Star Wars. Szkarłatne szlify - E.K. Johnston - ebook + książka

Star Wars. Szkarłatne szlify ebook

Johnston E. K.

0,0
40,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

NIE KAŻDEMU JEST PISANA ROLA BOHATERA.

Qi’ra wysłuchiwała marzeń i obietnic chłopaka o beztroskim uśmiechu, ale potem zostali rozdzieleni i wróciła z podkulonym ogonem do gangu Białych Robaków, podczas gdy Han kierował się ku wolności. Ta jednak zdaje się dziewczynie luksusem, na który jej nie stać. Skupia się na przetrwaniu, choć bardzo pragnie opuścić Korelię. Ma wrażenie, że los się do niej uśmiechnął, gdy przedstawicielka organizacji przestępczej Szkarłatny Świt dostrzega ją i zabiera ze sobą. Qi’ra trafia przed oblicze przywódcy syndykatu, tajemniczego, porywczego i nieprzewidywalnego Drydena Vosa. Ten daje dziewczynie niepowtarzalną szansę na nowe, stosunkowo wygodne życie, o ile tylko dowiedzie swojej wartości dla organizacji. A ponieważ porażka oznacza pewną śmierć, Qi’ra wie, że musi się odnaleźć w pozbawionym skrupułów, morderczym świecie Szkarłatnego Świtu. Nie wie jednak, kim się stanie, jeśli przetrwa...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Chronologia Star Wars

Wprowadzenie

Przez dzie­sięć bez­tro­skich sekund pozwala sobie na myśli o życiu, jakie wio­dłaby, gdyby tylko sprawy poto­czyły się nieco ina­czej.

Pie­nią­dze. Sta­tek. Han. Jaka­kol­wiek praca. Szczery uśmiech na jego wspo­mnie­nie, nie ta maska, którą przy­wdziewa, by prze­żyć.

Zawsze jed­nak spo­glą­da­łaby przez ramię, bo prze­cież nie robiłby tego on. Uznała, że ochroni Hana naj­le­piej, jeśli puści go wolno.

A sie­bie samą – jeśli tu zosta­nie.

Sygnał tur­bo­windy wytrąca ją z roz­my­ślań, ale i tak już pod­jęła decy­zję. Nie wie, kto jesz­cze pozo­stał przy życiu na tym statku, ale pal licho, kogo zoba­czy, gdy roz­suną się drzwi – wie, jakie podej­mie kroki.

Toż­sa­mość osoby opusz­cza­ją­cej kabinę nie dziwi jej znów aż tak. Nie wie­działa wpraw­dzie, że prze­bywa na pokła­dzie, bo Vos skrzęt­nie skry­wał swoje tajem­nice, a Qi’ra nie­szcze­gól­nie miała czas, by je zgłę­bić, gdy przy­byli z Hanem, przy­wo­żąc coaxium. Może nie sądził, że to ważne. Dry­den Vos rzadko kiedy lek­ce­wa­żył prze­ciw­ni­ków, ale nie to, że ni­gdy. Ona sama jest tego żywym przy­kła­dem, a on – przy­kła­dem mar­twym.

Żadna z nich nie jest ubrana do walki, ale obie są do niej gotowe. Długa suk­nia nowo przy­by­łej obszyta jest srebr­nym mate­ria­łem, poły­sku­ją­cym mimo przy­ciem­nio­nych okien. Qi’ra roz­po­znaje go. Pan­cerz można nosić na różne spo­soby. Kobieta ostroż­nie prze­mie­rza pobo­jo­wi­sko, które Qi’ra pozo­sta­wiła w gabi­ne­cie ich byłego wspól­nego szefa.

– Cóż – zagaja Qi’ra z nie­dbałą, fał­szywą god­no­ścią, a tylko taką widziała u Dry­dena Vosa. – Strze­lam, że czyni cię to moją prawą ręką.

Kobieta uśmie­cha się sze­roko, szcze­rząc wydatne zęby. Żadna z nich nie jest głu­pia. Głupcy dość szybko koń­czą w Szkar­łat­nym Świ­cie, a prze­cież obie tyle już prze­trwały.

– Możesz mi ufać tak dalece, jak tobie ufał Vos – mówi.

Qi’ra spo­gląda na bez­władne ciało na pod­ło­dze, oto­czone szcząt­kami wszyst­kich tych przed­mio­tów, które obse­syj­nie gro­ma­dził. Wystar­czy­łaby ich garść, by wyku­piła sobie nowe życie w innym miej­scu, ale ni­gdy nie mogłaby się od niego uwol­nić, nie do końca. Na jej skó­rze wid­nieje sym­bol Szkar­łat­nego Świtu, ale prze­cież piętno sięga głę­biej, a w prze­stęp­czym pół­światku gra­sują istoty mrocz­niej­sze niż Dry­den Vos. Osta­tecz­nie była to jedyna moż­liwa decy­zja, pod­jęta za nią przez prze­zro­czy­ste szklane drzwi i obiet­nicę bez pokry­cia. Przy­wo­łuje w myślach zna­jomą twarz i uśmie­cha się.

– Cóż, przy­cho­dzi taki moment, że jed­nak warto dać sobie spo­kój z pró­bami zabój­stwa – mówi. Siada w fotelu i składa ręce na biurku. Wysyła roz­kaz odlotu oso­bie sto­ją­cej u steru. Powia­domi całą załogę, gdy już oddalą się od pla­nety. – To co, zaczy­namy?

Na pobli­skiej plaży stoi znany jej daw­niej chło­pak. I on roz­po­czyna nowe życie.

Rozdział 1

Minęły nie­spełna cztery godziny, odkąd Moloch przy­wlekł ją z kore­liań­skiego kosmo­portu przed obli­cze Lady Pro­ximy, by ta zade­cy­do­wała o jej losie. Qi’ra nie była pewna, ile tego czasu poświę­cono kara­niu straż­ni­ków, któ­rym wymknął się Han. Pró­bo­wała o tym nie myśleć: ani o karze, ani o nie­obec­no­ści Hana. Jedno i dru­gie było bole­sne z innego powodu, a Qi’ra zawsze sta­rała się uni­kać cier­pień.

Wie­działa, że tym razem są nie­unik­nione.

Pozo­sta­wiona sama w celi w naj­po­śled­niej­szej czę­ści kry­jówki Bia­łych Roba­ków miała sta­now­czo zbyt wiele czasu na myśle­nie. Mimo­wol­nie robiła plany, szu­kała roz­wią­zań, spo­sobu na wybrnię­cie z sytu­acji. Nada­remno. Uświa­do­miła to sobie, gdy tylko przy­po­mi­na­jące szczypce ręce Molo­cha zaci­snęły się na jej ramie­niu i odcią­gnęły ją od bramki w kosmo­por­cie. Nie mogła jed­nak prze­stać.

Do tej pory jakoś sobie radziła. Wma­wiała sobie, że potrafi prze­trwać wszystko, zresztą w jakimś stop­niu nie mijało się to z prawdą. Ba, nawet ta cela nie była naj­gor­szym miej­scem, w jakim przy­szło jej spę­dzać czas. Zaczy­nała od mniej niż zera, o czym chęt­nie do znu­dze­nia przy­po­mi­nała jej Pro­xima. Myślała, że czy­niło ją to sil­niej­szą. Zawsze odczu­wała głód, cią­gle knuła, wiecz­nie szu­kała kolej­nego zarobku. A teraz jej życie zato­czyło pełny krąg i znów była mniej niż zerem.

To wina Hana. Jasne, to ona opu­ściła gardę, ale prze­cież to przez niego. Odkąd tylko zwró­cił na sie­bie jej uwagę, rywa­li­zu­jąc z nią o tytuł głów­nego szczu­ro­łapa, nie doce­niała go. Nie. Nie jego. Lek­ce­wa­żyła jego wpływ na nią. Jego nie­wy­mu­szony urok i nie­usta­jący opty­mizm oka­zały się syre­nią pie­śnią, wzbu­dza­jącą w niej fał­szywe poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Doszło do tego w trak­cie tam­tego incy­dentu z dro­idem, gdy Han o mało nie wygryzł jej z pozy­cji głów­nego szczu­ro­łapa, ale Qi’ra i tak zdo­łała wyjść z tego zwy­cię­sko, więc go od sie­bie nie ode­pchnęła. Był przy­datny. Lojalny. Miał jej pomóc.

Porzu­cił ją. Tak, sama mu kazała. I tak, mówiła poważ­nie. Ale mówiła to w pory­wie chwili, gdy mogła sobie pozwo­lić, by mar­twić się o kogoś innego niż ona sama. A teraz dopa­dła ją ponura rze­czy­wi­stość. Przy­naj­mniej odnio­sła małe zwy­cię­stwo. Zapew­niła Hanowi wol­ność. Uciekł, a pomimo wszyst­kiego, czego nauczyli się o tru­dach życia, gdy dora­stali w pod­zie­miach Koro­netu, poprzy­siągł jej, że któ­re­goś dnia po nią wróci.

Naj­gor­sze było to, że cał­ko­wi­cie mu wie­rzyła. Któ­re­goś dnia naprawdę po nią wróci, o ile nie zamieni go w papkę jakiś narwany męt, mający wię­cej bla­ste­rów niż roz­sądku. Pod­czas tam­tej strasz­nej ner­wówki w kosmo­por­cie żadne z nich nie wzięło pod uwagę tego, że mię­dzy tamtą chwilą a tą, która dopiero miała nadejść, może upły­nąć długi okres. Nie wie­działa, co ze sobą zrobi w mię­dzyczasie. Jej los był nie­pewny, a Qi’ra nie zna­la­zła się w sytu­acji, w któ­rej podej­muje się dobre decy­zje.

Mogłaby się ucze­pić wyobra­że­nia o nim, o jego trium­fal­nym powro­cie, gdy ocali ją od lichej przy­szło­ści, malu­ją­cej się w jak naj­czar­niej­szych bar­wach. Mogłaby się trzy­mać nadziei, pal licho, co jej zrobi Pro­xima. Dopa­try­wa­łaby się pozy­tyw­nych stron. Prze­cież mogłaby na niego zacze­kać. Jakoś znio­słaby ból i udrękę, wyobra­ża­jąc sobie ich wspólną przy­szłość. Tak na jej miej­scu zro­biłby Han. Tego też była pewna.

Nie zamie­rzała cze­kać. Nadzieja matką głu­pich, a Qi’ra nie chciała mar­no­wać wyobraźni na ładne przy­szło­ści, które mogą ni­gdy nie nadejść. Umrze tu na roz­kaz Pro­ximy – albo będzie żyć z tego samego powodu. Nie ona o tym decy­do­wała. Wie­działa jedy­nie, że prę­dzej czy póź­niej drzwi jej celi otwo­rzą się i będzie zmu­szona przy­jąć to, co czeka na nią po dru­giej stro­nie.

Na­dal trzy­mała w dłoni kostki Hana. Tylko one jej zostały, a były prak­tycz­nie bez­u­ży­teczne. Nie da ich nikomu jako łapówki, a już na pewno nie zapłaci nimi za skra­dzione coaxium. To tylko dwa twarde sze­ściany na łań­cuszku, coś, co Han odzie­dzi­czył po ojcu, swo­isty amu­let. Qi’ra nie wie­rzyła w takie mrzonki, a mimo to nie mogła się ich pozbyć. I tak w końcu je zabiorą, a na samą myśl o tym aż w niej kipiało.

O, to ta jedyna rzecz, dzięki któ­rej być może wyj­dzie z tego wszyst­kiego cało. Gdyby tylko zdo­łała prze­kuć gniew w deter­mi­na­cję, kto wie, czy nie zacho­wa­łaby głowy na karku, dosłow­nie i w prze­no­śni. Pro­xima bywała mściwa, ale prze­cież nie głu­pia. Qi’ra na­dal miała dla niej war­tość, choć już nie jako zaufana człon­kini Bia­łych Roba­ków. Gdyby przy­wód­czyni ją wyrzu­ciła, nie zwró­ci­łaby się jej inwe­sty­cja. Z pew­no­ścią doj­dzie do tego samego wnio­sku. A jeśli nie, Qi’ra sama jej o tym przy­po­mni. Nie dla­tego, że czeka na Hana. Niech go dia­bli, zamie­rzała prze­żyć tu bez niego.

Drzwi do jej celi uchy­liły się ze zgrzy­tem. Mimo­wol­nie skrzy­wiła się, gdy do środka przedarł się snop świa­tła. Nie będzie już bar­dziej gotowa. Usły­szała nad­cią­ga­jące ogary, więc nie wezmą jej z zasko­cze­nia. Sta­nęła pro­sto, moż­li­wie sta­ran­nie otrze­pała ubra­nie i prze­cze­sała pal­cami skoł­tu­nione włosy. Mogą ją obe­drzeć ze wszyst­kiego, tylko nie z god­no­ści. Już raz wywal­czyła sobie tu miej­sce i zamie­rzała spra­wić, by Robaki o tym nie zapo­mniały. W ostat­niej chwili pod wpły­wem impulsu wło­żyła kostki Hana do ust. Dozna­nie było dziwne i o mało ich nie wypluła, ale drzwi już się otwie­rały. Musiała się sku­pić.

Kore­liań­skie ogary roz­dra­py­wały zie­mię, gdy cze­kały. Dłu­gie pazury pozo­sta­wiały bruzdy, gdy bestie szar­pały się na łań­cu­chach i uja­dały. Moloch nie pro­wa­dził psa na uwięzi. Zamiast tego opie­rał się na lasce. Qi’rze nie umknął para­li­za­tor u jego pasa. Na jego widok mimo­wol­nie się wzdry­gnęła. Wie­działa, że nie jest jedy­nym Roba­kiem, któ­remu ta pałka śni się po nocach, ale tylko ona miała za chwilę prze­żyć ten kosz­mar na jawie. Gdyby Moloch mógł się okrut­nie uśmiech­nąć, z pew­no­ścią by to zro­bił. Zamiast tego odstą­pił na bok i ogary wdarły się do celi.

Gdyby Rebolt i Syke chcieli, powstrzy­ma­liby je. Qi’ra wie­działa, że są wystar­cza­jąco silni. Mieli mniej wię­cej tyle samo lat co ona, ale byli od niej wyżsi i szersi w barach, co bar­dzo liczyło się w przy­padku szczu­ro­ła­pów, całe życie rzu­ca­ją­cych się za byle ochła­pem. Rebolt uśmiech­nął się drwiąco. Przy­naj­mniej Syke wyglą­dał, jakby pró­bo­wał zapa­no­wać nad oga­rem. Uni­kał wzroku Qi’ry. Wbi­jał ciemne oczy w pod­łogę, a obiema rękoma trzy­mał łań­cuch. Co innego bez­li­to­sny Rebolt. Na jego twa­rzy malo­wało się poczu­cie zwy­cię­stwa, które prze­cież nie przy­pa­dało mu w udziale. Dopu­ścił ogara na taką odle­głość, że gdyby ten chciał, mógłby ją ugryźć.

– Dość – ode­zwał się Moloch. Obaj chło­pacy instynk­tow­nie prze­tłu­ma­czyli roz­kaz na język basic i zapa­no­wali nad psami. – Nie jeste­śmy tu dla przy­jem­no­ści. Mamy ją odsta­wić do Lady Pro­ximy.

Pochwy­cił ją jak wcze­śniej w kosmo­por­cie. Wtedy sta­wiała opór wystar­cza­jąco długo, by kazać Hanowi ucie­kać, nim w pełni do niej dotarło, że prze­grała i nie ma sensu podej­mo­wać walki. Teraz pod­dała się po dobroci. Nie dała mu żad­nego powodu, by obcho­dził się z nią szorstko, ale Moloch i tak sobie pofol­go­wał. W kosmo­por­cie tylko ści­snął Qi’rę i powa­lił na zie­mię, po czym ją odcią­gnął. Teraz, gdy nie byli w miej­scu publicz­nym, mógł się wyka­zać znacz­nie więk­szą kre­atyw­no­ścią.

Dotknął ją lekko para­li­za­to­rem, a po jej ciele i tak roze­szły się bole­sne impulsy. Wrza­snę­łaby, ale że miała w ustach kostki, wydarł się z nich jedy­nie wysoki jęk. Moloch zaśmiał się, a gul­got ten bar­dziej przy­po­mi­nał wark­nię­cie.

– To naj­niż­sze usta­wie­nie, rzecz jasna – oznaj­mił. Qi’ra sku­piła się na tym, by zro­zu­mieć jego słowa. Koniecz­ność tłu­ma­cze­nia choć na chwilę przy­ćmiła ból. – W końcu zaczniesz wrzesz­czeć.

Nie wąt­piła w to ani przez chwilę.

Moloch cią­gnął ją przez tunele. Szedł zbyt prędko, by mogła mu dotrzy­mać kroku. Potknęła się, zdarła skórę na kola­nie, po czym zaka­pior o mało nie wyrwał jej ramie­nia ze stawu, gdy siłą posta­wił ją na nogi. Ogary kąsały dziew­czynę w kostki, na tyle tylko, by odska­ki­wała i tra­ciła rów­no­wagę. Teraz, gdy była w ruchu, krę­ciło się jej w gło­wie ze stra­chu i od adre­na­liny, ale prze­cież to żadna nowość. Po pro­stu minie kilka chwil, nim nad tym zapa­nuje.

Okno za sadzawką Pro­ximy zostało napra­wione. Do pomiesz­cze­nia nie docie­rało świa­tło sło­neczne. Zebrały się tu wszyst­kie Robaki, od naj­młod­szych kie­szon­kow­ców po Kar­sota, star­szego Grin­da­lida, opie­ra­ją­cego na elek­tro­pałce przy brzegu. Nie zamie­rzał dopu­ścić, by tym razem kto­kol­wiek pod­szedł do Pro­ximy. Na wszelki wypa­dek oczysz­czono kle­pi­sko ze śmieci.

Moloch zacią­gnął Qi’rę na przód sali do wtóru szep­tów. Wszystko igno­ro­wała. Jedyną istotą w pomiesz­cze­niu, która teraz miała dla niej zna­cze­nie, była sama Pro­xima, wła­śnie wyła­nia­jąca się z wod­nego gniazda, gdzie wysia­dy­wała młode.

Jej ciało pokry­wały wrzody, zaczer­wie­nione i wyraźne na tle bla­dej sza­ro­ści skóry – wystar­czyła krótka chwila wysta­wie­nia na świa­tło sło­neczne. Zdjęła misterną biżu­te­rię i Qi’ra widziała ślady w miej­scach, gdzie jej ciało doty­kało metalu. Aż trudno dać wiarę, że nikt wcze­śniej nie wyko­rzy­stał tej sła­bo­ści Grin­da­li­dów – ich dłu­gie, kręte ciel­ska nie nada­wały się do życia na powierzchni Kore­lii. W kata­kum­bach jed­nak byli pra­wie nie­ty­kalni. Utrzy­my­wali wła­dzę nad uli­cami Koro­netu, wysłu­gu­jąc się innymi. Może to dla­tego Pro­xima głów­nie zatrud­niała dzieci. Im nie przy­cho­dziły do głowy takie myśli, szcze­gól­nie gdy już wyko­rze­niono z nich resztki nie­za­leż­no­ści. To cud, że pomy­ślał o tym Han, ale wyraź­nie poczy­niono sta­ra­nia, by taka sytu­acja nie powtó­rzyła się już ni­gdy. Mimo wszystko sła­bość to sła­bość. Qi’ra nie zamie­rzała o niej zapo­mnieć.

– Qi’ro. – Głos Pro­ximy roz­niósł się po całej sali, jed­no­cze­śnie wład­czy, skrze­kliwy i oso­bli­wie melo­dyjny. – Otrzy­ma­łaś wszelką moż­liwą pomoc. Szansę za szansą. A mimo to mnie zdra­dzi­łaś.

Ktoś inny na jej miej­scu mógłby bła­gać o łaskę, zapew­niać, że to Han wbrew jej woli zacią­gnął ją do kosmo­portu w cha­osie, który roz­pę­tał się po uszko­dze­niu okna. Kto wie, czy Pro­xima nie rzu­ci­łaby takiej osoby na pożar­cie oga­rom, zresztą Qi’ra nie była aż tak głu­pia. Wszy­scy widzieli to, co się tu roze­grało. Wie­dzieli, co zro­biła.

Wokół zebrały się pozo­stałe Robaki. Na nie­któ­rych twa­rzach malo­wał się entu­zjazm, a porucz­nicy przy­mu­szali tych opor­nych. Qi’ra znów ujrzała Rebolta, wred­nego nawet bez ogara, a także Syke’a i Jagleo. Żadne z nich nie miało odznaki Pro­wo­dyra, co wydało się jej dziwne. Grin­da­lidka prze­pro­wa­dziła wielki kon­kurs na to sta­no­wi­sko, gdy przy­pa­dło ono w udziale Qi’rze, ale miała w tym ukryte motywy. Teraz przy­wód­czyni gangu wyma­gała kar­no­ści i dbała o wyraźną struk­turę dowo­dze­nia.

– Emo, podejdź pro­szę – ode­zwała się, a Qi’ra już wie­działa.

Pro­xima nie wybrała jed­nego ze star­szych szczu­ro­ła­pów, co nie wró­żyło niczego dobrego dla tych, któ­rzy na­dal tu byli. Nikt ni­gdy nie pytał, co takiego dzieje się ze star­szymi dziećmi. W pew­nym wieku zwy­czaj­nie zni­kali, co samo w sobie sta­no­wiło odpo­wiedź.

– Ogary czy laska? – spy­tała dziew­czynę Pro­xima.

Qi’ra nawet nie spoj­rzała na Emę. Nie spusz­czała wzroku z istoty wynu­rza­ją­cej się przed nią z sadzawki. Wszy­scy nie zno­sili oga­rów, chyba że byli wybie­rani na ich opie­ku­nów, ale Ema szcze­rze ich nie­na­wi­dziła. Qi’ra nie wie­działa, czy strach dziew­czyny zwięk­szy czy zmniej­szy szansę na ich wybór. Laska byłaby lep­szą decy­zją na dłuż­szą metę. Nie pozo­sta­wi­łaby blizn ani nie zasma­ko­wa­łaby w krwi Qi’ry. Bola­łoby bar­dziej, ale ból nie utrzy­my­wałby się tak długo jak po ataku oga­rów. Ema jesz­cze nie rozu­miała cier­pie­nia zwią­za­nego z cią­głą karą.

Krępa czter­na­sto­latka dołą­czyła do Roba­ków nie­dawno, po śmierci rodzi­ców. W prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści człon­ków gangu doświad­czyła sytego dzie­ciń­stwa. Nie była drobna ani chuda mimo tego, że w kana­łach ście­ko­wych spę­dziła już dwa lata. Miała bli­zny po oga­rze, który przy­ła­pał ją, gdy pró­bo­wała się dostać do skrzyni z zaopa­trze­niem na tyłach śmi­ga­cza Bia­łych Roba­ków. Po tej akcji została zre­kru­to­wana, ale zawsze omi­jała psy sze­ro­kim łukiem. Choć fakt, że obję­cie sta­no­wi­ska opie­kuna było naj­prost­szym spo­so­bem, by zyskać posłuch wśród człon­ków gangu.

– Laska – wybrała Ema.

Qi’ra zary­zy­ko­wała spoj­rze­nie i na twa­rzy dziew­czyny ujrzała nie­mal nie­ludzką radość. Ema po raz pierw­szy posma­ko­wała wła­dzy. Spodo­bało jej się.

Moloch rzu­cił Qi’rę na zie­mię. Przy­trzy­mał jej ręce za ple­cami tak długo, że nie mogła się pode­przeć. Padła ze szczę­kiem zębów. Nie miało to zna­cze­nia. Po chwili Kar­sot dopadł ją z laską i świat prze­szedł w straszną, bole­sną biel.

Przez jej żyły popły­nęła elek­trycz­ność. Wystar­cza­jąco silna, by spra­wić ból, choć nie do tego stop­nia, by zatrzy­mać pracę serca. Bo co to za tor­tury, które pro­wa­dzą do śmierci ofiary, a Grin­da­li­do­wie, co do jed­nego, byli eks­per­tami. Szczu­ro­łapy pró­bo­wały się cof­nąć, gdy Qi’ra wiła się po kle­pi­sku, ale nie pozwo­lono im na to. Grin­da­li­do­wie trzy­mali je bli­sko niej, by były świad­kami kary i by nie przy­szło im do głowy pla­no­wać ucieczki.

Qi’ra nie mogła krzy­czeć z powodu kostek w ustach. I tak wyda­wała z sie­bie mnó­stwo dźwię­ków, tak że Robaki miały nie­zły ubaw, gdy patrzyły, jak cierpi, ale w Molo­chu tylko nara­stała fru­stra­cja, gdy nie dosta­wał od niej tego, czego chciał. Krzyk­nął do Kar­sota, by ten zwięk­szył moc. Qi’ra poczuła, jak jej kości zamie­rają w nie­na­tu­ral­nych pozy­cjach; stawy i wię­za­dła nie były w sta­nie pora­dzić sobie z bólem ina­czej, niż sztyw­nie­jąc.

– Dość! – roz­ka­zała Pro­xima.

Świa­tło prze­szło w sza­rość, choć ból nie ustą­pił.

Qi’ra sapała na posadzce. Nie zamie­rzała wsta­wać, póki jej do tego nie zmu­szą. Zresztą nie była pewna, czy by podo­łała.

– Niech to będzie lek­cją dla was wszyst­kich – dodała przy­wód­czyni. – Oto, co was czeka, gdy mnie zdra­dzi­cie. Oto wasz los.

Nie uszło uwa­dze Qi’ry, że nie wspo­mniała o Hanie. Nikt go nie wspo­mni, bo jemu jed­nemu się udało. On jeden zdo­łał uciec. Grin­da­lidka nie zamie­rzała im o tym przy­po­mi­nać.

Przy­wód­czyni zanur­ko­wała w sadzawce, a pozo­stali Grin­da­li­do­wie prze­ci­snęli się przez tłum i opu­ścili salę. Qi’ra na­dal leżała na ziemi. Nie wydano żad­nych roz­ka­zów, ale lek­cja wyda­wała się oczy­wi­sta. Pozo­sta­wała na łasce tych, któ­rymi dopiero co prze­wo­dziła. Była dobrą Pro­wo­dyrką. Nie­mal odczuła ulgę.

Nie­mal. Plan Hana nie­mal się spraw­dził. Prze­han­dlo­wał coaxium za wol­ność, a jeśli za tę kwotę zdo­łał kupić jeden bilet, cóż, tak już bywało. No, z powodu jego planu omal nie postra­dała życia. A teraz zapłaci cenę za jego lek­ko­myśl­ność, bo do głowy mu nie przy­szło, że mogą skre­wić. Tak bar­dzo tego pra­gnęła, wie­rzyła mu i pokła­dała nadzieję w ich umie­jęt­no­ściach. Wspól­nie dora­stali, prze­trwali kon­kurs na sta­no­wi­sko Pro­wo­dyra. Oka­zało się to nie­wy­star­cza­jące. Chciała być tamtą dziew­czyną, tamtą, która może liczyć na pomoc innych i która uważa, że kie­dyś zdoła uciec. Kle­pi­sko pod jej dłońmi jed­nak było rów­nie chłodne jak prawda: jest sama, a jej jedyny cel sta­nowi prze­trwa­nie. Nie zamie­rzała już nikomu ufać, snuć nie­roz­sąd­nych pla­nów. Znaj­dzie jakiś inny spo­sób na życie – i to czym prę­dzej.

Gdy wokół niej zbie­rały się szczu­ro­łapy, Qi’ra posta­no­wiła, że już ni­gdy nie wystar­czy jej „nie­mal”.

Rozdział 2

Prowo­dyr szczu­ro­ła­pów dosta­wał pierw­szą por­cję szamy. Decy­do­wał, kto jesz­cze zaspo­koi głód i w jakiej kolej­no­ści. Qi’ra pró­bo­wała być spra­wie­dliwa. Szczu­ro­łapy miały już wystar­cza­jąco zmar­twień. Jeśli będzie tą jedną osobą na świe­cie, która zadba o ich inte­resy, odpłacą się jej lojal­no­ścią. Plan był dobry i dobrze jej słu­żył. Póki peł­niła funk­cję Pro­wo­dyrki.

Dobra wola, którą sobie wypra­co­wała, znik­nęła. Gdy tłum napie­rał, odci­na­jąc jej drogę ucieczki, Qi’rze przy­szła do głowy jedna myśl: chro­nić twarz. Szczu­ro­łapy bały się wielu rze­czy, a gdy dano im coś, czego nie musiały się oba­wiać, potra­fiły być okrutne. Wie­działa o tym, bo do nich nale­żała.

Dło­nie szar­pały ją we wszyst­kich kie­run­kach. Chwy­tały ją za włosy i ubra­nia. Małe palce cią­gnęły za sznu­rówki butów, a więk­sze prze­tur­lały ją, by dobrać się do jej kurtki. Kopała instynk­tow­nie – zbyt wiele lat chro­niła w ten spo­sób swój doby­tek – ale palce wpiły się w nią moc­niej. Paznok­cie wrzy­nały się jej w skórę.

Star­sze dzieci zdo­łały zdjąć jej kurtkę i natych­miast doszło do bójki o łup. Rebolt wyka­zał się więk­szą inte­li­gen­cją, niż Qi’ra podej­rze­wała, i oczy­ścił drogę dla Emy. Nie wal­czył dla niej, nie do końca. Gdyby podał jej zdo­bycz, to prze­cież nie w darze; sta­no­wi­łaby sym­bol zagro­że­nia, prze­sad­nego zobo­wią­za­nia i soju­szu, który tak naprawdę nie ist­niał. Dopeł­nił jed­nak sta­rań, by kurtka przy­pa­dła w udziale dziew­czy­nie. Zwy­cię­stwo nale­żało do niej, a ona wie­działa, że pomógł. Choć Qi’ra miała wra­że­nie, że Ema tak naprawdę nie potrze­bo­wała asy­sty. Przedarła się przez resztę dzieci, wyma­chu­jąc pię­ściami. Rzu­ciła się na obiekt pra­gnień.

Zaafe­ro­wana utratą kurtki, Qi’ra nie zauwa­żyła chwili, gdy mniej­sze dzieci zdarły z niej buty. Nie wal­czyły mię­dzy sobą – natych­miast zajęły się spód­nicą, zało­żoną na leg­ginsy. Była wodo­od­porna i miała sze­reg kie­szeni – teraz już pustych, ogo­ło­co­nych przez Molo­cha – i choć wyda­wała się zbyt duża na dzie­ciaka, który wyrwał ją resz­cie, i tak zapewni mu cie­pło.

Ema w więk­szo­ści zapa­no­wała nad ciżbą wal­czącą o łup. Zdzie­liła z główki część mniej­szych szczu­ro­ła­pów, strą­ca­jąc ich z ludz­kiej sterty, a wtedy pozo­stali zorien­to­wali się, z kim mają do czy­nie­nia. Kurtka Qi’ry sta­no­wiła nie­zły kąsek, ale nie była warta roz­złosz­cze­nia osoby, która decy­do­wała, ile i kiedy zjesz. Opór stop­niał momen­tal­nie i nim Ema pod­nio­sła z ziemi fant, podarty tylko w jed­nym miej­scu i nieco sfa­ty­go­wany, wszy­scy z sza­cunku odda­lili się na pewną odle­głość. Dziew­czyna zarzu­ciła kurtkę na ramiona, powio­dła dłońmi po mięk­kim futrze wyście­ła­ją­cym koł­nierz, po czym wło­żyła dwa palce do ust i gwizd­nęła gło­śno. Walki momen­tal­nie się skoń­czyły.

– Pora na kola­cję – ogło­siła tak spo­koj­nym tonem, że rów­nie dobrze mogła komen­to­wać pogodę.

Małe dzieci zwi­nęły spód­nicę Qi’ry w kulkę i doło­żyły do niej buty. Z pew­no­ścią prze­han­dlują zawi­niątko komuś, komu spa­suje roz­miar, no albo je sprze­dają. Tak czy owak, Qi’ra już tych rze­czy nie zoba­czy. Leżała na ziemi, jakimś cudem nie­tknięta. Wyko­nane z auro­dium kostki Hana spra­wiały, że czuła na języku gorycz. W jej obna­żone leg­ginsy już wsią­kał chłód.

Szczu­ro­łapy opu­ściły salę w moż­li­wie skład­nym szyku z Rebol­tem i Emą na czele. Syke i Jagleo zamy­kali tyły, ale to bez zna­cze­nia. Nie musieli wal­czyć o pozy­cję w hie­rar­chii. Gdy Ema mijała leżącą Qi’rę, rzu­ciła jej pogar­dliwe spoj­rze­nie.

– Nie faty­guj się na kola­cję – powie­działa. – I tak nic dla cie­bie nie zosta­nie.

Qi’ra nie zamie­rzała wstę­po­wać do sto­łówki. Teraz, gdy już odzy­skała swo­bodę ruchów, liczył się jeden cel. Gdy Robaki zajęły się kola­cją, zerwała się na nogi.

Dud­niło jej w gło­wie, ale dała radę ustać. Kle­pi­sko pod jej skar­pe­tami było oble­śne, ale cóż miała zro­bić? Opie­ra­jąc się o ścianę, ruszyła kory­ta­rzami do swo­jej nory.

Nie­wiele tu trzy­mała. Zresztą wszy­scy mieli nie­wiele, a rze­czy pozo­sta­wione przy kari­ma­cie aż się pro­siły, by je cap­nąć – wła­sność pry­watna była kwe­stią siły. Oczy­wi­ście, Ema już się wpro­wa­dziła jak na swoje. Licha poduszka i cienki koc zostały porząd­nie prze­trzą­śnięte, a sama kari­mata – prze­su­nięta w stronę dru­gich drzwi, tych, któ­rymi wycho­dziły ogary, o ile w ogóle zapusz­czały się do tej czę­ści pla­cówki. Qi’ra wypluła kostki na dłoń, po czym scho­wała je do śmiesz­nie małej kie­szonki leg­gin­sów. Pode­szła do posła­nia, na któ­rym sypiał Han.

Jeśli ktoś wyka­zy­wał się wystar­cza­jącą odwagą, by trzy­mać rze­czy przy swoim miej­scu do spa­nia, tą osobą był wła­śnie on. Podob­nie jak w przy­padku jej miej­scówki, Qi’ra widziała, że ktoś już się tu wpro­wa­dził, choć ist­niała szansa, iż posła­nie Hana nie zostało porząd­nie prze­pa­trzone. Obma­cała poduszkę w poszu­ki­wa­niu zgru­bień, po czym ścią­gnęła koc z tego żało­snego cze­goś, co ucho­dziło tu za mate­rac. Odchy­liła rogi i porząd­nie obszu­kała dno, ale niczego nie zna­la­zła. Może Han był mądrzej­szy, niż sądziła.

– Skar­petki. – Qi’ra odwró­ciła się i ujrzała sto­ją­cego nie­opo­dal Rebolta. Z jego twa­rzy nie scho­dził tam­ten krzywy uśmie­szek. – Pod mate­ra­cem cho­wał skar­petki. Ale teraz należą do mnie.

Spoj­rzał na jej stopy i jego uśmiech stał się jesz­cze szer­szy.

– Trudno – skwi­to­wał. – To tylko skar­petki, ale lep­sze to niż nic.

Odwró­cił się i skie­ro­wał ku psim klat­kom. Qi’ra pod­nio­sła czwarty róg mate­raca i zna­la­zła to małe zagłę­bie­nie, któ­rego szu­kała. Rebolt zna­lazł skar­petki i na tym jego poszu­ki­wa­nia się zakoń­czyły, ale Han scho­wał pod łóż­kiem coś wię­cej. Psie suchary były stare i wil­gotne, ale zawsze to jedze­nie. Han trzy­mał je na wypa­dek, gdyby kie­dyś musiał prze­ku­pić jed­nego z oga­rów, ale Qi’ra miała inne plany. Kto wie, kiedy Ema przy­dzieli jej por­cję pod­czas posił­ków.

Qi’ra scho­wała suchary do kie­szeni z kost­kami i wresz­cie dała sobie chwilę, by na trzeźwo oce­nić sytu­ację. Dobra wia­do­mość była taka, że zna­la­zła się poza celą. Wyglą­dało na to, że Pro­xima chwi­lowo skoń­czyła z wymie­rza­niem kary. Gorzej, że pozo­stały jesz­cze kary nie­ofi­cjalne, które będą ją spo­ty­kać, ile­kroć inne Robaki uznają, że dobry z niej cel. Prę­dzej czy póź­niej – a Qi’ra mogła jedy­nie mieć nadzieję, że dość szybko – Pro­xima wyda osta­teczny wyrok. Qi’ra nie miała kurtki ani butów, a jej leg­ginsy nie zapew­niały wiele cie­pła. Gdy tylko znów coś znaj­dzie i tak pew­nie to coś zosta­nie jej ode­brane. Musiała być ostrożna.

Przez chwilę miała ochotę zerwać się do biegu. Teraz, gdy wszy­scy się posi­lali, mogłaby się wykraść do swo­jej kry­jówki w Silo­sie. Utrzy­my­wała ją w porządku przez całe lata na wszelki wypa­dek. Kto wie, czy nie przy­szła pora z niej sko­rzy­stać. Nikt by się nie domy­ślił, że udała się tam z powro­tem z wła­snej woli. Jedyne dwie osoby prócz niej, które zda­wały sobie sprawę z jej ist­nie­nia – Tsu­ulo i Han – albo nie żyły, albo się zmyły, a tam na miej­scu nie było kana­łów ście­ko­wych, więc Grin­da­li­do­wie musie­liby się sporo natru­dzić, by podą­żyć jej śla­dem. Czu­łaby się tam bez­piecz­nie, choć na­dal bez kre­dyta przy duszy. No i zna­la­złaby się z powro­tem w Silo­sie, gni­ją­cym sercu Dołu i nie­za­prze­czal­nie naj­gor­szym miej­scu na całej pla­ne­cie. Silos nie miał przy­szło­ści.

Qi’ra wybrała wysoką pry­czę, gdzie pano­wał prze­ciąg. Nikt jej z tego powodu nie chciał, a każdy, kto zamie­rzał się przy­cze­pić, będzie musiał się wspiąć. Qi’ra poło­żyła się tak, by jej stopy zna­la­zły się u góry dra­binki. Jeśli ktoś spró­buje po niej wejść, dosta­nie z kopa w twarz. No, nie zaboli mocno, bo nie miała na sobie butów, ale lep­sze to niż nic. Było zbyt zimno na sen, ale Qi’ra i tak nie miała zamiaru nara­żać się na atak. Nasłu­chi­wała, jak szczu­ro­łapy wra­cają do gar­ni­zo­nów, na­dal sza­mo­cząc się mię­dzy sobą, bo nie miały nic lep­szego do roboty. Star­sze dzieci nie­długo roz­poczną nocne obchody, ale te młod­sze pozwi­jały się w kłębki, by pospać. Qi’ra patrzyła, jak się kładą. Wie­działy, że tam jest, ale nie uznały jej za zagro­że­nie.

Dra­binka zatrzę­sła się i Qi’ra się przy­go­to­wała. Po cha­rak­te­ry­stycz­nym braku dźwięku domy­śliła się jed­nak, z kim ma do czy­nie­nia. Tylko jedna szczu­ro­łapka była tan­cerką, na tyle mądrą, by opra­co­wać wła­sny styl walki na pod­sta­wie ruchów, do jakich przy­wy­kło jej ciało. Gdy Qi’ra ujrzała twarz Jagleo, nieco odpu­ściła. Ale tylko tro­chę.

– Więc zosta­łaś zde­gra­do­wana – rzu­ciła Jagleo. – Strze­lam, że już zauwa­ży­łaś.

Qi’ra nie odpo­wie­działa. Skoro Jagleo chciała mówić, nie zamie­rzała jej prze­ry­wać, ale nie pla­no­wała też nie­pro­szona dzie­lić się infor­ma­cjami. Pew­nie zresztą już do końca życia.

– Ema jest tyranką, więc sobie pora­dzi – cią­gnęła zło­dziejka. – Wzbu­dza zbyt duży strach u mło­dzi­ków, by pla­no­wały bunt, a star­szaki nie biorą jej na poważ­nie. Co jest głu­pie, bo nie bez powodu Pro­xima wybrała ją, a nie kogoś z tej grupy.

Nie trzeba było geniu­sza, by zauwa­żyć, że Pro­ximę inte­re­sują tylko dzieci: małe, łatwo ule­ga­jące wpły­wom, co uła­twiało rekru­ta­cję. Nie­wiele jadły i dało się nad nimi zapa­no­wać, obie­cu­jąc nagrody, więc ich wycho­wa­nie nie nale­żało do spe­cjal­nie trud­nych. Wycho­dziły na słońce, a to prze­cież było głów­nym powo­dem, dla któ­rego Pro­xima nie mogła bez nich się obejść. Dzięki małym roz­mia­rom i zwin­no­ści dzieci potra­fiły się wspi­nać i cho­wać, co też dzia­łało na ich korzyść.

– Syke uważa, że Ema pla­nuje czystkę wśród star­szych szczu­ro­ła­pów. Szcze­gól­nie mowa o naszej czwórce – dodała Jagleo. Płowe włosy opa­dły jej na twarz. Odgar­nęła je na bok. – Skoro cie­bie i Hana ma z głowy, będzie jej łatwiej roz­pra­wić się z Sykiem, Rebol­tem i mną. Choć uwa­żam, że się myli. Nie zamie­rza nas po pro­stu zabić. Nie, póki na­dal jeste­śmy przy­datni.

Qi’ra na­dal mil­czała. Kto inny pew­nie by się zde­ner­wo­wał, ale Jagleo była przy­zwy­cza­jona do ciszy nawet w zwy­czajne dni.

– Szy­kuje się duży napad – teo­re­ty­zo­wała. – Będzie nas przed nim prze­strze­gać, będziemy ćwi­czyć, orga­ni­zo­wać się i tak dalej. Ale już po wszyst­kim pozo­stałe przy życiu szczu­ro­łapy będą miały jedną cechę wspólną. Młody wiek.

Jagleo się­gnęła do kie­szeni kurtki i wyjęła z niej czarny mate­riał przy­po­mi­na­jący kawa­łek gazy. Potrzą­snęła nim i Qi’ra ujrzała cienką kurtkę. Na nie­wiele się zda, ale lep­sze to niż nic, zresztą nie wyglą­dała naj­go­rzej.

– Rebolt uważa, że ocalą go ogary – dodała Jagleo. – A Syke, że jeśli wytre­suje Tao­mata, by ten zaata­ko­wał Rebolta, Moloch go awan­suje. W końcu zawsze będzie potrzebny ktoś wycho­dzący z oga­rami na zewnątrz. Ale ty i ja ni­gdy nie gra­ły­śmy w tę grę.

Podała kurtkę Qi’rze, a ta powoli usia­dła i zarzu­ciła ją sobie na ramiona. Mate­riał oka­zał się szorstki w porów­na­niu z jej futrem, no i nie dało się w niej nic scho­wać, ale zawsze to kurtka.

– Teraz nie mogę ci za bar­dzo pomóc – przy­znała Jagleo – no i na nie­wiele się przy­dam, jeśli zaczną mnie trak­to­wać tak samo. Ale gdy przyj­dzie co do czego, możesz na mnie liczyć. Prze­ży­jemy, a potem się zoba­czy. Wiem, że będziesz miała plan, bo zawsze go masz, a ja utrzy­mam cię przy życiu tak długo, żebyś go zre­ali­zo­wała.

Jagleo poło­żyła na posła­niu małą saszetkę racji żyw­no­ścio­wych. Już ją otwo­rzyła i wyja­dła więk­szość zawar­to­ści, ale z tego, co widziała Qi’ra, została jakaś ćwiartka. Nie będzie to posi­łek, ale lep­sze to niż psie sucharki.

– Umowa stoi – odparła Qi’ra. Się­gnęła po rację, po czym wsy­pała okruszki do ust i potrzą­snęła folijką, by mieć pew­ność, że nic się nie zmar­nuje.

Jagleo oka­zała się nie­spo­dzie­waną sojusz­niczką. Choć drobna zło­dziejka pew­nie na nie­wiele się przyda, Qi’ra nie zamie­rzała wybrzy­dzać. Nie mogła sobie na to pozwo­lić. Pozo­sta­wała jedna kwe­stia: czego takiego ocze­ki­wała w zamian? Qi’ra wycier­piała swoje, gdy zawa­lił się ich plan z Hanem, i nie zamie­rzała tego powta­rzać już ni­gdy. Jeśli nabie­rze choćby naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści, porzuci Jagleo w oka­mgnie­niu.

Qi’ra umo­ściła się na posła­niu z nową kurtką na ramio­nach. Choć tro­chę zaspo­ko­iła głód. Dobre i to.

Rozdział 3

Sprawy znacz­nie siępogor­szyły.

Naza­jutrz po nie­uda­nej pró­bie ucieczki Qi’ra poznała swój los. Pro­xima zna­la­zła na nią kupca, kore­liań­skiego han­dla­rza nie­wol­ni­kami, Sar­kina Enneba. Aktyw­nie pozy­ski­wał towar i nie prze­szka­dzało mu, gdy ten towar fikał. Tak, Qi’ra życzyła sobie, by jej los został roz­strzy­gnięty prę­dzej niż póź­niej, ale mimo to wszystko roze­grało się nie­kom­for­towo szybko jak na decy­zję, która przy­pusz­czal­nie okaże się dla niej bar­dzo nie­przy­jemna.

– Nie dosta­łam za cie­bie dobrej ceny. Nie­po­słu­szeń­stwo uwa­żane jest za bar­dzo poważną wadę u nie­wol­nika – oznaj­miła Pro­xima, gdy Qi’ra stała przed nią na drżą­cych nogach – ale twoje pozo­stałe cechy wystar­czyły, by się tobą zain­te­re­so­wał. Jestem prze­ko­nana, że natych­miast ostu­dzi w tobie wolę walki.

Sar­kin nie mar­no­wał czasu. Gdy tylko pod­pi­sał kon­trakt, umie­ścił tra­ker w jej nad­garstku. Zaawan­so­wane chipy w więk­szo­ści stały się nie­po­trzebne dzięki roz­wo­jowi tech­no­lo­gii ska­ne­rów, więc mało kto tru­dził się, by utrzy­my­wać loka­li­za­cję tra­kera w tajem­nicy przed osobą, w któ­rej ciele urzą­dze­nie zostało umiesz­czone. Gdyby Qi’ra pró­bo­wała uciec lub je usu­nąć, opła­ci­łaby to życiem. Gdy męż­czy­zna wsz­cze­piał tra­ker, spoj­rzała mu w jasno­zie­lone oczy. Zasta­na­wiała się, jaką jest osobą. W naj­lep­szym razie okaże się nie­za­in­te­re­so­wany jej losem, ale już teraz z jego kan­cia­stej twa­rzy wyczy­ty­wała skłon­ność do bru­tal­no­ści. Obo­jętni klienci nie kupo­wali bun­tow­ni­czych dziew­czyn.

– Źle ci z oczu patrzy – rzu­cił. Znaj­do­wał się zde­cy­do­wa­nie za bli­sko, nie­mal czuła szcze­ci­nia­ste wło­ski pora­sta­jące jego twarz i głowę, ale była na tyle mądra, by nie sta­wiać oporu. – Ładna to i jesteś, ale i waleczna, sądząc po bły­sku w oczach. Zdu­szę w tobie tę walecz­ność, jesz­cze zoba­czysz. Potulna będziesz wię­cej warta.

Zaci­snął mocno palce na jej ramie­niu. Koń­czyły się ostrymi paznok­ciami, które, gdyby tylko zechciał, mogłyby bez trudu prze­kłuć i roze­drzeć skórę. Wie­działa, że zro­bią się jej siniaki. Wyraź­nie dostrze­gała, że męż­czy­zna chciałby, by sta­wiła mu opór. Szu­kał wymówki, żeby zdzie­lić ją w twarz czy wyrwać jej włosy. Qi’ra jed­nak wolała, by poprze­stał na sinia­kach. Już i tak wie­dział, że nie jest ule­gła. Jego uśmie­szek tylko skwa­śniał, gdy nie dała mu tego, czego po niej ocze­ki­wał. Jeden z paznokci wpił się mocno w jej rękę, tam, gdzie i tak pul­so­wała świeża rana po tra­ke­rze.

Pro­xima poru­szyła się w sadzawce, roz­draż­niona, że nie sły­szy całej roz­mowy, choć więk­szość mogła sobie dopo­wie­dzieć.

– Nasz układ na­dal obo­wią­zuje, Sar­ki­nie Enne­bie – poskar­żyła się. – Nie możesz jej jesz­cze uszko­dzić.

– Zapo­zna­łem się z kon­trak­tem – odparł tam­ten, nie spusz­cza­jąc wzroku z Qi’ry. Poru­szył szpi­cza­stymi uszami na znak, że Pro­xima gra mu na ner­wach. Qi’ra wie­działa, że za wszystko przyj­dzie jej zapła­cić póź­niej. – Na razie zosta­nie tutaj. Dopil­nu­jesz, by wyko­nała robotę. Ale potem jest moja.

Nacię­cie na jej nad­garstku było poszar­pane i lekko krwa­wiło. Z pew­no­ścią zosta­nie po nim bli­zna. Qi’ra stała nie­ru­chomo, gdy krew spły­wała strużką do czub­ków jej pal­ców i zaczęła ska­py­wać na pod­łogę. Zamie­rzała się sobą zająć dopiero wtedy, gdy zosta­nie sama.

Sar­kin zwró­cił się w stronę Pro­ximy, a gdy ta zawi­sła tuż nad nim, nawet nie mru­gnął. Qi’ra wie­działa, dla­czego została sprze­dana, ale wydało się jej dziwne, że Sar­kin nie zabie­rze jej od razu. Inte­re­so­wało ją, jak brzmią zapisy kon­traktu. Wąt­piła, że umowa zapewni jej ochronę czy wikt i opie­ru­nek, ale i tak była cie­kawa szcze­gó­łów.

– Wrócę, gdy zle­ce­nie dobie­gnie końca – rzu­cił Sar­kin. – Albo wyślę przed­sta­wi­ciela. Jeśli ona przez cie­bie umrze, spo­dzie­wam się zwrotu kre­dy­tów.

Pro­xima mil­czała, ale naj­wy­raź­niej Sar­kin i tak nie ocze­ki­wał odpo­wie­dzi. Po pro­stu obró­cił się na pię­cie i wyma­sze­ro­wał z pomiesz­cze­nia.

– Wyjdź, Qi’ro – ode­zwała się Pro­xima. – Naciesz się tą ogra­ni­czoną wol­no­ścią, która ci jesz­cze pozo­stała.

Uwie­rała ją myśl, że zmię­kła w roli Pro­wo­dyrki. Zabie­gała o to sta­no­wi­sko, a gdy już się go dochra­pała, wal­czyła o to, by się na nim utrzy­mać. Więk­szość czasu poświę­cała na dys­cy­pli­no­wa­nie innych, głów­nie roz­da­jąc racje żyw­no­ściowe, ale i wyko­ny­wała sporo zadań dla samej Lady Pro­ximy jako jej zaufany goniec. Nie­które z osób, z któ­rymi zada­wała się w tej roli, bały się i jej. Zwięk­szały haracz na rzecz Bia­łych Roba­ków o napi­wek w nadziei, że Qi’ra wstawi się za nimi u sze­fo­wej. No, kwoty napiw­ków nie były duże, ale co zaro­biła, to jej. A że jed­no­cze­śnie jako pierw­sza zaspo­ka­jała głód, jesz­cze ni­gdy nie czuła się tak silna.

A teraz to wszystko stra­ciła. Zapo­mniała już, jak to jest stać w kolejce po jedze­nie. Być na łasce osoby, która roz­daje karty. Ema z lubo­ścią uprzy­krzała jej życie na tysiąc róż­nych spo­so­bów. To szy­dziła z niej z powodu lichych por­cji, to woziła się w jej kurtce, obno­sząc się, jakby sama wyho­do­wała futerko, gdy rywalka drżała w wil­goci ście­ko­wych kana­łów Koro­netu. Qi’ra wychu­dła i zmi­zer­niała. Jej sucha skóra przy­po­mi­nała papier. Miała łam­liwe włosy. Nawet Jagleo nie mogła jej pomóc na tyle, by zapo­biec powol­nemu usy­cha­niu, wywo­ła­nemu stop­nio­wym gło­dem. Kostki Hana w jej kie­szeni teraz już odzna­czały się na jej bio­drze.

Już dawno zja­dła psie sucharki i teraz była ska­zana na łaskę kolejki po jedze­nie, gdy Pro­xima na życze­nie Sar­kina znów zaczęła posy­łać ją na misje. Przez kilka tygo­dni Qi’ra cho­wała się w kory­ta­rzach Nory i pró­bo­wała zbie­rać infor­ma­cje. Pro­xima zde­cy­do­wa­nie coś knuła, a choć tech­nicz­nie rzecz bio­rąc Qi’ra nie była już pro­ble­mem Grin­da­lidki, na­dal zada­wała się ze szczu­ro­ła­pami. Nie chciała dać się zasko­czyć, gdy już doj­dzie do jatki. Przez chwilę nikogo nie obcho­dziło, czym się zaj­muje. Czuła się, jakby stała się nie­war­tym uwagi duchem.

Szczu­ro­łapy prze­stały jej doku­czać i zajęły się innymi, bar­dziej roz­ryw­ko­wymi ofia­rami. Gnę­bie­nie Qi’ry nie dawało im satys­fak­cji. Ni­gdy się nie odgry­wała i nie pro­siła nawet, by prze­stały, a już tym bar­dziej o nic nie bła­gała. Czyli nuda. Bier­ność raniła jej dumę, ale nie ciało, a przy­naj­mniej oszczę­dzała sporo ener­gii, nie wda­jąc się w spory, z któ­rych nie mogła wyjść obronną ręką. To, że jej prze­śla­dowcy wresz­cie kom­plet­nie dali sobie spo­kój, było wisienką na tor­cie. Przez kilka dni cho­dziła bez celu, aż wszy­scy doszli do wnio­sku, że została zła­mana i od tej pory będzie cał­ko­wi­cie posłuszna.

Wszy­scy z wyjąt­kiem Lady Pro­ximy.

Grin­da­lidka była leciwa, star­sza, niż sądziła więk­szość szczu­ro­ła­pów, a liczni ludzcy człon­ko­wie gangu dora­stali na jej oczach. Wie­działa, kiedy ci są kom­plet­nie zła­mani, a Qi’ra zda­wała sobie sprawę, że raczej nie zdoła jej oszu­kać. Więc gdy Pro­xima ogło­siła, że Qi’ra powinna dołą­czyć do zespołu zło­mia­rzy, dziew­czyna zgo­dziła się bez sprze­ciwu. I tak nie mogłaby się posta­wić. Sar­kin zażą­dał, by odpa­lała mu pro­cent, gdy cze­kała na to, co miało się zda­rzyć. Pozo­stali jęczeli. Bali się, że ich spo­wolni, ale wystar­czyło kilka wark­nięć ulu­bio­nego ogara Molo­cha, by prze­stali.

Na uli­cach Koro­netu jak zawsze pano­wał gwar. W stocz­niach wrzała praca, a z każ­dym dniem napły­wały kolejne impe­rialne zamó­wie­nia. Gdy miało się kre­dyty na budowę stat­ków bądź zna­jo­mo­ści, by je sprze­da­wać, można było żyć jak król. A jeśli nie – cóż, wtedy nale­żało się zado­wo­lić ochła­pami. Szczu­ro­łapy zajęły się tym, co potra­fiły naj­le­piej, czyli drob­nymi kra­dzie­żami i kie­szon­ko­stwem. Star­sze dzie­ciaki odwa­lały bar­dziej skom­pli­ko­wane prze­kręty, ale że Qi’ra wszystko robiła wspól­nie z Hanem, nie miała na sie­bie pomy­słu. Kolejny błąd. Za bar­dzo na nim pole­gała, pod­czas gdy jedyną osobą, któ­rej mogła w pełni ufać, była ona sama.

Przez pierw­szych kilka dni uda­wała żebraczkę i pole­gała na naiw­no­ści tej gar­ści dobro­dusz­nych osób, jakie się jesz­cze ostały w Zło­tym Mie­ście. Wzbu­dzała w nich współ­czu­cie, gdy przy­pi­sany jej danego dnia part­ner pozba­wiał ich kosz­tow­no­ści. Była w tym dobra i nawet Ema nie mogła jej odma­wiać jedze­nia, gdy te sztuczki zaczęły przy­no­sić wyniki. Po tygo­dniu Qi’ra odzy­skała siły na tyle, że jej ręce prze­stały drżeć z głodu i mogła zacząć okra­dać prze­chod­niów samo­dziel­nie. Wtedy jej part­nerką została Jagleo i obie dzie­liły się celami. Oskar­żały nie­win­nych prze­chod­niów, gdy ktoś zauwa­żył, że został okra­dziony.

– Ej! – Gło­śny okrzyk krę­pego Pan­to­ra­nina zwró­cił uwagę wszyst­kich robot­ni­ków zmia­no­wych w zasięgu słu­chu.

– Tak mi przy­kro, sir – powie­działa pod­nie­sio­nym gło­sem Qi’ra po tym, jak na niego wpa­dła. Odcze­kała pół odde­chu i wybuch­nęła pła­czem. – Z tar­go­wi­ska do domu jest tak daleko, a muszę pomóc mamie z kola­cją dla całej rodziny. Śpie­szę się, bo się spóź­nię.

Patrzyła przez łzy, jak Jagleo prze­nika przez tłum z nie­za­prze­czalną gra­cją. Nikt jed­nak jej się nie przy­glą­dał, bo wszy­scy wbi­jali wzrok w Qi’rę. Ta uro­niła kolejne łzy i Pan­to­ra­nin odstą­pił.

– Nic się nie stało, młoda – odparł szorstko, nieco nie­chęt­nie kle­piąc ją w ramię. – No, leć.

Odda­lił się, nim prze­stała pła­kać, i wto­pił w tłum, by nie zwra­cać na sie­bie uwagi. Qi’ra popę­dziła w prze­ciwną stronę. Skrę­ciła trzy razy w kolejne ulice, nim prze­stała grać i wśli­zgnęła się do bocz­nej alejki, gdzie cze­kała na nią wyszcze­rzona Jagleo.

– Powin­ny­śmy się udać na wła­sną trasę roz­ryw­kową – skwi­to­wała zło­dziejka. Wycią­gnęła kilka port­feli z prze­róż­nych kie­szeni i zaczęła opróż­niać je z zawar­to­ści. Na koniec bez­tro­sko odrzu­cała każdy za sie­bie i wsa­dzała łupy do kie­szeni.

– Chyba jesz­cze bra­kuje nam mate­riału – odparła Qi’ra. Miała tylko jeden port­fel, tam­tego Pan­to­ra­nina, ale był aku­rat dzień wypłaty, więc nie mogła narze­kać.

Jej obecne życie oka­zy­wało się pro­ste, ale zaj­mo­wało ją na tyle, że nie­spe­cjal­nie myślała o tym, czy Han już lata albo że powinna zagło­dzić Emę, gdy miała na to szansę. Cza­sami Jagleo wzy­wano do więk­szych prac i w te dni Qi’ra sama sta­wiała czoła uli­com z ponurą deter­mi­na­cją, dzięki któ­rej daw­niej opu­ściła Silos. Nie mogła na nikim pole­gać, ale korzy­stała z tego, co otrzy­my­wała od życia.

Gdy Pro­xima wzy­wała ich na zebra­nia, Qi’ra sta­wała z boku na tyłach. Młod­sze szczu­ro­łapy pod­cho­dziły bli­żej, by pochwa­lić się, co takiego ukra­dły w imie­niu Grin­da­lidki. Na­dal ją tro­chę kochały za to, że ura­to­wała je przed samot­no­ścią, z jaką zma­gały się, nim dołą­czyły do Bia­łych Roba­ków. Na­dal sądziły, że są dla niej czymś wię­cej niż parą rąk i skórą, która może prze­trwać na słońcu. Nie rozu­miały, że prze­moc sto­so­wana przez Molo­cha i pozo­sta­łych porucz­ni­ków bie­rze się z jej roz­ka­zów.

Choć Qi’ra miała ochotę znik­nąć, wie­działa, że to nie­moż­liwe, więc od czasu do czasu Pro­xima zwra­cała na nią uwagę. Za każ­dym razem było tak samo. Ema skła­dała raport i zręcz­nie pomi­jała rolę ode­graną przez Qi’rę. Część mło­dzi­ków robiła szum, a gdy Pro­xima pro­siła o szcze­góły, padało imię dziew­czyny. Qi’ra nie mogła ich zmu­sić, by prze­stali, a Ema nie zda­wała sobie sprawy z tego, że w ten spo­sób tylko bar­dziej się kom­pro­mi­tuje, więc dziew­czyna nie miała innego wyboru, jak pod­jąć grę.

– Qi’ro, moja droga. Nie widzę cię tam, podejdź, pro­szę – ode­zwała się Pro­xima, choć widziała lepiej w sza­rym świe­tle sali zgro­ma­dzeń niż ludzie.

Qi’ra prze­pchnęła się przez resztę i sta­nęła tuż za Emą. Widziała, że młod­sza dziew­czyna jest wście­kła i pró­buje zdu­sić w sobie gniew. Może i Ema opa­no­wała mimikę twa­rzy, ale gdy się zło­ściła, mimo­wol­nie spi­nała ramiona i zaci­skała pię­ści.

– O, tu jesteś – dodała Grin­da­lidka. – Ura­do­wała mnie wieść, że na­dal poma­gasz bra­cisz­kom i sio­strzycz­kom, choć nale­żysz do kogoś innego. Wyobra­żam sobie, że wiele się od cie­bie uczą. Emo, powiedz coś wię­cej na temat pomocy Qi’ry.

Ema była wście­kła, ale zaczęła mówić. Przez ten czas Pro­xima nie spusz­czała oczu z Qi’ry. Ta zawsze potra­fiła pano­wać nad twa­rzą, ale teraz kon­tro­lo­wała już całe ciało – stała nie­ru­chomo, w neu­tral­nej pozie. Moloch prych­nął na nią, kli­ka­jąc ustami pod maską, a pozo­stałe szczu­ro­łapy jej uni­kały. Ale Pro­xima wie­działa swoje. Stara Grin­da­lidka miała do czy­nie­nia ze zła­ma­nymi ludźmi. Sama ich łamała. A Qi’ra wie­działa, że jej maska nie jest na tyle dobra, by oszu­kać panią Bia­łych Roba­ków.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki