Skarb pana Arnego - Selma Lagerlöff - ebook + książka

Skarb pana Arnego ebook

Selma Lagerlöff

2,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Powieść w konwencji realizmu fantastycznego pióra znakomitej szwedzkiej pisarki, która jako pierwsza kobieta otrzymała Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury, osnuta na kanwie prawdziwych wydarzeń.

Pan Arne, luterański duchowny, został zamordowanyw swoim domu wraz z rodziną i służbą. Był on najbogatszym człowiekiem w okolicy, więc jego skarb stał się dla rabusiów łakomym kąskiem. Z napadu ocalała jedynie córka pastora, która zdołała skryć się przed zabójcami.

Historia cały czas trzyma w napięciu, a zimowa sceneria skutego lodem norweskiego wybrzeża potęguje nastrój grozy. Uwagę czytelnika przykuwa także romantyczny wątek miłosny, uczucie między dwojgiem bohaterów od początku skazane na tragiczny finał.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 103

Oceny
2,8 (5 ocen)
1
1
1
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jagna85
(edytowany)

Nie polecam

Nieporozumienie. O czym to w ogóle było i po co? Żadnej tajemnicy ani tym bardziej grozy. Język prosty i płaski, tak jak bohaterowie tej opowiastki. Nieciekawie i bardzo infantylnie. Różne kwestie powtórzone po parę razy jakby czytelnik był upośledzony i na kolejnej stronie już nie pamiętał co było na poprzedniej. Ledwo przeczytałam a to tylko 100 stron.
11

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nałuHerr Ar­nes pen­nin­gar
Co­py­ri­ght © Al­bert Bon­niers för­lag, Stoc­kholm 1948 Co­py­ri­ght © 2023 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Pro­jekt okładkiUr­szula Gi­reń
Skład i ła­ma­nieAn­drzej Ko­men­dziń­ski
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać książki.
ISBN 978-83-8265-654-1
Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

W tym cza­sie, gdy duń­ski król Fry­de­ryk II rzą­dził Bo­hu­slänem, miesz­kał w Mar­strand biedny sprze­dawca ryb o imie­niu To­ra­rin. Był on sła­bo­wi­tym i wą­tłym męż­czy­zną. Jedną rękę miał bez­władną, dla­tego nie nada­wał się ani do ło­wie­nia ryb, ani do wio­sło­wa­nia. Nie mógł za­pew­nić so­bie utrzy­ma­nia z pracy na mo­rzu, jak wszy­scy inni męż­czyźni z ar­chi­pe­lagu, dla­tego jeź­dził po oko­licy i sprze­da­wał so­lone oraz su­szone ryby lu­dziom miesz­ka­ją­cym w głębi lądu. Nie było go w domu przez wiele dni w roku, nie­ustan­nie jeź­dził od wsi do wsi z ła­dun­kiem ryb.

Pew­nego lu­to­wego dnia, gdy słońce chy­liło się już ku za­cho­dowi, To­ra­rin je­chał drogą pro­wa­dzącą z Kung­shäll do pa­ra­fii Sol­berga. Droga była zu­peł­nie opu­sto­szała i bez­ludna, ale nie ozna­czało to, że To­ra­rin był ska­zany na jazdę w mil­cze­niu. Miał obok sie­bie na sa­niach wier­nego przy­ja­ciela, z któ­rym mógł ga­wę­dzić. Był to mały czarny pie­sek o ku­dła­tej sier­ści, któ­rego To­ra­rin na­zy­wał Gri­mem. Grim za­zwy­czaj le­żał nie­ru­chomo z łbem wci­śnię­tym mię­dzy łapy i tylko mru­gał w od­po­wie­dzi na wszystko, co mó­wił jego chle­bo­dawca. Ale gdy tylko usły­szał coś, co mu się nie spodo­bało, pod­no­sił łeb do góry i za­czy­nał wyć prze­raź­li­wiej niż wilk.

– Po­wiem ci, Gri­mie, mój psie – mó­wił To­ra­rin – ja­kie wie­ści dziś usły­sza­łem. I w Kung­shäll, i w Ka­reby mó­wiono, że mo­rze za­mar­zło. Już od dłuż­szego czasu mamy ładną i spo­kojną po­godę, sam to prze­cież wiesz naj­le­piej, jako że co­dzien­nie je­steś na dwo­rze, i mó­wią, że mo­rze nie tylko za­mar­zło w za­to­kach i cie­śni­nach, ale wzdłuż ca­łego Kat­te­gattu. Nie ma przej­ścia dla stat­ków i ło­dzi mię­dzy lą­dami, wszę­dzie jest tylko silny, twardy lód, tak że można po nim je­chać sa­niami z końmi aż do Mar­strand i do ar­chi­pe­lagu Pa­ter No­ster.

Wszyst­kiego tego słu­chał pies i nie wy­da­wało się to wzbu­dzać w nim nie­za­do­wo­le­nia. Le­żał spo­koj­nie i mru­gał, spo­glą­da­jąc na To­ra­rina.

– Nie zo­stało nam w sa­niach aż tak wiele ryb – po­wie­dział To­ra­rin, jakby chciał psa do cze­goś prze­ko­nać. – Co po­wiesz na to, je­śli na na­stęp­nym roz­drożu skrę­cimy i skie­ru­jemy się na za­chód, w stronę mo­rza? Prze­je­dziemy obok ko­ścioła Sol­berga w stronę za­toki Öd­smål­skil, a stam­tąd nie bę­dziemy mieć do Mar­strand wię­cej niż sto stai[1]. By­łoby wielką rze­czą choć raz móc wró­cić do domu bez ko­rzy­sta­nia z ło­dzi albo promu.

Je­chali przez roz­le­głe wrzo­so­wi­sko Ka­reby i choć po­goda była spo­kojna przez cały dzień, znad wrzo­so­wi­ska nad­le­ciał zimny po­wiew, czy­niąc po­dróż nie­przy­jemną.

– Ktoś mógłby to uznać za oznakę sła­bo­ści, że wra­camy do domu w środku naj­lep­szego okresu pracy – po­wie­dział To­ra­rin, ma­cha­jąc rę­koma dla roz­grzewki. – Ale je­ste­śmy prze­cież w dro­dze od wielu ty­go­dni, ty i ja, i przy­da­łoby nam się po­sie­dzieć tro­chę w domu, wy­grzać się i wy­go­nić zimno z ciała.

Jako że pies cały czas le­żał spo­koj­nie, To­ra­rin co­raz bar­dziej utwier­dzał się w swoim po­my­śle i cią­gnął już we­sel­szym gło­sem:

– Matka od wielu dni sie­dzi w domu sama. Na pewno za nami tę­skni i chcia­łaby nas zo­ba­czyć. Te­raz zimą jest w Mar­strand tak pięk­nie. Ulice i za­ułki, Gri­mie, pełne są przy­jezd­nych ry­ba­ków i kup­ców. W karcz­mach każ­dego wie­czoru od­by­wają się po­tań­cówki. A ile się tam leje piwa! Ni­gdy nie dasz rady tego po­jąć.

Gdy To­ra­rin to po­wie­dział, schy­lił się nad psem, by zo­ba­czyć, czy ten go słu­cha.

A jako że pies nie spał i nie wi­dać było po nim żad­nych oznak nie­za­do­wo­le­nia, To­ra­rin skrę­cił w pierw­szą drogę wio­dącą na za­chód, w stronę mo­rza. Po­trzą­snął lej­cami, by koń biegł jak naj­szyb­ciej.

– Jako że bę­dziemy prze­jeż­dżać koło ple­ba­nii Sol­berga – po­wie­dział To­ra­rin – za­jadę tam i za­py­tam, czy na pewno można do­stać się po lo­dzie aż do Mar­strand. Z pew­no­ścią będą to wie­dzieć.

To­ra­rin wy­rzekł ostat­nie zda­nia pół­gło­sem, nie za­sta­na­wia­jąc się wcale, czy pies go sły­szy czy nie. Ale za­le­d­wie skoń­czył mó­wić, pies pod­niósł się w sa­niach i wy­dał z sie­bie prze­raź­liwe wy­cie.

Koń sko­czył w bok, a To­ra­rin od­wró­cił się wy­stra­szony, by zo­ba­czyć, czy nie go­nią ich wilki. Ale gdy od­krył, że to Grim tak wyje, za­czął go uspo­ka­jać.

– Mój drogi – po­wie­dział do psa – ileż to razy by­li­śmy ra­zem na ple­ba­nii w Sol­ber­dze! Nie wiem, czy pan Arne wie, jak się sprawy mają z lo­dem, ale jed­nego je­stem pe­wien, że otrzy­mamy tam do­brą ko­la­cję przed prze­prawą przez mo­rze.

Jed­nak jego słowa nie były w sta­nie uspo­koić psa. Uniósł łeb do góry i wył co­raz bar­dziej prze­ra­ża­jąco.

To­ra­rina za­częło ogar­niać nie­przy­jemne uczu­cie. Było już nie­mal zu­peł­nie ciemno, mimo to wi­dział ko­ściół w Sol­ber­dze z ota­cza­jącą go roz­le­głą białą rów­niną, wci­śnięty bez­piecz­nie mię­dzy nie­koń­czące się lasy od strony lądu i za­okrą­glone, bez­le­śne, ska­li­ste pa­górki od strony mo­rza. Ja­dąc tak zu­peł­nie sam przez tę roz­le­głą, białą rów­ninę, czuł się ma­łym, nic nie­zna­czą­cym stwo­rze­niem, pod­czas gdy od strony ciem­nych la­sów i opu­sto­sza­łych pa­gór­ków zbli­żały się naj­róż­niej­sze po­twory i trolle, które po za­pad­nię­ciu zmroku od­wa­żały się wyjść na otwartą prze­strzeń. Na ca­łej zaś rów­ni­nie nie miały na kogo się rzu­cić oprócz bied­nego To­ra­rina.

Jed­no­cze­śnie pró­bo­wał uci­szyć psa.

– Mój drogi, co masz prze­ciw panu Arne? Jest on naj­bo­gat­szym czło­wie­kiem w kraju. Po­cho­dzi ze szla­chec­kiego rodu i gdyby nie zo­stał du­chow­nym, na pewno byłby te­raz wiel­kim przy­wódcą.

Ale nie da­wał rady w ten spo­sób uci­szyć psa. Wów­czas skoń­czyła się cier­pli­wość To­ra­rina, chwy­cił psa za skórę na karku i zrzu­cił go z sań.

Gdy To­ra­rin po­je­chał da­lej, pies nie po­szedł za nim, tylko zo­stał na dro­dze i wył, aż sa­nie prze­je­chały pod ciem­nym skle­pie­niem bramy i wje­chały na po­dwó­rze ple­ba­nii oto­czone czte­rema po­dłuż­nymi ni­skimi bu­dyn­kami z drewna.

Przy­pisy

[1] Czyli około 13 km (przyp. tłum.).