Ślady życia. Zapach jesieni - Anna Rybkowska - ebook

Ślady życia. Zapach jesieni ebook

Anna Rybkowska

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nie możesz zatrzymać żadnego dnia, ale możesz go nie stracić.

Berenika i jej przyjaciele doświadczą w Nabokowie specyfiki czasu i jego niepowtarzalności. Dowiedzą się, że można coś przeżyć jeszcze raz, ale już nigdy w taki sam sposób. Jesień przyniesie wyjaśnienie tajemnic ukrytych we dworze, błąkających się wśród pól i pochowanych po lasach. Przynajmniej tych tajemnic, które pozwolą się okiełznać. Wszak życie też nie daje odpowiedzi na wszystkie zadawane pytania… To pożegnanie z bohaterami i z miejscem, ale niekoniecznie rozstanie z ich żywiołami.

Przecież każdy ma jakieś swoje Kilimandżaro, więc każdy może mieć i swój Naboków.

W tym cyklu każda kobieta odnajdzie okruch siebie samej - swoich przemyśleń, wahań, tęsknot, strachów, porażek życiowych, ale i swojej siły. Zajrzyjcie do

Nabokowa. Poprowadzą Was do niego barwy, smaki, zapachy. Małgorzata J. Kursa, portal Książka zamiast Kwiatka

Ania Rybkowska ma dar tworzenia postaci, które wszyscy doskonale znamy. Nie tylko z widzenia. Główną bohaterkę odnajdzie w sobie niejedna uważna czytelniczka. Taki dar dla twórcy powieści realistycznej jest przepustką na półkę z dobrą literaturą.

A jak wiadomo, stoją na niej książki, których się nie odkłada w połowie lektury… Basia Kosmowska

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 222

Oceny
3,8 (10 ocen)
5
1
1
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Litkom01

Dobrze spędzony czas

wciąga czytelnika, choć czasami miałam wrażenie się gubię w treści. mimo wszystko jednak chciałam poznać zakonczenie i zrozumieć przesłanie.
00
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

ok...
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Anna Rybkowska

 

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2021

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

Redakcja

Magdalena Kawka

 

Korekta

Maria Buczkowska

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Skład i łamanie

Dariusz Nowacki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

 

Wydanie elektroniczne 2021

 

eISBN 978-83-66989-81-8

 

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Znane są tysiące sposobów zabijania czasu,

ale nikt nie wie, jak go wskrzesić

Albert Einstein

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Moim Dzieciom:

Kubie, Ali, Grzesiowi i Konradowi,

z największą miłością, na jaką mnie stać

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

 

 

 

Długo i zażarcie walczyła, by sprowadzić matkę do Nabokowa. Pogrzeb miał być chrześcijański. Kromka z niecierpliwości przebierał nogami, planując ceremonialny pokaz dla całej okolicy, toteż z trudem przełknął gorzką pigułkę, kiedy się dowiedział, że Berenika nie wykupi miejsca na przykościelnym cmentarzu, tylko zabiera matkę do siebie.

Wówczas okazało się, że nie można ot tak sobie chować ludzi (zwierząt zresztą też) we własnej ziemi. Na terenie przynależnym do Bereniki znajdował się co prawda dawny cmentarz, ale to niczego nie zmieniało. Była to nekropolia innego wyznania i pod żadnym pozorem nie wolno go było naruszać. Tak naprawdę cmentarz ten powinien zostać wyłączony z prawa własności, jednak żeby to zrobić, należałoby wynająć ekspertów i prawników, by dochodzić praw u spadkobierców i krewnych z dawnej gminy żydowskiej. A takie sprawy potrafiły ciągnąć się latami. Szczególnie że nieliczni potomkowie dawnych żydowskich mieszkańców Nabokowa przebywali poza granicami Polski.

Sytuacja przedstawiała się następująco: jeśli na cmentarzu nie odbywały się żadne ceremonie pogrzebowe, to zgodnie z treścią testamentu przynależał on do Nabokowa. Do tej pory nie było żadnych sygnałów, że gmina żydowska chce objąć teren swoją opieką. Ale kiedy Berenika ogłosiła, że zamierza pochować tam matkę, to znikąd pojawili się jacyś ludzie, którzy najpierw pikietowali przed szpitalem, a potem demonstrowali i palili stare opony przed jej bramą wjazdową.

Podchody trwały długo i wszyscy po kolei tracili cierpliwość. Przez ten czas trzeba było płacić za chłodnię, w której przechowywano ciało. Ostatecznie się udało. Berenika wyszukała zakład pogrzebowy o nazwie Anubis, który zgodził się na nietypowe procedury i spalił zwłoki „po cichu” przed ceremonią pogrzebową.

Bartek był oburzony. Nie mógł pojąć, dlaczego matka nie uznała woli zmarłej.

– Babcia całe życie manifestowała swoją odrazę do kremacji. Należała do pokolenia, które przeżyło okrutną wojnę, nieważne, że w dzieciństwie. Palenie ciała w jej mniemaniu nawiązywało do Oświęcimia i krematoriów, gdzie ludzi traktowano jak numery, a ich ciała sprawnie utylizowano.

Berenika liczyła się z taką reakcją.

– Wierzę, że nadejdzie dzień, w którym to zrozumiesz.

– A dlaczego on ma dopiero nadejść? Proszę, wytłumacz mi to teraz! Czemu jesteś taka enigmatyczna?

– To nie pora na wyjaśnienia. Muszę to najpierw sama ogarnąć.

– Kierując się jakimiś przeczuciami, nie uszanowałaś ostatniego życzenia babci, by ją pochować w trumnie?

Berenika postanowiła uchylić rąbka tajemnicy.

– A jeżeli ci powiem, że ciało zjedzone przez robaki, poddane procesowi rozkładu nie ma szansy na powrót?

– Mamo, co ty wygadujesz? Stamtąd się nie wraca!

Nie umiała tego wyjaśnić. Coś dzwoniło w jej głowie, tylko trudno było zlokalizować źródło tego dźwięku. Mimo to brnęła dalej, chcąc przekonać zarówno innych, jak i samą siebie, że ma rację.

– Jeśli tu, w Nabokowie, istnieje możliwość przedłużenia bytu, być może w innej postaci, ale zmarli mogą wracać, to ja chcę, by tak się stało. Zrobię wszystko, nawet jeszcze więcej, by jej to ułatwić! Nikt i nic mnie nie powstrzyma. I proszę, nie powtarzaj, że za dużo piję!

Zdumiony Bartek aż się zakrztusił popijaną właśnie herbatą.

– Mamo, to, co chcesz zrobić z babcią, z pewnością podchodzi pod jakiś paragraf.

Poklepała go po plecach.

– Podnieś ręce, bo wykaszlesz płuca. No, tak lepiej, widzisz? – Nalała mu wody do szklanki. – Popij! Pogrzeb odbędzie się tutaj, w Nabokowie. Rozmawiałam już z Kromką. Przyjedzie w najbliższą niedzielę, odprawi swoje modły, a potem się urządzi stypę. Tu, przed domem. Przyjdzie, kto będzie chciał. Nie zmartwię się, jeśli z powodu oddalenia od wioski zjawią się tu tylko ci najbardziej uparci i zdesperowani. Babcia to nie proboszcz Parazy, nikt jej tu nie znał ani nie odwiedzał. Ceremonia będzie symboliczna, bo zapowiedziałam wszem i wobec (dam jeszcze notkę z klepsydrą do prasy), że urna z prochami będzie przechowywana w domu.

– Co?!

– Myśl sobie, co chcesz! To moja matka i do mnie należy ostateczna decyzja w tej sprawie. Dziadek tak się z tego ucieszył, że chce, bym również jego skremowała. Początkowo pragnął, abym postawiła go obok babci, ale teraz poszedł o krok dalej! Mam ich razem wsypać do jednej urny. I od razu mówię, że ja też chcę zostać skremowana. I masz mnie wysypać pod chryzantemami albo do stawu.

– Zawsze, odkąd pamiętam chciałaś być wysypana do Warty, żeby sobie dopłynąć do morza.

– Ale sytuacja uległa zmianie. Mieszkam teraz tutaj i już nie myślę płynąć do morza, tylko zostać w Nabokowie. Tak jak Maks i wielu innych przed nim.

– Jesteś szalona, mamo. Kto robi takie rzeczy? My z Edytą…

– Edyta nie ma nic przeciwko temu.

– Chcesz w ten sposób zaoszczędzić?

– Chcę, by babcia została w Nabokowie, a nie ma na to innego sposobu. Czy to jest dla ciebie jasne?!

– W tej sprawie nic nie jest jasne i ty dobrze o tym wiesz! Zachowujesz się jak nawiedzona. Co to za wymysły?

Berenika przez chwilę zastanawiała się, jak najlepiej mogłaby wytłumaczyć synowi specyfikę Nabokowa. Zrozumiała jednak, że to nie jest takie proste. To nie może się udać, pomyślała. Ona już wiedziała. Ale wciąż nie potrafiła o tym opowiadać. Nikomu. Gdyby był tu dawny Jakub, agronom… Ale on okazał się kimś zupełnie innym. I zniknął. To znaczy pojechał na placówkę do Londynu szpiegować kogoś innego.

Weterynarz? Dobry pomysł! Tak, powinna porozmawiać z Hieronimem. Znał tutejsze realia, był rozsądny i rozumiał zaistniałą sytuację. Już dawno ze sobą nie gadali. Ostatnio, tuż przed śmiercią matki, rozmawiali o dwugłowym cielaku.

Tymczasem westchnęła, ucinając dalszą dyskusję i zostawiła Bartka w rozterce. Syn bardzo sie martwił jej stanem. Od początku lata wydawała się nieobecna, bardziej niż zwykle oddalona od dzieci. Czuł to wyobcowanie na każdym kroku, Widział je nawet w jej rysach i postawie.

Uparła się by zostać w Nabokowie? Albo tylko tak mówiła.

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział drugi

 

 

 

 

Przygotowania do stypy okazały się dość wyczerpujące. Na szczęście Berenika dała sobie i innym czas, by ochłonęli. Kromka w końcu się zgodził odprawić nietypowe obrządki – pieniądze każdego potrafią przekonać. Wprawdzie w sadzie nie było poświęconej ziemi, ale za to dało się tam ustawić stoły i taką ilość krzeseł, by każdy z żałobników mógł usiąść choć na jednym półdupku. Potrawy miały być proste: chleb sołtysowej i dwa rodzaje bigosu – wegański oraz tradycyjny. Oprócz tego kawa i ciasto.

Trzeba było ułożyć listę gości, podomykać wszystkie kwestie z nią związane i przygotować nocleg dla ewentualnych „napływców” z daleka. Nie będą mile widziani, ale co zrobić? – pomyślała Berenika. Ostatecznie okazało się, że sami w większości zrezygnowali z przyjazdu, bo za daleko, za gorąco, a oni już na to wszystko są za starzy… Koledzy i koleżanki zmarłej wykruszyli się z upływem lat, zaś z dalszej rodziny nikt nie planował podróży aż na Podlasie, gdzie „diabeł mówi dobranoc”. Większość zgodziła się z faktem, że wprawdzie żal staruszki, bo była sympatyczna, ale nikt nie jest wieczny i najlepiej będzie oddać jej hołd w postaci modlitwy, pozostając w swoich miejscach zamieszkania.

Za to swój udział zapowiedziała przez telefon ciotka Walerka.

– Moje drogie dziecko, mam nadzieję, że śmierć nieboszczki przywiedzie cię do opamiętania? Pan Jezusek cieszy się, że ma swą wierną służkę blisko, a twoja matka jest szczęśliwa z dala od pustych uciech tego świata, jego obmierzłego bezeceństwa i brudu. To przestroga dla ciebie, czym może się skończyć niemoralne prowadzenie się!

Berenika zgubiła się w jej logice, więc naiwnie wolała dopytać:

– Śmierć matki, wiernej służki, zakończyła jej pełne poświęceń życie. Nie rozumiem, o jakim niemoralnym prowadzeniu się mówisz, ciociu?

Usłyszała zniecierpliwione westchnienie.

– Udajesz głupią czy nią jesteś? Ostatecznie lepiej być durną niż zepsutą, amen. – Walerka uspokoiła się własnymi, trafnymi wnioskami.

Okazało się, że otrzymała przepustkę ze szpitala z okazji żałoby.

– Darek, kochany chłopak, obiecał dowieźć mnie bezpiecznie do tej twojej chawiry.

– Ciociu, jesteśmy po rozwodzie! – Zdumiewające były te wymysły, jednak nie bardziej niż szemrany słownik, którym się posługiwała.

– Moje dziecko, męża ma się na całe życie. Przysięgałaś mu do śmierci, w zdrowiu i w chorobie, w ubóstwie i dostatku. – Walerka wiedziała swoje.

Ich dialog przypominał rozmowę dziada z obrazem. Może z tą różnicą, że każda z nich zdawała się mówić swoje i tylko siebie słuchać. Szczęśliwie dobrnęły do finału, kiedy okazało się, że starsza pani musi przerwać, bo „niedawno piła kawę”.

Na wszelki wypadek Berenika wolała się upewnić, czy uduchowiona i ekscentryczna staruszka istotnie dotrze do Nabokowa. W celu potwierdzenia tego wiekopomnego wydarzenia zadzwoniła do córki, czyli pod stary adres rodziców. Aktualnie jej eks już tam nie urzędował, ponieważ mieszkał w Nabokowie. Trzeba przyznać, że w ostatnim czasie okazał się uczynny i użyteczny, szczególnie troskliwie zajmując się byłym teściem. Sytuacja była groteskowa, ale z powodu śmierci Kusowej wypadało zachować stosowną powagę.

– Chyba nie odmówisz jej udziału w pogrzebie jedynej siostry? – warknęła Edyta.

– Wiesz, o co mi chodzi.

– O ojca?

– Nie tylko. Boję się, że ona zechce się tu osiedlić!

Tym sposobem większość gości mieli stanowić okoliczni mieszkańcy, którzy planowali zjawić się z ciekawości i ewentualnie by napchać kałduny. A że przewidziano też alkohol w postaci wina i piwa, nawet niezatrudnieni grabarze z cmentarza przy kościele zainteresowali się terminem uroczystości i obiecali nawiedzić Naboków, by oddać hołd matce dziedziczki.

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział trzeci

 

 

 

 

W celu ostatecznego zamknięcia listy żałobników należało wykonać kilka niezbędnych telefonów.

– Wybacz, Nika, nie pojawię się na stypie z okazji pogrzebu starszej pani. To wszystko, cała rozległa epickość…

– Epickość jest zawsze rozległa, Igorku – wtrąciła delikatnie, bo tak już miała, że wpadała ludziom w słowo. – Pamiętam ze szkoły. Tołstoj, Dąbrowska, te rzeczy.

– …przerosło nawet mnie! – Mimo wszystko Igor nie zgubił wątku. – Aktualnie powinienem z synalskiego obowiązku podtrzymywać na duchu moją zrozpaczoną, „owdowiałą” matulę, która wreszcie dowiedziała się o starym tego, co od dawna ponoć wiedziała, a mimo to jest zdumiona i przybita. Reasumując: jej wapory nawet dla mnie okazały się zapierające dech w piersiach i po prostu lapidarnie dałem nogę w knieje, znaczy tymczasowo spierdoliłem w góry. Wykazałem się doskonałą i niewybaczalną krótkowzrocznością i powinienem się utopić w wyrzutach sumienia, no ale. Ale! Taka nazwa piwa górnej fermentacji z udziałem drożdży. Wiem, o czym mówię, bo sam produkuję, dosłownie z byle czego, ostatnio z rumiano oranżowych, zdziczałych na ament mirabelek. Pełno ich tu leży, nikt nie zbiera, żal patrzeć, jak się dobro marnuje! Ludzie już nie tacy jak onegdaj. Owoc gnije, osy latają, tną w palce, kiedy zbierasz, a na dodatek wszyscy patrzą na ciebie jak na debila, bo kto by tam mirabelki doceniał, jeśli mamy w opór bananów, które są tańsze od ziemniaków, a cytryny w biedrze oferują za cztery złote?

– Jesteś pijany, czy co? – Berenika weszła mu w słowo, by mógł zaczerpnąć powietrza. Odniosła wrażenie, że Igor miał zamiar mnożyć te pytania bez końca.

Ostatnio ją również ciągle ktoś podejrzewał o stan upojenia. Cóż, sama przed sobą mogła uczciwie przyznać, że tuż po porannej kawie zaczynała myśleć o piwniczce i spoczywających w niej butelkach. Weszło jej to w nawyk, tak jak przysparzanie pretekstów do takich pytań.

– Jestem ekologiczny – odrzekł młody Tarczyński. – Skoro coś spada i potem leżakuje, znaczy, że nadaje się na zacier. A ja nie umiem przejść mimo jak inni, więc zginam kolana oraz grzbiet, by zebrać to, co spadło z gałęzi po ostatnich ulewach. No i spijam na umór, bo nie cieszę się spadkiem w postaci nabokowskich piwniczek jak niektóre dziedziczki. A pić się chce. Wystarczy kilka dni pofermentować na słońcu, by potem żniwo zebrać i uwalić się w celach nie tyle iluzorycznych, co by popielęgnować atrophia excentrica, czyli stopniowy zanik myśli w splotach mózgownicy. W czym ty jesteś lepsza, szlachetniejsza ode mnie? Ja wiem, pędzenie jest tanie, a wojna z zeszłego stulecia, zresztą światowa, przyzwyczaiła ludność miast i wsi do tresowania ego za pomocą bimbru, zaś państwo ludowe, w trosce o trzeźwość obywateli, wymyśliło akcyzę i dlatego to, co śmiesznie tanie, kosztuje drożej. I jest kontrolowane!

Jak zwykle plótł jak nakręcony. Berenika próbowała wyłuskać jakiś sens z tej tyrady i co nieco uporządkować:

– Co ma do tego wojna?

– Nie pamiętasz, jak było? Wszystko się dało załatwić za spirytus.

Kobietę zastanowiło, o ile lat nieświadomie ją postarzył. Wojna światowa? Przecież nie mogła tego pamiętać, bo jeszcze się wtedy nie urodziła! Jej matka była wówczas dzieckiem. Czas! Czas wyznaczał granice tej przyzwoitości. Ale Tarczyńscy słynęli z jej braku.

Wszystko za spirytus? Brzmiało podejrzanie. To znaczy ewidentnie świadczyło o jego zszarganej kondycji.

– Podejrzewam, że dzwonisz do mnie w stanie wskazującym na spożycie – zauważyła, wyraźnie czując, jak jest śmieszna. – Igor, przypominam ci, że ty całkiem niedawno skończyłeś podstawówkę!

– A jak ci się zdaje, laska? Po pierwsze primo, właśnie straciłem ojca i smętne resztki złudzeń na jego temat. Wiesz, jaki miał wpływ na moje lektury, na wybór intelektualnej ścieżki ku świadomemu oświeceniu? Zaprawdę powiadam ci, Nika, brak mi tego starego drania, bo nikt lepiej od niego nie umiał mi uzmysłowić, jak nie należy żyć. W dodatku oryginalny tatuś okazał się gangsterem! Nie jestem w stanie przyjąć na klatę wszystkiego na raz. Dlatego muszę w głuszy, pośród drewna i prostych zajęć fizycznych, jak przycinanie, heblowanie i bejcowanie, przetrwać, bo to nie jest mój kolejny szczeniacki wybryk tylko trauma półsieroty… – Igor westchnął, a Berenice wydało się, że chyba wypuścił dym z ust.

Na domiar złego zaczął jeszcze palić?!

– Wybacz – kontynuował – podejrzewałem, że stary ma jakieś lewe biznesy, ale… powalił mnie na ryj ten jego szeroki wachlarz zainteresowań z cyklu od Sasa do lasa. Zrozumiałbym marychę i kokę, nawet handel chujowymi laptopami, ale for God’s sake! Przerzucanie zza Buga ludzi na organy? Zaczynam się co dzień gapić w lustro i sprawdzać, czy nie wyżynają mi się dodatkowe rzędy zębów, nie rośnie busz na klacie. A może poczekam na pełnię, bo kto wie… Kurwa! To był mój ojciec, Nika! Genów się nie wybiera!

– A ja z nim spałam, wiesz?

Szkoda, że w porę nie ugryzła się w język. To było beznadziejne spostrzeżenie. Równie przydatne jak majteczki dla rybek. Zrozumiała to dopiero, jak je usłyszała.

– E, to nie to samo. – Igor w ogóle jej nie skrytykował, zajęty analizą własnej sytuacji. – Spać to można i z Sinobrodym, byle nie skończyć w jego szafie na wieszaku! Myślę, że w tym temacie to ci się upiekło. Boję się samego siebie, szukam jakiejś nowej tożsamości, bo ja nie mogę być potomkiem bossa Tarczyńskiego! Nie zabijałbym słoni i tygrysów, nie handlowałbym dziećmi ani z premedytacją nie sprzedawałbym ludziom gówna w cenie oryginału!

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział czwarty

 

 

 

 

Berenika mimo wszystko postanowiła jakoś podnieść Igora na duchu. Czyli pocieszyć swoim własnym, jak zwykle kiepskim, położeniem.

– A co ja mam rzec? Niczego nie zauważyłam?

– To nie tak. Widziałaś, ale byłaś nafaszerowana wypocinami tego malarzyny, który na koniec okazał się moim wujem…

– Chyba stryjem?

– …a wiesz, z czym się to rymuje? Ja…

– Igor, błagam, wróćcie do Nabokowa razem z Anais!

– Chciałaś powiedzieć z Anastazją?

– Sam ją tak nazywałeś.

– Ale już przestałem.

Zdezorientowana, wzruszyła ramionami. Chciała podkreślić, jak bardzo go rozumie, a wyszło jak zawsze.

– Tyle złego cię spotkało w ostatnim czasie, mnie zresztą też. – Starała się przekonać bardziej siebie niż jego, że się interesuje i troszczy. – Przetrawimy to razem. Ja nawet do swoich dzieci nie umiałam nigdy trafić! Ale tak sobie myślę: Hieronim, jego ciotka, może jeszcze ten fałszywy agronom, który okazał się zwykłym agentem…

– No nie takim zwykłym.

– Aj, nie wiesz, co chcę powiedzieć! Wiem, że straciłeś ojca i… – Niby skąd miała wytrzasnąć odpowiednie słowa, by pocieszyć i pomóc odzyskać równowagę temu wesołkowi, który nagle dostał od życia po głowie dotkliwiej, niżby sam wymyślił. Oraz wygadał.

On ją rozumiał, dlatego wolał zawczasu powiedzieć, jak było.

– Nika, mój stary miewał rzadkie napady ojcostwa, dlatego one zawsze były dla mnie atrakcyjne. Ale szczerze mówiąc, ja nigdy nie miałem tatusia. Ten facet robił zawsze za tarczę strzelniczą mojej matki. Wciąż słuchałem, jaki jest podły, nieodpowiedzialny, zdradziecki, kłamliwy i nietrzeźwy. Teraz wypłynęły jego dalsze sukcesy, wybiło widowiskowe szambo. Smród rozszedł się po ogólnopolskich gazetach. Sam sobie gratuluję, że nie chodzę do żadnej budy, bo by mnie z niej wylali za samo nazwisko. Lub, co gorsza, przyszli w sukurs mojej matce i zaczęli pomagać w dziele mego wychowania. A tak, jesienią skończę osiemnastkę i mogę się bujać! Wujków też nie znałem…

– To nie wiedziałeś, że Maksymilian był bratem twego ojca?

W Igorze zawrzało.

– Niby jakim sposobem ktoś o nazwisku Styks miałby być moim stryjem? W życiu o nim nie słyszałem! Podobnie jak o tym amerykańcu. I powiem więcej, odnoszę wrażenie, że oni wszyscy byli zagrani przez mojego starego. A może dziadek Celestyn zmartwychwstał tutejszyn i odegrał tę całą szopkę? Przecież on potrafił zagrać pomidora w sałatce! A może oni wszyscy wcale nie poumierali, tylko sobie gdzieś tu siedzą, organizując co jakiś czas dżamprezy dla gawiedzi?

– No i właśnie dlatego powinniśmy się porządnie naradzić w większym gronie – podchwyciła Berenika. – Wiemy o zakrzywieniu czasu, o tym, że w Nabokowie giną i odnajdują się przedmioty. A jeśli to samo dzieje się z ludźmi?

– Dawno mi to przyszło do głowy, ale wątpię, by mój stary miał ochotę się ujawnić…

– Ale tu chodzi o mnie!

– Boisz się go spotkać? Innymi słowy, nie cierpisz zwłoki, by porzucić zwłoki? A co on może ci zrobić poza…

– Nie rozumiesz? Maks zmusił mnie do zamieszkania tutaj. On spróbuje wrócić i ja mu jestem do tego potrzebna! Poza tym czy ktoś widział te zwłoki, nomen omen? – Cisza zasugerowała jej dobitnie, że wypaliła niczym fajerwerk, który „wpadł między gumna i stodoła się pali”[1]. – Podejrzewasz, że zwariowałam? – wolała się upewnić. Była rozczarowana, bo nie rzucił się z entuzjazmem na jej koncept.

– To dlatego uparłaś się, by pani starsza stała w kuchni na parapecie, zamiast zlec w ziemi jak większość przeciętnych umarlaków? – Igor badał grunt, bo pytanie było tak sformułowane, jakby ostrożnie sprawdzał zasięg jej szaleństwa.

 

 

 

[1] Ignacy Kraszewski, Żona modna.

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział piąty

 

 

 

 

Gdzie się podział ten Igor, z pasją tropiący anomalia w Nabokowie?! Czy już zapomniał, jak zaginął szynel i zniknęło tyle innych przedmiotów? Zapomniał aferę z Kalasantym Szpuntem? Historie z tunelem, który zaczynał się w szafie, a na dobre zapadł się pod ziemię? Tu Berenika przypomniała sobie, że znów się znalazł, kiedy była z matką, ale miały wówczas inne rzeczy do roboty, więc być może bezpowrotnie straciła szansę na wyjaśnienie tego fenomenu. A krówki ze strychu, którymi zajadał się jej ojciec? A opowieści Parazego i rozmowa przez ebonitowy telefon? A fortepian? Dlaczego Igor zadał jej pytania tonem psychiatry, który wie, że w kontaktach z wariatami trzeba zachować uprzejmą rezerwę?

– Nie wiem, przeczuwam, że tak może być – wytłumaczyła, licząc nie tyle na jego poczucie humoru, co raczej współczucie. A przede wszystkim wsparcie i pomoc w dokładnym przeanalizowaniu całokształtu.

Cisza dalej trwała i była nieznośna. Berenika przełączyła więc telefon na tryb głośnomówiący i rozejrzała się po półkach w szafie, w poszukiwaniu kompletów pościeli dla ewentualnych gości. Zauważyła, że nie wszystkie poszewki mają tasiemki czy guziki i wymagają poprawek.

– Igor? – ponagliła, by się określił.

Chłopak się zastanawiał i wyczuwało się owo napięcie na setki kilometrów. To było u niego nietypowe, bo zwykle szybciej gadał, niż myślał. Najwyraźniej nie tylko jego pesel dojrzewał.

– Igor, jesteś tam? – Berenika coraz bardziej się niecierpliwiła.

– A niby gdzie miałbym być?

– Powiedz coś! Słyszę, że myślisz. Chcę wiedzieć o czym?

– A czy ja jestem Wiedźmin, żeby wiedzieć?

Kiedy ktoś odpowiada pytaniem na pytanie, mamy do czynienia z grzecznym wykręcaniem kota ogonem, pomyślała, sortując pościele na dwa stosy. Jeden z nich składał się ze sztuk wymagających naprawy. Dziwne. Kiedy zdążyły się tak zniszczyć? Ostatecznie znalazła rozwiązania: albo poszuka lepszych (ewidentnie starszych!) na strychu, albo uda się do miasta na spenetrowanie lumpeksu, albo w końcu kupi nowe, bo najwyższy czas zacząć żyć jak na dziedziczkę przystało, do diaska!

Życie bywało prostsze, niż się wydawało na pierwszy rzut oka. Ale tylko dla wybranych. Ją omijały ułatwienia, toteż sama starała się upraszczać to, co tylko się dało, Przynajmniej tyle mogła. Uznała, że najwyższy czas odczarować to wieczne życiowe cierpiętnictwo.

– Wszystko zaczyna pasować. Miałam tu mieszkać rok, bo tyle potrzebowałam, żeby zrozumieć specyfikę tego miejsca. A teraz nadeszła pora na dokonanie jakiejś spektakularnej rezurekcji, w której muszę uczestniczyć. Rozumiesz?

Igor znów dmuchnął i wypuścił kłąb dymu albo powietrza – przynajmniej tak to zabrzmiało. Najwyraźniej doceniał wagę pauzy w przedstawieniu, ciszy w eterze i zawieszenia akcji przed wybuchem ciągu dalszego ze zdwojoną siłą.

– Mam ciary na plecach, kiedy cię słucham – wyznał całkiem serio albo jedynie dobrze to zagrał.

– Ale to nie jest Netflix, tylko życie, i ja w tym biorę czynny udział! – zauważyła. Poczuła obawę, czy aby nie pomyliła z Matrixem?

– Dobra, zjadę do Nabokowa i się naradzimy. – Chłopak musiał wyczuć jej bicie się z myślami. – Razem poszukamy ektoplazmy. Tam muszą być jakieś promile!

Odetchnęła z ulgą. To niby tylko smarkacz i może się okazać, że jego błazeństwa jedynie skomplikują sprawy, ale uwiesiła się myśli o jego zrozumieniu i pomocy. W doborze sojuszników nie mogła zanadto przebierać. Mimo iż był Tarczyńskim, miała do niego jako takie zaufanie.

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział szósty

 

 

 

 

Z powieścią pisaną sercem jest jak z miłością. Ważna jest ostatnia, nie pierwsza. Najbardziej autentyczna, staranna i z duszą. Kreowana każdym mrugnięciem powiek, zapachem poranka, mozolnym podtrzymywaniem życiowej aury. Tu pojedyncze słowo ma znaczenie, bo z upływem lat zaczyna się je szanować. Wszystkie maje, wiosny i lata wnikają w jego sens. A nawet jeśli nie ma sensu, to też najlepiej oddaje stan ducha i ciała, które już nie broni się za wszelką cenę przed nieuchronnym upływem czasu. Kiedyś nie pojmowałem fenomenu Granda, cichego urzędnika z merostwa, który czuje, że przegrał życie, i marzy o napisaniu książki wszech czasów. W myśl tego ambitnego zamysłu cyzeluje jedno zdanie. Dzień po dniu, nie ruszając się z miejsca. Dziś ten absurd nie jest dla mnie taki oczywisty”.

Wprawdzie zapiski Maksa zniknęły, ale po kilku dniach trafił do niej ten sam pendrive, tyle że z zapiskami Bruna. Najpierw się ucieszyła na widok złotej sztabki, sądząc, że spotkał ją los wielu innych przedmiotów, które dotąd znikały lub zmieniały miejsce. Szybko sobie wytłumaczyła, że albo sama gdzieś go zapodziała, albo pendrive podzielił los tylu innych rzeczy. Należało przywyknąć do specyfiki Nabokowa.

Ale kiedy wpięła go w gniazdko USB przy laptopie, na ekranie pojawił się Bruno.

„Czas, byś poznała prawdę. Widzisz, tu, gdzie teraz jestem, nikt i nic już mi nie może zaszkodzić. Dowiedziałaś się o mnie wielu złych rzeczy, prawda? Daję ci słowo, że nie planowałem tego od samego początku. Po prostu życie stawia przed nami rozmaite zadania, okazje i skróty. Czasem nie sposób z nich nie skorzystać. Poddaje nas wielu próbom. A one nigdy nie są tak dogodne i klarowne, jakbyśmy sobie tego życzyli. Życie nas nie głaszcze, raczej drwi z nas na każdym kroku. A ponieważ nie ma ludzi szlachetnych i bezinteresownych, bo nawet Marię Teresę z Kalkuty obsmarowano i nie wiadomo, jak z nią było naprawdę, trzeba sobie radzić…”

Przerwało mu pukanie do drzwi. Pukanie w jego rzeczywistości. Rozłączył się, a kiedy zamierzała odtworzyć kolejny odcinek nagrania, pukanie rozległo się za jej plecami.

To był Bartek, który dwoił się i troił, żeby, jak się wyraził, mimo wszystko pogrzeb babci miał ręce i nogi. Przyprowadził gościa i bez słowa czmychnął do dziadka, który donośnie domagał się flaszeczki zimnego piwa.

– Słowo się rzekło, kobyłka u płota! – zakrzyknął Bartek, trzaskając glanami.

– Igor! – ucieszyła się Berenika. – Jesteś sam?

Uściskali się i ucałowali „po radziecku”.

– Nie było sensu ciągnąć reszty na stypę – odpowiedział Tarczyński junior. – Ale z darami! Tylko zostawiłem na werandzie. Zejdziesz? E, to nie znaczy, że pytam, czy w najbliższym czasie planujesz zgon – dodał, kiedy zobaczył, że się zawahała. – Choć tutaj, w Nabokowie, nigdy nic nie wiadomo. Chcę ci coś pokazać, cho no! – Rozejrzał się. – Gdzie się wszyscy podziali? A w ogóle ktoś jest?

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej