Świadek koronny. Sprzedał "Carringtona", króla spirytusu - Zuzanna Szulc, Patryk Szulc - ebook

Świadek koronny. Sprzedał "Carringtona", króla spirytusu ebook

Zuzanna Szulc, Patryk Szulc

3,6
14,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

,,Świadek koronny. Sprzedał Carringtona, króla spirytusu".

Kilkadziesiąt godzin rozmów, setki przejechanych kilometrów, tysiące przeczytanych stron akt i niejedna brutalna tajemnica, w efekcie wywiad ze świadkiem koronnym w sprawie gangu króla spirytusu.

W książce ,,Świadek Koronny. Sprzedał Carringtona, króla spirytusu” autorzy przedstawiają losy jednej z najbardziej krwawych organizacji przestępczych w naszym kraju, czyli gangu Carringtona, znanego również jako król spirytusu. Książka Zuzanny i Patryka Szulców to nie tylko historia liczonych w setkach milionów złotych brudnych interesów czy kilkudziesięciu niewyjaśnionych morderstw, ale również opowieść o narodzinach polskiej mafii. Koniec lat 90. zapamiętamy jako czas rozkwitu i bezkarności polskich organizacji przestępczych, które przez wiele miesięcy gościły na pierwszych stronach gazet. Myli się jednak ten, kto kojarzy polską mafię jedynie z Wołominem i Pruszkowem. Myli się również ten, kto uważa, że kwestia przemytu dotyczy tylko i wyłącznie wschodniej granicy naszego kraju. Tymczasem to na zachodzie, w małym, położonym przy granicy z Niemcami Zgorzelcu rozegrała się jedna z najkrwawszych wojen gangów w historii Polski. Okrzyknięty przez media „wojną zgorzelecką” konflikt gangów, w zaledwie kilkanaście miesięcy pochłonął kilkadziesiąt ludzkich istnień. Wielu z zabójstw do dzisiaj nie wyjaśniono. Większość z nich przypisuje się tak zwanemu gangowi Carringtona, specjalizującego się w przemycie spirytusu, ale nie wzbraniającego się również przed napadami, kradzieżami i zabójstwami na zlecenie. O skali jego działalności świadczy fakt, że w zaledwie rok, jak szacuje się, przemycił z Niemiec do Polski ponad 2 miliony litrów spirytusu, na których skarb państwa stracił blisko 150 milionów złotych. Carrington w obronie interesów nie wahał się zabijać konkurentów, ale przeżył też trzy zamachy na swoje życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 235

Oceny
3,6 (30 ocen)
8
10
5
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




od autorów

od autorów

Gdy na skrzynkę naszego kanału, wtedy jeszcze o nazwie Mafia to nie tylko Pruszków, dostaliśmy wiadomość z nieznanego adresu, w dodatku o dość ubogiej treści (szczegóły we wstępie), od razu obudziła się moja czujność. Nie strach ani niepokój, lecz raczej irytacja, że ktoś robi sobie z nas żarty. Patryk wpatrywał się w ekran komputera i jego mina zdradzała jedno: próbuje łączyć fakty – szuka w pamięci, kto może być nadawcą. Podjęliśmy decyzję, że czekamy na dalszy kontakt, bo na tym etapie, oprócz wysłania „dziękuję” i numeru telefonu naszej redakcji, nic więcej nie mogliśmy zrobić. Kontakt nastąpił po jakimś czasie, a my pociągnęliśmy go dalej – chcieliśmy doprowadzić do spotkania i przekonać się, z kim naprawdę rozmawiamy.

Wycieczka nie należała do najłatwiejszych, bo – po pierwsze – taszczyliśmy ze sobą cały sprzęt potrzebny do nagrania rozmowy, po drugie – nie do końca znaliśmy punkt docelowy, a po trzecie – mieliśmy zupełnie inne oczekiwania co do tego spotkania. Patryk spodziewał się konfrontacji z tłumem uzbrojonych policjantów, a ja czekałam na tego dowcipnisia, który wystawił nas na próbę i zmarnował nam cały weekend.

Z perspektywy czasu sama się sobie dziwię, że pojechaliśmy na spotkanie z nieznanym nam człowiekiem i podeszliśmy do tego z takim spokojem. Wtedy jeszcze chyba nie zdawałam sobie sprawy, z kim mamy do czynienia. Właściwie to długo jeszcze żyłam w tej nieświadomości, bo mimo wielu godzin spędzonych na rozmowach brałam te opowieści trochę z przymrużeniem oka. Wszystko to wydawało mi się książkową historią. Słuchałam jej z zapartym tchem, ale mimo to czułam, że jestem gdzieś obok. Gdy słyszysz historie ciężkie, brutalne, brudne, a na dodatek opowiedziane z pierwszej ręki, ciężko ci wejść w nie na tyle głęboko, by zrozumieć ich świat. Szczególnie kobiecie. Chyba nie dopuszczałam do siebie myśli, że to wszystko działo się naprawdę.

Dariusz jest człowiekiem niesamowicie skromnym. Czasem mówił bardzo zdawkowo, bo wiedział, co może powiedzieć, a czego nie. Z rozmów z nim wywnioskowaliśmy, że mamy do czynienia z przestępcą jak każdy inny. Ale przecież każdy inny nie zostaje świadkiem koronnym… Dotarło do nas, kim był, gdy pojechaliśmy do Jeleniej Góry przejrzeć akta spraw, w których zeznawał, i zweryfikować prawdziwość jego historii. Jakież było nasze zdumienie, gdy okazało się, że Dariusz jest prawie główną ich postacią. Pojawiał się praktycznie na każdej stronie, a jego nazwisko znał każdy. Chłonęliśmy zeznania jak gąbka. Czas leciał, a my zanurzaliśmy się w tomach dokumentów i weryfikowaliśmy bieg wydarzeń. Zabrzmi to dość trywialnie, ale wróciliśmy do domu trochę zmieszani i milczący. Wtedy tak naprawdę zaczęłam rozumieć, kto jest naszym rozmówcą i jaka była jego rola w grupie.

Gdy rozpoczęliśmy pracę nad książką, inne obowiązki zeszły na drugi plan. Nie zawsze było to proste – często musieliśmy być mobilni (zwiedziliśmy przy okazji kawałek Polski), długie noce spędzaliśmy na przepisywaniu nagranych rozmów. Rozpoczęcie nowego wątku wiązało się w moim przypadku z siedzeniem do rana, bo te historie po prostu mnie pochłonęły. Śmialiśmy się czasem, że jadąc do pracy, zamiast skupić się na drodze, myślimy o tym, jakim samochodem najczęściej jeździł „Carrington”, a cytaty z Dariusza weszły do naszego domowego slangu. Jeśli już udało mi się zasnąć, te wszystkie brutalne historie wracały w koszmarach. W niejedną noc budziłam się zlana potem, bo dokładnie widziałam te zdarzenia, o których usłyszeliśmy od Dariusza. Jako osoba dość mocno ulegająca sugestiom wpadłam we własną pułapkę, ale było warto.

Bardzo ciężko rozmawia się o emocjach z mężczyzną, który jest niesamowicie pragmatyczny, a opowieści, które nam wydają się wyrwane z horroru, traktuje jak chleb powszedni. Niemniej jednak bardzo liczę na to, że da się poczuć klimat tych owianych wielką tajemnicą rozmów z człowiekiem, o którym dowiedzieliśmy się wiele, ale o jego obecnym życiu nie wiemy właściwie nic.

Mam nadzieję, że udało nam się pokazać choć odrobinę jego świata.

Zuzanna Szulc

Rzeczywiście już od pierwszego kontaktu z Dariuszem mieliśmy z Zuzą inne podejście i oczekiwania co do tej całej sytuacji. Ja brałem wszystko bardzo na poważnie, Zuza zakładała głupi żart.

Bez względu na to, kto myślał bardziej racjonalnie, interesowało nas, jaka jest prawda. I po trosze każde z nas miało rację. Ja, bo miejsce spotkania, wtedy jeszcze z tajemniczym rozmówcą, zabezpieczała policja. Zuza, bo nie były to tłumy uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy. A Dariusz rzeczywiście okazał się tym, za kogo się podawał – świadkiem koronnym.

Nagraliśmy z nim wywiad wideo, którego ostatecznie jednak nie opublikowaliśmy. Takich niewykorzystanych materiałów mieliśmy w pewnym momencie dość sporo. Do tej rozmowy być może też nigdy byśmy już nie wrócili, ale nie pozwolił nam o niej zapomnieć… przypadek.

Dwa lata później rozpocząłem współpracę z dwumiesięcznikiem kryminalnym. To właśnie na jego potrzeby przepisałem treść wywiadu z Dariuszem. Historia na papierze okazała się co najmniej tak samo przejmująca, jak wcześniej na żywo. Mój dziennikarski nos podpowiadał mi, że błędem byłoby zostawić ją tylko w takiej formie, bez dalszego ciągu.

Dlatego ciąg dalszy powstał. To kilkadziesiąt godzin rozmów poprzedzonych nieraz długim oczekiwaniem w gotowości – bo o tym, kiedy odbędą się rozmowy, decydują świadek koronny i jego ochrona. Jeśli powiedzą, że spotkanie ma się zacząć za 10 minut, punktualnie o 16, tak musi być. Bez dyskusji. To również wiele nocy spędzonych na przepisywaniu tych rozmów, setki przejechanych kilometrów, tysiące przeczytanych stron akt i niejedna brutalna tajemnica.

Od początku wiedzieliśmy z Zuzą, jak powinien wyglądać podział prac. Dyskusje, podczas których Dariusz wyjawiał brutalne tajemnice, przypadły mnie. Być może dlatego, że facetowi łatwiej rozmawia się, choćby o zabójstwach, z drugim facetem. Takie historie są w pewien sposób krępujące, gdy opowiada się je kobiecie.

W drugą stronę natomiast – to Zuza bardziej niż ja potrafiła zadać odpowiednie pytania o rodzinę czy przyjaźnie. Wyciągnąć emocje, o których ja nawet bym nie pomyślał. W końcu uporządkowanie i wybór właściwych informacji – to także jej zasługa.

Nie mogę pominąć też roli samego Dariusza. Ma on ogromną wiedzę, która w stu procentach znalazła swoje odzwierciedlenie w aktach spraw. Co ważne, potrafi tę wiedzę przekazać – ze wszystkimi złymi i dobrymi emocjami oraz humorem. Nic nie trzeba zmieniać, poprawiać, ubarwiać.

Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Państwa do przeczytania naszego książkowego debiutu.

Patryk Szulc

przedmowa

przedmowa

Świadek koronny. Wiadomo o nim niewiele. Tyle, że jest byłym przestępcą, gangsterem, który w pewnym momencie zdecydował się współpracować z policją i prokuraturą, zeznając przeciwko dawnym kolegom. W zamian otrzymał coś bardzo cennego: wolność, brak kary za popełnione przestępstwa albo przynajmniej karę dużo niższą – choć to rozwiązanie typowe jest raczej dla innych układów z prokuratorem, mniej zaawansowanych niż program ochrony świadka koronnego.

Niektórzy nazwaliby to bezkarnością – i jest w tym ziarno prawdy. Nie równa się to jednak całkowitemu brakowi konsekwencji. Głównie z tego powodu, że dla dawnych kolegów najczęściej jest to ktoś zdecydowanie gorszy niż tylko były gangster – frajer, konfident, wróg numer jeden, na śmierć i życie. Właśnie dlatego świadek koronny musi przebywać w ukryciu, pod ciągłą ochroną, z zupełnie nową tożsamością.

Wykorzystanie świadków koronnych do walki z przestępczością zorganizowaną nie jest polskim pomysłem. Pierwszy raz rozwiązanie to przetestowano w Wielkiej Brytanii. Tam instytucję koronnego nazwano turn state’s evidence. Jej sens zawierał się w odwróceniu gangstera, czyli spowodowaniu, by – w zamian za złagodzenie kary lub nawet jej uniknięcie – zszedł z przestępczej drogi i ujawnił czyny popełnione przez swoich kompanów. Ciekawostką jest, że zależnie od płci aktualnego angielskiego monarchy, mówiło się o tamtejszym świadku koronnym jako o to turn Queen’s (przy królowej) albo to turn King’s evidence (przy królu).

W Stanach Zjednoczonych, gdzie obowiązuje – podobny do brytyjskiego – anglosaski porządek prawny, świadka koronnego określano natomiast mianem flip.

W kontynentalnym porządku prawnym instytucja świadka koronnego istnieje od lat 80. W pierwszej kolejności pojawiła się – rzecz jasna – we Włoszech, kolebce prawdziwej mafii. Tam koronnego nazywano pentito, co po włosku oznacza „skruszony”.

W każdym z krajów, gdzie wprowadzono tę instytucję, cel był jeden: skuteczne zwalczanie grup przestępczych. Było to możliwe tylko przez pozyskanie do współpracy samych gangsterów. Inne były natomiast warunki dopuszczenia przestępców do tej współpracy.

Dla przykładu, w Stanach Zjednoczonych nic nie stało na przeszkodzie, by status flip uzyskał jeden z najwyżej postawionych gangsterów. Był to Salvatore Gravano ps. „Sammy the Bull”, wiceszef w pochodzącej z Włoch rodzinie mafijnej Gambino, jednej z pięciu najgroźniejszych w Nowym Jorku. Gravano zeznawał przeciwko jej głównemu bossowi – Johnowi Gotti. Przyznał się też do aż 19 zabójstw.

W Polsce, przynajmniej z punktu widzenia przepisów, zrobienie koronnego z zabójcy czy założyciela i szefa gangu jest niedopuszczalne, co może świadczyć o swego rodzaju surowości naszego prawa. Jednak gdy pisaliśmy te słowa, wiara w przepisy i surowość prawa mocno się u nas zachwiała. W ostatnich dniach okazało się bowiem, że świadek koronny Paweł A. ps. „Egon”, powiązany ze środowiskami pseudokibiców, mimo skazania za założenie i kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą na Śląsku w latach 2001-2003 utrzymał swój status. Dlaczego? Skazano go w sprawie innej grupy niż ta, w sprawie której otrzymał koronę. To efekt interpretacji prawa, bo przepisy nie rozdzielają w ten sposób grup przestępczych: albo ktoś jest gangsterem, albo nie – bez znaczenia, w jakiej grupie.

Wróćmy jednak do zachodniej Europy i Włoch. Świadek koronny powinien tam opowiedzieć o wszystkim, co może zainteresować śledczych – i ma to zrobić w sześć miesięcy. Wydaje się to o tyle sensowne, że wtedy skupi się na najważniejszych kwestiach, nie będzie natomiast relacjonował historii pobocznych, koloryzował albo wręcz – nie będzie wymyślał. Niestety, istnieje też druga strona medalu. Jeśli przez 20 lub 30 lat wchodził w skład gangu liczącego co najmniej kilkuset członków, szczegółowe przedstawienie wszystkich ważnych wydarzeń może się dla niego okazać karkołomnym zadaniem.

Podobnie jak cel wprowadzenia statusu świadka koronnego, tak i związane z nim podstawowe problemy wszędzie są podobne. Świadkowie mogą przecież zeznawać tylko dla uniknięcia kary, kłamać, oskarżać innych przestępców wyłącznie dla zemsty, ale równie dobrze mogą naprawdę znajdować się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Dlatego zawsze potrzebna jest dogłębna weryfikacja kandydata na koronnego i rozbudowana ochrona. A reguły, w jaki sposób zapewnić zarówno weryfikację, jak i ochronę, nie biorą się znikąd.

Czas, by z bliska pokazać to na przykładzie polskich świadków koronnych. Zanim jednak przedstawimy punkt widzenia Dariusza, który w programie ochrony funkcjonuje już od niemal 20 lat, należy spojrzeć na drugą stronę – pozbawioną emocji, o której na co dzień się nie mówi, a bez której w ogóle nie byłoby czegoś takiego jak instytucja świadka koronnego. Przepisy.

Ustawa o świadku koronnym zaczęła obowiązywać ponad rok później od jej ogłoszenia – 1 września 1998 roku. Co ciekawe, według danych Centralnego Biura Śledczego Policji pierwszy świadek koronny został zaprzysiężony jeszcze w roku 1997. Początkowo ustawa była tymczasowa, jej okres obowiązywania ograniczono do trzech lat – miał się zakończyć 31 sierpnia 2001 roku. Takie rozwiązanie wskazywało, że celem ustawy jest jedynie sprawdzenie w praktyce nowości, jaką na pewno była wtedy instytucja świadka koronnego w Polsce.

Czas ten okazał się niewystarczający – 6 grudnia 2000 roku przyjęto kolejną ustawę, która przedłużyła obowiązywanie ustawy o świadku koronnym do 1 września 2006 roku. Jeszcze raz mieliśmy więc do czynienia z czasowym ograniczeniem obowiązywania ustawy. Zmieniło się to 22 lipca 2006 roku na mocy następnej ustawy. I w ten sposób, nie bez kontrowersji, instytucja świadka koronnego zagościła w polskim prawie na stałe. Do ustawy o świadku koronnym zmiany wprowadzano łącznie osiem razy, z czego większość przybrała charakter w zasadzie kosmetyczny – na przykład zmieniały się tylko niektóre terminy ustawowe.

Zdecydowanie większe znaczenie miały wspomniane ustawy z 6 grudnia 2000 roku i z 22 lipca 2006 roku, bo zmieniały zakres sytuacji i osób, wobec których w ogóle można myśleć o statusie świadka koronnego.

Ustawa o świadku koronnym już w pierwszym artykule określa, że jej przepisy wykorzystuje się w sprawach o przestępstwa i przestępstwa skarbowe popełnione w zorganizowanej grupie lub związku przestępczym. Można więc śmiało uznać koronnego za narzędzie wyłącznie do walki z przestępczością zorganizowaną. Kolejne artykuły odnoszą się już bardziej do samego kandydata na świadka koronnego. Takim kandydatem jest „podejrzany, który został dopuszczony do składania zeznań w charakterze świadka, na zasadach i w trybie określonych niniejszą ustawą”.

Co oznacza to na pierwszy rzut oka dość skomplikowane i niewiele mówiące sformułowanie? To, że podejrzany o udział w grupie przestępczej, czyli mówiąc wprost – gangster, może składać zeznania nie tylko jako podejrzany o popełnianie przestępstw, lecz po prostu jako świadek – w taki sposób, jaki wynika z następnych przepisów ustawy.

Potencjalny świadek koronny jeszcze przed wniesieniem do sądu aktu oskarżenia przeciwko gangowi jest zobowiązany, jako podejrzany, przekazać prokuratorowi informacje, które mogą pomóc w rozwiązaniu sprawy danego przestępstwa, jego sprawców albo które przyczynią się do wykrycia innych przestępstw lub im zapobiegną. Musi też ujawnić majątek – swój i dawnych kolegów (oczywiście o ile ma na ten temat jakiekolwiek informacje).

Często niezrozumiana jest też kwestia zwrotu takiego majątku przez późniejszego koronnego. Od zwrotu można uzależnić przyznanie statusu świadka koronnego, ale co ważne – nie trzeba. O ile teraz dość często od świadków koronnych faktycznie wymaga się zwrotu majątku uzyskanego w nielegalny sposób, to są też znane przypadki, szczególnie z początków tej instytucji, gdy zwrotu majątku wcale nie wymagano.

Na spełnieniu takich wymagań droga do pójścia w koronę wcale się nie kończy. Trzeba jeszcze sprawdzić, czy kandydat nie usiłował popełnić, nie popełnił albo nie ma na swoim koncie współudziału w zabójstwie. Podobnie – czy nie mógł nakłaniać innej osoby do popełnienia zabójstwa tylko po to, by potem skierować na nią podejrzenia śledczych i zapewnić jej zatrzymanie w połączeniu z wieloletnim zwykle procesem. W końcu odpada też taki gangster, który kierował zorganizowaną grupą lub związkiem przestępczym. Chyba że – o czym już pisaliśmy – nie tyle ustawa, ile wymiar sprawiedliwości stanowi inaczej.

Jeśli przez to wszystko uda się przebrnąć, jest już dobrze, ale wciąż potrzeba jeszcze trochę czasu i sterty dokumentów, by z gangstera zrobić świadka koronnego. Najpierw prokurator musi uzyskać zgodę prokuratora generalnego na dopuszczenie dowodu z zeznań świadka koronnego. Potem trzeba zawnioskować do odpowiedniego sądu okręgowego i czekać na decyzję.

Gdy zapada decyzja pozytywna, prokurator przenosi wszystkie materiały dotyczące świadka koronnego ze sprawy konkretnej grupy przestępczej, w której brał udział, do oddzielnej sprawy, a potem ją zawiesza – po to, by dalej doprowadzić do umorzenia i zwolnienia z kary – jednak dopiero wtedy, gdy pozostali członkowie gangu zostaną prawomocnie skazani. Dzięki temu policja już tylko chroni świadka koronnego, a nie ściga go, a prokurator nie przesłuchuje jak oskarżonego, lecz właśnie jak świadka. Co prawda, jego prawa są inne niż w przypadku zwykłego świadka, którym kiedyś może zostać każdy z nas. Świadek koronny nie może na przykład odmówić składania zeznań, nie może też uniknąć odpowiedzi na zadane mu pytanie.

Może jednak zdarzyć się tak, że świadek koronny nie zostanie zwolniony z kary, a jego sprawa wcale nie będzie długo zawieszona i dalej umorzona. Takie ryzyko wchodzi w grę, gdy koronnego złapano na kłamstwie w zeznaniach, pominięciu w nich ważnych informacji albo gdy odmówił składania zeznań. To samo czeka go, jeśli popełnił nowe przestępstwo, ale uwaga – nie każde, lecz tylko w zorganizowanej grupie lub związku przestępczym. Konsekwencje grożą mu również za zatajenie majątku z przestępstwa [nie ma to nic wspólnego ze zwrotem majątku, chodzi tylko o jego ujawnienie – przyp. P.S.].

Jeśli policja i prokuratura dowiedziały się, że świadek koronny dokonał jednak w przeszłości zabójstwa, zawieszenie jego sprawy także się cofa. Natomiast mniej dotkliwe konsekwencje dla koronnego ma choćby popełnienie umyślnie przestępstwa, ale nie w grupie przestępczej. Wtedy świadek zachowa swój status i zwykle utrzyma też zwolnienie z kary za działalność w gangsterskich czasach, lecz będzie musiał stanąć przed sądem za to inne, umyślne przestępstwo, popełnione poza gangiem.

Przez ostatnie kilka stron wyjaśniamy, kto może, a kto nie może zostać świadkiem koronnym, co musi robić taki świadek, a czego mu zwyczajnie nie wolno. Jest jeszcze jedna kwestia, którą też należało ustalić przepisami, a która może się wydawać najciekawsza i zawsze najbardziej kojarzy się ze świadkiem koronnym – ochrona. Nie chodzi tu o ochronę fizyczną, lecz o wszystkie działania, które mają koronnemu zapewnić bezpieczeństwo. Dużo na ten temat opowie w książce sam Dariusz, ale wywiadu udzielił nam także były funkcjonariusz Zarządu Ochrony Świadka Koronnego Centralnego Biura Śledczego Policji. Zanim jednak poznamy praktykę, powinna być teoria.

Jeśli zachodzi zagrożenie dla życia czy zdrowia świadka koronnego, ale też jego najbliższych, może zostać przyznana im ochrona osobista CBŚP. To właśnie policjanci Zarządu Ochrony Świadka Koronnego organizują też pomoc w zmianie miejsca zamieszkania lub pracy, a nawet wydanie dokumentów z danymi osobowymi innymi niż dotychczasowe [dokumenty legalizacyjne – przyp. P.S.]. Przynajmniej na początku programu możliwe jest wsparcie finansowe dla świadka. A teraz pytanie za sto punktów: zmiana miejsca zamieszkania, zmiana danych, a co z wyglądem? Wygląd jak najbardziej również może ulec zmianie. Operacje plastyczne czy zabiegi usuwające charakterystyczne cechy – tatuaże, blizny – są na porządku dziennym.

Być może ten krótki przegląd informacji o prawnej stronie instytucji świadka koronnego pozwoli dostrzec, że uzyskanie korony, a później jej utrzymanie, nie jest wcale takie proste, jak mogłoby się wydawać. Potwierdza to także czysta statystyka. Centralne Biuro Śledcze Policji na ostatni dzień 2018 roku prowadziło w całej Polsce jedynie 80 programów ochrony świadka koronnego. Tymczasem od początku tej instytucji w Polsce statusów przyznano 114. Skąd ta różnica?

Części byłych gangsterów po dalszej weryfikacji na pewno odebrano szansę na udział w programie. Inni mogą już nie żyć i to bynajmniej nie z powodu porachunków mafijnych. A i na tym lista powodów, dla których ze 114 programów ochrony kontynuowanych jest tylko 80, zapewne się nie kończy. Nie jest też tak, by statusami koronnego szastano na prawo i lewo. Owszem, były lata, gdy przyznano ich więcej i – co ciekawe – nie były to wcale pierwsze lata tej instytucji w naszym kraju.

Rok 1997 – 1 świadek koronny, rok 1998 – 3 świadków koronnych, rok 1999 – 7 świadków koronnych. Rekordy padły w roku 2000 – 13 świadków koronnych – i 2001 – 22 świadków koronnych. Później sytuacja powoli się uspokajała. Do tego stopnia, by w 2015-2016 nie rozpoczynać żadnych nowych programów ochrony. Rok później rozpoczęto tylko jeden, a w roku 2018 – 4. I znów nasuwa się pytanie: dlaczego, porównując te statystyki, widać aż takie dysproporcje? CBŚP więcej jednak nie zdradzi.

* * *

Poza kwestiami prawnymi, które mogą wydawać się najważniejsze dla całej instytucji świadka koronnego (bo przecież bez przepisów nie dałoby się realizować programów ochrony w praktyce), jeszcze istotniejsza jest motywacja gangsterów do rozpoczęcia współpracy z policją czy prokuraturą. Dlaczego to robią?

Niestety, raczej rzadziej niż częściej jest to czysta chęć pomocy organom ścigana w walce z mafią. Zwykle istnieje drugie dno. Czasem to obawa – o życie i rodzinę, strach przed spędzeniem wielu lat w więzieniu. Te powody są nawet zrozumiałe. A innym razem chodzi tylko o czysty biznes – wygodniej sprzedać dotychczasowych kolegów, nie ponieść kary za swoje przestępstwa, a z czasem, pod zmienioną tożsamością, rozpocząć nowe życie. Niekoniecznie uczciwe.

Dla części przyszłych świadków koronnych bez dwóch zdań głównym celem jest uniknięcie kary pozbawienia wolności. Pozostałe wynikające z tego konsekwencje – po części pozytywne, a po części negatywne, takie jak właśnie zmiana tożsamości czy miejsca zamieszkania – odgrywają tu zdecydowanie drugorzędną rolę.

Dlaczego zatem przestępcom, świadomym popełnionych przez siebie czynów, za które czasem grozi im nawet kilkanaście lat za kratkami, zależy na jak najmniejszym wymiarze kary? Każdy przypadek jest inny, ale podstawowa motywacja jest dość prozaiczna: po co spędzać czas w zakładzie karnym, jeśli można spędzać go, przebywając na wolności? To przecież tam czeka eldorado – pieniądze, szybkie samochody, zabawa, luksus. Przynajmniej tak może się wydawać, biorąc pod uwagę styl życia, który dotychczas prowadzili.

Część gangsterów – którzy z zakładem karnym albo nie mieli jeszcze nigdy do czynienia, albo spędzili tam mało czasu, odbywając kary za drobne, pospolite przestępstwa, takie jak kradzieże – wizja odosobnienia zwyczajnie przeraża.

A pozostałe powody przyjęcia korony? Jednym gangsterom zależy na utrzymaniu kontaktu z rodziną, innym na regularnym zarabianiu pieniędzy, a jeszcze inni, co chyba najgorsze, szukają jak najszybszej drogi powrotu do przestępstwa.

Niektórzy z przestępców faktycznie jednak odczuwają niebezpieczeństwo i zagrożenie ze strony dawnych kolegów. Czasem to tylko wymysł, a czasem realne ryzyko. Niektórzy dowiedzieli się na przykład, że wydano już na nich wyrok śmierci. Powód? Mieli zbyt dużo informacji o gangu, weszli z kimś konflikt, komplikowali komuś interesy. Dotyczyło to także Dariusza.

Początkowo idealnie nadawał się do roli człowieka zaufanego, przekazującego informacje pomiędzy członkami grupy „Carringtona” pozostającymi na wolności a tymi, którzy przebywali za więziennym murem. Z czasem jednak zaczęto wymagać od niego, by zabił w obecności innych gangsterów – dla uwiarygodnienia i zamknięcia mu drogi do współpracy z policją. Dariusz kilkakrotnie wychodził z takich sytuacji bez konsekwencji. Przynajmniej tak mu się wydawało.

Jednak w końcu stał się dla szefów grupy niepewny, wręcz groźny – bo wiedział zbyt dużo i to nawet nie o typowej bandyterce, lecz o szczegółach wielu zabójstw. Zabójstw ludzi niewygodnych tak samo jak wówczas on sam. Dlatego grupa „Carringtona” chciała rozwiązać problem w tradycyjny dla siebie sposób – i definitywnie pozbyć się Dariusza.

Członkowie zorganizowanych grup przestępczych, tak jak ludzie zajmujący się innego rodzaju przestępczością czy osoby w ogóle z przestępczością niezwiązane, również mają rodziny – żony, dzieci. Nic w tym dziwnego. Wbrew pozorom to właśnie rodzina, a nie ciągła rozrywka – dyskoteki, wyjazdy zagraniczne, szybkie samochody – stanowią dla nich wartość wręcz największą. Chcą zapewnić swoim kobietom, córkom, synom godny, a nawet luksusowy poziom życia i bezpieczeństwo.

Można – rzecz jasna – dyskutować o zapewnianiu bezpieczeństwa, gdy główne zagrożenia wynikają ze związku głowy rodziny z bandytami, czy o rodzinie jako największej wartości, gdy posiada się kilka kochanek (co w tym środowisku było przecież standardem). Na pewno jednak dbałość o rodzinę to sposób na zrekompensowanie jej tego, że mężczyzny najczęściej nie ma w domu. I zabezpieczenie na przyszłość, jeśli zabraknie go na dłużej, bo zostanie aresztowany, albo – co gorsza – na zawsze: znikając w piachu.

Niekiedy byli przestępcy szukali w instytucji świadka koronnego sposobu na zarobek albo przynajmniej utrzymanie tego, co już zarobili, będąc gangsterami. Mieli wtedy dostęp do ogromnych sum pieniędzy, liczonych nawet w milionach – i to niekoniecznie złotych. Niełatwo byłoby im w sekundę zmienić przyzwyczajenia i żyć za przeciętną pensję, którą dostaje uczciwie pracujący człowiek, znający przestępczość – zwłaszcza zorganizowaną – jedynie z gazet czy telewizji.

A jak najprościej wykorzystać status świadka koronnego do zarabiania? Wbrew temu, co wydaje się większości z nas, koronny nie dorobi się na zapomodze, którą otrzymuje w ramach programu ochrony. Mowa tu o kwotach, które zapewniają jedynie podstawowe warunki życia – zwykłe mieszkanie, wyżywienie (i to nie w restauracjach), ubrania (nie z drogich butików). Zresztą zapomoga nie jest przyznawana na zawsze. Początkowo świadek koronny potrzebuje takiego wsparcia, bo nie może pójść do pracy – musi być dyspozycyjny dla prokuratury i sądów. A poza tym jego nowa tożsamość może się jeszcze zmienić. Później, gdy świadek ma możliwość utrzymania się samodzielnie – legalnie pracując czy zakładając firmę – zapomoga nie jest mu już potrzebna. Prędzej koronny będzie miał pokaźny majątek, jeśli zachowa to, co zarobił będąc przestępcą. O tym pisaliśmy już wcześniej przy okazji kwestii prawnych związanych z instytucją świadka koronnego. Były faktycznie takie przypadki, gdy całkowicie zgodnie z przepisami do programu ochrony wchodzili ludzie z majątkiem wartym kilka milionów – mieli gotówkę, domy, wysokiej klasy samochody. A to już dawało dobry start w nowym życiu. Im więcej przyznawano potem statusów koronnego, tym rzadziej jednak zezwalano byłym gangsterom na zatrzymanie dorobku z przestępstw.

Stąd też często brał się inny sposób na zarobek, najgorszy z możliwych i pokazujący pewną słabość instytucji świadka koronnego – powrót do przestępstwa. Poniekąd takie działanie miało swoje wytłumaczenie – z jednej strony wielu gangsterów, w tym późniejszych świadków, nigdy uczciwie nie pracowało. Całe życie utrzymywali się wyłącznie z przestępstw. Trudno było im tak po prostu od razu nauczyć się normalnego funkcjonowania.

Co więcej, na samym początku mało kto wiedział, czym tak naprawdę status świadka koronnego jest w praktyce. Być może nawet mało kto zdawał sobie sprawę, że będąc koronnym, nie wystarczy opowiedzieć prokuratorowi o swoich kompanach, lecz samemu też powinno się porzucić światek przestępczy.

Z drugiej strony dalsze zarabianie na bakier z prawem bywało podyktowane zwykłym wyrachowaniem. Skoro ma się już nowe dane i mieszka w zupełnie innym miejscu niż kiedyś, można tam robić to, w czym jest się najlepszym – oszukiwać, kraść albo dokonywać innych przestępstw. Takich sytuacji było sporo i nie musiały one kończyć się odebraniem statusu – o ile przy okazji nie wiązały się znów z udziałem w grupie przestępczej.

To wyrachowanie mogło mieć jeszcze drugie oblicze – zemstę. W strukturach przestępczych zawsze dochodziło do konfliktów – zarówno pomiędzy poszczególnymi grupami, jak i wewnątrz nich. W latach 90., zanim jeszcze pojawiła się instytucja świadka koronnego, problemy rozwiązywano siłowo – zdarzały się pobicia i zabójstwami. Później te metody uległy zmianie.

Gangster, uzyskując status świadka koronnego, mógł upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie tylko uniknąć kary, lecz także zaszkodzić wrogom – zarówno w swojej grupie, jak i w konkurencyjnych gangach. To właśnie zeznania koronnych doprowadzały do zatrzymań setek przestępców i rozbicia największych zorganizowanych grup przestępczych w kraju. Nie zawsze było to efektem przejścia świadka na dobrą stronę mocy. Częściej kierował się on prywatnym interesem i miał na uwadze własne konflikty.

Gdy prokuratura nastawiona była na wykorzystanie ich do walki z mafią i często bez głębszej weryfikacji przyjmowała za pewnik informacje uzyskiwane od świadków koronnych, ci prowadzili właśnie walkę z przeciwnikami. Powodów było multum – urażona duma, ambicja, rozliczenia finansowe, zagrożenie życia. Często nie liczyło się to, czy potem w środowiskach przestępczych będzie się określanym mianem konfidenta czy frajera. Liczyła się skuteczność.

wstęp. Bliżej centrum trudniej zamach przygotować. Jak dotrzeć do świadka koronnego

wstęp

Bliżej centrum trudniej zamach przygotować.

Jak dotrzeć do świadka koronnego

Środa, 21 września 2016 roku, godzina 19. Na kanale naszego internetowego programu kryminalnego opublikowaliśmy właśnie odcinek o łódzkiej „ośmiornicy”. To grupa przestępcza, która w latach 90. zasłynęła z afery winiarskiej – gangsterzy zakładali wówczas firmy na podstawione osoby, czyli słupy. Celem działalności była produkcja taniego wina, zaś przefermentowany półprodukt sprzedawano kolejnej firmie. Od wypracowanego w ten sposób zysku powinno się do 25. dnia kolejnego miesiąca odprowadzić podatek VAT, ale w międzyczasie jednak firmy likwidowały się. Ich należności podatkowe pozostawały więc nieuregulowane.

Zupełnie innym polem przestępczych inicjatyw „ośmiornicy” były haracze, porwania dla okupu czy zabójstwa. Tych ostatnich nie brakowało również w wewnętrznych potyczkach między gangsterami. Właśnie tak zginął jeden z głównych bossów grupy łódzkiej, Ireneusz J. ps. „Gruby Irek”. Za zamachem na jego życie miał stać płatny zabójca, Ukrainiec o pseudonimie „Pasza”.

Poza tą historią, o „ośmiornicy” mówiliśmy w naszym programie jeszcze tydzień później – w kontekście tego, co działo się na przestępczej mapie Łodzi po zatrzymaniu członków tego gangu, gdy ich miejsce zajął ktoś zupełnie inny. Wydawało się, że na tym temat „ośmiornicy” po prostu się wyczerpał.

Przez kolejne miesiące zajmowaliśmy się innymi sprawami, lecz mimo to łódzka „ośmiornica” wciąż siedziała nam gdzieś z tyłu głowy. Może dlatego, że sami mieszkaliśmy w Łodzi i do tych wydarzeń było nam szczególnie blisko. Dlatego też postanowiliśmy do nich wrócić i poznać bliżej bohaterów tamtych wydarzeń.

Wbrew pozorom najciekawszą postacią nie wydał nam się zamordowany „Gruby Irek”, boss łódzkiej mafii, Tadeusz M. ps. „Tato” vel „Materac” czy jego prawa ręka – Krzysztof J. ps. „Jędrzej”. Niemal całą uwagę skupiliśmy na zabójcy „Grubego Irka”, czyli „Paszy”. Niewiele było o nim wiadomo, a im mniej wiedzy, tym oczywiście większa ciekawość.

Trafiliśmy gdzieś na informację o jego imieniu i nazwisku, które miały brzmieć Paweł J. To wciąż mało, ale byli tacy, którzy na jego temat zapewne wiedzieli znacznie więcej, bo „Pasza” bardziej niż w wewnętrzne konflikty łódzkiej „ośmiornicy” zaangażowany był w inną wojnę – przemytników. Po jednej stronie barykady stanął Zbigniew M. ps. „Carrington” z Zawidowa pod Zgorzelcem, w dzisiejszym województwie dolnośląskim. To obszar bezpośrednio sąsiadujący z niemiecką granicą i znajdującym się tuż za nią miastem Görlitz. Idealna lokalizacja do prowadzenia biznesu takiego jak firma transportowa. „Carrington” miał tych firm kilka.

Później, mniej więcej od 1995 roku, samochody ciężarowe zaczęły służyć mu do czegoś innego niż legalny biznes. Zdecydowanie większe pieniądze można było wtedy zarobić na przemycie spirytusu. Tym bardziej że w tamtych czasach na Zachodzie był on tańszy niż w Polsce (choć teraz jest zupełnie odwrotnie). Oczywiście przemyt nie był przedsięwzięciem należącym do najprostszych – trzeba było mieć grupę kilku naprawdę zaufanych ludzi, do tego przekupionych celników, wyznaczone trasy przerzutu i sprzęt do podsłuchiwania policji czy pograniczników, których się nie przekupiło. Wiele wysiłku, ale zysk rekompensował to aż w nadmiarze.

Jeśli do Polski sprowadzano tygodniowo trzy czy cztery tiry wypełnione po brzegi beczkami spirytusu i celnicy zarabiali na tym kilkadziesiąt tysięcy marek niemieckich, dużo więcej musieli mieć z tego gangsterzy. Ile? Milion marek nie był dla nich kwotą powalającą na kolana. Przemyt na masową wręcz skalę doprowadził do tego, że dziennikarze zaczęli nazywać „Carringtona” królem przemytników spirytusu. Niczym prawdziwy władca miał doradców i pomocników.

Najważniejsi obok niego byli Ryszard M. ps. „Azja” (brat „Carringtona”) i Jan M. ps. „Gruby Janek”. Współpracował też z nimi Jacek B. ps. „Lelek”. Innym, jak Dariuszowi P. ps. „Pomyk” czy Jarosławowi J., zlecano konkretne zadania w przemytniczym procederze. Tyle że każdy z nich chciał zarabiać więcej i więcej, zamiast się dzielić. Tak zrodził się konflikt pomiędzy „Lelkiem” a „Carringtonem”. Tego pierwszego poparli „Pomyk” i Jarosław J. Rozpoczęła się słynna wojna zgorzelecka.

Z jednej strony, dla „Carringtona” był to czas, gdy zarobił najwięcej. Z drugiej, Zgorzelec i okolice ogarnęło widmo strachu. Konkurujące ze sobą gangi postawiły na brutalną, ale niezwykle skuteczną metodę rozwiązywania wszystkich problemów – zabójstwa. Tylko w dwóch gangsterskich egzekucjach z tamtych czasów zginęło aż dziewięć osób. Strzały oddawano w miastach, na wsiach, w lasach, a większości ofiar wciąż nie odnaleziono.

Część z nich zlikwidował wspomniany „Pasza”. Doskonale wiedział o tym ktoś, kto był bezpośrednim podwładnym najważniejszych osób w grupie „Carringtona”. I właśnie te informacje dały mu potem przepustkę do udziału w programie ochrony świadka koronnego.

Jak bezpośrednio poznać jego wiedzę? Akta spraw nie wystarczą. Tam brakuje emocji i szczegółów, które tworzą całość. Trzeba więc dotrzeć do świadka koronnego. Pierwszą możliwością jest Centralne Biuro Śledcze Policji. Jednostka mimo wszystko dość tajemnicza i hermetyczna.

Pierwszą reakcję Biura Prasowego CBŚP zwykle da się przewidzieć, nie odbiega od schematu:

Nie możemy potwierdzać żadnych danych dotyczących świadków koronnych. Również nie możemy przekazywać informacji dotyczących podejmowanych działań w ramach ochrony świadków koronnych.

Kilka tygodni później. Środa, 27 czerwca 2017, późny wieczór. Pracę tego dnia wyjątkowo skończyłem już dawno, ale leżąc w łóżku, z przyzwyczajenia sięgnąłem jeszcze po komputer. Sprawdziłem wszystkie konta na portalach społecznościowych, a potem skrzynki mailowe, także służbowe. Na redakcyjnej poczcie zobaczyłem wiadomość. Była krótka i konkretna, wysłana z nieznanego adresu:

Płatny morderca „Pasza” nazywał się Aleksander J. Zabijał często dla „Carringtona” – to był jego ulubiony zabójca.

Nadawca pozostał anonimowy, a nazwa jego konta pocztowego mówiła równie niewiele. Wydawał się jednak pewien swojej wiedzy. Potwierdził: Aleksander J. współpracował z gangiem króla przemytników spirytusu lat 90., Zbigniewa M. ps. „Carrington”, działającym na Dolnym Śląsku.

Po dość długiej wymianie zdań, która za każdym razem musiała najpierw trafić do CBŚP, wiedzieliśmy już, że nasz rozmówca ma na imię Dariusz. Zaryzykowaliśmy i zaproponowaliśmy mu wywiad przed kamerą. Jego odpowiedź, na którą przyszło nam czekać ponad tydzień, była równie rzeczowa jak pierwszy komunikat.

Rozmawiałem z ochroną. Nie jest zachwycona.