Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nina de Gramont Sprawa Agathy Christie
W tej książce znajdziesz wszystko: miłość, romans, morderstwo i zagadkę do rozwiązania, a przede wszystkim niepowtarzalny klimat powieści Agathy Christie. Choć tym razem to ona jest tu bohaterką...
W 1926 roku Agatha Christie znika na jedenaście dni. Prawdę o tym, co działo się w tym czasie, zna tylko jedna osoba – Nan O’Dea, kochanka jej męża. Świat pisarki wypełniają wytworne imprezy towarzyskie, weekendy na wsi i rosnąca sława literacka. Świat Nan to trudne życie w Irlandii naznaczone ukrytą tragedią. Po powrocie do Anglii dziewczyna zaczyna się interesować Agathą. Ponieważ ma ona coś, czego Nan pragnie. I chodzi nie tylko o męża pisarki. Pomimo dzielących je różnic kobiety staną się najbardziej nieprawdopodobnymi sojuszniczkami. A w trakcie tajemniczych jedenastu dni odkryją mroczny sekret, do którego klucz ma tylko Nan...
Nieschodzący przez tygodnie z listy „The New York Timesa” bestseller, wybór Reese Witherspoon do jej ekskluzywnego Book Clubu i sprzedane prawa do ekranizacji. Tytuł, który warto mieć na półce.
Nina de Gramont Mieszka z mężem, pisarzem Davidem Gessnerem, i córką na wybrzeżu Karoliny Północnej. Uczy kreatywnego pisania na University of North Carolina Wilmington. Prawie zawsze towarzyszą jej dwa psy – Missy i Isabelle. Zaczęła interesować się Agathą Christie w 2015 roku, kiedy po raz pierwszy dowiedziała się o jedenastodniowym zniknięciu słynnej pisarki. Milczenie Christie na ten temat tylko podsyciło ciekawość Niny, która uwielbia zagadki. Sprawa Agathy Christie jest jej czwartą powieścią. Napisała też docenione przez czytelników: Meet Me at the River, Every Little Thing in the World, Gossip of the Starlings, The Last September, a ostatnio także Distance from Me to You, który trafił na ekrany kin.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 412
Część pierwsza
Tej małej za bardzo zależy. To nie jest bezpieczne. Nie, to nie jest bezpieczne.
Herkules Poirot
Jakiś czas temu, w innym kraju, omal nie zabiłam kobiety.
Chęć popełnienia morderstwa to szczególne uczucie. Najpierw pojawia się wściekłość, większa niż ta, którą kiedykolwiek sobie wyobrażałeś. Opanowuje ciało tak kompletnie, że przypomina boską moc, ujarzmiającą twoją wolę, kończyny, psychikę. Daje ci siłę, o której istnieniu nie miałeś pojęcia. Twoje ręce, do tej pory niewinne, podnoszą się, aby pozbawić życia inną osobę. Jest w tym pewna radość. Z perspektywy czasu to przerażające, ale śmiem twierdzić, że w tej konkretnej chwili jest to rozkoszne uczucie, tak jak rozkoszna jest sprawiedliwość.
Agatha Christie fascynowała się morderstwami. Ale była wrażliwa. Nigdy nie chciała nikogo zabić. Ani przez chwilę. Nawet mnie.
– Mów mi Agatha – powtarzała zawsze, wyciągając szczupłą dłoń. Ja jednak nigdy na to nie poszłam, nie wtedy na początku, bez względu na to, ile weekendów spędziłam w jednym z jej domów, bez względu na to, jak wiele prywatnych chwil dzieliłyśmy. Poufałość nie wydawała mi się właściwa, choć w latach po Wielkiej Wojnie przyzwoitość zaczęła zanikać. Agatha pochodziła z wyższych sfer i była elegancka, ale nie zwracała uwagi na maniery i obyczaje. Ja z kolei zbyt ciężko pracowałam na opanowanie owych manier i obyczajów, by teraz móc je porzucić.
Lubiłam ją. W tamtych czasach nie miałam zbyt dobrego zdania o jej pisarstwie. Zawsze jednak przyznawałam, że podziwiam ją jako osobę. Zresztą nadal tak jest. Ostatnio, kiedy zwierzyłam się z tego jednej z moich sióstr, zapytała mnie, czy nie żałuję tego, co zrobiłam, tego, ile bólu spowodowałam.
– Oczywiście, że tak – odparłam bez wahania. Każdy, kto mówi, że niczego nie żałuje, jest albo psychopatą, albo kłamcą. Nie jestem ani jednym, ani drugim, po prostu umiem dochować tajemnicy. Pod tym względem pierwsza i druga pani Christie są do siebie bardzo podobne. Obie wiemy, że nie da się opowiedzieć własnej historii bez ujawnienia cudzej. Przez całe życie Agatha odmawiała odpowiedzi na jakiekolwiek pytania dotyczące jedenastu dni swojego zniknięcia i to nie tylko dlatego, że musiała chronić siebie.
Gdyby ktoś wpadł na pomysł, by zapytać o to mnie, ja również odmówiłabym odpowiedzi.
DZIEŃ WCZEŚNIEJ
Czwartek, 2 grudnia 1926 roku
Powiedziałam Archiemu, że to nieodpowiedni moment na odejście od żony, ale nie to miałam na myśli. Moim zdaniem ta zabawa trwała już zbyt długo. Nadszedł czas, abym rozegrała zwycięską partię. Ponieważ jednak on lubił myśleć, że wszystko jest jego pomysłem, zaprotestowałam.
– Ona jest zbyt delikatna – powiedziałam. Nadal nie pozbierała się po śmierci matki.
– Clarissa zmarła kilka miesięcy temu – odparł Archie. – A to, co powiem Agacie, i tak będzie okropne, niezależnie od tego, kiedy to nastąpi. – „Delikatny” było ostatnim słowem, jakiego ktokolwiek użyłby, opisując Archiego. Siedział przy wielkim mahoniowym biurku w swoim pełnym przepychu londyńskim gabinecie, biła od niego władza. – Nie da się uszczęśliwić wszystkich – powiedział. – Ktoś musi być nieszczęśliwy, a ja mam już dość tego, że tą osobą zawsze jestem ja.
Siedziałam naprzeciw niego w skórzanym fotelu, zarezerwowanym zwykle dla finansistów i biznesmenów.
– Kochanie – mój głos nigdy nie osiągnie tak dystyngowanego tonu jak głos Agathy, ale przynajmniej zdążyłam już zmyć z siebie East End. – Ona potrzebuje więcej czasu, żeby dojść do siebie.
– Jest dorosłą kobietą.
– Każdy człowiek zawsze potrzebuje swojej matki.
– Nan, jesteś zbyt pobłażliwa. Zbyt uprzejma.
Uśmiechnęłam się, jakby to była prawda. Najbardziej na świecie Archie nienawidził choroby, słabości, smutku. Do rekonwalescencji podchodził z ogromnym zniecierpliwieniem. Jako jego kochanka zawsze zachowywałam pogodne usposobienie. Byłam lekka i beztroska. Stanowiłam idealny kontrast dla jego nie do końca dającej się omamić, pogrążonej w żałobie żony.
Rysy jego twarzy złagodniały, kącik ust uniósł się w uśmiechu. Jak mawiają Francuzi: „Szczęśliwi ludzie nie mają historii”. Archie nigdy nie pytał o moją przeszłość. Chciał mnie tylko teraz, promienną i chętną. Przejechał dłonią po włosach, układając je na nowo. Zauważyłam odrobinę siwizny przy skroniach. Dzięki niej wyglądał dystyngowanie. Być może mój związek z Archiem zawierał odrobinę wyrachowania, ale to nie oznaczało, że nie mogłam się nim cieszyć. Mąż Agathy był wysoki, przystojny i zakochany we mnie.
Wstał od biurka, przeszedł przez gabinet i uklęknął przed moim fotelem.
– Archie – powiedziałam, udając oburzoną. – A jeśli ktoś wejdzie?
– Nikt nie wejdzie – objął mnie w pasie i położył głowę na moich kolanach. Miałam na sobie plisowaną spódnicę, bluzkę zapinaną na guziki, luźny kardigan i pończochy, sztuczne perły i elegancki nowy kapelusz. Pogłaskałam Archiego po głowie, ale delikatnie go odsunęłam, gdy zaczął przyciskać twarz do moich ud.
– Nie tutaj – zauważyłam dość spokojnie. Wesoło, wesoło, wesoło. Dziewczyna, która nigdy w życiu nie była chora ani smutna.
Pocałował mnie. Poczułam smak dymu z fajki. Zacisnęłam dłonie na klapie jego marynarki i nie zaprotestowałam, gdy złapał mnie za pierś. Dziś wieczorem powinien wrócić do domu, do żony. Jeśli plan, który tak starannie ułożyłam, miał być kontynuowany, najlepiej było wysłać go do niej pogrążonego w myślach o mnie. Znajdująca się we mnie gąbka nasączona siarczanem chininy – zdobyta przez moją młodszą zamężną siostrę – chroniła mnie przed ciążą. Przed spotkaniem z Archiem zawsze przygotowywałam się w ten właśnie sposób, ale jak na razie moje środki ostrożności okazywały się zbędne. Skromnym gestem poprawił moją spódnicę i wygładził fałdy, po czym wstał i wrócił do swojego biurka.
Niemal w tej samej chwili weszła Agatha. Cicho zapukała do drzwi, jednocześnie je otwierając. Jej niskie obcasy bardzo delikatnie szeleściły na dywanie. Agatha miała trzydzieści sześć lat i jej kasztanowe kiedyś włosy zmieniły kolor na brązowy. Była kilkanaście centymetrów wyższa ode mnie i prawie dziesięć lat starsza.
– Agatho – powiedział ostro Archie – mogłaś zapukać.
– Och, Archie. Przecież to nie garderoba – odparła.
Następnie zwróciła się do mnie:
– Panno O’Dea, nie spodziewałam się pani tutaj.
Strategią Archiego zawsze było ukrywanie mnie na widoku. Regularnie zapraszano mnie na przyjęcia, a nawet na weekendy do domu państwa Christie. Pół roku temu próbowałby jeszcze wytłumaczyć jakoś moją obecność w swoim gabinecie. „Stan pożyczył mi Nan do zrobienia stenogramów” – mógł powiedzieć. Stan był moim pracodawcą w Imperial British Rubber Company. Przyjaźnił się z Archiem, ale nigdy nikomu niczego nie pożyczał.
Tym razem Archie nie odezwał się ani słowem, by wytłumaczyć moją obecność w miejscu, w którym nie powinno mnie być. Agatha uniosła brwi, gdy zdała sobie sprawę, że mąż nie ucieknie się do zwykłego wybiegu. Wzięła się w garść i skupiła się na mnie.
– No proszę – wskazała na swój strój, a potem na mój – jesteśmy bliźniaczkami.
Z trudem powstrzymałam się przed dotknięciem swojej twarzy. Poczułam na niej gwałtowny rumieniec. A gdyby Agatha przyszła dwie minuty wcześniej? Czy wbrew wszelkim dowodom udawałaby nieświadomą z takim samym uporem jak teraz?
– Tak – powiedziałam. – Tak, to prawda. Jesteśmy.
W tym sezonie niemal wszystkie kobiety w Londynie wyglądały jak bliźniaczki – takie same ubrania, takie same sięgające do ramion włosy. Ale komplet Agathy to oryginalny Chanel, perły też były prawdziwe. Nie okazała pogardy wywołanej tymi różnicami – o ile w ogóle zwróciła na nie uwagę. Nie była taka i ta cecha obracała się przeciwko mnie. Nigdy nie miała obiekcji, by córka urzędnika, zwykła sekretarka, dołączyła do jej kręgu towarzyskiego.
– Przyjaźni się z córką Stana – powiedział jej Archie. – Doskonale gra w golfa – i takie wyjaśnienie jej wystarczyło.
Na fotografiach z tego okresu wyglądała na bardziej ponurą, mniej ładną niż w rzeczywistości. Jej niebieskie oczy lśniły. Na nosie miała dziewczęce piegi, wyraz jej twarzy szybko się zmieniał. W końcu Archie wstał, żeby się z nią przywitać. Ujął jej dłoń, jakby była jego wspólniczką w interesach. Tak jak ktoś, kto robi coś okrutnego, uznałam, że to wszystko wyjdzie jej na dobre: ta ładna i ambitna kobieta zasługiwała na kogoś lepszego niż Archie. Na kogoś, kto weźmie ją w ramiona z bezgranicznym uwielbieniem i będzie jej wierny. Zawsze, gdy pojawiało się zniechęcające poczucie winy, przypominałam sobie, że Agatha, jak kot, zawsze spadnie na cztery łapy
Prawdopodobnie po raz drugi lub trzeci powiedziała Archiemu, że miała spotkanie z Donaldem Fraserem, nowym agentem literackim.
– Ponieważ jestem w mieście, pomyślałam, że moglibyśmy pójść na lunch. Przed twoim wyjazdem na weekend.
– Dzisiaj nie mogę – Archie wykonał mało przekonujący gest w stronę swojego pustego biurka. – Przede mną mnóstwo pracy.
– Ach. Na pewno? Zarezerwowałam stolik w Simpson’s.
– Na pewno – odrzekł. – Obawiam się, że przyszłaś tu na próżno.
– Panno O’Dea, a może pani się ze mną wybierze? Na babski lunch?
Nie zniosłabym tego, że ktoś odmawia jej po raz drugi.
– Och, tak. Byłoby cudownie.
Poirytowany Archie zakasłał. Inny mężczyzna mógłby zdenerwować się na myśl o spotkaniu żony z kochanką. Jednak jemu przestało już zależeć. Chciał tylko zakończyć to małżeństwo, a jeśli miało się to stać wskutek nakrycia nas przez Agathę, to trudno. Podczas naszego lunchu miał umówioną wizytę w Garrard and Company, ponieważ chciał kupić mi najpiękniejszy pierścionek, mój pierwszy prawdziwy brylant.
– Musi mi pani opowiedzieć o tym swoim nowym agencie literackim – rzekłam, wstając z fotela. – Pani Christie, ma pani naprawdę ekscytującą karierę. – Nie próbowałam jej się przypochlebić. Kariera Agathy interesowała mnie o wiele bardziej niż praca Archiego w finansach, choć pisarka nie była jeszcze wtedy aż tak popularna – nie tak jak później. Wschodząca gwiazda, która jeszcze nie do końca wzeszła. Zazdrościłam jej.
Wzięła mnie pod rękę. Z łatwością przyjęłam ten gest. Nic nie przychodziło mi bardziej naturalnie niż intymność z innymi kobietami. Miałam trzy siostry. Na twarzy Agathy pojawił się uśmiech, jednocześnie rozmarzony i zdecydowany. Archie czasami narzekał na to, że odkąd pojawiła się ich córka Teddy, Agatha znacznie przybrała na wadze, ale jej ręka była chuda i delikatna. Pozwoliłam, by poprowadziła mnie przez biuro, i wyszłyśmy na ruchliwą londyńską ulicę. Moje policzki od razu zaróżowiły się z zimna. Agatha gwałtownie puściła moją rękę i przyłożyła dłoń do czoła, jakby chciała się uspokoić.
– Pani Christie, wszystko w porządku?
– Agatho – powiedziała, a jej głos był ostrzejszy niż w gabinecie Archiego. – Proszę mówić mi po imieniu.
Pokiwałam głową. A potem zrobiłam to, co robiłam za każdym razem, gdy wypowiadała tę prośbę – przez większą część tego popołudnia unikałam jakiegokolwiek oficjalnego zwracania się do niej.
***
Znałeś kiedyś kobietę, która stała się sławna? Gdy człowiek patrzy wstecz, przypomina sobie różne rzeczy, prawda? Sposób, w jaki się nosiła. Determinacja, z jaką mówiła. Do końca życia twierdziła, że nie jest osobą ambitną. Myślała, że utrzymuje w tajemnicy intensywność swego ducha, ale ja widziałam to w sposobie, w jaki omiatała pokój wzrokiem. W sposobie, w jaki przyglądała się każdemu, kto znalazł się w jej polu widzenia, wyobrażając sobie historię, którą mogłaby streścić w jednym zdaniu. W przeciwieństwie do Archiego ona zawsze chciała poznać twoją przeszłość. Jeśli nie miałeś zamiaru jej ujawnić, wymyślała coś własnego i wmawiała sobie, że to prawda.
W Simpson’s zaprowadzono nas na górę, do sali dla kobiet. Kiedy usiadłyśmy, zdjęła kapelusz, więc ja też to zrobiłam, choć wiele innych pań siedziało w nakryciach głowy. Poprawiła piękne włosy. Gest ten wcale nie był próżny, chodziło jej raczej o pocieszenie samej siebie. Mogła mnie zapytać, co robiłam w gabinecie Archiego. Wiedziała jednak, że mam pod ręką gotowe kłamstwo, którego nie chciała usłyszeć.
Zamiast tego spytała:
– Pani matka nadal żyje, prawda, panno O’Dea?
– Tak, oboje moi rodzice żyją.
Patrzyła na mnie szczerym wzrokiem. Oceniała mnie. Z perspektywy czasu można mówić takie rzeczy. Byłam ładna. Szczupła, młoda, wysportowana. Nie przypominałam jednak Heleny Trojańskiej. Gdyby tak było, mój związek z Archiem mógłby być mniej niepokojący. Jednak skromność moich wdzięków wskazywała na to, że być może się zakochał.
– Jak się ma Teddy? – zapytałam.
– W porządku.
– A pisanie?
– W porządku – machnęła ręką, jakby nic nie miało mniejszego znaczenia niż to. – To wszystko to tylko magiczna sztuczka. Błyszczące przedmioty i fałszywe tropy – widziałam, że na myśl o pracy z trudem powstrzymuje się od uśmiechu, więc mimo wszystko była dumna ze swoich dzieł.
Gdy ubrany na biało kelner upuścił tacę pełną pustych naczyń, rozległ się ogromny huk. Siłą rzeczy podskoczyłam. Kobieta jedząca posiłek przy sąsiednim stoliku odruchowo zasłoniła głowę rękami. Jeszcze nie tak dawno temu takie hałasy w Londynie oznaczały coś znacznie bardziej złowieszczego niż potłuczone naczynia, wielu z nas widziało straszne rzeczy.
Agatha napiła się herbaty.
– Jakże brakuje mi spokoju, jaki panował przed wojną. Panno O’Dea, myśli pani, że kiedykolwiek dojdziemy do siebie po tym wszystkim?
– Nie wiem, czy to możliwe.
– Przypuszczam, że była pani zbyt młoda, by pełnić rolę pielęgniarki.
Pokiwałam głową. W czasie wojny żołnierzami opiekowały się głównie stateczne kobiety, co z założenia miało zapobiegać rozwojowi niewłaściwych romansów. Agatha została przydzielona do ambulatorium w Torquay. To właśnie tam posiadła całą swoją wiedzę o truciznach.
– Moja siostra Megs została pielęgniarką – powiedziałam. – Ale już po wojnie, po prostu wybrała ten zawód. Pracuje teraz w szpitalu w Torquay.
Agatha nie drążyła tematu. Nie miała skąd znać kogoś takiego jak moja siostra. Zamiast tego zapytała:
– Straciła pani na wojnie kogoś bliskiego?
– Chłopca, którego kiedyś znałam. W Irlandii.
– Zabito go?
– Powiedzmy, że nigdy nie wrócił do domu. Nie do końca.
– Archie był w Korpusie Lotniczym. Ale oczywiście pani o tym wie. Podejrzewam, że osoby znajdujące się w powietrzu czuły się inaczej.
Czy to nie było podsumowanie całego świata? To zawsze biedni noszą jego blizny. Agatha lubiła cytować Williama Blake’a: Jedni się rodzą dla radości, inni dla nocy i ciemności1. Nawet wtedy, gdy jadłam z nią lunch w Simpson’s, w chwili, w której jej mąż kupował mi pierścionek zaręczynowy, uważałam, że Agatha należy do pierwszej grupy, a ja do tej drugiej.
Co jakiś czas robiła minę, jakby odsuwała od siebie jakąś myśl. Jakby chciała coś powiedzieć, ale nie mogła się do tego zmusić. Jestem pewna, że przyprowadziła mnie tu, by doprowadzić do konfrontacji. Być może, aby poprosić o łaskę. Łatwo jest jednak odkładać nieprzyjemne rozmowy na później, zwłaszcza jeśli konfrontacja nie leży w twojej naturze.
Aby po raz kolejny odsunąć to w czasie – ale również dlatego, że tak uważała – powiedziała:
– Wojna jest beznadziejna. Jak każda wojna. To straszne, że trzeba ją znosić. Gdybym miała syna, zrobiłabym wszystko, co w mojej mocy, aby go przed tym uchronić. Nie obchodzą mnie przyczyny ani to, że stawką jest Anglia.
– Chyba zrobię to samo. Jeśli kiedykolwiek będę miała syna.
Mięso było krojone przy naszym stole, wybrałam kawałek bardziej surowy, niż lubiłam. Chyba chciałam zrobić wrażenie na Agacie. Im bogatsi ludzie, tym bardziej krwiste steki lubili. Zaczęłam piłować mięso i na widok krwistej wydzieliny poczułam gwałtowny skurcz w żołądku.
– Nadal myśli pani o tym irlandzkim chłopcu? – spytała.
– Codziennie.
– Czy to dlatego nigdy nie wyszła pani za mąż?
„Nigdy nie wyszła pani za mąż”. Tak jakbym już nigdy miała nie wyjść.
– Chyba tak.
– No cóż. Jest pani jeszcze młoda. I kto wie? Może pewnego dnia dojdzie pani do siebie.
– Wielce w to wątpię.
– W czasie wojny myślałam, że Archie i ja nigdy nie będziemy mogli się pobrać. Ale udało nam się i byliśmy bardzo szczęśliwi. Wie pani, byliśmy. Szczęśliwi.
– To z pewnością prawda – szorstka i nieugięta. Rozmowa o wojnie pozwoliła mi przygotować się na resztę. Osoba, która nie ma nic, może być usprawiedliwiona za odebranie jednej rzeczy – męża – osobie, która ma wszystko.
Kelner wrócił i zapytał, czy chcemy deskę serów. Nie chciałyśmy. Agatha odłożyła widelec, zjadła połowę mięsa. Gdyby miała mniej doskonałe maniery, odsunęłaby talerz od siebie.
– Muszę zacząć mniej jeść. Archie mówi, że jestem za gruba.
– Wygląda pani dobrze – powiedziałam, żeby ją uspokoić i dlatego, że to była prawda. – Wygląda pani pięknie.
Zaśmiała się, trochę złośliwie, drwiąc z siebie, nie ze mnie, a ja znowu zmiękłam. Sprawianie komuś bólu nie przynosiło mi radości. Jej matka zmarła w okropnym czasie, odejście Archiego nastąpi zbyt szybko. Nigdy tego nie planowałam. Ojciec Agathy zmarł, gdy miała jedenaście lat, więc nie dość, że straciła matkę, to teraz została najstarszym pokoleniem w swej rodzinie. O wiele za wcześnie.
Gdy opłaciła rachunek – bardzo na to nalegała – wyszłyśmy na zewnątrz. Na ulicy odwróciła się do mnie, wyciągnęła rękę i złapała mnie pod brodę.
– Panno O’Dea, czy ma pani jakieś plany na ten weekend? – jej ton sugerował, że doskonale zna moje zamiary.
– Nie. Ale w przyszłym tygodniu biorę urlop. Jadę do hotelu Bellefort w Harrogate – natychmiast zaczęłam się zastanawiać, dlaczego jej o tym mówię. Przecież nawet Archie o tym nie wie. Ale jeśli masz z jakąś kobietą wspólnego mężczyznę, czujesz się jej bliska. Czasami nawet bliższa niż jemu.
– Będzie pani miała odskocznię – powiedziała takim tonem, jakby ten pomysł nie przemawiał do jej natury. – To wspaniale.
Byłam wdzięczna, że nie zapytała, skąd miałam pieniądze na taką ekstrawagancję.
Puściła mój podbródek. W jej oczach pojawiło się coś, czego nie potrafiłam odczytać.
– No cóż, w takim razie do zobaczenia. Miłego wypoczynku.
Odwróciła się i przeszła kilka kroków, zatrzymała się, po czym do mnie wróciła.
– Pani go nie kocha – jej twarz całkowicie się zmieniła. Najpierw była opanowana i nieruchoma, teraz jednak Agatha miała szeroko otwarte oczy i drżącą wargę. – Gdyby go pani kochała, byłoby dużo gorzej. Ale ponieważ go pani nie kocha, proszę zostawić go osobie, która darzy go tym uczuciem.
Cały mój gniew zniknął. Poczułam się upiornie, nie mogłam odpowiedzieć. Miałam wrażenie, że zaraz rozpłynę się jak mgła, kawałki mnie uniosą się w powietrzu i rozproszą. Już mnie nie dotknęła. Uważnie przyglądała się mojej twarzy, sprawdzając moją reakcję – krew odpływającą z policzków, poczucie winy, niemożność poruszenia się czy oddychania.
– Pani Christie – tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić. Żądała wyznania, na które nie miałam pozwolenia.
– Panno O’Dea – szorstkie, końcowe słowa. Odzyskała nad sobą panowanie. Jej nazwisko na moich ustach poprzedzało zaprzeczenie. Moje nazwisko na jej oznaczało ostre zakończenie rozmowy.
Stałam przed restauracją i patrzyłam za nią. W mojej pamięci zniknęła w wielkiej chmurze mgły, ale to niemożliwe. Nie w biały dzień – rześki i jasny. Pewnie po prostu weszła za róg i wmieszała się w tłum.
***
Miałam wrócić do pracy, ale zamiast tego poszłam do Archiego. Moje zajęcie przestawało mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie, ponieważ Archie pokrywał coraz więcej moich wydatków. Wiedziałam, że będzie się martwił lunchem z Agathą, a jeśli rzeczywiście powie jej dziś o swoim odejściu, ona może wysunąć argument, że go nie kocham. Dlatego musiał być pewny moich uczuć.
Po drodze minęłam księgarnię, w której na półkach leżały stosy różowych książeczek dla dzieci, na okładce mały miś trzymający balonik na sznurku i unoszący się w powietrzu. Kubuś Puchatek. Wyglądała tak dziwnie, że kupiłam jeden egzemplarz dla Archiego, żeby dał ją Teddy. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie powinnam osobiście podarować jej tej książki na święta. Możliwe, że w tym czasie jej rodzice będą mieszkać już osobno. Być może Teddy spędzi Boże Narodzenie ze swym ojcem i ze mną. Będzie przytulnie i miło, usiądziemy pod choinką i wymienimy się prezentami. Czasami słyszało się o dzieciach mieszkających z ojcem po rozwodzie. A Archie zawsze twierdził, że Teddy kocha go bardziej niż matkę. Ale to nie w stylu Archiego, prawda? Nie tylko powiedzieć coś takiego, ale i w to uwierzyć.
Kiedy wróciłam do jego gabinetu, dałam mu książkę, aby sam przekazał ją córce. Zamknął drzwi na klucz i posadził mnie sobie na kolanach, rozpiął mi spódnicę i podciągnął ją do góry.
– Już długo tak nie będzie – szepnął mi do ucha, drżał, choć uważałam, że ta sytuacja mu się podoba. Wszyscy mężczyźni tak lubili, prawda?
Zeszłam z jego kolan i wygładziłam spódnicę. Wciąż miałam na głowie kapelusz, praktycznie nie drgnął.
– Jak się zachowywała? – zapytał, wracając do swojego biurka.
– Wyglądała na smutną – jeśli kiedykolwiek mu powie, że się ze mną skonfrontowała, zaprzeczę. – I zmartwioną.
– Nie wolno być dla niej zbyt miękkim. Lepiej jest szybko wbić nóż.
– Na pewno masz rację.
Posłałam mu buziaka i ruszyłam w stronę drzwi z nadzieją, że moje zachowanie nie wpłynęło na jego decyzję. Po rozmowie z Agathą nabrałam przekonania, że on musi jak najszybciej od niej odejść. Otworzyłam drzwi.
– Nan – powiedział Archie, zanim zdążyłam przekroczyć próg. – Kiedy następnym razem mnie zobaczysz, będę wolnym człowiekiem.
– Wcale nie – odparłam. – Bo będziesz należał do mnie.
Gdy się uśmiechnął, zrozumiałam, że nie mam się czym martwić, przynajmniej jeśli chodzi o informację o odejściu. Ten mężczyzna miał misję. Gdy już coś postanowił, realizował swój plan ze spokojem wymaganym od pilota, który wypuszcza bomby, by siać śmierć i spustoszenie na Ziemi, podczas gdy on cały czas szybuje po niebie. Nietykalny.
DZIEŃ WCZEŚNIEJ
Czwartek, 2 grudnia 1926 roku
Od zarania dziejów mężczyzna zawsze opowiada kochance jedną historię. Nie kocha żony, być może nigdy jej nie kochał. Od wielu lat nie ma między nimi zbliżeń, nie ma o tym nawet mowy. W jego małżeństwie brakuje namiętności, czułości, radości. Jest ono jałowe i nędzne. Mężczyzna jest z tą kobietą ze względu na dzieci albo pieniądze, albo z przyzwoitości. Albo to kwestia wygody. Kochanka jest dla niego jedynym wytchnieniem.
Ile razy ta opowieść okazała się prawdziwa? Sądzę, że niewiele. Wiem, że w przypadku państwa Christie była kłamstwem.
Tego wieczoru Archie jak zwykle jechał z Londynu do Sunningdale. Małżeństwo nazwało swój dom Styles na cześć dworku z pierwszej powieści Agathy. Był to piękny wiktoriański budynek z rozległymi ogrodami. Kiedy Archie wszedł przez drzwi wejściowe, Agatha już na niego czekała, ubrana elegancko do kolacji. Nigdy nie powiedział mi, co na sobie miała, ja jednak wiem, że była to szyfonowa sukienka w kolorze morskiej piany. Wyobrażam sobie, że dekolt podkreślał jej biust, ale Archie powiedział tylko, że wyglądała na tak rozkojarzoną, iż o swoim odejściu postanowił poinformować ją dopiero rano.
– Wieczorem emocje zawsze są większe, prawda? – powiedział.
Agatha, która przeczuwała, co się święci, postanowiła rozpocząć walkę. Jej mały terier Peter zwykle nie odstępował jej na krok, tego dnia jednak posłała go do łóżka razem z Teddy, tak by nikomu nie przeszkadzał. Starała się zrobić pogodną minę, jakiej wymagał od niej mąż.
Czasami wydaje mi się, że Agatha wymyśliła Herkulesa Poirota jako antidotum na Archiego. Poirot nigdy nie przegapił żadnej emocjonalnej wskazówki, nie było też takiej emocji, która nie wywoływałaby współczucia. Poirot potrafił wchłonąć i ocenić smutek człowieka, a następnie mu wybaczyć. Archie natomiast chciał, by rzucone przez niego „rozchmurz się” załatwiło sprawę.
Postanowiwszy odłożyć w czasie nieuniknioną scenę, mój kochanek zasiadł do spokojnej kolacji z żoną. Siedzieli po przeciwnych stronach długiego stołu. Kiedy zapytałam, o czym rozmawiali, odparł:
– To była tylko pogawędka.
– Jaki Agatha miała nastrój?
– Ponury – wypowiedział to słowo tak, jakby doznał ogromnej osobistej zniewagi. – Zachowywała się tak, jakby tą ponurością sobie pobłażała.
Po kolacji poprosiła go, aby razem z nią udał się do salonu na szklaneczkę brandy. Odmówił i poszedł na górę do Teddy. Honoria, która była jednocześnie osobistą sekretarką Agathy i nianią Teddy, właśnie kładła dziewczynkę spać.
Gdy tylko Archie wszedł do pokoju, mały piesek wybiegł przez drzwi, a Teddy krzyknęła w proteście:
– Mama obiecała, że Peter zostanie ze mną na noc!
Na szczęście Archie miał dla niej na pocieszenie prezent ode mnie – Kubusia Puchatka. Kiedy podekscytowana Teddy zerwała papierowe opakowanie, przeczytał jej pierwszy rozdział. Ubłagała go, żeby czytał dalej, kiedy więc wychodził z pokoju córki, Agatha – nieświadoma, że to jej ostatnia szansa na odzyskanie męża – już spała.
– Jak zabita – powiedział mi Archie.
W następną sobotę przyjechałam do Styles, żeby odprowadzić samochód Archiego z Godaiming, i zobaczyłam Kubusia Puchatka na stole w przedsionku, nadal owiniętego brązowym papierem. A w Simpson’s Agatha miała niewyraźne i nieprzytomne spojrzenie człowieka cierpiącego na bezsenność, który po zbyt wielu nieprzespanych nocach próbuje po omacku przetrwać kolejny dzień. Kochała męża. Po dwunastu latach małżeństwa kochała go ślepo i z nadzieją, tak jakby w ciągu trzydziestu sześciu lat życia nie nauczyła się niczego o świecie.
Wiem, że nie poszłaby spać przed Archiem. Oto, co moim zdaniem naprawdę się wydarzyło.
***
Agatha przywitała się z mężem, gdy ten wrócił do domu. To raczej była prawda. Miała zabarwione policzki, odczuwała determinację. Postanowiła odzyskać go nie gniewem i groźbami, lecz siłą swego uwielbienia, dlatego też starannie dobrała garderobę. Wiem dokładnie, co miała na sobie, ponieważ w sobotę jej ubranie leżało jeszcze zmięte na podłodze ich sypialni, bo służąca była zbyt zdenerwowana, by je zebrać i wyprać. Kiedy je zobaczyłam, uklęknęłam, podniosłam je i przyłożyłam do siebie, jakby próbując je przymierzyć. Suknia była o wiele za długa, szyfon w kolorze morskiej piany spływał mi po stopach. Pachniała perfumami Yardley, Old English Lavender, zapach był lekki i przyjemny.
Strój ten nie za bardzo nadawał się do noszenia w środku zimy. Ale podczas witania męża musiała wyglądać przepięknie. Miała widoczne piegi na nosie i piersiach. Być może trzymała w ręku drinka, nie dla siebie (prawie nigdy nie piła), ale dla Archiego, chciała wręczyć mu jego ulubioną szkocką.
– AC – powiedziała, podchodząc do niego i kładąc jedną dłoń na jego piersi, poczekała, aż zamieni zimowy płaszcz na drinka. Od czasu nocy poślubnej tak właśnie się do siebie zwracali: AC.
– Proszę – Archie nie odwzajemnił tej czułostki. Wraz z płaszczem wręczył jej opakowaną w papier książkę dla dzieci. – To dla Teddy – nie powiedział jej, że to prezent ode mnie, ale pewnie się tego domyśliła. Archie nie przepadał za książkami – od czasu wydania pierwszej powieści Agathy nie czytał nawet tego, co napisała jego żona. Kobieta odłożyła nieotwartą paczkę na stół.
W salonie nalała sobie wody. Umiała czekać. Przez lata czekała na ślub z Archiem, a potem przeczekała wojnę, żeby mogli razem zamieszkać. Wysłała pierwszą książkę do wydawcy i czekała dwa lata, zanim ją przyjęto – gdy otrzymała odpowiedź, prawie zapomniała już, że cokolwiek napisała. Podpisała nędzny kontrakt z wydawnictwem Bodley Head na pięć pierwszych powieści, niemal natychmiast zrozumiała swój błąd, po czym przeczekała to, zamiast przyjąć jedną z licznych propozycji renegocjacji. Teraz była wolna i przeszła do znacznie lepszego wydawcy. Należało być zdeterminowanym i mieć nadzieję na lepsze. I umieć czekać.
W domu było zbyt zimno. Na jej nagich ramionach pojawiła się gęsia skórka, co skłoniło ją do zbliżenia się do Archiego. Był krzepki i niedostępny, promieniował ciepłem, nie osobistym, lecz rzeczywistym.
– Gdzie Teddy? – zapytał.
– Na górze z Honorią. Kąpiel, a potem spać.
Kiwnął głową, wdychając zapach lawendy. Mężczyzna lubi, kiedy kobieta się stara, zwłaszcza gdy jest dla niego obca. Taka właśnie stała się dla niego żona w chwili, w której postanowił powiedzieć jej, że odchodzi. Agatha poleciła kucharce przygotować jego ulubione danie, pieczeń Wellington, odpowiednią kolację na zimę. Zapaliła świece. Tylko ich dwoje i butelka dobrego francuskiego wina. Nalała sobie kieliszek, ale nie upiła nawet łyka. Usiadła, nie po drugiej stronie stołu, jak powiedział mi Archie, ale tuż obok niego. On leworęczny, ona praworęczna, ich łokcie stykały się ze sobą z intymnością ludzi, którzy spędzili razem tyle godzin, mieszkali w tym samym domu i spali w jednym łóżku. Archie był tylko człowiekiem, a co gorsza – tylko mężczyzną. Ogarnął go rodzaj melancholii. To nieprawda, że nigdy jej nie kochał. W rzeczywistości jego determinacja, by mnie poślubić, przypomniała mu, kiedy ostatni raz odczuwał taką pilną potrzebę – wtedy, gdy chciał żenić się z Agathą, mimo że trwała wojna, nie mieli pieniędzy, a obie ich rodziny – zwłaszcza jego matka – nalegały, by zaczekali. W blasku świec wyglądała tak samo jak w noc poślubną. Zbliżała się ich rocznica, wigilia Bożego Narodzenia. O tej porze roku nie sposób nie wracać do takich wspomnień.
Skończył posiłek i nawet nie zajrzał do pokoju dziecięcego, by życzyć Teddy dobrej nocy. Ostatecznie było już późno i córka pewnie spała.
Wiem, że to Archie zdjął sukienkę żony i zostawił ją zmiętą na podłodze. Lubił, jak kobieta jest naga, podczas gdy on jest w pełni ubrany. I to była jego ostatnia szansa z tą konkretną kobietą. Gdy byli sami w sypialni, jego żona drżała z ulgi i radości w takim samym stopniu jak z zimna. Służąca rozpaliła ogień w kominku. W słabym i migoczącym świetle Agatha wyglądała na bezbronną z uwielbienia.
Małżeństwo. Sposób, w jaki splatają się dwa życia. Jest to rzecz uparta i trudna do porzucenia. Archie nie był nieczułym człowiekiem i tej ostatniej nocy z żoną, po wielu miesiącach tłumienia uczuć do niej, po raz ostatni dał się im ponieść.
– Agatho – powtarzał raz po raz. Podejrzewam, że powiedział również, iż ją kocha. Ona z pewnością odwzajemniła te słowa, a po jej policzkach spływały łzy szczęścia, jakby odzyskała go na dobre. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że podczas tej jednej nocy, kiedy nie spali do późna, a pościel była coraz bardziej splątana, kiedy kochali się raz po raz, to ona była kochanką, która już nigdy nie miała być żoną.
OSTATNI DZIEŃ, KIEDY JĄ WIDZIANO
Piątek, 3 grudnia 1926 roku
Agatha otworzyła oczy i zobaczyła, że jest sama. Archie wstał przed świtem, zostawiając za sobą ich noc, tak jak potrafi uczynić tylko mężczyzna. Wykąpał się, zmył z siebie zapach żony, a wszelkie uczucia, jakie do niej żywił, porzucił już w sypialni. Agatha poruszyła się, a gdy stopniowo zaczęła odkrywać swą nagość pod prześcieradłem, natychmiast przypomniała sobie o wszystkim, co się wydarzyło. Uśmiechnęła się zwycięsko i przeciągnęła. Archie znów był jej. Odzyskała go.
Nucąc pod nosem, ubrała się w to, w czym normalnie by spała, czyli w długą jedwabną koszulę nocną. Zanim zeszła na dół, założyła flanelowy szlafrok. Po szybkim spojrzeniu w lustro doszła do wniosku, że wystarczy tylko szybkie przeczesanie palcami rudych włosów. Nawet ona, tak krytycznie do siebie nastawiona, widziała, że wygląda pięknie. Zarumieniona ze szczęścia. Szczęście. Archie zawsze najbardziej zachwycał się tym aspektem. Dziś wystarczy, że na nią spojrzy, i znów napełni się miłością, wyraźną i widoczną. Szybko zeszła na dół, by złapać go, zanim wyjdzie do pracy.
Wyobraź sobie jej konsternację, kiedy na dole schodów zastała ubranego Archiego, ze spakowaną walizką na weekend i nieprzejednaną miną.
– Chyba nie zaczynasz jeszcze weekendu? – Agatha pobladła, rumieniec znikł. Cały zachwyt i radość ulotniły się, zanim Archie zdążył je dostrzec.
– Agatho – w jego głosie pobrzmiewało ostrzeżenie. Połajanka. Jakby zwracał się do niegrzecznego dziecka.
– Agatho – powtórzyła. Jej coraz wyższy głos wznosił się po schodach. Być może przedostał się przez drzwi pokoju dziecinnego, gdzie leżała śpiąca lub obudzona już Teddy; żadne z rodziców nie weszło do niej, by sprawdzić, jak się ma. – Agatho – powtórzyła. – Powiedziałeś to tak, jakbym to ja zrobiła coś złego. Jakbym to ja sprawiała kłopoty. A moim zdaniem to twoja wina. Twoja. Archie. Archie. Archie.
Westchnął i spojrzał w stronę kuchni, gdzie kucharka przygotowywała śniadanie. Honoria w każdej chwili mogła sprowadzić Teddy na dół. Nie chciał, żeby ktokolwiek podsłuchał Agathę, której histeria mogłaby się nasilić, kiedy powie jej to, czego nie dało się już uniknąć. Miał plan i nic nie mogło go pokrzyżować. W jego walizce znajdował się mój pierścionek zaręczynowy, w pełni już opłacony.
– Chodź – wciąż mówił tonem ojca besztającego niesforne dziecko. – Porozmawiamy w moim gabinecie – zrobił krok do przodu i złapał ją za łokieć.
Agatha nie miała gabinetu. Pisała swoje książki, gdzie się dało, wystarczyły jej byle stół i maszyna do pisania. Tak naprawdę nawet nie myślała o sobie jak o pisarce. Jej główny zawód i tożsamość to żona. Właśnie tym była. Żoną. Archiego. Jeśli przestanie nią być, to kim się stanie?
Usiadła na obitej jedwabiem sofie w gabinecie męża. Peter dołączył do nich, wskoczył na mebel i usiadł obok niej. Archie nie lubił psów na sofach, ale teraz miał ważniejsze sprawy do załatwienia, więc zacisnął zęby i trzasnął drzwiami.
Agatha opowiadała mi kiedyś, że gdy po raz pierwszy miała złamane serce, bo rzucił ją chłopak, którego uwielbiała, poczuła, jak drży jej podbródek, i pobiegła do matki. Clarissa Miller jedną ręką podała córce chusteczkę, a drugą uniosła do góry i pogroziła jej palcem wskazującym dla odpowiedniego podkreślenia wyrazów:
– Nie waż się płakać. Zakazuję ci – posłuszna z natury i pragnąca zadowolić matkę, Agatha zadrżała raz i połknęła łzy, które zaraz miały spłynąć jej po policzkach.
Ale nie chodziło tylko o zawody miłosne. W młodości była wesoła i pełna życia, odrzucała jedne oświadczyny za drugimi. Kiedy Archie postanowił podbić jej serce, była już zaręczona z innym młodym człowiekiem, Tommym, nieśmiałym i miłym mężczyzną, który nigdy – była tego pewna – nie doprowadziłby jej do tego stanu, kiedy to znowu próbowała posłuchać rady matki.
Archie nie usiadł obok niej na sofie, ale zajął miejsce w fotelu na tyle blisko, by mogła go dosięgnąć. Był to naturalny gest po spędzonej razem nocy, więc go wykonała i wyciągnęła ręce.
– Agatho – powiedział twardym tonem, a potem słowa, których obawiała się od miesięcy. – Nie ma prostego sposobu, by to powiedzieć.
– Więc nic nie mów – błagała, opuściła żałośnie wyciągnięte ręce, wzięła Petera na kolana i zaczęła go głaskać, by się uspokoić. – Proszę, po prostu nie mów tego wcale.
– Powiem ci tylko to, co pewnie już wiesz. Kocham Nan O’Dea i zamierzam się z nią ożenić.
– Nie. Nie zgadzam się na to. To niemożliwe. Przecież kochasz mnie – wspomnienia ostatniej nocy były tak żywe, tak bliskie, że to wszystko było przecież jeszcze możliwe. W przeciwieństwie do Archiego ona nadal była przed kąpielą. Jego zapach przylgnął do niej, przytłumił lawendę. – Jestem twoją żoną.
– Rozwód – powiedział krótko. Łatwiej było po prostu wybuchnąć tym słowem w ramach prostego stwierdzenia faktu. Cel końcowy tak oczywisty, że nie wymagał żadnego kontekstu, nawet pełnego zdania. Cóż za triumf nad emocjami. Archie nie czuł nic, nie martwił się nawet, że żona zemdleje na jego oczach, skupił się tylko na tym jednym słowie. „Rozwód”.
Agatha siedziała w milczeniu. Jej dłoń coraz szybciej i szybciej przesuwała się po miękkiej sierści teriera. Pisarka nie zmieniła wyrazu twarzy. Archie, który w nierozważny sposób poczuł się ośmielony, zaczął mówić. Przyznał, że nasz związek trwa już prawie dwa lata.
(– Nie trzeba było jej tego mówić – powiedziałam, choć miałam świadomość, że nie znosił być karcony.
– Masz rację – odparł. – Dałem się zwieść jej milczeniu. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Zachowywała się tak, jakby w ogóle mnie nie słyszała.).
Zbyt szybko przeszedł do konkretów i polecił Agacie złożyć pozew o rozwód.
– Argumentem będzie musiało być cudzołóstwo – w tamtych czasach był to główny dopuszczany przez sądy powód rozwodów. – Rozmawiałem z Brunskillem…
– Brunskillem! – pan Brunskill był wąsatym i niezbyt trzeźwo myślącym adwokatem Archiego. Poczuła kolejną falę oburzenia, że on wiedział o tym wszystkim, co ją czekało.
– Tak. Brunskill twierdzi, że można po prostu powiedzieć: „Nienazwana strona trzecia”. Ważne jest, by nie mieszać do tego nazwiska Nan.
Agatha nagle przestała drapać Petera.
– To jest ważne?
Archie powinien był zrozumieć swój błąd, ale zamiast tego brnął dalej.
– Żeby nie pojawiło się w gazetach, przez te twoje książki. Twoje nazwisko jest obecnie już trochę znane.
Wstała. Peter spadł na podłogę i wydał z siebie pełen oburzenia skowyt. Zwykle troskliwie się nim opiekowała, teraz prawie nie zwróciła na niego uwagi.
Archie cały czas siedział. Później wszystko mi opowiedział.
– Nie ma sensu próbować wywrzeć jakikolwiek wpływ na kobietę, która już zdążyła się rozkręcić.
Mąż Agathy kochał inną. Sytuacja zmieniająca życie została nazwana tak po prostu jak pora dnia. Teraz pisarka miała przyjąć tę informację ze spokojem i godnością. Archie złamał zasady, jego wymówką była namiętność, a ona miała racjonalnie podejść do sprawy. Podjąć działania w celu ochrony reputacji rywalki. Nie była w stanie tego znieść. Zacisnęła pięści i zaczęła wrzeszczeć, głośno i z wściekłością.
– Agatho. Proszę. Służba cię usłyszy. I dziecko.
– Dziecko. Dziecko! Nie wspominaj mi o dziecku! – ponieważ nie miał zamiaru wstać, musiała się zgiąć w pasie, żeby go uderzyć. Kolejne ciosy spadały na jego ukrytą za garniturem pierś. Archie nie czuł żadnego bólu. Powiedział mi, że z trudem powstrzymywał śmiech.
– Aleś ty okrutny – powiedziałam, ale te słowa miały w sobie lekkość, tak jakby okrucieństwo ani trochę mi nie przeszkadzało.
Biedna Agatha. Gdy obudziła się z najmilszego snu, zastał ją najgorszy koszmar. A do tego nic, co mówiła lub robiła, nie mogło wydobyć z jej męża żadnych emocji.
Wreszcie Archie wstał. Złapał ją za nadgarstki, żeby przestała w niego walić.
– Dość tego. Wychodzę. Po pracy wybieram się na weekend do Owenów. Resztę załatwimy w przyszłym tygodniu.
– Zakładam, że ona też tam będzie?
– Nie – odparł Archie, bo myślał, że taka odpowiedź wywoła spokojniejszą reakcję, a odkąd związał się ze mną po raz pierwszy, kłamstwo stało się jego drugą naturą.
– Będzie tam. Wiem o tym. Impreza w domu, weekend dla par. Tyle że ty nie będziesz z żoną, tylko z tą… tą… ladacznicą. Tą małą, wstrętną ladacznicą.
Gdy żony patrzą, jak ich mężowie odchodzą, często popełniają jeden błąd. Droga powrotna do serca Archiego nie była wybrukowana obelgami pod moim adresem. Był teraz jednym z najbardziej niedostępnych stworzeń – zauroczonym mężczyzną. Na jego twarzy pojawił się groźny grymas i mocniej zacisnął palce na jej nadgarstkach.
– Nie wolno ci mówić w ten sposób o Nan.
– Ty. Ty mi mówisz, czego mi nie wolno? To tobie nie wolno wyjeżdżać z kobietą niebędącą twoją żoną! To tobie nie wolno mnie zostawiać, teraz, gdy najbardziej cię potrzebuję! Będę mówić o Nan tak, jak mi się podoba.
– Agatho, uspokój się.
Kopnęła go w goleń. A ponieważ miała na stopach tylko pantofle, ledwo się skrzywił. Jakże irytująca musiała być jej własna, nieskuteczna siła. Szarpnęła się w jego uścisku tak mocno, że gdy ją puścił, przewróciła się. Gdy zaczęła gładzić się po nadgarstkach, Archie zauważył, że pojawiły się już na nich pręgi, ale nie miał wyrzutów sumienia, bo żywił ogromne przekonanie, że sama jest sobie winna. Miał tylko jeden cel – pozbyć się jej.
Poprzedniej nocy mój kochanek poddał się nostalgii i cielesnej tęsknocie. Dziś jednak powrócił do swojej misji. Jak każdy zapaleniec nie dał odwieść się od tego zamiaru. Długimi krokami przemierzył gabinet, by wrócić na korytarz. Wziął walizkę i wyszedł do samochodu, używanego delage’a, który Agatha kupiła mu za pieniądze z nowego kontraktu. Był to dość okazały samochód i Archie się nim chwalił, tak jakby sam na niego zarobił. Pojazd miał na wyposażeniu elektryczny rozrusznik, nie wymagał korby, można więc było po prostu do niego wskoczyć i odjechać. Jakże ogromny ból musiała odczuwać, gdy wybiegała przez drzwi i zobaczyła go uciekającego w tym ekstrawaganckim prezencie!
– Archie! – krzyczała, biegnąc w dół długiej drogi. – Archie!
Opony wzbijały tumany kurzu, tworząc przed nią chmurę. Archie nawet nie odwrócił się, żeby spojrzeć przez tylną szybę. Jego ramiona były wyprostowane, mocne i zdecydowane. Już od niej odszedł, stał się nieosiągalny pod każdym możliwym względem.
„Nieosiągalna” – tego samego słowa użyła później Honoria, opisując Agathę. To właśnie Honoria miała za zadanie obudzić Teddy i przygotować ją do szkoły. Kiedy niania wstała, usłyszała hałas dobiegający z gabinetu pana Christie. Była to kłótnia małżeńska, bardzo głośna. Poszła więc do pokoju dziecinnego, gdzie w kąciku siedziała Teddy, która już się obudziła i bawiła lalkami. Takim właśnie dzieckiem była siedmioletnia Teddy – potrafiła wstać z łóżka i zacząć się bawić, nikogo nie niepokojąc.
– Witaj, Teddy.
– Dzień dobry – Teddy odgarnęła ciemne włosy z oczu. Nie zdziwił jej widok Honorii. Często zdarzało się, że gdy się budziła, rodzice już wyszli. Kiedy nie miała jeszcze pięciu lat, rodzice zostawili ją na cały rok i wybrali się w podróż dookoła świata. Sama Agatha została wychowana w dużej mierze przez ukochaną służącą, którą nazywała Nursie. Z jej doświadczenia wynikało, że był to doskonały sposób wychowywania dziecka.
– Chodź – powiedziała Honoria, wyciągając rękę. – Zrobimy ci jakieś śniadanie. Potem się ubierzemy i pójdziemy do szkoły.
Teddy wstała i wsunęła rączkę w dłoń niani. Obie dotarły na szczyt schodów w momencie, w którym Archie uciekał z gabinetu przed histerią Agathy. Teddy wyciągnęła rękę, jakby chciała pomachać ojcu na powitanie, ale ten w ogóle nie zwrócił na nią uwagi. Trzasnął za sobą drzwiami. Były zamknięte tylko przez chwilę, bo zaraz wyszła z nich Agatha, a atmosfera wokół niej była tak gwałtowna, że z początku Honoria myślała, iż jej pracodawczyni została zaatakowana. Służąca ruszyła do przodu, gdy Agatha otworzyła drzwi i wybiegła na zewnątrz. Teddy złapała brzeg kardiganu niani, żeby z nią została, a Honoria przytuliła dziecko do pokaźnego biodra. Poklepała pocieszająco dziewczynkę, gdy Agatha wołała: „Archie! Archie!”.
Służąca czekała w środku i grzecznie udawała, że nic się nie dzieje. Słyszała ryk odjeżdżającego samochodu, ale Agatha nie wróciła. Zaprowadziła więc Teddy na dół do kuchni. Potem wróciła do przedsionka. Majątek Styles miał wielkie okna wychodzące na front i tył domu. Honoria widziała przez nie Agathę w szlafroku i kapciach z włosami rozwianymi na lekkim wietrze, kurz wokół niej osiadał na wszystkim w świetle słońca. Honoria jeszcze nigdy nie widziała osoby, która stałaby tak nieruchomo, a jednocześnie emanowała tak kinetycznym poczuciem chaosu.
– Agatho? – powiedziała i wyszła na zewnątrz. Obie kobiety były zżyte ze sobą na tyle, że odrzuciły formalności między pracownicą a wielką damą. Honoria wyciągnęła rękę i dotknęła jej ramienia. – Agatho, wszystko w porządku?
Pisarka zachowywała się, jakby jej nie słyszała. Patrzyła z niedowierzaniem za samochodem, który już dawno odjechał. Nie zareagowała również na kolejne słowa Honorii. Opiekunka miała wyrzuty sumienia, że wraca do domu i zostawia ją samą, ale gdy stały razem na drodze, czuła się bardzo dziwnie. Jedna z nich była w pełni ubrana i gotowa na kolejny dzień, druga – nieruchoma jak posąg, ubrana jak osoba chora, przed którą jeszcze długa droga do wyzdrowienia.
Zaklęcie nie trwało zbyt długo. Agatha doszła na chwilę do siebie, poszła do gabinetu męża, gdzie usiadła i napisała do niego list. Być może błagalny. Albo zawierający wypowiedzenie wojny. Nikt nigdy nie dowie się, co zawierał, z wyjątkiem Archiego, który przeczytał go raz, a potem wrzucił do ognia.
Teraz zastanawiam się, czy Agatha miała jakiś plan. Jako pisarka starannie rozważała przecież każdą linijkę napisanej prozy i każdą możliwość, jaka wynikała z jej kolejnego ruchu. Kiedy wyobrażam ją sobie za biurkiem, nie widzę kobiety w stanie fugi dysocjacyjnej ani osoby na skraju amnezji. Widzę ten rodzaj determinacji, który można poznać tylko wtedy, gdy samemu się go poczuje. Determinacja zrodzona z desperacji przekształca się w cel. Gdy wkrótce potem dowiedziałam się o jej zniknięciu, nie byłam w najmniejszym stopniu zaskoczona. Rozumiałam to.
Ja też kiedyś zniknęłam.
Być może trudno jest ci okazać życzliwość kobiecie, która rozbija rodzinę, kobiecie takiej jak ja. Nie potrzebuję twojej sympatii. Proszę cię tylko, abyś zobaczył mnie w zimowy dzień w Irlandii, jadącą pożyczonym wozem do rozwożenia mleka. Miałam dziewiętnaście lat.
Smutny i stary – jak na moje ówczesne standardy – Irlandczyk trzymał lejce dwóch potarganych koni, które ciągnęły wóz. Mój płaszcz był zbyt cienki, wilgotny chłód przedzierał się przez materiał. Gdyby tylko wiózł mnie Finbarr zamiast jego ojca! Mogłabym się do niego przytulić i zrobiłoby mi się cieplej. Ale Finbarr nigdy nie zawiózłby mnie tam, dokąd zmierzaliśmy. Jednak pan Mahoney nie był całkowicie pozbawiony życzliwości. Co jakiś czas puszczał jedną ręką lejce i poklepywał mnie po ramieniu. Jemu może i poprawiało to samopoczucie, ale mnie nic nie dawało. Gdy jechaliśmy po wyboistych drogach, puste butelki po mleku nieustannie pobrzękiwały. Gdyby tylko butelki były pełne. Spodziewam się, że zanim dotarlibyśmy do zakonu żeńskiego, mleko zdążyłoby zamarznąć. Droga z Ballycotton do Sunday’s Corner ciągnęła się w nieskończoność.
– Nie będę tu długo – powiedziałam, wpuszczając w rytm mych słów ojcowski akcent, tak jakby mógł zjednać mi sympatię pana Mahoneya. – Finbarr przyjedzie po mnie, gdy tylko wyzdrowieje.
– Jeśli wyzdrowieje – pan Mahoney patrzył ponuro wszędzie, tylko nie na mnie. Co byłoby gorsze? Zaczęłam się zastanawiać. Śmierć jego jedynego syna? Czy jego wyzdrowienie, odebranie mnie z zakonu i wstydu, jaki przyniosłam? Dla pana Mahoneya najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby Finbarr wyzdrowiał, a potem o mnie zapomniał. Na razie pan Mahoney chciał, żebym została zamknięta w bezpiecznym miejscu, tak by on mógł spokojnie wrócić do domu i choć raz jeszcze zobaczyć syna żywego.
– Wyzdrowieje – powiedziałam, ogromnie wierząc w rzeczy niemożliwe, jak to potrafią tylko bardzo młodzi ludzie. Na sukience, którą na sobie miałam, widniała plamka krwi od kaszlu Finbarra.
– Mówisz jak Irlandka. Chyba powinnaś to kontynuować. Obecnie Anglicy nie są tu zbyt popularni.
Kiwnęłam głową, ale zrozumiałam jego słowa dopiero z perspektywy czasu. Gdyby powiedział na głos słowa Sinn Féin, nic by to dla mnie nie znaczyło. Nie byłabym w stanie powiedzieć, za czym opowiada się IRA. Moją Irlandią były ocean, ptaki na wybrzeżu, owce. Zielone wzgórza i Finbarr. Nie miało to nic wspólnego z żadnym rządem.
– Jesteś szczęściarą – powiedział pan Mahoney. – Jeszcze nie tak dawno jedynym odpowiednim dla ciebie miejscem byłby przytułek. Ale te zakonnice troszczą się o matki i niemowlęta.
Pomyślałam, że lepiej byłoby, gdybym mogła zostać odwieziona tylko do przytułku. Pan Mahoney z pewnością nie miałby serca zawieźć mnie do miejsca przeznaczonego dla kryminalistów, musiałby więc pozwolić mi zostać ze swoją rodziną. Na podróż do jego drzwi wydałam ostatnie pieniądze. Przypuszczam, że pojechałam z nim dobrowolnie, ale kiedy człowiek nie ma dokąd pójść, nie jest to właściwe słowo.
Wreszcie dotarliśmy do zakonu w Sunday’s Corner. Pan Mahoney zeskoczył z wozu i wyciągnął szeroką, pełną odcisków dłoń, by pomóc mi zejść. Budynek był piękny. Z czerwonymi cegłami i wieżyczkami wyglądał jak skrzyżowanie uniwersytetu z zamkiem – nigdy nie spodziewałam się zobaczyć od środka żadnego z tych miejsc. Na trawie przed zakonem stała rzeźba przedstawiająca uskrzydlonego anioła, z rękami zaciśniętymi po bokach, a nie wzniesionymi do modlitwy. Nad drzwiami klasztoru, w sklepionym miejscu, w którym powinno być okno, stała inna rzeźba, wykonana z gipsu – zakonnica w niebiesko-białym habicie, z dłońmi u boku skierowanymi na zewnątrz, tak jakby oferowała schronienie wszystkim wchodzącym.
Moi rodzice nigdy nie byli religijni.
– Niedziele są po to, żeby odpoczywać – mawiał ojciec, tłumacząc, dlaczego nie chodzi na mszę. Moja matka była protestantką. Do kościoła chodziłam przeważnie tylko z ciocią Rosie i wujkiem Jackiem.
– To musi być Matka Boska – mruknęłam.
Pan Mahoney zaśmiał się smutno. Miałam wrażenie, że ów dźwięk drwił z tego, jak mało wiem o świecie. Przyjechałam do Irlandii z nadzieją, iż zamieszkam w jego skromnym domku z klepiskiem. Pan Mahoney miał ciemne kręgi pod jasnymi oczami, ale widziałam, że kiedyś były takie same jak u Finbarra. Patrzyłam na niego, pragnęłam, by mnie dostrzegł i zmienił zdanie.
– Siostry dobrze się tobą zaopiekują. – Być może wierzył, że to prawda. Jego głos był łagodny, niemal pełen żalu. Może odjedzie kawałek, a potem wróci po mnie, zanim zdążę się rozpakować. – Wyślemy ci wiadomość o Finbarze. Obiecuję.
Wysunął z tyłu wozu moją walizkę – walizkę mojej matki, którą ukradłam jej przed wyjazdem. Gdybym o nią poprosiła, z pewnością by mi ją dała. Jeszcze lepiej, błagałaby mnie, żebym została albo sama uciekłaby ze mną.
– Jak mogłaś w ogóle pomyśleć, że byłoby inaczej? – na pewno by mnie spytała, ale było już za późno. – Zrobiłabym wszystko, walczyłabym z każdym, także z twoim ojcem, byleby nie stracić kolejnej córki.
Gdybym wtedy wiedziała to, co wiem teraz, uciekłabym z zakonu na piechotę. Poszłabym długą drogą, pokonałabym wzgórza i przepłynęłabym przez mroźne Morze Irlandzkie z powrotem do Anglii.
W środku zakonnice wymieniły moje ubrania na burą, bezkształtną sukienkę, której nie trzeba będzie wymieniać bez względu na to, jak duży urośnie mi brzuch, oraz na parę niepasujących drewniaków. Moją walizkę zabrała młoda zakonnica o uroczej twarzy. Uśmiechnęła się ciepło i obiecała:
– Zajmiemy się tym za ciebie – nigdy więcej nie zobaczyłam mojego bagażu. Starsza zakonnica posadziła mnie i obcięła mi włosy tak, że ledwo zakrywały uszy. Zawsze miałam długie i teraz martwiłam się, co pomyśli Finbarr, gdy po mnie przyjedzie.
Nie posłuchałam rady pana Mahoneya i nie mówiłam z irlandzkim akcentem. Kiedy siostry zakonne wyjaśniły mi zasady panujące w moim nowym domu, na kilka tygodni praktycznie przestałam się odzywać.
***
Młoda osoba nie wie, jakie będzie wieść życie ani jak się ono potoczy. Z wiekiem nabiera się poczucia, że wszystkie trudy z czasem przemijają. Ale kiedy jest się młodym, jedna chwila zdaje się całym światem. Tak jakby była trwała na wieki. Po wielu latach miałam wieść wspanialsze życie. Podróżować po całym świecie. Ale tamtej zimy byłam jeszcze dzieckiem. Znałam tylko dwa miejsca: Londyn i hrabstwo Cork, i to tylko niewielkie ich fragmenty. Wiedziałam, że jestem młoda, ale nie rozumiałam, jak bardzo młoda ani że młodość jest stanem przemijającym. Wiedziałam, że wojna się skończyła, ale jeszcze w to nie wierzyłam. Wielka Wojna wydawała się nie tyle wydarzeniem, co miejscem, które było nieruchome jak Anglia, ale z pewnością nie tak zniszczalne. Ulubiony pub mojego ojca w Londynie został zrównany z ziemią, a gdy spadły kolejne bomby, na ulice wytoczyły się beczki z ale. Do końca życia mój ojciec powtarzał, że w czasie Wielkiej Wojny świat stracił swą niewinność.
Pierwszym zadaniem, jakie otrzymałam w klasztorze – z ostrzyżonymi włosami i pozbawiona własnego ubrania – była opieka nad cmentarzem zakonnic. Wraz z dwiema innymi dziewczynami – obie były w zaawansowanej ciąży – chodziłam zamiatać, grabić i czyścić nagrobki z porostów. Zimne powietrze mogłoby smakować wolnością, gdyby nie żelazne pręty ciągnące się wokół nas aż po horyzont. Po prawej stronie znajdował się wysoki kamienny mur. Niosły się po nim wysokie dźwięki. Przez jakiś czas nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to głosy małych dzieci, które wyszły zaczerpnąć powietrza przed kolacją. Przez żelazne kraty widziałam prowadzącą do zakonu drogę. Po panu Mahoneyu nie było śladu, co oznaczało, że nie zmienił zdania. Żadna z dziewczyn nie odezwała się do mnie ani słowem. Nie wolno nam było ze sobą rozmawiać – nie mogłyśmy nawet znać swoich imion.
Nagrobki sióstr składały się z kamiennych krzyży, na każdym z nich wyryto napis: „TU LEŻY SIOSTRA MARY”. Jakby zmarła tylko jedna kobieta, ale z jakiegoś względu potrzebowała pięćdziesięciu grobów. Przejechałam szorstką szmatką po kamieniach, zanurzyłam opuszki palców w wyryte na szarym kamieniu słowa. I w tej chwili to zrozumiałam. Świat nigdy nie był niewinny.
***
Ale ja taka byłam.
Cofnijmy się nieco bardziej. Tym razem przed wojnę. Zobacz mnie w wieku trzynastu lat – chudą i zwinną jak świerszcz – kiedy po raz pierwszy rodzice wysłali mnie na lato na farmę cioci Rosie i wujka Jacka.
– Nan lubi biegać – powiedział ojciec, planując mój wyjazd. – Nie została stworzona do życia w mieście, prawda?
Pracował jako urzędnik w Towarzystwie Ubezpieczeń od Ognia Porphyrion i często wypowiadał te same słowa: „niestworzony do życia w mieście” – tyle że miał na myśli siebie. Bolało go, że całymi godzinami musi ślęczeć przy biurku za niewielkie pieniądze. Zawsze podejrzewałam, że żałowałby wyjazdu z Irlandii, ale to by wtedy oznaczało, że żałuje, iż ma nas. Jego żona była Angielką, więc reszta jego rodziny również była Anglikami. Najwyraźniej z wyjątkiem mnie.
Moje siostry, Megs (starsza) i Louisa (młodsza), były zwyczajnymi dziewczynkami, interesowały się ubraniami, fryzurami i gotowaniem. Tak przynajmniej udawały. Moja siostra Colleen (najstarsza) interesowała się wyłącznie książkami i szkołą. Ja też lubiłam książki, ale chętnie kopałam też piłkę z chłopakami z sąsiedztwa. Czasami po zmroku ojciec znajdował mnie razem z nimi, spoconą i brudną, na pustym placu.
– Gdyby była chłopcem, mogłaby być mistrzynią – pęczniał z dumy.
– Jest już na to za stara – narzekała matka, ale ojciec się nade mną litował.
– Pozostałe trzy są twoje – powtarzał mamie – ale ta jest moją irlandzką dziewczynką.
Mój ojciec dorastał na farmie tuż obok wioski rybackiej Ballycotton. Odkąd się urodziłam, był tam z wizytą raz czy dwa, gdy jego brat płacił za podróż. Nigdy jednak nie mieliśmy dość pieniędzy, by pojechać tam razem. Myśl o tym, że w ogóle miałabym gdzieś wyjechać, i to jeszcze na całe lato, była niezwykle ekscytująca. Wiedziałam, iż wujostwo mają skromny dom, ale i tak jest on o wiele bardziej przestronny niż nasze londyńskie mieszkanie, w którym znajdowały się tylko dwie sypialnie – jedna dla rodziców i jedna dla nas, czterech dziewczyn. Wujek Jack dobrze sobie radził ze swoim gospodarstwem. Jego żona Rosie odziedziczyła po śmierci ojca niewielką sumę pieniędzy, dzięki czemu w salonie pojawiła się podłoga z litego drewna i wstawiono regały na książki. Wokół domu często kosili trawę, aby można było grać w tenisa. („Tenis – prychał drwiąco mój ojciec, gdy nam o tym opowiadał. – To pomysł zdecydowanie wykraczający poza jego pozycję”.).
Wyobrażałam sobie ten krajobraz, pokryty najżywszą możliwą zielenią. Pagórki i niskie kamienne murki – nieprzebrane kilometry łąk, na których będę mogła kopać piłkę z moim małym kuzynem Seamusem. Zacisnęłam dłonie i padłam na kolana obok matki, błagając ją, by mnie puściła, tylko częściowo udając taki zapał.
Mama się roześmiała:
– Po prostu będzie mi ciebie brakowało.
Zerwałam się na równe nogi i rzuciłam jej na szyję. Miała kochaną, piegowatą twarz i duże zielone oczy. Czasami żałuję, że straciłam swój akcent z East Endu, bo to oznaczało utratę jej brzmienia.
– Ja też będę za wami tęsknić – odparłam.
– Pamiętaj, że to nie będą wakacje – ostrzegł ojciec. – Jack zapłaci za twoją podróż, ale w zamian będziesz musiała wykonywać u nich wiele prac.
Ku mojej radości okazało się, że większość obowiązków będzie na zewnątrz, przy owcach i koniach. Byłam wdzięczna wujowi, że zatrudnił do nich dziewczynę.
***
I tak dochodzimy do irlandzkiego chłopca. Finbarr Mahoney był synem rybaka. Dwa lata przed naszym spotkaniem natknął się w wiejskich dokach na podstarzałego farmera, który zamierzał wrzucić szczeniaka – z miotu border collie – do lodowatego morza.
– Masz – Finbarr podniósł do góry wiadro z makrelą. – Zamieńmy się.
Nikt by nie powiedział, że w tej transakcji jest jakaś nerwowość. Finbarr miał niewiarygodnie swobodne usposobienie i był zawsze uśmiechnięty. Tak jakby wszystko – nawet życie i śmierć – było łatwe. Wsadził sobie szczeniaka pod brodę i podał starcowi wiadro ze świadomością, że będzie musiał zapłacić ojcu za ryby.
– Ten człowiek już chciał wrzucić szczeniaka do wody – skarcił go ojciec. – Naprawdę sądzisz, że oczekiwał za niego jakiejkolwiek zapłaty?
Finbarr nazwał psa Alby, najpierw karmił go butelką, a potem szkolił. Wujek Jack chętnie zatrudniał Finbarra, aby w dni wolne od pracy przyjeżdżał rowerem na farmę i pomagał w przeprowadzaniu owiec z jednego pastwiska na drugie. Zdaniem Jacka Alby był najlepszym psem pasterskim w hrabstwie Cork.
– To dzięki temu chłopcu – zauważyła ciocia Rosie. – Ma rękę do tych stworzeń, prawda? Potrafiłby zamienić w psa pasterskiego nawet kozę. Nie powiesz mi, że inny treser osiągnąłby z tym psem takie same efekty.
Collie mojego wujka był niezłym psem pasterskim, ale nie dorównywał Alby’emu. Uważałam, że ten pies – mały, drobny i pełen wdzięku – jest najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałam. Uważałam, że Finbarr – o włosach czarnych i jedwabistych, o niemal granatowym blasku w letnim słońcu – jest drugą najpiękniejszą istotą na świecie. Jak mawiała ciocia Rosie, miał rękę do zwierząt, a kim byłam ja? Finbarr był o kilka lat starszy ode mnie. Kiedy przejeżdżał na koniu obok mnie, udawał, że uchyla kapelusza, którego przecież nie miał na głowie. Nigdy nie lubiłam ludzi, którzy ciągle się uśmiechają, tak jakby uważali, że wszystko jest zabawne. Ale Finbarr uśmiechał się inaczej, nie z rozbawieniem, lecz z radością. Jakby lubił świat i lubił na nim przebywać.
– Wydaje się, że to wspaniałe – powiedziałam wieczorem do cioci Rosie, kiedy zmywałyśmy naczynia – być zawsze szczęśliwym.
Od razu wiedziała, kogo mam na myśli.
– Jest taki od samego początku – odparła z czułością w głosie. – Pełen słońca. Moim zdaniem to dowód, że bogactwo czy bieda nie mają znaczenia. Niektórzy ludzie po prostu rodzą się szczęśliwi. To chyba największe szczęście, jakie może cię spotkać. Jeśli w środku masz słońce, nie musisz martwić się o pogodę.
Pewnego wieczoru po kolacji Finbarr przyjechał na rowerze, gdy Seamus i ja graliśmy w tenisa. Nauczyłam się grać już w pierwszym tygodniu i teraz wygrywałam każdy mecz.
– Nie wiem, skąd macie tyle energii po całym dniu pracy – powiedział wuj Jack, kręcąc głową z podziwem.
– Gdzie Alby? – krzyknął Seamus do Finbarra. Miał wtedy dziesięć lat i tak samo jak ja był zakochany w tym psie.
– Zostawiłem go w domu. Domyśliłem się, że będziecie grali w tenisa. Ganiałby tylko za piłkami i zepsułby wam zabawę.
Collie mojego wuja, Brutus, leżał pod werandą, zmęczony po całym dniu pilnowania owiec, niezainteresowany zabawą.
– Możesz zagrać z Nan – powiedział Seamus, podając Finbarrowi swoją rakietę. – Wygraj jeden mecz za mnie, dobrze? – po nieudanej próbie pokonania mnie jego rude loki oklapły.
Zaczęłam odbijać piłkę rakietą. Wiedziałam, że się popisuję, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Finbarr uśmiechał się jak zwykle, niebieskie oczy poszarzały w blaknącym wieczornym słońcu.
– Gotowy? – zanim zdążył odpowiedzieć, uderzyłam piłkę i przebiłam ją nad siatką. Trochę się wygłupialiśmy, posyłaliśmy piłkę do siebie tam i z powrotem. Potem zaczęliśmy grać na poważnie. Wygrałam dwa mecze, zanim na wzgórzu pojawił się Alby. Biegł prosto do Finbarra, a potem zmienił kurs, skoczył i złapał piłkę w powietrzu.
Rzuciliśmy rakiety i ruszyliśmy za nim w pogoń. Mieliśmy jeszcze inne piłki, ale taka reakcja wydawała nam się naturalna. Nasz śmiech unosił się ku niebu. Wujek Jack i ciocia Rosie wyszli na werandę i śmiali się razem z nami. W końcu Finbarr przestał biec, stanął nieruchomo i krzyknął:
– Alby, stój!
Pies zatrzymał się tak gwałtownie, że było jasne, iż Finbarr mógł mu to nakazać od samego początku.
– Oddaj – rozkazał chłopak i Alby wypluł piłkę na trawę. Finbarr zbliżył się do niego miarowym krokiem i podniósł piłkę do góry. – Nan. Pomyśl życzenie.
– Chciałabym móc zostać w Irlandii na zawsze.
Rzucił piłkę długim łukiem, a Alby rzucił się po nią i złapał ją wysoko w powietrzu.
– Na pewno się spełni – powiedział Finbarr i odwrócił się do mnie. Było w nim tyle magii, że mu uwierzyłam.
***
Kilka dni później przyszedł do nas, żeby pomóc wujowi. Skończyłam już opróżniać stajnie, leżałam więc na porośniętym koniczyną wzgórzu, wciąż cuchnąc obornikiem, i czytałam Pokój z widokiem. Brutus był ze mną, położył łeb na moim brzuchu.
– Niedługo twój wujek będzie potrzebował nowego psa – powiedział Finbarr. Alby stał u jego boku, miał nadstawione uszy. – Można poznać, że się starzeją, po tym, iż pod koniec dnia są zmęczone.
– A Alby nigdy się nie męczy? – osłoniłam oczy, by na niego spojrzeć.
– Nigdy – Finbarr powiedział to z takim przekonaniem, że to na pewno było pobożne życzenie.
– Cóż, Brutus nigdy się nie zestarzeje – odparłam, również bardziej jako życzenie, i poklepałam wąski, płowy psi łeb. Gdzieś w pobliżu świergotał skowronek, głośno i przeciągle się na coś uskarżał. Oczywiście w Londynie są ptaki, ale nigdy nie zwracałam na nie uwagi. Odkąd przyjechałam do Irlandii, nauczyłam się, że niebo to osobny wszechświat, tuż nad naszymi głowami, tętniący własnym śpiewającym życiem.
– Coś ci przyniosłem – Finbarr wyciągnął czterolistną koniczynę.
Sięgnęłam po nią, nie wstając, i czwarty listek od razu odfrunął. Finbarr przytrzymywał go palcem.
– Fałszywe szczęście – odrzuciłam koniczynę ze śmiechem, i tak zachwycona prezentem.
Finbarr padł obok mnie. Nigdy nie przeszkadzało mu, że się z nim nie zgadzano, tak jak nie przeszkadzało mu, że wygrywałam każdy mecz w tenisa. Nic nigdy mu nie przeszkadzało.
– Mam nadzieję, że nie śmierdzę rybami – powiedział.
Zastanawiałam się, czy skłamać i powiedzieć: „nie”. Zamiast tego odparłam:
– Cóż, ja śmierdzę owczym i końskim gównem, więc do siebie pasujemy.
– Ja też tym śmierdzę – splótł palce i podłożył dłonie pod głowę. – Lubisz czytać, prawda?
– Tak.
– Kiedy skończysz, chętnie przeczytam tę książkę – patrzył w niebo, nie w moją książkę. – Wtedy będziemy mogli o niej porozmawiać.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tłumaczenie: Zygmunt Kubiak. [wróć]