Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Wielki tajwański hit, najbardziej nagradzana powieść ostatnich lat, rzecz o miłości, stracie i utraconych marzeniach.
Bezimienny, łysiejący stroiciel fortepianów po czterdziestce może wedle wszelkich kryteriów uchodzić za przegranego. Miał zostać wielkim pianistą, jednak jego życie odmieniły zdrada i zawód miłosny. Opowieść stroiciela splata się z historią wdowca, który opłakuje śmierć młodej żony. W tle zaś – obok Rachmaninowa, Schuberta, Goulda i Richtera – pobrzękują echa Kawabaty, Ishiguro i Śmierci w Wenecji Tomasza Manna.
Powieść Chiang-Sheng Kuo można odczytywać nie tylko jako portret niespełnionego artysty, rzecz o stracie i pogodzeniu się z losem, lecz także jako hymn na cześć najwyższego piękna w muzyce i miłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 131
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Chiang-Sheng Kuo
Stroiciel fortepianów
Przełożyła Katarzyna Sarek
Na początku wszyscy byliśmy jedynie bezcielesnymi duszami. Kiedy Bóg zapragnął nadać im fizyczny kształt, odmówiły, nie chciały zespolić się z materią, która podlega chorobom, śmierci i nie może swobodnie podróżować w czasie i przestrzeni. Wtedy Bóg użył podstępu – na jego rozkaz aniołowie zagrali cudowną melodię.
I stało się: muzyka urzekła dusze, które zapragnęły usłyszeć ją najwyraźniej, jak to możliwe. Istniał wyłącznie jeden sposób – za pośrednictwem ludzkiego ucha. Boski fortel się powiódł i dusze oblekły się w ciała.
Poniższą historię chyba należałoby zacząć od Rachmaninowa usłyszanego przez Lin Sanga.
Dźwięki fortepianu dochodziły z sali ćwiczeń na drugim piętrze.
Lin Sang nie znał opowieści o duszach, które straciły wolność za parę uszu. Niedawno zresztą sam doświadczył straty, choć innego rodzaju.
Od śmierci jego żony minęły trzy miesiące i w końcu pozbierał się na tyle, że postanowił zająć się prowadzoną przez nią szkołą muzyczną.
Wkładała w nią serce i duszę, miejsce zdobyło renomę w okolicy, dlaczego zatem, zbliżając się do kresu, nie przekazała mu obowiązków? Zgadywał… Może nie chciała go obarczać koniecznością prowadzenia tej firmy. Musiała przecież wiedzieć, że bez jej wyraźnej prośby Lin Sang, amator, który niekiedy lubił posłuchać muzyki, ale nic więcej, prędzej czy później zdecyduje się zamknąć szkołę, prawda?
Takie domysły umniejszały nieco wyrzuty sumienia Lin Sanga. W końcu dopóki nie poznał Emily, dopóty nie odróżniał altówki od skrzypiec.
Minęły trzy miesiące, odbyły się ostatnie zajęcia, a nauczyciele i uczniowie zostali powiadomieni o zamknięciu szkoły.
Przez te trzy miesiące nie pojawił się w niej ani razu, a tego wieczoru przyszedł dopiero po dziewiątej wieczorem, po tym, jak już powinny były się zakończyć wszystkie lekcje, dzięki czemu nie musiał stawiać czoła pełnym wyrzutów spojrzeniom nauczycieli. Nie zdobyliby się na to, żeby powiedzieć mu coś wprost, ale i tak bał się nieprzyjemnej sytuacji, w której za chwilę bezrobotni pracownicy będą go omijali szerokim łukiem. Tego już chybaby nie zniósł.
Jego pierwsze małżeństwo zakończyło się po sześciu latach rozwodem. Drugie, jeszcze krótsze, trwało zaledwie cztery – Emily nie zdążyła nawet zrobić z niego konesera muzyki klasycznej. Rak zjawił się nagle, przeszedł jak pożar i zabrał ją, zanim minęło sześć miesięcy.
Był starszy od niej o równe dwadzieścia lat i wahał się przed ponownym małżeństwem, obawiał się, że pewnego dnia stanie się brzemieniem dla młodej żony, nie przyszło mu do głowy, że koniec będzie takim, jakim się okazał.
Płynąca zza uchylonych drzwi sali ćwiczeń łagodna melodia brzmiała wyjątkowo czysto w nocnym powietrzu.
Emily zabierała go na mnóstwo świetnych koncertów i na własne recitale, ale utwory, które potrafił rozpoznać natychmiast, mógł policzyć na palcach. Zaskoczony dobiegającymi z góry dźwiękami, przerwał rozmowę z kierowniczką i odruchowo poszukał wzrokiem źródła muzyki.
To była Vocalise Rachmaninowa.
Po raz pierwszy usłyszał ją graną na skrzypcach przez Emily.
Było to wieczorem, przed ich pierwszą rocznicą ślubu, na którą przygotował prezent niespodziankę, nie biżuterię ani nie markową torebkę, ale samodzielny recital. Promieniejąca z radości żona kazała mu usiąść w salonie i wykonała cały program koncertu dla jednoosobowej publiczności. Słuchał bez większych emocji czy przemyśleń, ale gdy zagrała utwór Rachmaninowa, dźwięki płynące ze strun zabrzmiały tak przejmująco, że nie wiadomo dlaczego pomyślał o zmarłej przed kilkoma laty matce i bez zastanowienia skomentował: „Nie za smutne?”.
Emily taktownie usunęła z programu Vocalise. Ale ona już została w jego głowie, zmieniła się wręcz w coś w rodzaju alergicznego tiku i słyszał ją nieustannie, w śpiewie sopranu i w grze wiolonczeli, w reklamach aut i na ścieżkach dźwiękowych, nieustannie zmieniająca formę melodia wciąż krążyła wokół niego.
Tego wieczoru jednak, grana na fortepianie w pustym budynku, z jakiegoś powodu nie budziła w nim ponurych myśli, wręcz przeciwnie, słyszał w niej bezkresną lekkość.
– Ktoś jeszcze gra o tej porze? – zapytał kierowniczkę.
Tęgawa kobieta o pełnych policzkach, która od pojawienia się Lin Sanga usiłowała wymusić smutek na swojej naturalnie pogodnej twarzy, po tym niespodziewanym pytaniu rozluźniła się i poczuła ulgę.
– Och, to nasz stroiciel.
– Nie przekazano mu, że ma już nie przychodzić?
– Wie, ale powiedział, że dokąd nie zabiorą instrumentów, będzie się nimi zajmował za darmo.
Lin Sang bez słowa lekko zmarszczył brwi.
(Boże, jeszcze te fortepiany, z którymi nie wiadomo, co zrobić…)
Kierowniczka mówiła dalej:
– On też jest pianistą, ale gdy pytałam, czy nie chciałby u nas uczyć, zawsze odmawiał. Od czasu do czasu pozwalamy mu pograć na naszych instrumentach.
– Ile mu płacimy?
– Tysiąc pięćset za godzinę.
W porównaniu ze stawkami nauczycieli wyjątkowo nędzna kwota! Lin Sang, urodzony biznesmen, momentalnie porównał je w głowie.
Nie ma własnego instrumentu, nie chce uczyć i woli pracować jako stroiciel. Lin Sang nie widział w tym cienia logiki.
– Gra naprawdę nieźle…
Wyrwało mu się, ale w końcu był u siebie i nawet jeśli nie miał racji, to nie musiał się przejmować tym chlapnięciem.
– Pani dyrektor też tak mówiła.
Tutaj Emily zawsze nazywano panią dyrektor. On zaś od początku był tym mężczyzną za jej plecami, na tyle starym, aby można go było uznać za jej ojca. Pracownicy zwracali się do niego „panie Lin”, do niej – „pani dyrektor”, jakby nie do końca pewni rodzaju łączącej ich relacji.
Wchodził powoli po schodach, przyciągany muzyką.
Rzeczywiście brzmiała inaczej niż wersja, którą znał, teraz słyszał marzycielską słodycz pełną zbudzonych wspomnień z dawno minionej przeszłości.
(Czy pewnego dnia te melodie również znikną z mojego życia?…)
Gdy stanął na szczycie schodów, zajrzał do jedynej sali z zapalonym światłem i tuż za uchylonymi drzwiami zobaczył plecy siedzącego przy pianinie mężczyzny w czapce z daszkiem.
Lin Sang od razu rozpoznał instrument – pianino Bösendorfer.
Studiująca skrzypce Emily z rzadka siadała do fortepianu i na stojącym w domu steinwayu grał tylko ćwiczący z nią akompaniator.
W dzieciństwie uczyła się gry na fortepianie, w szkole średniej ćwiczyła już na dwóch instrumentach i gdy Lin kiedyś ją zapytał, dlaczego zdecydowała się na skrzypce, pół żartem, pół serio odpowiedziała, że w tym życiu nie miała nadziei na karierę pianistki solistki, ale być może zdołałaby wygrać przesłuchanie i zarabiać na chleb jako skrzypaczka w orkiestrze.
Więcej już o to nie pytał. Domyślał się, że wtedy mogła rozważać pozostanie za granicą. Może miała cudzoziemskiego chłopaka. W wieku trzydziestu sześciu lat musiała wiedzieć, że jej szanse na zamążpójście są coraz wątlejsze i odleglejsze.
Po ślubie kupił Emily nowy fortepian koncertowy Steinway, a używane od dzieciństwa stare pianino Bösendorfer zawieźli do szkoły. Odwiedzający ją przyjaciele, wszyscy bez wyjątku, zachwycali się jego bezgraniczną miłością do żony.
Rzeczywiście miłość odgrywała pewną rolę, ale Lin Sang był w końcu biznesmenem w pierwszym pokoleniu, który trafiwszy na boom gospodarczy lat siedemdziesiątych, nieoczekiwanie zbudował eksportowe imperium handlujące plastikowymi leżakami. Made in Taiwan. W ten sposób wybiła się generacja małych i średnich przedsiębiorców, którzy sprzedawali najróżniejsze sprzęty domowe i każdy rodzaj elektroniki, ale żaden z nich nie potrafił wyprodukować samochodów na eksport czy fortepianów.
Fortepian, jeśli jest strojony i zadbany, gwiżdże na upływ czasu, i wydobywające się z niego dźwięki nawet po pięćdziesięciu latach będą tak samo piękne jak w dniu jego narodzin, albo i piękniejsze, jeśli zagra je para magicznych rąk, jednocześnie silnych i zręcznych.
Słysząc płynące z bösendorfera nuty, czyste i przejrzyste jak szklane kulki, nagle poczuł, że chce mu się śmiać.
Idealne warunki dla steinwaya stojącego w domu to temperatura dwudziestu stopni Celsjusza i wilgotność na poziomie czterdziestu dwóch procent, ale przez ostatnie pół roku nie zapewniał instrumentowi należnej troski.
Stare pianino, przebywające tu właściwie na wygnaniu, otaczano troskliwą opieką, podczas gdy na steinwayu leżała gruba warstwa kurzu, a klawisze i struny z pewnością zachrypły i utraciły właściwy kształt. Ukłuła go ironia tej sytuacji i poczuł, jak do gardła podchodzi mu kwaśny posmak podbity rdzawą nutą.
(Znów zostałem sam, sześćdziesięcioletni stary dziad…)
Przypomniał sobie starą yamahę w rodzinnym domu.
Młodsza siostra uczyła się grać na pianinie. W kręgach towarzyskich jego ojca, pokolenia starszych lekarzy, nauczenie córki gry na fortepianie było jednym z etapów przygotowania jej do zamążpójścia, a pianino w posagu poświadczało poziom ogłady i wykształcenia panny. Rodzice zdawali się nie zauważać, że siostra nie ma drygu do muzyki, i dopiero kiedy trzykrotnie oblała egzaminy licealne – wysłali ją, wcześniej, niż zamierzali – do Japonii. Czasem ją sobie przypominał, z kokardą we włosach, siedzącą tyłem i grającą po raz kolejny i kolejny ten sam utwór Schuberta. Dlaczego nie wysyłano go na lekcje razem z nią? Rodzice, odmiennie traktujący synów i córki, wobec niego mieli inne oczekiwania – dostanie się do Liceum Jianguo, a potem na Wydział Inżynierii na Państwowym Uniwersytecie Tajwańskim. Nie zawiódł ich.
Zastanawiał się, czy małżeństwo z Emily nie miało w jakimś stopniu zrekompensować żalu wywołanego brakiem muzyki w jego życiu. Zdawał sobie sprawę, że na bösendorferze spokojnie można było dalej grać, ale uważał, że muzyk powinien mieć w domu fortepian, a nie pianino. Teraz, gdy o tym myślał, dochodził do wniosku, że zrobił to nie tylko dla Emily, lecz również dla połechtania własnej próżności, której wtedy w sobie nie dostrzegał…
Rachmaninow sprawił, że na chwilę zgubił się we wspomnieniach.
Gdy ucichły ostatnie nuty, ręce pianisty podfrunęły jakby unoszone niewidzialną chmurą, nakreśliły łuk w powietrzu i sfrunęły na kolana.
Stojący za drzwiami Lin w milczeniu obserwował kończące grę gesty.
Wtedy musiał po raz pierwszy zauważyć moje istnienie.
Przez następne dni często chodziliśmy do pewnego baru, gdzie Lin raz wyznał, że jego zdaniem niektóre instrumenty wyjątkowo pasują do kobiecych ciał, na przykład flet i harfa.
Grające skrzypaczki w jego oczach wyglądały smukło i powabnie, w odróżnieniu od rosłych mężczyzn, którzy przechyloną głową zdawali się miażdżyć instrument spoczywający na ich ramieniu. Uważał, że wiolonczelistki, grające z szeroko rozłożonymi nogami, zawsze wyglądają nieco wulgarnie.
Nie mówił tego na głos, ale jego zdaniem kształt fortepianu bardziej pasował do mężczyzn, zwłaszcza modele koncertowe, które mogły być poskromione jedynie przez duże dłonie i szerokie ramiona.
W końcu wyczułem czyjąś obecność za drzwiami i szybko odwróciłem głowę.
– Przepraszam…
Chociaż bywałem tutaj od ponad roku i zdarzało mi się go mijać przy wejściu, kiedy podrzucał Emily do pracy, po raz pierwszy spotkałem się z nim osobiście.
Wisząca nad kierownicą twarz, w połączeniu z okalającymi ją srebrnymi włosami, zawsze sprawiała wrażenie surowej i zimnej. Ku mojemu zdumieniu, wyrwany ze swojego ferrari, był ode mnie wyższy o pół głowy. Stojąc przed tym mężczyzną, który tak niedawno stracił żonę, z całych sił się starałem, żeby w moich oczach nie pojawiło się zbyt dużo współczucia.
– Chciałem panu podziękować. Pani dyrektor mówiła, że to pan zajmuje się konserwacją instrumentów.
– Poprzedni stroiciel przeszedł na emeryturę, przejąłem jego zlecenia dopiero w ubiegłym roku.
A potem między dwoma mężczyznami zapadła cisza. Dopiero gdy odwróciłem się do drzwi, z płócienną torbą na ramieniu, zapytałem:
– Panie Lin, jak się ma państwa steinway?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Katarzyna Sarek – sinolożka, tłumaczka, recenzentka, popularyzatorka wiedzy o Chinach. Pracuje w Zakładzie Japonistyki i Sinologii UJ, gdzie prowadzi zajęcia z dawnej i współczesnej literatury chińskiej. Przekładała m.in. prozę Lu Xuna, Yu Hua, Can Xue, Yan Lianke i Wang Xiaobo.
Kontakt:
Z prozy współczesnej w ArtRage do tej pory ukazały się:
Verena Kessler
Duchy z miasteczka Demmin
w tłumaczeniu Małgorzaty Gralińskiej
Victoria Kielland
Moi mężczyźni
w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej
Nona Fernández
Strefa mroku
w tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej
Aleksandra Pakieła
Oto ciało moje
Margaryta Jakowenko
Przemieszczenie
w tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej
Charles Yu
Ucieczka z Chinatown
w tłumaczeniu Agi Zano
Andrea Abreu
Ośli brzuch
w tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej
Linn Strømsborg
Nigdy, nigdy, nigdy
w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej
Mohamed Mbougar Sarr
Bractwo
w tłumaczeniu Jacka Giszczaka
Claudia Salazar Jiménez
Krew o świcie
w tłumaczeniu Tomasza Pindla
Jessica Au
Mógłby spaść śnieg
w tłumaczeniu Agi Zano
Kjersti Anfinnsen
Chwile wieczności
w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej
Jonas Eika
Po słońcu
w tłumaczeniu Macieja Bobuli
Aleksandra Tarnowska
Wniebogłos
Nick Cave
Gdy oślica ujrzała anioła
w tłumaczeniu Jerzego Łozińskiego
Sebastian Barry
Tysiąc księżyców
w tłumaczeniu Krzysztofa Cieślika
Adda Djørup
Kot Bułhakowa
w tłumaczeniu Zuzanny Zywert
Michał Michalski
Gruby
Linn Strømsborg
Kurwa, kurwa, kurwa
w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej
Santiago Roncagliolo
Noc szpilek
w tłumaczeniu Tomasza Pindla
Merethe Lindstrøm
Dni w historii ciszy
w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej
Marta Hermanowicz
Koniec
Tytuł oryginału:
Redaktor inicjujący: Krzysztof Cieślik
Redaktor prowadzący: Michał Michalski
Redakcja: Krzysztof Cieślik
Projekt okładki: Kamil Rekosz
Projekt makiety: Mimi Wasilewska
Redakcja: Małgorzata Tarnowska
Korekta: Michał Trusewicz, Aleksandra Marczuk-Radoszek
Koordynacja produkcji: Szczepan Kulpa
The Piano Tuner © 2020 by Chiang-Sheng Kuo
© Copyright for the polish edition by ArtRage, 2024
© Copyright for the polish translation by Katarzyna Sarek, 2024
Published by arrangement with Chiang-Sheng Kuo through Andrew Nurnberg Associates International Limited Taiwan Representative Office
All rights reserved
Sponsored by the Ministry of Culture, Republic of China (Taiwan)
Wydanie I, Warszawa 2024
ISBN 978-83-67515-77-1
Wydawnictwo ArtRage
wydawnictwo.artrage.pl
Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek