Stroiciel fortepianów - Chiang-Sheng Kuo - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Stroiciel fortepianów ebook i audiobook

Chiang-Sheng Kuo

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

139 osób interesuje się tą książką

Opis

Wielki tajwański hit, najbardziej nagradzana powieść ostatnich lat, rzecz o miłości, stracie i utraconych marzeniach.

Bezimienny, łysiejący Stroiciel fortepianów po czterdziestce może wedle wszelkich kryteriów uchodzić za przegranego. Miał zostać wielkim pianistą, jednak jego życie odmieniły zdrada i zawód miłosny. Opowieść stroiciela splata się z historią wdowca, który opłakuje śmierć młodej żony. W tle zaś – obok Rachmaninowa, Schuberta, Goulda i Richtera – pobrzękują echa Kawabaty, Ishiguro i Śmierci w Wenecji Tomasza Manna.

Powieść Chiang-Sheng Kuo można odczytywać nie tylko jako portret niespełnionego artysty, rzecz o stracie i pogodzeniu się z losem, lecz także jako hymn na cześć najwyższego piękna w muzyce i miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 131

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 46 min

Lektor: Maciej Więckowski

Oceny
4,2 (54 oceny)
29
14
6
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mgajzler1

Nie oderwiesz się od lektury

W moim mniemaniu książka dla bardzo wrażliwych dusz! Dziękuję!
10
olivialasocka
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna opowieść dla miłośników muzyki
10
AleksandraLapko

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, nie tylko fanom azjatyckich klimatów 😊
10
skowronekporanny

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciepła i łagodna opowieść na spokojne dni ❤️
10
Pablozet75

Całkiem niezła

Spodziewałem się znacznie więcej
00

Popularność




Chiang-Sheng Kuo

Stroiciel fortepianów

Przełożyła Katarzyna Sarek

1.

Na początku wszyscy byliśmy jedynie bezcielesnymi duszami. Kiedy Bóg zapragnął nadać im fizyczny kształt, odmówiły, nie chciały zespolić się z materią, która podlega chorobom, śmierci i nie może swobodnie podróżować w czasie i przestrzeni. Wtedy Bóg użył podstępu – na jego rozkaz aniołowie zagrali cudowną melodię.

I stało się: muzyka urzekła dusze, które zapragnęły usłyszeć ją najwyraźniej, jak to możliwe. Istniał wyłącznie jeden sposób – za pośrednictwem ludzkiego ucha. Boski fortel się powiódł i dusze oblekły się w ciała.

Poniższą historię chyba należałoby zacząć od Rachmaninowa usłyszanego przez Lin Sanga.

Dźwięki fortepianu dochodziły z sali ćwiczeń na drugim piętrze.

Lin Sang nie znał opowieści o duszach, które straciły wolność za parę uszu. Niedawno zresztą sam doświadczył straty, choć innego rodzaju.

Od śmierci jego żony minęły trzy miesiące i w końcu pozbierał się na tyle, że postanowił zająć się prowadzoną przez nią szkołą muzyczną.

Wkładała w nią serce i duszę, miejsce zdobyło renomę w okolicy, dlaczego zatem, zbliżając się do kresu, nie przekazała mu obowiązków? Zgadywał… Może nie chciała go obarczać koniecznością prowadzenia tej firmy. Musiała przecież wiedzieć, że bez jej wyraźnej prośby Lin Sang, amator, który niekiedy lubił posłuchać muzyki, ale nic więcej, prędzej czy później zdecyduje się zamknąć szkołę, prawda?

Takie domysły umniejszały nieco wyrzuty sumienia Lin Sanga. W końcu dopóki nie poznał Emily, dopóty nie odróżniał altówki od skrzypiec.

Minęły trzy miesiące, odbyły się ostatnie zajęcia, a nauczyciele i uczniowie zostali powiadomieni o zamknięciu szkoły.

Przez te trzy miesiące nie pojawił się w niej ani razu, a tego wieczoru przyszedł dopiero po dziewiątej wieczorem, po tym, jak już powinny były się zakończyć wszystkie lekcje, dzięki czemu nie musiał stawiać czoła pełnym wyrzutów spojrzeniom nauczycieli. Nie zdobyliby się na to, żeby powiedzieć mu coś wprost, ale i tak bał się nieprzyjemnej sytuacji, w której za chwilę bezrobotni pracownicy będą go omijali szerokim łukiem. Tego już chybaby nie zniósł.

Jego pierwsze małżeństwo zakończyło się po sześciu latach rozwodem. Drugie, jeszcze krótsze, trwało zaledwie cztery – Emily nie zdążyła nawet zrobić z niego konesera muzyki klasycznej. Rak zjawił się nagle, przeszedł jak pożar i zabrał ją, zanim minęło sześć miesięcy.

Był starszy od niej o równe dwadzieścia lat i wahał się przed ponownym małżeństwem, obawiał się, że pewnego dnia stanie się brzemieniem dla młodej żony, nie przyszło mu do głowy, że koniec będzie takim, jakim się okazał.

Płynąca zza uchylonych drzwi sali ćwiczeń łagodna melodia brzmiała wyjątkowo czysto w nocnym powietrzu.

Emily zabierała go na mnóstwo świetnych koncertów i na własne recitale, ale utwory, które potrafił rozpoznać natychmiast, mógł policzyć na palcach. Zaskoczony dobiegającymi z góry dźwiękami, przerwał rozmowę z kierowniczką i odruchowo poszukał wzrokiem źródła muzyki.

To była Vocalise Rachmaninowa.

Po raz pierwszy usłyszał ją graną na skrzypcach przez Emily.

Było to wieczorem, przed ich pierwszą rocznicą ślubu, na którą przygotował prezent niespodziankę, nie biżuterię ani nie markową torebkę, ale samodzielny recital. Promieniejąca z radości żona kazała mu usiąść w salonie i wykonała cały program koncertu dla jednoosobowej publiczności. Słuchał bez większych emocji czy przemyśleń, ale gdy zagrała utwór Rachmaninowa, dźwięki płynące ze strun zabrzmiały tak przejmująco, że nie wiadomo dlaczego pomyślał o zmarłej przed kilkoma laty matce i bez zastanowienia skomentował: „Nie za smutne?”.

Emily taktownie usunęła z programu Vocalise. Ale ona już została w jego głowie, zmieniła się wręcz w coś w rodzaju alergicznego tiku i słyszał ją nieustannie, w śpiewie sopranu i w grze wiolonczeli, w reklamach aut i na ścieżkach dźwiękowych, nieustannie zmieniająca formę melodia wciąż krążyła wokół niego.

Tego wieczoru jednak, grana na fortepianie w pustym budynku, z jakiegoś powodu nie budziła w nim ponurych myśli, wręcz przeciwnie, słyszał w niej bezkresną lekkość.

– Ktoś jeszcze gra o tej porze? – zapytał kierowniczkę.

Tęgawa kobieta o pełnych policzkach, która od pojawienia się Lin Sanga usiłowała wymusić smutek na swojej naturalnie pogodnej twarzy, po tym niespodziewanym pytaniu rozluźniła się i poczuła ulgę.

– Och, to nasz stroiciel.

– Nie przekazano mu, że ma już nie przychodzić?

– Wie, ale powiedział, że dokąd nie zabiorą instrumentów, będzie się nimi zajmował za darmo.

Lin Sang bez słowa lekko zmarszczył brwi.

(Boże, jeszcze te fortepiany, z którymi nie wiadomo, co zrobić…)

Kierowniczka mówiła dalej:

– On też jest pianistą, ale gdy pytałam, czy nie chciałby u nas uczyć, zawsze odmawiał. Od czasu do czasu pozwalamy mu pograć na naszych instrumentach.

– Ile mu płacimy?

– Tysiąc pięćset za godzinę.

W porównaniu ze stawkami nauczycieli wyjątkowo nędzna kwota! Lin Sang, urodzony biznesmen, momentalnie porównał je w głowie.

Nie ma własnego instrumentu, nie chce uczyć i woli pracować jako stroiciel. Lin Sang nie widział w tym cienia logiki.

– Gra naprawdę nieźle…

Wyrwało mu się, ale w końcu był u siebie i nawet jeśli nie miał racji, to nie musiał się przejmować tym chlapnięciem.

– Pani dyrektor też tak mówiła.

Tutaj Emily zawsze nazywano panią dyrektor. On zaś od początku był tym mężczyzną za jej plecami, na tyle starym, aby można go było uznać za jej ojca. Pracownicy zwracali się do niego „panie Lin”, do niej – „pani dyrektor”, jakby nie do końca pewni rodzaju łączącej ich relacji.

Wchodził powoli po schodach, przyciągany muzyką.

Rzeczywiście brzmiała inaczej niż wersja, którą znał, teraz słyszał marzycielską słodycz pełną zbudzonych wspomnień z dawno minionej przeszłości.

(Czy pewnego dnia te melodie również znikną z mojego życia?…)

Gdy stanął na szczycie schodów, zajrzał do jedynej sali z zapalonym światłem i tuż za uchylonymi drzwiami zobaczył plecy siedzącego przy pianinie mężczyzny w czapce z daszkiem.

Lin Sang od razu rozpoznał instrument – pianino Bösendorfer.

Studiująca skrzypce Emily z rzadka siadała do fortepianu i na stojącym w domu steinwayu grał tylko ćwiczący z nią akompaniator.

W dzieciństwie uczyła się gry na fortepianie, w szkole średniej ćwiczyła już na dwóch instrumentach i gdy Lin kiedyś ją zapytał, dlaczego zdecydowała się na skrzypce, pół żartem, pół serio odpowiedziała, że w tym życiu nie miała nadziei na karierę pianistki solistki, ale być może zdołałaby wygrać przesłuchanie i zarabiać na chleb jako skrzypaczka w orkiestrze.

Więcej już o to nie pytał. Domyślał się, że wtedy mogła rozważać pozostanie za granicą. Może miała cudzoziemskiego chłopaka. W wieku trzydziestu sześciu lat musiała wiedzieć, że jej szanse na zamążpójście są coraz wątlejsze i odleglejsze.

Po ślubie kupił Emily nowy fortepian koncertowy Steinway, a używane od dzieciństwa stare pianino Bösendorfer zawieźli do szkoły. Odwiedzający ją przyjaciele, wszyscy bez wyjątku, zachwycali się jego bezgraniczną miłością do żony.

Rzeczywiście miłość odgrywała pewną rolę, ale Lin Sang był w końcu biznesmenem w pierwszym pokoleniu, który trafiwszy na boom gospodarczy lat siedemdziesiątych, nieoczekiwanie zbudował eksportowe imperium handlujące plastikowymi leżakami. Made in Taiwan. W ten sposób wybiła się generacja małych i średnich przedsiębiorców, którzy sprzedawali najróżniejsze sprzęty domowe i każdy rodzaj elektroniki, ale żaden z nich nie potrafił wyprodukować samochodów na eksport czy fortepianów.

Fortepian, jeśli jest strojony i zadbany, gwiżdże na upływ czasu, i wydobywające się z niego dźwięki nawet po pięćdziesięciu latach będą tak samo piękne jak w dniu jego narodzin, albo i piękniejsze, jeśli zagra je para magicznych rąk, jednocześnie silnych i zręcznych.

Słysząc płynące z bösendorfera nuty, czyste i przejrzyste jak szklane kulki, nagle poczuł, że chce mu się śmiać.

Idealne warunki dla steinwaya stojącego w domu to temperatura dwudziestu stopni Celsjusza i wilgotność na poziomie czterdziestu dwóch procent, ale przez ostatnie pół roku nie zapewniał instrumentowi należnej troski.

Stare pianino, przebywające tu właściwie na wygnaniu, otaczano troskliwą opieką, podczas gdy na steinwayu leżała gruba warstwa kurzu, a klawisze i struny z pewnością zachrypły i utraciły właściwy kształt. Ukłuła go ironia tej sytuacji i poczuł, jak do gardła podchodzi mu kwaśny posmak podbity rdzawą nutą.

(Znów zostałem sam, sześćdziesięcioletni stary dziad…)

Przypomniał sobie starą yamahę w rodzinnym domu.

Młodsza siostra uczyła się grać na pianinie. W kręgach towarzyskich jego ojca, pokolenia starszych lekarzy, nauczenie córki gry na fortepianie było jednym z etapów przygotowania jej do zamążpójścia, a pianino w posagu poświadczało poziom ogłady i wykształcenia panny. Rodzice zdawali się nie zauważać, że siostra nie ma drygu do muzyki, i dopiero kiedy trzykrotnie oblała egzaminy licealne – wysłali ją, wcześniej, niż zamierzali – do Japonii. Czasem ją sobie przypominał, z kokardą we włosach, siedzącą tyłem i grającą po raz kolejny i kolejny ten sam utwór Schuberta. Dlaczego nie wysyłano go na lekcje razem z nią? Rodzice, odmiennie traktujący synów i córki, wobec niego mieli inne oczekiwania – dostanie się do Liceum Jianguo, a potem na Wydział Inżynierii na Państwowym Uniwersytecie Tajwańskim. Nie zawiódł ich.

Zastanawiał się, czy małżeństwo z Emily nie miało w jakimś stopniu zrekompensować żalu wywołanego brakiem muzyki w jego życiu. Zdawał sobie sprawę, że na bösendorferze spokojnie można było dalej grać, ale uważał, że muzyk powinien mieć w domu fortepian, a nie pianino. Teraz, gdy o tym myślał, dochodził do wniosku, że zrobił to nie tylko dla Emily, lecz również dla połechtania własnej próżności, której wtedy w sobie nie dostrzegał…

Rachmaninow sprawił, że na chwilę zgubił się we wspomnieniach.

Gdy ucichły ostatnie nuty, ręce pianisty podfrunęły jakby unoszone niewidzialną chmurą, nakreśliły łuk w powietrzu i sfrunęły na kolana.

Stojący za drzwiami Lin w milczeniu obserwował kończące grę gesty.

Wtedy musiał po raz pierwszy zauważyć moje istnienie.

Przez następne dni często chodziliśmy do pewnego baru, gdzie Lin raz wyznał, że jego zdaniem niektóre instrumenty wyjątkowo pasują do kobiecych ciał, na przykład flet i harfa.

Grające skrzypaczki w jego oczach wyglądały smukło i powabnie, w odróżnieniu od rosłych mężczyzn, którzy przechyloną głową zdawali się miażdżyć instrument spoczywający na ich ramieniu. Uważał, że wiolonczelistki, grające z szeroko rozłożonymi nogami, zawsze wyglądają nieco wulgarnie.

Nie mówił tego na głos, ale jego zdaniem kształt fortepianu bardziej pasował do mężczyzn, zwłaszcza modele koncertowe, które mogły być poskromione jedynie przez duże dłonie i szerokie ramiona.

W końcu wyczułem czyjąś obecność za drzwiami i szybko odwróciłem głowę.

– Przepraszam…

Chociaż bywałem tutaj od ponad roku i zdarzało mi się go mijać przy wejściu, kiedy podrzucał Emily do pracy, po raz pierwszy spotkałem się z nim osobiście.

Wisząca nad kierownicą twarz, w połączeniu z okalającymi ją srebrnymi włosami, zawsze sprawiała wrażenie surowej i zimnej. Ku mojemu zdumieniu, wyrwany ze swojego ferrari, był ode mnie wyższy o pół głowy. Stojąc przed tym mężczyzną, który tak niedawno stracił żonę, z całych sił się starałem, żeby w moich oczach nie pojawiło się zbyt dużo współczucia.

– Chciałem panu podziękować. Pani dyrektor mówiła, że to pan zajmuje się konserwacją instrumentów.

– Poprzedni stroiciel przeszedł na emeryturę, przejąłem jego zlecenia dopiero w ubiegłym roku.

A potem między dwoma mężczyznami zapadła cisza. Dopiero gdy odwróciłem się do drzwi, z płócienną torbą na ramieniu, zapytałem:

– Panie Lin, jak się ma państwa steinway?

2.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9

Katarzyna Sarek – sinolożka, tłumaczka, recenzentka, popularyzatorka wiedzy o Chinach. Pracuje w Zakładzie Japonistyki i Sinologii UJ, gdzie prowadzi zajęcia z dawnej i współczesnej literatury chińskiej. Przekładała m.in. prozę Lu Xuna, Yu Hua, Can Xue, Yan Lianke i Wang Xiaobo.

Kontakt:

[email protected]

Z prozy współczesnej w ArtRage do tej pory ukazały się:

Verena Kessler

Duchy z miasteczka Demmin

w tłumaczeniu Małgorzaty Gralińskiej

Victoria Kielland

Moi mężczyźni

w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej

Nona Fernández

Strefa mroku

w tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej

Aleksandra Pakieła

Oto ciało moje

Margaryta Jakowenko

Przemieszczenie

w tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej

Charles Yu

Ucieczka z Chinatown

w tłumaczeniu Agi Zano

Andrea Abreu

Ośli brzuch

w tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej

Linn Strømsborg

Nigdy, nigdy, nigdy

w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej

Mohamed Mbougar Sarr

Bractwo

w tłumaczeniu Jacka Giszczaka

Claudia Salazar Jiménez

Krew o świcie

w tłumaczeniu Tomasza Pindla

Jessica Au

Mógłby spaść śnieg

w tłumaczeniu Agi Zano

Kjersti Anfinnsen

Chwile wieczności

w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej

Jonas Eika

Po słońcu

w tłumaczeniu Macieja Bobuli

Aleksandra Tarnowska

Wniebogłos

Nick Cave

Gdy oślica ujrzała anioła

w tłumaczeniu Jerzego Łozińskiego

Sebastian Barry

Tysiąc księżyców

w tłumaczeniu Krzysztofa Cieślika

Adda Djørup

Kot Bułhakowa

w tłumaczeniu Zuzanny Zywert

Michał Michalski

Gruby

Linn Strømsborg

Kurwa, kurwa, kurwa

w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej

Santiago Roncagliolo

Noc szpilek

w tłumaczeniu Tomasza Pindla

Merethe Lindstrøm

Dni w historii ciszy

w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej

Marta Hermanowicz

Koniec

Tytuł oryginału:

Redaktor inicjujący: Krzysztof Cieślik

Redaktor prowadzący: Michał Michalski

Redakcja: Krzysztof Cieślik

Projekt okładki: Kamil Rekosz

Projekt makiety: Mimi Wasilewska

Redakcja: Małgorzata Tarnowska

Korekta: Michał Trusewicz, Aleksandra Marczuk-Radoszek

Koordynacja produkcji: Szczepan Kulpa

The Piano Tuner © 2020 by Chiang-Sheng Kuo

© Copyright for the polish edition by ArtRage, 2024

© Copyright for the polish translation by Katarzyna Sarek, 2024

Published by arrangement with Chiang-Sheng Kuo through Andrew Nurnberg Associates International Limited Taiwan Representative Office

All rights reserved

Sponsored by the Ministry of Culture, Republic of China (Taiwan)

Wydanie I, Warszawa 2024

ISBN 978-83-67515-77-1

Wydawnictwo ArtRage

wydawnictwo.artrage.pl

Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek