Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czasem to przeszłość nie pozwala nam rozwinąć skrzydeł
Nie ma drugiego takiego miejsca przy nowojorskiej Piątej Alei, jak sklep zoologiczny Dziurawy But. To spełnienie marzeń pana Bulforda, który uważa, że miłości i afirmacji świata najlepiej uczyć się od zwierząt.
Niestety, ostatnie lata działalności Dziurawego Buta przyniosły jedynie gorzkie rozczarowanie oraz rosnące długi. Pan Bulford decyduje się więc zamknąć sklep, ale wyrzuty sumienia nie dają mu spokoju. Mężczyzna cofa się myślami do przeszłości, by zmierzyć się z czyhającymi tam bolesnymi wspomnieniami…
„Skowronek w złotej klatce” to opowieść o odwadze w obliczu nieuchronnej zmiany, która pokazuje, że z odczuwanej straty tak naprawdę rodzi się siła. Ta książka o życiu w jego najpiękniejszej, a także najtrudniejszej postaci ukazuje triumf nadziei nad przykrymi wspomnieniami. Historia Pana Bulforda porusza serca i pobudza do refleksji. Przypomina także, że istnieją relacje, które potrafią przynieść ulgę nawet w najtrudniejszych chwilach…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 181
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rafał Paweł Pankowski
Skowronek w złotej klatce
Drogi Czytelniku!
Książka ta powstawała w sumie przez cztery lata, a początkowo miała być tylko opowiadaniem dotyczącym przerzucania własnych aspiracji rodziców na ich dzieci. W końcu jednak Pan Bulford i jego świat zaczęły żyć własnym życiem, a książka – opowiadać także o innych rzeczach.
Gdybym miał powiedzieć, o czym jest, musiałbym przyznać ze wstydem, że sam do końca nie wiem, albo odpowiedzieć, co również zabrzmiałoby głupio, że jest o wszystkim. Jednak w istocie tak jest – zawiera dość obszerny wycinek życia pewnego staruszka, który przeżył niezliczoną ilość cudownych i przerażających wydarzeń w swoim życiu. Opisałem tu narodziny i śmierć, zdrowie i chorobę, troskę i jej brak, zysk i stratę, śmiech i powagę, choć co do tego drugiego nie jestem pewien.
Rafał Paweł Pankowski
Bankructwo
Pan Bulford spojrzał na jedynego ptaka, który pozostał w jego – niegdyś licznym – zbiorze. Skowronek przyglądał mu się z zaciekawieniem, lekko przekręcając głowę to w lewą, to w prawą stronę.
– Zostałeś sam, Nutku. Jesteś ostatnim ptakiem z moich zbiorów i wcale nie będzie mi łatwiej się z tobą rozstać – sapnął mężczyzna. – Każda rozłąka chwyta mnie za serce, wszyscy byliście… Jesteście moimi przyjaciółmi – stwierdził z rozżaleniem, spoglądając na fotografie wiszące na przeciwnej ścianie.
Poza ptakiem zostały mu jeszcze tylko dwa żółwie: Frutti i Dimare, trzy małe myszy domowe: Okron, Bokron i Szewc (nazwana tak od ciemnej linii, która przebiegała od czubka jej głowy aż po prawą tylną stópkę). Były też: kot Mruczek, który ze względu na swój wiek poruszał się opieszale po sklepie, a raczej domu, bo tak wolał mówić o nim właściciel, świnka morska o uroczym imieniu Pipi nadanym jej przez Emilkę, wnuczkę pana Bulforda, wąż Eustachy, zwisający swobodnie na jednym z kabli, który sobie umiłował, gdy stara lampa odpadła wraz z częścią sufitu, jeż Igłek, który nie miał jednej łapki, a także czerwona rybka o wdzięcznym imieniu Cecylia.
Pan Bulford otworzył swój dom dla zwierząt, gdy był jeszcze młodzieńcem – w okresie, którego autor nie może pamiętać, tak więc wszystko, co tu opisuje, będzie jedynie próbą odtworzenia usłyszanych wcześniej opowieści. Pan Bulford powrócił z wojny w wieku dwudziestu paru lat i to wtedy otworzył „Dziurawego Buta”. Następnie przez lata działalności zgromadził w nim mnóstwo różnych gatunków zwierząt, a każdemu z nich nadawał niepowtarzalne imię, które nie tylko zapisywał, lecz także dokładnie zapamiętywał. Kto wie, czy do dzisiaj nie potrafiłby wymienić wszystkich imion swoich przyjaciół. Skąd brały się zwierzęta w „Dziurawym Bucie”? Część odkupił od innych, niektóre błąkały się samotnie po ulicy, a inne dostał od ludzi, którzy się rozmyślili. Miejsce było dla każdego. Niestety sklep zbankrutował. Nic dziwnego, skoro jego właściciel nie oddawał byle komu swoich zwierząt. „Ktoś, kto ma się zaopiekować moim przyjacielem, musi być nie tylko za niego odpowiedzialny. Musi go też potrzebować i kochać, z wszystkimi jego wadami” – mawiał pan Bulford.
Pan Bulford potrafił wyczuć, kto przychodzi do jego domu tylko po to, by spełnić swoją nową zachciankę, kto chce wypełnić pustkę samotności lub zapomnieć o swoich problemach przez kupno nowej żywej zabawki, a kto naprawdę potrzebuje i chce mieć w jego przyjacielu – swojego przyjaciela. Zdarzało się, że gdy ktoś tylko wszedł do sklepu, słyszał formułkę: „Może pan popatrzeć, ale żadnego panu nie sprzedam, nie jest pan na to gotów”, na co ci bardziej pokorni tylko mruczeli pod nosem, a pozostali natychmiast wychodzili, trzaskając drzwiami.
To nie oznaczało, że pan Bulford nie miał klientów. Wręcz przeciwnie. Tygodniowo potrafił oddać dziesięć różnych okazów, ale czasy się zmieniły. „Ludzie przestali odczuwać potrzebę bycia ze zwierzętami, a nawet z innymi ludźmi, przestali chcieć zdrowo kochać” – pomyślał mężczyzna, gdy dostał ostatni plik rachunków, na których opłacenie nie było go stać. A gdy dostał ponaglenie, pomyślał: „Może miałem za duże wymagania?”. Patrzył wtedy na obrazek swojej zmarłej żony Jasmine. Tak bardzo mu jej brakowało. Ona umiała zarządzać, nie to co on. Uśmiechnął się do wspomnień, ale jego uśmiech szybko przygasiła świadomość otrzymanych wezwań. Usiadł na fotelu za biurkiem, otworzył książkę zatytułowaną „Adresy Przyjaciół” i zaczął ją z wolna przeglądać. Danych były tysiące, a jednak przy tym ogromie pan Bulford miał beznadziejne poczucie, że wszystko, co do tej pory zrobił, nie miało znaczenia. Przeglądał tak tę książkę do wieczora, a potem zadzwonił do córki.
– Katy, Słońce… – zaczął, ale zabrakło mu słów.
– Tato? – Odezwał się głos w słuchawce. – Co się dzieje?
Pan Bulford westchnął.
– Ach, znów nie stać mnie na opłacenie rachunków, chyba… – westchnął ponownie, bo następne słowa z trudem przeszły mu przez gardło – chyba niestety będę musiał zamknąć „Dziurawego Buta”.
W słuchawce przez chwilę było milczenie, a potem zabrzmiał w niej dźwięczny głos jego ukochanej córki, jak zwykle troskliwy i pocieszający.
– Tato, tak mi przykro, wiem, ile dla ciebie znaczy „Dziurawy But”, to był twój dom. Zresztą mój też. Tam przecież się wychowywałam, tam poznałam swoich pierwszych przyjaciół, tak dobrze rozumiem, co czujesz. Na samą myśl o tym ściska mnie całą w środku. – Jej głos mimowolnie zaczął się załamywać, więc odetchnęła głęboko. – Może przyjadę jutro z Emilką i spróbujemy coś wymyślić? Może wcale nie trzeba zamykać „Dziurawego Buta”?
Pan Bulford spojrzał wtedy za okno, na skąpaną w deszczu ulicę.
– Byłoby dobrze – powiedział bez namysłu. A po chwili bardziej rzeczowo dodał: – Ale przecież jutro jest piątek, nie idziesz do pracy? Na pewno idziesz do pracy – westchnął. – Nie możesz znowu brać z mojego powodu wolnego…
Chwila ciszy.
– Tato, to tylko jeden dzień, nic się nie stanie, jeśli zabraknie mnie w pracy. To mój dom, nie możesz go stracić. – Katy zamyśliła się przez chwilę. – A poza tym Emilka już od tygodnia męczy mnie, żebyśmy pojechali do dziadka Franciszka.
Pan Bulford, słysząc swoje przezwisko, uśmiechnął się i popatrzył na Jasmin.
– Przyjedź – odparł i odłożył słuchawkę.
Następnego dnia, gdy tylko podszedł do drewnianej lady, usłyszał dzwonek, który się odzywał, gdy ktoś otwierał drzwi od „Dziurawego Buta”. A zaraz potem usłyszał radosny śmiech dziewczynki.
– Mamo, spójrz, Pipi przyczepiła się do szyby! Chyba się stęskniła!
Mężczyzna zaśmiał się i spojrzał na swoją córkę z czułością.
– Katy, przyjechałaś – oznajmił radosnym głosem.
– Dziadek! – Rozległ się stęskniony krzyk Emilki, która dopiero teraz zauważyła właściciela sklepu.
Pan Bulford przeszedł dookoła kontuaru i pochwycił w locie swoją ukochaną wnuczkę, która czując jego silne ramiona, przytuliła się z dziecięcą czułością. Mężczyzna spojrzał ponad jej ramieniem i zobaczył, teraz w pełnym świetle, swoją córkę, która uśmiechnięta, z miłością w oczach, przyglądała się tej scenie. Dziewczyna pochwyciła wzrok ojca i oznajmiła z błyskiem w oczach:
– Tak, przyjechałam.
Emilka odwróciła się w stronę mamy i spytała:
– Mamo, mogę pobawić się z Pipi?
Katy pokręciła głową.
– Spytaj dziadka, to on tu rządzi.
– Dziadku? Mogę?
Pan Bulford przez chwilę się jej przyglądał, potem zrobił obrażoną minę i roześmiał się głośno.
– Oczywiście, że tak, trzeba jej chyba nawet dosypać nieco pokarmu, pójdziesz po niego do magazynu? – zapytał, stawiając ją na ziemi.
Dziewczynka pokiwała głową i pobiegła do drzwi naprzeciwko. Właściciel spojrzał na córkę z wyrzutem.
– Jak to zrobiłaś, że tak ładnie potrafi pytać? Ty od razu pobiegłabyś do Pipi i byłabyś wielce oburzona, że nie dałem jej jeszcze śniadania! – wykrzyknął.
Katy prychnęła.
– Najwyraźniej wdała się w swojego ojca.
– No właśnie! Co u starego Toma, dalej zajmuje się tymi niezrozumiałymi dla mnie maszynami, które zwiecie samochodami?
– Nigdy mu nie zapomnisz? – zapytała Katy, zdejmując z siebie płaszcz przeciwdeszczowy.
– Tego nie wiem, moja droga, mogę stracić pamięć, na starość podobno dzieją się takie rzeczy – stwierdził poważnie, odbierając płaszcz z jej rąk.
Wybiła dziewiąta, więc Katy pokręciła tylko w odpowiedzi głową, rozejrzała się dookoła i oznajmiła:
– Chyba powinniśmy zabrać się do pracy.
Po czym powędrowała za swoją córką do magazynu. Pan Bulford spojrzał przez oszklone drzwi na zewnątrz, na przedostające się przez chmury słońce, i przekręcił tablicę tak, by przechodzący mogli na niej przeczytać: „otwarte”, i ruszył do magazynu, by pomóc nakarmić zwierzęta.
– Dziadku – pytała Emilka, karmiąc papugi – czy mogę umyć Pipi? Poskarżyła mi się, że dawno nie brała kąpieli, a jej włosy się kleją!
– Poskarżyła? – zapytał pan Bulford, drocząc się z papugą Perłą, która próbowała wyrwać mu orzeszka z ręki.
– No tak… – Dziewczynka się speszyła.
– A co takiego powiedziała, Promyczku?
– Spytałam ją – zaczęła pewniej – dlaczego się tak klei, a ona powiedziała: „Bo moim ulubionym przysmakiem jest syrop klonowy i ostatnio wywróciłam na siebie jego pełną butelkę, dlatego się tak kleję, ale możesz mnie umyć, tak dawno się nie myłam!” – wykrzyknęła Emilka z radością, ciesząc się, że dokładnie powtórzyła słowa swojej ukochanej świnki.
– Hmm… – zamyślił się dziadek, a Perła, wykorzystując okazję, wyrwała mu z ręki orzecha. Mężczyzna pogroził jej palcem i zwrócił się do roześmianej wnuczki. – Możemy pójść razem do Pipi? – zapytał.
– Tak! – pisnęła z zachwytem.
Podeszli więc razem do klatki przy drzwiach, królestwa świnki morskiej, którą pan Bulford kupił od rozzłoszczonego właściciela, narzekającego, że zwierzątko nieustannie wyjada mu zapasy. Pochylił się ku Pipi i spojrzał w jej brązowe oczka.
– Powiedz no, przyjaciółko, jak to w końcu było z tym syropem? – zapytał srogo.
Świnka pisnęła z przerażenia.
– Ja nie chciałam – pisnęła ponownie. – Ten syrop jest po prostu taki dooobry! – wykrzyknęła, dygocząc.
– Tak, to prawda – zgodził się z nią i pokiwał głową. – Ale też i klejący, a potem to ja musiałem go sprzątać z podłogi! Nie przyznałaś się wtedy, to było niemiłe! – Mężczyzna zrobił obrażoną minę.
– Prze, prze, prze, przepraszam – pisnęła.
– No dobrze, dobrze, nic się nie stało – stwierdził pojednawczo pan Bulford i wziął ją na ręce. – Po prostu więcej mnie już nie okłamuj.
– Pokiwała rozumnie, gdy znalazła się w rękach Emilki.
Dziewczynka, gdy tylko ją dostała, pobiegła do łazienki.
– Tylko dokładnie ją umyj! – krzyknął za nią.
Podszedł do córki, która zajmowała się właśnie rozmową z wężem Eustachym.
Narrator chciałby tu wytłumaczyć pewną kwestię i wyjawić tajemnicę, której nie może dłużej ukrywać, gdyż ma ona wielkie znaczenie dla późniejszych wydarzeń tej opowieści. Mianowicie wszystkie tutejsze zwierzęta, czego Czytelnik mógł się już domyślić, mówią ludzkim głosem. Nie jest to zabiegiem czysto literackim, a sekretem niezwykłego miejsca, jakim był „Dziurawy But”, do niedawna jeszcze dobrze prosperujący sklep pana Bulforda. Narrator, a zarazem autor tej opowieści, postara się tu zapisać zdarzenia opowiedziane mu raz w dzieciństwie przez tegoż właśnie miłośnika. Ostrzega jednocześnie, że słuchając w tamtym momencie historii Bulforda, miał nie więcej niż dziesięć lat, a zatem wiele rzeczy przyjmował na wiarę, wiele mógł także dodać samodzielnie podczas wspominania tej historii w późniejszych okresach swojego życia. Czytelnik powinien też pamiętać, że pan Bulford przeżył, jak sam twierdził, poniższe historie w krótkim czasie po wojnie, na której to widział rzeczy straszne. Mogły one zaburzyć jego poczucie rzeczywistości. Jednakże tej teorii autor nie jest taki przychylny, ponieważ dobrze znał właściciela sklepu.
Wszystko zaczęło się kilkadziesiąt lat temu, po powrocie z wojny w 1945 roku. Młody jeszcze wtedy Clive Staples Bulford postanowił zrealizować swoje marzenie, które narodziło się w jego głowie jeszcze za czasów dzieciństwa, a które pielęgnował, przeglądając książki przyrodnicze ojca. Niestety jego plany pokrzyżował w 1941 roku atak na Pearl Harbor. Młodzieniec poczuł się w obowiązku i jako ochotnik (bez pomocy Wujka Sama, jak śmiali się koledzy) zasilił szeregi armii amerykańskiej. Szybko ze spokojnego świata przyrody przeniósł się w samo centrum krwawej wojny. We wtorek szóstego czerwca 1944 roku skoczył na spadochronie ku znajdującemu się pod nim wybrzeżu Normandii. Pierwszy raz odczuł tak silny strach. Strach, który skupił jego myślenie tylko na chwili obecnej. Do tu i teraz. Nic więcej się nie liczyło. Tylko to, by przeżyć do następnego dnia. Pewnego razu podczas rozmowy z kompanami jeden z nich go zapytał:
– A ty, Clive, co zamierzasz robić po powrocie?
Młodzieniec pokręcił głową i wzruszył ramionami.
– Nie wiem, dawno o tym nie myślałem.
Od tamtego momentu każdą wolną chwilę poświęcał na rozmyślania o przyszłości. Być może to właśnie one obudziły w nim nadzieję na powrót z piekła, i być może to ona sprawiła, że wrócił żywy.
Tak więc po powrocie Clive Staples Bulford był już pewien, czego chce od życia. Dawne marzenie o „zwierzogrodzie” narodziło się w nim na nowo. Zrozumiał, że wielkim problemem ludzi dzisiejszych czasów jest to, że nie widzą piękna tego, co mają tak często na wyciągnięcie ręki. Nie zwracają uwagi na innych, choć sami by chcieli, by inni zwracali uwagę na nich. Nie można wymagać od ludzi, żeby byli zdolni do wielkich uczuć, jeśli nie są zdolni nawet do tych małych. Stąd też w jego głowie pojawił się pomysł stworzenia sklepu ze zwierzętami, który miałby otwierać ludziom oczy na piękno tego świata i skłaniać do choćby tych najmniejszych uczuć. „Jeśli nie mogą kochać ludzi, to niech chociaż kochają zwierzęta, a wtedy z czasem zaczną kochać i ludzi” – mawiał. Dlatego, gdy tylko zwolniono go ze służby, udał się do komendanta z prośbą o otrzymanie dwóch koni defiladowych w celu zapewnienia im specjalistycznej opieki. Tamtejszy komendant przystał na jego propozycję z ochotą, świadom, że postępująca demilitaryzacja i tak w najbliższym czasie zmusi go do oddania lub sprzedaży wielu rumaków. Młodzieniec opuścił więc wojsko bogatszy o dwa konie i potworne doświadczenia, które pozostały w jego pamięci do końca życia, a o których nie lubił wspominać za wiele innym. Za bardzo obawiał się, że ponownie otwarta rana już nigdy się nie zagoi. Jako szanowany w mieście żołnierz bez większego trudu za swoją wojskową pensję kupił lokal na parterze przy Piątej Alei. Przerobił go na stajnię i wprowadził tam konie, które wprawiały w zadziwienie mieszkańców pobliskich kamienic, ale także, niestety, powodowały ich zazdrość.
Bulford z wielką czułością obchodził się ze swoimi końmi. Nadał im imiona. Pierwszemu – Dziurawy, bo brakowało mu paru zębów, drugiemu – But, ponieważ kolor jego sierści zlewał się z popularnymi w tamtym czasie butami. Ludzie prędko dostrzegli dobroć i troskę młodego mężczyzny i zaczęli do niego przynosić różnorakie zwierzęta, którymi nie mogli lub nie chcieli się już zajmować. W krótkim czasie w całej okolicy rozprzestrzeniło się powiedzenie: „Jeśli masz zepsute buty, idź do szewca, a jeśli masz niepotrzebne zwierzątko, to zostaw je w «Dziurawym Bucie» Clive’a”. Bulford z wielką radością przyjął nową nazwę dla swojego sklepu, pomimo że „Zielona Szafa”, czyli pierwsza nazwa, również mu się podobała. Nie miał zresztą wielkiego wyboru, bo ludzie już zdecydowali. Mawiał: „Ludzie nazywają rzeczy tak, jak je widzą, nie przejmują się wcale a wcale naukowymi określeniami”.
Tak więc sklep w zaskakująco szybkim tempie zyskał popularność, co zupełnie nie przeszkadzało właścicielowi. Wręcz przeciwnie. Niestety po roku zdarzyło się coś strasznego, co tknęło autora do opowiedzenia tej historii od początku.
***
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Skowronek w złotej klatce
ISBN: 978-83-8313-923-4
© Rafał Paweł Pankowski i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Katarzyna Darkiewicz
KOREKTA: Angelika Kotowska
OKŁADKA: Grzegorz Araszewski
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek