Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
BYŁA PRZEKONANA, ŻE WOJNA SIĘ SKOŃCZYŁA, ALE NOWA BITWA WŁAŚNIE SIĘ ZACZYNAŁA.
Ahsoka Tano, niegdyś lojalna padawanka Anakina Skywalkera, w wyniku bolesnych wydarzeń opuszcza szeregi zakonu Jedi i postanawia kroczyć własną ścieżką.
Zaszywa się na niepozornym rolniczym księżycu, gdzie zamierza prowadzić skromny i spokojny żywot.
Okazuje się jednak, że ucieczka tak przed przeszłością, jak i przed Imperium nie jest możliwa.
Ahsoka musi wybrać: stanąć do walki czy pozostać w ukryciu? Jej decyzja zmieni życie wszystkich jej bliskich… Czy przyniesie galaktyce nową nadzieję? Znakomite studium postaci z elementami akcji, wielkiej polityki i wciągającej dramaturgii.
Ta opowieść aż iskrzy od emocji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 313
MANDALORA PŁONĘŁA.
Oczywiście nie cała, jednak w ogniu stał obszar na tyle duży, by wszystko wokół tonęło w kłębach dymu. Ahsoka Tano wciągnęła go głęboko w płuca. Wiedziała, co powinna zrobić, jednak nie była pewna, czy to zadziała. Co gorsza, nie wiedziała, na jak długo wystarczy jej rozwiązanie – jednak nie miała już w zanadrzu innych opcji; to było jedyne wyjście, jakie jej zostało. Przybyła tu z armią i z misją, tak jak bywało w czasach, gdy wciąż była jeszcze padawanką Anakina Skywalkera. Cóż, może wszystko poszłoby lepiej, gdyby i tym razem miała go u boku…
– Uważaj na siebie, Ahsoko – powiedział tuż przed tym, nim wręczył jej miecze świetlne i wyruszył na pomoc kanclerzowi. – Maul jest sprytny. I nie ma w sobie ani krzty litości.
– Będę o tym pamiętać – obiecała mu, próbując złagodzić nieco młodzieńczą buńczuczność w głosie – tę samą, która sprawiła, że nadał jej przydomek Smark tuż po ich pierwszym spotkaniu. Miała wrażenie, że niezbyt jej to wyszło, jednak Anakin mimo to uśmiechnął się do niej ciepło.
– Jasne – powiedział tylko i przeciągnął się, rozprostowując ramiona, myślami będąc już zapewne przy własnej walce. – Wiesz jednak, jak się o ciebie martwię…
– Ale co mogłoby pójść nie tak? – spytała beztrosko, jak Ahsoka, którą znał; złapała się na tym, że ona również się uśmiecha.
Teraz w dłoniach czuła pokrzepiający ciężar mieczy świetlnych, jednak gdyby tylko mogła, bez namysłu zamieniłaby je na obecność dawnego towarzysza broni u boku.
Widziała już Maula – był niedaleko. Jego czerwono-czarną twarz spowijał dym, jednak wydawało się, że wcale mu to nie przeszkadza. Odrzucił już swoją pelerynę, a z jego bojowej pozy wręcz emanowała gotowość do walki. Stał na jednym z placów, który jeszcze nie płonął – spacerował w tę i we w tę, czekając na nią. Gdyby nie wiedziała, że jego nogi są sztuczne, nigdy by się nie domyśliła, że to nie kończyny, z którymi przyszedł na świat. Protezy w żaden sposób go nie spowalniały. Ruszyła w jego stronę, gotowa, zdeterminowana. Koniec końców wiedziała coś, o czym on nie mógł mieć pojęcia…
– Gdzie twoja armia, lady Tano? – zawołał, gdy tylko znalazła się w zasięgu jego głosu.
– Zajęta pokonywaniem twojej! – odkrzyknęła, licząc w duchu na to, że to prawda. Nie zamierzała dać mu satysfakcji i zdradzić, jak zranił ją fakt, iż nazwał ją „lady Tano”. Nie była już dowódczynią, chociaż batalion wciąż traktował ją z szacunkiem, jakim zawsze cieszyła się z uwagi na swoją reputację.
– Jakże to uprzejme ze strony twoich byłych mistrzów, że przysłali cię tu samą i oszczędzili mi wysiłku porządnej walki! – szydził Maul. – Nie jesteś nawet prawdziwą Jedi…
Każde jego słowo ociekało wręcz złośliwością, gdy tak cedził je przez obnażone zęby. Emanował gniewem, przed którym ostrzegał młodzików mistrz Yoda – takim, który trawił do cna, dopóki z osoby, którą ogarniał, nie została ani krztyna dawnego ja. Aż zadrżała na samą myśl o tym, przez co musiał przejść Maul, aby stać się tym, kim był teraz. Mimo to była dość sprytna, by wiedzieć, iż najlepiej będzie, jeśli wykorzysta to do uzyskania nad nim przewagi: musiała go rozwścieczyć do tego stopnia, aby sądził, że jest górą.
– A więc wygląda na to, że walka będzie wyrównana – stwierdziła spokojnie, mierząc go wzrokiem od stóp do głów. – Bo ty jesteś jedynie w połowie Sithem.
To nie było czyste zagranie – zwykła złośliwość z rodzaju tych, po usłyszeniu których mistrz Kenobi przewróciłby oczami, jednak Ahsoka zupełnie nie żałowała, że to powiedziała. Droczenie się z przeciwnikiem było popularną taktyką, ona zaś zamierzała wykorzystać wszelkie dostępne sposoby na zdobycie przewagi, nawet kosztem uprzejmości. Tak czy inaczej, miał rację: nie była Jedi.
Maul podkradał się do niej bokiem z mroczną, dziwnie hipnotyczną, kocią gracją, obracając przy tym w dłoni rękojeść swojego miecza świetlnego. Widząc to, zacisnęła mocniej palce na własnej broni, jednak po chwili zmusiła się do rozluźnienia uścisku. Musiała go nakłonić, by podszedł bliżej. To wymagające cierpliwości czekanie było w pewnym sensie podobne do medytacji. Wiedziała dobrze, że w jego przypadku takie zagranie sprawdziło się już wcześniej, na Naboo, gdy Obi-Wan pokonał go pierwszy raz. Sięgnęła ku niemu poprzez Moc i znalazła go w niej: czekającego na nią, pewnego siebie i emanującego zatrważającą siłą. Otworzyła umysł, skupiła się i cała zamieniła się w słuch… a potem ruszyła z miejsca, niczym jego lustrzane odbicie: cofając się o krok z każdym krokiem, który przybliżał go do niej.
– Och, a więc nie jesteś Jedi, ale wciąż jesteś tchórzem! – zakpił. – A może po prostu Skywalker zapomniał cię nauczyć odwagi, nim postawił na tobie krzyżyk?
– Sama podjęłam decyzję o odejściu – odwarknęła, głęboko wierząc, że te słowa są prawdą, pomimo dojmującego bólu, którym były podszyte. Po czym skupiła się ponownie na zachowaniu równowagi, na Maulu.
– Jasne. A ja z własnej woli wylądowałem na tej stercie śmieci i sam pisałem się na te koszmarne nogi! – parsknął szyderczo Maul.
Ahsoka czuła wzbierający w nim gniew – już niemal przelał czarę.
Zabrak aktywował miecz świetlny i przyspieszył kroku. Bez problemu udała, że zdołał ją zaskoczyć – zatoczyła się lekko w tył i oddaliła poza zasięg jego wściekłego ataku.
– I idę o zakład, że ty także wpakowałaś się w to na własne życzenie, lady Tano – dodał. Cóż, to akurat była prawda, jednak on widział tylko jej słabości. Jego gniew zaślepiał go, nie pozwalając mu dostrzec nic innego. – Ostatnia próba zrobienia wrażenia na swoim mistrzu, który stwierdził, że nie ma już z ciebie pożytku.
– To nieprawda! – zawołała. Jeszcze odrobina… Już niemal był w jej sidłach.
Rzucił się w jej stronę z okrutnym śmiechem na ustach… jednak ona wciąż zwlekała. Dopiero w ostatniej chwili, gdy już prawie znalazła się w jego zasięgu, zareagowała.
Zielone energetyczne ostrza zamruczały znajomo, śpiewnie, gdy aktywowała swoje miecze i skoczyła naprzód, markując atak. Maul wyszedł jej na spotkanie, a wówczas cofnęła się szybko o krok, zmuszając go do przekroczenia granicy, punktu, z którego nie było już odwrotu. Zawinął mieczem, celując w jej głowę, a ona odpowiedziała – z całą siłą, na jaką było ją stać. Klinga jej broni naparła na jego ostrze, sprawiając, że znalazł się dokładnie tam, gdzie chciała go mieć.
– Teraz! – zawołała do swoich niewidocznych sojuszników.
Odpowiedzieli szybko – zbyt szybko, by zdekoncentrowany Maul zdołał w porę przerwać atak i zareagować na nowe zagrożenie. Ahsoka usunęła się na czas – w ostatniej chwili – i już za moment pole energetyczne obudziło się do życia, więżąc jej ofiarę z mieczem świetlnym wciąż uniesionym do ataku.
Rozdział
01
BYŁA SAMA – do czego nie przywykła. Jej lud ponad wszystko cenił sobie plemienną więź i więzy krwi, zaś dzięki Mocy miała w galaktyce rzesze braci i sióstr, pochodzących ze wszystkich możliwych do wyobrażenia gatunków. Nawet gdy opuściła Świątynię Jedi, wciąż wyczuwała ich obecność, kiedy tylko chciała – ich pulsującą emanację w otaczającej ją Mocy.
To znaczy do momentu, gdy nie była już dłużej w stanie ich wykryć.
Teraz jednak chyba coraz częściej zaczynała wybierać samotność. Gdy była sama, nie musiała podejmować decyzji, które wpłynęłyby na kogoś poza nią: naprawić szwankujący motywator czy nie? Zjeść czy nie? Spać albo nie spać – marzyć lub nie marzyć…
Starała się marzyć najrzadziej, jak się dało, jednak ten dzień wyjątkowo się do tego nie nadawał: Dzień Imperium. W całej galaktyce, od Jądra aż po Zewnętrzne Rubieże (aczkolwiek na tych ostatnich nieco mniej entuzjastycznie) planowano uroczystości towarzyszące obchodom ustanowienia rządów prawa i porządku przez Imperatora Palpatine’a. To było pierwsze takie święto. Raczkujące Imperium miało zaledwie rok, jednak sam pomysł uczczenia dnia jego utworzenia przyprawiał ją o mdłości. Zapamiętała go z zupełnie innego powodu niż zaprowadzenie w galaktyce pokoju.
Mandalora wówczas płonęła i nawet jeśli wraz z Reksem i resztą zdołali ocalić jej większą część, ich zwycięstwo niemal natychmiast zostało zniweczone – i to w sposób tak brutalny i gwałtowny, że Ahsoce z najwyższym trudem przychodziło wracanie myślami do tamtych chwil. Toteż starała się tego unikać.
– Ashlo! – Ze wspomnień wyrwał ją głośny, podekscytowany głos. – Ashlo, spóźnisz się na paradę!
Mieszkanie na Zewnętrznych Rubieżach miało swoje plusy. Tutejsze planety były słabo zaludnione, a społeczności niezbyt dobrze zorganizowane, co bardzo ułatwiało życie pod przybraną tożsamością. W ten sposób łatwo było też utrzymać się z dala od bardziej uczęszczanych szlaków nadprzestrzennych. Nie mówiąc już o tym, że większość planet na terenie Zewnętrznych Rubieży nie dysponowała niczym na tyle atrakcyjnym, by przykuć uwagę Imperium – zaś ściąganie na siebie uwagi było w tej chwili ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała Ahsoka.
Nie spodziewała się jednak, że skupi na sobie uwagę swoich sąsiadów, Fardich, miejscowej rodziny, która wydawała się maczać palce we wszystkim, co działo się na Thabesce. Wzięli ją pod swoje skrzydła – przynajmniej w takim stopniu, jak mogło się to udać względem osoby, która pragnie utrzymać dystans. Wciąż na swój własny sposób była pogrążona w żałobie i czuła się lepiej, wmawiając sobie, że nie potrzebuje tworzyć nowych więzi, zdobywać nowych przyjaciół.
Thabeska bardzo jej pod tym względem odpowiadała. To była pylista, spokojna planeta, jednak zjawiało się tu dość nowych osób, by Ahsoka nie wyróżniała się specjalnie pośród nich. Kwitł tutaj handel wodą i sprzętem, jednak nie było to nic spektakularnego – nawet przemyt luksusowych towarów i egzotycznej żywności dotyczył garstki. Żaden ze znanych jej, w miarę szanujących się piratów nie stoczyłby się tak nisko, by tu zaglądać. To miejsce doskonale nadawało się na nowy dom „Ashli”.
– Ashlo, jesteś tam? – dobiegł znów z zewnątrz dziewczęcy głos. „Zbyt radosny” – pomyślała Ahsoka, kręcąc smutno głową. Dzień Imperium wcale nie był tak ekscytujący, nawet jeśli wierzyło się propagandzie. Dziewczynki najwyraźniej coś planowały i chciały jej o tym powiedzieć.
Rozważyła w myśli dostępne opcje. Wiedziano, że lubi samotnie zapuszczać się na równiny; nie było tam nic niebezpiecznego, a już z pewnością nic, co mogłoby być dla niej zagrożeniem. Dlatego siedziała po cichu, udając, że nie ma jej w domu; gdyby komukolwiek przyszło do głowy zapytać ją, gdzie się podziewała, odpowiedziałaby, że poszła po prostu się przejść.
Wstała i przeszła na drugą stronę swojego maleńkiego domostwa. Nie było na tyle luksusowe, by mieć wydzielone osobne pokoje, jednak Ahsoce wcale to nie przeszkadzało – jeśli nauczyła się czegoś, dorastając w Świątyni Jedi, to na pewno samowystarczalności i zadowalania się zaspokajaniem podstawowych potrzeb. Ten, kto nie miał zbyt wiele, nie musiał dźwigać ze sobą bagażu, gdy należało odejść. A nikt lepiej od niej nie wiedział, jakie to ważne. Z całej siły starała się nie myśleć o pustym zaczepie na broń do pasa, który zatrzymała, jednak nie nosiła na co dzień.
Podekscytowane nawoływania dziewcząt wzbudziły jej czujność, ale musiała się dowiedzieć więcej. A jedynym sposobem na uzyskanie odpowiedzi było otworzenie drzwi.
– Idę już, idę! – odkrzyknęła, starając się brzmieć entuzjastycznie.
Ahsoka poznała klan Fardich w stoczniach, gdy pierwszy raz zjawiła się na planecie. To była baza operacyjna wszystkich przedsięwzięć, które prowadzili – legalnych i nie. Starała się ich unikać i udawałoby się jej to całkiem nieźle, gdyby nie najmłodsze dziewczynki, które nie odstępowały jej na krok – nie potrafiła zdobyć się na bycie opryskliwą w stosunku do dzieci. Gdy otworzyła drzwi, stała pod nią czwórka młodszych, a za ich plecami czekało kilka starszych dziewczynek. Te ostatnie nie wydawały się tak uradowane jak młodsze. Ahsoka zamarła, jednak szybko zmusiła się do odprężenia. Sięgnęła poprzez Moc, aby wybadać otoczenie – bardzo ostrożnie, jeśli jednak istniało coś, co mogła w ten sposób wyczuć, to było zbyt daleko, by mogła zorientować się, co się święci.
– Ashlo, musisz z nami pójść, szybko! – oświadczyła najstarsza z dziewcząt. Fardi mieli tak wiele dzieci, że Ahsoka nie potrafiła spamiętać ich imion. Gdy powiodła wzrokiem po przybyłych, ogarnęło ją dziwne przeczucie, że o czymś zapomniała…
– No właśnie! – zawtórowała inna z dziewczynek. – Tata ma ważnych gości, którzy lubią poznawać nowych ludzi, a ty jesteś nowa, więc musisz przyjść! Możesz zostać z nami, żeby oglądać paradę i pokazy.
Wciąż traktowano ją jak nową – nieważne, że mieszkała tu już ponad rok, nie mówiąc o tym, że był to jej najdłuższy pobyt w jednym miejscu, odkąd została padawanką Anakina Skywalkera.
– W stoczniach jest teraz mnóstwo statków – dodała ostrożnie najstarsza z dziewczynek, jakby bała się, że ktoś może podsłuchiwać. – Przyleciały na paradę. Jest ich bardzo dużo! Ochrona ma pełne ręce roboty z ich rejestrowaniem, więc nie są w stanie wszystkiego upilnować.
W miejscu takim jak to przybycie ważnych gości oznaczało konieczność włożenia czystego ubrania. Nawet zamożni Fardi byli zazwyczaj cali pokryci pyłem, wszechobecnym na lokalnych równinach. Ahsoka oczyma wyobraźni zobaczyła sztywno wykrochmalone imperialne mundury w stonowanych barwach. Z pewnością bardzo zaimponują mieszkańcom Thabeski…
Wiedziała, co zrobią Fardi. Musieli myśleć o swoich interesach, a przede wszystkim – o członkach rodziny. Powiedzą imperialnym wszystko, co ci będą chcieli wiedzieć, i nie mogła mieć do nich o to pretensji. Najwyraźniej zrobiła na nich wrażenie na tyle dobre, żeby zapewnić sobie przywilej bycia zaproszoną na wizytę oraz informację na temat stoczni. Osoba w jej sytuacji nie mogłaby liczyć na więcej.
– Może pójdziecie przodem? – zaproponowała i z powagą kiwnęła głową starszym dziewczynkom. Nie wiedziała, czy ich rodzice wiedzą o tych odwiedzinach, jednak chciała, by miały świadomość, że docenia podjęte przez nie ryzyko. – Możecie zająć dla mnie miejsce, a tymczasem ja doprowadzę się choć trochę do porządku. Niewiele dziś spałam, a nie mogę się przecież pokazać taka niechlujna na paradzie z okazji Dnia Imperium. – Wskazała na swój strój. To było jedyne ubranie, jakie miała – i wszyscy o tym wiedzieli – jednak taka wymówka wystarczyła.
Przy akompaniamencie błagalnych próśb młodszych dziewczynek, by się pospieszyła, i solennych obietnic, że zaklepią dla niej miejsce, dwie starsze zaczęły w milczeniu przynaglać siostry do powrotu i kierować się w stronę centrum miasta. Ahsoka nie patrzyła w ślad za nimi. Gdy tylko się odwróciły, zatrzasnęła za nimi drzwi i poświęciła chwilę, żeby się spakować.
Jej dobytek był bardzo skromny. W pokoju nie miała nic poza łóżkiem i grubą matą, na której mogłaby przyjmować gości – gdyby jakichś miała. Zwinęła ją teraz, odsłaniając niewielki schowek, w którym trzymała nieco gotówki i blaster. Wrzuciła wszystko do torby i nasunęła na głowę kaptur. Już wkrótce będzie sobie musiała sprawić nowy – głowa znowu jej urosła i montrale były już niemal za długie, by kaptur je zasłaniał.
Kiedy ostatni raz zamykała za sobą drzwi swojego mieszkania, powietrze przeszył wizg – stanowczo zbyt znajomy. Rozpoczęły się pokazy lotnicze i wyglądało na to, że Imperium chwali się właśnie zwrotnością swoich najnowszych myśliwców.
Ulice były wyludnione. Ahsoka słyszała muzykę – głośne, marszowe tony, podczas gdy parada przechodziła główną aleją, kilka kwartałów dalej. Nie miała pojęcia, skąd to nagłe zainteresowanie Imperium Thabeską i wzmożona obecność jego sił na planecie. Bez dwóch zdań Dzień Imperium nie był jedynym powodem takiego stanu rzeczy. Nie było tu jednak wiele więcej ponad uprzykrzony, wciskający się wszędzie pył i Fardich. Oraz ponad jedną z nielicznych osób, być może ostatnią, która przeżyła Rozkaz 66.
Dwóch imperialnych żołnierzy w pancerzach skręciło za róg. Na ich widok Ahsoka wstrzymała oddech i sięgnęła ku nim Mocą. Nie wyczuła jednak nic znajomego – to nie były klony, tylko nowi rekruci, szturmowcy. A więc nic, czym należałoby się martwić…
– Co tu robisz? – Gdy ją spostrzegli, podnieśli blastery do strzału. – Dlaczego nie bierzesz udziału w obchodach?
– Właśnie się na nie wybieram – skłamała, wbijając wzrok w ziemię. – Byłam dziś rano na równinach. Polowałam i straciłam poczucie czasu.
– Ruszaj więc – warknął jeden ze szturmowców, jednak nie opuścił blastera. Drugi rzucił coś do komunikatora, ale Ahsoka nie dosłyszała słów.
– Szczęśliwego Dnia Imperium! – powiedziała jeszcze, po czym odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę, z której dobiegały dźwięki muzyki.
Nie oglądała się za siebie, żeby sprawdzić, czy za nią pójdą. Dała nura do pierwszego napotkanego okna na parterze i wspinała się po schodach, dopóki nie dotarła na dach. Tutaj, znacznie bliżej głównego kompleksu Fardich, domostwa wyglądały zdecydowanie lepiej od jej skromnego schronienia – budynki były wyższe i miały płaskie dachy, a co ważniejsze, stały blisko siebie (w ten sposób oszczędzano na kosztach produkcji). Może i nie była to najlepsza droga ucieczki, jednak komuś o zdolnościach Ahsoki w zupełności wystarczała.
Z nadzieją, że nikt jej nie zauważy, biegła co sił w nogach po dachach. Nawet pomimo dojmującej świadomości grożącego jej niebezpieczeństwa czuła się lepiej niż od bardzo dawna. Nie używała Mocy, by przyspieszyć – nie było sensu niepotrzebnie ryzykować, jednak podczas skoków posiłkowała się nią, aby mieć pewność, że wyląduje bezpiecznie. Za każdym razem, gdy zerkała w dół, widziała kolejnych szturmowców patrolujących uliczki, jednak nie sprawiali wrażenia, jakby szukali czegoś – czy kogoś – konkretnego. Wyglądało na to, że dwójka, na którą się natknęła, nie wszczęła alarmu.
Gdy dotarła do końca szeregu wysokich domów, przykucnęła i wyjrzała, aby zlustrować teren stoczni. Fardi zarządzali dwoma zakładami; patrzyła właśnie na mniejszy z nich. Drugi prawdopodobnie oferowałby większy wybór statków – i miałby więcej luk w systemie bezpieczeństwa, które Ahsoka mogłaby wykorzystać – jednak na teren mniejszego mogła się dostać dachami i właśnie to skłoniło ją, by to tu spróbować szczęścia.
Dokujące tutaj statki stanowiły przeważnie maszyny imperialne, co nie rokowało zbyt dobrze – większość z nich była zarejestrowana i oznakowana i z dużą dozą prawdopodobieństwa wyposażono je w jakieś urządzenia naprowadzające. Ahsoka zerknęła nie bez żalu na jeden z transportowców. Spośród wszystkich parkujących tu statków właśnie ten wyglądał najbardziej znajomo, jednak nie mogła ryzykować. Zamiast tego skupiła więc uwagę na mniejszym frachtowcu, stojącym na tyłach dziedzińca.
To była jednostka należąca do Fardich, jedna z legalnych, ale Togrutanka wiedziała, jak uczynić ją w okamgnieniu… cóż, mniej legalną. Fardi właśnie za to jej płacili: za majdrowanie przy systemach statków. Była dobrym mechanikiem i dzięki sumiennej pracy zdobyła sobie ich zaufanie. Poza tym statek był niestrzeżony. Ahsoka nie wiedziała, czy może to potraktować jako coś w rodzaju zaproszenia, jednak nie zamierzała przepuścić takiej okazji.
Na dziedzińcu zliczyła około dwudziestu szturmowców. Dawniej, gdy otwarcie mogła korzystać z Mocy, to nie stanowiłoby żadnego problemu. Teraz, mając do dyspozycji jedynie blaster, poświęciła chwilę na analizę.
Anakin bez dwóch zdań wkroczyłby od razu do akcji, nie zważając na ryzyko. Nawet bez miecza świetlnego był dość szybki i silny, by bez trudu poradzić sobie w podobnej sytuacji. Mimo to jego działania nie pozostałyby niezauważone. Jej dawny mistrz miał skłonność do wywoływania widowiskowych wybuchów. Tęskniła za dreszczykiem emocji towarzyszącym tego typu akcjom, ale teraz nie była na to pora. Mistrz Obi-Wan spróbowałby z kolei wykpić się z tego gładką mówką – co bez wątpienia skończyłoby się podobną aferą, jaką od ręki wywołałby Anakin.
– Kiedy wreszcie do ciebie dotrze, że jesteś teraz zdana sama na siebie? – wymamrotała pod nosem Ahsoka. – Ich już nie ma. Nie ma! Są martwi. Zostałaś tylko ty.
Cóż, może i nie była to najlepsza mowa motywacyjna, jednak mimo to wystarczyła, by zmobilizować ją do działania. Zaryzykowała skok z dachu na alejkę w dole, tym razem stawiając na prędkość. Sięgnęła do torby i wydobyła z niej blaster. Błyskawicznie umieściła przeładowane ogniwa w magazynku i położyła broń na ziemi. Teraz musiała działać bardzo szybko. Puściła się pędem, kierując w głąb alejki, i przeskoczyła nad niskim murkiem do ogrodu. Kilka kroków, jeszcze jeden skok i była już w sąsiedniej uliczce, biegnąc w stronę stoczni.
Dotarła na dziedziniec w tej samej chwili, w której blaster eksplodował. Szturmowcy zareagowali momentalnie – trzeba im było to przyznać: przegrupowali się, tworząc idealne szeregi, i z poświęceniem godnym podziwu (oraz lepszej sprawy) ruszyli w stronę źródła hałasu. Nie wszyscy opuścili dziedziniec, jednak ubyło ich na tyle, by Ahsoka uznała, że może swobodnie działać dalej.
Trzymała się zacienionych kątów, w których mogła się ukryć, i stert kontenerów, które skutecznie blokowały widok pozostałym na placu żołnierzom. Już po chwili dotarła do trapu statku Fardich – i znalazła się na pokładzie, nim ktokolwiek zdołał się spostrzec.
– Mam nadzieję, że nie kradnę nic, czego byście bardzo potrzebowali – mruknęła pod nosem, kierując słowa do swoich nieobecnych dobroczyńców. – Tak czy inaczej, dzięki za statek!
Silnik obudził się do życia w chwili, gdy reszta szturmowców wróciła na dziedziniec – jednak było już za późno. Ahsoka wystartowała, nim zdołali rozstawić ciężki sprzęt, a zanim zdążyli wystrzelić, znalazła się już poza ich zasięgiem. Była daleko, znów jako zbieg – i nie miała pojęcia, gdzie tym razem rzuci ją los.
Rozdział
02
Z ORBITY RAADA NIE WYGLĄDAŁA zbyt imponująco. Odczyty z komputera nawigacyjnego również nie napawały optymizmem, jednak po części właśnie dlatego Ahsoka wybrała ten księżyc. Był mały i leżał na uboczu – nawet jak na standardy Zewnętrznych Rubieży, w dodatku jego zdolności produkcyjne dotyczyły tylko jednego rodzaju dóbr. Mogła zachować tu anonimowość. Nie lubiła popełniać dwa razy tego samego błędu – a to właśnie zrobiła, pozwalając sobie na Thabesce na spoufalenie się z jedną z najbardziej prominentnych rodzin na planecie.
Postawiła statek na lądowisku (tylko przy dużej dozie wyobraźni można było uznać, że zasługuje ono na to miano) i zabezpieczyła go na wypadek kradzieży – najlepiej, jak zdołała. Podczas podróży wprowadziła do ustawień kilka specjalnych modyfikacji, licząc na to, że skutecznie zamaskuje pochodzenie statku – i odkryła całkiem przyzwoity system zabezpieczeń. Odkodowanie go nie sprawiło jej zbyt wiele trudu – nawet jeśli nie miała przy sobie do pomocy astromecha, takiego jak R2-D2. Gdy sprawdzała wszystko jeszcze raz, żeby upewnić się, że o niczym nie zapomniała, jej wzrok padł na parę metalowych pierścieni wieńczących zawory na konsoli zasilania. Nie pełniły w zasadzie żadnej funkcji poza sprawianiem, że panel wyglądał schludnie i porządnie. Odkręciła je i niewiele myśląc, schowała do kieszeni, po czym zarzuciła na ramię torbę i zeszła po trapie.
Powietrze Raady miało charakterystyczny zapach, którego jednak nie można było określić mianem nieprzyjemnego. Księżyc tętnił życiem, o którym nie wspominał komputer pokładowy – był zielony i żyzny jak okiem sięgnąć. Ahsoka zaczerpnęła tchu, wdychając głęboko w płuca woń ziemi. Po roku spędzonym w przestrzeni kosmicznej i pyle Thabeski to była miła odmiana. Może gdyby spróbowała tu pomedytować, znalazłaby jakiś pomost między sobą samą i tą przerażającą pustką, która prześladowała ją od tamtych strasznych chwil, gdy wydano Rozkaz 66…?
W kosmoporcie kilka osób załadowywało kontenery na większy frachtowiec, jednak żadna z nich nie zwróciła uwagi na Ahsokę, gdy je mijała. Jeśli komuś należało zapłacić za przywilej dokowania, to go nie znalazła, więc uznała, że póki co nie będzie sobie zawracała tym głowy. W miejscach takich jak Raada panowało jeszcze większe bezprawie niż na Thabesce czy światach kontrolowanych przez Huttów, jednak Ahsoka wiedziała, że bez trudu poradzi sobie z wszelkimi miejscowymi rzezimieszkami, którzy uznaliby ją za łatwy łup. Teraz musiała tylko znaleźć sobie jakieś lokum – i wiedziała, gdzie go szukać.
Raada mogła się poszczycić tylko jedną wartą uwagi osadą, jednak Ahsoka nie posunęłaby się tak daleko, by nazywać ją miastem. Jak na standardy Coruscant, kolonia przędła bardzo cienko – i nawet Fardi nie uznaliby jej zapewne za interesującą. Nie było tu wysokich budowli, tras szybkiego ruchu ponad dachami – i tylko jeden rynek, w pobliżu rozsypujących się budynków administracyjnych w centrum miasteczka. Skierowała kroki prosto na obrzeża, gdzie – jak miała nadzieję – znajdzie opuszczone domostwo, które mogłaby zająć. Jeśli nie, będzie musiała zacząć szukać poza miastem.
Podczas spaceru z zaciekawieniem rozglądała się po nowej okolicy. Chociaż zabudowania były monotonne i w większości wzniesiono je z prefabrykatów, wyglądały na dość schludne i zadbane, by uznać, że ich mieszkańcy się o nie troszczą. To nie byli sezonowi pracownicy – ci ludzie mieszkali na Raadzie na stałe. Co więcej, różnice w stylach dekoracji zdradzały, że Raadę zaludniały istoty pochodzące z różnych zakątków Zewnętrznych Rubieży. To zaś czyniło księżyc jeszcze lepszą kryjówką dla kogoś takiego jak ona – jako Togrutanka nie powinna się na nim rzucać w oczy.
Minąwszy kilka kwartałów, znalazła się w okolicy zabudowanej mniejszymi domkami, sprawiającymi wrażenie, jakby wzniesiono je, nie przejmując się zanadto kwestią estetyki. Ahsoka nie miała jednak nic przeciwko temu; zaczęła się rozglądać za czymś sprawiającym wrażenie niezamieszkanego. Pierwszy taki budynek, który namierzyła, nie miał dachu. Drugi znajdował się tuż obok kantyny – w ciągu dnia panował tu względny spokój, ale w nocy trzeba się było spodziewać hałasu i awantur. Trzeci kandydat, którego wypatrzyła kilka uliczek od kantyny, na skraju miasta, wyglądał obiecująco. Ahsoka stanęła przed wejściem, rozpatrując w myśli dostępne możliwości.
– Nikogo tam nie ma! – zawołał ktoś za jej plecami.
Jej dłonie powędrowały automatycznie do rękojeści mieczy świetlnych… których nie było w znajomym miejscu u pasa; odwróciła się jak użądlona.
Za nią stała dziewczyna, mniej więcej w jej wieku, jednak jej oczy okalało zdecydowanie więcej zmarszczek. Ahsoka spędziła prawie całe swoje życie na pokładach statków lub w Świątyni Jedi. Nieznajoma wyglądała z kolei, jakby od zawsze pracowała na powietrzu – i jej skóra nosiła wyraźne tego ślady. Patrzyła przenikliwie, jednak bez wrogości. Jej cera była o ton jaśniejsza od karnacji mistrza Windu, ale smaglejsza niż u Reksa, zaś włosów miała zdecydowanie więcej niż obaj razem wzięci – o co akurat nietrudno. Nosiła je ciasno splecione tuż przy skórze w równe rządki brązowych warkoczyków, związanych z tyłu głowy.
– Dlaczego jest porzucony? – spytała Ahsoka.
– Cietra jakiś czas temu wyszła za mąż i się wyprowadziła – odpowiedziała dziewczyna, wzruszając ramionami. – Wszystko z nim w porządku, jeśli szukasz sobie lokum.
– Czy muszę go kupić? – spytała Ahsoka. Miała nieco zaoszczędzonych kredytów, jednak wolała zachować je na czarną godzinę.
– Cietra za nie nie płaciła – odparła dziewczyna. – Więc nie widzę powodu, dla którego ty musiałabyś to robić.
– Cóż, w takim razie chyba się dla mnie nada – stwierdziła Togrutanka i zamilkła, nie do końca pewna, czy powinna dodać coś jeszcze, a jeśli tak, to co. Nie chciała ujawniać zbyt wielu informacji o sobie, jednak w razie potrzeby miała przygotowaną wiarygodną historyjkę.
– Jestem Kaeden – przedstawiła się dziewczyna. – Kae- den Larte. Przyleciałaś na zbiory? To one sprowadzają tu większość nowo przybyłych, jednak dobiegają już końca. Właściwie to powinnam brać w nich teraz udział… gdyby nie to, że, ee… pokłóciłam się wczoraj z młockarnią.
– Nie – odrzekła Ahsoka. – Kiepska ze mnie farmerka. Szukam po prostu spokojnego miejsca, w którym mogłabym otworzyć warsztat.
Kaeden obrzuciła ją taksującym spojrzeniem i do Ahsoki dotarło, że musi się nieco doprowadzić do ładu – inaczej będzie się za bardzo wyróżniała, wbrew temu, na czym jej zależało. Westchnęła.
– Naprawiam droidy i inny sprzęt – wyjaśniła.
Nie była w tym może tak dobra jak Anakin, jednak wystarczająco. Tutaj, z dala od Świątyni i wojny, odkryła, że galaktyka pełna jest ludzi, którzy są w pewnych dziedzinach po prostu dobrzy – nie wybitni. Trochę potrwało, nim przywykła do tej myśli.
– Cóż, ktoś taki zawsze się przyda – stwierdziła Kaeden. – Czy to cały twój dobytek?
– Tak – odparła krótko Ahsoka, licząc na to, że w ten sposób zniechęci dziewczynę do zadawania dalszych pytań. I chyba zadziałało, bo Kaeden cofnęła się o krok z zakłopotaną miną.
– Dam znać kilku osobom, że się wprowadzasz, gdy wrócą z pól – dodała, kiedy milczenie zaczęło się niezręcznie przedłużać. – Zjawią się jutro i pewnie będą mieli dla ciebie zajęcie. Zobaczysz, nim minie parę dni, będzie ci się wydawało, że mieszkasz tu od zawsze.
– Wątpię – mruknęła Ahsoka, zbyt cicho, by Kaeden usłyszała jej słowa. Po chwili odchrząknęła jednak i dodała nieco głośniej: – Super.
– W takim razie witamy na Raadzie. – W głosie Kaeden słychać było lekką kpinę, a jej uśmiech wydawał się wymuszony, jednak Ahsoka i tak go odwzajemniła.
– Dzięki.
Kaeden wróciła na ulicę, powłócząc lekko lewą nogą. Nie utykała mocno, jednak sądząc po tym, w jaki sposób kuśtykała, Ahsoka domyślała się, że rana dawała jej się we znaki. A to z kolei oznaczało, że opieka medyczna na Raa-dzie była albo droga, albo niedostępna. Togrutanka pokręciła głową i przeszła przez próg swojego nowego domu.
Czymkolwiek się zajmowała Cietra, bez dwóch zdań nie była perfekcyjną panią domu. Ahsoka spodziewała się, że wnętrze będzie nieco zapuszczone i stęchłe – wszak domostwo było opuszczone – jednak nie sądziła, że aż tak. W środku było zwyczajnie brudno: brud pokrywał grubą warstwą podłogi i blat jedynego stołu, a ona zaczęła się obawiać o to, w jakim stanie będzie łóżko – o ile w ogóle je tu znajdzie. Przejechała palcem po blacie i odkryła, że na jej opuszce została jakaś lepka maź: kurz przylgnął do czegoś kleistego. Może smaru silnikowego?
– Oto rzeczy, do których życie w Świątyni zdecydowanie nie przygotowuje – mruknęła pod nosem, ale zaraz ugryzła się w język. Nawet sama, na tym odludziu, powinna się pilnować. Odcinanie się od swojego dziedzictwa było niczym zdrada, jednak wiedziała, że przyznawanie się do niego nie jest bezpieczne, i nie mogła sobie pozwolić na nieostrożność w miejscu publicznym.
Znalazła szafkę ze środkami czystości i zabrała się do roboty. Chociaż usuwanie brudu było mozolnym, żmudnym zajęciem, okazało się też dziwnie satysfakcjonujące. Nie natrafiła na droida czyszczącego, tylko na przestarzałe urządzenie sprzątające, które jednak sprawdzało się całkiem nieźle. Podczas gdy z szumem buszowało po kątach mieszkania, Ahsoka zajęła się poszukiwaniem najlepszego miejsca na ukrycie swojego skromnego dobytku.
Okazało się, że panel w kabinie prostego prysznica dał się łatwo zdjąć, ujawniając schowek dość duży, by pomieścić jej odłożone kredyty. Cała reszta dobytku zmieściła się pod łóżkiem – gdy już udało jej się doprowadzić je do porządku. Kiedy uporała się z najgorszą robotą, usiadła ze skrzyżowanymi nogami na materacu i wsłuchała się w szum urządzenia sprzątającego, krzątającego się po pokoju. Wydawany przez nie dźwięk przypominał jej ciche buczenie sfer treningowych, z których korzystała za młodu w Świątyni. Przymknęła oczy i poczuła, jak jej ciało tężeje odruchowo i przygotowuje się na przyjęcie impulsu energetycznego – mimo iż zdawała sobie sprawę z tego, że sprzęt czyszczący raczej jej nie porazi.
Z tego stanu blisko już było do płynnego przejścia w medytację. Przez chwilę wahała się, obawiając się tego, co pamiętała sprzed czystki Jedi, jednak wreszcie odpuściła i przestała walczyć. Medytacja była jedną z rzeczy, których brakowało jej najbardziej – a także jedną z niewielu, które nie stwarzały ryzyka, że się zdemaskuje, nawet jeśli ktoś ją na niej przyłapie.
Moc była teraz… inna, ale Ahsoka nie wiedziała, w jakim stopniu ta różnica pochodzi od niej samej. Odchodząc ze Świątyni, od Jedi, zrzekła się w pewnym sensie prawa do niej – a przynajmniej tak sobie czasem tłumaczyła. W głębi duszy wiedziała jednak, że to kłamstwo. Moc już na zawsze miała pozostać jej częścią, niezależnie od tego, czy była wyszkolona, czy nie – podobnie jak była częścią wszystkiego innego. Nie mogła pozbyć się wrażliwej na Moc cząstki samej siebie, podobnie jak nie potrafiłaby oddychać poza śluzą powietrzną. Chociaż straciła władzę i wpływy, wciąż miała płynącą z niej siłę.
Teraz jednak w jej medytację wkradał się mrok, który wcale jej się nie podobał. Czuła się, jakby jej zmysły spowił całun, który mącił wizję. Wyczuwała coś… jednak nie widziała dokładnie, co to takiego – i nie była do końca pewna, czy w ogóle chce to dostrzec. Znajoma obecność Anakina zniknęła, całkiem jakby uszkodzone łącze nie przekierowywało już zasilania, tak jak powinno. Ahsoka nie potrafiła go już wyczuć – podobnie jak innych. Zniknęło nawet poczucie jedności z innymi Jedi – coś, co umiała wyczuć, nawet gdy była jeszcze zbyt mała, by nazwać swoje wrażenia. Właśnie to odczuwanie więzi ocaliło jej raz życie – kiedy była młodsza, a na Shili zjawił się fałszywy Jedi, aby ją zniewolić. Dotkliwie czuła brak tej emocji, podobnie jak czułaby brak którejś z kończyn.
Urządzenie sprzątające już drugi raz uderzyło w podstawę łóżka, uporczywie odmawiając zmiany kursu. Ahsoka pochyliła się i łagodnie skierowała je w inną stronę. Patrzyła w ślad za nim przez kilka chwil, a potem wróciła znów do medytacji, tym razem nie sięgając jednak zmysłami zbyt daleko. Chciała poczuć Raadę – coś więcej ponad to, co księżyc początkowo jej zdradził, a była to pora równie dobra jak każda inna, by to zrobić.
Teren równin i łagodnych wzgórz rozciągał się dookoła niej jak okiem sięgnąć. Zwrócona w stronę centrum miasta, wysłała wici zmysłów poza nie. Wyczuwała pola, na których w większości trwały zbiory, tak jak wspomniała Kaeden, i które przygotowywano do obsiania na nowo w kolejnym sezonie. Był też kamień i skaliste wzgórza, a także jaskinie – obszary, na których nie dało się nic uprawiać. Wyczuwała także obecność dużych zwierząt, jednak nie potrafiłaby powiedzieć, czy hodowano je do pracy, czy też na rzeź… i były również buty, tupot licznych stóp… osób kierujących się w jej stronę.
Ahsoka porzuciła trans i spostrzegła, że urządzenie sprzątające radośnie obija się raz po raz o drzwi prysznica. Wstała i wyłączyła je, a wówczas do jej uszu dobiegły nowe dźwięki: rozmowy, śmiechy i odgłosy kroków. Jej nowi sąsiedzi wrócili do domu po dniu ciężkiej pracy.
Rozdział
03
NASTĘPNEGO DNIA na jej progu zjawiła się Kaeden z dwiema racjami żywnościowymi oraz…
– Co to? – spytała Ahsoka, przypatrując się plątaninie kabli i części, które dziewczyna trzymała pod pachą.
– Twój pierwszy pacjent, jeśli jesteś zainteresowana – zaszczebiotała radośnie Kaeden.
– Nie naprawię tego, jeśli nie wiem, co to jest – odparła z przekąsem Ahsoka, jednak odruchowo wyciągnęła ręce po złom.
Kaeden uznała to za zaproszenie. Włożyła sprzęt w nadstawione dłonie Togrutanki, weszła do środka i klapnęła na łóżko, a obok położyła racje żywnościowe.
– To młockarnia, z którą przegrałam walkę – westchnęła Kaeden. Jeśli czuła się nieswojo, siedząc na posłaniu Ahsoki, nie dała tego po sobie poznać. Jakkolwiek by patrzeć, łóżko było jedynym meblem w pomieszczeniu, poza niskim stolikiem…
Ahsoka rozłożyła na tym ostatnim elementy czegoś, co wedle słów jej nowej koleżanki było kiedyś młockarnią, i usiadła na podłodze, żeby rzucić na nie okiem. Skoro Kaeden twierdziła, że to urządzenie rolnicze, zapewne tak było, chociaż gdyby ktoś spytał ją o zdanie, równie dobrze mogły to być szczątki droida protokolarnego – w tak opłakanym stanie była maszyna.
– Imponujące – mruknęła. – Zapamiętam, żeby nie wdawać się z tobą w sprzeczkę.
– To nie była moja wina! – poskarżyła się Kaeden, brzmiąc jak ktoś, kto już wielokrotnie próbował się bezskutecznie bronić w ten sam sposób. – W jednej chwili działała, nastawiona na realizację planu i w ogóle, a za moment… no, sama widzisz, tragedia!
– Jak noga? – spytała Ahsoka, przebierając palcami pośród części, porządkując je i próbując jednocześnie ustalić, czy urządzenie da się jeszcze uratować.
– Dobrze by było, gdybym mogła jutro wrócić do pracy – stwierdziła znaczącym tonem Kaeden. – Wówczas nie stracę premii, nie mówiąc już o tym, że nie będę musiała płacić za nową młockarnię…
Ahsoka posłała jej taksujące spojrzenie.
– To znaczy, chciałam powiedzieć, że zamiast tego zapłacę tobie – dodała prędko Kaeden. – Począwszy od śniadania. Łap!
Rzuciła Ahsoce rację żywnościową. Togrutanka nie rozpoznawała marki, jednak pakiet nie był produkcji imperialnej ani republikańskiej.
– Nie ma jak domowe żarcie – mruknęła Kaeden, rozrywając opakowanie swojej racji. – Mieszkanie na rolniczej planecie nie miałoby za wiele sensu, gdyby trzeba było importować żywność. Tyle dobrego, że dzięki temu wiesz, co jesz.
– Brzmi rozsądnie – odparła Ahsoka, rozrywając własny pakiet. Gdy powąchała zawartość, uznała, że jadała gorsze.
– A wracając do młockarni: zdołasz ją naprawić? – spytała Kaeden.
– Wyjaśnij mi, co się stało, a ja zobaczę, co da się zrobić – zaproponowała Ahsoka.
Wróciła do oględzin zepsutego urządzenia, zaś Kaeden zabrała się do wyjaśniania okoliczności incydentu. Ahsoka przywykła do sposobu, w jaki klony opowiadały o swoich wyczynach, jednak ich opowieści nie umywały się nawet do tego, jak relacjonowała swoją przygodę Kaeden. Wedle jej wersji wydarzeń młockarnia wypracowała własną świadomość i sprzeciwiła się wypełnianiu zaprogramowanych rozkazów, i jedynie dzięki zdolności Kaeden do szybkiego myślenia i jej błyskawicznej interwencji – a także ciężkim butom – udało się ją powstrzymać przed opanowaniem galaktyki.
– …a gdy wreszcie przestała się ruszać – zakończyła dramatycznie Kaeden – moja siostra zauważyła, że krwawię! Stwierdziłam, że to fair, bo młockarnia traciła olej, ale potem na chwilę zemdlałam, więc chyba było ze mną gorzej, niż sądziłam. Ocknęłam się w placówce medycznej, z tym frymuśnym bandażem na nodze i głupią maszynką leżącą na tacy obok mojej pryczy.
Ahsoka z zaskoczeniem powitała własny śmiech i podniosła do światła powyginany w esy-floresy element, który niegdyś był fragmentem systemu chłodzenia urządzenia.
– Oto problem – oceniła. – To znaczy, część twojego problemu. Jeśli zdołasz ją wymienić, naprawię twoją młockarnię.
– Wymienić? – Kaeden zrzedła mina. – A nie mogłabyś, no, nie wiem, jakoś to z powrotem… naprostować?
Ahsoka opuściła wzrok na szczątki młockarni. To była zupełnie inna sytuacja niż w Świątyni czy w terenie podczas dowodzenia żołnierzami. Nie mogła liczyć na linie zaopatrzenia ani wsparcie – nie bez ponoszenia kosztów. Wymiana była ostatecznością.
– Mogę spróbować – uznała ostrożnie. – A teraz opowiedz mi może co nieco o tym miejscu.
Wczoraj Kaeden nie wypytywała Ahsoki otwarcie o to, co ją sprowadza na Raadę. Gdy teraz radośnie paplała o zmianach w pracy i cyklu zbiorów, do Togrutanki dotarło, że to bez znaczenia. Jak określiła to Kaeden, Raada była całkiem dobrym miejscem do prowadzenia monotonnego życia: ciężka praca gwarantująca dostępność żywności i umiarkowana kontrola władzy odstraszyłyby wolnego strzelca. Nikt nie zadawał zbyt wielu pytań, a dopóki wyrabiało się normę, nikt nie zwracał też na ciebie szczególnie uwagi. Ahsoka Tano nie poradziłaby tu sobie zbyt dobrze, jednak Ashla da sobie świetnie radę.
Ahsoka rozejrzała się za czymś ciężkim, czym mogłaby wyklepać metal. Jeśli ma zawodowo naprawiać urządzenia, będzie musiała kupić nieco narzędzi. W pamięci przeliczyła swoje kredyty i spróbowała ustalić, jak dużą część może wydać w obliczu niepewnej przyszłości. Prędzej czy później i tak musiałaby zainwestować, zaś narzędzia przydadzą wiarygodności jej zmyślonej historyjce.
Koniec końców postanowiła użyć obcasa i wyklepać część na podłodze, żeby nie połamać stołu. Gdy skończyła, efekt może nie był powalający, jednak wyciek nie powinien już stanowić problemu. Zaczęła składać urządzenie w jedną całość.
– Zostawiłam statek w kosmoporcie – wyjaśniła. – Czy muszę to komuś zgłaszać?
– Nie – zaprzeczyła Kaeden. – Upewnij się tylko, że dobrze go zabezpieczyłaś. Mamy tu więcej niż kilku… oportunistów.
Ahsoka wiedziała, że jej nowa przyjaciółka ma na myśli złodziei. Cóż, nikt nie był idealny.
– Właśnie dlatego zostawiłam większość mojego sprzętu na pokładzie – skłamała. – Jest tam bezpieczniejszy niż w domu.
– Możemy ci z tym pomóc – zaoferowała się Kaeden. – To znaczy moja siostra i ja. Ona ma wprawę w montowaniu zamków, a ja jestem dobra w eee… przekonywaniu ludzi, że powinni zostawić kogoś w spokoju.
– Domyślam się, że robisz to w wolnych chwilach, gdy nie przegrywasz walk z maszynerią? – zażartowała Ahsoka.
– Gdy coś pójdzie bardzo, ale to bardzo nie tak, większość ludzi traci nogi albo ręce – dodała na swoją obronę Kaeden. – Ja jestem na to za dobra! – Zeskoczyła z łóżka i podeszła, żeby podejrzeć, co robi Ahsoka. Na widok efektu jej dotychczasowej pracy mruknęła pod nosem z aprobatą, a potem wskazała na luźne części, które pozostały na stole.
– A te? Do czego służą? – zainteresowała się.
– Nie mam pojęcia – odparła zgodnie z prawdą Ahsoka. – Raczej nie pochodzą z tej maszyny, więc nie próbowałam ich wmontować. Wydaje mi się, że powinna działać, gdy dolejesz chłodziwa.
– Zadbam o to, gdy założę ostrze – oznajmiła Kaeden.
Pstryknęła przełącznikiem i repulsory zaszumiały cicho, podnosząc młockarnię na jakiś metr nad stół. Wówczas Kaeden sięgnęła do guzika i szybkim ruchem wyłączyła urządzenie.
– Bosko! – oceniła. – Na zewnątrz sprawdzę sterowanie i działanie innych części, ale to właśnie o repulsory najbardziej się obawiałam. Gdyby nie latała, nie miałabym z niej zbyt wielkiego pożytku.
Ahsoka nie miała pojęcia, czy z młockarni byłby jakiś pożytek, gdyby nie dało się nią sterować, jednak nie była specem od sprzętu rolniczego, więc nie drążyła tematu.
– Nie ma za co – powiedziała tylko, a potem wyjęła z opakowania resztę racji żywnościowej i zjadła w pośpiechu.
Kaeden przyglądała się jej w milczeniu.
– A więc mogę ci zapłacić w żywności? – spytała wreszcie. – To znaczy, to chyba dobry początek, a potem obgadamy resztę…
– A czy mogłabym wymienić racje żywnościowe na narzędzia? – odpowiedziała pytaniem Ahsoka.
– Nie – zaprzeczyła Kaeden ze smętną miną. – To znaczy, chodzi o to, że racje żywnościowe nie zdadzą się raczej na nic tym, którzy mieszkają tu już jakiś czas.
Ahsoka rozważyła w myśli swoje możliwości. Nie miała czasu na dokonanie pełnej inwentaryzacji wyposażenia statku, więc możliwe, że narzędzia, których potrzebowała, znajdą się na pokładzie. A poza tym musiała przecież coś jeść.
– Tylko ten jeden raz – dodała, licząc na to, że brzmi jak ktoś, kto ma doświadczenie w twardych negocjacjach. – Następnym razem ustalimy warunki, zanim wezmę się do napraw.
Kaeden chwyciła swój sprzęt i uśmiechnęła się do niej promiennie. Wciąż wydawała się traktować ją z lekką rezerwą, a Ahsoka nie miała nic przeciwko. Powtórzyła sobie w myśli, że nie przyleciała tu, by nawiązywać przyjaźnie – a już szczególnie nie z kimś, komu nie przeszkadza, że siedzi na jej łóżku. Tego typu rzeczy w większości kultur świadczyły o podejściu do kwestii intymności. Świątynia Jedi nie należała do miejsc, w których takie zachowania były dozwolone, zaś Ahsoka nigdy nie umiała łamać zasad, co najwyraźniej nie sprawiało żadnego problemu innym.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki