Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść w konwencji realizmu fantastycznego pióra znakomitej szwedzkiej pisarki, która jako pierwsza kobieta otrzymała Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury, osnuta na kanwie prawdziwych wydarzeń.
Pan Arne, luterański duchowny, został zamordowanyw swoim domu wraz z rodziną i służbą. Był on najbogatszym człowiekiem w okolicy, więc jego skarb stał się dla rabusiów łakomym kąskiem. Z napadu ocalała jedynie córka pastora, która zdołała skryć się przed zabójcami.
Historia cały czas trzyma w napięciu, a zimowa sceneria skutego lodem norweskiego wybrzeża potęguje nastrój grozy. Uwagę czytelnika przykuwa także romantyczny wątek miłosny, uczucie między dwojgiem bohaterów od początku skazane na tragiczny finał.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 103
I
W tym czasie, gdy duński król Fryderyk II rządził Bohuslänem, mieszkał w Marstrand biedny sprzedawca ryb o imieniu Torarin. Był on słabowitym i wątłym mężczyzną. Jedną rękę miał bezwładną, dlatego nie nadawał się ani do łowienia ryb, ani do wiosłowania. Nie mógł zapewnić sobie utrzymania z pracy na morzu, jak wszyscy inni mężczyźni z archipelagu, dlatego jeździł po okolicy i sprzedawał solone oraz suszone ryby ludziom mieszkającym w głębi lądu. Nie było go w domu przez wiele dni w roku, nieustannie jeździł od wsi do wsi z ładunkiem ryb.
Pewnego lutowego dnia, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, Torarin jechał drogą prowadzącą z Kungshäll do parafii Solberga. Droga była zupełnie opustoszała i bezludna, ale nie oznaczało to, że Torarin był skazany na jazdę w milczeniu. Miał obok siebie na saniach wiernego przyjaciela, z którym mógł gawędzić. Był to mały czarny piesek o kudłatej sierści, którego Torarin nazywał Grimem. Grim zazwyczaj leżał nieruchomo z łbem wciśniętym między łapy i tylko mrugał w odpowiedzi na wszystko, co mówił jego chlebodawca. Ale gdy tylko usłyszał coś, co mu się nie spodobało, podnosił łeb do góry i zaczynał wyć przeraźliwiej niż wilk.
– Powiem ci, Grimie, mój psie – mówił Torarin – jakie wieści dziś usłyszałem. I w Kungshäll, i w Kareby mówiono, że morze zamarzło. Już od dłuższego czasu mamy ładną i spokojną pogodę, sam to przecież wiesz najlepiej, jako że codziennie jesteś na dworze, i mówią, że morze nie tylko zamarzło w zatokach i cieśninach, ale wzdłuż całego Kattegattu. Nie ma przejścia dla statków i łodzi między lądami, wszędzie jest tylko silny, twardy lód, tak że można po nim jechać saniami z końmi aż do Marstrand i do archipelagu Pater Noster.
Wszystkiego tego słuchał pies i nie wydawało się to wzbudzać w nim niezadowolenia. Leżał spokojnie i mrugał, spoglądając na Torarina.
– Nie zostało nam w saniach aż tak wiele ryb – powiedział Torarin, jakby chciał psa do czegoś przekonać. – Co powiesz na to, jeśli na następnym rozdrożu skręcimy i skierujemy się na zachód, w stronę morza? Przejedziemy obok kościoła Solberga w stronę zatoki Ödsmålskil, a stamtąd nie będziemy mieć do Marstrand więcej niż sto stai[1]. Byłoby wielką rzeczą choć raz móc wrócić do domu bez korzystania z łodzi albo promu.
Jechali przez rozległe wrzosowisko Kareby i choć pogoda była spokojna przez cały dzień, znad wrzosowiska nadleciał zimny powiew, czyniąc podróż nieprzyjemną.
– Ktoś mógłby to uznać za oznakę słabości, że wracamy do domu w środku najlepszego okresu pracy – powiedział Torarin, machając rękoma dla rozgrzewki. – Ale jesteśmy przecież w drodze od wielu tygodni, ty i ja, i przydałoby nam się posiedzieć trochę w domu, wygrzać się i wygonić zimno z ciała.
Jako że pies cały czas leżał spokojnie, Torarin coraz bardziej utwierdzał się w swoim pomyśle i ciągnął już weselszym głosem:
– Matka od wielu dni siedzi w domu sama. Na pewno za nami tęskni i chciałaby nas zobaczyć. Teraz zimą jest w Marstrand tak pięknie. Ulice i zaułki, Grimie, pełne są przyjezdnych rybaków i kupców. W karczmach każdego wieczoru odbywają się potańcówki. A ile się tam leje piwa! Nigdy nie dasz rady tego pojąć.
Gdy Torarin to powiedział, schylił się nad psem, by zobaczyć, czy ten go słucha.
A jako że pies nie spał i nie widać było po nim żadnych oznak niezadowolenia, Torarin skręcił w pierwszą drogę wiodącą na zachód, w stronę morza. Potrząsnął lejcami, by koń biegł jak najszybciej.
– Jako że będziemy przejeżdżać koło plebanii Solberga – powiedział Torarin – zajadę tam i zapytam, czy na pewno można dostać się po lodzie aż do Marstrand. Z pewnością będą to wiedzieć.
Torarin wyrzekł ostatnie zdania półgłosem, nie zastanawiając się wcale, czy pies go słyszy czy nie. Ale zaledwie skończył mówić, pies podniósł się w saniach i wydał z siebie przeraźliwe wycie.
Koń skoczył w bok, a Torarin odwrócił się wystraszony, by zobaczyć, czy nie gonią ich wilki. Ale gdy odkrył, że to Grim tak wyje, zaczął go uspokajać.
– Mój drogi – powiedział do psa – ileż to razy byliśmy razem na plebanii w Solberdze! Nie wiem, czy pan Arne wie, jak się sprawy mają z lodem, ale jednego jestem pewien, że otrzymamy tam dobrą kolację przed przeprawą przez morze.
Jednak jego słowa nie były w stanie uspokoić psa. Uniósł łeb do góry i wył coraz bardziej przerażająco.
Torarina zaczęło ogarniać nieprzyjemne uczucie. Było już niemal zupełnie ciemno, mimo to widział kościół w Solberdze z otaczającą go rozległą białą równiną, wciśnięty bezpiecznie między niekończące się lasy od strony lądu i zaokrąglone, bezleśne, skaliste pagórki od strony morza. Jadąc tak zupełnie sam przez tę rozległą, białą równinę, czuł się małym, nic nieznaczącym stworzeniem, podczas gdy od strony ciemnych lasów i opustoszałych pagórków zbliżały się najróżniejsze potwory i trolle, które po zapadnięciu zmroku odważały się wyjść na otwartą przestrzeń. Na całej zaś równinie nie miały na kogo się rzucić oprócz biednego Torarina.
Jednocześnie próbował uciszyć psa.
– Mój drogi, co masz przeciw panu Arne? Jest on najbogatszym człowiekiem w kraju. Pochodzi ze szlacheckiego rodu i gdyby nie został duchownym, na pewno byłby teraz wielkim przywódcą.
Ale nie dawał rady w ten sposób uciszyć psa. Wówczas skończyła się cierpliwość Torarina, chwycił psa za skórę na karku i zrzucił go z sań.
Gdy Torarin pojechał dalej, pies nie poszedł za nim, tylko został na drodze i wył, aż sanie przejechały pod ciemnym sklepieniem bramy i wjechały na podwórze plebanii otoczone czterema podłużnymi niskimi budynkami z drewna.
Przypisy
[1] Czyli około 13 km (przyp. tłum.).