Spektrum - Maria Kula - ebook

Spektrum ebook

Maria Kula

4,4

Opis

"Spektrum" to cztery długie opowiadania o czterech kobietach, które nie mogą ułożyć się z życiem. Coś je gryzie, coś im ciąży, nie wszystko jest takie, jakby chciały. Każda ma swój język i swoją opowieść, do której wciąga czytelnika. Są szczere, prawdziwe, mówią i robią rzeczy kontrowersyjne. Początkowe osądy szybko jednak zamieniają się w pytania, kiedy nic nie jest takie, jakby mogło się wydawać. 

 

Maria ma dar nazywania tego, o czym wstydzimy się mówić. Przyglądania się temu, co trzymamy w ukryciu. Konstruowania niezwykle złożonych i prawdziwych portretów psychologicznych. Spektrum to gęsta, intrygująca literatura, która wciąga bez reszty i zmusza nas do konfrontacji z naszymi ciemnymi stronami.

Marta Marecka-Butkiewicz

 

"Spektrum" to proza tego kalibru, co twórczość Zerui Shalev, Mirandy July czy Otessy Moshfegh - a jednocześnie jedyna w swoim rodzaju. Jeśli za oryginalnością pisarza stoi warsztat, zmysł obserwacji i sposób myślenia, Maria Kula rozbiła bank. Bohaterki jej opowiadań wywołują jednocześnie zachwyt i alergię. Pojawiają się w kobietach, które znam, słyszę je w strzępach rozmów na ulicy. Bezlitośnie odarte z zafałszowań, którymi wszyscy próbujemy się zasłaniać, popatrują na mnie z lustra. Wielowymiarowe, niejednoznaczne, wymykają się prostym ocenom. Nie umiem przed nimi uciec, tak jak nie umiem uciec od pytań, które zadają. 

Joanna Nałęcz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 151

Rok wydania: 2023

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (20 ocen)
15
2
1
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Pankrasia

Nie oderwiesz się od lektury

Co za.historie, ciarki aż przechodzą. I naprawdę dobrze napisane, bardzo plastycznie. Jeśli ktoś lubi prozę psychologiczną, to naprawdę polecam.
30
molokolocodancer

Nie oderwiesz się od lektury

Zbiór opowiadań zabrał mnie w emocjonalną podróż, której się nie spodziewałam. Słowa autorki pozwoliły mi nie tylko na spotkanie się z bohaterkami jej opowiadań, ale też na spotkanie ze sobą. Wnikliwe spojrzenie w ludzką psychikę, opisy, które dają poczuć miejsce i zakończenie, które przyniosło niesamowite uczucie kompletności. Bardzo polecam!
20
mgalczynska

Nie oderwiesz się od lektury

Piękne życiowo porywające historie. Każda kolejna odkrywa zakamarki duszy, które układają się w całość. Dojrzały debiut wspaniałej Marii. Czekam na więcej.
20
orchidea90

Całkiem niezła

dwa pierwsze opowiadania były jak dla mnie trochę rozmyte - pierwsze urwane jakby zupełnie bez pomysłu, drugie przeciążone opisami wszystkiego, dopiero trzecie i czwarte dało jakiś pokaz charakteru, szczególnie czwarte, moim zdaniem najlepsze w zbiorze i chętnie czytalabym je dalej, rozwinięte w powieść.
00
Amart

Nie oderwiesz się od lektury

Świeże spojrzenie na kobiece bohaterki. Pełnokrwiste, wielowymiarowe, intrygujące, momentami irytujące, a do tego nie remontują domu na wsi, jak to często w polskiej literaturze obyczajowej bywa 😉 jestem na tak i czekam na więcej!
00

Popularność



Kolekcje



Co­py­ri­ght © by Ma­ria Kula, 2023

Pierw­sza ko­rekta: Marta Ma­recka-But­kie­wiczSkład i ła­ma­nie: To­masz Bier­nat / To Się WydaOb­razy i pro­jekt okładki: Ma­ria KulaDruga ko­rekta: Mag­da­lena Gonta-Bier­nat / To Się WydaZdję­cie au­torki na okładce: Jo­anna Glo­gaza

Wy­da­nie IUbud, 2023ISBN 978-83-964977-4-1

Wy­daw­nic­two Ni­g­dzie

Książka jest ob­jęta ochroną prawa au­tor­skiego. Wszel­kie udo­stęp­nia­nie oso­bom trze­cim, upo­wszech­nia­nie i upu­blicz­nia­nie, ko­pio­wa­nie oraz prze­twa­rza­nie jest nie­le­galne i pod­lega wła­ści­wym sank­cjom.

#FF9F33 – #462E14

W nocy obu­dził mnie strasz­liwy ru­mor. W sza­fie był nie­to­perz. Ło­mo­tał skrzy­dłami na wszyst­kie strony i za­jęło mi wiele go­dzin, żeby go uwol­nić. Rano obu­dzi­łam się po­twor­nie zmę­czona. Za­po­wia­dał się naj­gor­szy dzień mo­jego ży­cia.

Olaf miał wró­cić rano, był na noc w le­sie, lubi co ja­kiś czas być sam w na­tu­rze i mnie też się po­doba, że to robi, raz, że do­brze wiem, ja­kie to dla niego ważne, dwa, mnie też się przy­daje tro­chę sa­mot­no­ści. Spoj­rza­łam na ze­ga­rek, była szó­sta, pew­nie zjawi się za ja­kąś go­dzinę. Może wcze­śniej od Jul­ków przy­drepta na­sze dziecko. Wsta­łam i po­de­szłam do okna. Kiedy śpię sama, nie za­cią­gam za­słon, lu­bię, jak bu­dzi mnie świt. Za­pa­trzy­łam się w dal, pró­bu­jąc zna­leźć w so­bie en­tu­zjazm albo cho­ciaż tro­chę ra­do­ści. Sku­pić się na szcze­gó­łach, pięk­nym wi­doku, wra­że­niach zmy­sło­wych… Prze­cież sama tego uczę klien­tów, więc dla­czego dla mnie to ta­kie trudne? Ści­snęło mnie w żo­łądku i już, już mia­łam się roz­pła­kać, ale zro­bi­łam kilka głę­bo­kich od­de­chów i fala prze­szła. Po­sta­no­wi­łam, że siądę w me­dy­ta­cji, może to mi po­może.

Pół go­dziny po­źniej spoj­rze­li­śmy na sie­bie prze­lot­nie, w kuchni. Na­sta­wiał kawę. Pa­trzy­łam na jego szczu­płe dłu­gie palce, krótko ob­cięte pa­znok­cie, opa­lone dło­nie. Mocne. Na­wet nad­garstki ma piękne, i przed­ra­miona, i łok­cie. Wszystko ma piękne, jego ciało jest po pro­stu do­sko­nałe. Opa­lony apollo z ku­cy­kiem i kil­koma dre­dami na karku. I cza­sami w oku­la­rach, szcze­gól­nie kiedy sie­dzi przy kom­pu­te­rze, oprawki do­dają mu sek­sow­no­ści. Nie lu­bię kawy, jest mi po niej nie­do­brze, ale dla niego wy­pi­ła­bym całą gi­gan­tyczną ka­wiarkę. Cho­ciaż ra­czej nie będę mu­siała, po­łowę wy­żło­pie Ma­ria, jego żona. Bę­dzie się snuć po domu w in­dyj­skim szla­froku albo stroju do jogi, od nie­chce­nia ro­bić to to, to tamto i przy­ła­zić do kuchni po ko­lejną do­lewkę kawy. Dwa cen­ty­me­try espresso z ka­wiarki i do tego reszta go­rą­cej wody, zna­łam jej zwy­czaje do­sko­nale. Mi­guel też pije kawę, ale nor­mal­nie, jak czło­wiek, do śnia­da­nia, które jada na sto­jąco w kuchni, ka­wa­łek chleba z ma­słem i dże­mem, cza­sami małą mi­seczkę jo­gurtu z do­mową gra­nolą, którą Ju­lek robi co dwa ty­go­dnie na wiel­kich bla­chach. Lu­bię mu po­ma­gać, to przy­jemna praca, jedna z faj­niej­szych w kuchni. Lu­bię też piec z jego żoną Mi­leną, moją przy­ja­ciółką, to wła­ści­wie je­dyny czas, kiedy mo­żemy so­bie po­ga­dać, ina­czej jest albo z dziećmi, albo w pracy, ewen­tu­al­nie wie­czo­rem sie­dzi z Jul­kiem, po­grą­żona w dłu­giej dys­ku­sji.

Za­bra­łam się za zmy­wa­nie na­czyń. Na­gle do kuchni wpa­dła z ry­kiem Zoja i uwie­siła się na Mi­gu­elu. Za­no­siła się pła­czem, cała czer­wona, a on schy­lił się, de­li­kat­nie od­cze­pił ją so­bie od bio­der i wziął ją na ręce. Tu­lił bez słowa, oparł się krzy­żem o blat, wzro­kiem dał mi znać, że­bym do­koń­czyła na­sta­wia­nie kawy, i za­mknął oczy, ko­ły­sząc się z małą, która za­czeła po­woli się uspa­ka­jać. Otwo­rzy­łam okno, był piękny dzień, do kuchni wpa­dło kwi­le­nie pta­ków i cie­płe po­wie­trze pach­nące trawą. Wresz­cie Zoja uci­chła, kawa za­częła bul­go­tać, skrę­ci­łam gaz i Mi­guel otwo­rzył oczy. Spoj­rze­li­śmy na sie­bie, długo, i za­chciało mi się pła­kać. Na­dal obej­mo­wał Zojkę, jej małe ciałko zwi­sało bez­wład­nie z jego ra­mion, chcia­łam po­dejść i też się przy­tu­lić, i do­brze wie­dzia­łam, że mogę, że prze­cież to zu­peł­nie nor­malne, gdyby na jego miej­scu był Szy­mon albo Ju­lek, to pew­nie bym to zro­biła, ale z Mi­gu­elem nie mo­głam. Od­wró­ci­łam wzrok, otwo­rzy­łam chle­bak i za­czę­łam ro­bić grzanki.

Dwa­dzie­ścia mi­nut póź­niej cała zgraja po­że­rała owsiankę i do­py­chała się grzan­kami, wszyst­kie okna były otwarte, kuch­nię wy­peł­niało cie­płe po­wie­trze, za­pach dżemu, kawy i chleba. I salsa. Mi­lena i Ju­lek tań­czyli, za­no­sząc się śmie­chem, Agata po­dry­gi­wała i wi­dzia­łam na jej twa­rzy nie­skry­waną za­zdrość, Ma­rii nie było, Mi­guel sie­dział z dziećmi i kar­mił Mi­ło­sza, Olaf opie­rał się o blat i jed­nym kłap­nię­ciem po­że­rał ka­napki, Iga tań­czyła solo przy bla­cie, zmy­wa­jąc na­czy­nia, a ja się sta­ra­łam zna­leźć so­bie miej­sce. Naj­ła­twiej było w ru­chu, więc do­ra­bia­łam grza­nek, wy­cią­ga­łam z lo­dówki mleko, sma­ro­wa­łam chleb ma­słem i dże­mem, który Olaf zro­bił ze­szłego lata, i uda­wa­łam, że je­stem tak bar­dzo za­jęta, że nie mogę się do niego przy­tu­lić, cho­ciaż wy­cią­gał po mnie ręce już trzy razy. Na­sze dziecko grzecz­nie ja­dło z pla­sti­ko­wej mi­seczki, wci­śnięte na ła­wie po­mię­dzy swo­ich roz­krzy­cza­nych ku­zy­nów.

Miesz­ka­li­śmy ra­zem już pra­wie dwa lata. My do­łą­czy­li­śmy pra­wie jako ostatni, rok po tym, jak uro­dziła się Ga­bry­sia. Po nas do­szła tylko Iga, sio­stra Julka, i wy­glą­dało na to, że na tym ko­niec, po pro­stu nie było już wię­cej miej­sca. Dwa domy na zbo­czu wzgó­rza po­łą­czone kładką dla dzieci, wielka kuch­nia z otwar­tym sa­lo­nem i szopa prze­ro­biona na po­kój dla Igi mie­ściły nas ide­al­nie. Może było ciut przy­cia­sno, nie na­rze­ka­ła­bym na osobny po­kój do pracy, bo wspólny ga­bi­net dla wszyst­kich śred­nio się u mnie spraw­dzał i mu­sia­łam urzą­dzić so­bie ką­cik do pracy w sy­pialni. Ale prze­cież za­wsze chcia­łam miesz­kać w spo­łecz­no­ści. To ma­rze­nie nie opusz­czało mnie od lat, a kiedy zo­sta­łam mamą, ta­kie ży­cie stało się po pro­stu ko­niecz­no­ścią. Na szczę­ście mam na tyle do­bre sto­sunki z Szy­mo­nem, że mo­głam za­py­tać go wprost, czy mo­żemy do­łą­czyć. Mieli ostat­nią wolną sy­pial­nię, z ła­zienką dzie­loną z po­ko­jami Jul­ków, a po­nie­waż mamy tylko jedno dziecko (Olaf mówi „na ra­zie”, ale ja wtedy mil­czę), to się tam zmie­ści­li­śmy. Na szczę­ście na­sza Gaba szybko zła­pała kon­takt z po­zo­sta­łymi dzie­cia­kami i się oka­zało, że i tak pra­wie z nami nie sy­pia. Jej za­bawki po dwóch ty­go­dniach też prze­nio­słam do wspól­nego du­żego po­koju dla dzieci i tym spo­so­bem mam swój azyl. No i ga­bi­net. Cza­sami udaję, że mam se­sję z klien­tem, żeby po­być w sa­mot­no­ści. To nie tak, że nie chcę być ze wszyst­kimi, ale mie­wam mo­menty, kiedy tej wspól­noty jest mi za dużo. Na szczę­ście więk­szość cho­dzi gdzieś do pracy, więc mię­dzy dzie­siątą a pięt­na­stą w domu pa­nuje względna ci­sza. Do pracy nie cho­dzą tylko Mi­guel i Ma­ria, naj­bar­dziej wolne ptaki z nas wszyst­kich. Jako je­dyni też nie mają dzieci i nie wiem, czy będą mieć. Ma­ria nie chce. Mi­guel niby też nie, ale cza­sami wi­dzę, jak pa­trzy ma­śla­nym wzro­kiem na bo­basy, no i cały czas jest z dziećmi. Wszyst­kie się do niego garną, co­dzien­nie przy śnia­da­niu od­bywa się kon­kurs, które bę­dzie sie­działo mu na ko­la­nach.

Kiedy przy­je­cha­li­śmy tu pierw­szy raz, żeby po­znać całą bandę, nie było go. Oczy­wi­ście wie­dzie­li­śmy, że Ma­ria ma męża i że on tu mieszka, ale skąd mo­głam przy­pusz­czać, że to ten sam Mi­guel? Ile jest Mi­gu­elów na świe­cie? Masa. Naj­gor­sze jest to, że Olaf chyba się skap­nął, ale ni­gdy wła­ści­wie o tym nie roz­ma­wia­li­śmy. Raz rzu­cił dwu­znaczną uwagę, ale roz­mowa nie po­to­czyła się da­lej – ja jej nie po­cią­gnę­łam, on nie do­py­ty­wał. Tak jakby każde z nas wie­działo, że to głupi po­mysł, że le­piej po pro­stu o tym nie roz­ma­wiać i bez słów za­war­li­śmy pakt mil­cze­nia. A po­tem za­częły się dziać różne rze­czy i już po pro­stu nie było spo­sobu, żeby o tym po­roz­ma­wiać, bo szcze­rość prze­stała wcho­dzić w grę. Więc mil­czę, ko­lejny dzień i ty­dzień, mie­siące już całe za­gry­zam usta i od­wra­cam wzrok. My­ślę na­to­miast, że Mi­guel po­wie­dział Ma­rii, bo ina­czej dla­czego by­łaby dla mnie taka nie­miła? A ra­czej… zimna. Ona wła­ści­wie nie jest nie­miła, ale nie jest też miła. Nie za­ga­duje. Jest sku­piona na so­bie i na swoim świe­cie. Nie uważa, że roz­mowy w kuchni o ni­czym są do cze­go­kol­wiek po­trzebne. Wcho­dzi mil­cząca, do­lewa so­bie kawy, weź­mie ba­nana albo zie­lo­nego soku, cza­sami kilka her­bat­ni­ków, i już jej nie ma. Pra­wie w ogóle na mnie nie pa­trzy, omija mnie wzro­kiem, a kiedy już za­czy­namy roz­ma­wiać, to naj­czę­ściej do­cho­dzi do scy­sji. Więc jed­nak jest nie­miła, a ra­czej – wroga.

Na szczę­ście ina­czej jest z jej sio­strą. Mi­lena od razu przy­pa­dła mi do serca i śmiało mogę po­wie­dzieć, że gdyby nie ona i Ju­lek nie zde­cy­do­wał­bym się tu wpro­wa­dzić. Szy­mon, wia­domo, z bra­tem bywa róż­nie, na do­da­tek ta­kim bra­tem dzi­wa­kiem, jego żona Agata jest OK, ale tro­chę nie­sta­bilna, jej naj­lep­sza przy­ja­ciółka Ma­ria na­to­miast… to już wiemy. No i zo­staje wła­śnie Mi­lena, sio­stra Ma­rii, i jej mąż Ju­lek, wspa­niali lu­dzie, ich dzieci są bo­skie, Igę też bar­dzo lu­bię, Olaf, jak to Olaf, po­lu­bił od razu wszyst­kich, a naj­bar­dziej matkę Agaty, Li­lianę, więc de­cy­zja o na­szej prze­pro­wadzce za­pa­dła szybko. Kiedy przy­je­cha­li­śmy wiel­kim au­tem ze wszyst­kim dwa mie­siące póź­niej i w ogro­dzie zo­ba­czy­łam Mi­gu­ela, pra­wie ze­mdla­łam. Na szczę­ście w ca­łym za­mie­sza­niu nikt nie zwró­cił uwagi na na­sze nie­zręczne przy­wi­ta­nie, przez pierw­sze kilka dni tro­chę się uni­ka­li­śmy, po­tem z Ma­rią po­je­chali w długą, pra­wie dwu­mie­sięczną po­dróż, a jak wró­cili, to ja­koś się to wszystko w miarę uło­żyło. Ja­koś. W miarę.

***

Za­daję so­bie wciąż i wciąż py­ta­nie, dla­czego aku­rat mnie spo­ty­kają ta­kie prze­ciw­no­ści losu? Co ta­kiego na­wy­pra­wia­łam kar­micz­nie, że nie mogę mieć spo­koj­nego ży­cia, że cią­gle ktoś lub coś rzuca mi kłody pod nogi? Dziś po śnia­da­niu, kiedy kuch­nia jak zwy­kle opu­sto­szała, sie­dli­śmy z Ola­fem, żeby przej­rzeć na­sze fi­nanse, za­pła­cić ra­chunki i po­ga­dać, co da­lej. Olaf chciałby wziąć kre­dyt i ku­pić ka­wa­łek ziemi obok, wiemy, że jest na sprze­daż. Mo­gli­by­śmy się tam po­rząd­nie wy­bu­do­wać, mie­li­by­śmy coś wię­cej niż sy­pial­nię, ja bym miała po­rządny ga­bi­net do pracy, a na­sze dru­gie, a może i trze­cie dziecko wię­cej miej­sca.

– A tu­taj – ar­gu­men­to­wał, me­cha­nicz­nie dra­piąc się po bro­dzie – prze­cież za­wsze mo­głyby przy­cho­dzić się ba­wić. Py­ta­nie, czy bie­rzemy kre­dyt na ca­łość, czy jed­nak po­ży­czę od ro­dzi­ców i ewen­tu­al­nie weźmy tylko na to, na co nie wy­star­czy. Jak my­ślisz? – Za­wie­sił wzrok na mo­jej twa­rzy.

Wpa­dłam w po­płoch, bo prawda jest taka, że nie chcę ku­po­wać żad­nej ziemi i się tu bu­do­wać.

– Ja… ja… – za­czę­łam się ją­kać. – Ja…, Olaf, ja cię prze­pra­szam, ale fa­tal­nie się dziś czuję. – Po­ło­ży­łam so­bie dłoń na czole. – Czuję, że lada chwila roz­boli mnie głowa. Nie mam dziś siły na po­ważne roz­mowy, prze­pra­szam.

Pa­trzył na mnie długo i prze­cią­gle, aż zro­biło mi się go­rąco. Za do­brze mnie zna, wie, że ściem­niam.

– No do­brze. – Po­woli za­mknął klapę kom­pu­tera i roz­parł się na ła­wie. – To idź się po­ło­żyć. Zro­bić ci her­baty?

Było mi tak wstyd, że nie mo­głam na­wet na niego spoj­rzeć.

– Nie, dzię­kuję, we­zmę chłodny prysz­nic i zro­bię in­ha­la­cję mię­tową, po­winno mi po­móc.

Wsta­łam ciężko i po­szłam do po­koju, czu­jąc, jak od­pro­wa­dza mnie wzro­kiem do ostat­niej chwili.

Obu­dził mnie ło­mot, ktoś mocno trza­snął drzwiami. Po chwili huk­nęła mu­zyka i już wie­dzia­łam, że Adam, je­dyny na­sto­la­tek w ca­łej ban­dzie dzieci, wró­cił wcze­śniej ze szkoły. Drzemka w po­łu­dnie to coś no­wego, chyba na­prawdę je­stem wy­koń­czona. Sia­dłam do pracy, ale bu­zu­jące emo­cje nie po­zwa­lały mi się sku­pić, zro­bi­łam więc jogę, a po­tem na chwilę się po­ło­ży­łam i nie wiem, kiedy za­snę­łam. Się­gnę­łam po te­le­fon, 14.15. Boże, za nie­całe dwie go­dziny mam se­sję z klientką, po­tem ko­lejną, a je­stem w proszku! Sia­dłam na łóżku i łup­nęło mnie w skroni. No pro­szę, i jesz­cze za­raz na­prawdę roz­boli mnie głowa, no po pro­stu bo­sko. Wsta­łam po­woli, zło­ży­łam koc i wzro­kiem po­szu­ka­łam pi­łeczki do ma­sażu. Ni­g­dzie jej nie było, pew­nie znów ba­wiła się nią Gaba, no nie wy­trzy­mam. Od­chy­li­łam głowę w prawo i w lewo i po­czu­łam, jak cią­gną mnie ścię­gna i po­więź od ło­pa­tek, auć. Wzię­łam kilka głę­bo­kich od­de­chów i mocno wy­rzu­ci­łam z sie­bie po­wie­trze. Do­brze, le­piej. Może Olaf jest w kuchni, po­pro­szę go, żeby roz­ma­so­wał mi kark i szyję.

Nie było go. Była za to Agata, schy­lona nad książką przy na­szym gi­gan­tycz­nym stole. Stu­ka­jąc ołów­kiem, gar­biła się przy no­tat­kach.

– Nie je­steś w pracy? Co czy­tasz? – Na­la­łam so­bie wody i po­de­szłam do niej.

Pod­nio­sła na mnie błędny wzrok. Z nią jest coś jed­nak nie w po­rządku.

– Skoń­czy­łam dziś wcze­śniej. Bie­gnącą z wil­kami – za­mla­skała, jakby chciała zjeść słowa. – Świetne. Znasz?

Sta­ra­łam się nie wy­wró­cić oczami i chrząk­nę­łam. Wy­dech i bądź em­pa­tyczna.

– No ja­sne, to bar­dzo ważna dla mnie książka, czy­ta­łam wiele razy. – Przy­sia­da­łam na krze­śle obok i uśmiech­nę­łam się krze­piąco, ale już miała nos w to­mie.

– Tak? – Znów pod­nio­sła wzrok.

Czy ona aby nie ma ma­lut­kiego zeza?

– Tak, tak. Pa­mię­tam, jak pierw­szy raz czy­ta­łam, może dzie­sięć, nie, pięt­na­ście lat temu, i wy­warła na mnie ogro…

– …sorry, ale chcia­ła­bym po­czy­tać. – Uśmiech­nęła się bar­dzo sze­roko i za­ło­żyła włosy za ucho. I chyba lekko się za­ru­mie­niła.

Na­tych­miast się ze­rwa­łam.

– Ja­sne, wy­bacz, że prze­szka­dzam, już mnie nie ma.

Prze­szłam kilka kro­ków do kuchni i naj­ci­szej, jak się da, na­peł­ni­łam czaj­nik, za­pa­li­łam pod nim gaz i otwo­rzy­łam lo­dówkę w po­szu­ki­wa­niu zim­nego kom­presu że­lo­wego. Go­rąco ude­rzało mi do głowy ryt­micz­nymi fa­lami i czu­łam, że mu­szę na­tych­miast coś z nim zro­bić. Kom­presu nie było. Wy­ję­łam wo­rek mro­żo­nych wi­śni i po­ło­ży­łam so­bie na gło­wie. Zimno na­tych­miast za­częło roz­le­wać mi się po czaszce, jęk­nę­łam z ulgi. Opar­łam się bio­drami o blat i po­woli prze­su­wa­łam zmro­żone opa­ko­wa­nie po czole, skro­niach i czubku głowy. W końcu po­czu­łam, że za­czyna z niego ka­pać, wrzu­ci­łam je z po­wro­tem do za­mra­żarki, zga­si­łam ogień pod czaj­ni­kiem i po­szłam do ła­zienki.

Zimny prysz­nic mi po­mógł, tro­chę mnie otrzeź­wił i zde­cy­do­wa­nie zmniej­szył ból głowy. Na wszelki wy­pa­dek wma­so­wa­łam jesz­cze w skórę ole­jek mię­towy i wrzu­ci­łam do szklanki mu­su­jącą ta­bletkę prze­ciw­bó­lową. Nie lu­bię sto­so­wać syn­te­tycz­nych le­ków, ale cza­sami nie mam wy­boru. Spoj­rza­łam na bu­dzik po­mię­dzy szpar­ga­łami, była pięt­na­sta, czyli mia­łam jesz­cze go­dzinę do se­sji z klientką, do­brze, zdążę zro­bić so­bie moc­nej czar­nej her­baty, może zjeść coś ma­łego, zre­lak­so­wać się i przy­go­to­wać.

W kuchni nie było ni­kogo, ale przed chwilą ktoś chyba ro­bił so­bie ka­napki i omlet, i nie ra­czył po so­bie po­sprzą­tać. Na pewno sy­no­wie Jul­ków, mimo że ich lu­bię, to trzeba przy­znać, że zbyt czy­ści nie są. Star­łam z blatu okru­chy i resztki po­mi­dora, wrzu­ci­łam de­skę i nóż do zlewu. Po raz drugi na­sta­wi­łam wodę, wy­ję­łam im­bryk do her­baty i otwo­rzy­łam szu­fladę z pach­ną­cymi to­reb­kami. Co za przy­jem­ność… Co by tu wy­brać… Się­gnę­łam po szarą ze zło­tym logo. Earl grey, któ­rego Olaf przy­wiózł mi ze Szko­cji. Ide­al­nie. Otwo­rzy­łam opa­ko­wa­nie i za­cią­gnę­łam się nie­ziem­skim za­pa­chem. Na­sy­pa­łam pół­to­rej ły­żeczki do me­ta­lo­wego ko­szyczka na łań­cuszku i na­peł­ni­łam im­bryk wrząt­kiem. Się­gnę­łam do szafki po moją ulu­bioną pur­pu­rową czarkę i wtedy trza­snęły drzwi.

– Wi­dzia­łeś to?! Ha, ha, ha, ha, ha! – Ma­ria wpa­dła uwie­szona na ra­mie­niu Mi­gu­ela i zrzu­ciła trampki. Tra­fiła nimi w ścianę, żeby za­raz paść na ka­napę, za­no­sząc się śmie­chem.

– Wi­dzia­łem, ha, ha, ha, ha, ha, nie mogę! – Mi­guel śmiał się tak bar­dzo, że mu­siał się oprzeć o ścianę.

– Wi­dzie­li­ście to?! – Ju­lek wpadł do domu, wy­ma­chu­jąc torbą. – Stary, wi­dzia­łeś?! – Rzu­cił ją pod ścianę i za­czął trząść Mi­gu­elem, który da­wał mu znaki „stop” dłońmi, bo nie mógł prze­stać się śmiać.

– No, nie mogę, co za ak­cja! – Ma­ria trzy­mała się za brzuch. – Co za ak­cja! – Po­rwała ją ko­lejna fala chi­chotu.

Zda­łam so­bie sprawę, że stoję z wy­cią­gniętą ręką i się na nich ga­pię, więc zaj­rza­łam w głąb szafki i przy ko­lej­nej fali hi­ste­rycz­nego chi­chotu wy­cią­gnę­łam czarkę. Po­czu­łam, że wraca mi ból głowy, więc za­czę­łam od­dy­chać po­woli przez nos, ro­biąc jak naj­dłuż­sze wy­de­chy. Pa­trzy­łam przez okno, na zie­leń, na wzgó­rza, na błę­kit nieba…

– Wi­dzie­li­ście?! – Znów trza­snęły drzwi, tym ra­zem wpa­dła Mi­lena i cała czwórka znów wy­buch­nęła śmie­chem.

Otwo­rzy­łam usta i prze­su­nę­łam kilka razy szczękę w prawo i lewo, ma­su­jąc żu­chwę ręką. Zza okna za­śmier­działo rybą.

To był naj­gor­szy dzień mo­jego ży­cia. Jesz­cze się nie skoń­czył, była do­piero osiem­na­sta, a ja czu­łam, że naj­chęt­niej bym so­bie wy­ko­pała grób, i to nie me­ta­fo­ryczny, jak na warsz­ta­cie sza­mań­skim, tylko taki na­prawdę. Za­mknę­łam kom­pu­ter i osu­nę­łam się na po­duszki. Dawno nie mia­łam tak wy­kań­cza­ją­cych se­sji. Za­wsze daję z sie­bie wszystko, tak już mam, nie umiem ina­czej, na­prawdę chcę po­móc i wie­rzę, że moje pełne za­an­ga­żo­wa­nie może być dla ko­goś fak­tycz­nie uzdra­wia­jące. Wiem, że jest. Ale dziś było trudno. Naj­pierw We­ro­nika z tym umie­ra­ją­cym oj­cem i matką z Al­zhe­ime­rem, a po­tem Do­rota. Wiem, że nie mogę tego mó­wić, i nie po­wie­dzia­ła­bym ni­komu, ale so­bie mogę przy­znać, że to praw­dziwy wam­pir ener­ge­tyczny. Za­wsze na­rzeka. ZA­WSZE. Jesz­cze ani razu nie wi­dzia­łam jej w do­brym hu­mo­rze, a pra­cu­jemy od pół­tora roku! Może po­win­nam przy­znać, że nie po­tra­fię jej po­móc? Nie wiem, za każ­dym ra­zem wy­daje mi się, że je­ste­śmy tak bli­sko prze­łomu, ale po­tem nic się nie wy­da­rza. Jakby była oporna na ja­ką­kol­wiek zmianę, na wszystko, co do­bre, a prze­cież aku­rat w jej ży­ciu jest na­prawdę sporo wspa­nia­ło­ści! Wes­tchnę­łam głę­boko, prze­cią­gnę­łam się mocno i zro­lo­wa­łam krę­go­słup. Zza ściany do­bie­gała mu­zyka, głosy, śmie­chy. Szy­ko­wali ko­la­cję. Za­raz do nich pójdę, włą­czę się w go­to­wa­nie, pra­wie nie wi­dzia­łam się dziś z Gabą, przy­szła póź­niej z przed­szkola, a ja za­raz po tym za­czy­na­łam pracę.

Rzę­si­ście oświe­tlona kuch­nia pul­so­wała w rytm so­ulo­wych hi­tów. Wszy­scy po­ru­szali się w takt mu­zyki, na środku wi­ro­wały dzieci, do­słow­nie mno­żyły się pod no­gami! Na­wet Szy­mon po­dry­gi­wał, trąc mar­chewkę przy bla­cie. W sa­mym środku tań­czył oczy­wi­ście Mi­guel, za­baw­nie wy­wi­ja­jąc ma­łym ka­pe­lut­kiem, z nim Ma­ria w pięk­nej su­kience jak z płat­ków ma­ków, z kom­plet­nie go­łymi ple­cami. Iga po­de­szła do niej ta­necz­nym kro­kiem i ze śmie­chem za­częły się obej­mo­wać. We­szłam w to wszystko i od razu na­tknę­łam się na Olafa, przy­tu­lił mnie mocno i za­czął ko­ły­sać się ze mną w ra­mio­nach, pra­wie pod­niósł mnie z pod­łogi. Wtu­li­łam twarz w jego ko­szulkę, pach­nącą jesz­cze tro­chę pra­niem, la­sem, ży­wicą i zna­jo­mym za­pa­chem jego ciała. Jego dło­nie wę­dro­wały po mo­ich ple­cach, uci­ska­jąc wraż­liwe punkty, ma­so­wał mocno, wie do­sko­nale, jak lu­bię i co przy­nosi mi ulgę. Roz­luź­nie­nie na­tych­miast za­częło spły­wać mi po ło­pat­kach, a kiedy do­tarł do szczytu ple­ców i karku, mru­cza­łam z ulgi pro­sto w jego klatkę. Mój cu­downy niedź­wiedź. Jak go nie ko­chać? Tak do­brze mnie zna i za­wsze, za­wsze dla mnie jest, stoi po mo­jej stro­nie, wiem, że mogę na niego li­czyć, choćby nie wia­domo co. Od­dy­cha­łam co­raz głę­biej, z za­mknię­tymi oczami cał­ko­wi­cie od­da­łam się mu­zyce i nie wiem, dla­czego po po­licz­kach po­cie­kły mi łzy.

Nie pa­mię­tam, kiedy ostat­nio mie­li­śmy tak cu­downy wie­czór. Nikt nie wy­łą­czył mu­zyki na czas ko­la­cji, je­dli­śmy, śpie­wa­jąc hity Raya Char­lesa, Whit­ney Ho­uston i Bey­oncé. Wszy­scy, na­prawdę wszy­scy, na­wet Szy­mon i Agata, się uśmie­chali. Sie­dzie­li­śmy długo przy stole, po­tem prze­nie­śli­śmy się na ka­napy, dzieci naj­pierw sza­lały, a po­tem ro­biło się co­raz ci­szej, aż w końcu star­sze po­zni­kały, a młod­sze wszyst­kie pa­dły, za­sy­piały na dy­wa­nie, na na­szych ko­la­nach, na po­dusz­kach na pod­ło­dze, a Ja­siek na­wet na drew­nia­nej ła­wie. Olaf z Mi­gu­elem za­nie­śli je na raty do sy­pialni jak małe niedź­wiadki, naj­pierw na­sze i Jul­kowe, bo było bli­żej, po­tem resztę przez kładkę. Pi­racką, jak na­zywa ją Ga­bry­sia. Mu­zyka na­dal grała, nie tak gło­śno, ale dało się śpie­wać. Mi­lena, tań­cząc i nu­cąc, za­częła zbie­rać ze stołu, za­raz do­łą­czyła do niej Iga i ja też wsta­łam, żeby im po­móc. Ma­ria i Agata le­żały na ka­na­pie po­grą­żone w in­tym­niej roz­mo­wie, Li­liana żar­to­wała z Jul­kiem, chyba opo­wia­dała mu o swo­jej sza­lo­nej prze­szło­ści, kiedy miesz­kała w In­diach i za­ra­biała jako prze­myt­niczka. Sły­sza­łam już te hi­sto­rie, ta ko­bieta jest jedną z naj­bar­dziej to­wa­rzy­skich osób, ja­kie znam, i choć bar­dzo ją lu­bię, to cza­sami jest mi jej za dużo. Zbyt ko­lo­rowe ptaki po­tra­fią być mę­czące. Ale ja­kim cu­dem miała taką córkę jak Agata? No cóż, to już po­zo­sta­nie dla mnie za­gadką.

Mi­guel i Olaf wró­cili z mi­sji. Mój uko­chany wy­jął z gór­nej półki szafki na su­che je­dze­nie me­ta­lowe pu­de­łeczko. Oho, czyli wie­czór jesz­cze się nie skoń­czył.

Za­uwa­ży­łam, że szuka ścierki, żeby ze­trzeć okru­chy. Szybko chwy­ci­łam jedną i dwoma kro­kami by­łam przy nim. Wy­tar­łam blat i spoj­rza­łam mu prze­lot­nie w oczy.

Auć, czyżby uni­kał mo­jego wzroku?

– Cześć. – Uśmiech­nę­łam się i na­tych­miast po­czu­łam cie­pło w dole brzu­cha.

Rzu­cił mi jedno z tych swo­ich spoj­rzeń spod dłu­gich rzęs. Szczu­płymi pal­cami ukła­dał ty­toń na dłu­giej bi­bułce.

– Chyba się już dziś wi­dzie­li­śmy, nie?

Czy mi się wy­da­wało, czy był tro­chę nie­miły? Ro­ze­śmia­łam się.

– No tak, oczy­wi­ście, wiesz, to taki skrót my­ślowy, że mó­wię ci „cześć” bar­dziej, prze­cież nie roz­ma­wia­li­śmy dziś we dwoje.