Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowe wydanie bestsellerowej serii K.N. Haner! „Skandal” uwiedzie Wasze zmysły i rozpali wyobraźnię do czerwoności. Ona i on jak ogień i woda. Julia, beztroska córeczka milionera, która po zmroku zmienia się w femme fatale, ma u stóp cały świat. James, z pozoru nudny angielski arystokrata, nie budzi zainteresowania. Jedno i drugie ma swoje tajemnice. Jedno i drugie dostaje to, czego pragnie. Ale czy wypada, żeby Julia uwiodła najważniejszego klienta swojego ojca?
Julia przyzwyczaiła się do spełniania oczekiwań innych. James zawsze dostaje, to czego chce. Ona jest żywiołową, lubianą przez wszystkich córeczką tatusia milionera, która – gdy światła gasną – zamienia się w prawdziwą femme fatale. On jest wycofanym, gburowatym i nudnym angielskim arystokratą. Na pierwszy rzut oka różni ich wszystko. Łączy? Niewytłumaczalne napięcie i… tajemnice. Ale czy wypada, żeby Julia uwiodła najważniejszego klienta swojego ojca? Skandal wisi w powietrzu…
K.N. Haner– jedna z najpopularniejszych polskich autorek powieści obyczajowych i erotycznych. Pochodzi z rodziny silnych kobiet. Po babci odziedziczyła łatwość opowiadania i lekkie pióro. Na koncie ma już ponad milion sprzedanych egzemplarzy. Z hobby uczyniła swój zawód. Jej książki wielokrotnie trafiały na szczyty list bestsellerów. Zmysły czytelników rozpaliła m.in. serią • Dyrektor Generalny oraz takimi tytułami, jak: • Sny Morfeusza, • Zapomnij o mnie, Sponsor, • Zakazany układ, • Złe miejsce czy • Wycena.
Mieszka pod Warszawą. W wolnych chwilach gotuje. Oprócz tego namiętnie ogląda seriale na Netflixie, uwielbia planszówki i potrafi zarwać noc na graniu w The Sims.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 246
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktor prowadzący: Marcin Kicki
Redakcja: Aniela Wrzosowiak
Korekta: Marzena Kłos, Joanna Morawska
Skład i łamanie: Beata Rukat/Katka
Projekt okładki: Agnieszka Zawadka
Wydanie drugie
Agora SA
ul. Czerska 8/10
00-732 Warszawa
Copyright © by Agora SA, 2023
Copyright © by Katarzyna Nowakowska, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone
Warszawa 2023
ISBN: 978-83-268-4317-4
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Kuchnia to podobno serce każdego domu. W moim była ona miejscem, które w ogóle nie tętniło życiem. Kiedyś było inaczej, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio jedliśmy razem posiłek czy coś razem gotowaliśmy. Rozległe wnętrza willi nie sprzyjały wspólnemu spędzaniu czasu. Każdy miał własny kąt, swoją samotnię, i odnosiłam wrażenie, że poza firmą unikaliśmy się wszyscy jak ognia.
Wyszłam ze swojego pokoju, który mieścił się na piętrze prawego skrzydła rezydencji i cicho ruszyłam na drugi koniec korytarza, by zajrzeć do Igi. Moja starsza o pięć lat siostra na pewno już była gotowa do wyjścia, ale lubiłam ten zwyczaj sprawdzania, czy doprowadziła swój wygląd do perfekcji. Robiłam tak od dzieciństwa. Jako mała dziewczynka podglądałam poranne przygotowania mamy, potem siostry. Sama nigdy nie miałam na tyle samodyscypliny, by o poranku tak dbać o wygląd.
Gdy zabrakło mamy, jakoś tak wyszło, że to właśnie Iga przejęła rządy w naszym domu. Ja byłam wtedy jeszcze nastolatką, a ona wchodziła w dorosłość. To siostra okazała się wtedy najsilniejsza psychicznie. Tata ciągle był w pracy, kochał nas, ale bez matki wszystko się rozjechało. Śniadania szykowała mi gosposia. Do i ze szkoły woził mnie kierowca ojca. Nasze rodzinne więzi bardzo się rozluźniły. Teraz dorosłam, miałam wszystko, wokół było wiele osób, ale tych najważniejszych przy mnie brakowało.
– Jeszcze się nie umalowałaś? – Zaśmiałam się, gdy dostrzegłam Igę siedzącą przy białej toaletce w stylu glamour. Na blacie stały rzędy drogich perfum i kosmetyków do makijażu. Wszystko ustawione pod linijkę. Każda buteleczka miała tam swoje miejsce. Nawet łóżko było zaścielone, co o tej porze dnia było dla mnie wręcz nie do wykonania.
– Daj spokój, Jula. Mam dziś ważne spotkanie, a na czole wyskoczył mi wielki pryszcz. – Iga zmroziła mnie spojrzeniem i kolejny raz musnęła twarz pędzlem do pudru.
Przewróciłam oczami. Ona naprawdę się tym przejmowała. Była perfekcjonistką. Zawsze idealnie ubrana i uczesana. Wręcz obsesyjnie zależało jej na tym, by dobrze wyglądać. Zastanawiałam się czasami, jakim cudem byłyśmy siostrami. Tak skrajnie różne.
Jak ogień i woda. Jak dzień i noc.
Iga była piękną posągową blondynką. Złośliwie nazywałam ją Królową Lodu. Zawsze opanowana, profesjonalna i zimna. Fizycznie przypominała naszą mamę. Miała jej oczy i usta oraz prosty nos. Byłam zupełnie inna. Brunetka o kobiecej figurze. Marzycielka z lekko zadartym nosem. Moją największą wadą było to, że w sytuacjach, kiedy powinnam postawić na swoim, nie potrafiłam tego zrobić. Podporządkowałam się Idze, ojcu i ich wizji mojej przyszłości. Wmawiałam sobie, że doskonale wiedzą, co jest dla mnie najlepsze. Ignorowałam swoje marzenia, jakbym z góry wiedziała, że i tak nigdy nie będę mogła zostać aktorką, bo ojciec widział mnie w zupełnie innej życiowej roli. I nie miałam mu tego za złe, bo on robił wszystko, by było nam jak najlepiej.
Zamknęłam drzwi pokoju siostry i ruszyłam w kierunku marmurowo-metalowych schodów. Po śmierci mamy Iga zaplanowała remont całego domu, ale doskonale pamiętałam, gdy jako dziecko zjeżdżałam po drewnianej poręczy, to pod gołymi stopami czułam parkiet, a nie zimny marmur. Zeszłam na parter i zmierzając do kuchni, zajrzałam do gabinetu, który tata urządził sobie w dawnej bibliotece tuż przy salonie. Kiedyś był tam kominek, a w Boże Narodzenie to właśnie tu stała choinka. Przy kominku rozpakowywałam prezenty i słuchałam opowieści babci o pierwszej gwiazdce. Ojca oczywiście już nie zastałam. Pokój był boleśnie pusty, mimo że stało w nim wiele drogich designerskich mebli. Zastanawiałam się, czy tata już zdążył wyjść z domu, czy w ogóle nie wrócił? Różnie bywało, ale przestałam się przejmować. Wcześniej martwiłam się o to, że tyle pracuje, ale zrozumiałam, że firma jest dla niego ważna. I nie miałam prawa ingerować w jego sprawy.
Nasz dom dawno temu wybudował dziadek, ojciec taty. Wtedy wszystko wyglądało inaczej. Mieszkaliśmy razem, byliśmy rodziną wielopokoleniową. Niestety nikt nie jest wieczny, a z takimi zmianami trudno było się pogodzić. Najpierw odeszła moja ukochana babcia, pół roku później dziadek, a dziesięć lat temu zmarła mama. I wtedy pękło mi serce. Zresztą... Nie tylko mnie. Wydawało mi się, że ojciec do tej pory nie pogodził się z jej śmiercią. Ukrywał emocje, bo nigdy nie należał do wylewnych, ale odkąd mamy zabrakło, całkowicie się przed nami zamknął.
Kuchnia była duża i przestronna. Iga wspólnie z grupą projektantów wnętrz całkowicie zmieniła to pomieszczenie. Z kuchni pełnej ciepła, która zawsze pachniała świeżym ciastem, zrobiła wystawę z katalogu. Rząd kuchennych szafek w kolorze antracytu, nowoczesny czarny zlew i złote dodatki pasowały do jadalni i salonu, który stylem glamour nie zachęcał do spędzania w nim czasu, ale ładnie wyglądał. Welurowe złoto-czarne sofy i pufy ustawione były w literę U, a pośrodku stał szklany stolik, z którego nigdy nie korzystałam. Odciski palców na szkle niemiłosiernie irytowały moją perfekcyjną siostrę. Wielki panoramiczny telewizor można było oglądać nawet w trakcie gotowania i jedzenia posiłków, ale... Nikt u nas z tego nie korzystał. Westchnęłam na wspomnienie chwil, gdy żyła mama. Spojrzałam na ścianę między kuchnią a korytarzem, na której kiedyś co miesiąc mama zaznaczała nasz wzrost. Po remoncie tę cudowną pamiątkę zakryła biała tapeta ze złotymi zdobieniami od Ralpha Laurena. Wtedy poranki nie wyglądały tak, jak teraz. Budził mnie piękny i dźwięczny głos mamy, a nie wkurzający budzik w telefonie. Na śniadanie jadłam chleb z dżemem i nutellą albo płatki z mlekiem. Nikt nie zamartwiał się zawartością glutenu ani laktozy w posiłkach. Wszyscy siedzieliśmy razem przy stole i rozmawialiśmy. Momentalnie zrobiło mi się przykro, bo tęskniłam za mamą. Za jej ciepłem i tym, jak chroniła nas przed całym światem. Jak doskonale mnie rozumiała i kochała ponad wszystko.
Przystanęłam obok ekspresu, który wbudowany był w słupek nowoczesnych sprzętów kuchennych, i wstawiłam tam kubek termiczny. Wybrałam program „latte macchiato” i zminimalizowałam ilość cukru. Nie lubiłam kawy, ale siostra potrafiła wypić kilka filiżanek dziennie. To kolejna rzecz, która nas różniła. Następnie zajrzałam do lodówki, by sprawdzić, co catering przygotował do jedzenia na dzisiejszy dzień. Ucieszyłam się na widok naleśników z mąki razowej z serkiem i truskawkami. Powinnam zjeść je na lunch, ale to pudełko od razu zapakowałam do dużej czarnej torby Celine. Połknęłam suplementy, które brałam codziennie rano, i spojrzałam w stronę korytarza, gdzie zza rogu właśnie wyszła moja siostra. Czarny klasyczny garnitur idealnie na niej leżał. Proste długie włosy oczywiście nie śmiały nawet źle się układać. Próbowałam się jednak nie uśmiechać, bo Iga miała bardzo zły humor. I to tylko przez ten pryszcz na czole.
– Zrobiłam ci kawę – zagadałam.
– Kawę? Po co mi kawa? Daj mi cyjanek albo pawulon – odpowiedziała i usiadła na jednym z wysokich stołków przy wyspie kuchennej. Oparła łokcie na marmurowym blacie i spojrzała na mnie. – Fatalnie wyglądam – powiedziała z powagą.
– To tylko prysz...
– Nie mów mi, co to jest – burknęła. Była nerwowa, a do mnie dotarło, że najpewniej po prostu miała te dni. – Mam dziś ważne spotkanie. Przygotowywałam się do niego cały urlop, a jak na złość musiało mi to coś wyskoczyć. W dodatku nie czuję się najlepiej. To nie jest mój dzień.
– Nie tylko ty masz okres i nie tylko tobie raz na jakiś czas wyskoczy coś na czole – przypomniałam jej.
Siostra miała tendencję do wyolbrzymiania problemów. Zwłaszcza tych błahych. Jeśli coś nie układało się po jej myśli, to potrafiła być naprawdę wredna. W dodatku była bardzo próżna, więc krosta na czole stanowiła dla niej koniec świata.
– Dobrze, daj już spokój. Jedziemy? – Wstała i pośpieszyła mnie gestem dłoni.
Poprawiła marynarkę i wyjęła z ekspresu kubek z kawą.
Uśmiechnęłam się pod nosem, a Iga ponownie posłała mi przeszywające spojrzenie. Wtedy przewróciłam oczami. Ja też nie czułam się najlepiej. Nasz zegar tak się zgrał, że TE trudne dni najczęściej nam się nakładały. Tak było i tym razem. Bywało, że w ogóle tego nie odczuwałam, ale zdarzało się również, że ból był nie do zniesienia. Potrafiłam zasłabnąć albo zwijałam się z bólu, ale nigdy nie prosiłam o dzień wolny. Wydawało mi się, że jako dorosła kobieta mam obowiązki i nie mogę zawieść ojca, który tak o nas dbał. Byłyśmy oczkiem w jego głowie i mimo że poza firmą poświęcał nam mało czasu, doceniałam, że dzięki niemu żyłyśmy na poziomie, o jakim większość ludzi mogła jedynie pomarzyć. Luksusowe wakacje trzy razy do roku, piękny wielki dom w ekskluzywnej warszawskiej dzielnicy Wilanów, wysoka pensja, a dodatkowo dostęp do konta firmowego. Mogłyśmy pozwolić sobie prawie na wszystko. I tak, czasami lubiłam korzystać z tych dobrodziejstw, choć kiedyś wręcz wstydziłam się tego, z jakiej rodziny pochodzę. Wybłagałam mamę, by pozwoliła mi iść do zwykłego, a nie prywatnego liceum. Do szkoły nie woził mnie szofer. To zmieniło się dopiero, gdy mama odeszła. Teraz bardziej ceniłam sobie dobre marki odzieżowe, jeździłam firmowym bentleyem, a gdy nie miałam ochoty prowadzić, to wszędzie woził mnie kierowca. Tata nigdy nam nie odmawiał. Idealizował nas, choć był też bardzo wymagający. Jego stosunek do nas również diametralnie się różnił. Iga z wyglądu przypominała mu mamę, ale to ja miałam jej charakter. I to był największy ból naszego ojca. Widział w nas obydwu kobietę, którą kochał nad życie, i nie potrafił sobie z tym poradzić. Może dlatego zachowywał wobec nas taki dystans? Nie był typem ciepłego i kochającego ojca. Nigdy nie usłyszałam od niego, że mnie kocha. On wyrażał to w inny sposób albo wcale.
W korytarzu zarzuciłam na ramiona markowy płaszcz w kolorze karmelowym, a do torebki schowałam czarne szpilki, by włożyć je w firmie. Nie przepadałam chodzić na obcasach i w garniturach, ale Iga zadbała o to, bym ubierała się odpowiednio i godnie prezentowała przy klientach. Regularnie, co kwartał, spotykałyśmy się ze stylistką, która dobierała nam ubrania, buty, dodatki. Często latałyśmy do Paryża czy Mediolanu, by kupić odpowiednie stroje. Wsunęłam na stopy czarne snickersy i wyszłam przed dom. Iga szła tuż za mną. Widziałam, jak bardzo była niezadowolona, że nie włożyłam od razu butów na obcasach.
– No, co? Będę prowadzić! – Miałam wymówkę, ona jednak tego nie rozumiała.
Przemilczała, ale jej mina mówiła wszystko.
Był wyjątkowo chłodny kwiecień, gdzieniegdzie leżało jeszcze sporo śniegu. Trudno było uwierzyć, że dwa dni temu wygrzewałyśmy się z Igą na Bahamach, a teraz musiałyśmy wrócić do zimnej i szarej rzeczywistości.
Wsiadłam do auta, zerknęłam na siostrę, która naprawdę nie miała humoru. Nie było tego po niej widać, ale za dobrze ją znałam. Te usta zasznurowane w jedną linię i wymowne spojrzenia. Wydawało mi się, że to ja zaraz wybuchnę. Nie byłam taka opanowana i powściągliwa jak ona. Królowa Lodu. Zacisnęłam dłonie na kierownicy i zamknęłam oczy. Odliczyłam w myślach do dziesięciu. Okej, to wina tych dni – tłumaczyłam sobie. Iga miała humorki i pryszcza, a ja byłam nerwowa. W takich chwilach często musiałam panować nad emocjami, które próbowały mną zawładnąć. Złość. Gniew. Rozdrażnienie. Bywało, że potrafiłam rozpłakać się właśnie z takiego błahego powodu. Na co dzień nie byłam taka. Starałam się myśleć pozytywnie, choć nie zawsze było idealnie i kolorowo.
Droga z domu do pracy zajmowała nam około godziny, czasami dłużej. W porannym szczycie nie było szans, by przedostać się z Wilanowa do centrum bez stania w korku. Nasze biuro mieściło się w jednym z wieżowców tuż przy Złotych Tarasach. Ojciec najczęściej przesiadywał w którymś ze swoich salonów samochodowych. Zadaniem moim i Igi było obsługiwanie najważniejszych klientów ojca, głównie tych zagranicznych. Gdy taki inwestor przyjeżdżał do Polski, musiałyśmy zrobić wszystko, by był zadowolony z pobytu. Zajmowałyśmy się rezerwowaniem hoteli, lotów, aut, stolików w knajpach i wszystkim innym, co dana osoba mogła sobie wymarzyć. Zdarzało się, że organizowałyśmy wieczory kawalerskie i baby shower, ale ja naprawdę lubiłam tę pracę. Ojciec prowadził firmę na wielu płaszczyznach i oprócz deweloperki zajmował się także sprzedażą aut marek premium. Miał znajomości na całym świecie, ale w tym wszystkim nie zatracił się w pieniądzach. Nasze nazwisko znaczyło jednak bardzo wiele. Było kluczem do miejsc, o których nawet nie śniłam. Nie musiałam. Te miejsca stały przede mną otworem.
Wjechałam na podziemny parking budynku i zaparkowałam na tym miejscu, co zwykle. Do windy były dwa kroki, więc już po chwili dotarłyśmy do biura, które mieściło się na siedemnastym piętrze budynku. Iga od razu poszła do siebie, a ja przywitałam się z recepcjonistką Moniką, która pomachała mi i pokazała, że jest do mnie poczta, a następnie skupiła się na prowadzonej rozmowie telefonicznej. Blondynka z fryzurą na pazia pracowała u nas od niedawna, ale dobrze odnalazła się w tej rzeczywistości. Lubiłam jej pozytywną energię i uśmiech, którym zarażała mnie każdego ranka. Często rozmawiałam z nią w wolnych chwilach między spotkaniami. Zdarzało się, że po pracy chodziłyśmy na szybkiego drinka lub do kina do Złotych Tarasów.
Za szklaną ścianą recepcji po prawej znajdowało się moje biuro, dalej dwie sale konferencyjne, a po lewej biuro Igi. Po drugiej stronie mieścił się gabinet ojca, ale on prawie nigdy tam nie przesiadywał. Tę część firmy oddał praktycznie w nasze ręce i obie z Igą byłyśmy mu za to naprawdę wdzięczne.
Zdjęłam płaszcz i nagle dostrzegłam bukiet pięknych białych frezji na moim biurku. Panowie często wyrażali swoją wdzięczność kwiatami i prezentami. W pracy wykazywałam się pełnym profesjonalizmem, ale lubiłam kontakt z ludźmi. Gdy trzeba było załatwić coś naprawdę „niezałatwialnego”, to wszyscy wiedzieli, że ja najprawdopodobniej to ogarnę. Klienci bardzo mnie za to cenili, ale to Iga była idealną wizytówką firmy. Trochę jej tego zazdrościłam, bo ja nigdy nie umiałam być taka jak ona. Nie byłam wyniosła i aż taka zdystansowana. Może powinnam? Nie wiem. Uważałam się za brzydszą młodszą siostrę i mimo że miałam dwadzieścia pięć lat, to nie byłam w pełni świadoma swojej kobiecości. W gronie najbliższych i pracowników czułam się swobodnie, ale zdarzało się, że przy mężczyznach brakowało mi pewności siebie. Zwłaszcza przy jednym... Damianie Rawskim. Synu przyjaciela naszego ojca i naszym kliencie. Bardzo często organizowałam dla niego delegacje zagraniczne. Gdy zlecał nam przygotowanie jakiegoś wyjazdu, spędzałam w jego towarzystwie naprawdę sporo czasu. Damian był przystojnym facetem. Zawsze miły, dobrze ubrany i zabawny. Wysoki blondyn o ładnych ciemnych oczach i idealnie przystrzyżonym zaroście. Taki typ, który podoba się większości kobiet. Chwilami wydawało mi się, że próbował przekroczyć granicę, rzucał jakieś dziwne teksty, ale nie umiałam na to zareagować. Nie byłam niedostępna, jak mu się pewnie wydawało. On chyba nie miał świadomości, jak bardzo mi się podobał, a tym samym, jak ogromnie mnie chwilami onieśmielał.
Zerknęłam na bilecik, który dołączony był do kwiatów. Miałam rację. To Damian dziękował za organizację jego wyjazdu służbowego do Wenecji. To było bardzo miłe, gdy ktoś doceniał moje starania. Do każdego podchodziłam indywidualnie, bo przecież potrzeby ludzi całkowicie się różnią. I nawet jeśli ktoś ma masę kasy, to wcale nie znaczy, że wymaga megaluksusów. Podobało mi się, gdy zamożni biznesmeni nie oczekiwali pięciogwiazdkowych hoteli, bo nawet ja czasami nie dawałam rady tego załatwić. Nie wszyscy byli wyrozumiali. Miałam jednak świadomość, że takie życie, wiecznie w rozjazdach, bardzo często wiązało się z brakiem czasu dla rodziny. Dlatego też wielu z tych mężczyzn zabierało na wyjazdy swoje kochanki, ale nie mnie było to oceniać. Nie zliczę, ile razy rezerwowałam pokoje w hotelu dla pary, a dodatkowo wysyłałam żonie klienta kwiaty, gdy on był w delegacji. Każdy ma przecież swoje sumienie. I własne życie.
Sprawdziłam kalendarz i otworzyłam laptop. Skrzynka mailowa pękała w szwach. Nie czułam się najlepiej, a do tego rozbolała mnie głowa. Nie zdążyłam jednak sklecić jednej odpowiedzi, gdy nagle zadzwonił do mnie ojciec. Poinformował, że Iga musi pilnie wyjść, i poprosił, bym obsłużyła jej klienta, z którym była umówiona na lunch w restauracji Concept 13 w Vitkacu. Oczywiście nie potrafiłam odmówić, choć naszą zasadą było, że nie wymieniałyśmy się klientami. Tego dnia miałam tylko jedno spotkanie, więc po południu mogłam mieć kolejne. Ojciec dodał, że w poczcie mailowej mam wszystkie potrzebne informacje. Zaznaczył także, że to naprawdę ważny klient i muszę stanąć na wysokości zadania. Od razu poczułam presję, ale tata powiedział, że we mnie wierzy. Uśmiechnęłam się, gdy to mówił. Kochałam ojca. Byłam córeczką tatusia, ale przecież miałam tylko jego. On również miał tylko nas. Po śmierci mamy nie związał się z żadną kobietą. Nie potrafił wyobrazić sobie kogoś innego u swego boku. To piękne i smutne zarazem. Kochać kogoś tak bardzo, że nawet po jego śmierci nie jesteś w stanie ułożyć sobie życia z kimś innym.
Zdążyłam zapoznać się wstępnie z materiałami od ojca, gdy przyszedł mój klient. Pan Godlewski chciał, bym zaplanowała dla niego wyjazd służbowy do Genewy. Takie sprawy to dla mnie pestka. Wiedziałam, gdzie mam zadzwonić i jak załatwić wszystko od ręki. Po godzinie rozmowy wzięłam się do pracy. Chciałam to zorganizować jak najszybciej, by wrócić do przygotowania się na popołudniowe spotkanie. Iga miała na to dużo więcej czasu, a ja nie mogłam zawalić. Tymczasem odebrałam kilka telefonów, odpisałam na większość ważnych maili i już musiałam wychodzić na spotkanie. Zmieniłam buty na szpilki i wezwałam taksówkę.
– Monia, zadzwoń, proszę, do tego hotelu i poproś, by w pokoju pana Godlewskiego nie było poduszek z pierza. Facet ma uczulenie – powiedziałam do recepcjonistki i podałam jej karteczkę z numerem telefonu oraz nazwiskiem klienta i datą wyjazdu.
– Okej, coś jeszcze? – Dziewczyna się uśmiechnęła.
– Tak, zjedz mój lunch, zostawiłam go u siebie na biurku – dodałam i mrugnęłam do niej.
– Coś jadalnego? – Zaśmiała się.
– Naleśniki, więc nie jest źle.
– Dobrze, że nie kolejna sałatka albo koktajl z jarmużu. – Monika aż przewróciła oczami. Widziałam to, stojąc przy windzie.
Wszystkie byłyśmy na diecie. Iga, Monika, ja. Kobieta na diecie najczęściej nie jest zbyt szczęśliwa. Zwłaszcza jeśli oczekuje cudów. Ja nawet nie wiem, po co się tak wszystkie oszukiwałyśmy. Jedzenie z pudełek swoją drogą, ale bardzo często zaburzałyśmy sobie rytm dnia, jadając lunch czy kolację z klientem, a ja nie potrafiłam sobie odmówić dobrego jedzenia. Na siłownię nie było mi po drodze, chodziłam raz na jakiś czas i do tego się zmuszałam. Nie miałam motywacji, by wyglądać lepiej. By wyglądać idealnie jak Iga. Kompleksy kompleksami, ale jeśli poza pracą nie miałam dla kogo się stroić i starać, to po prostu olewałam ten temat. Oczywiście, że nie lubiłam bycia singielką. Mój poprzedni związek skończył się jakieś półtora roku temu. Rafał, moja miłość z czasów studiów, wyjechał po obronie pracy magisterskiej i przez parę miesięcy staraliśmy się jakoś utrzymać tę znajomość. Niestety. Odległość była dla nas zabójcza. Rafał kogoś poznał. Nie zdradził mnie. Wrócił, poprosił o rozmowę. Wyznał, że chyba się zakochał, że nie daje rady, że związek na odległość to nie dla niego. Rozstaliśmy się w zgodzie, ale nie łudziliśmy się, że zostaniemy przyjaciółmi. On po prostu zniknął z mojego życia. Czułam się zawiedziona, ale z dwojga złego lepiej, że tak się stało, niż mielibyśmy ciągnąć to dalej i wzajemnie się oszukiwać. Od tamtej pory nie spotykałam się z żadnym facetem. Brakowało mi czułości i bliskości, więc rzucałam się w wir pracy. W tym przypominałam mojego ojca. Niby nie miałam problemów, a jednak nie czułam się spełniona i szczęśliwa. Nie byłam kompletna, a moja romantyczna dusza umierała, bo nikt jej nie karmił. Nie prawił komplementów, nie szeptał do ucha czułych słówek. Ech. Westchnęłam, zadzierając głowę pod budynkiem Vitkaca. Miałam podły humor, a nie mogłam sobie pozwolić na pokazanie tego klientowi. Trochę się denerwowałam, bo ojcu wyraźnie zależało na tym spotkaniu. Zanim wjechałam na górę do restauracji, wstąpiłam do jednego z ekskluzywnych butików i obejrzałam torebki. Ekspedientki z tego sklepu doskonale mnie znały. Rozmowa z nimi zawsze była bardzo miła.
– Pani Julio, ale pani pięknie opalona. Urlop się udał? – zagadała jedna z nich.
– Tak, dziękuję, było naprawdę fajnie. I ciepło. Nie to, co u nas. – Uśmiechnęłam się i zerknęłam na model torebki, który już miałam, ale w innym kolorze. – Macie do tego buty? – spytałam, bo z góry wiedziałam, że Iga nie byłaby zadowolona, gdybym nie kupiła kompletu.
Musiałam jakoś poprawić sobie humor. Co prawda zakupy zaspokajały chwilowo tylko tę próżną stronę mnie, to ładna torebka czy buty zawsze sprawiały, że mój nastrój się polepszał. Choć wieczorem ani buty, ani torebka nie mogły się do mnie przytulić.
– Tak, są, w dodatku aż dwa modele, w różnych kolorach. Przyniosę pani rozmiar. – Ekspedientka zniknęła za ścianką recepcji, a ja rozejrzałam się jeszcze po sklepie.
Zdecydowałam się kupić torbę i buty, zapłaciłam, ale zakupy zostawiłam w sklepie i powiedziałam, że odbiorę je po spotkaniu. Nie wypadało spotykać się z klientem, taszcząc wielką papierową torbę.
Skorzystałam z łazienki, by przypudrować nos i musnąć usta błyszczykiem, a potem wjechałam na górę do restauracji. W progu przywitał mnie znajomy kelner. Wziął ode mnie płaszcz i zaprowadził do stolika. Byłam nieco za wcześnie, ale zawsze starałam się być pierwsza. To ja miałam czekać na klienta, a nie on na mnie. Zajęłam miejsce przy samym oknie, by mieć ładny widok, i poprosiłam o szklankę wody, przechodząc już na angielski, by się przestawić przed spotkaniem. W telefonie szybko ponownie sprawdziłam dane klienta. Zakodowałam raz jeszcze najważniejsze informacje.
James Windstor był angielskim arystokratą, biznesmenem i mieszkał w Londynie. Podobnie jak mój ojciec miał sieć salonów samochodów premium i szukał odpowiedniego miejsca w Polsce, by zainwestować swoje pieniądze i wprowadzić nową markę na tutejszy rynek. Miałam z nim porozmawiać i dowiedzieć się, czego dokładnie od nas oczekiwał. Szłam na pierwszy ogień. Tata zawsze musiał się upewnić, że jego potencjalny klient to ktoś poważnie podchodzący do sprawy i twardo stąpający po ziemi. Szkoda mu było czasu na półśrodki, ale tutaj miał przeczucie, że to mogło być coś konkretnego. Ja też to czułam, bo Iga skrupulatnie przygotowywała się do tego spotkania. Tacie przecież nie chodziło o niewielkie inwestycje, tylko o międzynarodowe kontrakty opiewające na ogromne kwoty, których nie liczyliśmy w złotówkach.
Zerknęłam nerwowo na zegarek, była punkt czternasta. Od razu zaczęłam się zastanawiać, czy to ja coś pomyliłam, czy klient miał zamiar się spóźnić. Mężczyźni bardzo rzadko pojawiali się po czasie, zazwyczaj byli wcześniej. Sprawdziłam raz jeszcze maila od ojca i poczułam ulgę, gdy upewniłam się, że niczego nie pomyliłam. Zaśmiałam się pod nosem i nagle do mojego stolika podszedł jakiś mężczyzna. Uznałam go za kelnera i poprosiłam o kolejną szklankę wody, ale... Cholera, dopiero po sekundzie uświadomiłam sobie, że kelnerzy nie noszą butów od Dolce & Gabbana. Podniosłam wzrok i zerwałam się z krzesła, bo to był mój klient. Oblałam się rumieńcem. Czułam, że moje policzki nabrały koloru, który na pewno przebijał przez cienką warstwę makijażu.
– Panie Windstor, witam. Julia Widawska – wydukałam nieskładnie.
Mężczyzna miał na sobie ciemnogranatowy garnitur tej samej marki co buty, stał niewzruszony moją przepraszającą miną. Tak się zestresowałam, że nawet nie wyciągnęłam ręki na powitanie.
– Mam pani przynieść szklankę wody, pani Julio? – zapytał poważnie.
Jego głos był surowy i niski. Bardzo męski.
– Nie, najmocniej przepraszam. Wzięłam pana za kelnera, bo jest punkt druga, a ja... – zaczęłam pleść trzy po trzy. Dłonie od razu mi się spociły, więc nie było mowy, żebym teraz uścisnęła mu rękę.
– Zawsze jestem punktualny.
– Tak, oczywiście. Miło pana poznać. Zapraszam. – Wskazałam krzesło naprzeciwko mojego. Uśmiechnęłam się, by nieco załagodzić sytuację.
– Dziękuję. – Mężczyzna zerknął na kelnera, który podszedł po jego czarny płaszcz, i zajął miejsce.
Zdążyłam wziąć kilka oddechów. Nie mogłam dać po sobie poznać, że się zestresowałam, ale w głowie cały czas miałam głos ojca, który powtarzał, że to bardzo ważny klient.
Spojrzałam na Windstora. Musiałam jakoś zacząć.
– Jak się panu podoba w Warszawie? – zapytałam.
Starałam się być sobą. Tą Julią, którą wszyscy lubili i cenili. Łudziłam się, że to zastąpi perfekcjonizm mojej siostry.
– Jeszcze niewiele widziałem. Mój samolot miał opóźnienie i przyjechałem tu prosto z lotniska – wyjaśnił.
– Rozumiem. Nie ma co przedłużać, jest pan zmęczony i marzy zapewne o odpoczynku w hotelu. – Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam notes. Miałam tam zapisane kilka ważnych rzeczy, bo nie wypadało co chwila zerkać w telefon.
– Tak, ale tu jest problem. Hotel lotniskowy mi nie odpowiada, nie sądziłem, że to tak daleko od centrum, a mam tu kilka spraw. Dzwoniłem do Mariotta, ale okazało się, że nie mają żadnego apartamentu dostępnego od ręki. – Spojrzał na mnie.
Moja pewność siebie poszybowała w górę.
Mężczyzna wyraźnie zakładał, że mnie zaskoczy, ale nie udało mu się.
– Mogę to dla pana załatwić – wyjaśniłam.
Menedżerem tej sekcji w hotelu był mój dobry znajomy. Wiedziałam, że zawsze trzymają kilka najlepszych pokoi na wyjątkowe sytuacje. To właśnie była taka sytuacja.
– Wątpię, rozmawiałem z kierownikiem. Przepraszał, ale powiedział, że nic nie może zrobić. – Windstor spojrzał mi w oczy.
Były niebieskie i jakieś takie zimne. Przeszywające na wskroś.
– Proszę dać mi pięć minut, jeden telefon i wrócę do pana z dobrymi wieściami. – Położyłam dłoń na komórce, czekając na zgodę klienta.
– Dobrze, proszę spróbować – odpowiedział sceptycznie.
Widziałam, że nie był zadowolony i wcale mu się nie dziwiłam. Wychodziło na to, że pierwszy raz przyjechał do Warszawy, jego lot się opóźnił, hotel, który miał zarezerwowany, mu nie odpowiadał, a w innym mu odmówiono. To nie był najlepszy początek jego interesów w Polsce. Musiałam zatrzeć to złe wrażenie. Wstałam od stolika i odeszłam nieco dalej. Windstor bacznie mi się przyglądał. Odblokowałam telefon i znalazłam numer do menedżera hotelu. Modliłam się, by odebrał od razu. Nie miałam czasu na nagrywanie się na pocztę głosową.
– Cześć, Julia, kopę lat! – Usłyszałam wesoły głos Wojtka i odetchnęłam.
– Cześć, Wojtek, słuchaj, mam dosłownie dwie minuty i sprawę życia i śmierci.
– Zamieniam się w słuch.
– Mam klienta, trochę gburowaty i wściekły Anglik. Wasz kierownik powiedział mu, że nie macie dostępnego żadnego apartamentu na dziś, a ja muszę mu ten apartament załatwić. Powiedz, że możesz mi pomóc – wyjaśniłam.
– Dla ciebie zawsze, ale daj mi chwilę. Sprawdzę.
Słyszałam, że z kimś rozmawia, i po chwili znowu usłyszałam jego głos.
– Mam apartament premium z jacuzzi, ale to raczej taka imprezowa melina dla celebrytów.
– To nie wchodzi w grę. Ten facet to angielski arystokrata. Błagam, załatw coś innego.
Moje dłonie znowu się spociły.
– Okej, moment. – Wojtek się zaśmiał. Zapadła chwila ciszy. – Dobra, mam apartament, ale tylko do środy, czyli dwie noce. Sypialnie z łóżkami typu king size, salon, kuchnia, dwie łazienki i dostęp do M Club Lounge.
Och, dzięki Bogu! Klient miał być w Warszawie tylko jeden dzień.
– I jakąś zniżkę również masz? – zapytałam, bo przecież cena też grała rolę.
To mój ojciec opłacał pobyty swoich potencjalnych klientów, a spory rabat zawsze lepiej wyglądał na fakturze. Tata był starej daty i każdą złotówkę oglądał dwa razy z każdej strony.
– Zarezerwuję w cenie mniejszego apartamentu, ale musisz mi obiecać, że w końcu skoczymy na drinka i pogadamy – powiedział, a ja się uśmiechnęłam.
Wojtek był gejem, a wyjścia z nim zawsze bardzo miło wspominałam. Gdy studiowałam, widywałam się z nim i innymi znajomymi dość często. Teraz najnormalniej w świecie nie miałam na to czasu.
– Obiecuję, a teraz przyklep mi ten apartament. Zaraz po spotkaniu podeślę ci dane klienta.
– Podaj na razie tylko nazwisko, a resztę załatwimy potem.
– Facet nazywa się James Windstor.
– Okej, załatwione. Apartament będzie gotowy za godzinę. Powiedz temu Angolowi, że wieczorem ma zarezerwowany masaż i stolik w restauracji. Wszystko w cenie.
– Dzięki, jesteś najlepszy, do usłyszenia.
– Do usłyszenia!
Zakończyłam połączenie i starałam się nie uśmiechać zbyt ostentacyjnie. Odwróciłam się i dostrzegłam, że mój klient nadal mi się przyglądał. Ruszyłam więc w jego stronę i zajęłam miejsce.
– Apartament będzie gotowy za godzinę – oznajmiłam zadowolona.
Z twarzy mężczyzny nie dało się niczego wyczytać.
– Dziękuję – odpowiedział zdawkowo.
– A wieczorem, gdy już pan wypocznie w apartamencie, będzie czekać na pana masaż i kolacja. To forma zadośćuczynienia od menedżera, że tak pana potraktował. – Nagięłam prawdę, ale takie triki zawsze się sprawdzały. Facet jednak nie zareagował entuzjazmem. Jakimkolwiek. W ogóle nie okazywał emocji, ale nie mogłam się tym przejmować. Każdy miał jakieś swoje widzimisię. – Teraz możemy przejść do rzeczy. – Otworzyłam notes. – Mój ojciec przekazał mi informacje, ale muszę dopytać o kilka spraw związanych z pana pobytem w Warszawie i ewentualną dalszą współpracą. Jeśli pojawią się jakiekolwiek problemy, to proszę do nas dzwonić – moja siostra i ja służymy pomocą.
– Chciałbym wieczorem spotkać się z pani ojcem. Może podczas tej kolacji w hotelu – stwierdził szybko.
Zerknęłam do notesu. Iga oczywiście to przewidziała. Zaznaczyła w tabelce, że tego dnia ojciec miał lukę w kalendarzu od godziny dwudziestej do północy. Cała Iga. Doskonale się nadawała do tej pracy.
– Oczywiście, to żaden problem. Która godzina panu odpowiada?
– Może być ósma, ewentualnie jutro rano, bo po południu mam lot do Nowego Jorku.
– Proponuję dzisiejszy wieczór. Zarezerwuję wszystko, co trzeba. Kolację w hotelu proszę zostawić dla siebie. Znajdę stolik w odpowiednim lokalu. Taksówka podjedzie pod hotel. Preferuje pan jakąś konkretną markę aut? – zapytałam.
Takie sprawy były dla mnie na porządku dziennym. Biznesmeni mieli różne dziwne wymagania. Jedni jeździli wyłącznie samochodami określonej marki, inni oczekiwali szczególnie wysokiego standardu w hotelu, a jeszcze innym było wszystko jedno, byle barek w pokoju był pełen.
Albo mi się wydawało, albo pierwszy raz dostrzegłam na twarzy Windstora lekkie zaskoczenie.
– Nie, to nie ma znaczenia. Byle kierowca mówił po angielsku – odpowiedział grzecznie.
– Oczywiście, żaden problem. – Zanotowałam to szybko. – A jedzenie, ma pan ochotę na coś specjalnego? Polskie dania nie są koniecznością. – Uśmiechnęłam się, ale facet tego nie odwzajemnił.
– Zaryzykuję i spróbuję czegoś lokalnego.
Znałam idealną restaurację z polskimi daniami w nowoczesnym wydaniu, a Powiśle jest dzielnicą, która urzeka większość zagranicznych gości. Ojciec często jadał tam kolację z klientami, więc to była naprawdę sprawdzona miejscówka.
– Doskonale. Jestem przekonana, że polska kuchnia panu zasmakuje. W Anglii macie klasyczne fish and chips, a u nas jest schabowy z kapustą – rzuciłam.
Znowu plotłam trzy po trzy. Byłam bardziej zestresowana, niż mi się wydawało, ale to przez niego. Ciągle się na mnie gapił. Jakby analizował każdy mój ruch, gest, każde słowo. W głowie już miałam niezłą galaretkę.
– Brzmi dziwnie – przyznał.
Niewiele zrozumiał, bo nazwę naszego narodowego dania wymówiłam po polsku.
– Ale smakuje przepysznie. Proszę mi zaufać. – Skinęłam głową z uprzejmym uśmiechem.
– Dobrze, ufam pani – rzucił szybko i podniósł wzrok na kelnera, który przyszedł, by wziąć od nas zamówienie.
Byłam cholernie głodna, ale widziałam, że mój klient jest zmęczony. Nie chciałam go raczyć swoim wątpliwym towarzystwem, więc zasugerowałam grzecznie, że nie będę zajmowała mu więcej czasu. Facet doskonale zrozumiał i chyba był mi wdzięczny. Powtarzam, chyba, bo znowu niczego nie dał po sobie poznać. Wypiliśmy jedynie herbatę, chwilę porozmawialiśmy o jego firmie, a następnie razem ruszyliśmy do wyjścia. Kelner przyniósł nasze okrycia oraz jego niewielką walizkę owiniętą w lotniskową folię.
– Zamówię panu taksówkę – zaproponowałam, gdy jechaliśmy windą na dół.
– Nie trzeba, według mapy hotel znajduje się niecałe półtora kilometra stąd. Przejdę się – odpowiedział.
Cholera.
Nie miałam ochoty na spacer, a nie wypadało go tak samego zostawić.
W myślach przeklęłam Igę, że musiałam nosić szpilki.
– Oczywiście, odprowadzę pana. Po drodze będziemy mijać Pałac Kultury i Nauki. Wie pan, że ten niegdyś najwyższy budynek w Polsce był „darem” narodu radzieckiego dla naszego kraju i nosił imię Józefa Stalina?
Mężczyzna spojrzał na mnie.
– Będzie pani moim przewodnikiem? – zapytał nagle.
Chyba był zły, że zaczęłam wygłaszać jakiś wykład na temat historii naszego kraju.
Kurwa.
Pogrążałam się coraz bardziej.
– Oczywiście, ale tylko jeśli potrzeba panu przewodnika – odpowiedziałam niepewnie.
Próbowałam jakoś uratować tę katastrofę.
– Krótka lekcja jest w porządku, ale dłuższe zwiedzanie musimy przełożyć na inny raz. Mam napięty grafik.
Zbył mnie.
– Tak, wspominał pan, że jutro leci do Nowego Jorku – przytaknęłam. – Ruszajmy więc. – Pokazałam, by wyszedł z windy jako pierwszy, ale tego nie zrobił. Skinął ręką, że to ja mam iść przed nim. Uśmiechnęłam się i uczyniłam tak, jak chciał.
Wyszliśmy z budynku. Od razu pożałowałam, że nie włożyłam rajstop, ale Iga... Kurwa, znowu przeklinałam w myślach moją supermodną siostrę, która wmawiała mi, że rajstopy od lat są passé. Było może z pięć stopni, wiatr hulał mi pod ołówkową spódnicą, a musiałam udawać zadowoloną i opowiadać o pieprzonym symbolu radzieckiej dominacji nad Polską. Na szczęście droga minęła dość szybko i gdy dotarliśmy do hotelu, a w obrotowych drzwiach ogrzała mnie kurtyna cieplna, od razu poczułam się lepiej. W dodatku w recepcji dostrzegłam Wojtka, ale musiałam chwilę poczekać i nie okazywać entuzjazmu na to spotkanie.
– Apartament na pewno jest już gotowy. Taksówka podjedzie po pana za piętnaście ósma. W razie pytań lub trudności proszę dzwonić – powiedziałam i podałam mu swoją wizytówkę.
Nie miałam przy sobie wizytówki Igi.
Cholera.
Nie pomyślałam o tym.
– Dobrze, dziękuję, pani Julio. – Windstor wziął ode mnie kartonik i wsunął go w wewnętrzną kieszonkę marynarki. Skinął głową. Nic więcej nie powiedział.
– Do widzenia, panie Windstor. – Dygnęłam, uśmiechnęłam się i pozwoliłam mu odejść.
Jego usta nawet nie drgnęły w półuśmiechu.
Nie popisałam się.
Cudownie.
Po prostu cudownie.
[...]