Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Sumienie Polski i inne szkice kresowe to zbiór trzydziestu czterech znakomitych, a przy tym mało znanych tekstów Michała Kryspina Pawlikowskiego poświęconych Wilnu, Mińskowi, krajobrazom Białorusi, z humorem opowiadających o młodzieńczych przygodach autora, o jego pasjach myśliwskich, kulinarnych i podróżniczych. Część z publikowanych w tym tomie szkiców autor zebrał w wydanym w 1971 zbiorze Brudne niebo, pozostałe drukowane były w londyńskim tygodniku "Lwów i Wilno".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 323
Michał K. Pawlikowski
Sumienie Polski i inne szkice kresowe
Wybór, opracowanie i posłowie Maciej Urbanowski
Projekt okładki
Mikołaj Jastrzębski
Redakcja
Małgorzata Pilecka
Konwersja do wersji elektronicznej
Mikołaj Jastrzębski (epub@mikolaj.co)
© Copyright for this edition by Wydawnictwo LTW
ISBN 978-83-7565-372-4
Wydawnictwo LTW
ul. Sawickiej 9, Dziekanów Leśny
05-092 Łomianki
tel./faks 22 751-25-18
www.ltw.com.pl
e-mail: [email protected]
Do tak zwanych wspomnień można „podchodzić” bardzo rozmaicie. Najczęściej spotykaną filozofią wspomnień jest pogląd, że ponieważ wspomnienie dotyczy przeszłości, która już nigdy nie powróci i jest zatem rzeczą mniej lub więcej umarłą, przeto jest ono po prostu nieprodukcyjnym marnowaniem czasu. Zwolennicy tego poglądu twierdzą, że jedyną istotną rzeczą, którą warto zawracać sobie głowę, jest nie przeszłość, lecz przyszłość, bowiem – powiadają – wszyscy będziemy tak lub inaczej żyć w tej przyszłości, a przeto musimy być do niej przygotowani. Innymi słowy: musimy przewidywać i – planować.
Osobiście „podchodzę” do wspomnień w sposób odmienny. Przede wszystkim jestem zdania, że wspomnienie jest w życiu psychicznym jednostki tym, czym jest historia w życiu psychicznym narodu. Chociaż na przestrzeni jakichś paru tysięcy lat stosunek nasz do historii, zarówno do nauki, jak i jako do systematycznego zbioru anegdot, ustawicznie się zmienia, jednak, o ile wiem, nikt dotąd nie odważył się powiedzieć, że trzeba wyrzucić historię ze skarbnicy wiedzy ludzkiej.
Główny kłopot z indywidualnym wspomnieniem jest ten, że dotąd nie zatroszczono się o naukowe przepracowanie tej dziedziny… z wyjątkiem może kilku psychoanalityków, których jednak interesowała przeważnie strona patologiczna problemu. A szkoda – bo temat jest bogaty, ciekawy i dotąd nieruszony. Jak w nauce historii notujemy, szeregujemy i klasyfikujemy różne fakty z dziejów narodu ku pożytkowi, no i ku rozrywce przyszłych pokoleń, podobnie powinniśmy notować, szeregować i klasyfikować wspomnienia indywidualne. Ujrzelibyśmy wtedy, że jesteśmy w posiadaniu wielkich skarbów i że ta rzekoma „umarła” przeszłość ma więcej wigoru i rumieńców niż owa tak reklamowana przez umysły „postępowe”, a właściwie zgoła mętna i może zupełnie nieciekawa – przyszłość.
Przeszłość bowiem to coś, co było, a więc jest faktem, a przyszłość to coś, co dopiero będzie i o czym nikt z nas nie ma najmniejszego pojęcia. Może wygłoszę coś bardzo heretyckiego (z punktu widzenia mentalności naszych dzisiejszych progresistów), ale powiem, że właśnie wszelkie zbyt daleko idące rozmyślania o przyszłości, czy nazwiemy je planowaniem, czy przewidywaniem, czy też wizją – są w dużym stopniu bezpłodnym marnowaniem czasu.
Zamiast tracić czas na wszelkie planowania i wizje, lepiej notujmy i szeregujmy skarby przeszłości, a co do teraźniejszości, to starajmy się żyć uczciwie, porządnie, spokojnie – urządzając sobie życie każdy wedle własnych upodobań i bez ustawicznego nadeptywania na nagniotki bliźnich – a przyszłość jakoś się sama ułoży. Nie będzie zapewne ani na jotę lepsza lub gorsza, gdy zamiast wizji jakiegoś przyszłego raju socjalno-politycznego będziemy snuć wizje skromniejsze, np. co zrobimy, gdy na koniec wygramy na poolu1.
Obok filozofii wspomnień zawsze interesowała mnie, że tak powiem, anatomia wspomnień. Gdzie, w jakich głębinach zwojów mózgowych, w drodze jakich przemian biochemii mózgowej tworzą się skojarzenia i rodzi się wspomnienie?
Przed kilku laty, jeszcze za dobrych starych czasów black-outu2, wracałem do domu o północy przez uśpioną dzielnicę Hampsteadu3. Była typowa noc londyńska w końcu lata: ciepła, wilgotna, zasnuta delikatną mgiełką, przez którą tu i ówdzie przeświecały gwiazdy. Nagle stanąłem jak wryty: z pobliskiego klombu drzew doleciało wyraźne i ostre kwilenie sowy. Sowa w centrum Londynu, i to nie w pobliżu jakiegoś większego parku, lecz w dzielnicy gęsto zaludnionej, w jednym z nielicznych ogródków! Zatrzymałem się i długo przysłuchiwałem się sowie z uczuciem, z jakim nie przysłuchiwałbym się najbardziej melodyjnym trelom drozda-śpiewaka. Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że to kwilenie sowy owiało mnie wspomnieniem tak silnym, że na dobrą chwilę zapomniałem, gdzie jestem. Zapomniałem o miejscu i czasie. Wydało mi się, że jestem na grobli leśnej w leśnictwie starodworskim (będącym notabene jedną z najmniejszych, lecz bardzo uroczych puszcz litewskich) i że idę samotny na podchód głuszca o świcie. Dlaczego właśnie kwilenie sowy obudziło wspomnienie tokowiska głuszcowego? Pomimo niezłej pamięci nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek słyszał kwilenie sowy wczesną wiosną na podchodzie głuszca. I zresztą co może mieć wspólnego ciepła wilgoć sierpniowej nocy londyńskiej z tęgim, mroźnym powietrzem uroczyska litewskiego na przedwiośniu? Więc skąd ten nagły „atak” wspomnienia – tak silny, że aż graniczący ze wstrząsem psychicznym?
Nieraz później analizowałem to przeżycie i doszedłem do wniosku, że zapewne pamięć o wędrówkach samotnych nocą przez puszczę starodworską musiała gdzieś drzemać w bruzdach mózgu – w stanie podświadomości – od długiego szeregu lat. Samotna wędrówka przez uśpiony, zupełnie martwy i zaciemniony Londyn; uczucie idealnej pustki i ciszy, jakby się było nie w Londynie, lecz w sercu najdzikszej puszczy; ledwie uchwytna gorzkawa woń zbliżającej się jesieni, mająca mimo wszystko dużo cech wspólnych z zapachem przedwiośnia – wszystko to stworzyło odpowiednią pożywkę dla zamarłych bakterii wspomnienia. A kwilenie dzikiego ptaka było już tylko iskrą elektryczną, która uruchomiła proces biochemii mózgowej i sprawiła, że wspomnienie ożyło w całej swej potędze.
Kłopoty ze wspomnieniami mają jeszcze jeden aspekt – bardziej praktyczny. Zaczynają się wtedy, gdy wspomnienie wyłazi z zacisznej kryjówki w zwojach mózgowych i zostaje – opublikowane. Chodzi o to, że jedni lubią jedne wspomnienia, a drudzy drugie. Jedni np. lubią opisy puszcz i polowań, i nawet rozczulają się nad tymi wspomnieniami, gdy drugich lektura takich opisów przyprawia o czerwoną wysypkę. Jedni delektują się wspomnieniami heroiczno-obozowymi, u innych takie wspomnienia wywołują mdłości. Słowem, de gustibus4, czyli że bardzo trudno o wspólny język. Są na przykład ludzie, którym nie przemawia do wyobraźni wspomnienie słoika konfitur z patetycznym napisem na przykrywce z papieru woskowego: „Porzeczki 1916”… (bo już w roku następnym nie było nastroju do smażenia porzeczek). Są ludzie, którzy nie wiedzą, czym była i do czego służyła skóra łosia, i w prostocie ducha myślą, że to było coś w rodzaju włosiennicy. A skóra łosia była to duża płachta pięknego zamszu, który wkładało się między materac i prześcieradło dla nadania temu ostatniemu idealnej gładkości, dającej uczucie miłego chłodku w parne noce letnie, a chroniącej przed chłodem w noce zimowe. Są ludzie, którzy nie wiedzą, jak smakują świeże ogórki z miodem, nie wiedzą, kim byli „wołownicy”5 i jakie pieśni i przy jakiej okazji śpiewali. A śpiewali piękne zwrotki, przychodząc do dworu z powinszowaniem Świąt Wielkanocnych. Jedną zwrotkę zapamiętałem:
Winszuju panienku ze swientami.
Christos woskres na uwieś świet!
Ze swientami, z nowymi menżami.
Christos woskres na uwieś świet!6
Ba, są tacy, którzy nie znają melodii ani Lewonichy7, ani mazur--polki i nigdy nie słyszeli tych pięknych kawałków muzycznych, bądź wykonanych na cymbałach na wieczorynce, bądź gwizdanych przez furmana, gdy przystrojony po niedzielnemu w czarną żakietkę8 i śnieżnobiałą maniszkę9 kroczy przez gazon w kierunku stajni, wymachując lejczynami10.
Na tego rodzaju ignorancję nie widzę, rzecz prosta, rady, lecz żałuję tych ludzi z całego serca.
(1948)
1pool (ang.) – zakłady lub totalizator
2black-out (ang.) – zaciemnienie; tu aluzja do zaciemniania Londynu w trakcie nalotów bombowców niemieckich w czasie II wojny światowej
3 Hampstead – dzielnica w północnym Londynie.
4de gustibus (łac.) – o gustach (się nie dyskutuje)
5wołownicy – pastuchowie bydła
6Winszuju… (białorus.) – Winszuję panience świąt, Chrystus zmartwychwstał na całym świecie, świąt, nowych mężów, Chrystus zmartwychwstał na całym świecie
7Lewonicha – Lawonicha, popularna białoruska piosenka ludowa.
8żakietka – rodzaj męskiego długiego surduta z zaokrąglonymi połami
9maniszka (z ros.) – gors
10lejczyny – lejce
Sentyment
„Miasto obdarzone przez naturę najpiękniejszymi tworami, miasto hojnie przez sztukę uposażone, miasto potężnych i sławnych dynastii, miasto-siedziba Pani Ostrobramskiej, miasto pochodnia nauki, miasto wielkich poetów i wieszczów, miasto promienistej młodzieży, miasto wielokroć obdarte przez najeźdźców, miasto męczenników i bohaterów, miasto kość niezgody dwóch narodów, miasto wodza narodowego, miasto litania najwyższych uniesień i wzlotów… trwa na straży i jest ukochanym, miłym i drogim miastem Rzeczypospolitej Polskiej”1.
Kto napisał te wyrazy, tętniące płomiennym sentymentem i żarliwym entuzjazmem? Zdawałoby się, że wyrazić się o Wilnie w takich superlatywach mógł tylko wilnianin z dziada pradziada, który świata nie widział i nie zobaczy poza murami rodzinnego miasta. Otóż nie! Słowa te wyszły spod pióra krakowianina, znawcy i konserwatora sztuki, związanego z Wilnem zaledwie kilkuletnim pobytem, obcego miastu i pochodzeniem, i tradycjami oraz wolnego od uczuć lokalnego patriotyzmu. Lecz wystarczyło mu przebyć w Wilnie lat kilka, wystarczyło wsłuchać się w melodię wieków, tętniącą bezgłośnie w pięknych murach wileńskich, wystarczyło napoić wzrok i słuch „Wiliji widokiem i szumem Wilejki”2, wystarczyło nadyszeć się żywicą Wzgórz Ponarskich i zadumać się nad tonią Jezior Trockich lub Jezior Zielonych, aby pokochać Wilno całą duszą tak, jak każdy Polak potrafi pokochać polskie, a więc własne miasto.
Słowa powyższe napisał nie wilnianin, ale napisał je Polak. A każdy Polak, już tylko dlatego, że jest Polakiem, może być posądzony bądź o przesadny sentymentalizm, bądź o „imperialistyczną” propagandę. Więc zacytujemy inne słowa, słowa przedstawiciela narodu, którego nie można posądzić o sentyment do tego, co polskie. Gdy na schyłku lata 1915 r. z Wilna wycofały się wojska rosyjskie (po stu dwudziestu jeden latach okupacji), a weszły wojska niemieckie, dowódca niemiecki, gen. hr. von Pfeil, wydał do ludności odezwę trójjęzyczną: niemiecko-polsko-rosyjską. W odezwie tej nazwał Wilno „perłą korony polskiej”, tym samym nie tylko składając hołd urokowi pięknego miasta, lecz również podkreślając jego więź organiczną z ziemiami polskimi. Co natchnęło Niemca do wydania takiej odezwy? Czy prosta uczciwość ludzka? Czy bezpośrednia reakcja duszy czującej artystycznie? Czy też może w sercu Saksończyka odżyły reminiscencje owych lat, gdy Polaków i Sasów łączyły więzy kulturalne? Tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że odezwa von Pfeila nie w smak poszła Berlinowi i jego polityce: odezwę zaczęto skwapliwie zdzierać z murów już nazajutrz po jej rozplakatowaniu i dalsze dzieje przeszło trzyletniej okupacji niemieckiej w niczym nie przypominały sielankowej złudy tej odezwy.
Dla pewnej symetrii sięgnijmy jeszcze dalej w historię i przypomnijmy, że przedstawiciel innego narodu, którego fatalnym udziałem było niszczenie, grabienie i niewolenie Wilna na przestrzeni wieków, nazywał Wilno „drogim” i „kochanym” miastem. Tak nazywał Wilno Kutuzow, gdy w końcu 1812 r. przybył do miasta po uciążliwym pościgu za cofającą się armią napoleońską3.
Przytoczyłem na chybił trafił parę przykładów, by wykazać, że kluczem do zrozumienia uroku Wilna jest sentyment, który budzi to miasto prędzej czy później w duszy każdego – zarówno Polaka, jak i obcego przybysza. Na sentyment ten składają się elementy różnorodne: wilnianin kocha Wilno taką miłością, jaką powinno się kochać swą ściślejszą ojczyznę; Polak z innej dzielnicy pokocha Wilno nie tylko jako miasto sztuki i pomnik najświetniejszych kart polskiego „złotego wieku”, lecz głównie i przede wszystkim dlatego, że jest to miasto na wskroś polskie; wreszcie cudzoziemiec, jeśli nie jest wyzuty z uczuć ludzkich i z tej kultury, którą nazywamy europejską, będzie lubił i podziwiał Wilno jako najdalej na wschód wysuniętą ostoję cywilizacji i sztuki łacińskiej.
Sentyment do Wilna budzą i przepiękne kościoły swoistego „gotycyzowanego” baroku wileńskiego, które sprawiły, że Wilno nieraz nazywano „Florencją Północy”. I przepiękne skręty i terasy wartkiej Wilii. I klasyczny, niemal spartański spokój katedry i Pałacu Rzeczypospolitej4. I zadumane podwórce „miasta uniwersyteckiego”. I labirynt zaułków wileńskiego getta. I zielone wzgórza wileńskiego campo santo5 – cmentarza Na Rossie. I przepych okolic – Gór Ponarskich, Werek6, Jezior Trockich, Jezior Zielonych i tylu innych – tak pięknym pierścieniem otaczających Wilno, że mało które miasto na świecie może się poszczycić podobnym doborem uroczych przyległości.
A oto jak czuł i mówił wilnianin:
„Rzędem biegną mury; pagórki, otoczone zielenią, pieszczą mury. Mury tęsknie na pagórki spoglądają. Miłe miasto. Gdy na który z pagórków się wyjdzie, ku niebu przez mgłę oparów błysną do góry wieżyce, wieżyczki, na których, gdy dzwony zadzwonią, niewiadomo, czy się skarżą, czy o łaskę proszą, czy tęskny tylko do nieba głos wznoszą”.
„Jedno z najpiękniejszych miast na świecie”7.
* * *
Sentyment nie jest może dobrym doradcą w pracy znojnej – z dnia na dzień. Sentyment staje się zapewne bardzo złym doradcą, gdy całkowicie przesłoni horyzont myślowy i zerwie więź myśli z rzeczywistością. Sentyment jest podobno szczególnie niebezpieczny dla Polaków, którzy na przestrzeni wielu wieków swej historii cierpieli na nadmiar sentymentu i brak realizmu.
Wszystko to prawda. Ale prawdą jest również, że sentyment – uczucie, jako jeden z motorów działalności ludzkiej, jest czymś, co właśnie istnieje realnie. Nie mniejszą prawdą jest, że w najczarniejszych okresach historii naszej właśnie sentyment był siłą, która ratowała od zagłady duszę narodu i pozwoliła przeżyć najgorsze lata niewoli, kiedy to „realizm” zwątpił we wszystko i nawoływał do ugody z losem. I równie prawdą jest – prawdą jak najbardziej „historyczną” – że w dziejach naszych sentyment budził do zrywów, prowadzących nie zawsze do klęski lub pasywnego wytrwania, lecz czasem i do zwycięstwa.
W roku 1945 ujrzeliśmy już nie widmo niewoli, lecz otwierającą się pod naszymi nogami czarną jej przepaść, tak czarną, że jasnymi stały się wobec niej okresy poprzednich zaborów. Po sześciu latach krwawienia się, na ziemi własnej i na ziemiach obcych, po sześciu latach nadziei, złudzeń, obietnic i zawodów, po sześciu latach tułaczki, obozów i wysiedleń – znów ze szczękiem kajdan zamknęło się fatalne koło, które, jak się naszemu pokoleniu wydawało, pękło raz na zawsze w roku 1918.
I oto znów sentyment, uczucie może szkodliwe wtedy, gdy się pracuje we własnym kraju, pod własną władzą i na własnym warsztacie, powraca do głosu. Nie tylko powraca do głosu: staje się niemal jedynym i ważnym kapitałem narodowym. Kapitałem, którego nie odbierze nam ani przemoc, ani szykany, ani oszczerstwa wrogów, ani deportacje, ani małoduszność tchórzliwych „realistów”. Kapitałem jak najbardziej realnym, chociaż go nie można mierzyć ani na tony produkcji, ani na cyfry rubryk statystycznych.
Sentyment każe nam nie tylko trwać, lecz i walczyć. Gdy wytrącono nam z ręki broń, będziemy walczyć słowem. Jeżeli nam zakneblują usta, będziemy walczyć myślą – głośnym krzykiem tragicznego milczenia.
O co walczymy?
„Walczymy o prawo do czystej, niczym nie zamąconej modlitwy porannej, czy wieczornej, wspólnie ze zwierzętami, z ziemią, z obłokami i wodą – dla wielu, wielu pokoleń po nas”8.
W przekroju historii
Początki Wilna, jak początki każdego starego miasta, pławią się we mgle legendy. Oczywiście, Wilno istniało już na wiele wieków przed tym, aż Gedymin, dumając „przy ognisku myśliwskim na niedźwiedziej skórze”9, postanowił wybudować Wilno i stworzyć zeń stolicę potężnego państwa litewskiego.
O powstaniu Wilna, jak o powstaniu większości miast i osiedli wczesnego średniowiecza, zdecydowały zapewne warunki komunikacyjno-handlowe. Wilno leżało na najkrótszym szlaku wodnym z dorzecza Dniepru do Bałtyku. Leżało nadto u przeprawy przez Wilię, niezbyt daleko od ostrego zakrętu, który robi rzeka, przybierając za Wilnem kierunek północno-zachodni, by zlawszy się z Niemnem, płynąć ku Bałtykowi. Tu, u tej przeprawy, u podnóża wysokiej góry, gdzie o wiele później zbudowano most (Zielony), gdzie do Wilii wlewały się wody wartkiej Wilenki i maleńkiej Koczergi (późniejszej „rzeki podziemnej”), stanęło Wilno.
Najwcześniejsza wiadomość historyczna o Wilnie sięga początków wieku XIII: mieszkali wtedy w Wilnie i niezbyt odległych Trokach osadnicy normandzcy.
Pierwszy rozkwit Wilna przypada na czasy Gedymina (1316–1341). Czasy ekspansji imperium litewskiego, sięgającego swymi granicami nie tylko Smoleńska, ale Kaługi i Tuły, oraz obejmującego całą dzisiejszą Ukrainę wraz z Kijowem, były czasami ożywionego handlu i ustawicznych zamieszek zbrojnych. Gedymin, twórca litewskiego imperium, czyni Wilno stolicą tego imperium. Wilno staje się wielkim emporium10 handlowym, gdzie spotykają się kupcy weneccy z kupcami azjatyckimi. Ale czasy są niespokojne i burzliwe. Wilno staje się również potężną na owe czasy twierdzą: na górze (Zamkowej) staje groźne zamczysko, początkowo drewniane, a miasto zostaje otoczone wałem „murów” – też na razie drewnianych.
Na obszarze wielkiego państwa litewskiego, największego w ówczesnej Europie, krzyżują się różne wpływy. Wpływy polskie, których pionierami są osadnicy – jeńcy polscy, i wpływy ruskie – wpływy kultury słonecznego Kijowa, który nie popadł jeszcze wtedy pod mroczne panowanie moskiewskie. Mnożyć się zaczynają małżeństwa mieszane – Litwinów z Polkami i Rusinkami. W tym to gedyminowskim okresie ma miejsce „najpierwsza przyjaźń i konfederacja” Polski z Litwą: małżeństwo królewicza Kazimierza, syna Władysława Łokietka, z księżniczką litewską Aldoną. Wpływy polskie i ruskie ścierają się. Dochodzą do nich wpływy stosunków handlowych z miastami hanzeatyckimi, kurlandzkimi, inflanckimi. Szczep etnicznie litewski, dzielny, wojowniczy i silny militarnie, jest jednak w różnoplemiennym i różnojęzycznym morzu imperium liczebnie słaby. Ponadto jego kultura duchowa stoi o wiele niżej niż kultura Polski lub Rusi Kijowskiej. Dla historyka staje się przeto rzeczą przesądzoną, że szczep litewski ulegnie wpływom obcym, ale – którym? Katolickiej Polski czy prawosławnej Rusi? (Nawiasem mówiąc „kompleks niższości” dzisiejszego narodu litewskiego, przesadnie, do tragicznej śmieszności, obawiający się wpływów kultury sąsiedzkiej (polskiej) wywodzi się prawdopodobnie z tamtych odległych czasów).
Gedymin był monarchą tolerancyjnym. Do chrztu Litwy jeszcze daleko, jeszcze prosty lud litewski czci Perkunasa11, hoduje święte węże i pilnuje znicza, a już w Wilnie powstają pierwsze kościoły katolickie, oczywiście drewniane. Już wtedy zapewne wielu Litwinów i zwłaszcza Litwinek przyjęło, tajnie lub jawnie, wiarę chrześcijańską. Ale do tryumfu chrześcijaństwa daleko jeszcze: tych czasów sięga legenda o zamordowaniu na Łysej Górze w Wilnie trzech franciszkanów. Na pamiątkę ich męczeństwa stanęły na górze trzy krzyże, a góra przyjęła nazwę Trzykrzyskiej.
Penetracja wpływów polskich i wpływów Rusi Kijowskiej ma charakter kulturalny i raczej pokojowy, poza sporadycznymi wypadami zbrojnymi – bezkrwawy. Ale oto na horyzontach imperium litewskiego zaczynają gromadzić się chmury wpływów groźnych i niszczycielskich. Na wschodzie, u ściany smoleńskiej, zaczyna otrząsać się z niewoli tatarskiej, porastać w pióra i zagrażać Litwie państwo moskiewskie, którego ideą, na liczne wieki następne i aż po dziś dzień, ma stać się hasło „gromadzenia ziemi rosyjskiej”. Na północo-zachodzie poczyna grozić pięścią pancerną zakon krzyżacki: przodkowie przyszłych kulturträgerów12 chcą nawrócić Litwinów na sposób teutoński – ich rajdy zbrojne, pod wodzą wielkiego mistrza von Kniprodego13, niszcząc, paląc i mordując, docierają do bram Wilna.
Obie te rodzące się potęgi, tj. Moskwy i krzyżactwa, zagrażają, w mniejszym lub większym stopniu, również Polsce. W tym tkwi geneza sojuszu kulturalno-defensywnego – unii, która ma zlać dwa narody w jeden wielki organizm państwowy. Wielki książę litewski Jagiełło poślubia Jadwigę i wstępuje na tron Polski – unia krewska 1385 r. jest cementem, któremu sądzono było przetrwać lat czterysta – ku chwale, pożytkowi i dobrobytowi obu narodów.
Nie wszystko idzie gładko w pierwszym okresie; przez szereg lat trwają walki dynastyczno-polityczne z Kiejstutem i Kiejstutowiczami (w.ks. Witold) przy machiawelskim podjudzaniu i udziale krzyżactwa. Koncepcja polityczna pierwszego Jagiellona doznaje ciosów dotkliwych i zdradzieckich. Narodziny czterystuletniej unii polsko-litewskiej nie odbyły się więc bez mąk i bólów. Ale jakże znamiennym jest fakt, że właśnie w tym okresie, gdy do okrzepnięcia unii było jeszcze daleko, narody polski, litewski i ruski zjednoczyły się w obliczu wspólnego niebezpieczeństwa i zadały Krzyżakom straszliwy pogrom pod Grunwaldem (1410). Pogrom ten miał wyrwać zęby hydrze krzyżackiej na długie stulecia i zabezpieczyć od tej strony przyjaźń polsko-litewską w niebezpiecznym okresie „ząbkowania”.
Począwszy od unii krewskiej, Wilno staje się drugą stolicą monarchii jagiellońskiej. Już w parę lat po unii krewskiej szlachta litewska, dotąd niewolna w stosunku do księcia, otrzymuje przywileje, niejako swoją „deklarację praw człowieka i obywatela”. Równocześnie Wilno uzyskuje prawo magdeburskie14 i z podfortecznej osady handlowej staje się miastem w prawnym i europejskim znaczeniu tego słowa. Stosunki z Krakowem i jego wpływy rosną. Kupiectwo otrzymuje przywileje i rozwija się. Rozwijają się też cechy, które w owych czasach miały charakter organizacji wojskowych, uzbrojonych w muszkiety. Jeden za drugim powstają kościoły – wciąż jeszcze drewniane. Neofityzm nowochrzczeńców litewskich nie przybiera jednak form drastycznych; tolerancja, znana jeszcze za pogańskich czasów Gedymina, pozostaje i ma pozostać jedną z najcenniejszych cech kultury wileńskiej. Z tolerancji tej korzystają coraz liczniej napływający tu Żydzi oraz rekrutujący się z byłych jeńców wojennych – Tatarzy.
W roku 1399 spada na polskie Wilno klęska: pierwszy historycznie stwierdzony pożar niszczy całe niemal miasto, wówczas w całości jeszcze drewniane, a z nim – pierwszą, również drewnianą, katedrę wileńską. Od tej daty pożary mają być ognistymi słupami, znaczącymi pięćsetletnią historię Wilna.
Wilno jednak odbudowuje się szybko. Coraz więcej staje gmachów i kościołów murowanych. A w sto lat po pierwszym pożarze już wspaniały mur, mający około czterech kilometrów w obwodzie, mur, zbudowany dla obrony przed „pohaństwem”15, otacza miasto. W murze tym wybite są bramy (pięć, później dziewięć).
Resztki murów i bram zniszczyli Rosjanie w początku XIX w. O pięknych kształtach ich ruin sądzić możemy dziś tylko z akwarel Smuglewicza16. Ocalała i przetrwała do dzisiaj tylko jedna brama – Ostra, której nie śmiał tknąć wandalizm moskiewski, gdyż była równocześnie najdroższą sercom ludu świątynią.
Rozkwit politycznego znaczenia Wilna następuje w epoce Jagiellonów, a zwłaszcza za Zygmunta Augusta, kiedy to Wilno staje się, jeśli nie jurydycznie, to faktycznie, pierwszą stolicą Polski. W Wilnie rezyduje dwór królewski. Z zachodu płynie fala renesansu. Budownictwo i sztuki piękne kwitną. Przez miasto przechodzą i w nim przebywają poselstwa zagraniczne. Ożywienie handlowe ściąga do Wilna przybyszów ze wszystkich stron świata. W owych to zygmuntowskich złotych czasach Wilno nabiera przedziwnej barwności i orientalnej egzotyczności. „Mnichy, żołnierze, kapniki, pachołcy, konie, powozy, lektyki skórzane mieszczan, kolebki złocone panów – pisze Kraszewski. – W obrębie jednego miasta wszystkich wiar kościoły, cerkwie, klasztory, monastery, obok zborów ewangelickich, obok tajemniczych bożnic zwinglian i nowochrzczeńców, bożnice żydowskie i meczet tatarski, błyskający księżycem”… Wspaniały obraz dobrobytu materialnego, świetności politycznej i tolerancji religijnej. Reformacja, która gdzie indziej na Zachodzie znaczyła swój pochód dymami stosów i potokami krwi, w Wilnie spotkała się z tradycyjną już w owych czasach tolerancją. Walki religijne ograniczały się do zawziętych dysput teologicznych, rzadziej – do bezkrwawych burd ulicznych.
Przenosząc się na chwilę z okresu złotego wieku do dni naszych, musimy zanotować, iż pewne piętno barwnej egzotyki zachowało Wilno do naszych czasów. Na ulicach miasta, będącego siedzibą ośmiu wyznań, w czym trzy stolice wyznaniowe, spotykaliśmy obok katolickich dostojników kościelnych – tatarskiego „mołłę”17, witającego się osobliwym ukłonem wschodnim karaimskiego „hachana”18, brodatego archimandrytę19, brodatych staroobrzędowców, sędziwych rabinów, sztywnych pastorów dwu Kościołów reformowanych…
Po śmierci „ostatniego króla, co nosił kołpak Witoldowy”20 Wilno już nie miało powrócić do przodującej roli politycznej. Ale artystyczny i gospodarczy rozkwit miasta trwał dalej, pomimo raz po raz wybuchających pożarów, które w jednym pokoleniu niszczyły niemal do szczętu wszystko, co poprzednie pokolenia wybudowały.
Za Stefana Batorego następuje okres nowej świetności Wilna. Wilno staje się głównym etapem militarnym i gospodarczym wypraw Batorowych na Moskwę. Ale inny splendor miał spaść na Wilno za Batorego: przywilej królewski z roku 1579 tworzy w Wilnie uniwersytet, który aż do skasowania go przez Rosjan w roku 1832 ma być przez bez mała trzysta lat pochodnią kultury zachodnio-łacińskiej na wschodzie.
W roku 1610 drugi olbrzymi pożar niszczy Wilno; w ogniu tego pożaru nikną prawie bez śladu wszystkie pomniki budownictwa renesansowego.
Za Jana Kazimierza, w okresie straszliwego „potopu”, zalew rosyjski ogarnia Wilno i ziemie wschodnie Rzeczypospolitej. W roku 1654 znów straszny pożar, wzniecony przez Moskali; wojska rosyjskie obracają Wilno w perzynę. Kilka dni trwająca rzeź nie oszczędza kobiet i dzieci. Odkryte przed kilkunastu laty w podziemiach kościoła Dominikańskiego stosy przedziwnie zachowanych w suchym gruncie ciał są zapewne zwłokami pomordowanych w czasie tej rzezi, względnie – ofiar morowego powietrza, które wybuchło wkrótce potem.
Po wypędzeniu Moskali Wilno przez długi szereg lat korzysta z błogosławionego pokoju i znów się odradza jak feniks z popiołów. Na ten okres przypada zwycięski pochód przez Wilno budownictwa barokowego. Ale oto w roku 1706 wybucha nowy pożar, potem cały szereg pożarów…
W roku 1793 do Wilna wkraczają Moskale, by panować tam przez lat sto dwadzieścia jeedn.
Unia podziemna
W okresie studwudziestojednoletniej niewoli moskiewskiej Wilno trwało wiernie przy Rzeczypospolitej. Dowiodły tego – udział Wilna i ziemi wileńskiej we wszystkich zrywach zbrojnych narodu polskiego. W okresie insurekcji kościuszkowskiej w Wilnie wybucha powstanie pod wodzą Jakuba Jasińskiego21. Powstanie kończy się upadkiem, egzekucjami i deportacjami.
Gdy w czerwcu 1812 r. wojska Napoleona przekraczają Niemen, przez Wilno i Litwę idzie powiew „wiosny”. Potęga moskiewska zdaje się kruszeć: „Bóg jest z Napoleonem, Napoleon z nami”22. Jednak w kilka miesięcy później Wilno widzi w swych murach żałosny odwrót obdartych i wynędzniałych niedobitków Wielkiej Armii.
W latach dwudziestych XIX w. wśród młodzieży uniwersyteckiej w Wilnie powstają związki polskie – polityczne i ideowe – Filomatów i Filaretów. Okupant rosyjski tropi te związki, widząc w nich groźne niebezpieczeństwo dla całości „ziem odzyskanych”. Przywódcy młodzieży, a w ich liczbie Adam Mickiewicz, są prześladowani i więzieni. Te zrywy młodzieńcze kończą się procesem Filaretów, zsyłkami na Syberię i w głąb Rosji, a wreszcie zamknięciem Uniwersytetu Wileńskiego (1832). Ten mały fragment dziejów walki Wilna o niepodległość i polskość został po wieczne czasy utrwalony w pamięci każdego Polaka przez nieśmiertelne strofy Dziadów, których część (Improwizacja) miała zrodzić się w „celi Konrada” w wileńskim klasztorze Bazylianów, gdzie Filareci byli więzieni.
W roku 1830 powstanie listopadowe wznieca nową iskrę zapału i nadziei. Młodzież litewska gromadnie przekrada się przez Niemen, by walczyć w szeregach wojsk polskich (wtedy to powstaje popularna piosenka Za Niemen hen precz…). Tworzą się też miejscowe oddziały powstańcze, które staczają krwawą bitwę z Moskalami w Górach Ponarskich – u samych wrót Wilna. Powstanie kończy się – razem z całą wojną polsko-rosyjską 1830–1831 r. – klęską i na Litwę spada nowa lawina egzekucji, zsyłek, konfiskat i prześladowań.
W kilka lat później (1839) Związek Ludu Polskiego organizuje nowy zryw powstańczy, kończący się śmiercią Szymona Konarskiego23 i upadkiem.
„Leśne” powstanie 1863 przelewa się szeroką falą przez ziemie wschodnie Rzeczypospolitej – od Niemna aż po bory nad Berezyną i Dnieprem. Wilno znów staje wiernie w szeregach powstańczych i po stłumieniu powstania cierpi więcej może niż inne miasta polskie. Gubernator wojenny Murawiew24, przezwany przez uczciwszych Rosjan „Wieszatielem”, dusi powstanie zsyłkami i szubienicą. Na placu Łukiskim, w miejscu, gdzie jest obecnie ulica Ofiarna (i gdzie, nawiasem mówiąc, w latach 1939–1941 „urzędował” NKWD sowiecki), zostają publicznie powieszeni ks. Iszora, Sierakowski25 i wielu innych czynniejszych powstańców – ogółem przeszło sto ofiar26. Inni zostają uwięzieni, a potem zesłani na długie dziesiątki lat na Sybir. Setki majątków polskich ulega konfiskacie, kościoły przerabiane są na cerkwie prawosławne. Tępienie polskości idzie tak daleko, że za rozmowę polską wydala się ze szkoły z „wilczym biletem”, tj. bez prawa przyjęcia do innej uczelni publicznej Imperium Rosyjskiego, a w miejscach publicznych – na poczcie, urzędach, w teatrach, zjawiają się napisy: „Zabrania się mówić po polsku”.
„Unia podziemna” Wilna i ziem litewskich z macierzą polską nie polegała jedynie na udziale w tych walkach powstańczych, które, jak wiemy, nie tylko kończyły się upadkiem, lecz prowadziły do coraz brutalniejszych i bezwzględniejszych prześladowań wszystkiego, co polskie i co nie chciało ulec pod śmierdzącymi dziegciem butami najeźdźców. W tym okresie niewoli najgodniejszą podziwu była postawa prostego ludu wileńskiego i ludu ziemi wileńskiej. Lud ten był w stosunku do ciemiężców skryty i trudny do sprowokowania, lecz jednocześnie – twardy, nieugięty i zawzięty. Lud ten zachował bez uszczerbku kapitał najpewniejszy, skarb nieoceniony: język, nazwany przez kogoś kluczem do bram więzienia u narodu, który popadł w niewolę. Zachował też bez uszczerbku wiarę ojców i obyczaj polski. Skarby te lud wileński przechowywał z niezwykłym pietyzmem, może właśnie dlatego, że były nieustannie zagrożone. Stąd też patriotyzm ludu wileńskiego był żarliwy – żarliwością posuniętą nieraz do mistycyzmu i był pod tym względem większy od patriotyzmu tych dzielnic, gdzie język, wiara i obyczaje polskie mniej były prześladowane. Wiersz Do matki Polki27 był raczej wierszem Do matki Litwinki, z tym oczywiście zastrzeżeniem, że pojęcie „Litwinki” rozumiemy nie w dzisiejszym, lecz w szerokim – historycznym sensie tego wyrazu!
Gdy mowa o „matce Polce”, hołd szczególny należy złożyć roli, którą kobieta kresowa odegrała w latach niewoli. Od „dziewicy-bohatera” Emilii Plater, walczącej z najeźdźcą w przebraniu męskim i z bronią w ręku, aż do dni dzisiejszych – do bezimiennych kurierek armii podziemnej. Bohaterstwo było najczęściej ciche – bez laurów, sławy i patosu. Kobieta towarzyszyła mężowi, bratu lub narzeczonemu w wędrówce etapem na Sybir. Ona toczyła walkę o byt ekonomiczny, pracując ciężko na osieroconych przez mężów i braci warsztatach (Kądziel Rodziewiczówny28). Ona wreszcie – i w tym jej główne bohaterstwo – strzegła polskiej mowy i polskiego obyczaju, wychowywała dzieci w duchu wiary w Polskę, czyniła z domu twierdzę polskości, broniącą się przed zalewem rusyfikacji. Ona to, wtedy, gdy mężczyźni zwątpili, zobojętnieli lub skapitulowali z małoduszności czy dla wygody, ona jedna miała odwagę cywilną piętnowania tego, co nędzne i podłe. Poczet wielkich kobiet kresowych zamyka nazwisko, wywodzące się z legendy filareckiej, nazwisko bohaterki dwóch okresów walk o niepodległość (POW29 kowieńskiej w roku 1919–1923 i armii podziemnej w wojnie obecnej), Teresy z Dowgiałłów Zanowej, odznaczonej krzyżem Virtuti Militari za czyny bojowe, zamęczonej przez Niemców w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück w 1944 r.30
Jak nikłym pokostem31 była rusyfikacja Wilna i ziemi wileńskiej, pomimo stu z górą lat ucisku i prześladowań – dowodem niebywały, spontaniczny, powszechny „wybuch” polskości tej ziemi, gdy w roku 1905 pierwsza nieudana rewolucja rosyjska przynosi zelżenie jarzma moskiewskiego, a z nim – sławetny „ukaz tolerancyjny”32. Po raz pierwszy od wielu dziesiątków lat ze sceny rozbrzmiewa słowo polskie. Mnożą się polskie gazety i czasopisma. Wre życie społeczne, literackie i artystyczne. A oto drobny, lecz ciekawy przykład: po powstaniu 1863 r., dzięki podłej i perfidnej robocie księdza-renegata, cała ludność małego, o 30 km od Wilna położonego miasteczka Podbrzezie dowiaduje się pewnego pięknego dnia, że z katolickiej stała się prawosławną. Kościół zostaje zamknięty. Staje cerkiew. I tak trwa do roku 1905. Jeno, że ludność przekrada się na potajemne śluby i chrzciny do Wilna, do księży katolickich. Po ukazie tolerancyjnym roku 1905 znowuż pewnego poranka tym razem pop prawosławny dowiaduje się ze zgrozą, że nie ma on już parafian, bo cała ludność jest katolicką. Po kilku miesiącach, nie mogąc wyżyć bez pomocy materialnej parafian, zamyka cerkiew na kłódkę i opuszcza miasteczko. Ta cerkiew zamknięta na kłódkę, powoli murszejąca pod wpływem lat, pozostała w tym stanie aż do końca, do tragicznego roku 1939, jako ciekawy pomnik zwycięstwa ducha nad przemocą.
Przychodzi pierwsza wojna światowa. Wczesną jesienią 1915 r. do Wilna wkraczają Niemcy. Po sentymentalnej, szybko zapomnianej odezwie gen. von Pfeila, o której wspomniałem na wstępie, nastają lata głodu i ucisku. W myśl prastarej maksymy divide et impera33 Niemcy podszczuwają Litwinów na Polaków. Dla sztucznego pognębienia polskości Wilna, które stać się może ostoją tej polskości, groźną dla celów politycznych Berlina, tworzą oni w Wilnie w roku 1917 narodową radę litewską, tzw. „Tarybę”, instytucję stworzoną niemal wyłącznie dla podsycania nienawiści dwóch szczepów, które przez tyle setek lat potrafiły żyć w harmonii i zgodzie.
Zamykając rozdział o „unii podziemnej”, pamiętać trzeba o pięknej i wspaniałej karcie, którą w historii walk o wolność i polskość Wilna i ziem wschodnich ma duchowieństwo katolickie. Nie darmo orgia prześladowań carskich rozpoczęła się od przymusowego „nawracania” unitów na prawosławie w roku 1839. Nie darmo i w ustach prostego ludu tych ziem, i w ustach urzędników rosyjskich wyrazy „Polak” i „katolik” były przez długie dziesiątki lat i niemal do dnia dzisiejszego synonimami. Nie darmo ucisk polityczny polskości szedł zawsze w parze z prześladowaniem kleru katolickiego, rabowaniem i przerabianiem na cerkwie lub koszary sołdackie świątyń katolickich, kasatą zakonów katolickich. Nie darmo też zapewne w roku Pańskim 1946 „kontrolowani” przez Moskwę unici ukraińscy „wymawiają” unię brzeską, zawartą z Rzymem w roku 1596 i jak tamci sprzed stu lat „dobrowolnie” powracają na łono cerkwi prawosławnej… W najczarniejszych okresach niewoli, gdy mowa polska była zewsząd wygnana, Kościół katolicki był jedynym przybytkiem, gdzie rozbrzmiewały pieśni polskie, a z ambony padały słowa polskie. Wśród kleru katolickiego renegatów było zaledwie kilku, natomiast na przestrzeni stulecia widniały świetlane i bohaterskie postacie, jak księży Mackiewicza34 i Iszory, powieszonych w roku 1863, lub w niedawnej przeszłości arcybiskupów Hryniewieckiego i Roppa35, deportowanych do Rosji, lub wreszcie – za dni naszych – arcybiskupa wileńskiego Jałbrzykowskiego36, nieugiętego księcia Kościoła, męczonego przez Niemców w więzieniu i deportowanego potem przez „oswobodzicieli” Wilna na zachód od linii Curzona37.
Nasze czasy
Dalsze bogate w wydarzenia dzieje Wilna są tak świeże i tak dobrze znane, że je można zamknąć w szeregu skrótów. Późną jesienią roku 1918 zdemoralizowane wojska niemieckie opuszczają Wilno, śpiesząc do kraju, gdzie po klęsce na zachodnim froncie wybuchła rewolucja. Wilno nie ma jednak powodów do radości, bo od wschodu zbliżają się wojska bolszewickie. W Wilnie tworzy się „samoobrona wileńska” – oddziały zbrojne, złożone wyłącznie z synów ziemi wileńskiej i białoruskiej wszystkich stanów: ziemian, drobnej szlachty, robotników i chłopów. „Samoobrona”, słaba liczebnie, nie jest w stanie obronić Wilna przed szarańczą moskiewską. Po kilku krwawych potyczkach wychodzi z Wilna, by przeistoczyć się w partyzantkę (braci Dąbrowskich) i przez szereg miesięcy walczyć na obszarze „ziemi niczyjej”, położonym między cofającą się armią niemiecką a lękliwie następującymi hordami sowieckimi. Po szeregu zwycięskich potyczek i śmiałych wypadów łączy się ona wreszcie z organizującą się w pośpiechu armią Polski centralnej.
19 kwietnia 1919 wojska polskie wkraczają do Wilna. Przez Ostrą Bramę, witani kwiatami i łzami uniesienia, wjeżdżają ułani polscy. A trzeba pamiętać, że o losach tej bitwy o Wilno decyduje w znacznej mierze patriotyzm ludu miejscowego – kolejarzy, którzy blokują linię kolejową północną, odcinając posiłki bolszewickie, a przyśpieszając transport piechoty polskiej z południa – z Lidy.
Wódz naczelny wojsk polskich tworzy na ziemiach byłego Księstwa Litewskiego administrację cywilną – Komisariat Generalny Ziem Wschodnich.
W październiku 1919 r. następuje uroczysty akt wskrzeszenia Uniwersytetu Stefana Batorego.
Latem 1920 r. pod lawiną inwazji bolszewickiej wojska polskie opuszczają Wilno. Rząd bolszewicki zawiera w dniu 12 lipca 1920 r. układ z rządem litewskim (kowieńskim), którego mocą „odstępuje” Wilno Litwie… W końcu sierpnia wojska litewskie wkraczają do Wilna.
Po zwycięskiej bitwie pod Warszawą i wypędzeniu bolszewików z Polski losy Wilna są niepewne. Konsyderacje międzynarodowo-polityczne kwestionują prawa Polski do Wilna. Decyduje „fakt dokonany” czynu zbrojnego: w październiku 1920 r. następuje słynny „bunt” dywizji gen. Żeligowskiego38. Wojska polskie znów wkraczają do Wilna, usuwając Litwinów z miasta i kraju, niemal bez przelewu krwi.
Odzyskana Wileńszczyzna staje się osobliwym tworem politycznym, nominalnie niezawisłym, tzw. „Litwą Środkową”, którą rządzi komisja rządząca, aż do czasu wypowiedzenia przez ludność woli o dalszych losach miasta i kraju.
Jednak ludność Wilna i całej „Litwy Środkowej” jest – należy stwierdzić to jako fakt, bez subiektywnych komentarzy – w olbrzymiej większości swej zdecydowanie przeciwna wszelkim pomysłom federacyjnym lub nawet autonomicznym. Chce należeć do Polski bez zastrzeżeń. 20 lutego 1922 r. Sejm wileński 96 głosami 102 obecnych członków, wobec 6 wstrzymujących się od głosowania, wynosi uchwałę, że Wilno i ziemia wileńska ma stanowić część nierozłączną Rzeczypospolitej Polskiej – bez warunków i bez zastrzeżeń.
W roku 1923 uchwała Rady Ambasadorów, działającej w wykonaniu postanowień traktatu wersalskiego, uznaje ziemię wileńską za część składową państwa polskiego (tj. jej granice z Litwą Kowieńską, gdyż granice z Rosją zostały ustalone w roku 1921 w traktacie ryskim39).
Od roku 1920 aż do wiosny 1938 r. między Polską a Litwą Kowieńską trwa dziwny stan „ani wojny, ani pokoju”. W marcu 1938 r. rząd polski wysyła do Kowna ultimatum, żądając… nawiązania stosunków dyplomatycznych. To dziwne ultimatum zostaje przyjęte.
* * *
Dnia 18 września 1939 r. do Wilna wkracza najeźdźca ze Wschodu, który „bał się stojącej na nogach Polski, uderzył na już ranną i obaloną”40.
W październiku tegoż roku, po raz drugi w historii jednego dwudziestolecia, staje układ między Moskwą i Kownem „ustępujący” Litwie Wilno i ziemię wileńską. Powtarza się komedia z 1920 r. z tą różnicą, że obszar Polski odstąpiony Litwie jest w porównaniu z układem z roku 1920 znacznie mniejszy. Układ ten uzyskuje Litwa za cenę baz militarnych, oddanych Rosjanom. Dnia 28 października 1939 r. do Wilna wkracza wojsko litewskie.
15 czerwca 1940 r., gdy na dalekim zachodzie padała Francja, Sowiety zrywają, pod jakimś nieistotnym pozorem, układ i następuje „sowietyzacja” Litwy, tym razem i Litwy Kowieńskiej, aż do granicy pruskiej. Na schyłku lata 1940 odbywa się słynny „plebiscyt”41, który „jednogłośnie” postanawia przyłączyć Litwę wraz z Wilnem do wielkiej rodziny republik sowieckich.
Zaczynają się masowe deportacje Polaków z „Litwy” (deportacje Polaków z dawniej okupowanych ziem wschodnich trwały planowo i masowo już od jesieni 1939 r. W Wilnie i ziemi wileńskiej deportacje nabierają szczególnego nasilenia w początku lata 1941, w przededniu wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej.
Od lata 1941 do lata 1944 nad Wilnem i krajem wileńskim znów panują Niemcy. W lipcu 1944 r. wojska rosyjskie zdobywają Wilno, tym razem przy wydatnej pomocy oddziałów polskiej Armii Krajowej, która walcząc z jednym okupantem, widocznie zaufała wspaniałomyślności drugiego.
Od tej chwili na historię Wilna i ziem wschodnich zapadła żelazna kurtyna. Jak wygląda Wilno dzisiejsze? Co z niego pozostało? Wiemy tylko, że masowe, z jakąś sadystyczną metodą prowadzone wysiedlenia ludności polskiej przybrały rozmiary, przed którymi wzdryga się bujna nawet wyobraźnia. Wiemy też, że pierwsza fala aresztowań i deportacji w „nieznanym kierunku” dotknęła tych, co chcieli oddać życie za Wilno – żołnierzy Armii Krajowej.
Przyroda i sztuka
Każdego, kto po raz pierwszy przyjeżdża do Wilna, uderza w tym mieście niezwykła harmonia cudów przyrody z dziełem rąk ludzkich – sztuką. Gdy niejedno inne piękne miasto na świecie musiało budować się mozolnie, na monotonnych i jałowych płaszczyznach, wysiłkiem myśli i mięśni wielu, wielu pokoleń – Wilno powstało jako „twór przyrody i dzieło sztuki” – jako „przedziwna synteza wielowiekowej pracy mieszkańca z prastarą ziemią”42.
Jak wygląda topografia Wilna, stanowiąca główny może czar tego miasta? Uczony geolog wyjaśni nam, że Wilno „leży w węźle wału oszmiańskiego z pojezierzem litewskim”. Wątpię jednak, czy takie wyjaśnienie przemówi do wyobraźni czytelnika. Musimy raczej uświadomić sobie, jak wyglądało Wilno – gdy go jeszcze nie było, lub ściślej, gdy było tylko niewielką osadą przewoźniczo-
-rybacką u przeprawy przez Wilię. Wyobraźmy sobie półkolisty amfiteatr wzgórz lesistych, spadających terasami ku arenie, którą była właśnie owa przeprawa (płaszczyzna podnóża Góry Zamkowej i tzw. Cielętnik, aż do Mostu Zielonego). Wyobraźmy sobie głęboki, też terasami lesistych wzgórz obramowany, wąwóz Wilii, cicho niosącej swe wartkie wody i odcinającej „arenę” od przeciwległego krańca „amfiteatru”. Wyobraźmy sobie kamienistą, szumiącą jak górski strumień Wilenkę, wlewającą swe wody do Wilii u stóp monolitu stromej góry. Prawdopodobnie gedyminowski sen o wilku żelaznym był tylko bajką. Jednak przypuścić należy, że topografia miejsca, gdzie stanęło Wilno, mogła łatwo podszepnąć myśl stworzenia tu reduty obronnej. Na górze stanął zamek, otoczony ze wszystkich stron wodą, gdyż nurt płytkiej Wilenki skierowano sztucznym przekopem na drugą stronę góry, oddzielając ją od Koczergi (późniejszej „rzeki podziemnej”).
W miarę rozwoju Wilna miasto, któremu już było za ciasno na płaszczyźnie przeprawy u Wilii, „drapało się na wzgórza”. A gdy po setkach lat strzeliły zewsząd ku niebu wieże i wieżyczki – gotyckie i barokowe – z zielonych wzgórz Rossy, z czerwieni dachów, z bieli murów kościelnych, z terasowatych ogrodów spływał taki czar włoskiego pejzażu, że Wilno słusznie zasłynęło jako „Florencja Północy”.
Wzgórza leśne, nieraz w samym sercu miasta wyczarowujące wizję pierwotnej przyrody – strzeliste wieże kościołów – wilgotne i ciche parowy naturalne, obok wąwozów ulic i zaułków – spatynowana wiekami czerwień dachów – bujna zieleń ogrodów – niebieska wstęga rzeki – zbocza gór: Trzykrzyskiej, Zamkowej, Bakszty, Rossy i Pohulanki spadające w głąb „areny” – oto zasadnicze elementy krajobrazu wileńskiego.
Aby ocenić w całej pełni piękno przyrody Wilna, należy w dzień słoneczny, w godzinach rannych, spojrzeć na Wilno ze szczytów wąskiego parowu drogi, niestety mało używanej i dlatego mało znanej, prowadzącej do Wilna od strony przedmieścia Sołtaniszki. Ujrzy się wtedy w ramach wiekowych świerków, rosnących na urwistych skarpach drogi-wąwozu, Wilno – jak kielich olbrzymi, wypełniony przejrzystą mgłą złotawą, przebłyskujący w słońcu ogniami krzyżów i wieżyczek. Ale wystarczy pobłąkać się po urwistych wzgórzach Karolinek za Zwierzyńcem (godzina spaceru z centrum miasta) albo spojrzeć na biegnącą ku Wilnu wstęgę Wilii z okrągłego belwederu parku w Werkach (o 6 km na północ od Wilna), albo tylko pospacerować po filistersku w samym mieście po alejach Ogrodu Pobernardyńskiego43, tego „najosobliwszego parku na świecie”, aby zrozumieć, jak ważny element w całokształcie uroków Wilna stanowi – przyroda.
* * *
Wilno średniowieczne, a z nim pierwotny gotyk średniowieczny – znikły bez śladu. Zabytkami „nowego” gotyku są dwa sąsiadujące z sobą kościoły: Bernardyński i św. Anny. Oba powstały w wieku XVI. Pierwszy ma dwie ciekawe cechy: małą, lecz strzelistą, iście seraficką wieżyczkę – „campanilę”44 oraz cechy obronności (strzelnice na poddaszu), świadczące, że budowniczy tej świątyni chciał, jeśli nie w celach praktycznych, to co najmniej w koncepcji artystycznej, nadać kościołowi cechy „fortalicji”45. Drugi, budowany za Zygmunta Augusta, jest po prostu cackiem murarsko-rzeźbiarskim z palonej cegły, mającym w sobie coś z „gorejącej monstrancji”. Znaną jest anegdota (podobno autentyczna), że Napoleon w czasie swego krótkiego pobytu w Wilnie tak zachwycił się tym kościołkiem, iż miał wyrazić żal, że go nie może zabrać do Paryża. A obok tych dwu budowli gotyckich, w najbliższym ich sąsiedztwie, stoi, jakby dla kontrastu, renesansowy kościół św. Michała.
Jednak kościół św. Michała jest tworem późnego renesansu. Wszystkie wileńskie budowle renesansowe, powstałe we właściwej epoce odrodzenia, a między nimi Zamek Dolny – znikły bez śladu. Ruiny Zamku Dolnego, o którego pięknie możemy wnosić z rycin Smuglewicza, zostały po barbarzyńsku usunięte przez wschodniego najeźdźcę. Cóż pozostało z renesansu wileńskiego? Powtarzając słowa poetycko nastrojonego konserwatora zabytków wileńskich, powiemy, że echem renesansu są cienie królewskie: króla Aleksandra, królowej Elżbiety i Barbary Radziwiłłówny46. Niespodziewane odkrycie ich grobów w podziemiach katedry wileńskiej, już w Polsce niepodległej, było zdarzeniem, którego echo rozeszło się po całym Kraju, a Wilnem wstrząsnęło w sposób osobliwy.
W tryumfalnym pochodzie baroku przez Polskę Wilno szło w pierwszym szeregu. I trafem szczęśliwym, pomimo ustawicznie powtarzających się pożarów, barok w Wilnie ostał się, zachował i stanowi styl jak najbardziej wileński. I nie tylko w tym znaczeniu, że był to styl najbardziej przez budowniczych Wilna umiłowany: jak twierdzi prof. Morelowski – „w gruncie rzeczy prawie wszystko jest na naszym (tj. wileńskim) terenie późnym barokiem, cudownie splatającym się z duchem, jeśli nie z dosłowną formą gotyku wileńskiego, z czającą się […] tendencją do tak wyjątkowej strzelistości, że choć w 18 w. nie jest ona gotycką, brzmi w niej niewątpliwie pewne gotycyzowanie o cennym lokalnym odcieniu”47. Innymi słowy: barok wileński, choć budowany według planów i przy bezpośrednim udziale mistrzów włoskich, nie jest bezduszną kopią wzorów włoskich. W Wilnie staje się barok stylem rodzimym, własnym, a w szczególności różni się od wzorów włoskich szczególną tendencją do „gotycyzowania”.
Większość ogółu (przeszło trzydzieści) świątyń katolickich w Wilnie to świątynie albo czysto barokowe, albo zbudowane pod dominującym wpływem baroku, albo wreszcie – rokokowe (np. brama klasztoru Bazylianów). Kościoły: jezuicki św. Kazimierza, Wszystkich Świętych, św. Teresy (obok Ostrej Bramy) i inne – są wspaniałymi pomnikami baroku wileńskiego.
Jedną z największych osobliwości Wilna, a kto wie – może i całego świata – jest kościół św. Piotra i Pawła na Antokolu, zbudowany w drugiej połowie XVII w. przez hetmana wielkiego litewskiego Paca48 na pamiątkę zwycięstwa nad Moskalami. Dumny magnat kazał umieścić na frontonie „dwuznaczną” inwokację: Regina pacis funda nos in pace!49. Wnętrze tego kościoła to „wielkie misterium zaklęte w kamieniu”: przeszło dwa tysiące figur – ludzie, flora, fauna – wszystko zdaje się mówić, śpiewać, tańczyć. Niektóre figury przemawiają do widza od razu i bezpośrednio, inne trzeba odgadywać, odcyfrowywać, komentować, tłumaczyć – jak przedhistoryczne hieroglify. Rzekłbyś: wszystkie elementy przyrody, wszystkie rzemiosła i kunszty ludzkie, wszystkie legendy całego świata zostały tu uwiecznione w kamieniu. Ale nawet ktoś, kto nie ma czasu lub ochoty odcyfrować wszystkie symbole kamienne kościoła antokolskiego, jest oczarowany ich bogactwem, przepychem, lekkością…
W drugiej połowie wieku XVIII, pod auspicjami Warszawy i „stylu Stanisława Augusta”, przypłynęła do Wilna fala klasycyzmu. Była to jakby reakcja chłodnego i spokojnego racjonalizmu przeciwko dyktaturze wybujałego baroku i rokoka. Na gruncie wileńskim przedstawicielem klasycyzmu jest Gucewicz50