­mie­niu pana Be­at­tiego, gdy spie­szyli wzdłuż pe­ronu lon­dyń­skiej sta­cji Wa­ter­loo. Prze­dzie­rali się przez mo­rze lu­dzi od­dzie­la­ją­cych ich od wa­gonu pierw­szej klasy spe­cjal­nego po­ciągu zmie­rza­ją­cego na nową sta­cję w So­uthamp­ton. Ka­ko­fo­nia dźwię­ków od­bi­jała się echem od wy­so­kiego su­fitu sta­cji, skła­dały się na nią gwizdki, syk upusz­cza­nej pary, stu­kot kół, trza­ska­nie drzwi, pod­nie­sione głosy i tu­pa­nie stóp. Flora na­wet nie pró­bo­wała nic mó­wić.

Tak czy owak sta­rała się oszczę­dzać od­dech, żeby na­dą­żyć za tra­ga­rzami po­dą­ża­ją­cymi przed nimi i nio­są­cymi na no­szach bied­nego pana Rossa. Męż­czy­zna był tak osła­biony po dy­zen­te­rii, że na­wet nie mógł sam dojść do swo­jego prze­działu w po­ciągu. Mimo to był zde­ter­mi­no­wany, żeby wró­cić do Win­ni­peg. Nie mo­gła go wi­nić. Cho­roba była tak wy­czer­pu­jąca, że le­piej było ją prze­cho­dzić w za­ci­szu wła­snego domu.

Flora się sku­liła, chro­niąc się przed lo­do­wa­tym po­dmu­chem wia­tru na sta­cji. Miała na­dzieję, że na wy­brzeżu w So­uthamp­ton tem­pe­ra­tura bę­dzie ła­skaw­sza, po­nie­waż gdy obu­dzili się dziś rano, po­czuli zde­cy­do­wany chłód w po­wie­trzu. Po mie­sią­cach spę­dzo­nych w cie­plej­szym kli­ma­cie śród­ziem­no­mor­skim i na po­łu­dniu Eu­ropy ich ciała nie były już na­wy­kłe do zimna. W związku z tym zo­stali zmu­szeni do przy­wdzia­nia palt i cza­pek wy­ję­tych z głębi ku­frów. Oj­ciec żar­to­wał, że włoży swoje stare i po­gry­zione przez mole fu­tro z bi­zona, w ni­czym nie­przy­po­mi­na­jące gar­de­roby dżen­tel­mena. Na szczę­ście matka zdo­łała go prze­ko­nać, żeby za­miast niego wy­brał ciemne weł­niane palto. Oj­ciec na­dal się upie­rał, że szkoda zaj­mo­wać cenną prze­strzeń w ku­frach prze­zna­czo­nych do za­bra­nia do ka­biny i le­piej zło­żyć cie­płe ubra­nia w tych, które zo­stały opi­sane jako NIE­PO­TRZEBNE i zo­staną umiesz­czone w ła­downi na czas po­dróży do No­wego Jorku.

Flora wes­tchnęła z ulgą, gdy wy­pa­trzyli pana McCaf­fry’ego, który, ubrany w brą­zowy płaszcz, stał w drzwiach do prze­działu. Był ostat­nim dżen­tel­me­nem z trójki z Win­ni­peg, która to­wa­rzy­szyła pań­stwu For­tune’om pod­czas ich wy­prawy. Pan Be­at­tie, pan McCaf­fry i biedny pan Ross, te­raz le­żący na no­szach, zo­stali żar­to­bli­wie na­zwani Trzema Musz­kie­te­rami przez jed­nego z po­dróż­nych, i to za­bawne okre­śle­nie do nich przy­lgnęło. Ka­wa­le­rom jed­nak chyba to nie prze­szka­dzało, bo rze­czy­wi­ście czę­sto trzy­mali się ra­zem.

Pan McCaf­fry po­spie­szył przed nimi, aby przy­go­to­wać miej­sce dla cho­rego przy­ja­ciela, pod­czas gdy Flora i pan Be­at­tie cze­kali na tra­ga­rzy, któ­rzy mieli za­opie­ko­wać się pa­nem Ros­sem. McCaf­fry się od­su­nął i wy­gła­dził cienki wą­sik, pa­trząc, jak tra­ga­rze za­bie­rają się do de­li­kat­nej ope­ra­cji wno­sze­nia no­szy wraz z ich pa­sa­że­rem do po­ciągu.

– Za chwilę ko­niec, Hugo – po­cie­szył go pan McCaf­fry. – Thom­son, może byś od­pro­wa­dził pannę For­tune do ro­dziny? – za­pro­po­no­wał. – Ja zajmę się Hu­go­nem.

Pan Be­at­tie przy­tak­nął i skie­ro­wał ją w inną stronę.

– Tędy.

Zro­zu­miaw­szy, że nic wię­cej nie jest w sta­nie zro­bić, Flora dała się za­pro­wa­dzić do po­ciągu. Gdy wcho­dziła przez drzwi, ostroż­nie ma­new­ro­wała sze­ro­kim, pod­wi­nię­tym ron­dem ka­pe­lu­sza. Na­kry­cie głowy z je­dwa­biu, wstą­żek i piór było ostat­nim krzy­kiem mody, po­dob­nie jak jej ele­gancki ko­stium po­dróżny w ko­lo­rze kre­mowo-śliw­ko­wym, ale to nie ozna­czało, że taka gar­de­roba była prak­tyczna.

Ukło­niw­szy się po­zo­sta­łym pa­sa­że­rom, prze­szli ko­ry­ta­rzem do prze­działu, w któ­rym za­sia­dała jej ro­dzina. Nie­trudno go było zna­leźć. For­tune’owie ni­gdy nie byli po­ważni ani spo­kojni. Na­wet po­mimo nie­obec­no­ści dwóch naj­star­szych z sze­ściorga dzieci nie usta­wały dys­ku­sje i śmiech, a obec­ność pana Wil­liama Slo­pera spra­wiała, że roz­mowa to­czyła się bez żad­nych prze­sto­jów. Spo­tkali się z nim na sta­cji i matka za­pro­siła go, żeby do­łą­czył do nich w prze­dziale. To wła­śnie jego głos usły­szała Flora, gdy pan Be­at­tie otwo­rzył przed nią drzwi.

– Moi przy­ja­ciele zzie­le­nieją z za­zdro­ści, kiedy usły­szą, że pły­ną­łem do domu na Ti­ta­nicu. Po­dej­rze­wam, że dzięki temu przez wiele ty­go­dni będę bry­lo­wał na pro­szo­nych obia­dach – oświad­czył pan Slo­per ze śmie­chem.

Szcze­rze mó­wiąc, żadne z nich się nie spo­dzie­wało, że po­płyną do domu na no­wym fla­go­wym statku li­nii White Star pod­czas jego dzie­wi­czego rejsu. To była ostat­nia nie­spo­dzianka ich ojca. Po­cząt­kowo mieli wy­pły­nąć w trze­cim ty­go­dniu kwiet­nia na Mau­re­ta­nii, ale kil­koro człon­ków ich to­wa­rzy­stwa czuło prze­mę­cze­nie i pra­gnęło wró­cić do domu, w tym nie­szczę­sny Hugo Ross.

Flora usia­dła obok swo­jego dzie­więt­na­sto­let­niego brata Char­liego.

– Mó­wią, że pod­czas prób na mo­rzu wy­cią­gał dwa­dzie­ścia je­den i pół wę­zła – wtrą­cił, a jego nie­bie­skie oczy lśniły z en­tu­zja­zmu. – Twier­dzą też, że kiedy znaj­duje się na mo­rzu i dzia­łają wszyst­kie ko­tły, jest w sta­nie wy­cią­gnąć aż dwa­dzie­ścia cztery wę­zły.

– Może tak być – przy­znał pan Slo­per. – Ale nie zo­stał skon­stru­owany po to, by bić re­kordy szyb­ko­ści. Li­nia White Star sta­wia na wiel­kość i luk­sus. W końcu Ti­ta­nic jest o pięć­dzie­siąt pro­cent więk­szy od Mau­re­ta­nii, która nie jest w sta­nie mu do­rów­nać.

– Nie­ważne, jak szybko po­pły­nie, cho­dzi o to, że­by­śmy do­pły­nęli bez­piecz­nie – oświad­czyła matka, otwie­ra­jąc książkę, która spo­czy­wała na jej ko­la­nach. Jak za­wsze była ubrana w strój rów­no­wa­żący wy­godę i styl. Wy­cho­wała się na rów­ni­nach Ma­ni­toby jako jedna z czter­na­ściorga dzieci uro­dzo­nych w ro­dzi­nie szkoc­kich imi­gran­tów. Mó­wiła, że kiedy ktoś do­ra­sta, wie­dząc, jak to jest, gdy się prze­ma­rza do ko­ści, ni­gdy tego nie za­po­mina. Dla­tego też za­mie­niła ob­szerny ka­pe­lusz na bar­dziej roz­sądny mo­del z czar­nego ak­sa­mitu z szyn­szy­lową ob­wódką i złotą broszką, z któ­rej wy­sta­wały dwa stru­sie pióra.

– I tak też bę­dzie. – Pan Slo­per zwró­cił się do Alice, środ­ko­wej sio­stry For­tune, sie­dzą­cej po jego pra­wej stro­nie w su­kience ko­loru świe­żych ma­lin pod fio­le­to­wym płasz­czem. – Nie ma się czym mar­twić. Mó­wią, że jest nie­za­ta­pialny. Naj­bez­piecz­niej­szy sta­tek, jaki kie­dy­kol­wiek wy­pły­nął na mo­rze.

– Nie mar­twię się – od­po­wie­działa Alice. Wy­glą­dała na zu­peł­nie nie­wzru­szoną, lecz być może nieco po­iry­to­waną.

Pan Slo­per odłą­czył się od ich ro­dziny, od­kąd wy­je­chali z Ka­iru. Po­dró­żo­wali in­nymi tra­sami, ale kiedy spo­tkali się po­now­nie w Lon­dy­nie, twier­dził, że za­mie­rza wra­cać do domu na po­kła­dzie Mau­re­ta­nii. Jed­nakże skoro tylko Alice wspo­mniała, że pań­stwo For­tune’owie za­re­zer­wo­wali miej­sca na po­kła­dzie Ti­ta­nica, on także wy­mie­nił bi­let. Kiedy wró­cił, aby im o tym po­wie­dzieć, Alice przy­po­mniała mu wróżbę Egip­cja­nina, żar­tu­jąc, że nie­bez­piecz­nie jest po­dró­żo­wać w jej to­wa­rzy­stwie.

Ich brat Char­lie po­now­nie się ode­zwał.

– Kiedy we wrze­śniu Olym­pic, sio­strzany sta­tek Ti­ta­nica, zde­rzył się z Haw­kiem, miał w bur­cie dziurę o wiel­ko­ści cztery na dwa me­try oraz znisz­czone skrzy­dła śruby na­pę­do­wej na ster­bur­cie. Mimo tych uszko­dzeń stat­kowi nie gro­ziło za­to­nię­cie. – Ta uwaga praw­do­po­dob­nie miała pod­nieść Alice na du­chu.

– Prze­cież po­wie­dzia­łam, że się nie mar­twię – od­parła.

Roz­legł się gwiz­dek, który sy­gna­li­zo­wał od­jazd po­ciągu, co wy­wo­łało na­pływ róż­nych emo­cji. Flora po­czuła pod­eks­cy­to­wa­nie. Oczy­wi­ście, że tak. Jak mo­głaby się oprzeć en­tu­zja­zmowi swo­jego ro­dzeń­stwa, zwłasz­cza że Ti­ta­nic miał być ta­kim wspa­nia­łym stat­kiem, a oni będą jed­nymi z pierw­szych pa­sa­że­rów, któ­rzy nim po­płyną. Po­czuła także zna­jome zde­ner­wo­wa­nie, które za­czy­nało się głę­boko w żo­łądku i roz­pły­wało po ciele, oraz lekki smu­tek, że ich wielka po­dróż do­biega końca.

Po­śród wielu emo­cji znaj­do­wało się także wsty­dliwe uczu­cie stra­chu. Nie cho­dziło o ich bez­pie­czeń­stwo, Flora ni­gdy nie wie­rzyła w prze­sądne bzdury, ta­kie jak prze­po­wia­da­nie przy­szło­ści czy se­anse spi­ry­ty­styczne, więc i te­raz nie za­mie­rzała w nie wie­rzyć. Nie, ten strach do­ty­czył bar­dziej tego, co cze­kało na nią w domu. Pró­bo­wała o tym za­po­mnieć, ze­pchnąć to na dal­szy plan, ale te­raz, kiedy zmie­rzali już w kie­runku Win­ni­peg, uwie­rało ją to co­raz bar­dziej.

Zło­żyła ręce na po­dołku, pró­bu­jąc uspo­koić my­śli, i wtedy po­wró­cił oj­ciec z po­ga­wędki z pa­nem Be­at­tiem i usiadł po jej dru­giej stro­nie. Z wes­tchnie­niem, które przy­po­mniało Flo­rze, że ma­jąc sześć­dzie­siąt cztery lata, nie jest już młody, za­jął wy­ście­łane miękką skórą sie­dzi­sko. Ta po­dróż z całą pew­no­ścią była dla niego bar­dziej wy­czer­pu­jąca niż dla nich, któ­rzy byli o całe de­kady młodsi.

– Pan Be­at­tie i pan McCaf­fry za­mie­rzają spró­bo­wać za­mie­nić ka­biny, aby być bli­żej pana Rossa – zdra­dził jej, pod­czas gdy Char­lie i pan Slo­per na­dal za­chwy­cali się Ti­ta­ni­kiem. – Bio­rąc pod uwagę oko­licz­no­ści, po­dej­rze­wam, że kie­row­nik po­ciągu nie bę­dzie miał nic prze­ciwko.

– Czy sta­tek ma kom­plet pa­sa­że­rów? – za­py­tała Flora.

– Prze­ko­namy się. – Po­kle­pał ją po dłoni, która wciąż spo­czy­wała na jej ko­la­nach. – Je­żeli chce­cie, ty i twoje sio­stry bę­dzie­cie mo­gły od­wie­dzać pana Rossa. Za­kła­dam, że z przy­jem­no­ścią zo­ba­czy wa­sze ra­do­sne twa­rze, ale nie ży­czę so­bie, żeby któ­raś z was ba­wiła się w jego niań­cze­nie. – Jego głos i spoj­rze­nie były sta­now­cze. – Po­mocą będą mu słu­żyć Be­at­tie, McCaf­fry oraz ste­war­dzi, a także le­karz po­kła­dowy, je­śli zaj­dzie taka po­trzeba. Chcę, że­by­ście się ba­wiły, a nie spę­dzały ostat­nie dni po­dróży uwię­zione w ka­bi­nie z męż­czy­zną cier­pią­cym na nie­żyt żo­łądka. Zro­zu­miano?

Przy­tak­nęła, zda­jąc so­bie sprawę, dla­czego skie­ro­wał te słowa do niej, a nie do jej sióstr. Alice ze swoją hi­sto­rią cho­rób ni­gdy nie mo­głaby pie­lę­gno­wać pana Rossa, a naj­młod­sza sio­stra Ma­bel ni­gdy nie zgło­si­łaby się na ochot­nika do ta­kiego za­da­nia.

– Do­brze. – Po­kle­pał ją po­now­nie po dłoni, po czym zdjął ka­pe­lusz i oparł głowę o za­głó­wek. Rzad­kie brą­zowe włosy prze­ty­kane srebr­nymi pa­smami przy­lgnęły mu do bo­ków i tyłu głowy. Choć miał bujne wąsy, czu­bek jego głowy był łysy. Wi­dząc ojca ta­kiego, z za­okrą­gloną syl­wetką, trudno było jej so­bie wy­obra­zić go jako mło­dego, żąd­nego przy­gód męż­czy­znę, który wy­ru­szył do Ka­li­for­nii w po­szu­ki­wa­niu złota. Dwa lata póź­niej Mark For­tune zna­lazł się w Ma­ni­to­bie i szczę­śli­wie na­był czte­ry­sta hek­ta­rów ziemi nad rzeką As­si­ni­bo­ine, gdzie kilka lat póź­niej zbu­do­wano Por­tage Ave­nue, główną ar­te­rię ko­mu­ni­ka­cyjną Win­ni­peg. Za­nim do­biegł trzy­dziestki, stał się nie tylko bo­gaty, ale także sza­no­wany. Był ma­so­nem oraz człon­kiem To­wa­rzy­stwa Świę­tego An­drzeja. Za­sia­dał w ra­dzie miej­skiej i spra­wo­wał funk­cję za­rządcy w Ko­ściele Pre­zbi­te­riań­skim. Rok wcze­śniej zbu­do­wał trzy­dzie­sto­sze­ścio­po­ko­jowy dom w stylu Tu­do­rów w jed­nej z naj­zna­mie­nit­szych dziel­nic Win­ni­peg. Ale mimo zmian w wy­glą­dzie ze­wnętrz­nym Flora wciąż do­strze­gała de­ter­mi­na­cję oraz pew­ność sie­bie lśniące w jego oczach, które po­mo­gły mu w prze­mia­nie z chło­paka bez gro­sza przy du­szy w mi­lio­nera.

– Wiem, że nad­uży­li­śmy two­jej uprzej­mo­ści, na­ma­wia­jąc cię do prze­ło­że­nia ślubu oraz opieki nad młod­szym ro­dzeń­stwem, ale mam na­dzieję, że było to tego warte – po­wie­dział.

– Oczy­wi­ście – za­pew­niła go.

Przy­mknął po­wieki.

– Kiedy wró­cimy, mo­że­cie z Camp­bel­lem wy­zna­czyć nową datę na naj­szyb­szy moż­liwy ter­min. Wszyst­kiego do­pil­nuję.

Czuła, że po­winna coś po­wie­dzieć, ale ści­snęło ją w gar­dle. Na szczę­ście oj­ciec chyba nie ocze­ki­wał od­po­wie­dzi.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki