Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Wielokrotnie nagradzana autorka bestsellerowej serii „Dreamland” powraca z mrocznym romantasy o młodej kobiecie, której destrukcyjne moce mają być nadzieją na ocalenie świata.
Królestwo Złodziei – miejsce ukryte w świecie Aadlior. Wielu szepcze o jego istnieniu, ale mało komu udało się dotrzeć do tej magicznej krainy. Tam władzę sprawuje tajemniczy Król Złodziei, wspierany przez Mousai – trio potężnych i budzących grozę czarodziejek. Larkyra Bassette, najmłodsza z Mousai, obdarzona jest potężną mocą – jej śpiew potrafi zabijać potwory. Gdy odkrywa, że książę Lachlan przemyca silny narkotyk z Królestwa Złodziei i wykorzystuje go do nękania poddanych, dostaje swoją pierwszą samodzielną misję – za wszelką cenę ma go powstrzymać. Aby tego dokonać, Larkyra podaje się za potencjalną narzeczoną księcia. Jednak plany się komplikują, gdy jej serce zaczyna mocniej bić na widok lorda Dariusa Mekenny, prawowitego dziedzica Lachlan. Wkrótce zaczyna podejrzewać, że ma on własne powody, by pozbyć się skorumpowanego księcia. Jeśli chcą ocalić mieszkańców Lachlan – i siebie nawzajem – muszą nauczyć się sobie ufać.
Witamy w świecie Aadlior, gdzie lordowie i damy mogą być mordercami i złodziejami, a najbardziej uwodzicielskie nuty bywają śmiertelnie niebezpieczne. Odważysz się posłuchać tej melodii?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 419
Dziewczynki bawiły się w kałuży krwi. Oczywiście nie wiedziały, że to krew, tak jak ich niania nie zdawała sobie sprawy, że wymknęły się z pokojów i poszły do lochów pod pałacem. Bo niby skąd? Ta część Królestwa Złodziei była strzeżona przez tak wiele drzwi, zaklęć i przerażających kamiennych strażników, że nawet sam Król Złodziei miałby problem wejść tu niezauważony. Ale dla ciekawskich dzieci takie przeszkody są jak zwykła pajęczyna – wystarczy być na tyle małym, żeby przejść przez jej oczka, nie zahaczając o sieć.
Zatem trzy dziewczynki znalazły drogę do trzewi koszmaru, nieświadome zagrożeń czających się w ścianach, zaglądających przez szpary, szczerzących się i śliniących na ich widok. A jeśli nawet były świadome, żadna nie czuła się na tyle zagrożona, żeby się wycofać.
– Proszę. – Niya przejechała pokrytym krwią palcem po bladej twarzy młodszej siostry, rysując spiralny wzór wokół jej pulchnych policzków. – Od teraz potrafisz mówić.
Larkyra, która niedawno skończyła trzy lata, zachichotała.
– Móóóów – zachęciła Niya. – Powtórzysz po mnie? Móóóów.
– Gdyby mogła, to by to zrobiła – powiedziała Arabessa, przyciskając różowe dłonie do koszuli nocnej w kolorze kości słoniowej i uśmiechając się na widok nowego wzoru na dole ich spódnic. Siedmiolatka była najstarsza z całej trójki, a jej porcelanowobiała skóra kontrastowała z włosami w kolorze czarnego atramentu.
– Och, jak ładnie! – Niya chwyciła małą, pulchną dłoń Larkyry, kiedy podeszły bliżej Arabessy. – Teraz ja.
Arabessa znalazła kolejną kałużę rubinowej cieczy, która sączyła się spod stalowych drzwi i zanurzyła w niej wszystkie palce. Jej cień falował w słabym świetle.
– Ten kolor pasuje do twoich włosów – powiedziała, malując czerwone kwiaty na szatach Nyii.
– Pomalujmy też tak samo Lark.
Dziewczynki tak wciągnęły się w swoją zabawę, że żadna z nich nie zauważyła istoty obserwującej je z cienia w korytarzu. Istoty o wiele bardziej niebezpiecznej niż jakakolwiek z bestii zamknięta w przeklętych celach wokół nich, a której Król Złodziei i tak pozwalał swobodnie wędrować. Być może właśnie w tym celu: żeby pilnowały tych, którzy nie potrafili jeszcze sami o siebie zadbać. Bo choć istoty te zostały stworzone w ciemności, łączyły się z tymi zrodzonymi w świetle.
Mała jest raczej okrągła – powiedział bezgłośnie brat do swojej siostry. Bliźniaki dzieliły jedno ciało i ciągle walczyły o przestrzeń w umyśle, więc łatwo było im się porozumiewać w ten sposób.
To małe dziecko. Wszystkie małe dzieci takie są – odparła siostra.
My nie.
To dlatego, że nigdy nie byliśmy małymi dziećmi.
Cóż, gdybyśmy dostali taką szansę, jestem pewien, że nie bylibyśmy okrągli.
Bliźniaki były znane pod różnymi nazwami. Ale w Aadilorze mówiono na nich po prostu Achak – starożytni, najstarsze istoty po tej stronie Zaniku. Tutaj przybierali ludzką formę i zmieniali się z brata w siostrę szybciej niż fale rozbijające się o klify przy silnym wietrze.
Byli wyżsi od zwykłych śmiertelników, mieli skórę czarną jak najgłębsza część oceanu oraz fiołkowe oczy, w których widać było całą galaktykę. Ich ciało było piękne, ale jak większość pięknych rzeczy w Aadilorze, skrywali śmiertelne niebezpieczeństwo.
Radosny krzyk sprawił, że Achak ponownie skupili uwagę na siostrach.
Dziewczynki stanęły pośrodku sali w lochu, gdzie ścieżka rozchodziła się na cztery strony, prowadząc do niekończących się, krętych korytarzy. W ciemnym, wilgotnym miejscu, które oświetlał jedynie słaby płomień pochodni, śmiech dzieci wydawał się bardziej niepokojący niż krzyki torturowanych.
– Sprytnie, Ara. – Niya poderwała się na nogi. – Lark wygląda znacznie lepiej pomalowana w kropki. Co myślisz? – Zwróciła się do swojej młodszej siostry, która siedziała u ich stóp, bawiąc się białym patykiem. – Podoba ci się, że wyglądasz jak gepard?
Bam. Bam. Bam. Larkyra uderzyła patykiem w kamienną podłogę i głużyła, zadowolona z rozbrzmiewającego dźwięku, a jej platynowe loki lśniły w świetle pochodni.
– Ładnie – stwierdziła Arabessa, kończąc ostatni okrąg obok ucha Larkyry. – Dawaj dalej, Lark. Może być z tego piosenka na naszą ceremonię malowania.
Jakby w odpowiedzi na prośbę siostry Larkyra dalej uderzała kijem, a dźwięk odbijał się echem po krętych korytarzach. Tylko Achak zdawali sobie sprawę, że prowizoryczny instrument trzymany przez Larkyrę w rzeczywistości był kością żebrową.
Te dziewczęta są bardzo dziwne – pomyślał brat do siostry.
To córki Johanny. Bycie dziwnym mają w naturze.
Achak poczuli smutek na myśl o matce dziewczynek, ich najdrożej przyjaciółce. Ale w ich wieku takie emocje odczuwało się krótko i wkrótce melancholia zniknęła, jakby była jednym z ziarenek przesypującym się przez klepsydrę.
Lubię je – pomyślał brat.
Ja też, zgodziła się siostra.
Myślisz, że powinniśmy powstrzymać ten rozgardiasz, zanim obudzą resztę lochu i przybędzie strażnik?
Obawiam się, że na to już za późno.
Smród czegoś gnijącego przetoczył się przez już zalatujący odorem korytarz.
– Obrzydliwe. – Arabessa pomachała dłonią przed nosem. – Jaki deser podkradłaś po kolacji, Niya?
– To nie ja – odparła urażona Niya. – Myślę, że Larkyra zabrudziła pieluchę.
Dziewczynki spojrzały na roześmianą młodszą siostrę, która wciąż uderzała żebrem o podłogę, a potem na siebie nawzajem.
– Ostatni kanarek dostaje podarek! – krzyknęły w tym samym momencie.
– Byłam pierwsza – ogłosiła szybko Niya. – Ty ją przewijasz.
– Powiedziałyśmy to w tym samym momencie.
– Jeśli przez „w tym samym momencie” masz na myśli, że byłam odrobinę szybsza…
W grocie rozległ się ryk tak przeraźliwy, że siostry aż straciły równowagę.
– Co to było? – Niya zrobiła kółko, zaglądając do ciemnych korytarzy.
– Na pewno nie brzmiało na zadowolone. – Arabessa ukucnęła przy Larkyrze i przytrzymała jej dłoń. – Cicho, Lark. Zabawa skończona.
Najmłodsza z rodzeństwa spojrzała na siostry szeroko otwartymi, niebieskimi oczami. Większość dzieci w jej wieku potrafiło już mówić, ale oprócz wrzasku podczas porodu – który zmienił życie ich wszystkich – Larkyra wydawała z siebie tylko okazjonalne dźwięki. Dziewczynki przyzwyczaiły się do milczenia młodszej siostry i doskonale wiedziały, że chociaż się nie odzywa, to bardzo dużo rozumie.
Kolejny ryk, a potem dudnienie zbliżających się do nich ciężkich kroków. Bestia przedzierała się przez przejście po ich lewej stronie.
Wszystkie siostry wzięły głęboki oddech.
Potwór był tak duży, że jego matowe futro ocierało się o ściany z obu stron, a do tego był zmuszony iść z opuszczonym łbem. Przypominał ogromnego, brudnego psa, ale miał tyle oczu, co pająk i zdecydowanie więcej nóg niż pies.
Grube, włochate odnóża były zakończone ośmiornicopodobnymi mackami, co dawało jeszcze bardziej przerażający efekt, gdy potwór wyrzucał je w przód. Przy każdym kroku macki przyssawały się do posadzki i badały zapach tego, co leży na drodze. A jeśli coś leżało na drodze potwora, szybko znikało w jego paszczy, wypełnionej ostrymi jak brzytwa zębami.
Skylos lak był jednym z wielu strażników więzienia, kłaniającym się tylko jednemu panu – temu, który siedział na tronie w innej, odległej części pałacu.
Myślisz, że powinniśmy zainterweniować? – zapytał brat.
Achak stali teraz zaledwie kilka kroków od dziewczynek, ich ciało przypominało chmurę dymu unoszącą się pomiędzy kamienną ścianą a korytarzem.
Jeszcze nie – odparła siostra.
Brat wykonał niespokojny ruch, na chwilę całkowicie przejmując ich formę.
Później może nie być już okazji – zauważył.
Zawsze jest jakieś później.
Może dla nas, ale dla takich jak one…
W tym momencie bestia wyczuła zapach trzech małych intruzów. Wydała z siebie dźwięk, który przypominał coś pomiędzy warknięciem a rechotem pełnym rozkoszy, a potem nabrała prędkości, wyrzucając macki daleko w przód.
– Ohyda – rzuciła Niya, a Arabessa postawiła Larkyrę na nogi.
– Tak, a do tego wygląda na wściekłe. Szybko, wyjmij kamień portalu.
– Tutaj raczej nie zadziała – stwierdziła Niya, wpatrując się w nadciągającą bestię.
– Patyki. – Arabessa zatoczyła półkole. – Tędy!
Siostry pobiegły korytarzem, a Achak podążali za nimi, wciąż pozostając w cieniu. Mieszkańcy cel jęczeli i krzyczeli, błagając o szybką śmierć.
Chociaż dziewczynki biegły ile sił w nogach, skylos lak był o wiele większy i szybko skracał dystans.
Zbliżające się śmiertelne niebezpieczeństwo musiało wpłynąć na dziewczynki, bo za biegnącą Niyą ciągnęła się pomarańczowa chmura, a w powietrzu unosił się metaliczny zapach.
Magia – pomyśleli Achak.
– Ara! – krzyknęła Niya, odwracając głowę, kiedy na jej nogę skapnęło coś mokrego z macki bestii.
– Wiem! Wiem! – Arabessa pociągnęła Larkyrę do przodu. Mała obejrzała się za siebie, patrząc na to, co je goniło, ale nie płakała ani nie krzyczała. Z zaciekawieniem przypatrywała się potworowi. – Patyki! – wrzasnęła Arabessa, zatrzymując się przed wielką, onyksową ścianą. Ślepy zaułek. – Myślałam, że stąd przyszłyśmy.
– Ścieżka musiała się zmienić. – Niya kilka razy się obróciła. – Co z naszymi mocami?
– Tak, tak! Szybko! – krzyknęła Arabessa, wystrzeliwując z pięści fioletowe fale magii, których dźwięk odbijał się echem od ścian korytarza.
– Moje płomienie nie działają! – warknęła Niya, wymachując rękami. Bestia była coraz bliżej.
Wciąż muszą się dużo nauczyć – pomyślała siostra.
To prawda – zauważył brat. – Ale muszą przeżyć. Myślisz, że już czas?
Tak – rzekła siostra.
Achak zdołali zrobić zaledwie krok do przodu, kiedy powietrze przeszył wysoki dźwięk.
Larkyra wyszła przed swoje siostry i stanęła pomiędzy nimi a bestią, po czym wrzasnęła, sprawiając, że wszystko wokół się zatrzęsło.
Niya i Arabessa przykucnęły, zakrywając uszy. Miodowożółta wiązka magii wystrzeliła z ust Larkyry i uderzyła w strażnika.
Skylos lak zawył z bólu i próbował się wycofać, ocierając się o kraty.
Ciekawie się na to patrzyło, taka malutka dziewczynka, w białej sukni, stała w ciemnej sali i odpierała potężnego potwora. Larkyra nie zdradzała nawet cienia wątpliwości w swoje umiejętności. Cały czas krzyczała, coraz głośniej, aż w końcu nawet potężni Achak musieli zasłonić uszy.
Dźwięk był prosty, ale krył w sobie wiele znaczeń. Był przepełniony rozpaczą, stratą i gniewem. Jego esencję stanowiła potężna energia, nie do okiełznania. Achak nie potrafili sobie wyobrazić, jaki ból czuła ofiara, na której skoncentrowała się cała wiązka magii.
Po chwili salę zalała fala gorąca. Korytarz zatrząsł się, a bestia ryknęła po raz ostatni – gorąca żółta magia Larkyry gotowała ją od środka. Skylos lak eksplodował z obrzydliwym pluskiem, a ściany i podłogę pokryły czarna krew i wnętrzności. Odcięta macka wylądowała przed Niyą i Arabessą. Dziewczyny odskoczyły i spojrzały na młodszą siostrę.
Larkyra podparła się drobnymi pięściami pod boki, jej oddech był ciężki i szybki. Wpatrywała się w miejsce, gdzie przed chwilą stał skylos lak.
– Larkyra? – Arabessa ostrożnie wstała. – To było…
– Niesamowite! – Niya przeskoczyła nad macką i przytuliła siostrę. – Och, wiedziałam, że masz w sobie magię. Ciągle powtarzałam to Arze, prawda?
– Wszystko w porządku, Lark? – zapytała Arabessa, ignorując Niyę.
– Nie – wybrzmiała melodyjna odpowiedź.
Arabessa i Niya zamrugały.
– Czy ty właśnie się odezwałaś? – Niya obróciła do siebie Larkyrę.
– Tak – odparła najmłodsza z sióstr.
– Och! – Niya przytuliła ją ponownie. – Wspaniale!
– Tak, wspaniale… – powtórzyła Arabessa, patrząc, jak jelita potwora opadają na posadzkę. – Może najpierw znajdziemy drogę do domu, a potem będziemy świętować?
Kiedy dyskutowały o tym, która droga najszybciej doprowadzi je do celu, Larkyra rzucała jednowyrazowe odpowiedzi, ku uciesze swoich sióstr. Nie zauważyły zmian w energii, kiedy Achak przybierali niewidzialną formę.
Dzieci nie powinno tutaj być – w umyśle starożytnych wybrzmiał głęboki głos.
Wiemy, królu.
Usuńcie je. Ton Króla Złodziei nie znosił sprzeciwu. Przed oczami Achaka zrobiło się ciemno, gdy król poddusił ich w ramach ostrzeżenia. Bliźniaki aż zadrżały.
Tak, mój królu.
Z tak daleka wydawał się jedynie nikłą sylwetką, ale Achak wyczuli, że jego energia przesuwa się w stronę dziewczynek, w szczególności na najmłodszą.
Jej dar dopełnia trójcę – stwierdzili.
Moc króla zawrzała w odpowiedzi:
Miejmy nadzieję, że wyjdzie z tego coś dobrego.
Potem zniknął równie szybko, jak się pojawił, ponownie oddając Achakowi pełną władzę nad ich umysłem.
Achak wzięli głęboki oddech.
Mam to zrobić? – zapytał brat.
Ja chcę – odparła siostra, odchodząc od ściany i utrwalając ich formę. Achak stali teraz boso, w aksamitnej, fioletowej sukni, z ogoloną głową i delikatnymi, srebrnymi bransoletami na ramionach.
– Kim jesteś? – zapytała Niya, która jako pierwsza zauważyła Achaka.
– Jesteśmy Achak. Zabierzemy was do domu.
– Jesteśmy? – zapytała Arabessa.
– Jesteśmy – potwierdzili.
Brat przejął formę, dopasowując rozmiar biżuterii oraz sukni siostry do swoich muskularnych ramion. Na twarzy Achaka pojawiła się również gęsta broda.
Dziewczynki zamrugały.
– Jesteście tą samą osobą czy dwiema różnymi? – zapytała Arabessa.
– Jedno i drugie.
Arabessa zastanowiła się nad ich słowami, po czym dodała:
– Byliście więźniem, który uciekł?
– Czy nasza odpowiedź sprawi, że nam zaufacie?
– Nie.
– W takim razie nie zadawaj bezcelowych pytań.
– Och, podobają mi się – stwierdziła Niya.
– Cicho. – Arabessa rzuciła jej groźne spojrzenie. – Próbuję ocenić, czy są gorsi od tego, co nas przed chwilą goniło.
– Och, moje drogie, jesteśmy znacznie gorsi.
Niya szeroko się uśmiechnęła.
– Teraz podobają mi się jeszcze bardziej.
Larkyra wyrwała rękę z dłoni Niyi.
– Ostrożnie – ostrzegła Arabessa, kiedy najmłodsza z sióstr podeszła do Achaka i stanęła przed bratem.
Larkyra nie przejmowała się możliwym zagrożeniem. Jej niebieskie oczy były wpatrzone w połyskującą suknię Achaka.
– Ładna – powiedziała, przejeżdżając palcami po materiale.
Achak unieśli brew.
– Masz dobry gust, maluchu.
– Moje? – Larkyra pociągnęła za suknię.
Ku zaskoczeniu dziewczynek stwór wybuchł śmiechem.
– Jeśli dokonasz mądrych wyborów, maluchu. – Achak schylili się, żeby podnieść dziecko. – Pewnego dnia możesz mieć tak piękne rzeczy jak ta suknia.
– A ja? – Niya zrobiła krok naprzód. – Ja też lubię piękne rzeczy.
– I ja – zaśpiewała Arabessa.
Achak spojrzeli po dziewczynkach. Były tak różne, a jednak w wyjątkowy sposób takie same. Stanowiły dziwny tercet, pomiędzy każdą były dwa lata różnicy, ale urodziły się tego samego dnia. Achak zastanawiali się, czy to miało coś wspólnego z ich darami, czy to była ta nić, która je łączyła. Mogły stać się potężne. Wybiorą zniszczenie czy zbawienie? Na razie to pytanie pozostanie bez odpowiedzi.
Będą z nimi problemy – pomyślała siostra do brata.
Dzięki za to Zapomnianym Bogom – odparł brat.
– Większość rzeczy na tym świecie jest osiągalna, moje miłe – powiedzieli Achak, po czym odwrócili się i położyli jedną dłoń na onyksowej ścianie, a drugą podtrzymali Larkyrę. – A te, które nie są… trzeba tylko znaleźć drzwi prowadzące dalej. – Kiedy mówili, na czarnym kamieniu pojawił się duży, żarzący się krąg. Achak unieśli dłoń, a za oślepiającym światłem pojawił się nowy tunel. Na jego końcu widać było punkcik światła. – Powinniśmy udać się do domu.
Dziewczynki zgodnie skinęły głowami zauroczone sztuczkami nowego przyjaciela. Achak powstrzymali uśmiech i gestem zaprosili siostry do środka, żeby zostawić za sobą stłumione krzyki więźniów, krew, rozrzucone wnętrzności oraz inne straszne rzeczy. Zamiast tego wrzucili do umysłów dziewczynek opowieści pełne przygód obiecujące mroczne, ale ekscytujące sny. Opowiedzieli im historię o ich przyszłości, która rozpoczęła się w chwili, gdy najmłodsza z nich otworzyła usta, żeby zaśpiewać.
Długi czas później
Larkyra wiedziała, że ostrze jest zbyt tępe, jeszcze zanim spadło na jej palec. Krzyk przeszył jej gardło niczym setki strzał, ale je zacisnęła. Magia próbowała się z niego wydostać, drapiąc i kopiąc niczym dziecko.
– Cisza! – powiedziała do siebie cicho Larkyra i zacisnęła zęby, kiedy jej palec piekł, a po ramieniu rozeszła się fala gorąca.
Ostrze spadło ponownie. Tym razem z głośnym pęknięciem przeszło przez kość i wbiło się w drewniany blat.
Larkyrze zebrało się na wymioty, ale je również powstrzymała.
Przez pot i łzy wpatrywała się w czubek swojego palca serdecznego, oddzielonego od dłoni. Przyćmione światło świecy oświetlało zakrwawiony kikut, przecięty przy środkowej kostce.
– Odważna jesteś, przyznaję – powiedział właściciel lombardu, zdejmując z niego pierścień ze szmaragdem. – Głupia, ale odważna. Większość ludzi ryczałaby wniebogłosy.
Jego zbiry zwolniły uścisk, a ona przytuliła zranioną dłoń do klatki piersiowej, z całych sił próbując się opanować, gdy ciepła, szkarłatna ciecz wsiąkała w jej koszulę. Larkyra nic nie mówiła, bo bała się, że nie tylko jej krew zostanie tu upuszczona.
Jej magia była wściekła i wyła z chęci zemsty. Tylko czekała, żeby wybuchnąć, wrzała niczym woda w czajniku. Chciała, żeby wszystko wokół przepełniło się śpiewem. Ból za ból, domagała się.
Ale Larkyra na to nie pozwalała. W tym momencie nie ufała swojej magii. Zraniła w życiu zbyt wiele osób.
Poza tym sama była sobie winna.
Nikt nie kazał jej kraść tego pierścienia.
Następnym razem powinna udać się dalej, żeby spieniężyć łup. Niższe dzielnice Jabari były ciasno utkaną siecią. To oczywiste, że lepiej nie robić interesów tak blisko miejsca grabieży. Tylko skąd mogła wiedzieć, że pierścień należy do żony właściciela lombardu?
Mimo wszystko za ten błąd Larkyra musiała zapłacić sama. Bo tylko ona była winna. Mężczyźni znajdujący się w pomieszczeniu z pewnością nie mieli pojęcia, jaką istotę okaleczyli i jakie straszliwe moce mogła uwolnić, gdyby tylko otworzyła usta. Jej oprawcy byli duszami pozbawionymi darów i nie mogli wyczuć magii, która w niej buzowała.
– A teraz znikaj – warknął właściciel lombardu, wycierając krew w fartuch. – I niech ci to przypomina, dlaczego nie warto okradać takich ludzi jak ja. Oraz mojej żony. – Pomachał pierścieniem przed twarzą Larkyry. Zielony kryształ błyszczał w świetle świec.
W takim razie powinieneś jej powiedzieć, żeby nie eksponowała go tak w niższych kwaterach – pomyślała Larkyra. Wstała, chcąc zachować chociaż resztki godności, ale zbiry obróciły ją i wyrzuciły za drzwi.
Upadła na mokrą ulicę, a jej zraniona dłoń zapulsowała bólem od tępego uderzenia.
Wieczór zamienił się w noc. Ludzie mijali ją, zamiast pomóc wstać, śpiesząc do domów, zanim otworzą się sklepy oferujące dziwne towary.
Larkyra wzięła głęboki oddech i podniosła się, marząc tylko o tym, żeby krzyknąć. Poddać się temu, do czego namawiała ją magia. Jednak nie mogła tego zrobić.
Nie tylko dlatego, że była w trakcie Lierenfast – postu od magii – ale też nie chciała ryzykować zranienia niewinnych. Potrzeba było lat praktyki i hartowania złożonymi zaklęciami, żeby głos Larkyry stał się czymś więcej niż tylko destrukcyjnymi, magicznymi nutami smutku i bólu. Ale kiedy targały nią silne emocje, moc była o wiele trudniejsza do kontrolowania.
Na Zapomnianych Bogów – pomyślała sfrustrowana Larkyra, ściskając dłoń i przedzierając się przez dolne kwatery. – Gdybym tylko mogła normalnie odczuwać emocje! – Śmiać się, krzyczeć, wołać bez strachu, że magia wplecie się w jej słowa.
Larkyra poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Wkrótce nie będzie w stanie się kontrolować.
Musiała znaleźć jakieś odosobnione miejsce.
Opuściła Północny Targ i nie zatrzymywała się, dopóki nie dotarła do Alei Rozbójników Rzędu Gromady.
Odór ciał i szczyn wypełnił nozdrza Larkyry, gdy przedzierała się przez namioty stłoczone niczym prowizoryczne fortece tworzone przez dzieci. Mieszkali tu ludzie nie tylko pozbawieni środków do życia, ale także pragnący, żeby o nich zapomniano. Kurczowo trzymali się cienia, tak jak ona trzymała się teraz za zdeformowaną dłoń.
Odwróć się – mówili wszyscy.
– Gołąbku – powiedziała chrapliwym głosem kobieta, wyglądająca jak kupa szmat z parą niebieskich oczu. – Ciekniesz jak baryłka wina na przyjęciu urodzinowym członka Rady. Podejdź tutaj i pozwól mi się tym zająć.
Larkyra pokręciła głową i była gotowa ruszyć dalej.
– Możesz stracić całą, jeśli nie powstrzymasz infekcji – dodała kobieta.
Larkyra się zawahała.
Sama – pomyślała. – Muszę być sama.
– To zajmie tylko chwilę – nalegała sterta szmat. – Podejdź tu. Dobrze. Przytrzymaj przy ogniu, żebym zobaczyła ranę. Musisz bardzo cierpieć.
Cierpię z o wiele poważniejszego powodu aniżeli ucięty palec – pomyślała Larkyra, kiedy kobieta mu się przyglądała.
– Zapiecze, bez wątpienia, ale musimy powstrzymać krwawienie. – Kobieta wyjęła z ogniska płaski kawałek metalu, po czym przyłożyła go do kikuta. Smród palonego ciała wypełnił nozdrza Larkyry. Przez chwilę myślała, że zemdleje. – Proszę bardzo. Najgorsze już za nami, gołąbku. Przetrwałaś to lepiej niż większość ludzi tutaj.
Bo znosiłam już gorszy ból – pomyślała Larkyra, bardzo zmęczona.
Dzisiejszy dzień nie należał do udanych.
– Mam nadzieję, że było warto – mruknęła kobieta, zabierając się do pracy. – Mój, tak. – Wyszczerzyła żółte zęby, pokazując Larkyrze ucięty mały palec. To była stara rana, być może równie stara, co sama kobieta. – Największa perła, jaką kiedykolwiek widziałam – kontynuowała. – I mój kamień urodzinowy. – Uniosła dłoń, jakby klejnot wciąż znajdował się na jej palcu.
Larkyra delikatnie się uśmiechnęła.
– To był naprawdę ładny pierścień – ciągnęła kobieta. – Tak samo jak moje dłonie. Ale ładne rzeczy nie są trwałe. Lepiej to zapamiętaj, gołąbku.
Larkyra skinęła głową. Jej mięśnie się rozluźniły, kiedy słuchała nowej towarzyszki, która czyściła i owijała jej dłoń. A przynajmniej robiła, co mogła, korzystając z deszczówki i porwanych szmat.
– Proszę, jak nowa – powiedziała kobieta, a Larkyra uniosła zabandażowany palec.
Pomimo targających nią emocji starała się nad sobą panować. Przypomniała sobie wszystko, czego nauczono ją o kontroli darów. Spokojnie – mruknęła do siebie, biorąc głęboki oddech. Wszystko to tylko po to, żeby móc wypowiedzieć raptem jedno słowo:
– Dziękuję.
Starsza kobieta skinęła głową i usiadła z powrotem na stosie, po czym zamknęła oczy i odpłynęła.
Larkyra ruszyła przez ciemniejszy obszar Rzędu Gromady, gdzie cienie stawały się coraz dłuższe. Jedynie księżyc oświetlał oparte o ściany i mamroczące pod nosem sylwetki.
To tutaj znalazła pustą alejkę, do której nie dochodził nawet blask księżyca, pełną wilgotnych śmieci. Osunęła się na ziemię, a chłodny kamień przyniósł delikatną ulgę. Potem przytuliła zranioną dłoń.
W końcu była sama.
Wydała z siebie cichy dźwięk.
Dźwięk, który zamienił się w szloch.
Żółte pnącza magii sączyły się z niej w niekontrolowany sposób. Płakała. Nie z powodu odciętego palca. Miała ich jeszcze dziewięć, a inne dusze kończyły znacznie gorzej.
Nie, Larkyra płakała za te wszystkie razy, kiedy nie mogła sobie na to pozwolić. Za wszystkie chwile, kiedy musiała milczeć i zachowywać spokój, chociaż odczuwała smutek. Płakała za dziewiętnaście lat prób bycia dobrym człowiekiem. A raczej lepszym niż jest w rzeczywistości. Larkyra płakała, bo było to bezpieczniejsze od krzyku.
I nie przestała, dopóki nie ogarnął jej sen.
Rano Larkyra zobaczyła szczury, jedyne istoty, o których nie pomyślała, siadając w alejce. Wszystkie truchła były otwarte, jakby z jej oczu sączyły się ostrza, a nie łzy.
Trzy dni później humor dopisywał jej znacznie bardziej.
Nie, żeby kiedykolwiek na długo pogrążała się w melancholii.
Ale dzisiejszy dzień był wyjątkowy. Po miesiącu Lierenfast nareszcie dobiegł końca! To znaczy: dobiegnie końca, kiedy tylko dotrze do domu.
Poza tym dzisiaj wypadały jej urodziny.
Larkyra ruszyła z cichą melodią w głowie, kierując się do zewnętrznych pierścieni miasta. Pot spływał jej po karku, kiedy szła wąskimi, zatłoczonymi alejkami. Przez wilgotne powietrze lato w Jabari było nie do zniesienia, ale Larkyra szczególnie nie lubiła go tutaj, gdzie wczesnym rankiem znajdujące się wysoko na niebie słońce przypiekało rudawe kamienie.
Kiedy skręciła za róg, powietrze wypełnił słodki zapach placków ryżowych. Słychać było szepty i kaszlnięcia tłoczących się na niewielkiej przestrzeni mieszkańców. Larkyra doskonale poznała tę część miasta, zgodnie z planem. Pomimo trudności, jakie napotkała, stwierdziła, że będzie za nią tęsknić. Dolne dzielnice przypominały jej fragmenty innego miasta, bardzo odległego, który nazywała domem.
Larkyra delikatnie podrapała opatrunek na palcu – ból ciągle jej towarzyszył – i poprawiła wysłużone ubranie. Zwykły, acz przyzwoity strój zamienił się w zbieraninę nitek, ledwo trzymających materiał w ryzach. Cóż, i tak nie było na co popatrzeć. Na tle swoich dwóch sióstr Larkyra zawsze uchodziła za tę kościstą. Kaczątko, którego żadna ilość jedzenia nie zdoła zmienić w łabędzia – zwykła mawiać Niya.
Myśl o rudowłosej, starszej siostrze sprawiła, że na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Pierwszy, odkąd straciła palec.
Och, chciałabym już być w domu – pomyślała Larkyra i przyspieszyła kroku.
Nagle poczuła ciepłą maź pomiędzy palcami u stóp. Spojrzała w dół. Weszła w końskie odchody.
Przez chwilę tylko stała i wpatrywała się w zniszczone sandały.
A potem wybuchnęła śmiechem.
Ponieważ wcześniej stłumiła magię, dźwięk mógł swobodnie płynąć na wietrze, nieszkodliwy, niczym śpiew kolibrów. Przechodnie patrzyli na nią, jakby była niespełna rozumu.
Ale dzisiaj nic nie popsuje jej humoru.
– Wracam do domu – rzuciła w eter i zatańczyła na miękkim kopcu. Plusk. Plusk. – A kiedy już tam dotrę, udam się prosto do pokoju Niyi, położę się w jej łóżku, pod kołdrą. Albo jeszcze lepiej, do góry nogami, tak że moje stopy spoczną na jej poduszce. – Larkyra ponownie roześmiała się na tę myśl i ruszyła dalej.
Jej umysł kipiał taką radością, że na chwilę zapomniała, jak musi pachnieć i wyglądać oraz o tym, że jedna z jej dłoni ma cztery palce zamiast pięciu.
Wracała do domu!
Przechodząc przez mały mostek, który prowadził do ostatniego pierścienia dolnych kwater, Larkyra zerknęła w boczną alejkę.
Grupa ludzi, którzy wyglądali bardzo podobnie do niej, otaczała mężczyznę, który w ogóle nie przypominał nikogo stąd. Jego szyte na miarę ubrania krzyczały, że przywykł do wyższego standardu życia, a wypastowane buty lśniły jak ostrze miecza, który trzymał w dłoni.
Chociaż był uzbrojony, napastnicy mieli zdecydowaną przewagę liczebną, a prymitywne kosy i wekiery spoczywające w ich dłoniach nie poprawiały jego położenia.
Mieszkańcy dolnych kwaterach nauczyli się nie zwracać uwagi na tego typu sytuacje. Przetrwać mogli nie tylko silni, ale także ci, którzy nie wtykali nosa w nie swoje sprawy. Jednak Larkyra była inna. Empatia nie pozwoliła jej zignorować tego, co działo się w alejce.
– Nie chcę rozlewu krwi – powiedział mężczyzna. Jego mowa zdradzała, że jest wysoko urodzony.
– To nie walcz – odparł potężny napastnik i szeroko się uśmiechnął. – Dawaj sakiewkę…
– I miecz – rozkazał inny.
– I tę ładną pelerynkę – dodał kolejny.
– I buty – rzucił ostatni. – Podobają mi się. Aż lśnią.
– Wtedy zostawimy cię w spokoju – podsumował pierwszy ze zbirów.
– To wszystko, czego żądacie? – prowokował mężczyzna. – Czemu całkowicie mnie nie ogołocicie?
– Nie jesteśmy chciwi.
Mężczyzna uniósł brew.
– Dobrze wiedzieć, że macie sumienie.
Największy z napastników podszedł do niego na niebezpiecznie bliską odległość i uniósł ostrze.
– Chłop chyba sobie z nas kpi, panowie.
– A nawet jeśli nie – wtrąciła się oparta o ścianę Larkyra. – To ja mam z was niezły ubaw.
– A kim ty, do licha, jesteś? – warknął herszt. Jego banda spojrzała w jej stronę.
– Przyszłam powiedzieć, żebyście zostawili tego biednego człowieka w spokoju.
Olbrzym wybuchnął śmiechem.
– Biedny na pewno nie jest. A teraz spływaj, bo będziesz następna.
– Nie mogę tego zrobić – odparowała Larkyra. Czuła, jak magia zbiera się w jej brzuchu.
– Niby dlaczego?
– Bo mam dzisiaj urodziny i nie życzę sobie, żeby kogokolwiek obrabowano… albo zamordowano – dodała na wszelki wypadek.
– W takim razie na twoim miejscu zostałbym w łóżku albo wydłubał sobie te śliczne, niebieskie oczęta, bo widoki tu nieciekawe.
– To prawda – zgodziła się Larkyra. – Ale i tak warto próbować. A teraz odejdźcie.
Na to dictum zbiry tylko zarechotały.
– Proszę pani – odezwał się napadnięty mężczyzna. – Mam wszystko pod kontrolą.
– Na jak długo? – zapytała Larkyra.
Zastanowił się i popatrzył po napastnikach.
Ci uśmiechnęli się szyderczo i unieśli broń.
Larkyra nie była w nastroju na bitkę, ale nie chciała też po prostu odejść. Jeszcze nie. Natomiast miała tylko jedną sprawną dłoń…
My – zaśpiewała magia. – Pozwól nam to zrobić.
Larkyra uspokoiła swoje moce, które krążyły po jej płucach niczym wygłodniały tygrys.
Tylko delikatnie – zamruczała.
Larkyra już wcześniej wyczuła, że grupa jest pozbawiona darów Zapomnianych Bogów, co było dość częstym zjawiskiem w Jabari i jednym z powodów, dla których zdecydowała się interweniować. Chciała pomóc, ale szybko i bez zwracania na siebie uwagi. I chociaż planowała dzisiaj, ostatniego dnia Lierenfast, nie używać magii, ostatecznie zdecydowała, że nikomu to nie zaszkodzi. Przynajmniej nie w tym stanie, w którym się znajdowała: spokojna, opanowana, pełna kontroli.
Podjęła decyzję i poczuła łaskotanie w gardle.
– Teraz! – rozkazała.
Promień żółtej magii uderzył w twarze zbirów, przerywając ich śmiech.
Larkyra podeszła bliżej.
– Odejdźcie albo zapłacicie czymś więcej niż tylko krwią.
Gdyby któryś z przechodniów skorzystał z Wizji, jak wszyscy, którzy posługiwali się darami Zapomnianych Bogów, zobaczyłby mgiełkę w kolorze miodu unoszącą się nad każdym słowem wypowiadanym przez Larkyrę i zbierającą się nad głowami napastników. Ale nikt nie miał tutaj takich umiejętności.
Napastnicy zamrugali zaszklonymi oczami, po czym odwrócili się i wyszli. W alejce zapadła cisza.
– Cóż – usłyszała za sobą głęboki głos. – To było raczej… dziwne. Ale dziękuję.
Elegancki mężczyzna schował miecz i uważnie ją taksował.
Larkyra również mu się przyglądała.
Jedno wiedziała od razu. Był piękny.
Irytująco piękny.
Lśniące, ciemnomiedziane włosy kontrastowały z bladą skórą i ciemnym strojem. Miał ostre rysy twarzy i zielone oczy. Larkyra zastanawiała się, czy mężczyzna zawsze patrzył na innych z taką nieufnością, czy po prostu widział w niej kolejnego ulicznego zbira.
– Jesteś głupcem, że przyszedłeś tu tak wystrojony – powiedziała.
– Rzeczywiście, mogłem bardziej się postarać – ocenił nieznajomy swoje ubranie. – Ale to było najzwyklejsze odzienie, jakie miałem pod ręką.
– Wyróżniasz się jak złota moneta w łajnie – prychnęła Larkyra. – Każdy tutaj będzie chciał cię skroić.
– To teraz zamierzasz? Okraść mnie?
Larkyra uniosła brew.
– Myślałam, że to jasne. W końcu po to cię uratowałam.
– No właśnie – zamyślił się mężczyzna. – To było imponujące. Jak sprawiłaś, że cię posłuchali?
Larkyra stłumiła w sobie irytację.
– Jakie to ma znaczenie? Wciąż masz pełny trzos, pelerynę, miecz i błyszczące buty. A teraz wracaj, skąd przybyłeś. Nie wiem, czy przyjdzie mi ochota, żeby przyjść ci w sukurs drugi raz.
Ruszyła w kierunku głównej ulicy.
Mężczyzna podążył za nią.
– Właśnie w tym rzecz. Próbowałem wrócić do miejsca, z którego „przybyłem”, jak to ujęłaś. Ale widzisz, wygląda na to, że… cóż…
– Zgubiłeś się – dokończyła Larkyra.
– Mhm – przytaknął mężczyzna.
Westchnęła, kątem oka łapiąc spojrzenia otaczających ich gapiów. Z pewnością myśleli, że jest dziewczyną do towarzystwa, skoro rozmawia z wysoko urodzonym młodzieńcem.
– Za mną – zakomenderowała Larkyra.
– Dokąd zmierzamy?
– Nie jesteś zbyt bystry, co?
– Zabierzesz mnie z powrotem?
– Zabiorę cię z tego miejsca. Gdziekolwiek jest to „z powrotem”, będziesz musiał się tam dostać ze środkowego pierścienia.
– Dam radę.
Oby – pomyślała Larkyra, kiedy przechodzili przez labirynt dolnych kwater.
Larkyra co chwila spoglądała na swego towarzysza. Był raczej wysoki i szczupły, ale nie chudy. Zdecydowanie w walce musiał polegać na zwinności, a nie brutalnej sile.
– Co tu właściwie robisz? – zapytała po chwili.
Spojrzał na nią tymi swoimi zielonymi oczyma.
– Przybyłem do Jabari na Eumar Journé.
Doskonale wiedział, że Larkyra pytała o dolne kwatery, ale wyraźnie nie chciał, żeby ktokolwiek dowiedział się o interesach, które tu załatwiał. Larkyra to uszanowała i odpuściła.
– To impreza urodzinowa dla dziewczyny, która osiągnęła pełnoletność – wyjaśnił mężczyzna, kiedy przechodzili przez zatłoczony most. – Która skończyła dziewiętnaście lat…
– Wiem, czym jest Eumar Journé – weszła mu w słowo Larkyra. – Co to za rodzina?
– Jestem pewien, że ich nie znasz.
– A skąd ta pewność?
– Cóż… ja, to znaczy…
Larkyra powstrzymała się od uśmiechu na widok wstępujących na jego oblicze rumieńców. Chociaż ją spowalniał, podobał się jej ten dziwny towarzysz.
– To Bassettowie – przyznał w końcu.
– Ach – mruknęła Larkyra, wzdrygając się na to nazwisko. – Rodzina radnych. Na pewno czeka cię wspaniałe przyjęcie.
– Istotnie – przytaknął mężczyzna, uważnie jej się przyglądając. – Powiedziałaś, że też masz dzisiaj urodziny?
– Zgadza się. – Szeroko się uśmiechnęła.
– Wszystkiego najlepszego – rzekł mężczyzna. – Mam nadzieję, że spędzisz ten dzień tak, jak chcesz.
– Kiedy tylko cię opuszczę, właśnie to planuję zrobić.
Uśmiechnął się na ten przytyk i przez krótką chwilę na siebie patrzyli.
– Boli? – zapytał w końcu, kierując wzrok na to, co tuliła do piersi. – Twoja dłoń?
Larkyra zarumieniła się, kiedy zdała sobie sprawę, że od jakiegoś czasu ściska brudne bandaże. W ogóle cała była brudna, a do tego na pewno śmierdziała, biorąc pod uwagę powalane łajnem obuwie.
Schowała zranioną rękę.
– Nie jest tak źle, jak wygląda.
– Co się stało?
– Stwierdziłam, że kilka palców mi się nie podoba, więc je odgryzłam.
– Nie musisz kłamać – powiedział mężczyzna.
– Skąd wiesz, że kłamię? – odparowała Larkyra.
– Bo znam się na łgarstwach.
Napotkała jego spojrzenie i zobaczyła w nim frustrację. Nie wobec niej, ale do czegokolwiek, co miał na myśli.
– Jesteśmy – oznajmiła, zmieniając temat. – Dotrzesz stąd do celu?
Mężczyzna rozejrzał się po okolicy. Stali na rynku w środkowym pierścieniu. Sprzedawcy krzyczeli do przechodniów, a w powietrzu unosił się zapach grillowanego na otwartym ogniu jedzenia.
– Tak – odparł mężczyzna. – Dam radę.
– To dobrze. – Larkyra skinęła głową.
– Jeszcze raz dziękuję. – Mężczyzna wyciągnął do niej dłoń w rękawiczce. – Jestem twoim dłużnikiem.
Larkyra spojrzała na nią, a potem na swoją brudną rękę. Uratowała mu życie, owszem, ale i tak był dla niej niezwykle uprzejmy. Dla ulicznego robactwa. Była nikim w porównaniu z takimi jak on.
Nieśmiało podała mu swoją zdrową dłoń. Jego była ciepła i jędrna.
– Swoją drogą, jestem Darius. Darius Mekenna z Lachlan.
– To było interesujące spotkanie, Dariusie Mekenna z Lachlan – powiedziała Larkyra, po czym się odwróciła.
– Czekaj! – zawołał Darius.
Spojrzała na niego przez ramię.
– Część długu mogę spłacić już teraz – zaoferował. – Jesteś głodna?
Bardzo chciała przytaknąć. Poza tym miała ochotę dowiedzieć się czegoś więcej o mężczyźnie, którego uśmiech sprawił, że zrobiło jej się lżej na duchu. Niestety…
– Obawiam się, że nie – odparła. – Odwdzięczysz mi się następnym razem.
Darius zmarszczył brwi.
– A co, jeśli nie będzie następnego razu?
Larkyra szeroko się uśmiechnęła.
– Zapomniani Bogowie potrafią czynić cuda. Kto wie? Może jeszcze kiedyś się spotkamy.
Po tych słowach zniknęła w tłumie i robiła wszystko, żeby się nie odwrócić.
Wkrótce dotarła do najbogatszej części miasta, centralnego pierścienia, gdzie wyróżniała się niczym ropiejąca rana na hebanowej skórze. W całym Jabari dało się znaleźć piękne zakątki, ale tutaj, w najwyższym jego punkcie, budynki wręcz lśniły złotem, kością słoniową oraz srebrem.
Tutaj miasto, w którym się urodziła, robiło największe wrażenie. Tak wysokie jak szerokie, tak głębokie jak wąskie, centrum Jabari wznosiło się od wybrzeża aż nad szczyty gór, ku Zapomnianym Bogom. Serce Larkyry zabiło mocniej, kiedy zatrzymała się, żeby spojrzeć na morze budynków rozciągające się poniżej.
Chociaż Zapomniani Bogowie opuścili Aadilor wiele pokoleń temu, ślady ich magii wciąż dało się wyczuć w różnych zakątkach świata, na odległych wyspach i w miastach porośniętych dżunglą. Jabari było uważane za miejsce pozbawione ich darów, ale wcale na tym nie traciło. Rodzice często opowiadali dzieciom na dobranoc, że bogowie wciąż kroczą po ziemi. Ukrywają się, tak, jak ja – pomyślała Larkyra.
Po jakimś czasie dotarła do wielkiej posiadłości na końcu ulicy i zatrzymała się przed bramą. Spiralne kolumny były wysokie na kilka pięter i ciągnęły się przez całą posiadłość. Piękne, obramowane okna wystawały do przodu i choć nie było tego widać z ulicy, Larkyra wiedziała, że w środku znajduje się ogromna szklana hala z kopułą. Po obu stronach kamiennej ścieżki prowadzącej do drzwi wejściowych rosły fioletowe, czerwone i niebieskie egzotyczne kwiaty.
Larkyra wzięła głęboki oddech, delektując się intensywnym zapachem. Wejście dla służby znajdowało się z boku, a prowadzącą do niego wąską ścieżkę z łatwością można było przeoczyć. Na jej gwizdnięcie brama się otworzyła, ale Larkyra nie skręciła w lewo, na tyły budynku, tylko podeszła do niewidzialnej, magicznej zasłony. Powietrze zrobiło się gęste i pieściło jej skórę, a po tym, jak magia pozwoliła jej przejść, Larkyra ruszyła chodnikiem, zatrzymując się dopiero przed rzeźbionymi, złotymi drzwiami.
Pociągnęła za sznurek od dzwonka i dokładnie przyjrzała się zdobieniom przedstawiającym historię trzech dziewczynek i ich magicznych darów.
Płaskorzeźba przedstawiała je uwięzione pomiędzy dwoma światami, stojące w rozkroku pomiędzy słońcem a niewidzialnymi zaświatami. Larkyra spojrzała wyżej, na wizerunek starszej kobiety w zwiewnych szatach. Elegancka dama siedziała uśmiechnięta obok potężnego, brodatego mężczyzny, którego uwaga skupiała się wyłącznie na niej, podczas gdy ona spoglądała na ich dzieci poniżej. Larkyra poczuła ścisk w gardle, wpatrując się w puste oczy kobiety i uśmiech, który tak bardzo przypominał jej własny. Zaskrzypiały wrota, przywracając ją do rzeczywistości.
Chudy mężczyzna ubrany w strój lokaja spojrzał z góry na Larkyrę. Nie mrugnął na jej widok, nie cofnął się ani nie okazał żadnych oznak zaskoczenia, że zastał w progu rannego łobuza z Jabari.
Ukłonił się tylko na powitanie i zrobił krok w bok.
– Lady Bassette, witamy w domu.
Oczywiście nie szyje się gorsetów w taki sposób, by zapewniły właścicielce komfort podczas swobodnego biegania, niemniej jednak Larkyra po miesiącu noszenia luźnych szmat miała wrażenie, że jej płuca za chwilę zostaną doszczętnie zmiażdżone. Nie, żeby nie potrafiła się dostosować. To jedna z najlepszych cech Bassettów.
W południowym skrzydle rozległ się kolejny krzyk, tym razem znacznie bliżej. Larkyra zadarła spódnicę. Krzywiąc się z bólu przez ranę po uciętym palcu, przyspieszyła i nie oglądała się za siebie.
Dysząc, zamknęła masywne drzwi do zbrojowni, oparła się o nie i poczuła dudnienie w uszach.
– W końcu sprawdzi też tutaj – powiedziała Arabessa i rzuciła dwa noże, które wbiły się w sam środek tarczy.
Larkyra z trudnością przełknęła magię, która stanęła jej w gardle.
– Pewnie tak – przytaknęła. Jej niebieska spódnica zaszeleściła, kiedy podchodziła do siostry. – Mam nadzieję, że trochę ochłonie podczas spaceru.
– Oj, spacer chyba tylko bardziej ją zdenerwuje.
– Cholera. – Larkyra spojrzała na zamknięte drzwi. – Nie przemyślałam tego.
– Jak zwykle, kochana – zauważyła Arabessa, biorąc nowe sztylety od Charlotte, ich służącej.
Zbrojownia była dużym i wysokim pomieszczeniem. Zapach drewna i metalu przypomniał Larkyrze o długich nocach, podczas których tu pracowała, cała obolała i zlana potem.
– Dziękuję, Charlotte – powiedziała Arabessa, przypinając noże do pasa wokół spódnicy. – Możesz jeszcze odejść, zanim rozpęta się piekło.
– Przeżywałam już gorsze rzeczy, dziewczyny. – Charlotte szeroko się uśmiechnęła.
Ich służąca była drobną kobietą o kościstych dłoniach, ale Larkyra doskonale wiedziała, że sprowokowana Charlotte potrafiła rzucić na kolana nawet najbardziej krzepkiego mężczyznę. To bez wątpienia jedna z cech, której pożądał ich ojciec, kiedy szukał opiekunki dla trzech córek. W zasadzie cała służba Bassettów mogła pochwalić się zestawem talentów, które normalnie wykraczały poza wymagania związane z wykonywaną pracą. Każdy członek personelu potrafił w jakimś stopniu posługiwać się darami bogów i mógł bez przeszkód używać magii. Larkyra czuła się, jakby jej dom był jakiegoś rodzaju sanktuarium, miejscem, gdzie nikt nie musiał ukrywać, kim jest – a to rzadkość w Jabari. Ujawnienie magii często wiązało się z życiem w prześladowaniu, bo ta była postrzegana jako zagrożenie. To dlatego personel był niezwykle lojalny wobec Bassettów.
Serce Larkyry zabiło szybciej, kiedy spojrzała na stojącą obok filigranową kobietę. To ona nauczyła siostry, że sekrety to najdroższa waluta i że nikt nie jest tak oddany jak ci, których sekrety są bezpieczne.
– Jasne – powiedziała Arabessa, która miała atramentowoczarne włosy spięte w schludny kok. – Ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że Larkyra planowała tę akcję przez miesiąc, to lepiej będzie, jeśli poradzimy sobie z tym same.
Larkyra patrzyła, jak Arabessa obraca nóż między palcami.
– Możesz zostać, Charlotte. Dobrze będzie mieć świadka.
Starsza kobieta mlasnęła językiem w akcie rezygnacji, machnęła ręką i naprostowała wbity w tarczę nóż, po czym wyszła.
– Ładnie podziałałaś – zaczęła Arabessa, podchodząc do wystawy z cienkimi mieczami do szermierki. – Wróciłaś chudsza, czego się spodziewałam, ale widzę, że nie obyło się też bez strat.
Zraniony palec Larkyry zapulsował, jakby urażony przytykiem Arabessy.
– Nie wszyscy są tacy idealni jak ty – odparowała Larkyra.
– Owszem – przytaknęła Arabessa, wyciągając dwa miecze ze stojaka. – Dobrze, że w końcu potrafisz to przyznać. – Wyrzuciła jeden w stronę siostry, a ta złapała rękojeść w powietrzu. – Trzymaj go w lewej ręce – poinstruowała siostra.
Larkyra zmrużyła oczy, zmieniając chwyt na taki, który nie był dla niej naturalny. Zacisnęła jednak zęby, przezwyciężając ból i wystawiła swój ucięty palec, jakby chciała powiedzieć: „Tak, pomimo tego nadal potrafię trzymać miecz tak dobrze jak ty”.
– Mam nieodpowiedni strój do sparingu – rzuciła Larkyra.
– Musimy ćwiczyć w każdym ubraniu. – Arabessa wskazała na swoją ciemnofioletową suknię z wysokim kołnierzem. – A teraz, jeśli już skończyłaś z wymówkami…
Arabessa rzuciła się w stronę Larkyry, jej ruchy były pewne i płynne, jakby była nutą zawieszoną w powietrzu. Tę wrodzoną grację zawdzięczała oczywiście swojemu talentowi muzycznemu – potrafiła grać na każdym instrumencie stworzonym przez człowieka lub kreaturę – co zawsze irytowało Larkyrę, bo zawsze wyglądała przy niej jak pozbawiony gracji, nieopierzony kurczak.
Młodsza z sióstr zrobiła krok w tył.
Sfrustrowana magia zatrzepotała w jej brzuchu i podpowiedziała Larkyrze, żeby mocniej zacisnęła mały palec i palec wskazujący na rękojeści, a następnie zamachnęła się w przód.
Arabessa zablokowała cios, wykonała unik i się cofnęła.
Ostrza zetknęły się z taką siłą, że Larkyra prawie wypuściła miecz z dłoni, ale zaparła się i odepchnęła, przerzuciwszy ciężar rękojeści na pozostałe palce. Siostry kręciły się w kółko, a Larkyra kontrowała każdy atak. Przeszło jej przez myśl, że będzie musiała zmienić kilka rzeczy, żeby skutecznie walczyć z uciętym palcem.
– Naprawdę wiesz, jak zorganizować huczne powitanie – powiedziała. – Ja też za tobą tęskniłam.
Arabessa wyszczerzyła zęby, a potem szybkim ruchem wyrwała miecz Larkyrze. Ostrze upadło na ziemię.
– Idzie ci lepiej, niż myślałam – stwierdziła Arabessa.
– Wielkie dzięki… – Larkyra pomasowała pulsujący palec przez bandaż. Ból był praktycznie nie do zniesienia.
– Oczywiście, musisz więcej ćwiczyć – kontynuowała Arabessa.
– Oczywiście – odparła Larkyra oschłym tonem.
– A teraz chodź tutaj. – Arabessa mocno ją przytuliła. – Witaj w domu, ptaszyno.
Choć najmłodsza, Larkyra dorównywała jej wzrostem. Oparła podbródek na jej ramieniu i wdychała woń róży i wanilii, którymi zawsze pachniała Arabessa.
– I wszystkiego najlepszego – wyszeptała starsza siostra.
– Dziękuję. – Larkyra cofnęła się z uśmiechem na ustach. – Tobie również wszystkiego najlepszego.
Arabessa machnęła obojętnie ręką.
– Kiedy ma się dwadzieścia trzy lata, nie ma czego celebrować. Ale dziewiętnaście…? – Szeroko się uśmiechnęła. – Nie mogę uwierzyć, że dzisiaj wypada twoje Eumar Journé. Mam wrażenie, że ledwo wczoraj kończyłaś dwanaście wiosen. Planujemy dzisiejsze przyjęcie od kilku tygodni.
Chociaż dziewczyny miały urodziny w ten sam dzień, to zgodnie z rozporządzeniem ich ojca, podczas Eumer Journé jednej z nich, skupiano się właśnie na tym święcie.
– Mhm, kucharz praktycznie powalił mnie na ziemię, kiedy przeszłam przez drzwi, żeby skosztować coś z dzisiejszego menu – powiedziała Larkyra. – Muszę jednak przyznać, że bardziej ekscytuje mnie to, co będzie się działo po przyjęciu.
– Racja. – Arabessa skinęła głową. – Ale dość na temat tego, co jeszcze się nie wydarzyło. Opowiadaj, przede wszystkim jak straciłaś tę ślicznotkę. – Uniosła zranioną dłoń siostry.
Larkyra szybko opowiedziała Arabessie historię o pierścieniu ze szmaragdem i żonie właściciela lombardu.
– Dziwię się, że nie uciął całej dłoni – stwierdziła Arabessa.
– To byłaby przesada, biorąc pod uwagę skalę przestępstwa.
– Jak to zwykle bywa w dolnych kwaterach.
– Racja – przytaknęła Larkyra. – Ale nie będę specjalnie się tam wracać, żeby mógł naprawić to przeoczenie. Już i tak zmarnowałam mnóstwo sił, żeby powstrzymać się przed rozerwaniem go na strzępy.
Spojrzenie Arabessy złagodniało.
– Na pewno. Ale pamiętaj, żeby docenić to, co mamy, i przypomnieć sobie, dlaczego robimy to, co robimy, musimy doświadczyć wyboru możliwości. To ważne, żeby ćwiczyć się w powściągliwości z korzystania z naszych darów, bo większość nie ma tyle szczęścia, co my.
Obie jej siostry przeszły swój Lierenfast na miesiąc przed Eumar Journé. Żadna inna rodzina szlachecka nie przechodziła podobnego testu. Nikt nie wiedział też, że rodzina Larkyry praktykuje coś takiego. Ale Basettowie mieli swoje powody, by to ukrywać – jak i parę innych rzeczy.
– Brzmisz zupełnie jak ojciec – prychnęła Larkyra.
– To najlepszy komplement z możliwych – odparła Arabessa. – Swoją drogą, rozmawiałaś już z nim?
Larkyrę aż ścisnęło w żołądku.
– Nie, jeszcze mnie nie wezwał.
– Wkrótce to uczyni.
Drzwi za nimi otworzyły się z hukiem.
Dziewczyna weszła do pomieszczenia z gracją fal rozbijających się o klify o zachodzie słońca. Chociaż była niższa, braki we wzroście nadrabiała krągłościami i kołysaniem bioder. Z każdym krokiem jej kremowo-brzoskwiniowa suknia unosiła się niczym wzburzona piana. Niezależnie od tego, czy jej się to podobało, czy nie, jej ruchy odzwierciedlały to, w jakim była nastroju – to efekt daru hipnotycznego tańca.
– Droga siostro – zaczęła Niya lekkim tonem, który kontrastował z przeszywającym spojrzeniem. – Jak wspaniale widzieć cię w domu. Wszystkiego najlepszego z okazji Eumar Journé.
– Dziękuję, Niyo. – Larkyra spojrzała na siostrę z mieszanką rozbawienia oraz nieufności. – Tobie również wszystkiego najlepszego.
– Tak, przewybornie. – Niya odgarnęła do tyłu luźny rudy lok. – Dlatego okaleczyłaś sobie rękę? W ramach prezentu dla mnie?
Larkyra starała się zachować powagę. Jej wybrakowany palec zadrżał niespokojnie.
– Cóż, pewnie. Podoba ci się? – Pokazała kikut.
Niya wzruszyła ramionami.
– Dość mały.
Larkyra zacisnęła usta.
Niya uniosła brew.
A potem na ich twarzach pojawił się uśmiech.
– Chodź tu, ty stara ropucho. – Niya przytuliła do siebie Larkyrę. – Cieszę się, że jesteś w domu. Mam nadzieję, że podczas Lierenfast ćwiczyłaś spanie z jednym okiem otwartym – wyszeptała do ucha siostry. – Bo mam zamiar odwzajemnić się za prezent, który zostawiłaś w moim łóżku. Być może utnę ci drugi palec serdeczny, żebyś była bardziej symetryczna.
– Już się nie mogę doczekać. – Larkyra mocniej objęła Niyę.
– Niech rozpoczną się igrzyska.
– Myślałam, że już się rozpoczęły.
– Jak długo jeszcze będziecie się trzymać w tym upiornym uścisku? – zapytała Arabessa. – Z przyjemnością powiem kucharzowi, żeby przesunął kolację. Jestem pewna, że się ucieszy.
– Czujesz się pominięta? – Niya cofnęła się i spojrzała na najstarszą siostrę.
– Nigdy w życiu.
Niya prychnęła.
– Co ty…óż, to największa bzdu…
– Byłam pewna, że was tu znajdę – powiedział tubalny, znajomy głos, który przypomniał Larkyrze czasy dzieciństwa.
W progu stał elegancki, czarnoskóry mężczyzna.
– Zimri! – Larkyra podbiegła i rzuciła się na niego.
Mężczyzna zachwiał się, a potem mocno ją objął i cicho zaśmiał.
– Cieszę się, że twój duch nie przygasł w trakcie podróży.
– Jeśli już – Larkyra ułożyła się w jego ramionach – to czas spędzony poza domem sprawił, że świecę jaśniej.
– W rzeczy samej – powiedział ciepłym tonem Zimri.
Zimri D’Enieu był synem najstarszego sojusznika ich ojca, Halsona D’Enieu. Po śmierci rodziców Zimri został bez żadnych krewnych, toteż ojciec dziewczynek przygarnął go i wychował jak własnego syna. Z początku był chudym i cichym dzieciakiem, ale dzięki ciekawskim i narzucającym się córkom Bassette oraz mądrości i hartowi ducha przybranego ojca wyrósł na krzepkiego i niezależnego mężczyznę. Ostatecznie wszedł w rolę kogoś w rodzaju prawej ręki ich ojca i przyjął ten zaszczyt z wielką powagą. Czasami traktował to nawet zbyt poważnie.
– Mogę cię już odstawić? – zapytał Zimri.
– Tylko jeśli naprawdę musisz – westchnęła Larkyra.
Kiedy stanęła na ziemi, dokładnie mu się przyjrzała. Szarmancki uśmiech i przenikliwe spojrzenie Zimriego sprawiało, że wzdychało do niego wiele kobiet i mężczyzn. Do tego zawsze był nienagannie ubrany. Dzisiaj miał na sobie wyszywany złotem, trzyczęściowy, szary garnitur. Strój idealnie podkreślał jego piwne oczy.
– Wydaje mi się – zaczęła Larkyra – czy wyprzystojniałeś, kiedy mnie nie było?
– Wydaje ci się – wcięła się Arabessa z drugiego końca pomieszczenia.
Zimri spojrzał na nią, ale Arabessa po prostu wróciła do rzucania nożami, które rytmicznie wbijały się w tarczę.
Larkyra wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Niyą, po czym znowu odwróciła się do Zimriego.
– Przyniosłeś mi prezent?
– W pewnym sensie. – Poprawił swój garnitur. – Chce się z tobą widzieć.
Larkyrę ścisnęło w żołądku. Jasna cholera – pomyślała.
– Teraz?
– Teraz.
Larkyra spojrzała na siostry. Obie skinęły głowami.
– Dobrze. Prowadź.
Chociaż Larkyra dorastała w tym domu, wciąż nie poznała wszystkich jego sekretów. Każdego tygodnia odkrywała przynajmniej jeden nowy pokój lub przejście tylko po to, żeby następnego dnia wrócić i zobaczyć, że przeniesiono je na zupełnie inne piętro. Zimri bez wysiłku prowadził ją przez niekończące się korytarze z witrażowymi sufitami, po schodach ozdobionych gobelinami z dalekich krain, przez most łączący południowe skrzydło z zachodnim, aż w końcu stanęli przed trojgiem drzwi, którymi można było wejść do komnat jej ojca. Larkyra ledwo łapała oddech.
Zacisnęła wargi, czując nerwowe pulsowanie magii w jej żyłach.
Ojciec zawsze w jakiś sposób je sprawdzał i dawał lekcje, jednak żadna z sióstr nigdy nie wiedziała, czy przeszła test, czy też nie. Chociaż w tym przypadku, jak podejrzewała Larkyra, brak wiadomości to dobra wiadomość. Mimo to każde spotkanie z nim wiązało się z silną mieszanką niepokoju i wyczekiwania. Larkyra zawsze pragnęła zadowolić ojca, w końcu pośrednio była odpowiedzialna za śmierć jego żony.
Ogarnęło ją poczucie winy, jak zawsze, gdy myślała o matce.
Zimri zrobił krok w tył, pozwalając Larkyrze podejść do drzwi. Pierwsze były zrobione z poszczerbionego onyksu, drugie z wytartego drewna, a trzecie z białego marmuru. Nie miały żadnych znaków, które podpowiadałyby, co się za nimi znajdowało.
– Twoja decyzja – powiedział Zimri, opierając się o ścianę. – Będzie na ciebie czekał bez względu na to, które drzwi wybierzesz.
– Nie wchodzisz ze mną? – zapytała Larkyra.
Pokręcił głową.
– To z tobą chciał się widzieć.
– Jestem pewna, że ucieszyłby się z niespodziewanej wizyty.
– Lark. – Zimri uniósł brew. – Pukaj.
Należał do jednych z niewielu ludzi, którzy znali tajemnice Bassettów skrywane za zaklętymi murami i ukrytymi miastami. Nic dziwnego, skoro sam pochodził z miejsca, które tak pilnie strzegli.
– Wszystkiego najlepszego – mruknęła Larkyra, spoglądając na drzwi.
W zależności od tego, do których drzwi zapuka, wszystko może potoczyć się zupełnie inaczej.
Prawdopodobnie powinna lepiej przemyśleć swój wybór, ale nie miała na to ochoty w dniu swojego Eumar Journé. Podeszła do onyksowych drzwi i zapukała w nie trzy razy.
Otworzyły się z dość dramatycznym skrzypnięciem i podmuchem lodowatego wiatru. Tuż przed przejściem Larkyra miała chwilę zwątpienia. Co, jeśli akurat dzisiaj źle wybrała?
Wszystko było dobrze.
A przynajmniej tak się wydawało, co absolutnie nie dawało jej żadnej gwarancji.
Larkyra już zdążyła się nauczyć, że najgorsza jest cisza przed burzą.
Powietrze stawało się coraz cieplejsze, kiedy zbliżała się do pomarańczowego światła na końcu korytarza. Więzy gorsetu zaciskały się coraz mocniej, podobnie jak gardło Larkyry, która z niepokojem wyczekiwała, co przywita ją po drugiej stronie.
W drewnianej, zimowej chatce z kominkiem siedziała duża postać odziana w skórzaną tunikę.
Serce Larkyry zabiło mocniej, kiedy czekała z niepokojem aż Dolion Bassette, hrabia Raveet, z drugiego domu Jabari, zauważy ją zza tony papierów leżących na dużym, dębowym biurku. Jego jasną karnację zdobiła zdrowa opalenizna, idealnie współgrająca z długimi, gęstymi, miodowo-rdzawymi włosami płynnie przechodzącymi w brodę, co dawało wrażenie lwiej grzywy. Chociaż siedział, wyraźnie było widać, że jest potężnym mężczyzną. Ludzie często zastanawiali się, ile musiał płacić krawcowi.
Larkyra cicho odchrząknęła. Dolion podniósł głowę i rozejrzał się, jakby pierwszy raz był w tym miejscu, ale zrobił to z dość obojętną miną.
Dziewczyna robiła, co mogła, żeby nie poddać się emocjom. Darzyła tego mężczyznę tak mocnym uczuciem, że jej magia mogła w każdej chwili eksplodować.
– Larkyra – powiedział niskim głosem. – Moja dziewczynka. – Wstał od biurka i szeroko otworzył ramiona, pozwalając, żeby w nie wpadła.
Larkyra wtuliła się w ojca i delektowała jego zapachem – zapachem domu i wiciokrzewów rosnących w promieniach słońca.
– Jak się miewasz tego wieczoru? – Ojciec pogładził ją po plecach.
Mogła powiedzieć różne rzeczy: zmęczona, przytłoczona, podekscytowana i niespokojna, że jest tutaj z nim. Natomiast jedyna słuszna odpowiedź brzmiała:
– Wspaniale.
– Z jakiego powodu?
– Bo mam rodzinę, dach nad głową i jestem zdrowa.
– To prawda – powiedział Dolion radosnym tonem. – A z twojej odpowiedzi wnioskuję, że Lierenfast był udany.
– Tak, ojcze.
– Z moich raportów wynika, że odniosłaś tylko lekkie obrażenia po incydencie z udziałem właściciela lombardu, jego żony i pierścienia ze szmaragdem…
Larkyra nie określiłaby obrażeń jako „łagodnych”, ale nie zamierzała dyskutować z ojcem. Wiedziała, że Dolion zainterweniowałby, gdyby uznał zagrożenie za naprawdę poważne. A przynajmniej taką miała nadzieję.
– Tak, ojcze – powtórzyła.
– Ale udało ci się przez to przejść. – Podniósł jej zabandażowaną dłoń. – Muszę przyznać, że to do ciebie pasuje.
Uśmiechnęła się.
– Dziękuję.
– Powiedz – Dolion przesunął się, gestem pokazując Larkyrze, żeby zajęła miejsce na krześle naprzeciwko niego – jakie są trzy najważniejsze rzeczy, których się nauczyłaś?
Larkyra poczuła w brzuchu niespokojne ruchy magii. To była ostatnia część Lierenfast, której najbardziej się obawiała. Poprawiła spódnicę, żeby kupić sobie trochę czasu i zaplanować kolejne słowa. Podczas wędrówki starała się zapamiętać wszystko, czego doświadczyła, a teraz miała wybrać tylko trzy rzeczy.
Chyba że o to właśnie chodziło. Nie dało się wybrać tylko trzech rzeczy. Wszystko było ważne.
– Moje trzy rzeczy sprowadzają się do jednego – powiedziała.
Dolion siedział cicho w swoim fotelu z wysokim oparciem i czekał.
– Życie nie faworyzuje nikogo.
– Rozwiń.
Larkyra delikatnie dotknęła ranny palec.
– Ktoś może być piękny – zaczęła – bogaty, biedny, młody, błogosławiony magią lub nie, grzesznikiem albo prawą osobą, dar życia jest dany nam wszystkim, tak jak nas wszystkich czeka śmierć.
Dolion uważnie jej się przyglądał.
– I co to oznacza?
I co to oznacza? – powtórzyła w myślach Larkyra, a przed oczami stanęły jej sylwetki osób, które spotkała w dolnych kwaterach: kobiety, która odkaziła jej ranę, ludzi, którzy podrzynali innym gardła za kromkę spleśniałego chleba, rodziny o uznanej reputacji i właścicieli sklepów, którzy żyli obok nędzarzy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki