Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Biblioteka to nie tylko wielkie zbiorowisko książek, ale także szczególna atmosfera lektury, stan skupienia, czytelnicy o swoich specyficznych, niekiedy zaskakujących, nawykach i wędrówka myśli, która zaprowadzić nas może w miejsca zupełnie nieoczekiwane. Kiedy za opisanie fenomenu Starego BUW-u zabiera się taki erudyta jak Piotr Matywiecki, który w dodatku przepracował w tym miejscu wiele lat, możemy się spodziewać prawdziwej intelektualnej uczty.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 246
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Odkąd przestałem tam pracować, minęło trzydzieści lat. Dni w Bibliotece, kiedy je wspominam, są dla mnie woluminami o porannych i wieczornych okładkach. Rano przychodziłem do czytelni, wieczorem, pracując na drugiej zmianie, czytelnię zamykałem. Te dni, ustawione obok siebie, rzadko już teraz czytane, są jak książki na regałach – ich treść pełna ludzi i znaczeń upewnia mnie w życiu mojej pamięci, chociaż nie muszę zaglądać między okładki. Wystarcza mi nieokreślone, ale intensywne wspomnienie. Pisząc książkę o Bibliotece, będę się starał coś z tych wspomnień wyczytać – skorzystam z biblioteki tylu moich lat.
Zaczynam książkę tak, jak zaczynałem pracę. O siódmej rano biorę klucz w szatni na parterze, sprzątaczka coś do mnie mruczy życzliwie, marmurowymi schodami idę na piętro, otwieram drzwi czytelni, wchodzę. Jest cicho, pusto. Przestrzeń odpoczywa, bo dopiero za dwie godziny pierwsi czytelnicy ożywią litery ustawione na regałach.
Mam kwadrans do rozpoczęcia pracy, z kubkiem herbaty siadam w kantorku dyżurnego bibliotekarza i patrząc przed siebie, wchłaniam powietrze czytelni, zastygłe pod nieruchomym, od miesięcy zepsutym zegarem. Na regałach po lewej stoją encyklopedie, po prawej słowniki językowe i wydawnictwa biograficzne. A na wprost, w dużym balkonowym oknie, budynki okalające dziedziniec uniwersytetu układają się w równej perspektywie, jak na sztychu.
To było chwilowe, niczym nie zakłócone uniwersum, które uspokajało mnie. Ale tylko na moment.
Za plecami otwierały się drzwi magazynu, ogromnej czeluści, i mój kolega magazynier wpychał do czytelni wózki ze stertami książek i czasopism. Teraz przez godzinę na półkach rozkładałem te ciężary.
Następna godzina poświęcona była porządkowaniu podręcznego księgozbioru, wyrównywaniu „pod linijkę” pofalowanych szeregów książek, wyszukiwaniu przestawionych i wkładaniu na właściwe miejsca, wybieraniu tych, które się rozpadają i muszą być oddane introligatorowi. No i rozmawiało się z podobnie zajętymi koleżankami i kolegami – głośno, nawet krzykliwie, „na zapas”, bo już niebawem będzie trzeba mówić szeptem, żeby nie przeszkadzać czytelnikom. Dzisiaj, kiedy już od tylu lat tam nie pracuję, przypominam sobie, że te spontaniczne pogaduszki, zwykle błahe, nawet błazeńskie, a czasami poważne, zawsze były prowadzone z jakimś nieuchwytnym onieśmieleniem, w obliczu tysięcy książek i miliardów porządnie ułożonych zdań; ułożonych wedle pisarskiej sztuki i po bibliotekarsku ułożonych na półkach.
O godzinie dziewiątej wchodzili pierwsi czytelnicy. Wchodzili do przestrzeni rozplanowanej nie tylko architektonicznie, ale także wedle pewnego podziału idei. Otóż książki rozstawione były wedle tematycznych domen mądrze sugerujących taki, a nie inny układ uniwersum myśli ludzkiej. To rozstawienie dziedzin wiedzy było w czytelni dziełem pani kustosz Marii Trzcińskiej. Stali bywalcy mieli swoje wydeptane drogi między regałami, przechodząc od filozofii do psychologii, od socjologii do historii sztuki, od geografii do biologii, rysowali drogę myśli i drogę własnych ciał. Naprawdę wcielali swoje umysły. – Tego rodzaju umysłowe i psychofizyczne nawyki utrwalają się głęboko w podświadomości. Delikatny, ale mocny i niespodziewany był kulturowy wpływ pani Marii Trzcińskiej na całe pokolenia humanistów i przyrodników!
Ale nie zawsze tak zaczynałem, bo to była praca na dwie zmiany. Kiedy przychodziłem do czytelni po południu, czasami także witała mnie cisza, ale inna niż poranna, pełna czegoś nieuchwytnie unoszącego się w przestrzeni wielkich sal. To była cisza zaczytanych. A w inne popołudnia wchodziłem prosto w gęsty tłum studentów zdenerwowanych czekaniem na książki, oblegających kantor bibliotekarza. Tak działo się podczas sesji egzaminacyjnej. Wtedy natychmiast wślizgiwałem się za ladę, zmieniałem udręczonego kolegę, podejmowałem po kilkanaście rewersów naraz, wydawałem naraz po kilkanaście woluminów.
Wieczorem ruch się uspokajał. Mogłem kontemplować przednocną czerń w oknach.
Praca w czytelni bywała ciężka, fizyczna. Codziennie dźwigało się setki kilogramów czasopism, trzeba było, dysponując podzielnością uwagi i refleksem, obsługiwać wiele osób jednocześnie. Manualnej zręczności nabywało się przez wiele miesięcy. Czasami graniczyło to z cyrkową sztuką, kiedy roznosiło się po salach wysokie stosy książek podtrzymywanych podbródkiem. A kiedy jakaś książka upadała – to się musiało zdarzać w takiej ich masie – czuło się rodzaj trwogi, nawet bólu... Jakby upadała jakaś świętość.
Osobnym kunsztem było układanie na wózkach ogromnych stert czasopism i książek zwróconych przez czytelników i zręczne wywożenie tego ciężaru przez próg ciasnych drzwi do magazynu. Niełatwo było w pośpiechu tak te „zwroty” ułożyć, żeby się nie wywaliły.
Nikt z czytelników nie był świadom ciężkości tej pracy. W dniach największego ruchu po dyżurze bibliotekarz słaniał się na nogach.
W mojej pamięci te trzy obecności: książek, ludzi i przestronnych sal stały się jakby trzema stanami duchowego i materialnego życia w Bibliotece.
Poranna, genezyjska cisza. Błogosławiony odpoczynek, chociaż chwilowy, bo zaraz musiałem przystąpić do ciężkiej roboty, do rozładowywania zamówionych książek i czasopism, magazynierzy właśnie wtaczali obładowane wózki.
Cisza zaczytanych. Jakiś rodzaj świętego wejścia w zamknięty w wielu głowach świat myśli, polatywanie spojrzenia nad tymi głowami. Spojrzenie na te głowy wracało do mnie i wzbudzało moje własne myśli. Wtedy, w tych spokojnych dniach, siedząc na bibliotekarskim krześle, pisałem „coś swojego”.
Wieloręki, natarczywy tłum przy kantorze, żądający, nieprzyjemny, odreagowujący stres zbliżających się egzaminów. Studenci wydawali się przemieleni bezduszną maszynerią wiedzy „zadanej”, bez jakiejkolwiek potrzeby lekturowej kontemplacji. Nieludzka pragmatyka uczenia się, zmechanizowana dydaktyka.
Czytelnicy byli najrozmaitsi.
Najwięcej było studentów czytających „co zadane”. Po lekturze oddawali podręczniki – niektóre rozdziały były brudne od tysięcy palców, a inne dziewiczo białe; w ten sposób można było rozpoznać ślady naukowych mód. I miało się naoczny dowód, jak mechanicznie miele młyn dydaktyki: corocznie o tych samych porach ta sama wiedza osadzała się w głowach coraz to innego pokolenia. (Wspominam tutaj czasy PRL-u, kiedy i w tej dziedzinie konserwatyzm był przemożny.)
Na szczęście wielu studentów puszczało się w przygodę lektur wolnych, samodzielnych. Zachłanność niektórych budziła podziw: jakby w ciągu krótkiego czasu chcieli dowiedzieć się wszystkiego o wszystkim. A ponieważ często ich ciekawość prześcigała rozum, to można było się lękać, czy dane im będą późniejsze spokojne i długie lata przetrawiania wiedzy i zamieniania jej w mądrość.
Głównymi klientami czytelni byli historycy. Przewracali wielkie płachty starych gazet, często nie zauważając, jak osypuje się na podłogę kruchy, pożółkły papier i jak zadeptywane są strzępy ważnych informacji... Oszczędzając czas, ci rutynowani badacze starali się zatrzymywać spojrzenie tylko na tych miejscach gazety, gdzie coś znajdywali przydatnego dla ich tematu. Ale spojrzenie – na szczęście! – nie zawsze bywa posłuszne: wędruje tu i tam, wyławia sprawy kuriozalne, śmieszne, charakterystyczne. Sama ta wędrówka zbuntowanego spojrzenia staje się nałogiem, który przywiązuje do starego czasopisma. Stałym klientem był pan profesor Zdzisław Kmiecik – historyk XIX-wiecznej prasy polskiej. On owo irracjonalne zamiłowanie uczynił swoim zawodem naukowym: będąc dokumentalistą pedantycznym w tym, co publikował, tylko przed bibliotekarzami zdradzał się z emocjami poszukiwacza, który dzień po dniu zanurzał się w ogromnych woluminach. Ale pedanterii nie mógł się wyzbyć. Śmieszyło nas, kiedy linijką mierzył powierzchnię artykułów do celów statystycznych – żeby przekonać się, ile procent powierzchni w czasopiśmie było zarezerwowane dla artykułów o określonej problematyce.
Z wielkim sentymentem patrzyłem na pobyty znanej ongiś dziennikarki, pani Karoliny Beylin, która w popularnym czasopiśmie prowadziła rubrykę staroci, swoisty przegląd prasy z zamierzchłych epok. Czuło się jej satysfakcję, gdy upolowała jakąś notatkę sprzed obu wojen światowych, wzruszająco staroświecką, czyniącą dzisiaj komiczne wrażenie. Z dawnej gazety informacje przepisywała długopisem do szkolnych zeszytów. Ta odręczność zamieniała gazetowy druk w intymny zapis nie tyle samej tej informacji, co jej nostalgicznego wspominania.
Czasami odwiedzał czytelnię ktoś, kto nie będąc uczonym historykiem, ani nawet historykiem amatorem, po prostu odczuł pokusę pamięci: nie szukając żadnej konkretnej informacji sprzed lat, chce zobaczyć tamtą epokę; jeśli nie może przywołać pełni swojego dawnego życia osobistego, chce przynajmniej zanurzyć się w atmosferę utrwalonego życia publicznego. Tacy bezinteresowni czytelnicy, wertując stare czasopisma, przeglądali czas. Nigdy nie zapomnę ich uśmiechu, który błąkał się między melancholijnym przytakiwaniem, że tak oto kiedyś było, że taki był ogólny klimat czasu, a nagłym odkryciem jakiegoś faktu, który coś kiedyś dla nich szczególnego znaczył, a o którym już nie pamiętali. Ponieważ na całe godziny nieruchomieli nad gazetami, dziwna mimika ich twarzy utrwaliła mi się jako niezwykła maska czasu.
Przychodzili też ludzie, którzy nigdy w życiu nie widzieli tylu książek w jednym miejscu. Wyczuwalne było ich zszokowanie. To było niezwyczajne w dzisiejszych czasach onieśmielenie mądrością, wiedzą. Onieśmielenie będące przeciwieństwem erudycji, która ma w sobie pewną bezczelność, nie czuje dystansu do książek, bez oporu je penetruje. W reakcjach nienawykłych czytelników był też obronny dystans do masy zblokowanego druku. Musieli jakoś ten dystans pokonać, żeby przystąpić do lektury wybranego woluminu.
Andersen Hans Christian
Andrzejewski Jerzy
Antoniewicz Włodzimierz
Apuchtin Aleksandr
Baculewski Jan
Baczko Bronisław
Baczyński Krzysztof Kamil
Bałaban Majer
Barsow Nikołaj
Bauman Zygmunt
Beylin Karolina
Białkowski Grzegorz
Białoszewski Miron
Biały Kazimierz
Bławatska Helena
Błażejewicz Olena
Bohdziewicz Anna B.
Borges Jorge Luis
Borowy Wacław
Boy zob. Żeleński Tadeusz
Braudel Fernand
Brunné Stefan
Bukowiecka Zofia
Céline Louis-Ferdinand
Charmańska Zofia
Chevalier Jean
Chirico Giorgio de
Chlebnikow Wielimir
Chopin Fryderyk
Chudek Józef
Conrad Joseph
Cybulski Radosław
Dávila Nicolás Gómez
Dobosz Andrzej
Doroszewski Witold
Dostojewski Fiodor
Dunin-Wąsowicz Krzysztof zob. Wąsowicz Krzysztof Dunin
Dürer Albrecht
Dyakowski Bohdan
Eliade Mircea
Eliot Thomas Stearns
Finkel Ludwik
Flaubert Gustave
Frechtmann Bernard
Friszke Andrzej
Galetti Johann
Geller Maciej
Gerber Rafał
Gębicz Monika
Gheerbrant Alain
Gieysztor Jakub
Gliński Mateusz
Głowiński Michał
Goethe Johann Wolfgang von
Gołda Władysław
Gołos Jerzy
Góra Bronisław
Grimm Jacob Ludwig Karl
Grimm Wilhelm Karl
Gutenberg Johannes
Handelsman Marceli
Hass Ludwik
Hebbel Fryderyk
Heraklit z Efezu
Herbert Zbigniew
Herbst Stanisław
Hertz K.
Hertz Paweł
Hitler Adolf
Hoffman Kazimierz
Hollender Henryk
Jabłoński Henryk
Jabłoński-Jasieńczyk Antoni
Jan Ewangelista, św.
Jan Paweł II (Karol Wojtyła)
Janion Maria
Jarocki Stanisław
Jarosiński Zbigniew
Jędrusik Kalina
Joyce James
Jung Carl Gustav
Kaczyński Jarosław
Kalinin Michaił I.
Kamieńska Anna
Kerner Justyn
Kieniewicz Stefan
Kijowski Andrzej
Klinger Witold
Kluczycki Stanisław
Kłoskowska Antonina
Kmiecik Zdzisław
Kołakowski Leszek
Komendant Tadeusz
Konopnicka Maria
Korzeniewski Bohdan
Kossak Wojciech
Kossak-Woźniakowska Maria
Kostrzewa Władysława
Koszczor Henryk
Kott Jan
Kowalik Ryszard
Krajewska Jadwiga
Krampera Józef
Kraushar Aleksander
Kristeva Julia
Krokiewicz Adam
Kronman Wanda
Krzywicki Ludwik
Krzyżanowski Julian
Kulerski Witold
Lagerlöf Selma
Langan Thomas
Larkin Philip
Lechoń Jan
Lelewel Joachim
Lenin Włodzimierz
Lewak Adam
Linde Samuel Bogumił
Lipski Jan Józef
Lisicki Roman
Litwiniukowa Barbara
Lorentz Stanisław
Lutosławski Wincenty
Ługowska Ewa
MacLeish Archibald
Malebranche Nicolas
Mann Thomas
Márai Sándor
Matywiecki Piotr
McLuhan Marschall
Miazek Tadeusz
Michalski Marek
Michałowski Kazimierz
Mikucki Stanisław
Milewski Karol
Miłosz Czesław
Moczar Mieczysław
Montaigne Michel de
Moszyński Kazimierz
Motz Wanda
Mrożek Sławomir
Nałkowska Zofia
Nietzsche Friedrich
Norwid Cyprian Kamil
Odrowąż-Kamiński Paweł
Okopień-Sławińska Aleksandra
Parandowski Jan
Pascal Blaise
Pawlikowska-Jasnorzewska Maria
Peiper Tadeusz
Piszczek Zdzisław
Porębski Mieczysław
Potocka Delfina
Potocka Róża
Potocka Zofia
Prokopiuk Jerzy
Pucek Antoni
Radhakrishnan Sarvepalli
Ratoń Kazimierz
Rej Mikołaj
Russell Raymond
Rybicki Zygmunt
Rzepińska Maria
Samsonowicz Henryk
Sandauer Artur
Sartre Jean-Paul
Schorr Mojżesz
Schulz Bruno
Sebald W. G.
Sławiński Janusz
Sławski Franciszek
Słonimski Antoni
Słowacki Juliusz
Sobieszczański Franciszek
Sobociński Władysław
Sobol-Jurczykowski Andrzej
Sokołowska Wanda
Stachura Edward
Stanisław August Poniatowski
Stanisławska Bożena, s. Maria Piotra, FSK
Stańczak Edward
Starzyński Stefan
Stein Christian
Steiner Rudolf
Stradecki Janusz
Sudolski Zbigniew
Sułek Róża
Syski Aleksander
Szyller Stefan
Szymanowski Wojciech
Szymborska Wisława
Śpiewak Jan
Tales z Miletu
Tazbir Janusz
Tischner Józef, ks.
Tokarz Adam
Tołczanow Arkadiusz
Tołstoj Lew
Toporowski Marian
Trzcińska Maria
Tulli Magdalena
Tuwim Julian
Tyszka Andrzej
Tyszkowa Maria
Umiastowski Roman
Virion Tadeusz de
Wąsowicz Krzysztof Dunin
Węgrzynowa Janina
Wiechow Siergiej
Wiśniewski Piotr
Witte Wilhelm,
Wojtyła Karol zob. Jan Paweł II
Wyka Kazimierz
Wyspiański Stanisław
Yates Frances A.
Zagajewski Adam
Zajczyk Szymon
Ziembińska-Kurek Joanna
Zondek Lech
Żeleński Tadeusz ps. Boy
Żeromski Stefan
Żółkiewski Stefan
Stary gmach
Indeks
© Copyright by Piotr Matywiecki, Warszawa 2016
Projekt okładki i stron tytułowych – Janusz GórskiOpracowanie wersji elektronicznej – Marcin KiedioNa okładce wykorzystano fotografię Anny Beaty BohdziewiczRedakcja – Paweł Kądziela
ISSN 0516-9336ISBN 978-83-65424-28-0
Towarzystwo „WIĘŹ”ul. Trębacka 3, 00–074 Warszawa, tel. 22 827 29 17
Zapraszamy do naszej księgarni internetowej – www.wiez.pl
Zamówienia – Dział Handlowy, tel./fax 22 828 18 08, [email protected]