37,50 zł
Powieść uhonorowana Premio Tusquets Editores de Novela Młoda kobieta nie posiada się ze szczęścia, kiedy na teście ciążowym pojawiają się dwie niebieskie kreski. Razem z mężem rozpoczyna snucie planów, przystosowują mieszkanie, zastanawiają się nad imieniem, wyobrażają sobie życie we trójkę. Pewnego poranka w drodze do pracy zdarza się wypadek: kiedy kobieta idzie przez park, zostaje zaatakowana przez psy, zanim właścicielka zdąży je powstrzymać. W szpitalu badania potwierdzają, że zdarzenie nie wpłynęło na ciążę. Jednak doświadczony lekarz widzi na usg coś, co powinno zostać wykryte znacznie wcześniej. Niedoszła matka zostaje zmuszona do aborcji. Tak rozpoczyna się przejmująca, wręcz naturalistycznej kronika cierpienia… Po co upubliczniać sprawy osobiste? Ponieważ niektóre doświadczenia wykraczają poza pierwszą osobę. Chcę wierzyć, że to jest jedno z nich. Po co pokazywać to, co prywatne, ciało? Być może po to, żeby zredefiniować intymność. Koniec końców chodzi o inny sposób odkrywania, polegający na eksplorowaniu światów tradycyjnie wyciszonych. Przedstawienie pewnych rzeczywistości jest wywrotowe, skrajne. A zatem potencjalnie transformacyjne. (fragment książki) „Przytłaczający, traumatyczny koszmar opowiedziany ze spokojem, humorem i czułością”. Antonio Orejudo „Niepokojąca podróż, fizyczna i literacka, przez ludzkie ciało. Wyważona i wrażliwa powieść, która zachwyca od początku do końca”. Bárbara Blasco „Powieść, z której żaden czytelnik nie może wyjść bez szwanku. Okrutna kronika cierpienia, która potrafi rzucić światło i nadzieję na przyszłość”. Almudena Grandes
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 203
Leña menuda
© Marta Barrio, 2021
Published by agreement with Tusquets Editores, Barcelona, Spain
Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2023 for the Polish translation by Barbara Bardadyn
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Grafika na okładce: agsandrew/Adobe Stock
Zdjęcie autorki: © Noelia Olbes
Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan
Korekta: Maria Zając, Iwona Wyrwisz, Marta Chmarzyńska
ISBN: 978-83-8230-550-0
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-book 2023
MARÍA: Daj spokój, nie pytaj. Nigdy nie trzymałaś żywego ptaka w dłoni?
YERMA: Trzymałam.
MARÍA: No to jest tak samo… ale jakby tętniło w krwi.
FEDERICO GARCÍA LORCA, Yerma(przeł. Carlos Marrodán Casas)
Mój strach jest bardzo konkretny; jego gałęzie – przeciwnie, poskręcane, o nieokreślonych granicach.
KATIXA AGIRRE, Las madres no
1
Kiedy na teście ciążowym pojawiły się dwie niebieskie kreski, nagle poczułam się dorosła, chyba po raz pierwszy w życiu. A. mnie przytulił, mieliśmy zostać rodzicami i nic nie mogło zmącić naszego szczęścia. Śmiejąc się, zaczęliśmy wymieniać absurdalne albo dziwaczne imiona dla chłopca i dziewczynki. Abilio. Padme. Facunda. Songoku. Pancracio. Yoda. Urraca. Bilbo. Gumersindo. Frodo. Aniceta. Gandalf. Primitivo. Amidala. Fulgencia. Obiwan. Godofredo. Cersei. Socorro.
Nieustannie dotykałam brzucha, żeby poczuć ten sekretny świat wewnątrz siebie, o którym wiedział tylko A. Gnieździła się tam tajemnicza istota, która w następnych tygodniach miała rosnąć, aż osiągnęłaby wielkość nasionka maku, sezamu, ziarnka ryżu, żurawiny i maliny – według aplikacji w telefonie, do której zaglądałam bez przerwy. Zamiast do owoców mogłam też porównywać jej rozmiar do zwierząt: niesporczaka, mrówki, biedronki, pszczoły, jedwabnika…
Uprzedzono mnie o ryzyku poronienia w pierwszym trymestrze. Obchodziłam się ze swoim ciałem delikatnie, jakby to było naczynie z delikatnego szkła, które w każdej chwili może się stłuc. Mój brzuch był skrzynią, w której przechowywałam drogocenny skarb. W tych pierwszych dniach lata biła we mnie niespodziewana przyszłość, obietnica niezachwianej radości.
W sierpniu, podczas naszych ostatnich wakacji tylko we dwoje, wybraliśmy się na Wyspy Liparyjskie. Na Vulcano, gdzie bóg ognia miał swoją kuźnię, chustką zakryłam sobie nos i usta, po czym zajrzałam do dymiącego krateru i pomyślałam o lawie ukrytej pod skorupą ziemską, o tym, co znajduje się w uśpieniu, o tym, co się tworzy. Kryształy siarki zabarwiły zbocza na żółto, a ich opary roztaczały woń zgniłych jaj. Schodząc, dostałam mdłości i zwymiotowałam u stóp wulkanu. Ten piekielny smród przeniknął nasze ubrania i prześladował nas przez resztę podróży.
2
Po lecie, w miarę jak mój embrion osiągał rozmiar kolejno winogrona, daktyla i figi lub ślimaka, motyla i ważki, czułam się coraz bardziej zmęczona. Wracając z pracy, przysiadałam na jednej z ławek w parku, żeby obserwować kobiety z ich małymi dziećmi, które dopiero co zaczęły chodzić do przedszkola. Chciałam się nauczyć matczynych gestów, rozszyfrować te detale wyróżniające dobrą matkę, która piecze ciasteczka marchewkowe z mąki orkiszowej, a wieczorami czyta bajki. Miałam ochotę na wszystko: na poznanie delikatności noworodka, wykonywanie prac ręcznych, malowanie kredkami świecowymi na kartkach z bloku rysunkowego, popychanie huśtawki z odpowiednią siłą, skakanie na skakance, granie w piłkę i w warcaby… Wiedziałam, że czekają mnie także nieprzespane noce, gorączka, wymioty i wizyty na pogotowiu w środku nocy, ale to wszystko było częścią umowy.
Zastanawiałam się nad miejscem pobytu ojców. Gdzie mogli się podziewać? W tygodniu popołudniami proporcje w parkach były bardzo nierówne: widziałam matki, babcie albo opiekunki… W każdym razie mnóstwo kobiet i nielicznych mężczyzn. Do mnie też będzie należało odbieranie naszego dziecka z przedszkola. Nie mogłabym liczyć na A. z wyjątkiem weekendów, moja teściowa z kolei była już starszą osobą, a moja matka zbyt kapryśną. Mój teść nigdy nie zmieniał pieluch, więc nie nauczyłby się tego i teraz, a mój ojciec miał już wystarczająco na głowie przy swoich bliźniakach. Moje przyjaciółki mogłyby zaoferować, że zaopiekują się dzieckiem, ale gdyby przyszło co do czego, byłyby zajęte własnymi sprawami, za co wcale bym ich nie winiła.
To nie był dobry moment. Tak naprawdę nigdy nie byłoby dobrego momentu. Zawsze znalazłaby się jakaś wymówka, jakaś przeszkoda, która stanęłaby na drodze. Pragnęłam być jak lwia matka, lizać swoje małe z góry na dół, żeby je wyczyścić, i wdychać jego zapach.
Jednakże wraz z macierzyństwem z pewnością ulotniłyby się wszystkie moje szanse na to, by kiedyś wydać książkę, by stworzyć coś, czym warto byłoby się podzielić – o ile w ogóle byłam w stanie to zrobić. Jak miałam realizować swoje narracyjne projekty przy podwójnym dniu pracy, w domu i poza nim, jaki czekał na mnie ze względu na zajęcia A.? Ile sił by mi zostało na tworzenie?
Poza tym brałam udział w konkursach literackich i nigdy nie otrzymałam żadnej nagrody. Może nie byłam wystarczająco dobra, wbrew temu, o czym zapewniała mnie nauczycielka literatury w przedostatniej klasie liceum. A może brak czasu i przestrzeni zmusiłby mnie do porzucenia prokrastynacji i kradłabym nocne godziny, zamieniając pisanie w sekretną, a przez to bardziej pożądaną działalność.
Od lat potajemnie obracałam w myślach ten wieczny projekt powieści, której nigdy nie napisałam, uwięziona w męczącym poszukiwaniu doskonałości, tego pierwszego wyrazistego i poetyckiego zdania, które dorównałoby wielkim nazwiskom światowej literatury i sprostałoby moim szalonym oczekiwaniom. Od teraz nie miałabym już własnego pokoju. Lekceważąc więc swoją zdolność do sabotowania samej siebie, w przypływie optymizmu postanowiłam wykorzystać tych kilka miesięcy niezależności, które mi jeszcze zostały, i w weekendy siadać przy biurku, aż pokonam tego demona pustej kartki i urodzę debiutancką powieść w oczekiwaniu na pierwsze dziecko.
3
[Według słownika wśród znaczeń słowa rodzić znajdują się nie tylko „wydawać na świat potomstwo”, „wydawać owoce, plony”, „dawać początek czemuś, wywoływać”, ale także „tworzyć coś w trudzie”.
Podczas gdy życie kształtuje się w tej jamie, którą jest moje zmieniające się ciało, ja staram sięrodzić błyskotliwą powieść, która rzuci światło na cienie, która zanurkuje w ciemnych wodach morskiego dna oraz w bulgoczącej lawie rzekomo wygasłych wulkanów. Piszę bez przerwy i staram się nie czytać tego ponownie, bo kiedy to robię, wciskam klawisz usuwania i litera po literze kasuję wszystko, co stworzyłam. Później przesyłam sobie mailem wersje robocze, żeby zapisać je w chmurze i chronić przed własnym bezlitosnym osądem.
Marnuję swoją ostatnią szansę. Być może jest we mnie większa chęć niszczenia niż tworzenia, a może wolno mi tworzyć tylko jedną rzecz naraz i moje ciało jest za bardzo skupione na produkcji ciała z mojego ciała, żeby na dodatek zmuszać mój umysł do produkowania arcydzieła. Pisanie powieści to nierówne tworzenie, zostają niedopracowane szczegóły i wciskają się banały, lecz autorzy godzą się z niedoskonałością. Powinnam się nauczyć być mniej okrutna dla samej siebie].
4
W dwunastym tygodniu embrion był już wielkości śliwki lub kolibra, nadeszła jesień i A. chciał się podzielić dobrą nowiną. Ja wolałabym, żeby to pozostał nasz sekret, ale nie mogłam już zbyt długo tego ukrywać: brzuch zaczynał się odznaczać. Według ostatniego USG to prawie na pewno chłopiec. Liczyłam na dziewczynkę, ale nie dałam po sobie poznać rozczarowania.
Moi koledzy z pracy nie mogli uwierzyć. Ze zdumieniem pytali, ile mam lat. Trzydzieści, odpowiadałam. Wtedy milkli albo mówili, że wyglądam znacznie młodziej. Chociaż przeszłam już okres próbny, nadal miałam umowę o staż. Teraz, gdy wiedzieli, że jestem w ciąży, niepokoiła ich niepewność mojego zatrudnienia, która wcześniej wydawała im się uzasadniona, typowa dla młodej osoby. Szef położył swoją ohydną rękę na moim brzuchu, mamrocząc, że zawsze uważał mnie za ambitniejszą.
Teściowa zapytała, czy planowaliśmy, a ja oczywiście skłamałam. Co mogłam jej powiedzieć, w jakie zagmatwane wyjaśnienia miałam się wikłać? Tak naprawdę to było chciane dziecko, mimo że nieplanowane. Potem położyła inkwizytorską rękę na moim brzuchu, jak gdyby chciała się upewnić, i delikatnie nacisnęła. Teść płakał ze wzruszenia i powiedział, żebym się nie przejmowała: zapłacą za przedszkole i ubrania, i za wszystko, czego tylko będziemy potrzebować.
Przyjaciółki już wcześniej mnie ostrzegły: „Zanim zacznie padać, mży”, czyli że można zajść w ciążę, nawet jeśli wytrysk nie nastąpi w pochwie. Żadna z nich nie miała potomstwa ani nie zamierzała go mieć – przynajmniej w najbliższej przyszłości. Udawały, że się cieszą, lecz tak naprawdę przeszkadzało im, że się pospieszyłam: jeszcze nie nadeszła pora, a tymczasem ja miałam się oderwać od grupy. Nie będę wychodzić już tak często wieczorami ani nie będą mogły na mnie liczyć podczas wspólnych wyjazdów. Przeszłam do kolejnego etapu i tego mi nie darowały. Powinnam poszukać sobie nowych przyjaciółek, które miałyby dzieci, żeby urządzać pikniki czy organizować różne dziecięce aktywności.
B. jako jedyna z nich wszystkich ucieszyła się naprawdę. Opowiedziałam jej o swoich obawach, a ona mnie uspokoiła, mówiąc dokładnie to, co potrzebowałam usłyszeć. Ona też bała się porodu i związanego z nim bólu, ale zapewniała, że będę mogła poprosić o silne znieczulenie. Nasze śliczne dziecko będzie miało uśmiech po A., a po mnie różnokolorowe oczy, jedno zielone, a drugie brązowe, i będzie bardzo inteligentne, ponieważ odziedziczy mój słuch do języków obcych i smykałkę A. do liczb. Bardzo chciała mnie zobaczyć, nie potrafiła sobie wyobrazić mnie w ciąży, więc poprosiła, żebym wysyłała jej zdjęcia mojego brzucha, w miarę jak będzie rósł. Pomimo dzielącej nas odległości nie chciała niczego przegapić. Jej entuzjazm wywołał we mnie poczucie winy, nie dzwoniłam do niej bowiem tak często, jak powinnam. Kiedy ktoś wyprowadzał się z kraju, uznawałam go prawie za zmarłego i koncentrowałam się na tych, z którymi mogłam się spotykać w weekendy, nawet jeśli nie kochali mnie tak bardzo jak ci, którzy wyjechali.
Mojego ojca ta wiadomość rozczarowała, sądził, że jestem mniej konwencjonalna, i nie był zbyt zachwycony perspektywą zostania dziadkiem; nie podobała mu się ta narzucona tożsamość, uważał, że to dotyczy ludzi starych. Mimo to pogratulował A., klepiąc go po plecach. Mimochodem zapytał mnie, czy poproszę o urlop albo przynajmniej skrócenie godzin pracy. Odpowiedziałam, że nie zastanawialiśmy się jeszcze, jak to wszystko zorganizujemy. Pewnie się obawiał, że będę go prosić, by pomagał nam od czasu do czasu – nie zamierzałam uspokajać go w tej kwestii.
Moja matka dowiedziała się jako ostatnia i poczuła się urażona, może i słusznie: że jej nie ufam, bo nie powiedziałam jej wcześniej. Złość jednak szybko jej przeszła i cała szczęśliwa zmusiła mnie do odwiedzin sąsiadek, żeby mi pogratulowały. Ich zachłanne dłonie głaskały mój brzuch, delikatnie wypukły, jak gdyby miało im to przynieść szczęście. Moja matka zwykła opowiadać im ubarwione wersje mojego życia i w końcu sama wierzyła we własne konfabulacje. Chciała się chwalić moimi osiągnięciami. Dlatego je sobie wymyślała. Kłopot polegał na tym, że w naszym bloku wciąż mieszkała jej kuzynka, matka B., która – obiektywnie rzecz biorąc – pokonywała mnie we wszystkim, co sobie założyła. I moja matka nie mogła tego ścierpieć. Strasznie się wściekała, jednocześnie jednak fascynowało ją życie siostrzenicy eurodeputowanej, o którym to później opowiadała mi w najdrobniejszych szczegółach. Dzięki mojemu dziecku chociaż raz znalazła się poziom wyżej: miała mieć wnuka, laleczkę z krwi i kości, którą mogłaby się chełpić, a tamta druga jeszcze nie.
5
Tamtej zimy czułam, że zamieniam się w matrioszkę, która nosi w sobie drugą lalkę. Zaczęto mi już ustępować miejsca w autobusie. Byłam boginią płodności, glinianym posążkiem z obwisłymi piersiami i wielkim brzuchem.
Mój embrion przypominał kolejno kiwi lub kurczaczka, brzoskwinię lub kaczątko, gruszkę lub chomika, awokado lub młodego pekina, pomarańczę lub kanarka, granat lub małego jeża, pomelo lub maskonura, mango lub świnkę morską, kantalupę lub kotka, bakłażana lub maltańczyka, a teraz był wielkości papai lub królika. Spodnie już mi się nie zapinały, więc kupiłam sobie ubrania ciążowe.
Nauczyłam się fascynujących słów: lanugo, siarai smółka, a także innych, przerażających: skurcze poporodowe, preeklampsja, odchody połogowe, połóg, zapalenie sutka… Kiedy na zajęciach w szkole rodzenia położna pokazała nam narzędzia chirurgiczne, których użyje – nożyczki do nacinania krocza i metalowy pręt do przebicia worka owodniowego – zemdlałam.
W ciągu tygodnia prawie nie widywałam się z A. – bardzo często wracał do domu, kiedy ja już spałam. Niedziela natomiast była dniem odpoczynku. Wieczorem przygotowywałam sobie gorącą kąpiel z pianą, czytałam w wannie, a później smarowałam brzuch kremami z trójterpenami z wąkroty azjatyckiej, głaszcząc dziecko przez skórę, podczas gdy A. robił mi nagie zdjęcia. Na nich mogliśmy zauważyć zmiany: sutki stały się większe i ciemniejsze, pępek nie był już zakamarkiem, lecz gwiazdą, która zdobiła niebo mojego coraz bardziej nabrzmiałego brzucha.
Biodra były ostatnią pozostałością po moim dziewczęcym ciele. Zaczynałam się martwić, czy nie są zbyt wąskie, żeby mógł wyjść przez nie człowiek. Te sutki dadzą mleko, powtarzał mi A.; to ciało otworzy się niczym śluzy tamy i wypłynie z niego nasz syn; ta ciemna linia, która zarysowała się na skórze, to wskazówka, żeby dziecko wspinało się po twoim brzuchu, aż znajdzie sutki – taki skrót, linia pragnienia.
6
[Moje ciało jest domem w trakcie remontu, gdzie burzy się ścianki działowe i odświeża kolor. Dziecko robi sobie miejsce w moim wnętrzu, poruszając kośćmi i więzadłami, aby umieścić je tam, gdzie mu pasuje. Nacisk na nerw kulszowy powoduje bolesne szarpnięcia, czasami utykam, innym razem zginam się wpół, czekając, aż minie skurcz, który usztywnia mi dolną część pleców oraz lewą nogę. Zapisałam się na pływanie i jest lepiej. Nurkując w chlorowanej wodzie, myślę, że płynę w stronę X. Na basen chodzę po pracy i moja godzina pokrywa się akurat z zajęciami dla najmłodszych. Patrzę na przestraszone dzieci i zachęcających je instruktorów i wyobrażam sobie X za kilka lat. Będzie śniady tak jak A., jego skóra pozostanie ciemna nawet w środku zimy. I tak jak ja będzie lubił wodę. W sierpniu wybierzemy się na plażę i wszyscy troje, trzymając się za ręce, będziemy przeskakiwać przez fale.
Transformacja się rozpoczęła. Moje ciało jest w drodze do macierzyństwa i nie mogę myśleć o niczym innym. Na razie postanowiłam odłożyć powieść na bok i zacząć pisać ten dziennik ciążowy, międzyplanetarną podróż w stronę mojej nadchodzącej tożsamości. Dużo czytam na temat macierzyństwa i przemiany i podkreślam obgryzionym ołówkiem ulubione akapity, jakbym chciała wytatuować sobie te słowa na skórze albo przeniknąć do książki i porozmawiać z autorką:
„Teraz, kiedy zostałyśmy matkami, wszystkie stałyśmy się cieniami samych siebie, prześladowanymi przez kobiety, którymi byłyśmy przed posiadaniem potomstwa. Tak naprawdę nie wiedziałyśmy, co z nią zrobić, z tą młodą, niezależną cwaniarą, krzyczącą i pokazującą na nas palcem, podczas gdy my pchałyśmy dziecięce wózeczki w angielskim deszczu”1].
7
Niektórzy wstają rano, nie pamiętając niczego, ale w moim przypadku sny stanowią podziemny świat, gdzie spędzam połowę życia; niektóre się nawet powtarzają, tworzą równoległe wszechświaty, do których wracam raz za razem. Czasami mogę sama zdecydować, dokąd idę, niczym w grze wideo, a czasami jestem tylko zwykłą obserwatorką. To, co oniryczne, może być przyjemne, ale może być także pełne gróźb, zbrodni i tajemniczości. Właśnie dlatego zawsze lubiłam spać z kimś, palcami stóp dotykać w ciemności innego śpiącego ciała.
W dzieciństwie miałam lęki i budziłam się z krzykiem w środku nocy. Ojciec stawiał mnie przed lustrem, żebym siebie rozpoznała, zobaczyła go obok i zrozumiała, że to, co mnie dręczy, nie jest prawdziwe. Później kładł mnie do swojego i mamy łóżka, a ja chwytałam się każdego z rodziców, wciąż jeszcze drżąc na wspomnienie o tym, co mi się przyśniło. Szkolna psychopedagożka poradziła im, żeby nie pozwalali mi oglądać w telewizji programów zawierających sceny przemocy ani nie opowiadali strasznych historii i żeby spróbowali wzmocnić moją samoocenę oraz zapewnić mi poczucie bezpieczeństwa, ale nie przywiązując do sprawy zbyt dużego znaczenia, bym nie wykorzystała tego jako mechanizmu do zwracania na siebie uwagi. Pomagało również rozmawianie o śnie i odegranie go po przebudzeniu, tyle że ze szczęśliwym zakończeniem.
Nie miałam już tak częstych koszmarów, aż do ostatniego roku studiów. Wtedy, gdy tylko przykładałam głowę do poduszki i zamykałam oczy, ścigali mnie policjanci, adwokaci i prokuratorzy, skakali na jednej nodze, intonując litanie w jakimś starożytnym języku, który starałam się rozszyfrować, jednocześnie uciekając i omijając drewniane ławki w niekończącym się biegu z przeszkodami.
Odkąd się dowiedziałam, że jestem w ciąży, znowu miałam koszmary niemal każdej nocy. Budziłam się zlana potem, z zesztywniałą szczęką od zaciskania zębów i sercem w gardle; śniło mi się, że urodziłam trytona, prehistoryczną rybę… Mój umysł był płodny i niespokojny.
A. chrapał obok mnie niewzruszony, ja tuliłam się do niego i dotykałam palcem jego szyi, żeby poczuć puls. Lubię patrzeć na śpiące osoby, ten widok mnie uspokaja. Postanowiłam, że kiedy dziecko się urodzi, będę spędzać noce na pilnowaniu, czy oddycha.
Śniło mi się, że ścigali mnie chirurg ze skalpelem i pielęgniarka ze strzykawką, chcieli mnie rozciąć i ukraść dziecko, żeby sprzedać je na czarnym rynku. Mówili, że jest w cenie, że istnieje sieć pederastów, którzy komunikują się ze sobą poprzez dark web, i żebym nie stawiała oporu.
Śniło mi się również, że maleństwo już się urodziło, nosiłam je w chuście i biegałam po peronie metra, żeby uciec przed swoimi prześladowcami, ale jakiś bezdomny podstawił mi nogę. Kiedy upadłam, głowa mojego dziecka rozbiła się o cement niczym arbuz. Z jego rozerwanej szyi tryskała gęsta krew w kolorze dżemu jeżynowego, która zostawała na moich palcach.
Nigdy nie przyśniła mi się jego twarz.
Szanowna Pani E.,
arcybiskupstwo otrzymało od Pani pismo, w którym wyraża Pani chęć odejścia z Kościoła katolickiego. Jak zapewne Pani wie, chrzest jest nieusuwalny; księgi chrztu to nie pliki ani bazy danych, lecz wpis, który potwierdza fakt historyczny.
8
Na USG nie widziałam niczego, co pokazywali mi lekarze, od tamtego pierwszego razu, kiedy wskazali migoczące światełko, które według nich było bijącym sercem, a dla mnie wyglądało jak smuga na szarym ekranie. Dostałam obsesji na punkcie ogona, który w pierwszych tygodniach miał płód, i wyobrażałam sobie, że noszę w brzuchu dinozaura, istotę wymarłego gatunku, pradawnego potwora, który z powodu jakiegoś genetycznego kaprysu postanowił się odrodzić, wybierając na pierwsze legowisko ścianki mojego łona.
Nie uspokoiły mnie też za bardzo kolejne badania ultrasonograficzne, podczas których ledwie dało się dostrzec ludzki kształt; to było jak próba sfotografowania nieuchwytnego ducha. Nie doszliśmy nawet do porozumienia w kwestii imienia i nazywaliśmy go tak jak owoc, do którego był podobny w danym tygodniu, albo trzecią od końca literą alfabetu: X, ponieważ jego tożsamość w dalszym ciągu stanowiła niewiadomą.
Chciałam zobaczyć twarz swojego przyszłego dziecka, jego oczy, które – jak sobie wyobrażałam – są szeroko otwarte, lecz podczas badań zawsze układało się tak, że nie dało się jej dostrzec: przyklejone do łożyska albo odwrócone do nas plecami, jak gdyby bawiło się w chowanego, więc nigdy nie można było wypatrzyć jego rysów.
Nie zwierzałam się nikomu ze swoich obaw, jest źle widziane, żeby matka była taka strachliwa, ale bardzo niepokoił mnie ostatni akapit wszystkich raportów medycznych, diagnoza prognostyczna, poprzez którą umywano ręce, wskazując, że: „W tym momencie nie zaobserwowano nieprawidłowości morfologicznych płodu, jednak nie można wykluczyć tych, których nie da się wskazać na badaniu ultrasonograficznym lub też które ujawnią się w późniejszym okresie, jak również tych wynikających z ograniczeń techniki. Ultrasonograf jest w stanie wykryć wysoki odsetek nieprawidłowości u płodu (60–70%). Dlatego zwykłe badanie USG nie wyklucza ewentualnego istnienia tychże ani pojawienia się ich na późniejszych etapach ciąży”.
Diagnostyka prenatalna miała w sobie coś z nekromancji, medycyna nie była nauką ścisłą, a przyszłość odczytywało się na czarnym ekranie. Wyrzucał on dane, które się zmieniały, były niepewne – niczym fusy z herbaty albo tęczówka oczu.
Od czasu do czasu X przemierzał opuszkami palców swoje królestwo. Początkowo było to łagodne głaskanie, które mnie łaskotało, coś w rodzaju alfabetu Morse’a, ale później zaczął zajmować coraz więcej i więcej miejsca, jak gdyby ugryzieniami torował sobie drogę w moim ciele.
Mój brzuch był poczwarką, która miała się rozerwać, domem dla drugiego małego organizmu, który wypychał mnie od środka, zostawiając mi coraz mniej miejsca na oddychanie. W miarę jak dziecko rosło, rozciągało się jak rozgwiazda i czułam, że jego ledwie uformowane rączki i nóżki rozerwą mi skórę, przebiją płuca i łono i w końcu ono mnie zostawi niczym krab pustelnik, który urósł tak bardzo, że nie mieści się już w swojej muszli, więc nagi i bezbronny wychodzi na świat w poszukiwaniu nowej skorupy. Moje ciało było klatką, w której rżał wściekły źrebak.
Według mojej aplikacji ciąża to magiczny moment, którym należy się w pełni cieszyć, a wiele kobiet wspominało go później jako najszczęśliwszy okres w swoim życiu. Po włosku o brzemiennych mówi się, że są in dolce attesa, mnie jednak oczekiwanie nie wydawało się specjalnie słodkie, czułam się winna i nieodpowiednia, ponieważ nie zgadzałam się z tym mitem o szczęśliwej ciąży. Żeby się przygotować, poszukałam na YouTubie filmików z porodami, ale one jedynie podsyciły moje koszmary. A. nie chciał ich ze mną oglądać, a przecież kiedy włączaliśmy horrory, to ja zakrywałam sobie oczy.
9
[Małe pająki z gatunku Stegodyphus lineatus, który zamieszkuje pustynię Negew, popełniają matryfagię – żywią się wnętrznościami matki, która pozwala potomstwu się pożreć, a nawet sama odgryza własne ciało, żeby ułatwić im to zadanie.
Najpierw pajęczyca tka pajęczynę ze swojego jedwabiu, a kiedy siedemdziesięcioro małych wykluwa się z jajeczek, rozrywa sieć, żeby mogły wyjść. One – wciąż w fazie rozwoju – na początku karmią się płynnymi wnętrznościami, które wydobywają się z jej otworu gębowego, ponieważ nie mogą jeszcze żywić się niczym stałym, a po paru dniach, kiedy są już większe, zaczynają zjadać ciało matki, wciąż żywej, a ona nie próbuje nawet uciekać. Zostawiają jedynie egzoszkielet i serce, które porzucają na piasku albo pośród krzaków na tej kamienistej pustyni.
Rok później, jeśli dorosłe już samice pająków zdołają się rozmnożyć, tkają jedwabną sieć, aby potem wyszły z niej małe, które z kolei zjedzą te samice, i tak dalej w niekończącym się cyklu, w wiecznym kanibalistycznym powrocie. Ojcowie unikają tego okrutnego losu, tego najwyższego poświęcenia w imię przetrwania gatunku.
Ciągle myślę o tym, że w macierzyństwie jest coś z samobójstwa, z wymazywania samej siebie, aby pozwolić żyć i rosnąć innym, którzy najpierw odżywiają się twoją krwią, później twoim mlekiem i w końcu twoimi marzeniami, podkopując je i zajmując ich miejsce, miejsce rzeczy, które kiedyś były dla ciebie ważne. Chcę jednak wierzyć, że – przynajmniej w niektórych sytuacjach – zostanie to wynagrodzone, w przeciwnym razie istnieliby tylko sami jedynacy, bo pary nie decydowałyby się na kolejną ciążę: nikt nie chciałby drugiego dziecka, a tym bardziej trzeciego.
Marguerite Duras pisze o tym tak: „W macierzyństwie kobieta oddaje swoje ciało dziecku lub dzieciom, one wchodzą na nią niczym na wzgórze albo jak do ogrodu, jedzą ją, uderzają w nią, zasypiają na niej, a ona pozwala się pożerać i niekiedy sama zasypia z nimi na swoim ciele. W tacierzyństwie nic takiego się nie zdarza.
Ale może kobieta trzyma w sekrecie własną rozpacz w trakcie macierzyństwa i życia małżeńskiego. Być może traci swoje królestwo w codziennej rozpaczy, i to w ciągu całej egzystencji. Być może jej ambicje z czasów młodości, jej siła i miłość opuszczają ją właśnie z powodu ran zadanych i otrzymanych najzupełniej legalnie. Być może tak jest. Być może męczeństwo stanowi część kobiecego charakteru”2].
„MARÍA: Mówią, że przy dzieciach bardzo się cierpi.
YERMA: Wierutne kłamstwo. Tak mówią matki, co sił nie mają, te, co to się skarżą na wszystko. I po co takie w ogóle mają dzieci? Dziecko to nie bukiet róż. Musimy cierpieć, żeby przyglądać się ich dorastaniu. Mnie się wydaje, że połowa naszej krwi z nas uchodzi. I dlatego to dobre, zdrowe i piękne. Każda kobieta ma krwi na czworo, pięcioro dzieci, więc kiedy ich nie mają, ta krew przemienia się w truciznę, i tak na pewno stanie się ze mną.
MARÍA: Nie wiem, co się ze mną dzieje.
YERMA: Zawsze mi powtarzano, że pierworódki się boją”.
FEDERICO GARCÍA LORCA, Yerma
(przeł. Carlos Marrodán Casas)
1
Tamtego zimowego poranka obudziłam się w dobrym humorze. Po raz pierwszy byłam wypoczęta, nie śniło mi się, że moje dziecko jest kosmitą przybyłym z innego świata albo morskim stworzeniem z łuskami i mackami, albo dorosłym mężczyzną siedzącym w moim łonie w kucki, w lakierkach i szarym prochowcu.
Wszystkie