10,99 zł
Rebecca po czterech latach separacji przyjeżdża do Kanady, by sfinalizować rozwód z Donovanem Scottem, mistrzem olimpijskim w narciarstwie alpejskim. Porzuciła go, bo czuła się w tym małżeństwie samotna. Donovan prosi Rebeccę, by jeszcze raz spróbowali być razem. Łączyła ich wielka namiętność, która – jak się natychmiast przekonują – okazuje się równie silna jak na początku małżeństwa…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 147
Piotr Błoch
Spróbujmy jeszcze raz
Tłumaczenie:
Piotr Błoch
Tytuł oryginału: One Snowbound New Year’s Night
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2021
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2021 by Dani Collins
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-014-1
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Dźwięk strun harfy nasilał się, wyrywając Rebeccę Matthews z głębokiego, zdrowego snu i wprowadzając w stan dezorientacji. Otworzyła oczy. Niewątpliwie był już dzień, a za oknem wyraźnie widziała drzewa cedrowe i padający śnieg… ale jakim cudem? Okej. Racja. Przecież przyleciała właśnie do Kanady.
Zamknęła szybko oczy i po omacku sięgnęła do szafki nocnej, by wyłączyć budzik o charakterystycznym dźwięku harfy. Nie pamiętała nawet, kiedy go nastawiła. Nie mogła znaleźć telefonu, lecz alarm nagle się urwał.
– Nie krzycz tak – powiedział cicho męski głos.
Wtedy krzyknęła jeszcze głośniej. Ze strachu. Odruchowo skuliła się pod kołdrą. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że jest bezpieczna, a głos należy do Vana, którego nie spodziewała się tu zastać, lecz jednak dom jest jego własnością, a dokładnie niedługo się nią stanie.
Otworzyła ponownie oczy. Donovan Scott, jej przyszły były mąż, stał w drzwiach z telefonem w ręku. Miał na sobie dżinsy, dziergany sweter i był o niebo bardziej seksowny, niż pamiętała. Nie widziała go od czterech lat i unikała nawet poszukiwań w internecie. Sporadycznie tylko siostra podsyłała jej jakieś linki ze zdjęciami. Z wyglądu zmienił się tylko nieznacznie. Miał krótsze włosy i nie opadały mu już zawadiacko na jedną stronę twarzy. Nosił również krótszą, precyzyjnie przystrzyżoną brodę. Bardziej uporządkowana fryzura uwidoczniła jego piękne, złotobrązowe oczy. Po staremu emanował niezwykłą energią i siłą fizyczną, choć nie uprawiał już czynnie sportu. Od dawnego Donovana różnił się tym, że nie uśmiechał się do niej czarująco, lecz wydawał się podejrzliwy i wrogi.
– Starałem się, żebyś mnie nie usłyszała – wycedził.
– Świetnie! – zażartowała – Poprosiłam prawnika, żeby cię uprzedził o moim przyjeździe i o tym, że planuję zabrać jakieś rzeczy. Nie przekazał ci?
– Przekazał. Dlatego tu jestem.
Jego chłodny, rzeczowy ton sprawił, że miała ochotę zapaść się pod ziemię. Czy zorientował się, że wcześniej płakała? Po wylądowaniu w Vancouver wzięła co prawda prysznic i spała parę godzin, ale nie miała makijażu. Co gorsza, na swój cienki sweterek założyła jego flanelową koszulę w zielono-kremową kratę, zanim, głośno szlochając, rzuciła się na wielki tapczan, służący w przeszłości za ich łoże małżeńskie. Potem zwyciężyła zmiana czasu: naciągnęła na głowę kołdrę i po prostu zapadła w głęboki sen.
– Było mi zimno – wymamrotała, chcąc odruchowo wyjaśnić, czemu leży w łóżku w jego koszuli.
Ale na pewno już nie jest – pomyślała zawstydzona i oblała się rumieńcem.
– Myślałam, że jesteś w Calgary – dodała pośpiesznie.
– Gdzie jest Courtney? – zapytał dokładnie w tym samym momencie, więc w rezultacie oboje umilkli.
Gdy cisza przedłużała się boleśnie, Rebecca zdała sobie sprawę, że Van czeka, aż ona odezwie się pierwsza.
– Ogłoszono, że jej lot jest opóźniony, co oznaczało, że nie da rady się przesiąść. Nie chciałam, żeby utknęła na sylwestra w Winnipeg, więc poprosiłam, by została jednak w domu.
Pierwsza i najlepsza kanadyjska przyjaciółka Bekki zaproponowała, że spotka się z nią w Vancouver i podtrzyma na duchu, kiedy ta będzie finalizować swoje dawne życie w Whistler. Wydawało się ogromnym obciążeniem zgodzić się, by ktoś przylatywał aż z Halifax na parę pełnych emocji dni i kieliszek szampana o północy, lecz Becca naprawdę żałowała, gdy ostatecznie do tego nie doszło.
– A ty nie spędzałeś Bożego Narodzenia w Calgary z Paisley? – zapytała odruchowo.
– Owszem. Byłem z siostrą.
– Jej dzieci muszą być już duże – westchnęła, żałując, że nigdy nie miała bliższego kontaktu z siostrzenicą i siostrzeńcem, ale niestety nie dogadywały się z Paisley nawet na tyle.
– Owszem. Są.
– Miałam tu być tylko kilka minut, ale zmiana strefy czasowej… – umilkła ponownie, jak zawsze czując się przy nim niepewnie.
To wszystko brzmiało sztucznie i okropnie, a w żyłach czuła przypływ adrenaliny. Właśnie dlatego chciała przyjechać do dawnego domu pod jego nieobecność, żeby nie musieć walczyć ze wspomnieniami.
– Prawnik początkowo powiedział mi, że chodzi o luty. Zdziwiłem się, kiedy nagle okazało się, że przyjeżdżasz w sylwestra.
– Bo Courtney dostała akurat wolne i wymyśliła sobie, że fajnie byłoby razem spędzić sylwestra, jak za dawnych czasów… Plan powstał w zasadzie w ostatniej chwili.
– A ty nie musisz pracować przez święta?
– Ja… – Skąd to poczucie niższości? Dlaczego wydaje się sama sobie pozerką? – Nie prowadzę już baru. Jestem… wkrótce zaczynam szkołę. Pracowałam do Wigilii, spędziłam kilka dni z tatą i Ollie… Tata ożenił się ponownie. Potem mam kurs przygotowawczy, zanim zaczną się właściwe zajęcia.
– Co będziesz studiować? – zapytał z uprzejmym zainteresowaniem, co musiało wynikać jedynie z jego dobrych manier, z niczego więcej.
– Techniki laboratoryjne… – odparła niepewnie.
Wcale nie chciała, żeby zabrzmiało to jak pytanie. Jakby pragnęła jego aprobaty. Zresztą… może i tak było, bo w końcu znalazła coś, co ją naprawdę pasjonowało, choć obiektywnie nie wydawało się zbyt pasjonujące.
– Powiedziałem prawnikowi, że mogę ci wszystko wysłać, nie musiałaś podróżować tak daleko.
Jego wzrok powędrował w stronę otwartej, pustej walizki, pozostawionej na podłodze. Leżała na niej dosłownie jedna, bawełniana letnia sukienka.
– Muszę zamknąć dawne konto bankowe i podpisać dokumenty… – westchnęła.
Dokumenty finalizujące ich rozwód oraz przekazujące mu tytuł prawny do ich domu – pomyślała posępnie. Wszystko to można było zrobić elektronicznie, ale… no właśnie… ale…
– Tak naprawdę nie chcę tych wszystkich ubrań – dodała pośpiesznie, bo co niby miała zrobić z markowymi sukniami balowymi i najwyższej klasy strojami narciarskimi, pracując jako technik laboratoryjny w Australii? – A poza tym…
Umilkła po raz kolejny, kiedy nagle uświadomiła sobie, po co tak naprawdę przyleciała. Przeciągając się, wstała powoli z łóżka, otrzepała dżinsy i spróbowała wygładzić pomiętą koszulę. Nie zamierzała mu się przyznać, że zapłaciła krocie za bilet lotniczy w szczytowym sezonie dokładnie po to, żeby odnaleźć tani, złoty medalion, który dawno temu dostała od matki. Kiedy mama zmarła, siostra Rebekki, Wanda, zaczęła nosić swój medalion po mamie, a Becca ze złością uświadomiła sobie, że jej pamiątka pozostała nieużywana w Kanadzie, o co automatycznie obwiniała Vana, bo to on przecież zaczął ją obdarowywać biżuterią z innej półki, z drogocennymi kamieniami, wisiorkami w stylu art deco na bazie białego złota i najmodniejszymi bransoletkami tenisowymi. Skromny, pamiątkowy medalion nie przystawał po prostu do ozdób ekskluzywnych projektantów, które nosili członkowie rodziny Vana. Zamiast całej wielkiej wyprawy, najchętniej poprosiłaby męża o przesłanie pamiątki, ale problem w tym, że nie pamiętała, gdzie ją zostawiła ani nawet kiedy ostatnio miała ją na sobie.
– Dziwię się, że nie pochowałeś tego wszystkiego w schowku – zauważyła, zaglądając do szafy, gdzie wszystkie jej ciuchy wisiały popakowane w specjalne pokrowce na ubrania, dokładnie tak samo, jak je powiesiła, wyjeżdżając.
– Większość czasu jestem w mieszkaniu w Vancouver.
„Mieszkanie” zabrzmiało dość skromnie. Tymczasem Van miał na myśli swój ogromny penthouse w najbardziej modnej dzielnicy Vancouver z widokiem na Stanley Park, Coal Harbour Marina i niepowtarzalne, naturalne zielone tereny North Shore.
Van, jak gdyby nigdy nic, podszedł do szafki nocnej i sięgnął po butelkę wina, którą otworzyła i przyniosła na górę z zamiarem wypicia w samotności, zanim usnęła.
Pamiętała swoje słowa, gdy kupowali to wino. „Wypijemy w naszą piątą rocznicę”. Podczas miodowego miesiąca zwiedzali winiarnie w Okanagan. W jednej z winnic promowano pewne roczniki i sprzedawano je klientom, by przechowywali je w piwnicy przez co najmniej pięć lat przed otwarciem. Kosztowały po dwieście dolarów za sztukę.
Posmakował to, co zostało w kieliszku.
– Warto było czekać – oznajmił po chwili, nagle rozpogodzony.
– Na mnie podziałało jak środki nasenne – wymamrotała i wycofała się do garderoby, gdzie – sądząc po nieładzie panującym w pootwieranych szufladach – musiała być już wcześniej. – Czy dosięgniesz do tego pudełka po butach? Jak przez mgłę pamiętam, że mogłam tam włożyć moje stare okulary i jakieś dokumenty podróży.
– Czyli nosisz swoje nowe okulary?
Wkrótce po ślubie zapłacił fortunę za korektę jej wzroku. Gdy się poznali, nosiła praktycznie bezużyteczne szkła w tanich, przestarzałych oprawkach.
– Tak! Ale jak byłam dziewczyną, groziła mi powolna śmierć w męczarniach, gdybym kiedykolwiek zgubiła lub stłukła jakiekolwiek okulary. Więc… Przyzwyczajenie.
Rodzina Rebecci była biedna. Siostra chciała, żeby Van przysłał wszystkie jej rzeczy, żeby można ich część sprzedać w komisie. Lecz Becca zamierzała tego uniknąć. Bogata rodzina jej męża i tak uważała ją za zachłanną naciągaczkę. Dlatego pozwoli Vanowi pozbyć się biżuterii i garderoby w sposób, jaki sam uzna za najbardziej stosowny. Następnie rozwiedzie się z nim i zrzeknie się praw do domu. Podpiszą ugodę. „Niezgodność charakterów” nie wydawała się nigdy aż tak dojmująca, lecz ich odmienne pochodzenie powodowało, że coraz trudniej było znaleźć złoty środek. A zwłaszcza po tym, jak Rebecca dowiedziała się, że nigdy nie zdoła obdarzyć męża dziećmi.
Prywatnie, powoli pogodziła się z tym okrutnym wyrokiem. Pracowała wytrwale nad wizją swojej przyszłości, w której będzie musiała być szczęśliwa sama ze sobą i samowystarczalna. Próbowała także oduczyć się myślenia, że kobiety mogą spełnić się wyłącznie, będąc żonami i matkami. Przyleciała tutaj, by w sylwestrową noc wyznaczyć ostateczną granicę. Nowy rok, nowy początek, nowa Becca.
Garderoba była rozmiarów całego jej pokoju w małej, wynajętej w Sydney kawalerce. Lecz gdy wszedł do niej Van i stanął blisko – zbyt blisko – poczuła się, jakby znaleźli się w schowku na miotły. Otumanił ją zapach znajomych perfum. Korzennej, bawełnianej, bardzo seksownej świeżości.
Van ściągnął pudełko z pawlacza, odsunął od siebie, zdmuchnął kurz i uchylił wieczko. Istotnie, w środku, ujrzeli jej okulary w spłowiałym, płóciennym etui, zapasowe ładowarki, garść paragonów i naszyjniki z fioletowych, zielonych i złotych koralików, pamiątki z szalonego przyjęcia z okazji Mardi Gras, czyli ostatniego dnia karnawału, na którym byli krótko po ślubie. Najbardziej szalona okazała się reszta nocy, kiedy wrócili do domu, podpici i maksymalnie nakręceni. Czy i on pamiętał, co wyczyniali wtedy z tymi koralikami…?
Wystarczyło jedno przelotne spojrzenie i miała jednoznaczną odpowiedź. Zrobiło jej się gorąco. Tak. Pamiętał wszystko.
Spędzili ze sobą wiele szalonych nocy, ale tamta połączyła ich w zupełnie wyjątkowy, niezapomniany sposób. Wzajemne pożądanie przeszło najśmielsze wyobrażenia. Nigdy, przy nikim, tylko przy nim, czuła się jak bogini, której nie można się oprzeć. Czysta i jednocześnie bezwstydna. Mogła mu się oddawać w każdy dowolny sposób. Stawała się zwierzęco dzika. W każdej sekundzie gotowa do wybuchu. Nieskrępowana, nienasycona, oszołomiona. Jednoczyli się jak dwie przysłowiowe połówki pomarańczy. Funkcjonowali jak dwa magnesy, zależnie od sytuacji, raz wzajemnie się odpychając, a raz lgnąc do siebie i łącząc się w prawie nierozerwalny sposób. Słowa i rozum przestawały istnieć i mieć znaczenie. W tych cudownych, niesamowitych chwilach byli idealnie zestrojeni. Mówili własnym, prymitywnym językiem swych ciał, a kulminacja nadchodziła dla nich dokładnie w tym samym czasie, wysyłając ich do innego wymiaru, gdzie nie istniała żadna „rzeczywistość”, tylko ciepłe, białe światło i niesamowita rozkosz. Przeżycia, niezbyt powszechne, które pozornie powinny były scementować ich na wieczność. Jednak tak się nie stało.
Rebecca ocknęła się z niespodziewanej fali wspomnień, by zobaczyć dziwnie zmienioną twarz Vana i jego nienaturalnie rozszerzone źrenice. Nieoczekiwanie przywołana dawna zmysłowość i żal po utraconej namiętności sprawiły, że bezwiednie oblizała wargi i wypuściła z rąk koraliki, które rozsypały się po podłodze z charakterystycznym stukotem.
Chwilę później objął ją i zaczął całować.
Tęsknota i wyposzczone zmysły zadziałały jak iskra na rozpałkę. I świadomość, że iskra ta chyba nigdy nie zgasła. Becca zawsze uwielbiała pocałunki Vana, ich dynamikę i to, jak z wrażenia traciła oddech. Jakby za każdym razem łapał ją tuż nad krawędzią stromego urwiska, nad przepaścią, w którą sekundę potem mogłaby wpaść. Teraz rzucił się na nią wygłodniały, jakby nie dojadał przez lata. Ona czuła się dokładnie tak samo.
Takie napady szaleńczego, gwałtownego pożądania, nad którym nie umieli zapanować, łączyły ich od początku znajomości. Dokładnie dlatego zostali parą. Ich namiętność była dzika i wspaniała, niszczyła wszelkie napotkane na drodze przeszkody. Ale jednocześnie była też właśnie z tego powodu destrukcyjna.
Po chwili Becca z przerażeniem odrzuciła głowę do tyłu i uwolniła się z objęć Vana, by natychmiast poślizgnąć się na porozrzucanych koralikach. Przytrzymał ją, a gdy oboje nieco ochłonęli, powiedział:
– Nie zamierzałem tego zrobić…
Zaklął szpetnie i odwrócił się. Potem wyszedł z pokoju.
Trzęsąc się, Rebecca uklękła, by zebrać wszystko z powrotem do pudełka. Poruszała się przy tym mechanicznie jak robot, nadal pogrążona w głębokim szoku. Podświadomie starała się udawać, że nic się nie stało.
Dokładnie z tego powodu chciała przyjechać do ich domu pod nieobecność męża. Nie chciała niczego czuć. Nie chciała cierpieć. Van nigdy celowo nie zadawał jej bólu, lecz bycie z nim przynosiło cierpienie, czego z pewnością nie wiedział. Bolało ją życie z Vanem i rozstanie, jak również i to, że nadal nosiła jego nazwisko. Dlatego musiała sfinalizować rozwód. I dlatego marzyła o tym, by odnaleźć medalion w pustym domu, a mężowi pozostawić jedynie kartkę z życzeniami wszelkiego powodzenia. Równo godzinę wybierała odpowiednią kartkę!
Chciała, żeby to, co przeminęło, pozostało przeszłością. Nie mogła dalej pielęgnować w sercu wszelkich „co by było, gdyby”, rozgrzebywać na nowo starych rozczarowań i win. Nie pragnęła także nakręcać się żadnymi świeżymi doznaniami.
Wciąż roztrzęsiona, wyszła z garderoby i drżącą ręką sięgnęła po kieliszek z resztką wina. Nie myśl o tym – powtórzyła sobie, lecz czuła, że jest już za późno. Wspomnienia odżyły. Gorące łzy napłynęły jej do oczu.
Niech cię szlag, Van!
Niech cię szlag, Becco!
Van pomimo niskiej temperatury wyszedł z kuchni na werandę. Chciał uspokoić myśli i rozsadzającą go adrenalinę. Żona właśnie pozbawiła go całkowicie panowania nad sobą i wszelkiej kontroli. Zrobiła to z łatwością, jak zawsze. Zdołał już zapomnieć, że bez najmniejszego wysiłku wprowadzała go w stan maksymalnego przyśpieszenia. A może zresztą celowo to wyparł. I po co w ogóle tu przyjeżdżał? Przecież ich rozwód został uzgodniony tak dawno i oboje byli gotowi go sfinalizować. Kiedy jednak, mimo wszystko, pakował się i wsiadał do swego SUV-a, wmawiał sobie, że jedzie ochronić swoje rzeczy i upewnić się, że prawie była żona zabierze tylko to, co naprawdę do niej należy. Nie był dawnym, naiwnym idiotą, który wierzył, że bliscy sobie ludzie nie oszukują się. Zresztą, minęły cztery lata i on z Beccą nie byli już „bliscy sobie”.
Jednocześnie doskonale zdawał sobie sprawę, że Becca nie pochodziła z żadnego wielkiego rodu i nie miała nic wspólnego z ludźmi, którzy od pokoleń przywykli sięgać po to, co do nich nie należało. Nigdy też podczas trwania ich małżeństwa nie czerpała korzyści z jego bogactwa, a wręcz przeciwnie, ewidentnie czuła się niekomfortowo w takiej sytuacji. „Ona tylko chce, żebyś tak myślał” – powtarzał jednak uparcie jego ojciec.
Jak na ironię, szybko się okazało, że Van zaciekle bronił Beccę przed człowiekiem, który ostatecznie zdradził go i zawiódł o wiele bardziej niż ona. Chociaż, jeśli chodzi o konsekwencje, dotąd nie wiedział, po którym ciosie trudniej było mu się pozbierać.
Kiedy Becca powiedziała mu, że ich małżeństwo jest pomyłką i została w Sydney, odszedł, myśląc, że już nikt nigdy nie zniszczy go bardziej ani nie zrobi z niego większego durnia. Jednak dosłownie chwilę później dowiedział się, że ojciec… wyczyścił firmowy sejf rodzinnej korporacji deweloperskiej! Zajął się więc najpierw ratowaniem sytuacji swojej rodziny, siłą rzeczy pozwalając na to, by jego małżeństwo obumarło z powodu zaniedbania, podczas gdy on ścigał się z czasem, by ocalić setki miejsc pracy, wielomilionowe projekty mieszkaniowe i dywidendy korporacyjne, z których utrzymywały się matka i siostra.
Udało mu się ukrywać skandal przez tydzień, aż w końcu afera ujrzała światło dzienne, lecz wtedy kontrolował już narrację. Niestety fakt, że Becca nie odezwała się do niego, kiedy ogłoszono oficjalnie, że ich firma przeżyła kompletną zapaść, mówił według niego wiele o tym, dlaczego w ogóle go poślubiła.
Cała ta sytuacja ostatecznie przekonała go, że – choć to cynizm w czystej postaci – nie należy ufać absolutnie nikomu, bo każdy może się okazać zdrajcą, a prosta, poczciwa wiara w ludzi jest jedynie zaproszeniem do bycia wykiwanym.
Od tego czasu Van czekał, aż Becca pokaże swoje prawdziwe oblicze, przez cztery lata spodziewając się w każdej chwili kolejnego ciosu.
Tymczasem nastało wieloletnie, honorowe milczenie, kiedy to dość często rozważał samodzielne wszczęcie postępowania rozwodowego, na co nigdy się jednak nie zdobył. W końcu, kilka miesięcy temu nadeszło zapytanie. Żona prosiła, by scedował na siebie ich dom. Mało tego, nie zgłaszała żadnych roszczeń co do jego rodzinnych ani osobistych interesów. Nie chciała nawet, by wysłał jej należące do niej rzeczy z rzeczywistego czasu trwania ich związku. Zamierzała sama po nie przyjechać pod jego nieobecność przed sfinalizowaniem papierów. Wszystko to zdawało się zbyt piękne, by móc być prawdziwe! Co więc planowała zabrać? Biżuterię, którą i tak jej dał? Parę dzieł sztuki, o sporej wartości, lecz nie bezcennych? Seksowny kabriolet zarejestrowany na jej nazwisko, którego wysyłka do Australii kosztowałaby dwa razy tyle, ile jego cena wyjściowa?
Rozmyślał o tym wszystkim, jadąc do domu w szybko pogarszających się warunkach. Gdy dotarł, uznał, że jednak się minęli. Na długim, stromym podjeździe nie widział śladów opon, tylko ślady stóp, tak szczelnie wypełnione świeżo napadanym śniegiem, że nie mógł nawet zobaczyć, w którą stronę zmierzały. Ostatecznie zarzuciło go przy skręcie w śnieżną zaspę i tam zostawił SUV-a, wiedząc, że i tak, zanim wstawi go do garażu, będzie musiał wszystko odkopać ze śniegu.
Gdy wszedł do domu, na stole w jadalni zobaczył kopertę, zajrzał więc, lecz kartka papieru w środku była pusta. Czemu zabolało go to bardziej, niż gdyby znalazł tam na przykład jakiś list pełen obelg – nie potrafił zrozumieć. Poczuł się tak samo pusty jak nieszczęsna koperta. Wtedy zauważył damskie buty i kurtkę we wnęce przy drzwiach. A więc jego żona wciąż tu była!
Odruchowo zawołał ją, ściągając ośnieżone buty. Potem mocno skrzypiały każde kolejne drzwi, które mijał. Jednak Becca spała jak zabita i niczego nie słyszała. Jej widok podziałał na niego jak zastrzyk adrenaliny. Zresztą uczciwie musiał przyznać, że nakręcił się już, wyjeżdżając z Calgary.
Bynajmniej nie zastał jej leżącej nago w sypialni. Spod przykrycia wystawały jedynie fragmenty rękawów jednej z jego flanelowych koszul, jedna stopa w skarpetce, płowe pasemka jej włosów i piegowaty, opalony policzek.
„Letnia dziewczyna”. Zwykł ją tak nazywać, kiedy wtulała się w niego, narzekając, że jest jej zimno. Ona zaś przezywała go pieszczotliwie Dziadkiem Mrozem i piszczała, gdy wsuwał jej pod bluzkę chłodne ręce.
„Jesteśmy zbyt różni. To był błąd”. To wszystko, co powiedziała. Po jakimś czasie sam uznał, że ich ucieczka i potajemny ślub sprzed pięciu lat były naiwne i dziecinne. Powinni byli być nieco mądrzejsi. Przynajmniej on. Nieudane małżeństwa w jego rodzinie nauczyły go przecież, że związek to znacznie więcej niż romantyczny zryw i impulsywne „tak!”.
Van nie obawiał się popełniania błędów. Należało się z nich uczyć, starać się ich nie powtarzać ani nie rozpamiętywać. Ani nie rezygnować! Jako sportowiec, nie wygrał rzecz jasna wszystkich wyścigów, w których brał udział, lecz nigdy nie poddawał się po przegranych. Zawsze do czegoś dążył. Stawiał sobie cele i walczył tak długo, aż je osiągał.
Jednak patrząc na żonę śpiącą w jego łóżku pewnie po raz ostatni, zasmakował goryczy porażki. Odwróć to! – zbeształ sam siebie. – Zakończ tę historię miłym akcentem i odtąd nazywaj rozwód sukcesem!
Tyle że pomimo zimna panującego w domu i hulającego za oknami wiatru, czuł się jak skąpany w ukropie. Dokładnie dlatego się ożenił: dla kaprysu. I zasłużył na jedynkę za porażkę. Becca rozkładała go każdym niewinnym spojrzeniem spod rzęs i prawdopodobnie wcale nie zdawała sobie z tego sprawy. Nadeszła pora, by nareszcie zakończyć tę relację.
Tyle że… Znów stało się to, co za każdym razem.
Kiedy ochłonął nieco na werandzie, zaklął pod nosem, widząc Beccę przez okno w kuchni. Po dłuższej chwili wyszła w końcu z sypialni. Nie miała już na sobie jego koszuli, a jedynie dopasowany kardigan z paskiem i dżinsy. Miękki kaszmir w malinowym odcieniu różu podkreślał bezlitośnie każde zaokrąglenie jej idealnej sylwetki. Odruchowo przełknął ślinę i rozpiął kołnierzyk, czując przypływ jeszcze większego gorąca i podniecenia.
Tymczasem wewnątrz Becca westchnęła z irytacją na widok porzuconej na podłodze torby z zakupami. Mleko nie zepsułoby się, leżąc bez lodówki przy takiej temperaturze, lecz ona nigdy nie potrafiła opanować złości, kiedy zapominał o prostych rzeczach.
Wtedy Van rozsunął drzwi i wszedł do środka. Zaskoczona Rebecca pisnęła i prawie podskoczyła.
– Przecież wiesz, że tu nadal jestem – burknął. – Dlatego przyszedłem cię obudzić. Żebyś się nie przestraszyła. To w końcu mój dom.
Powiedział to chyba po raz milionowy w ich życiu, bo zawsze piszczała i podskakiwała na jego widok, kiedy była zamyślona.
– Tak? – ofuknęła go, zbierając rzeczy z podłogi. – Bywałam tu sama tak często, że już zapomniałam, że mam męża.
– Owszem. Zauważyłem – odparował z równym sarkazmem.
Patrzyli na siebie z wściekłością. Pozory uprzejmości, które na górze doprowadziły do nieoczekiwanej sytuacji, opuściły ich na dobre. Nie pomogło też odkrycie, że są dla siebie nadal atrakcyjni fizycznie.
Becca odwróciła wzrok jako pierwsza i zaczęła wkładać zakupy do lodówki. Jajka, bekon, steki, żeberka…
Nienawidziła, gdy nazywano ją słodką, i nienawidziła, kiedy faceci się na nią gapili, więc Van starał się nie robić takich rzeczy, ale… w końcu też był tylko facetem, a ona wyglądała jak śliczna laleczka.
Była krągła, zaspana i miała na sobie ten przeklęty, obcisły kaszmirowy sweterek. Jak drugą skórę! Była naprawdę niskiego wzrostu i lubiła ryzykowne stroje. Natura obdarzyła ją wyjątkowo kobiecą symetrią ciała, która przypominała idealnie narysowaną ósemkę. Obfity, jędrny biust Bekki górował nad nieprzyzwoicie wąską talią, poniżej której ciało rozszerzało się we wspaniałe, rozłożyste biodra i okrągłą, wystającą pupę. Miała piękne, bujne włosy w kolorze ciepłego brązu z jaśniejszymi, jakby wypłowiałymi na słońcu pasemkami, szerokie usta i ciemnobrązowe, uduchowione oczy. Kiedy się uśmiechała, na policzkach pojawiała się para symetrycznych dołeczków. Nagle zdał sobie sprawę, że zdecydowanie za długo nie widział tego wszystkiego.
– Wcale nie muszę tu teraz tkwić – powiedziała naburmuszona, wkładając do szafki resztę zakupów. – Jeśli jutro wyjeżdżasz, mogę wrócić potem.
– Zaraz, zaraz… potrzebuję coś z tej szafki – przerwał jej.
Sięgnął po kawę, kiedy ona ostentacyjnie odsunęła się parę kroków w tył, patrząc na niego oskarżycielsko.
Oj, Becco. Przecież odwzajemniłaś pocałunek! – pomyślał.
Ich złowrogie spojrzenia znów się skrzyżowały.
– Chcesz kawy? – zapytał. – Nigdzie nie wrócisz, bo na razie nigdzie się nie wybierasz. Dokładnie tutaj powitamy Nowy Rok.
Za oknami padał coraz gęstszy śnieg. Powoli zapadał szaroniebieski zmierzch.
– Przecież masz napęd na cztery koła! – Pokręciła głową, a wtedy kolejne kosmyki opadły jej na czoło. Przygładziła je i powpychała na miejsce z tajemniczą energią i gracją pająka tkającego sieć. – Jakoś się tu dostałeś!
Cały czas zmuszał się, by nie patrzeć na jej biust. Zasłużył na pokojową Nagrodę Nobla za to, że radził sobie tak dobrze.
– Jestem niemiarodajny, jeśli chodzi o pogodę.
Sportowcy żyją wyzwaniami.
– Jakoś się tu dostałem – dodał – i nigdzie się nie ruszam, poza uruchomieniem quada z pługiem śnieżnym. Uwierz mi, moja droga, że podobnie jak ty, nie jestem z tego powodu szczęśliwy.
Gdy to powiedział, od razu zastanowił się, czy aby jest ze sobą do końca szczery.
– Przyjechałam tu okazją. Mogę wrócić tak samo – upierała się.
– Za chwilę na drogach i to tylko głównych będą wyłącznie pługi śnieżne. Poza tym wkrótce sylwester. Taksówki będą za ciężkie pieniądze przewozić pijanych gości pomiędzy hotelami. Nikt nie zaryzykuje zakopania się autem na bocznej drodze.
– Więc co mam zrobić? Zostać tutaj? Całą noc? Z tobą?
Przez chwilę poczuł się jak seryjny morderca.
– Obawiam się, że tak. Szczęśliwego Nowego Roku – odparł z drwiącym uśmiechem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
OKŁADKA
STRONA TYTUŁOWA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄSTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
PROLOG