Trzymam wilka za uszy - Laura van den Berg - ebook

Trzymam wilka za uszy ebook

Laura van den Berg

3,8

Opis

Trzymam wilka za uszy wciąga czytelników w świat oryginalnych i przewrotnych historii o kobietach, które znalazły się w trudnych sytuacjach życiowych. Mistrzowskie i hipnotyzujące opowieści bezlitośnie obnażają współczesny świat z jego mizoginią, uprzedzeniami i wszechobecną przemocą. Dziwne i czasem straszne historie, choć niepozbawione charakterystycznego dla autorki humoru, współgrają z lękami przenikającymi każdy aspekt naszego życia.

Powolne odchodzenie rodzica, niełatwa podróż na Islandię z siostrą, która później zostaje postrzelona przez szaleńca, zaginięcie i spotkanie po latach, nienawiść wobec kobiet – to okoliczności, w których bohaterki opowiadań Laury van den Berg zostają skonfrontowane z własnym życiem, smutkiem i utratą. Trudno im się pogodzić z własną nietrwałością, ale czytelnikowi nie przeszkadza to w zaakceptowaniu przemijania i w znalezieniu sensu w chaosie. Każde z jedenastu opowiadań zawartych w tym zbiorze niesie ze sobą tak wielki ładunek emocjonalny i fabularny, że mogłoby być mikropowieścią. To zacierające granice między rzeczywistością a fantazją, pełne niuansów i niepokojące opowieści o byciu kobietą tu i teraz i o mrocznych realiach współczesnego życia.

 

„Kolejny brawurowy popis jednej z mistrzyń fabuły. Każda fascynująca narracja odkrywa istotę ludzkiego doświadczenia w zupełnie niezwykły sposób. Zachwycające niczym bajki, tajemnicze jak sny, te doskonale skomponowane opowiadania wyróżniają się intensywnością i oryginalnością”.

– Sigrid Nunez, autorka powieści Przyjaciel i Pełnia miłości oraz biograficznej opowieści Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag

„To opowieści o błąkaniu się po świecie, o byciu niewidzialnym i odchodzeniu w cień. Laura van den Berg wyraża słowami przerażenie człowieka czującego, że znika, gdy katastrofa – osobista czy historyczna – zmienia ludzi w widma na zawsze uwięzione w cierpieniu. Są to również bardzo piękne, czasami surrealistyczne, a nawet zabawne historie o utracie, żałobie, smutku oraz życiu, które próbujemy zostawić za sobą. Ten zbiór jeszcze długo będzie mnie prześladował”.

– Mariana Enríquez, autorka opowiadań To, co utraciłyśmy w ogniu i powieści Nasza część nocy

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 206

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (26 ocen)
6
12
6
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
slate222

Dobrze spędzony czas

super
00

Popularność




Tytuł oryginału I Hold a Wolf by the Ears

Przekład Dobromiła Jankowska

Redakcja Ewa Pawłowska

Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek

Projekt okładki Na Kim

Projekt stron tytułowych Tomasz Majewski

I HOLD A WOLF BY THE EARS

I HOLD A WOLF BY THE EARS: Stories by Laura van den Berg

Copyright © 2020 by Laura van den Berg

Published by arrangement with Farrar, Straus and Giroux, New York.

All rights reserved.

Copyright © for the Polish translation by Dobromiła Jankowska, 2021

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2021

Zdjęcie autorki na okładce Copyright © Peter Yoon

Skład i łamanie Dariusz Ziach

ISBN 978-83-961899-3-6 (EPUB); 978-83-961899-3-6 (MOBI)

Wydawnictwo Pauza

Warszawa 2021

Wydanie pierwsze

Wydawnictwo Pauza

ul. Meksykańska 8 m. 151,

03-948 Warszawa

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Emily i Katherine,

        dwóm najsilniejszym kobietom, jakie znam

Tacie

        Tęsknimy za Tobą

Ostatnia noc

Opowiem wam o tej nocy, kiedy potrącił mnie pociąg i umarłam.

Tyle że to nigdy się nie wydarzyło.

Było to wiele lat temu.

Od bardzo dawna nie myślałam o tamtej nocy, mojej ostatniej, a potem pewnego dnia obudziłam się i nie mogłam myśleć o niczym innym.

Pozwólcie, że wyjaśnię. Przez lata wiodłam pełne zgiełku życie. Mieszkam w mieście niekończących się projektów budowlanych, w lokalu nad barem. Podczas konsultacji na uczelni spotykam się z kolejnymi studentami, pozwalam, by ich słowa zastępowały moje myśli. Jestem wolontariuszką w ośrodku interwencji kryzysowej dla kobiet w mojej dzielnicy. Słucham, jak podopieczne opowiadają, co im się przydarzyło. Ostatnio jednak do mojej egzystencji zakradła się cisza. Najpierw, bez żadnego uprzedzenia, ledwo dzień po Święcie Dziękczynienia zamknięto bar na dole i cały budynek pogrążył się w bezgłosie.

To przez zamknięty bar powróciła moja ostatnia noc.

Miałam siedemnaście lat, od dziesięciu miesięcy przebywałam w ośrodku, przechodziłam terapię po kolejnych próbach samobójczych. Rodzice zastawili dom, żebym mogła się leczyć, ale dopiero w ostatnich dwóch miesiącach zgodziłam się z nimi rozmawiać przez telefon, choć zrobiłam to głównie z nudów. Tak wielką odczuwałam złość, że chcieli, bym żyła.

Ośrodek znajdował się w prowincjonalnej części środkowej Florydy i trzymali mnie tam zbyt długo. Wiem, bo kiedy w końcu wyszłam, zdążyłam zapomnieć, jak goli się nogi. Zdążyłam zapomnieć o istnieniu płynu do płukania ust (alkohol) i nici dentystycznej (wieszanie). Zapomniałam, jak brzmi ocean. Zapomniałam, co to takiego telewizja i Internet. Zapomniałam o tamtym świecie.

Inne pacjentki zaczęły mówić do mnie tak, jak mówi się do kogoś wyruszającego w niebezpieczną i tajemniczą misję. Drżąca ręka na moim ramieniu, a później słowa: „Powodzenia”, „Trzymaj się” i „Mam nadzieję, że już się nie zobaczymy”.

Ostatniej nocy nie mogłam spać. Byłam przerażona. To miejsce trzymało mnie przy życiu przez dziesięć miesięcy, ale lada moment miałam zostać sama. Moje dwie współlokatorki także nie mogły spać. Stałyśmy się tymczasem tak jakby przyjaciółkami.

– To twoja ostatnia noc – mówiły. – Powinnyśmy coś zrobić.

O północy, przynajmniej wydaje mi się, że to była północ, znalazłyśmy pielęgniarza, który zawsze, nawet w pomieszczeniach, nosił czapkę baseballową. Miał uśmiech za milion dolarów. Poprosiłyśmy, żeby nas wypuścił.

– To jej ostatnia noc – prosiły moje współlokatorki, starając się wyglądać na niewiniątka.

Ośrodek dla kobiet specjalizował się w leczeniu problemów psychicznych, a my byłyśmy jednymi z najmłodszych pacjentek, przez co czułyśmy się trochę lepsze od innych. Miałyśmy przed sobą całe życie –  m o ż e. Jeśli tak postanowimy. Co za poczucie władzy!

– Chcemy tylko pójść na spacer – dodałam. – Wzdłuż drogi i z powrotem.

Kiedy zadawałam mu pytanie, czekałam na jedną z dwóch możliwych reakcji: stanowcze „nie” albo propozycję wymiany, dlatego że pielęgniarz zawsze wyglądał mi na właśnie takiego typa. Czekając, aż odpowie, kalkulowałam, co mogłabym zaoferować.

Na przykład zwalić mu konia. Mogłabym to zrobić przez sen.

Bo pragnęłyśmy tego ciepłego nocnego powietrza.

Bo czułam, że to byłby mój obowiązek, skoro to ostatnia noc.

– Na razie, mała – powiedział pielęgniarz. – Wracaj szybko.

– Co? – Nie słyszałam nigdy, by mówił do kogoś „mała”.

– Ostatnie słowa Humphreya Bogarta – odparł. – Z pięćdziesiątego siódmego roku. Nie zapominajcie: Humphrey Bogart był młodocianym przestępcą, który później dokonał wielkich rzeczy.

A potem nas puścił! Wciąż nie mogę uwierzyć. Gdyby ktokolwiek z moich studentów napisał o tym w opowiadaniu, od razu uznałabym to za bzdurę. Po co pielęgniarz miałby ryzykować posadę? Dlaczego był jedynym pielęgniarzem na nocnej zmianie? Przesłuchałabym tego hipotetycznego studenta, cały czas myśląc: Nie masz pieprzonego pojęcia, o czym mówisz – ale bardzo bym się myliła, bo naprawdę tak właśnie się stało, naprawdę nas wtedy puścił. I w tym tkwi problem przekładania doświadczenia na prozę, bo niektóre prawdy czytają się jak kłamstwa.

Może myślał, że mam zbyt wiele do stracenia, skoro to moja ostatnia noc.

Może wiedział, że i tak znajdujemy się pośrodku niczego i nie mamy dokąd uciec.

Może wiedział, że każdego ranka połykałam tabletki, gapiłam się w biały sufit i myślałam: Wygraliście. Bo wtedy właśnie cię puszczają – nie kiedy wydobrzejesz, ale kiedy odpuszczasz walkę.

Ciekawe, czy ten pielęgniarz wciąż pracuje jako pielęgniarz.

Ciekawe, czy jeszcze żyje.

Nie pamiętam jego imienia ani twarzy, tylko daszek czapki baseballowej osłaniający oczy i ten uśmiech za milion dolarów.

Jeśli chodzi o tamto miejsce, pamiętam każdy szczegół. Nawet dziś, w cichym oszołomieniu wieku średniego, mogłabym narysować je z pamięci. Stawiali tam na „domowy” wygląd, co oznaczało na przykład wieszanie w każdym oknie zakrywających kraty kwiecistych zasłon z półokrągłymi krawędziami. Zasłony były tanie, więc w słoneczny dzień i tak widziałyśmy przez tkaninę solidne jak drzewa pręty.

Wyślizgnęłyśmy się we trzy tylnymi drzwiami i ruszyłyśmy bitą drogą w kierunku torów kolejowych – i tu zaczyna się część, której się wstydzę najbardziej. Od dziesięciu miesięcy mieszkałyśmy razem, ja i te dwie dziewczyny. Wspólnie jadłyśmy posiłki. Siadałyśmy razem podczas oglądania filmów. Wyspa dziewcząt. Czesałyśmy sobie nawzajem włosy. Podszczypywałyśmy jedna drugą. Dotykałyśmy nawzajem swoich ust. Brzuchów. Mokrego wnętrza policzków. Wypłakiwałyśmy nawzajem swoje sekrety i podsłuchiwałyśmy koszmary. Spiskowałyśmy, jak wyrzucić albo podmienić leki, kiedy jeszcze nam się chciało (przyjechałam tam uzależniona od leków na receptę i pożądałam klonopinu jednej ze współlokatorek).

Ale...

Nie podam wam ich imion. Nie pamiętam ich. Ich twarze to dwie czarne dziury, pusta przestrzeń. Lepiej pamiętam tego głupiego pielęgniarza, choćby jego czapkę baseballową, która wyglądała jak przyklejona do głowy. Kto mógłby zapomnieć?

Z okazji świąt ośrodek kryzysowy dla kobiet zaprosił terapeutkę, która w ramach prezentu zgodziła się na darmowe sesje dla wolontariuszek. W poniedziałkowe i piątkowe popołudnia terapeutka siedzi w pracowni sztuki na piętrze. Inne wolontariuszki do niej nie chodzą, więc chodzę ja, i kiedy bezpłatna terapeutka mówi, że – jej zdaniem – jestem wytrzymała, że robię, co trzeba, próbuję nie traktować tego jak oskarżenia.

Okazało się, że byłam zbyt ambitna, by trwale uzależnić się od leków. Miałam plany i picie wydawało się z tymi planami bardziej kompatybilne, ale właśnie dlatego w ogóle ruszam po tych skrzypiących schodach do pracowni w jeden ze zbyt wielu dni na kacu. Opowiadam terapeutce, że potrzebuję jakiegoś sposobu, by funkcjonować na trzeźwo, a ona proponuje pływanie. Pięć poranków dziennie: budzę się przed świtem i idę na kryty basen. Pływam, aż nie mogę już ruszyć rękami, aż słabnę tak bardzo, że mogłabym utonąć. Kiedy terapeutka pyta, czy czuję się lepiej dzięki pływaniu, odpowiadam, że czuję się wymazana. Wychodząc z basenu, ledwie pamiętam, jaki mamy dzień i czy już jadłam śniadanie. Wszystko śmierdzi mi chlorem.

– Pomaga – twierdzę, siedząc w pracowni.

A tak wyglądała terapia na Florydzie lata temu: raz w miesiącu z Sarasoty przyjeżdżała tamtejsza hipnoterapeutka, by pomóc nam wydobyć ukryte i traumatyczne wspomnienia. Nosiła na sobie zbyt wiele biżuterii z jadeitu. Większość pozostałych pacjentek w istocie miała traumatyczne wspomnienia, najczęściej już odkryte, historie, przez które ludzie w tamtym świecie cmokali, szepcząc: „Wyobrażasz sobie?”. Ale hipnoterapeutka uparła się, by grzebać głębiej.

Ja jednak nic dla niej nie miałam.

Hipnoterapeutka się uparła.

Kiedy się spotkałyśmy po raz pierwszy, ujęła moje dłonie – czułam zimno jej srebrnych pierścionków na skórze – i powiedziała, że całym sercem wierzy, że przydarzyło mi się coś niewyobrażalnie potwornego i moja pamięć ukryła to okropieństwo, aby ocalić mi życie, a ta nieprzepracowana trauma jest źródłem wszystkich moich problemów.

Kiedy to powiedziała, odmówiłam poddania się hipnozie. Moje oddanie prawdzie nie sięgało aż tak głęboko. Uważałam ponadto, że wyglądała jak oszustka przygnieciona toną jadeitu.

Jej comiesięczne wizyty w ośrodku to zawsze był trudny czas. Pewna kobieta, mająca za sobą najgorszą historię, przez kilka dni później nie chciała jeść i milczała. Próbowałam wytłumaczyć innym, że odmówiłam hipnozy, bo choć to miejsce mogło pomóc nam w osiągnięciu wielkich rzeczy, to nad naszymi nieświadomymi umysłami nie powinno przejmować kontroli – jednak wszystkie pozostałe pacjentki chciały dać się zahipnotyzować i pozwalały tej kobiecie grzebać sobie w pamięci, cóż więc mogłam na to poradzić.

Większość z nas przysłali tu bliscy i nienawidziłyśmy ich za to szczerze, ale kobieta z najgorszą historią przyjechała z własnej woli, wydała swoje oszczędności, zastawiła dom. Miała za sobą najgorszą historię, a mimo to bardzo chciała żyć.

Kiedy opowiadam bezpłatnej terapeutce o hipnozie, jest wstrząśnięta.

– Amatorzy – mówi.

Dodaję, że hipnoterapeutka mogła być właśnie amatorką i oszustką, mimo to jej słowa od tamtej pory wciąż mnie dręczą.

Po sesjach w pracowni sztuki chodzę po okolicach, w których nie mieszkam, i robię zdjęcia jak jakaś turystka. Dziwny cień w parku. Doniczki pod oknami pełne lodu i ziemi, bez kwiatów. Wracam do domu, czekam na pociąg i uważając, by utrzymywać bezpieczną odległość od torów, przyciskam się plecami do wykafelkowanej ściany peronu.

– Zwracaj uwagę na szczegóły, zapisuj je. Ćwicz oko. To właśnie – mówię studentom – robi pisarz.

Jeśli chodzi o tamte dziewczyny, jedyne szczegóły, jakie uratowałam, to kilka faktów z ich historii.

Jedna już dwa razy wcześniej lądowała w szpitalach. Wszystkie terapie, próby ocalenia jej życia, doprowadziły rodziców i narzeczonego do bankructwa, rodzinę narzeczonego też, prawie. Pierwszego wieczoru powiedziała:

– Próbuję im wytłumaczyć, że największą dobrocią z ich strony byłoby pozwolić mi umrzeć.

Drugą gwałcił starszy brat. Trwało to latami.

Ten brat jako jedyny do niej pisał. Krótkie, odręczne listy, głównie o pogodzie.

Mam nadzieję, że one również o mnie zapomniały. Mam nadzieję, że pamiętają tylko jakiś pojedynczy, upokarzający, odczłowieczający szczegół. Tak byłoby sprawiedliwie. Zakładając, że jeszcze żyją.

Tamtej ostatniej nocy nad drogą unosił się kurz, przez który powietrze wydawało się zamglone.

Teraz opowiem historię.

Tory kolejowe biegły na wzniesieniu. Wspięłyśmy się po zakrzaczonej górce i balansowałyśmy na stalowych krawędziach, oszołomione nagłą wolnością. Między chudymi drzewami ledwie było widać światła ośrodka – tamten świat, który stał się  t y m  światem, był taki odległy. Nie rozmawiałyśmy o tym, że jutro już mnie nie będzie, że przed śniadaniem zniknę.

– Co zrobisz najpierw? – zapytał mnie dyrektor ośrodka po południu, w trakcie ostatniej sesji.

Był nieco po pięćdziesiątce, przychodził do pracy w japonkach. Na opalonej szyi nosił okulary przeciwsłoneczne wiszące na łańcuszku. Rozwiedziony, ale na palcu pozostał jaśniejszy ślad po obrączce. W niedziele prowadził busa, którym jechaliśmy do najbliższego miasta na nadzorowany lunch w Olive Garden. Podczas niego my – dorosłe albo prawie dorosłe kobiety – robiłyśmy obsceniczne gesty, używając paluszków chlebowych, a on, dyrektor ośrodka, nie mógł nas powstrzymać.

Nocne powietrze było nieruchome i ciężkie. To sprawiło, że pomyślałam o krwi.

– Wiele osób popełnia samobójstwo, rzucając się pod pociąg – powiedziała dziewczyna, która już dwukrotnie wylądowała w szpitalu. – Tysiące ludzi w samej tylko Ameryce Północnej.

Wiele lat później przeczytałam powieść, w której siostra bohatera zabija się na torach, i po lekturze długo płakałam. Próbowałam rozmawiać o tej książce z kimś znajomym i byłam tak przytłoczona, że ta osoba odniosła wrażenie, że to ktoś mi bliski popełnił samobójstwo, a ja tak długo nie mogłam przestać płakać, by sprostować.

Jeszcze później, w ośrodku interwencji kryzysowej, poszłam na warsztaty o tym, jak rozmawiać z ludźmi mającymi myśli samobójcze, przeznaczone dla wolontariuszy dyżurujących w telefonie zaufania. Prowadząca omawiała konieczność dopasowania języka: zamiast mówić „popełnić samobójstwo”, lepiej użyć określenia „umrzeć śmiercią samobójczą”, bo „popełnić” implikuje działanie z premedytacją, a przecież można założyć, że osoba, której życie kończy się w ten sposób, jest zbyt zdenerwowana, by cokolwiek zamierzać.

Rzecz w tym, że na telefon zaufania dzwonią głównie ludzie mający takie problemy, w których rozwiązaniu nikt nie może im pomóc.

Wszyscy pozostali dzwonią w sprawie miejsca parkingowego.

Chcą przyjść na darmowy posiłek albo skorzystać z komputera, a wiedzą, że w tej okolicy nie da się zaparkować. Albo chcą przekazać stare ubrania czy książki.

Prowadząca zaproponowała wtedy, byśmy skupili się na przyszłościowych, otwartych pytaniach. „Jaką małą rzecz mogłabyś dzisiaj zrobić, by twoje życie było lepsze?” – zapytałam (korzystając z listy podpowiedzi z warsztatów) kobietę, która pewnego popołudnia zadzwoniła na infolinię. „Gdybym znała odpowiedź na to pytanie, naprawdę myśli pani, że dzwoniłabym na ten durny telefon?” – odpowiedziała.

Szkoda, że prowadząca warsztaty nie poznała mojej współlokatorki, która tak wiele wiedziała o rzucaniu się pod pociąg. Teraz przypomina mi się ta dziewczyna – bardzo wysoka, z ciemnymi długimi i prostymi jak zasłona włosami. Pamiętam, z jaką czułością opowiadała o wszystkich swoich próbach, jak zawodowy przestępca wspominający dawne i przyszłe skoki: co w ostatniej chwili poszło nie tak, co następnym razem zrobi inaczej – jeden porządny numer, i koniec.

Nigdy nie poznałam tak konkretnej osoby.

Pamiętam, że zrobiła na mnie wrażenie, bo miała narzeczonego. Raz w tygodniu wysyłał jej pocztówkę i dzwonił w każdą niedzielę.

Żadna z nas nie wiedziała, czy tory kolejowe są używane. Zakładałyśmy, że to stara linia, bo nigdy nie słyszałyśmy gwizdu przejeżdżającego pociągu. Zauważyłam, że byłoby to absurdalne ryzyko: czynna linia kolejowa tuż obok ośrodka dla psychicznie niezrównoważonych kobiet.

Druga współlokatorka, ta od brata zboczeńca, miała rude włosy i przezroczyste rzęsy.

To ona powiedziała:

– Słyszę nadjeżdżający pociąg.

– Weź się, kurwa, zamknij – odparła ta wysoka. – Nic nie słyszysz.

Ciągle mówiła ludziom, żeby „się, kurwa, zamknęli”. Taka czułostka.

– Słyszę – powtórzyła ruda.

Zdawało mi się, że ziemia drży pod stopami.

– Samobójcy, którzy chcą się zabić w ten sposób, wyglądają, jakby się modlili – mówiła ta wysoka. – Bo klęczą i kładą głowę na torach.

– Co chciałabyś zrobić ostatniej nocy? – zwróciła się do mnie ruda. Jej okrągła blada twarz lśniła jak księżyc. – Modliłabyś się?

Akurat niedawno zaczęłam się modlić – ulotna myśl wypchnięta w eter przed snem, tratwa na wzburzonym morzu. Zastanawiałam się, czy Boga irytują tacy jak ja, którzy zwracają się ku modlitwie dopiero wtedy, gdy wpadli już po uszy, jak jakaś interesowna przyjaciółka.

– Teraz mam tylko ochotę na papierosa – powiedziałam przy torach. – A co dalej, to nie wiem.

Następnego ranka na lotnisku kupiłam paczkę fajek i wypaliłam całą, siedząc na krawężniku. Pochorowałam się, długo rzygałam, później jeszcze miałam mdłości, obejmowałam zimną muszlę klozetową i prawie spóźniłam się na lot. W samolocie szlochałam, jakbym właśnie rozstała się z miłością swojego życia.

– Co ja bym dała za pociąg. – Wysoka dziewczyna rozmarzona wpatrywała się w ciemne tory.

Ruda włożyła dwa palce do ust i przeraźliwie zagwizdała.

– Przestań. – Pacnęłam ją w rękę. Nie podobało mi się jej zachowanie.

Ruda ponownie wsadziła palce do ust i zagwizdała raz jeszcze.

– Och, och. Nie przestawaj. – Wysoka dziewczyna włożyła sobie dłoń między nogi. – Robię się mokra. – Zawsze to mówiła, kiedy coś jej się podobało, kiedy uważała, że coś jest fajne: „Robię się mokra”.

Im dłużej ruda gwizdała, z dwoma palcami włożonymi do ust jak wtyczka do kontaktu, tym lepiej to widziałam. Słyszałam. Czułam. Palmowe liście zadrżały. Tory zadygotały. Czułam pot na piersi. Podeszwy tenisówek bez sznurowadeł zrobiły się gorące.

Nadjeżdżał pociąg.

Wszystkie byłyśmy na tyle młode, że naszą śmierć uznano by za tragiczną, choć wysoka dziewczyna zawsze powtarzała: „Jesteśmy sobie winne to, by popełnić samobójstwo, zanim zniszczy nas czas. Pomyśl o Alice” – mówiła, odnosząc się do pewnej sześćdziesięciolatki, którą dorosłe dzieci przywiozły do ośrodka, kiedy próbowała zagazować się w garażu. Alice chodziła w poplamionym dresie, miała smutną fryzurę na grzybka i wrośnięte paznokcie u stóp. W wieku trzydziestu paru lat poddano ją terapii elektrowstrząsami. „Pomyśl o Alice, jeśli chcesz gadać o tragedii”.

Kiedy nadejdzie Nowy Rok, a jest już niedaleko, będę bliżej wieku Alice niż tamtej dziewczyny myślącej o pociągach, która stała na torach ostatniej nocy.

Niedługo po tym, jak ta dziewczyna wróciła do świata, doszła do wniosku, że należy zabić to „ja” gapiące się przez dziesięć miesięcy na kraty przez kwieciste zasłony, tak by osoba, którą dziewczyna musiała się stać, mogła zająć jej miejsce. Niezły plan, tyle że dawne „ja” okazało się odporne. Nigdy bardziej niż teraz.

Opowiem wam o tej nocy, kiedy potrącił mnie pociąg i umarłam.

Tyle że to nigdy się nie wydarzyło.

Bo nie było żadnego pociągu. Oczywiście. Chwilę gadałyśmy – nie pamiętam o czym – i próbowałyśmy odnaleźć gwiazdy, które potrafiłyśmy nazwać. Nie znałyśmy niczego oprócz Drogi Mlecznej, tak niewiele wtedy wiedziałyśmy, wszystkie trzy. Wróciłyśmy o wyznaczonej godzinie. Zapukałyśmy i pielęgniarz wpuścił nas z powrotem, błysnął uśmiechem za milion dolarów, zadowolony z naszego durnego posłuszeństwa. Wślizgnęłyśmy się do pokoju i do łóżek. Zgasiłyśmy światło. Wymknęłam się o świcie. Nigdy nie podróżowałam z tak małym bagażem. Jeśli nawet nie spały, w każdym razie się nie odezwały. Najwyraźniej wszystkie uznałyśmy bez dyskusji, że nie wierzymy w pożegnania.

To było dawno temu.

Tak dawno, że nie myślę już o tym jak o definiującym okresie mojego życia.

Tylko czasami.

Na przykład kiedy widzę pociąg.

I zostało mi jeszcze coś dziwnego: uwielbiam pociągi. Nigdy nie nudzi mi się podróżowanie koleją.

Po ostatniej bezpłatnej sesji w pracowni sztuki jadę na basen okrężną drogą. Wciąż jest zima, bar dawno temu pogrążył się w nagłej ciszy, choć akurat teraz zrobiło się tak ciepło, że nawet nie zapinam kurtki. Jak zawsze zastanawiam się, co by się stało, gdyby pociąg naprawdę wtedy nadjechał. Gdyby wysoka dziewczyna chciała się modlić. Gdyby rudej i mnie udało się ją przekonać. „Jaką małą rzecz mogłabyś dzisiaj zrobić, by twoje życie było lepsze?”. Gdyby ruda zobaczyła w naszych twarzach twarz swojego brata i nas popchnęła. Gdybyśmy wszystkie odzyskały zdrowy rozsądek i zabrały się stamtąd w cholerę. Albo gdybym porzuciła je obie na torach, te duchy, które zabiłam, by przeżyć.

[...]

Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku

na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –

do czytania i dobrej prozy zagranicznej.

Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,

która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.

Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki

z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.

Trzymam wilka za uszy to trzydziesta dziewiąta książka

Wydawnictwa Pauza.

Wcześniej ukazały się:

2018

Legenda o samobójstwie – David Vann

Pierwszy bandzior – Miranda July

Nasz chłopak – Daniel Magariel

Historia przemocy – Edouard Louis

Tirza – Arnon Grunberg

2019

Pasujesz tu najlepiej – Miranda July

O zmierzchu – Therese Bohman

Piękna młoda żona – Tommy Wieringa

Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug

Floryda – Lauren Groff

Przyjaciel – Sigrid Nunez

Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall

Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh

Brud – David Vann

Koniec z Eddym – Edouard Louis

Wcześniej ukazały się:

2020

Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz

Linia – Elise Karlsson

Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry

Ta druga – Therese Bohman

Dorośli – Marie Aubert

Turbulencje – David Szalay

Nikolski – Nicolas Dickner

Fauna Północy – Andrea Lundgren

Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård

Pełnia miłości – Sigrid Nunez

Przejście – Pajtim Statovci

Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros

Dziennik upadku – Michel Laub

2021

Halibut na Księżycu – David Vann

Zabierz mnie do domu – Marie Aubert

Utonęła – Therese Bohman

Koniec dnia – Bill Clegg

Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez

Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh

Ostatnie stadium – Nina Lykke

Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell

Wyznanie – Domenico Starnone

Za otrzymane łaski – Valeria Parrella