Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W małym miasteczku na Florydzie rozpoczyna się kolejne lato. Po chorobie, która znika tak samo tajemniczo, jak się pojawiła, wydaje się, że wszystko powoli wraca do normy: panuje nieznośny upał, padają ulewne deszcze, co kilka dni pojawiają się nowe zapadliska pochłaniające całe ogrody, po okolicy włóczą się ponure, bezdomne koty. Niby jest normalnie, jak dawniej, ale jednak nie.
W mieście rozdawane jest „oko umysłu”, urządzenie do zagłębiana się w wirtualnej rzeczywistości produkowane przez tajemniczą firmę z Miami. Na ulicach pojawia się coraz więcej plakatów z twarzami zaginionych sąsiadów. Mieszkająca w domu swojej matki ghostwriterka, autorka znanych thrillerów, z niepokojem śledzi zachodzące zmiany. Zmaga się z rodzinnymi tajemnicami, dręczą ją fragmentaryczne wspomnienia trudnej młodości, relacja z rodzinnymi stronami jest słodko-gorzka, na dodatek bliscy jej ludzie zachowują się coraz dziwniej. Jest gorąco, duszno, rzeczywistość przytłacza…
Lepki, przesiąknięty deszczem i upałem „Stan raju” to wciągający jak wir opis splotu wydarzeń na pograniczu rzeczywistości i fikcji. Powieść została uznana za jedną ze stu książek, które trzeba przeczytać w 2024 roku według tygodnika „Time”. Została wyróżniona przez redaktorów „New York Times Book Review” i uznana za najlepszą książkę 2024 roku przez „Vanity Fair”, NPR, „Elle” i „Kirkus Reviews”. Znalazła się również na długiej liście nominacji do nagrody Joyce Carol Oates Prize w 2024 roku.
„Stan raju” opowiada o dziwnych dniach pandemii, bezmyślnej ucieczce w tajniki technologii, granicach pomiędzy światem rzeczywistym i urojonym. Pójdę za Laurą van den Berg, dokądkolwiek mnie zabierze, nawet na Florydę.”
Rachel Yoder, autorka powieści Nocna suka (Prószyński)
„Genialna opowieść o duchach i głęboko poruszająca, nastrojowa refleksja na temat miejsca, pamięci i samej natury rzeczywistości, gdzie nic nie jest takie, jak się wydaje.”
Mona Awad, autorka powieści: „Króliczek”, „Wszystko dobrze”, „Rouge” (Poznańskie)
„Doskonała i znakomicie skomponowana. Laura van den Berg jest utalentowaną i odważną pisarką: napisała powieść ciężką,
mocną i piękną. Nie mogłem się od niej oderwać.”
Charles Yu, autor powieści „Ucieczka z Chinatown” (ArtRage)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 212
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
s. 24. Jewgienij Zamiatin, My, przełożył Adam Pomorski, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2020 [e-book].
Tytuł oryginału State of Paradise
Przekład Dobromiła Jankowska
Redakcja Ewa Pawłowska
Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek
Opracowanie okładki i projekt stron tytułowych Tomasz Majewski
Cover image Bridgeman image #BAL514 – Tiger in a Tropical Storm (Surprised!) 1891 (oil on canvas)
Rousseau, Henri J.F. (Le Douanier) (1844–1910)
Credit: National Gallery, London, UK/Bridgeman Images
STATE OF PARADISE
STATE OF PARADISE: A Novel by Laura van den Berg
Copyright © 2024 by Laura van den Berg
Originally published in the United States in 2024 by Farrar, Straus and Giroux, New York.
Published by arrangement with Farrar, Straus and Giroux, New York.
All rights reserved.
Copyright © for the Polish translation by Dobromiła Jankowska, 2025
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2025
Zdjęcie autorki na okładce Copyright © Peter Yoon
Skład i łamanie Dariusz Ziach
ISBN 978-83-974063-9-1 (EPUB); 978-83-974063-9-1 (MOBI)
Wydawnictwo Pauza
Warszawa 2025
Wydanie pierwsze
Wydawnictwo Pauza
ul. Meksykańska 8 m. 151
03-948 Warszawa
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Sztuka to miejsce,
w którym przetrwa to, co przetrwaliśmy.
Kaveh Akbar, The Palace
15 maja – 1 lipca
Na Florydzie mój mąż biega. Szesnaście kilometrów dziennie, sto dwanaście kilometrów tygodniowo – zdumiewające dla mnie osiągnięcie sportowe. Zaczął biegać po tym, jak utknął w procesie pisania książki – opowieści o pielgrzymkach w średniowiecznej Europie. W tamtej epoce nikogo nie dziwiło, że pielgrzymi muszą przejść setki kilometrów: czterysta z Bolonii do rzymskich katakumb, osiemset z Mannheim do sanktuarium maryjnego w Walsingham. Mąż jest z zawodu historykiem i fascynują go podróże. Chciałby zrozumieć, co się stało z pielgrzymkami w naszym zepsutym współczesnym świecie. Na razie jednak podczas codziennych przebieżek zaczął dostrzegać różne niepokojące rzeczy. Na przykład coraz więcej padlinożernych ptaków nad jeziorem. Kobaltowe kruki krążące nad głową, krwawe plamy na chodniku czekające, aż zmyje je popołudniowy deszcz. Mąż wraca tak mokry od potu, jakby pływał, nie biegał. Wraca przepełniony opowieścią. A kiedy historię przekazuje się drugiemu człowiekowi, dostaje ona własne życie, rozchodzi się niczym choroba zakaźna. Im więcej razy się ją opowiada, tym potężniejsza się staje. Tego ranka mąż widział, jak pewien mężczyzna – który regularnie jeździ po okolicy na rowerze, a obok niego drepcze biały pies z karmelowymi uszami – podjeżdża do zaparkowanej nad jeziorem półciężarówki. Niedaleko naszego domu w samochodach i kamperach sypiają bezdomni. Po wybuchu pandemii ich liczba zwiększyła się trzykrotnie, a w parku pojawiły się niebieskie namioty. Mąż widywał właściciela tego konkretnego pojazdu, mężczyznę z białą brodą, jak pije poranne piwo, siedząc na pace, i krzywo patrzy na świat. Dziś rowerzysta oparł jedną stopę na ziemi, spojrzał w lewo, następnie w prawo. Z kieszeni spodni wyjął nóż i wbił ostrze w tylną oponę samochodu. Właściciel spał wtedy w środku (mąż widział go opartego bezwładnie o szybę: kłąb białych włosów, rękaw spranej dżinsowej kurtki) i ani drgnął. Pies siedział nieruchomo, opona syknęła i się zapadła. Kiedy rowerzysta wyjmował ostrze, podniósł wzrok na truchtającego w miejscu mojego męża. Złożył sprawnie nóż, jak kowboj w starym westernie, wsadził go z powrotem do kieszeni spodni i odjechał. Teraz mąż uważa, że zawarł z rowerzystą coś w rodzaju paktu milczenia. Wieczorem podczas spaceru z naszym psem mijamy tamtego faceta i jego białego psa odpoczywających na zacienionych schodach kościoła z niebieskiej cegły. Myślę o tym, że gdzieś przy ciele tego człowieka jest ukryty nóż, wystarczająco ostry, by przeciąć oponę. Ciekawe, co zrobił właściciel półciężarówki, żeby sobie na to zasłużyć. Może nic. Wszyscy sprawiają wrażenie bardziej zdesperowanych niż kiedykolwiek wcześniej. Ciekawe, gdzie sypiają rowerzysta i jego pies. Na kościelnych schodach? W parku? Jesteśmy na Florydzie, w mieście mojego dzieciństwa, od początku roku mieszkamy w domu mojej matki. Teraz stoimy na progu piekielnie upalnego lata. Podczas pandemii zachorowałam, ale po tygodniu nędznej wegetacji w łóżku, gdzie miotałam się z wysoką gorączką i pociłam się jak mysz, w końcu szczęśliwie wyzdrowiałam. Od tamtej pory jednak miewam najdziwniejsze sny. Czy to możliwe, że maligna rozpala ciało tak bardzo, że cząsteczki zmieniają ułożenie? Czy naszemu życiu włączono pauzę, czy raczej to ta pauza stała się naszym życiem? Biały pies szczeka. Nasz odszczekuje. Dwa razy, dla równego rachunku. Ciekawe, co do siebie mówią w swoim zwierzęcym języku. Wszyscy ludzie machają.
Na Florydzie jestem pisarką, chociaż nie taką prawdziwą, tylko widmową: ghostwriterką dla słynnego autora thrillerów. Kiedy dostałam to zlecenie, najpierw przez miesiąc czytałam książki tego słynnego autora, by lepiej zrozumieć zadanie, które miałam wykonać. Rozdziały zawsze były krótkie, zdania nigdy nie miały zbyt wielu słów. W opisach niemal każdej książki pojawiało się określenie: „Nic nie jest tym, czym się wydaje”. Zawsze, kiedy utknę w jakimś miejscu, piszę po prostu „nic nie jest tym, czym się wydaje”, i lecę dalej. W mojej pracy to zdanie jest jak pikantny dressing albo sos ranczerski – można dodać je praktycznie do wszystkiego. Ghostwriting to w dużej mierze zawód nieregulowany. Jesteśmy siłą sprawczą stojącą za wieloma wspomnieniami celebrytów i hitowymi seriami kryminałów. Niektórzy ghostwriterzy uważają się za „współtwórców”. Lobbują o nazwisko na okładce. Wywiady, media. Inni wolą pozostawać niewidzialni. To właśnie akt znikania przede wszystkim wabi ich do tej roboty. Jeszcze inni – na przykład ja – są opłacani na tyle dobrze, by pisać swoje rozdziały i trzymać buzię na kłódkę. Przypominamy personel wiejskiej posiadłości: dom ma działać, a my stapiamy się z otoczeniem. Nie tak zamierzałam spędzać życie – pisząc dla kogoś – ale świat stał się bardzo niepewny, a ja nie mogę uwolnić się od pracy widma. Jestem tylko elementem dużej floty i tak naprawdę nigdy nawet nie korespondowałam z tym słynnym autorem. Często wyobrażam sobie, jak przechadza się po swoim zamku w jakimś małym zimnym kraju – Szwajcarii czy Austrii – i ubrany w jedwabny szlafrok przeszywa powietrze srebrnym nożykiem do listów, obmyślając nowe fabuły – choć wiem, że tak naprawdę mieszka w posiadłości w Palm Beach. Od jego zespołu asystentów otrzymuję szablony kolejnych scen, a moim zadaniem jest uzupełnić szczegóły. To jak wypełnianie obrazków konkretnymi kolorami. W tej chwili pomagam pisać książkę o emerytowanym gliniarzu – samotnym i bliskim alkoholizmu (te cechy mają uczynić go „skomplikowanym”, ale także „godnym współczucia”), którego wciąga półświatek Miami po tym, jak facet znajduje na plaży wartą miliony dolarów kokainę. Kiedy kończę rozdział, wysyłam go do asystentów, którzy wycinają wszystkie „moje” ślady, o ile próbowałam jakieś przemycić. Jeśli oddaję rozdziały zbyt dobrze napisane – za bardzo opisowe, delikatne, zbyt precyzyjne – asystenci się irytują i każą mi usunąć ozdobniki. Chcą, by język robił coś odwrotnego do tego, co język robić powinien, czyli zostawiać ślad. Chcą, by dało się go łatwo zapomnieć: ma być znajomy, lekkostrawny. Wejść w czytelnika i niepostrzeżenie zniknąć.
Moja matka mieszka na północny wschód od Orlando, w niewielkim mieście otoczonym gęstą siecią rzek i jezior. Obok mieszka moja siostra – choć zawsze kiepsko się dogadywały. Oskarżają się nawzajem o bycie humorzastymi egoistkami, w dodatku nierozsądnymi. Teraz, jeśli chcą się pokłócić, wystarczy, że nawrzeszczą na siebie przez otwarte okno albo płot z tyłu. Nie muszą nawet opuszczać swojej działki ani podnosić słuchawki telefonu. Ponieważ obecnie mieszkamy z mężem u matki, siostra często zakłada, że stanęliśmy po tamtej stronie. „Jakbym znalazł się w wariatkowie” – powiedział mój mąż, kiedy tu przyjechaliśmy, ale szybko się opamiętał, bo tylko jedno z nas wie naprawdę, jak to jest mieszkać w wariatkowie, i tak się składa, że to ja. W naszym miasteczku numery ulic rosną, gdy jedziesz na południe, i maleją, gdy jedziesz na północ. Jesteśmy wciśnięci między Orlando i Daytona Beach, otoczeni lasami namorzynowymi, bagnami, mokradłami i cypryśnikami. Dzikie pustkowie. W latach trzydziestych w tych okolicach kręcono filmy o Tarzanie. Sklep z używanymi rzeczami w mieście sprzedaje repliki starych plakatów filmowych. Na jednym z nich Tarzan trzyma nóż bowie. Sklep znajduje się obok redakcji lokalnej gazety. Podczas pandemii na parkingu zamieszkała tam w białym kamperze jakaś para. W tamtym czasie wyjeżdżaliśmy z domu tylko po zakupy spożywcze i przez szybę samochodu widywałam, jak siedzą wśród plam oleju na różowych plastikowych krzesełkach, palą papierosy albo drzemią z twarzami zakrytymi gazetą. Dziwnie spokojnie, choć wszędzie wokół dziesiątki tysięcy ludzi chorowały i umierały. W końcu kwarantanna dobiegła końca i nasz gubernator, zaskakująco podobny do człowieka z Cro-Magnon, tylko w garniturze, oznajmił, że stan zagrożenia minął i wszystko wraca do normalności. Wkrótce po tym oświadczeniu gubernatora biały kamper zniknął. Zawsze kiedy mijam parking lokalnej gazety, zastanawiam się, gdzie podziali się tamci ludzie.
Lokalna gazeta prowadzi kolumnę z poradami Zapytaj Avę. W starożytności pielgrzymi wędrowali do świątyni Apollina, by w najważniejszych sprawach poradzić się delfickiej wyroczni, choć wiedziano, że udziela enigmatycznych odpowiedzi. Ciekawe, czy Ava uważa się za współczesną wyrocznię. W dzisiejszym numerze czytelniczka prosi o radę w sprawie przyjaciółki, którą zna od wielu lat. Podczas kwarantanny przyjaciółka zaczęła wysyłać jej późną nocą zdjęcia na telefon. I na każdym kolejnym coraz bardziej przypominała autorkę listu. Ostrzygła włosy i ufarbowała je na czarno. Zamówiła nowe ubrania i kosmetyki do makijażu. Wyskubała brwi w cienkie łuki. Po tym, jak gubernator ogłosił, że pandemię pokonano, kobiety wybrały się na lunch i autorka miała wrażenie, że siedzi naprzeciwko niemal identycznej wersji samej siebie. Koleżanka włożyła nawet taki sam T-shirt – miętowozielony z różowym ananasem z przodu. Jakby zamieszkała w mojej głowie. Autorka listu martwi się, że opisując tę sytuację, sama wyjdzie na osobę niezrównoważoną. I może to ona przeszła załamanie nerwowe. Tyle godzin spędzonych samotnie podczas kwarantanny: oglądanie wiadomości, scrollowanie katastroficznych newsów i używanie „oka umysłu” – narzędzia VR do medytacji, które stworzyła Electra, firma technologiczna z siedzibą w Miami. Tak czy inaczej, autorka zachowała na telefonie wszystkie zdjęcia z transformacji koleżanki. Pewnego wieczoru, kiedy oglądała telewizję, zobaczyła czyjąś twarz – a konkretnie twarz tej koleżanki, teraz bardzo przypominającą jej własną – przyklejoną do okna salonu niczym mały okrągły księżyc. Od tamtej pory zaczęła nosić z sobą scyzoryk. Szczerze zdziwił mnie sposób, w jaki Ava zajęła się sprawą. Wydała mi się ona bowiem dość poważna, jak dla gazetowej psycholożki. Ava twierdzi, że niektórzy ludzie przypominają kosmiczne próżnie i zawsze szukają kogoś, kogo mogliby wchłonąć. Doradza, by autorka listu zakończyła tę przyjaźń, a wtedy prawdopodobnie koleżanka przeniesie się na innego „żywiciela”. Mam ochotę zapytać Avę, czy oglądała może Sublokatorkę albo Fatalne zauroczenie. A jeśli zerwanie się nie uda? Życzę powodzenia! – kończy Ava.
Poszłam kiedyś na zajęcia samoobrony dla kobiet. Odbywały się w niewielkiej sali w pasażu handlowym. Brudne białe ściany. Spłuczka w toalecie, z której cały czas ciekła woda. Naszym głównym zadaniem była obrona przed mężczyzną z gumowym nożem. Podbiegał do nas od tyłu, przyciskał ostrze do gardła i mówił coś groźnego, na przykład: „Idziesz ze mną, suko!”. Potem instruktor uczył nas, jak można uciec. „Najpierw unieś ramiona do uszu. Złap napastnika za nadgarstki. Następnie szarpnij w dół jego ręce, a sama całym ciężarem rzuć się na ziemię. Ale nie siadaj! Musisz pozostać w pozycji stojącej, by uciekać”. W sytuacji prawdziwego ataku mało prawdopodobne, byśmy zapamiętały całą tę sekwencję. Ale i tak odważnie wykonywałyśmy krok po kroku, dopóki udawany napastnik – który, moim zdaniem, z nieco zbyt wielką przyjemnością powtarzał „Idziesz ze mną, suko!” – nie poddał się i nas nie puścił. Ostatnia kobieta, która próbowała uciec, nie wykonała instrukcji. Zamiast tego zacisnęła dłonie w pięści i zgięła ręce, jakby miała usiąść na krześle. Po czym wbiła łokcie w żebra udawanego napastnika. Ten upuścił nóż i zatoczył się do tyłu, jakby to jego dźgnięto. A kiedy nadeszła pora ucieczki, kobieta nie zrobiła smętnego kółeczka po sali, jak my wszystkie. Wybiegła prosto na parking i już nie wróciła. Stanęłyśmy przy oknie i obserwowałyśmy, jak jej sylwetka staje się coraz mniejsza i mniejsza, a długi brązowy kucyk powiewa z tyłu niczym ogon latawca. „Ona ma potwornie spiczaste łokcie – powiedział instruktor. – Łokcie jak noże. Musicie wiedzieć, że ten ruch nie zadziałałby w przypadku normalnego człowieka mającego zwyczajne łokcie”. Wiele nauczyłam się z tych zajęć, choć niczego od instruktora. Dowiedziałam się na przykład, że kiedy zaczniesz uciekać, czasami trudno jest przestać.
Letnia burza na Florydzie sprawia niekiedy, że masz wrażenie rozpoczynającego się końca świata. Takie burze trafiają się w niemal każde popołudnie, co oznacza, że regularnie nawiedza cię apokalipsa. Chmury nabierają barwy gęstego czarnego popiołu, jakby zmrok zapadł na kilka godzin przed czasem. Błyskawice prawie rozdzierają niebo. Grzmoty, od których na stole drży szkło. Niebieskie płachty deszczu. Okna przepuszczają krople, na podwórzu unosi się kurz. Grad sypie się przez zielone gałęzie drzew, rozbijając w pajęczyny przednie szyby samochodów, roztrzaskuje dachówki. Patrzymy, jak nasze odbicia topią się powykręcane w mokrych od deszczu szybach. Zła pogoda mija tak prędko, że wyglądam na zewnątrz i nie mam pewności, czy przyśniła mi się gwałtowna burza, czy jej gładkie niebieskie pokłosie – i dokładnie tak czułam się podczas pandemii, kiedy już wynurzyłam się z rozgorączkowanego tygodnia, niepewna, czy gładkie niebieskie pokłosie to prawdziwe życie, czy może prawdziwe życie przepadło na zawsze, a świat, do którego wchodzę, jest niczym więcej, jak tylko długim dziwnym snem.
Podczas jednej z takich popołudniowych burz nasze telefony zaczynają dzwonić od ostrzeżeń o tornadzie. „Dokąd się przenosimy?” – pyta mąż moją matkę, która w salonie czyta nieukończoną powieść Francisa Bacona Nowa Atlantyda. „Wszędzie, byle nie na dwór” – odpowiada. Matka zainteresowała się ostatnio literaturą utopijną (ponieważ Floryda zmierza akurat w odwrotnym kierunku), choć kiedy opisuje jeden z tych domniemanych rajów, zawsze wydają mi się one przerażające. Zbyt wiele pracy fizycznej i religijnego zapału. Ostatecznie matka i tak często wydaje się rozczarowana tymi utopiami – wciąż poszukuje swojej prawdy absolutnej. Za to mój mąż się denerwuje, że nie ma tu ani jednego pomieszczenia bez okien. W przeciwieństwie do domu, w którym się wychowałam, bo tam była przynajmniej piwnica. Betonowy dół wilgotny od wody, gdzie szczury wydrapywały w tynku gniazda. Na drewnianych schodach ojciec zawsze rozrzucał zieloną trutkę. Tamten dom był bardzo stary i od czasu do czasu musiałam zapuszczać się na dół, żeby wcisnąć wyskakujące bezpieczniki. Nigdy nie zabierałam latarki, bo za bardzo obawiałam się tego, co może pływać w piwnicznej wodzie. Szłam krok za krokiem, z wyciągniętymi rękami, chwytając cienie i z chrupotem miażdżąc pod butami trujące granulki. Zawsze miałam wrażenie, że wszystkie niepokoje tamtego domu ożywają w wodzie i w ścianach, wabiąc mnie do siebie. Dlatego piwnice na Florydzie budzą strach, nawet jeśli podczas tornada dają ci schronienie. Piszę do siostry esemesa z pytaniem, co, jej zdaniem, powinniśmy zrobić, ale odpowiada dopiero wtedy, gdy burza zdążyła się rozszaleć. Wybacz – odpisuje. – Medytowałam. Podczas pandemii siostra uzależniła się od „oka umysłu”: zakłada białe słuchawki i umyka w inne światy. W trakcie kwarantanny przedstawiciele handlowi Electry mieli specjalne pozwolenie, by jeździć po całym stanie i zostawiać na progach domów darmowe zestawy. Podobno dla dobra ludności, by pomóc mieszkańcom radzić sobie z izolacją, ale i tak było coś dziwnego w parkującej na środku ulicy czarnej furgonetce, z której wysypywał się tłumek zamaskowanych pracowników Electry, a każdy niósł białą piramidę słuchawek opakowanych w folię kurczliwą. Nie bierzcie prysznica – radzi mi siostra. – I nie zmywajcie naczyń. Ta konkretna burza to sztorm tropikalny, który może trwać długo. Matka zupełnie spokojnie czyta dalej Francisa Bacona, choć lampy zaczynają mrugać, a obrazy na ścianach drżą. Przez całą noc słuchamy z mężem płynącego strumieniami deszczu i grzmotów przyzywających trzaskającą jasność. Nasz pies stoi u stóp łóżka i powarkuje. Jakby ostrzegał przed jakąś tajemną siłą. Rankiem wyprowadzam go na mokry chodnik usiany zielonymi liśćmi. Przeskakujemy przez powalone gałęzie przypominające obcięte ręce olbrzymów. Na skrzyżowaniu jakiś biały samochód obala znak stopu. Ma zaparowane okna, ze środka słyszę krzyki. Drzwi od strony pasażera gwałtownie się otwierają, na ulicę wypada – albo zostaje wyrzucona – kobieta w dżinsowej spódnicy i czarnym topie na ramiączkach. Ruszam w jej kierunku, ciągnąc za sobą zziajanego psa. „Hej! – wołam. – Wszystko w porządku?!”. Kobieta odwraca się od samochodu i biegiem rusza w wąską uliczkę, właściwie ścieżkę oddzielającą dwa rzędy domów. Nie udaje mi się zobaczyć kierowcy, który ucieka z otwartymi, kołyszącymi się szaleńczo drzwiami. Kiedy dobiegam do ścieżki, kobiety już nie ma. „Uważaj, kiedy wychodzisz po burzy – ostrzega mnie matka, gdy wracamy do domu. – Co chwilę mówią, że kogoś poraził prąd z powalonej linii energetycznej”. W wiadomościach podają, że tornado zerwało dachy i powaliło płoty w okolicznych miastach. Oglądam trzęsące się nagranie mężczyzny patrzącego na swój zniszczony trawnik. Wszystkie szyby wybite, dach zniknął. Tam, gdzie wcześniej był salon, zamiast mebli leży rozwalona kupa śmieci. Próbuję odnaleźć konkretne przedmioty: abażur, pęknięty ekran telewizora. Ojciec mężczyzny siedzi na wózku inwalidzkim i pięścią wygraża niebiosom. Mokra czerwień policyjnych syren przywodzi mi na myśl jedynie zbliżające się niebezpieczeństwo, bynajmniej nie obietnicę pomocy, wbrew temu, co mówią moje ghostwriterskie książki. Brak dachówek i szyb w oknach, zbroi chroniącej przed żywiołami, pokazuje, czym naprawdę jest dom – ramą, zarysem, lekką sugestią kształtu. Biorę worek na śmieci, grabie i zbieram gałęzie przed domem matki. Po wielkiej burzy na powierzchnię wyłażą dziwne rzeczy. Zielony plastikowy flet. Niebieska zapalniczka. Metalowa tabliczka na psią obrożę, wyblakła, w kształcie kości, nieczytelna. Perłowy guzik. Gdzie dotąd skrywały się te przedmioty? Wyobrażam sobie system jaskiń biegnący pod trawnikiem, jamy w kształcie nerek wypełnione kolorowymi plastikowymi zabawkami. Dziś grabiami odkrywam jeszcze białą porcelanową klamkę-gałkę, przeciętą równo na pół jakby bardzo ostrym nożem.
„Miejsce poza czasem”. Podsłuchuję, jak mój mąż tymi słowami opisuje Florydę swojemu ojcu, z którym rozmawia przez telefon. Teść mieszka w wieżowcu w New Jersey i martwi się, że my utknęliśmy tutaj. W wiadomościach nieustannie mówi się o popandemicznej spirali przemocy na Florydzie. Podobno stan doświadcza ekologicznych i mentalnych następstw covidu. Mówi się o uzbrojonych bandach koczujących na bagnach. O aktach wandalizmu. O rozbojach na autostradzie. (Nasz gubernator z Cro-Magnon zaprzecza, że to wszystko się dzieje, choć media potwierdzają, że część tych bojówkarzy zbiera się w jego imieniu). Na razie mogę pisać dla kogoś książki, korzystać z promocji w spożywczym i zabierać siostrzenicę do aquaparku, ale nikt nie wie, jak długo przetrwa akurat ta wersja naszego świata. „Czasami trudno uwierzyć, że miejsce takie jak to naprawdę istnieje” – mówi mój mąż, gdy pędzimy samochodem lśniącą białą wapienną drogą przecinającą las palmowy albo ślizgaczem wokół napuchniętego jeziora. Floryda ma swoją przeszłość, jak wszystkie inne miejsca, ale obecnie nikt nie jest pewny, jaka będzie jej przyszłość.
Oto kilka faktów z czasu, kiedy ostatnio tu mieszkałam.
Dni, które wlekły się jak zanurzone w smole. Dwie próby, jedna testowa, druga prawdziwa. Jedna hospitalizacja, w Fort Lauderdale. Podczas pobytu w ośrodku widziałam i doświadczyłam rzeczy, o których nigdy nie rozmawiałam z drugim człowiekiem. Sama z sobą zawarłam pakt milczenia. To wszystko działo się niemal dwie dekady temu i od tamtej pory miałam już kilka innych żyć, ale poczucie zagubienia na pustkowiu – gdzie chodzisz i chodzisz, aż czujesz zmęczenie tak wielkie, że pragniesz tylko położyć się i zasnąć – zawsze jest gdzieś blisko.
Zanim wtedy wyjechałam z Florydy, spędzałam wiele godzin w całodobowej knajpie Denny’s z moją ówczesną najlepszą przyjaciółką – dziewczyną, którą poznałam na terapii grupowej. Jadłyśmy naleśniki i omawiałyśmy plany samounicestwienia niczym dwie złodziejki planujące napad stulecia. Potajemnie postanowiłam, że chcę żyć, a z jakiegoś powodu rozmowa z drugą osobą o śmierci oddalała jej prawdopodobieństwo. Zmieniała ją w historię, której nie mogłyśmy przestać opowiadać. A potem, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zostałam przyjęta na studia doktoranckie z literatury, i to aż w Bostonie. Miałam dwadzieścia dwa lata, nigdy dotąd nie mieszkałam poza Florydą. Nie powiedziałam tamtej przyjaciółce, ani w ogóle nikomu, że aplikowałam. Nie widziałam innego sposobu, jak tylko wymknąć się nocą niczym włamywacz, choć teraz, wiele lat później, Floryda i tak znalazła sposób, by wezwać mnie z powrotem. Ta najlepsza przyjaciółka czuła się zdradzona moim nagłym wyjazdem i zerwałyśmy kontakty. A ponieważ mnie udało się opuścić to dzikie pustkowie, założyłam, że i koleżanka znajdzie jakąś drogę wyjścia. Desperacja sprawia czasem, że człowiek robi się wyrachowany – zauważa wyjście, rusza biegiem w jego kierunku i nie ogląda się za siebie. Musi po prostu przekonać samego siebie, że druga osoba jest tuż za nim. Kilka lat temu od wspólnej znajomej dowiedziałam się, że tamta dziewczyna nie dała rady uciec. Tyle że kiedy pustkowie ją zabrało, nie była już dziewczyną, ale kobietą, mężatką, miała dzieci. Nie zapytałam, w jaki sposób to zrobiła. Czy użyła broni. Noża. Który był integralną częścią jej planu wtedy, za czasów naszej młodości. Zaczęłam się zastanawiać, czy człowiek w ogóle może to dzikie pustkowie dobrowolnie opuścić. To chyba bardziej miejsce, które żyje w środku nas. Krajobraz mający własną inteligencję i plan.
Wyjechałam z Florydy, by studiować literaturę, co, jak się okazało, nie daje takiej radości, jak zakładałam. Przede wszystkim nie potrafiłam zrozumieć kolegów, którzy potrafili zawiązywać zimowe szaliki. Za każdym razem, gdy ja próbowałam nosić szalik, miałam wrażenie, że ktoś mnie dusi. Przyszłego męża poznałam w sali wykładowej. On miał niedługo zostać doktorem historii i przypadkiem poszliśmy oboje na wykład poświęcony książce My Jewgienija Zamiatina, powieści o matematyku mieszkającym w futurystycznym mieście w całości zbudowanym ze szklanych wieżowców. Najlepszy przyjaciel głównego bohatera jest sponsorowanym przez państwo poetą, który recytuje swoje wiersze podczas publicznych egzekucji, a kochanka narratora szpieguje dla Urzędu Opieki. Matematyk jest głównym inżynierem budującym statek kosmiczny, który ma posłużyć do skolonizowania innych planet. Zaczyna pisać dziennik z nadzieją, że przemyci go na dokończony już statek. Że choćby jakaś mała jego część zdoła uciec. Powieść My powstała na początku lat dwudziestych ubiegłego stulecia, ale kiedy słuchałam wykładu, wcale nie czułam się, jakby opowiadano o czymś bardzo dawnym albo o czymś, co mogłoby zaistnieć w nieokreślonej przyszłości, zdawało mi się wręcz, że to rzeczywistość, której mogę doświadczyć od razu. Na dworze padało, okna sali wykładowej wyglądały jak przykryte białymi zasłonami. Mężczyzna, którego miałam kiedyś poślubić, siedział obok i nie miał na szyi szalika. Otworzył swój egzemplarz powieści i zauważyłam, że podkreślił bardzo grubo jeden fragment, a na marginesach narysował małe gwiazdki. „Co to jest?” – spytałam szeptem, dźgając go w ramię, a on przesunął do mnie książkę. Nóż – to najtrwalsza, najnieśmiertelniejsza, najgenialniejsza rzecz, jaką stworzył człowiek. Nóż – był gilotyną, nóż – to uniwersalna metoda rozwiązywania wszelkich węzłów, po ostrzu noża wiedzie ścieżka paradoksów – jedyna ścieżka godna nieustraszonego rozumu... Zapomniałam zabrać z sobą własny egzemplarz powieści, więc ten pozostał między nami. Po wykładzie poszliśmy do kawiarni, ślizgając się na ośnieżonych ulicach. Niedługo później połączyliśmy nasze mizerne meble w jednym wynajętym mieszkaniu i rozpoczęliśmy życie w domowym zadowoleniu, o którym wcześniej nie myślałam, że będzie mi dane. Ostatecznie nie zrobiłam tego doktoratu, choć latami harowałam na zajęciach. Doszłam do wniosku, że nie chcę spędzić życia na pisaniu o książkach, które już napisano, zamiast tego pragnęłam pisać historie, które jeszcze nie powstały. Promotor twierdził, że popełniam błąd. „Bez nas pisarz byłby nikim” – kręcił nosem. Mój mąż za to rzeczywiście został doktorem historii, a kiedy skończył studia, przenosiliśmy się z jednego miasta do drugiego w zależności od tego, gdzie akurat dostał pracę. Lubiłam to wędrowne życie, bo tak długo, jak pozostawałam w ruchu, zakładałam, że pustkowie mnie nie dopadnie. Kiedy dostałam pracę ghostwriterki, powtarzałam sobie, że i tak przybliży mnie ona do celu bardziej niż doktorat o twórczości Chaucera. Technicznie rzecz biorąc, uczestniczyłam w tworzeniu książek, które jeszcze nie istniały, nawet jeśli nie były to historie, które sama wymyśliłam albo które chciałabym kiedyś opowiedzieć.
[...]
Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku
na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –
do czytania i dobrej prozy zagranicznej.
Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,
która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.
Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki
z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.
Stan raju to osiemdziesiąta szósta książka
Wydawnictwa Pauza.
Wcześniej ukazały się:
2018
Legenda o samobójstwie – David Vann
Pierwszy bandzior – Miranda July
Nasz chłopak – Daniel Magariel
Historia przemocy – Édouard Louis
Tirza – Arnon Grunberg
2019
Pasujesz tu najlepiej – Miranda July
O zmierzchu – Therese Bohman
Piękna młoda żona – Tommy Wieringa
Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug
Floryda – Lauren Groff
Przyjaciel – Sigrid Nunez
Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall
Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh
Brud – David Vann
Koniec z Eddym – Édouard Louis
2020
Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz
Linia – Elise Karlsson
Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry
Ta druga – Therese Bohman
Dorośli – Marie Aubert
Turbulencje – David Szalay
Nikolski – Nicolas Dickner
Fauna Północy – Andrea Lundgren
Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård
Pełnia miłości – Sigrid Nunez
Przejście – Pajtim Statovci
Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros
Dziennik upadku – Michel Laub
2021
Halibut na Księżycu – David Vann
Zabierz mnie do domu – Marie Aubert
Utonęła – Therese Bohman
Koniec dnia – Bill Clegg
Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez
Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh
Ostatnie stadium – Nina Lykke
Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell
Wyznanie – Domenico Starnone
Za otrzymane łaski – Valeria Parrella
Trzymam wilka za uszy – Laura van den Berg
Kto zabił mojego ojca – Édouard Louis
Archiwum zagubionych dzieci – Valeria Luiselli
2022
Komodo – David Vann
Londyn – David Szalay
Wyspa kobiet – Lauren Groff
Wizyta – Katharina Volckmer
Ostatni wywiad – Eshkol Nevo
Strega – Johanne Lykke Holm
Intymności – Lucy Caldwell
Coś nie tak. Kobiecość i wstręt – Eimear McBride
Pomniejsi wędrowcy – Eimear McBride
Dla Rouenny – Sigrid Nunez
Zmagania i metamorfozy kobiety – Édouard Louis
2023
Odmawiam myślenia – Lotta Elstad
Elmet – Fiona Mozley
Mleko krew żar – Dantiel W. Moniz
Urugwajka – Pedro Mairal
Andromeda – Therese Bohman
2023
Czy muszę odchodzić? – Yiyun Li
Wcale nie jestem taka – Marie Aubert
Fatum i furia – Lauren Groff
Nędza – Andrzej Tichý
Długa odpowiedź – Anna Hogeland
W lasach ludzkiego serca – Antje Rávik Strubel
Zmiana – Édouard Louis
Dostatek – Jakob Guanzon
Lapvona – Ottessa Moshfegh
Ptaki – Samanta Schweblin
2024
Słabsi – Sigrid Nunez
Eileen – Ottessa Moshfegh
Ostatni dzień na Ziemi – David Vann
Szczegóły – Ia Genberg
Fuga – Lauren Groff
Miałam tak wiele – Trude Marstein
Soho – Fiona Mozley
Zaproszona – Emma Cline
System – Amanda Svensson
Niewidzialni – Pajtim Statovci
Psychiatrzy i masażyści – Arnon Grunberg
Na czworakach – Miranda July
Dzikie bezkresy – Lauren Groff
Lot – Lynn Steger Strong
2025
Śmierć w jej dłoniach – Ottessa Moshfegh
Metry na sekundę – Stine Pilgaard
Gdzie indziej – Yan Ge
Nie jesteśmy tu dla przyjemności – Nina Lykke