Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy czternastoletnia Padmé wygrywa wybory i wstępuje na tron Naboo, przyjmuje imię Amidala i opuszcza rodzinę, by objąć rządy w Pałacu Królewskim. W czasach narastającej niepewności zarówno na Naboo, jak i w Republice Galaktycznej, Padmé wraz z doradcą do spraw bezpieczeństwa, kapitanem Panaką, opracowują plan – od tej pory królową ma wspierać nie jedna, lecz kilka dwórek. Będą jej doradczyniami, powierniczkami, obrończyniami, a nawet sobowtórkami. Selekcji kandydatek pod kątem talentów dokonuje Panaka, ale to Padmé przypada w udziale stworzenie z nich zgranego zespołu. Choć każda z dziewcząt jest jedyna w swoim rodzaju, uczą się, jak ze sobą sprawnie współpracować. Przyświeca im jeden cel: ochrona królowej za wszelką cenę. Jednak gdy Naboo pada ofiarą inwazji ekspansywnej Federacji Handlowej, królowa Amidala i jej dwórki zostają poddane największej próbie: wszystkie razem i każda z osobna.
„Próba królowej” to drugi tom trylogii o Padmé Amidali, w skład której wchodzą następujące powieści: Tom 1: „Cień królowej” Tom 2: „Próba królowej” Tom 3: „Nadzieja królowej”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 246
Dziewczyna w bieli odziedziczyła inteligencję po matce, a serce po ojcu, jednak gorejąca w głębi duszy iskra należała tylko do niej. Jej błyskotliwość, poczucie celu i współczucie jaśniały niczym gwiazdy. Jednak teraz była sama i nikt nie mógł jej pomóc. To, co miało wydarzyć się za chwilę – nieważne nawet, jak zostanie utrwalone i zapamiętane – zależało od niej samej.
Od dzieciństwa przyświecała jej chęć pomocy. Ojciec zabierał ją poza planetę. Odwiedzała umierające światy i starała się powstrzymać nieuniknione. Czasami jej wysiłki okazywały się daremne, ale zawsze zgłaszała się na ochotnika, by spróbować ponownie.
Z czasem zaczęła poświęcać uwagę własnej planecie. Naboo nie było miejscem, które poddawałoby mieszkańców wielkim próbom. W sektorze panował pokój, a sam świat prosperował. Ale i tu należało wykonać mnóstwo pracy – pracy, do której się nadawała, a przynajmniej tak sądziła. Której chciała się podjąć.
Marzenia rodziców okazały się niewystarczające. Chciała mieć pewność, że sięgnęła tak wysoko, jak to możliwe; że zrobiła wszystko. A w przypadku dziewczyny dorastającej na Naboo szczytem ambicji jest stanowisko królowej. Była młodsza od innych kandydatek, ale nie zamierzała się z tego powodu zniechęcać.
Im dłużej rozmyślała nad tym zagadnieniem, tym bardziej dochodziła do wniosku, że rządzenie planetą może okazać się większym wyzwaniem, niż początkowo się jej zdawało. Galaktyka była dużym miejscem, a Naboo – światem w większości pozbawionym obrony. Aktualna królowa ignorowała najbliższych sąsiadów. Obecny senator cieszył się uznaniem, ale lista sojuszników nie należała do długich. Dziewczyna wiedziała, że podoła wyzwaniu.
A teraz czekała sama w małej sali na niższych poziomach pałacu. Kampania dobiegła końca, oddano głosy. Wkrótce zostaną ogłoszone wyniki i pozna swój los. Ale w skrytości serca już wiedziała. Zawsze wiedziała. Żyła, by służyć, a teraz będzie to robić na najwyższym możliwym stanowisku.
Drzwi rozsunęły się z sykiem i znajoma sylwetka przysłoniła światło. Uszy dziewczyny wypełniło buczenie unoszącego się w powietrzu droida. Wyprostowała się. Zawsze zachowywała się tak, jakby była obserwowana. Wizerunek stanowił jej pierwszą linię obrony – stosowała go tak umiejętnie, jak tylko potrafiła.
– Wasza Wysokość – powiedział Quarsh Panaka. Na jego ustach malowała się zaledwie subtelna sugestia uśmiechu. Kapitan nadal dopiero ją poznawał, ale już ufała jego intencjom. – Wybory dobiegły końca. Rozpoczyna się pani praca.
Dziewczyna w bieli miała zostać królową. Była gotowa.
Nie otrzymała wyników egzaminu w tradycyjny sposób. Konserwatorium w Theed szkoliło uczniów z całej planety, choć nie było jedyną akademią muzyczną na Naboo. Ba, nawet nie uważano go powszechnie za najlepsze. Mieściło się w starym gmachu, z dala od miejskich centrów rozrywki. Ceniono je za tradycje. I właśnie dlatego rodziny posyłały tam synów i córki. Kształceni tu muzycy okazywali się solidni. Niezawodni. Godni zaufania. Gotowi przekazać tradycje kolejnemu pokoleniu tak słuchaczy, jak i uczniów, czy ci tego chcieli, czy nie.
A Tsabin nienawidziła niemal każdej spędzonej tu chwili.
To, że trafi do tego miejsca, nie podlegało dyskusji. Ba, instrument też został jej narzucony. Jej bracia wytyczyli ścieżkę, a jej co pozostało? Pójść w ich ślady. Nikomu nie przyszło do głowy, że mogłaby sama prowadzić. Nie miała do tego talentu. Była wystarczająco zdolna, możliwe zresztą, że poza Naboo występowałaby jako solistka tam, gdzie publika nie wychwytywała niuansów, ale Tsabin wiedziała już w dzieciństwie, że nigdy nie zasiądzie w pierwszym rzędzie orkiestry.
A teraz czekała w małej sali, wpatrując się w znajdujące się po drugiej stronie stołu puste krzesło. Została tu przysłana przez droida nadzorującego przebieg egzaminu. Nie przejęła się tym, że trafiła do tej sali po raz pierwszy – spodziewała się, iż pozna rezultaty swoich wysiłków. Co zastała na miejscu? Przyciemnione wnętrze i nieskończone, zdawałoby się, oczekiwanie.
Zaszła tak daleko dzięki temu, że ukrywała przed wszystkimi prawdziwe uczucia. Nie zamierzała teraz nagle dać się złamać, choćby w zderzeniu ze staroświecką biurokracją.
Drzwi w końcu otworzyły się – obróciły na prawdziwych zawiasach, bo przecież w konserwatorium w Theed musiały znajdować się prawdziwe zawiasy – i Tsabin wyprostowała się na krześle. Zamierzała być gotowa, choćby zjawił się tylko droid. Droidy bowiem monitorowały posturę uczniów – sprawdzały, którzy, oprócz tego, że potrafią bez końca wykonywać powtarzalne czynności, najbardziej przekonująco wyglądają jak muzycy. Jednak osoba stojąca w progu okazała się człowiekiem. Tsabin nabrała powietrza, choć nie dała tego po sobie poznać – kolejna zaleta tradycyjnej edukacji muzycznej.
Był od niej wyższy, choć to akurat żadne osiągnięcie, ale zawsze coś. Nosił niebieskie i kasztanowe barwy Królewskich Sił Bezpieczeństwa Naboo. Ponieważ znajdował się w pomieszczeniu, nakrycie głowy trzymał pod pachą. Miał włosy ścięte na jeża i ciemnobrązową karnację, a jego oczy wydawały się niemal ciepłe, choć w jego postawie było coś takiego, że nie mogła poczuć się przy nim do końca swobodnie. Nie przedstawił się, lecz od razu zajął miejsce naprzeciwko. Położył czapkę na stole.
Jeśli oficer sił bezpieczeństwa zamierzał wytrącić ją z równowagi, wybrał po temu zły dzień. Egzaminy się skończyły i po raz pierwszy od tygodni porządnie się wyspała. Od rana miała kontakt z innymi członkami rodziny. Bracia zapewnili ją, że wszystko pójdzie po jej myśli, a rodzice przekazali, gdzie się spotkają, gdy już ogłoszą wyniki. No i wiedziała, że nie zrobiła nic, co wymusiłoby tę wizytę, więc musiało chodzić o coś nietypowego. To on czegoś od niej chce. Zatem patrzyła na przybysza ze spokojem, choć starała się od niego odgrodzić mentalnie.
Po kilku długich minutach na ustach mężczyzny pojawił się cień uśmiechu. Wyciągnął rękę w jej stronę.
– Quarsh Panaka – przedstawił się. – Królewskie Siły Bezpieczeństwa. Choć zakładam, że sama się domyślasz.
– Tsabin – odparła i grzecznie uścisnęła jego dłoń. – Nie inaczej.
Gdy już się przywitali, złożyła ręce na kolanach. Mężczyzna oparł się o blat stołu i wbił w nią wzrok.
– I jak tam nastrój w związku z wyborami? – rzucił.
Tsabin mimowolnie uniosła brew. Zaskoczył ją tym pytaniem.
– To moja prywatna sprawa – oznajmiła.
– Fakt – potwierdził. Niemal się uśmiechnął. – A przynajmniej przyznasz, że znasz kandydatki?
– Przyznam – odparła. – W końcu w tym roku po raz pierwszy będę mogła głosować.
– Masz trzynaście lat – stwierdził. Wychylił się na krześle, co jednak nie oznaczało, że się rozluźnił.
– Podczas wyborów będę już miała czternaście – uściśliła. – Na pewno dowiedział się pan, kiedy mam urodziny.
– Tak – potwierdził. Zastukał palcami o blat.
Tsabin zaczynała się irytować. Tak, trwał pierwszy dzień reszty jej życia – przynajmniej w teorii, biorąc pod uwagę to, że właśnie skończyła formalną edukację – i choć nie poczyniła szczególnych planów, nie chciała go marnować w tym pomieszczeniu w towarzystwie tego kolesia.
– Nauczyciele mówią, że jesteś sumienna – powiedział Panaka. – Nigdy się nie spóźniasz. Skrupulatnie wykonujesz swoje partie, a twoje zachowanie jest niemal nienaganne.
Tsabin czekała na „ale”. Zawsze było jakieś „ale”.
– Ale zawsze jesteś druga – wypalił. – We wszystkim, czego się podejmujesz.
Włożyła wszystkie siły w to, by zapanować nad sobą, co udało się jej tylko dzięki niemal czternastoletniej wprawie. Nie zamierzała dawać facetowi satysfakcji. Nie pokaże, jak bardzo ją to ubodło. Nigdy, nikomu. Aż ścisnął się jej żołądek, ale nie mrugnęła czy nawet nie zacisnęła zębów. W końcu powiedział prawdę: jej bracia byli lepszymi muzykami od niej, a pomimo osiągnięć w konserwatorium zawsze znalazła się ta jedna osoba, która robiła coś lepiej.
Panaka wstał i zabrał czapkę ze stołu.
– Nie mogę niczego powiedzieć oficjalnie, rzecz jasna, ale mam prośbę: nie przyjmuj ofert praktyk przed zakończeniem wyborów. Będziemy w kontakcie.
Z tymi słowy opuścił salę. Tsabin mogła wyjść, ale zamiast tego sięgnęła do kieszeni po datapad i wyświetliła listę kandydatek do tronu Naboo. Już wcześniej zapoznała się z ich imionami i poglądami, ale tym razem włożyła sporo wysiłku w to, by im się przyjrzeć. By jej się przyjrzeć.
Nazwała się Amidala. Mogłyby niemal być bliźniaczkami. Dwie dziewczyny o tej samej twarzy. A oficer sił bezpieczeństwa właśnie złożył wizytę tej, która zawsze we wszystkim okazywała się druga.
Tsabin siedziała w sali do momentu, aż zjawił się poszukujący jej droid. Rozważała możliwości.
O poranku w dniu wyborów Quarsh Panaka pozwolił, by wystygła mu herbata. Jego żona, Mariek, która właśnie zakończyła wartę w pałacu, poczęstowała się nią bez wahania, gdy tylko nabrała pewności, że mąż nie zamierza oderwać się od ekranu z tak błahego powodu jak śniadanie. Porwała też z jego talerza świeży owoc.
– Za wcześnie na wyniki – zauważyła, mówiąc z pełnymi ustami.
– Nie sprawdzam wyników – odparł.
Na Naboo od dziesięcioleci nie doszło do skandalu wyborczego z prawdziwego zdarzenia, ale Panaka nie zamierzał dopuścić do tego, by dobra passa skończyła się za jego służby. Jako kapitan Królewskich Sił Bezpieczeństwa właśnie on dokładał starań, by wszystko przebiegało bez zarzutu. Tym razem wydawało się to tym ważniejsze, że osobiście odpowiadał za bezpieczeństwo faworytki do tronu. Zamierzał być gotowy na wszystko. Musiał mieć na oku tłum, a choć siły bezpieczeństwa sprawdzały się bez zarzutu, ciekawiło go, co takiego wyłapią holosieci. Kolejna para oczu nie zaszkodzi.
– Lecę spać! – rzuciła Mariek.
Panaka nie podniósł wzroku znad ekranu. Wstała, a on ujął jej dłoń. Pracowali na różnych zmianach, odkąd został przydzielony do służby wyborczej. Teraz próbował przewidzieć potrzeby nowej królowej, a za żoną tęsknił.
– Słodkich snów, kochanie – powiedział.
– Zjedz coś – poprosiła i się oddaliła.
Panaka posłusznie zjadł trzy kęsy. Przyszło mu do głowy, że może jednak faktycznie jest głodny, gdy odezwał się prywatny komunikator.
– Panaka – oznajmił, przytrzymując urządzenie w dłoni. Obraz zafalował i na ekranie pojawiła się znajoma postać. Kapitan się wyprostował. – Senatorze Palpatine?
– Dzień dobry, kapitanie – przywitał się mężczyzna.
Senator Naboo zazwyczaj wracał na rodzimą planetę, by oddać głos i zademonstrować swojemu ludowi i Republice, że traktuje poważnie wszystkie swoje role w ramach systemu demokratycznego, ale tym razem zatrzymały go ważne sprawy. Szczerze mówiąc, Panaka już za nim zatęsknił. W obecności senatora sprawy jakoś zawsze przebiegały gładko – nawet dawniej, gdy Panaka był pracownikiem obsługi legislatury, a Palpatine dopiero piął się po szczeblach kariery. Warto mieć znajomych, na których można polegać.
– Przepraszam, że odzywam się o tak wczesnej porze – dodał Palpatine. – Później mam głosowanie, którego za nic nie mogę przegapić, a chciałem się z panem skontaktować. Obawiam się, że biorąc pod uwagę różnicę czasu, gdy już uporałbym się ze sprawami w Senacie, byłoby za późno.
– Nie szkodzi, senatorze – zapewnił Panaka. – Tu wszystko idzie po naszej myśli. Nie dochodzi do przepychanek w kolejkach, a lokale wyborcze otwierają się za niespełna pół godziny. Wszystko wskazuje na to, że wybory będą miały gładki przebieg.
– A możemy już wskazać zwyciężczynię? – spytał Palpatine.
Panaka się zawahał. Formalnie rzecz biorąc, jako urzędnicy państwowi nie powinni sobie pozwalać na czcze spekulacje. Co innego jako obywatele, którym przyświecało dobro ich świata – mieli prawo dzielić się swoimi przemyśleniami. Panaka zawsze wyraźnie oddzielał pracę od życia osobistego – zresztą był to też jeden z filarów udanego małżeństwa.
– Nieoficjalnie, rzecz jasna – odparł. Podniósł filiżankę, zapomniawszy, że herbatę wypiła Mariek. – Ale wygląda na to, że miał pan rację. Jeśli nie wygra, skandalu nie będzie, chociaż byłby to niespodziewany obrót spraw.
Królowe Naboo co do zasady rządziły przez dwie pełne kadencje. Jednak gdy Réillata wycofała się po jednej, poddani musieli wybrać następczynię wcześniej, niż się spodziewali. Pojawiły się, rzecz jasna, wspaniałe kandydatki – nic dziwnego, biorąc pod uwagę wielowiekowe tradycje na Naboo – ale przy urnach społeczeństwo okazało się mniej zgodne niż zazwyczaj. Sanandrassa nie była złą królową, ale nie cieszyła się poparciem poprzedniczek. Marna szansa, że zostanie wybrana na drugą kadencję.
– Dobrze słyszeć – oznajmił Palpatine. Odwrócił wzrok. Widocznie jego uwagę przykuło coś na Coruscant. – Cieszę się, kapitanie, że już wkrótce wszystko stanie się jasne. A tymczasem muszę przeprosić, ale właśnie otrzymałem projekt ustawy podatkowej, który wymaga mojej uwagi.
– Oczywiście, senatorze – rzekł Panaka. – Dziękuję za rozmowę.
Palpatine rozłączył się bez słowa, a Panaka znów zajrzał do sieci informacyjnych. Ich relacja zawsze taka była: praca miała pierwszeństwo. Jednak odnajdywał w tym pewien komfort. Wiedział, na czym stoi.
Zabrzmiał sygnał chronometru. Okazało się, że już później, niż myślał. Mariek zagłosowała z samego rana. Panaka dotrzymał jej towarzystwa, ale sam postanowił zrobić to później. Uwielbiał dzień wyborów, a jego obowiązki zaczynały się dopiero późnym popołudniem, więc mógł zagłosować wraz ze wszystkimi o zwyczajowej porze. Zaczął pogwizdywać radosną melodię, która wracała do niego regularnie, odkąd opuścił konserwatorium. Włożył naczynia do zmywarki, upewnił się, że ma przy sobie w kieszeni niezbędne dokumenty, założył buty i wyszedł z domu, by spełnić obywatelski obowiązek.
Ruwee Naberrie strząsnął trociny z szaty i zadumał się nad swoim losem, a konkretnie nad tym, co poszło nie tak. Zazwyczaj przyglądał się opadającym ścinkom drewna, które świadczyły o perfekcyjnie wykonanej pracy, ale tego dnia czas naglił. Dziś, mimo najlepszych starań, jego córka go nie potrzebowała.
Zresztą nie było jej tu. Nie widział jej od kilku dni – chyba że na holonagraniach, gdy wygłaszała przemówienia zamykające kampanię wyborczą, no i dziś rano, gdy wraz z pozostałymi kandydatkami oddawała głos pod czujnym okiem kamer. Dziwnie czuł się z tym, że jego najmłodsza córka stara się o urząd królowej, a sam nie może otwarcie o tym mówić.
Ludzie wiedzieli, rzecz jasna. Pełna anonimowość nigdy nie wchodziła w grę, nawet w ramach tak sprawnego systemu demokratycznego jak na Naboo. Ale przecież nikt nie zamierzał otwarcie demaskować Amidali. Później, jeśli odniesie sukces, a jej kadencja okaże się owocna, jej krewni i przyjaciele będą pękać z dumy. Ale to dopiero wtedy, gdy będzie po wszystkim. Teraz Naboo potrzebowało królowej.
Odepchnął od siebie myśli, nim te popłynęły za daleko w przyszłość. Równie dobrze może nie wygrać wyborów. Tak, miała bardzo udaną kampanię, ale przecież nie zawsze przesądza to o sukcesie. Sam już dawno skończył z polityką – z wyjątkiem tych sytuacji, gdy akurat pojawiała się inicjatywa bliska jego sercu i mógł skorzystać z rozległej sieci pozaświatowych kontaktów – ale znał ją doskonale od kulis. Wiedział, że nic nigdy nie jest przesądzone.
A jeśli miał być ze sobą szczery, niemal chciał, by tak się stało. Gdyby przegrała, mogłaby pozostać sobą. Setki osób nie śledziłyby każdego jej kroku. Nawet przez chwilę nie wątpił, że jego córka szczerze pragnie zostać królową, ale liczył na to, że jej życie potoczy się inaczej. Nade wszystko pragnął, by jego dzieci były szczęśliwe, a potem – by oddawały się służbie światu z potrzeby wynikającej z tego szczęścia. Tak, powołanie na urząd królowej może i ją uszczęśliwi, ale ten stan już zawsze będzie związany z urzędem.
Wiadomo: i tak zamierzał na nią zagłosować.
– Ruwee, już pora! – Jobal przywołała męża z wnętrza rezydencji.
W przeciwieństwie do niego, Jobal Naberrie nie miała wątpliwości względem tego, jak upłynie ten dzień. Nie podzielała też jego niepewności co do wyniku. Ich córka była młoda, a biorąc pod uwagę, że zgodnie z nabooańską tradycją zostanie otoczona należytą opieką, by mogła sprawować urząd w poczuciu bezpieczeństwa, nic nie stało na przeszkodzie, by koniec końców powróciła do własnego życia. Jobal odczuwała olbrzymią dumę, rzecz jasna – a jednocześnie była bardzo ciekawa, jak potoczy się życie córki, gdy jej służba się zakończy. Stanowiło to dziwne, choć miłe uczucie, którego Ruwee nie rozumiał ani trochę i nad którym sama nie potrafiła do końca zapanować. Tyle dobrego, że stanowiła przeciwwagę dla męża.
Jej wzrok przyciągnęło rodzinne holo. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Przedstawiało Padmé wraz z siostrą w ogrodzie, gdy były jeszcze szkrabami. Pracowicie usuwały chwasty ze swoich grządek. Padmé nalegała, by miały własny warzywnik. Większość prac wykonała sama, pewna, że żywność przyda się potrzebującym. Już wtedy, w chwili, będącej teraz zaledwie wspomnieniem, stanowiła żywioł, z którym należało się liczyć. Jobal zdawała sobie z tego sprawę. Dostrzegała to, odkąd jej córki zaczęły chodzić. To, że Padmé miała zrealizować swój potencjał w tak młodym wieku, było wielkim darem. Wiedziała, że jej córka go nie roztrwoni.
Ruwee spotkał się z nią w salonie. Strząsnęła z jego szaty ostatnie trociny. Zmarszczyła nos, gdy powietrze wypełniło się drobinami drewna – nie dlatego, że nie lubiła tego zapachu, po prostu zawsze sprawiał, że chciało się jej kichać. Mąż przybliżył się i pocałował ją.
– Przestań! – prychnęła.
– Jest święto! – odparował. Widocznie postanowił, że nie będzie marudził. Była mu za to wdzięczna.
– Na świętowanie jeszcze przyjdzie czas. – Podała mu nakrycie głowy, a gdy je wziął, pokierowała go do przedpokoju.
Usiadła, by zawiązać buty i upewnić się, że jej mąż wkłada coś innego niż ogrodowe chodaki.
– Gotowy? – spytała.
– By nasza córka została królową Naboo? – sprecyzował.
Zamilknął na dłuższą chwilę. Położył rękę na drzwiach, ale ich nie otworzył.
– Wiesz, wydaje mi się, że tak – odpowiedział sam sobie. – Nie byłem gotowy do tej chwili, ale dała z siebie wszystko. Szanuję to.
– Ciekawe, po kim jest taka pracowita – skwitowała Jobal. Stwierdzenie było retoryczne, ale Ruwee nie zamierzał tego tak zostawić.
– To mówisz, że to nasza wina? – zażartował.
– Towarzyszyła nam na misjach poza Naboo od siódmego roku życia – zauważyła. – Możliwe, że odegrało to pewną rolę.
– Pewnie masz i rację, najdroższa – odparł.
Zaoferował swoją dłoń, a Jobal ją przyjęła. Wspólnie wyszli na dziedziniec i dołączyli do sąsiadów zmierzających do urn.
Sheev Palpatine po raz ostatni przeczytał ustawę podatkową. Oficjalnie zapoznawał się z nią po raz pierwszy, więc udawał, że zagłębia się w jej treść. Po prawdzie jednak ciążyło mu kilka innych spraw i tylko przeglądał kolejne zapisy, by upewnić się, że wprowadzono zasugerowane przez niego poprawki.
Zamierzał, rzecz jasna, zagłosować za jej odrzuceniem. Ustawa byłaby zgubna dla Naboo i kilku innych układów Środkowych Rubieży. Miała nie przejść procesu legislacyjnego – przynajmniej tym razem. Wprowadził do niej tyle zasadniczych zmian szkodzących interesom Federacji Handlowej, że zapewnił jej nieprzychylność zarówno tej organizacji, jak i jej sojuszników. Ale przynajmniej znalazł się o krok bliżej sukcesu. No i dysponował już kolejnymi trzema projektami.
– Już pora, senatorze – oznajmił jeden z jego doradców.
Palpatine poprowadził świtę ku senackiej rotundzie. Skinieniem głowy pozdrawiał właściwe osoby, z którymi mijał się w korytarzach, podążając ku lożom. Miał obojętną minę, choć uprzejmie nasłuchiwał tego, co mówiono w jego obecności. Sporo osób wypełniających senackie korytarze zachowywało taki wyraz twarzy, choć Palpatine doprowadził go do perfekcji już przed laty. Już za chwilę znajdzie się w świetle reflektorów i zebrani zobaczą, jak porzuca wystudiowaną obojętność, ale i to będzie tylko grą. Nikomu nie ujawniał prawdziwego oblicza, niezmąconej płonącej furii.
Może któregoś dnia.
Padmé Naberrie zrobiła ostatnią rzecz, która zależała od niej. Zagłosowała sama na siebie, gdy wraz z pozostałymi kandydatkami składały głosy do urn. Każda zapewne postąpiła tak samo, ale przynajmniej dla niej akt ten stanowił ostatni krok na drodze ku pewności, że jest gotowa. Ufała sobie na tyle, by wiedzieć, iż może zostać królową. Było w tym sporo arogancji – w końcu musiała uznać, że wykazuje po temu znacznie większe predyspozycje niż większość – co nieco ją niepokoiło, ale i z arogancją Naboo potrafiło sobie poradzić.
Jeśli wygra, nie obejmie tronu jako Padmé. Ba, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nikt nie będzie wiedział, kim jest Padmé. Przywdzieje szaty królowej i weźmie na siebie odpowiedzialność. Odda się służbie w całości, do tego stopnia, że na czas rządów zrzeknie się własnego imienia. Była to jakże krzepiąca tradycja – przypominała jej, że rola, którą przyjdzie jej – być może – pełnić, jest większa od niej samej. Że to służba, a nie samolubna praca na własne konto.
Tak naprawdę zdała sobie z tego sprawę do końca dopiero dziś rano, gdy jej chip wyborczy znikał w urnie. Myślała, że anonimowość ma służyć jej bezpieczeństwu i w pewnym sensie tak było, ale chodziło też o ochronę kogoś innego. Kogoś, kogo czas nadciągał. Jej czas.
Czas Amidali.
Nowo powołani gwardziści królowej zebrali się w oczekiwaniu na wyniki wyborów. Pochodzili z różnych garnizonów i mieli różne stopnie w Królewskich Siłach Bezpieczeństwa Naboo, a teraz zostali oddelegowani, by chronić nową władczynię, kimkolwiek ta się okaże, przez wzgląd na szczególną lojalność i pełne oddanie sprawie. Większość już się znała, bo w końcu ich oddziały nie były znów tak liczne, ale po raz pierwszy znaleźli się w tym samym miejscu. Cieszyli się ostatnimi chwilami spokoju, nim podejmą się nowego zadania.
No, odpoczywali wszyscy prócz Panaki.
W głębi korytarza na wyniki czekały i kandydatki. Zostały odizolowane od pozostałych już o poranku. Każdej przydzielono po skromnej komnacie. Teraz dziewczęta oddawały się przemyśleniom. Już niedługo Panaka przywoła nową królową. Wiedział, które drzwi najbardziej chce otworzyć, choć starał się, jak mógł, by zachować pozory neutralności, choć wyzbył się jej już dawno.
Wtem holowiadomości wyciemniły zapętlone klipy z kampanii wyborczej, które nadawano przez ostatnią godzinę, i zastąpiły je obrazem gubernatora Bibble’a. Siwobrody gubernator miał na sobie charakterystyczną purpurową szatę z wierzchnią tuniką o szerokich rękawach, podkreślających jego zamaszyste gesty. Wśród gwardzistów zapadła cisza, gdy mężczyzna odchrząknął i zaczął przemowę.
– Obywatele Naboo – rozpoczął. Zawsze wysławiał się tak, jakby odgrywał rolę przed widownią, co było o tyle prawdziwe, że wcześniej parał się filozofią i polemiką, choć nigdy nie przekraczał granicy śmieszności. – Z przyjemnością oznajmiam, że po wyrównanej walce w kampanii wyborczej tron obejmie kandydatka Amidala.
Bibble przemawiał dalej, gdy ekran wypełnił się wizerunkami rzeczonej dziewczyny, teraz już królowej. Przypominał o jej młodym wieku i głównych postulatach wyborczych, jednak gwardziści już nie słuchali. Wszystkie twarze w sali zwróciły się w kierunku Panaki. Jedyną rzeczą, która zdradzała jego emocje, były zaciśnięte pięści.
– Przygotujcie się do inspekcji – powiedział, po czym odwrócił się na pięcie, by udać się korytarzem ku miejscu, gdzie czekały kandydatki.
Zgodnie z tradycją nową królową witał kapitan straży. Był to relikt z zamierzchłych dziejów Naboo, gdy kandydatki nie mogły przebywać blisko siebie ani ufać legislaturze. Tamte czasy już dawno minęły, rzecz jasna, ale Naboo dbało o to, by pamiętać o błędach (i by ich nie powtarzać). Teraz stanowiło to kolejny krok przypominający królowym o tym, jak daleko zaszły – i ile jeszcze przed nimi. A gdy władczyni pozna już osobistą gwardię, uda się na spotkanie z gubernatorem.
Zatrzymał się na chwilę przed drzwiami Amidali, świadom tego, że już zaraz wszystko się zmieni. Nie będzie już tylko kapitanem straży, a ona nie będzie już tylko kandydatką. Jasne, darzył ją sympatią podczas kampanii, ale teraz ich imiona zostaną nierozerwalnie powiązane na kartach dziejów Naboo. Dlatego chciał przystanąć i zebrać myśli. Zaczekał jeszcze kilka minut, gdy przedstawiciele komisji wyborczej szykowali się, by przekazać wieść pozostałym kandydatkom. Otworzył drzwi.
– Wasza Wysokość – powiedział, przystanąwszy w progu. – Wybory dobiegły końca. Rozpoczyna się pani praca.
Siedząca naprzeciwko drobna postać wstała, by go powitać. Była ubrana w biel, co sprawiało, że wydawała się jeszcze młodsza, jednak Panaka ani przez chwilę nie wątpił w zdecydowanie, które biło z jej postawy. W czasie kampanii wyborczej zawsze nakładała mnóstwo makijażu. Jej twarz skrywała się za kosmetykami, przypominającymi mieszkańcom Naboo o ciężarze jej obietnic. A teraz była odsłonięta, choć częściowo skryta za rozpuszczonymi włosami.
– Dziękuję, kapitanie – odparła. – Jestem gotowa.
Z niczym się nie zdradziła, choć Panaka wyobrażał sobie, że musi odczuwać chociaż lekkie zdenerwowanie. Spojrzał przez ramię i zobaczył, że ostatni członek komisji znika właśnie z korytarza.
– Zechce mi pani towarzyszyć? – spytał, wskazując gestem korytarz. Droid się oddalił. – Pani osobista gwardia jest gotowa do inspekcji. Owszem, to formalność, ale należy jej dokonać, nim pojawi się tu z ramienia rządu gubernator Bibble.
– Oczywiście, kapitanie. – Miała lekki, bezosobowy ton, ale Panaka nie wziął tego do siebie. Ledwie go znała.
– Później przedyskutujemy kwestię odpowiednich dla pani środków bezpieczeństwa – oznajmił. – Wdrożyłem już kilka rozwiązań, ale nie chciałem wyrywać się przed szereg. Minie kilka dni, nim sytuacja się unormuje, ale jestem bardzo zadowolony z zespołu, który został oddelegowany do pani potrzeb.
Nie odpowiedziała, ale pozwoliła, by poprowadził ją korytarzem ku miejscu, gdzie zebrali się członkowie sił bezpieczeństwa. Ustawili się w dwóch rzędach i bez słowa stanęli na baczność, gdy tylko zjawił się z królową w sali. Byli jej osobistą gwardią, złożoną z szesnastu kobiet i mężczyzn, którzy mieli ją chronić po cztery osoby na zmianę. Pozostali strażnicy pałacowi mieli zajmować się innymi kwestiami związanymi z bezpieczeństwem i w razie potrzeby koordynować działania z królową. Panaka wniósł o przydzielenie mu większej liczby personelu, ale jego prośba została odrzucona.
Nowa władczyni spoglądała w twarz każdemu i każdej z zebranych, gdy ich jej kolejno przedstawiano. Od razu zapamiętywała imiona. Gdy tak stała przed osobami znacznie wyższymi od siebie, trudno było dostrzec w niej osobę potężną, ale biorąc pod uwagę pewność siebie widoczną w jej chodzie, równie dobrze mogła mieć trzy metry wzrostu. Gdy już założy suknię królowej, będzie wyglądać zjawiskowo.
Kiedy przywitała się ze wszystkimi, Panaka odwołał gwardzistów z wyjątkiem tej trójki, która miała z nim pełnić służbę. Wkrótce potem zjawił się sam gubernator. Te pierwsze spotkania nie odbywały się w sali tronowej. Panaka dzielił uwagę między obserwowanie królowej i monitorowanie, jak patrzą na nią inni. Bibble głównie poruszał temat ceremoniału i zasad, a nie ważnych spraw wagi państwowej, więc rozmowa nie była szczególnie ciekawa, ale królowa mimo wszystko skupiała na nim pełną uwagę.
– I, moim zdaniem, to już wszystko na dziś – zakończył Bibble. Rozmowa trwała kilka godzin, a królowa nie okazywała żadnych oznak zmęczenia czy znudzenia. – Chyba że ma pani pytania?
– Dziękuję, ale to nie będzie konieczne, gubernatorze – rzekła Amidala takim tonem, że dla wszystkich stało się oczywiste, iż odprawia mężczyznę, choć formalnie rzecz biorąc, Bibble nadal był od niej wyższy rangą. Panaka się uśmiechnął. – Choć byłabym wdzięczna, gdyby poprosił pan kogoś o przesłanie mi najważniejszych dokumentów politycznych. Mogę się z nimi zapoznać dziś wieczorem i przygotować do jutrzejszych spotkań.
– Oczywiście, Wasza Wysokość – odparł Bibble i wstał. Skinął głową asystentowi, który sporządził stosowną notatkę. – Prześlę pani dokumenty, gdy tylko uporam się z resztą bieżących spraw. Dziś wszyscy mamy sporo na głowie.
Królowa przytaknęła z gracją i gubernator wraz z doradcami się oddalili. Amidala wstała od stołu. Dopiero teraz, gdy pozostała w towarzystwie samych gwardzistów, pozwoliła sobie na to, by jej postawa uległa zmianie. Rozciągała mięśnie szyi. Ruszała głową, jakby chciała umieścić wszystkie nowe informacje we właściwych miejscach.
Formalne przekazanie władzy miało nastąpić dopiero za kilka dni. Wkrótce potem zaczną się pierwsze wystąpienia publiczne. Pomimo formalnego charakteru roli królowej i stopnia skostnienia ceremoniału, sam proces objęcia władzy nie był szczególnie publiczny. Po odosobnieniu kandydatek na czas głosowania zwyciężczyni nie rozmawiała z poddanymi, póki nie powstanie jej monarszy image.
– Kapitanie? – odezwała się Amidala, wyrywając Panakę z rozmyślań.
– Tak, Wasza Wysokość? – Kapitan stanął naprzeciwko dziewczyny.
– A może moglibyśmy omówić kwestie bezpieczeństwa podczas obiadu? – spytała.
– Powinniśmy pełnić straż we czworo, Wasza Wysokość – odparł Panaka. – Co oznacza, że nie możemy zasiąść przy stole. Mogę jednak rozmawiać z panią, gdy będzie się pani posilała.
Westchnęła, ale zaakceptowała te warunki. Panaka nawiązał łączność z kuchnią i wezwał droida z obiadem dla jednej osoby. Gdy już się wprowadzą do królewskiego pałacu, królowej nie będą odstępować dworzanie, ale teraz łatwiej i bezpieczniej było korzystać z pomocy droidów.
– Nie jestem przyzwyczajona do samotnych obiadów – przyznała Amidala, gdy zasiadała do stołu. – Mój ojciec wiedział, że jesteśmy wszyscy zabiegani, a mimo to nalegał, abyśmy spożywali posiłki wszyscy razem.
Panaka wiedział, że celowo pomija szczegóły, choć znał jej tożsamość. Wziął to za dobry znak. Niektóre monarchinie lekceważyły fakt, że nowa rola wymaga od nich anonimowości, co zawsze przyprawiało o ból głowy strażników. Nie służył w gwardii przybocznej odchodzącej królowej, Sanandrassy, ale docierało do niego wystarczająco wiele garnizonowych plotek, by wiedział, że jego koledzy wyczekują dnia, aż królowa powróci do swojej tożsamości. Musieli z nią walczyć, aby oddzielić jej wcielenie władczyni od prywatnego. Odniósł wrażenie, że osoba, którą przyszło mu się opiekować, jest pod tym względem roztropniejsza.
– To jedna z tych rzeczy, o których chciałem z panią porozmawiać, Wasza Wysokość – powiedział. Jeśli czuł się niezręcznie z tym, że mówi do królowej, gdy ta się posila, nie dał tego po sobie poznać.
– Tak? – zachęciła go, dzieląc chleb na małe kawałki.
– Jak pani wiadomo, królowej zazwyczaj towarzyszy co najmniej jedna dwórka – oznajmił. – Zastanawiałem się, czy już myślała pani o potencjalnej towarzyszce.
– Siostra mnie wcześniej poinformowała, że nie zamierza służyć na moim dworze – rzekła królowa – choć nie zdziwiło mnie to ani trochę. Podejrzewam, że mogłam poprosić o to jedną z bliskich przyjaciółek, ale pochłonęły mnie wybory. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że tuż potem pojawią się kwestie praktyczne.
– W konserwatorium w Theed jest pewna dziewczyna – wyjawił. – W pani wieku. Jest dość utalentowanym muzykiem. A do tego bardzo inteligentna, a zdaniem nauczycieli ma też głowę na karku. Rozmawiałem z nią przed kilkoma tygodniami, tak na wszelki wypadek. Wydawała się dość miła.
Królowa uniosła brew, ale przez uprzejmość nie zapytała, czy wyszukał też potencjalne dwórki pozostałym kandydatkom.
– Co więcej – dodał – jest do pani uderzająco podobna. Gdyby została pani dwórką i gdyby wyraziła taką chęć, mogłaby się przeszkolić z zakresu ochrony osobistej. Byłaby pani bliższa niż ktokolwiek inny.
Królowa posilała się, pogrążona w myślach, po czym napiła się wody.
– A czy taki stopień zabezpieczeń naprawdę jest niezbędny?
Królowa Sanandrassa skupiała się na polityce Naboo do tego stopnia, że wręcz ignorowała potrzeby pozostałych planet sektora, ku pewnemu niezadowoleniu ich mieszkańców. Gdyby teraz miało się okazać, że kolejna królowa będzie służyła tylko przez jedną kadencję, Panaka też byłby niezadowolony. Ale chodziło też o inne kwestie. Naboo przez ostatni miesiąc poświęcało uwagę wyborom, ale na pierwsze strony serwisów zawitały też informacje o sporach handlowych na obszarze Środkowych Rubieży.
– Wierzę, że przezorność popłaca, Wasza Wysokość – oznajmił kapitan. – W razie czego mogłaby nawet zamienić się z panią miejscami.
– Nie chcę nikogo narażać na niebezpieczeństwo – zaprotestowała królowa.
Nim Panaka mógł udzielić oczywistej odpowiedzi, na jej twarzy pojawiło się zrozumienie. Postanowił nie drążyć tematu. Dobrze, że już teraz rozumieli się bez słów.
– To nieuniknione – stwierdziła wreszcie. – Od teraz tak będzie wyglądało moje życie.
– Tak, Wasza Wysokość – odparł. – Mówimy, że to ciężar władzy. Nie jest to przyjemna świadomość.
Znów zamilkła. Pogrążyła się w myślach, gdy Panaka się jej przyglądał. Zaakceptowała jego słowa, ale jej twarz znów się skrzywiła, gdy znalazła kolejną wadę planu.
– A w czym pomogłaby jedna sobowtórka? – spytała.
– Cóż, ludzie myśleliby, że jest panią – wyjaśnił Panaka. Miał wrażenie, że już poruszyli ten temat.
– Ale jeśli będziemy we dwie i zamienimy się miejscami, wszyscy będą o tym wiedzieć – zauważyła Amidala. – A jeśli „królowa” nagle będzie sama, inni nabiorą podejrzeń.
Sugestia zawisła w powietrzu na dłuższą chwilę. Panaka był wystarczająco rozsądny, by mieć świadomość, że władczyni poddaje go właśnie pierwszemu testowi. Pokazała mu, ile jest warta, a jego odpowiedź zaważy na powodzeniu ich dalszej współpracy. Schował dumę do kieszeni.
– Ma pani słuszność, Wasza Wysokość – przyznał. – To co pani sugeruje?
– Przy liczniejszej grupie byłoby o wiele trudniej nabrać podejrzeń – powiedziała. – No i miałby pan pewność, że w każdej chwili strzeże mnie więcej niż czworo gwardzistów.
„Niezła jest”.
– Zobaczę, co da się zrobić – obiecał. – Odnalezienie zadowalających kandydatek może chwilę potrwać.
– Dziękuję, kapitanie – odrzekła. – Chciałabym poznać dziewczynę, o której pan wspomniał, tak szybko, jak to możliwe, o ile zaaranżuje pan nasze spotkanie.
Nagle odezwał się osobisty komunikator królowej, który na czas obiadu spoczywał na blacie stołu.
– Gubernator – rzuciła, zerkając na ekran. – To już wszystko na dziś, kapitanie.
– Wasza Wysokość – odparł. – W nocy gwardziści będą pełnić wartę przed pani sypialnią.
Królowa przekazała talerz i sztućce droidowi kelnerowi i odwróciła się, by przejść do sali, w której miała spędzić kilka kolejnych nocy. Panaka podszedł do strażników, by wydać rozkazy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki