Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Świat Kobiecej Mocy "to historie, które napisało samo życie.
Każda z kobiet współautorek książki przeszła swoją drogę do miejsca, w którym spotkały się wszystkie razem. Oby to niezwykłe spotkanie stało się inspiracją dla wszystkich, którzy znajdują się na życiowym zakręcie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 334
Rok wydania: 2022
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ŚWIAT KOBIECEJ MOCY
ŚWIAT KOBIECEJ MOCY
Niezwykłe historie 11 kobiet, które odważyły się zmienić swoje życie
Gdy Małgosia Dragan podsunęła pomysł stworzenia tej książki, od razu mu przyklasnęłam i zaczęłam myśleć nad tym, jak chcę, by ostatecznie wyglądała ta niezwykła publikacja. Zależało mi, by była ona inspiracją dla Polek mieszkających w różnych zakątkach świata, poszukiwaczek swojej drogi do szczęścia i spełnienia. Kobiet, które podobnie jak bohaterki tej książki każdego dnia zmagają się z przeciwnościami losu, mają swoje marzenia, plany, ale niekiedy coś lub ktoś blokuje je w działaniu.
Książkę, którą trzymasz w ręku, napisało życie. Znajdziesz w niej często niełatwe historie 11 kobiet, które pokazują, że siła jest kobietą, a trudne momenty w naszym życiu to lekcje. Pokazują również, jak łatwo przychodzi nam ocenianie innych, gdy nie znamy przeszłości, kontekstów, okoliczności, wydarzeń, które wpłynęły na to, że druga osoba jest tym, kim jest i postępuje w taki, a nie inny sposób. Ta książka to również doskonały obraz tego, jak ogromny wpływ na nasze życie i to, kim jesteśmy, mają nasi rodzice, dzieciństwo, środowisko, w którym wzrastamy, cechy osobnicze i ludzie, którymi się otaczamy.
Kobiety, które zdecydowały się opisać swoje historie, mieszkają w różnych zakątkach świata – Polsce, Niemczech, Anglii, Włoszech. Mimo trudnych, niejednokrotnie, początków dziś świadomie, z „premedytacją” sięgają po swoje marzenia i cieszą się każdym dniem.
Wierzę, że dla tych z Was, które znajdują się w sytuacji trudnej, wydawać by się mogło bez wyjścia, będzie ona źródłem siły i motywacji do działania. Przedstawione historie pokazują, że jeśli odnajdziemy w sobie moc, możemy wyjść z toksycznych relacji, pokonać depresję, wyzwolić się spod jarzma przemocy fizycznej i psychicznej. Pokazują, że warto szukać swojej drogi i wytrwale dążyć do celu, bo mamy tylko jedno życie. Na jego zmianę nigdy nie jest za późno, jeśli się odważymy.
Jeśli Twoje życie jest szczęśliwe, to czytając tę książkę, jeszcze bardziej docenisz to, co masz i nauczysz się czerpać radość z małych rzeczy, ze zwykłej codzienności.
Nasze życie to droga i nigdy nie wiemy, co wydarzy się tuż za rogiem. Mam nadzieję, że po lekturze tej książki uwierzysz, że warto wziąć stery w swoje ręce i kierować się w stronę marzeń i celów, by realizować je choćby małymi krokami. Odkryj własną ścieżkę i podążaj nią do szczęśliwego i spełnionego życia.
Dziękuję wszystkim kobietom, które zdecydowały się współtworzyć tę książkę. Dla mnie jesteście bohaterkami! Szczególne podziękowania kieruję do Beaty Boruckiej – „Mądrej Babci”, która zgodziła się podzielić z nami niepublikowanymi dotychczas nigdzie faktami ze swojego życia.
Dziękuję Wam!
Izabela Tomiczek-Pitlok
Nazywam się Małgorzata Dragan. Urodziłam się 47 lat temu. Aż tyle lub tylko tyle. Pisząc te słowa, znajduję się w momencie zwrotnym mojego życia: zmieniam wszystko, również kraj zamieszkania. Teraz kreuję moje życie w zgodzie z marzeniami.
Przez 47 lat mieszkałam w pięknym i urokliwym Oleśnie Śląskim – maleńkim miasteczku w województwie opolskim. Od dawna chciałam z niego wyjechać, ale nie miałam odwagi. Zawsze znalazł się powód, by zostać. Nieustannie udawałam, że wszystko jest ok. Kiedy piszę te słowa, znajduję się w Niemczech. Mieszkam tu od miesiąca w wynajętym, małym mieszkanku, które służy mi za biuro, gabinet i sypialnię. Po wielu latach zdecydowałam się zrobić rewolucję w moim życiu i otworzyć drzwi do marzeń i pasji.
Właśnie zakładam działalność gospodarczą. Z pomocą metody relaksacyjnej Access Bars® chcę pomagać ludziom kreować świat takim, jaki chcą, żeby był. Będę prowadzić sesje i szkolenia, które uwalniają, ale o tym za chwilę. Co doprowadziło mnie do momentu i miejsca, w którym jestem? Mówiąc najkrócej: doświadczenia życiowe. Cofnijmy się zatem ponad 20 lat, bym mogła przybliżyć Ci drogę, którą przeszłam, zanim znalazłam się tutaj.
PRZESZŁOŚĆ
Wyszłam za mąż mając 21 lat. Już nie pamiętam, czy kochałam. Na pewno był to mój wybór. Chciałam wyjść z domu, poczuć dorosłość. Nie dostałam się na studia. Miałam chłopaka i po prostu to zrobiłam. Scenariusz jakich wiele. Dostaliśmy zakładowe mieszkanie i wkrótce zaszłam w ciążę. On miał pracę. Czego więcej trzeba. Byłam szczęśliwa. Tak myślałam…
Cofnijmy się jeszcze kilka lat. W moim cudownym, rodzinnym domu nie mówiło się o uczuciach tak, jak w większości domów, jakie znałam. Wychowałam się bez taty, który zmarł, gdy miałam 5 lat. Myślałam, że mężczyzna ma zawsze rację, że chce mojego dobra i wie, czego ja chcę. Byłam o tym przekonana. Uczucia, emocje chowałam bardzo głęboko, w myśl zasady, że w życiu trzeba być silnym. Mój mąż (teraz już były) nauczył mnie bardzo wiele…
Doświadczałam przemocy psychicznej i fizycznej przez 10 lat, kiedy byłam z nim w związku. Urodziłam w tym czasie dwóch wspaniałych synów. Dziś są już dorośli i budują swoje życie na bazie własnych doświadczeń. Jestem z nich bardzo dumna. Zawsze byli dla mnie wsparciem. Kocham ich ponad wszystko. To dla nich wtedy znalazłam w sobie siłę, by zmienić, ochronić i kochać. Ja poddana, błagająca o miłość, nic nie warta, popychana starałam się zasłużyć w nadziei, że może jutro będzie lepiej. Nie było… Ocknęłam się, gdy już nie miałam siły. Organizm mówił STOP. Chudłam. Nie mogłam jeść. Wypadały mi włosy, zęby, a ja nadal nie wiedziałam, co jest powodem. Bałam się sama wyjść z domu. Bałam się podjąć decyzję. Bałam się własnego cienia.
Kiedyś w sklepie zaczepiła mnie ekspedientka, pytając, jak mogę być z tym człowiekiem? Nie znała mnie. Myślałam, że uśmiech ukryje wszystko. Nie ukrył.
Myślałam sobie – „Przecież nie pije tak często, czasem tylko jeździ pod wpływem alkoholu. Utrzymuje dom, mnie i dzieci. Wytrzymam. Zmienię. Porozmawiam”. Podczas prób rozmowy zazwyczaj słyszałam śmiech i pytanie – „Gdzie pójdziesz? Chcesz do mamusi? To idź!”. Był moment, gdy myślałam, że wszystko robię źle.
Któregoś dnia spotkałam koleżankę z dawnych lat, która opowiedziała mi o ośrodku pomocy rodzinie. Postanowiłam pójść, sprawdzić i dowiedzieć się, jak otrzymać pomoc. Czułam, że nie powinno tak być. Miałam jednak nadzieję, że wszystko u mnie w porządku, że faktycznie źle myślę. Po wstępnych badaniach psycholog nie miała wątpliwości: byłam ofiarą przemocy psychicznej i fizycznej. Napiszę tylko, że wiele jeszcze mogłabym opowiedzieć. Potrzebowałam terapii. Ważyłam 47 kg. Miałam problemy zdrowotne, bolało mnie całe ciało. Wniosłam o rozwód i poddałam się terapii. By mocno uwierzyć w siebie, potrzebowałam kolejnych 10 lat. Terapia trwała rok, a ja powoli stawiałam swoje pierwsze kroki w nowym życiu.
○ ○ ○
Gdy ktoś mówi, że źle myślę, niektóre słowa nadal we mnie pracują. Milion razy słyszane, mocno wryły się w pamięć. Uwierzyłam.
Pamiętaj! To Ty dobrze myślisz. Wiesz, czego chcesz. Nie pozwól sobie tego odebrać. Nigdy.
Jeżeli czujesz w sercu, że coś jest nie tak, nie czekaj. Szkoda zdrowia, czasu, miłości. Idź za głosem serca. Podążając nową drogą, popełniłam wiele błędów, jednak były to moje własne doświadczenia. Uczyłam się siebie. Dziś z wdzięcznością patrzę wstecz. Niczego w swoim życiu bym nie zmieniła. Wszystko, co przeszłam, doprowadziło mnie tutaj. Pracując w różnych miejscach, czasem na czarno, mieszkając na wsi, pomagając w polu, w ogrodnictwie, krawiectwie, skręcając obejmy na rury, zdobywałam nowe doświadczenia. To był niezwykły czas.
Tutaj chcę podziękować mamie i rodzinie, która dała mi dach nad głową i pomoc w każdym momencie. Nigdy nie zapomnę, jak wiele dla mnie zrobiliście. Bez Was też nie byłabym teraz tym, kim jestem. Dziękuję.
NOWE ŻYCIE
Po 3 latach poszukiwań dostałam pracę na etacie. Na tamten czas to było spełnienie marzeń. Dzieci w wieku szkolnym potrzebowały zaangażowania. Wróciłam do miasteczka. Wynajęłam mieszkanie. Pracowałam na 2/3 zmiany – pełnia szczęścia. Skręcałam armaturę łazienkową i kuchenną. Tego pragnęłam. Wszystko się powoli układało. Jednak dzieci rosły, wydatki również, a etat to sufit finansowy. Szukałam dodatkowych możliwości zarobku. Napotykałam różne firmy z kosmetykami. Tutaj podziękuję Agnieszce. To dzięki niej zdobyłam wiele doświadczeń podczas szkoleń i otwarłam się na nowe, mimo że zawsze sądziłam, że to nie dla mnie. Dziękuję, że jesteś. Wiele cudownych chwil i lekcji.
Nie uda mi się wymienić wszystkich wspaniałych osób. Wierzę jednak, że wiesz jak ważny/ważna jesteś w moim życiu.
Każda z firm, której dałam kawałek siebie, nauczyła mnie wytrwałości w szukaniu.
Praca na etacie po 13 latach mocno odbiła się na moim zdrowiu. Znowu zaczęłam chorować. Miałam uciski na nerwy w przepuklinach międzykręgowych. Uwielbiałam te krany, dziewczyny, z którymi pracowałam, atmosferę, jaką tworzyłyśmy przez wiele lat, jednak wiedziałam, że muszę znaleźć alternatywę, bo dłużej nie dam rady.
Myślałam sobie – „Na co mam czekać? Na emeryturę? Bez zdrowia, po co mi ona? Dlaczego czekać tak długo i nie żyć?”. Uciski były tak mocne, że pół roku nie chodziłam. Można powiedzieć, że leżałam i kwiczałam, a ledwo skończyłam 40 lat. Przecież to zupełnie bez sensu. Lekarstwa nie pomagały, więc wzięłam blokadę. Ta rozsypała mi system odpornościowy. Półpasiec, zapalenie płuc i prawie zawał. Kolejny miesiąc zbierania się w sobie i szukania dobrych rozwiązań. Znalazłam je w naturalnych suplementach. Wzięłam się solidnie za siebie, jednak wiedziałam, że bez zmiany pracy nie wrócę do sił. Tutaj chcę podziękować Klaudii za to, że zaprosiła mnie do unijnego projektu dla opiekunek osób starszych. Choć nie widziałam siebie w tej roli, poszłam dotrzymać towarzystwa i poznać ciekawe osoby. Chciałam spróbować czegoś, czego się bałam. Nie chciałam zrobić komuś krzywdy. Psychologię wykładała bardzo wymagająca osoba. Podobało mi się. Zawsze ją lubiłam. Niezwykłe zajęcia, nowe znajomości, wypełniony czas. Dzieci dorosły, a ja zajęłam się sobą. Pracowałam na etacie. Robiłam pokazy z garnkiem samogotującym. W weekendy chodziłam do szkoły i marzyłam. Podczas urlopu pojechałam do opieki na osobą starszą. To był koniec sierpnia 2018 roku. Tam zaczęłam jeszcze bardziej marzyć. Wiedziałam, że chcę żyć inaczej, chcę czegoś więcej, chcę odnaleźć pasję.
Pojechałam pełna strachu, bez znajomości języka, totalnie nieprzygotowana, jednak pewna, że dam radę. Wiedziałam, że jak przeżyję te dwa i pół miesiąca, to już mogę wszystko. Gdy stanęłam na progu mieszkania mojej podopiecznej, pojawiło się pytanie: „Co ja tutaj robię?”. Dziś wiem, że zawsze, gdy przyjdzie mi ono do głowy, będzie to dowód na to, że podjęłam dobrą decyzję.
Opiekując się innymi, odnalazłam w sobie pokorę, akceptację i miłość. Przerwy i wieczory miałam dla siebie i spędzałam je w ciszy. To tam zaczęłam przypominać sobie, kim jestem. Tam spotkałam się ze sobą.
Zawsze lubiłam pisać. Mam dużo zapisanych zeszytów z tamtego czasu. Są w nich moje odczucia, lęki, które zostawiałam na kartkach, by stawić czoła życiu. Serce wołało – „Szukaj pasji w życiu, w tym co robisz!”. Znalazłam. Bardzo ważną rolę odegrały w tym osoby, które stanęły na mojej drodze i pokazały mi moją wyjątkowość. Ja jej nie widziałam. Byli to Edyta Górniak i Adam Dejko oraz klub 555, który pojawił się na Facebooku w odpowiednim momencie. Jesteście wyjątkowi! Nigdy nie zapomnę, co dla mnie zrobiliście.
ACCESS BARS
Pojawiłam się w social mediach, poznałam Adę Bąkałę, moją przewodniczkę Barsową, i kluczowe osoby (moje Anioły!), dzięki którym odkryłam swoją pasję i misję. Moją misją w życiu jest pomaganie i nauczanie. Pasją, która odnalazła mnie zupełnie przypadkiem i niespodziewanie (choć wierzę, że nie ma przypadków) jest Access Bars®. To narzędzie, technika pracująca na korzyść zmiany, wspierająca tworzenie nowej, lepszej rzeczywistości. Metoda ACCESS CONSCIOUSNESS (z ang. dostęp do świadomości), której jestem facylitatorem (nauczycielem) to praca z przekonaniami i wierzeniami, które mamy głęboko zakodowane w świadomości i podświadomości. Za jej pośrednictwem pokazuję ludziom, że znają odpowiedź.
Twórcą Access Bars ® jest Gary Douglas. Opracował tę metodę w 1990 roku w Stanach Zjednoczonych. Jest to terapia manualna posiadająca Certyfikat Terapii Manualnych Ciała funkcjonująca w 46 krajach świata.
KIM JESTEM?
Praktykiem Access Bars® i Access Facelift. Co to znaczy? Wykonuję sesje, które uwalniają od wszystkiego, co nie wspiera działania i które odwracają procesy. Wchodzą w emocje i pomagają lżej oddychać, nie zamartwiać się na zapas, czerpać radość z każdej chwili życia i bawić się nim.
Sesja trwa 60-90 minut i „rozpuszcza” przekonania, które nie pozwalają nam na sukcesy w życiu prywatnym i zawodowym. Warto zdać sobie sprawę, że każdy z nas ma w sobie różne przekonania. Przytoczę anegdotę, obrazującą jedno z nich, które mnie osobiście bardzo rozbawiła.
Młoda małżonka szykuje na obiad pieczeń. Odcina dwa jej końce i podaje mężowi. Ten zdziwiony pyta:
– Dlaczego podałaś pieczeń z odciętymi końcami?
– Hmm… moja mama zawsze tak podawała. Jest najlepsza. Zapytam jej.
Dzwoni do mamy i pyta:
– Mamciu, dlaczego podajesz zawsze pieczeń z odciętymi końcami?
Mama myśli i mówi:
– Hmm… tak podawała pieczeń moja mama. Zapytam jej. Sama nie wiem, dlaczego. Pewnie jest lepsza.
Mama (babcia) zapytana, dlaczego podawała zawsze pieczeń z odciętymi końcami, mówi:
– Miałam za małą foremkę. Pieczeń mi się nie mieściła. Musiałam odcinać końce.
Oto skąd biorą się przekonania. Często nie znamy powodu, dlaczego pewne rzeczy robimy w jakiś sposób. Zastanawiasz się czasem, co i jak robisz czy działasz z automatu? Czy wszystkie decyzję są Twoje? Warto pomyśleć, jeśli borykasz się np. z problemami finansowymi, jakie jest Twoje przekonanie? Jak by to było, mieć tyle pieniędzy, że nie potrafiłabyś ich wydać?
Mój mąż żartuje, że nie ma takich pieniędzy, których kobieta nie byłaby w stanie wydać. Ha, ha. A ja wiem, że będę tyle zarabiać. Procesy, jakie się otwierają podczas spotkań, to tworzenie nowej przyszłości i odpowiedzi na pytania zadane sobie.
Każda zmiana nawyku czy przekonania, wymaga czasu. Nie zachodzi jak za dotknięciem różdżki. Czasem coś jest łatwiejsze, innym razem potrzeba trochę więcej czasu i wysiłku.
Od dziecka słyszymy dużo informacji najpierw od rodziców i dziadków, potem nauczycieli w przedszkolu i szkole. Do tego dochodzi telewizja, radio, media, znajomi, wszystko dookoła to różne punkty widzenia. Każdy z nas ma inne potrzeby, jest indywidualnością, niezwykłym istnieniem z talentami, pasjami i wszystkim tym, co tworzy. Zbierane informacje przepuszcza przez sito własnych doświadczeń. Również wszystko to, co uważa za słuszne, niesione przez trudy życia, które często nie pozwalają odpuścić, wybaczyć, zapomnieć. To jest jak pamięć dysku w komputerze. Gdy jest zbyt dużo danych, zawiesza się, zamula, nie chce działać. Tak też jest w życiu. Przeżywamy traumy. Wracamy do sytuacji z przeszłości i nie umiemy ruszyć do przodu.
Ty najlepiej wiesz, czego chcesz. Zaufaj sobie. Odpowiedź jest w Tobie.
Access Bars® to 32 punkty/procesy na ciało. Przez odpowiednie ułożenie dłoni i palców w odpowiednich miejscach przez 10-15 minut, dochodzi do rozładowania spolaryzowanego ładunku elektrycznego, zgromadzonego w mózgu. To pozwala odkryć, w jakim obszarze działasz na zasadzie autopilota zamiast w świadomości, czyli odrzucasz, zamiast otrzymywać. Barsy uczą nasze ciała otrzymywania. Wspomagają usunięcie, rozpuszczenie zbędnych danych, które nie wspierają. Są jak letni prysznic w upalny dzień, jak zachód słońca, który daje piękną wizję ukojenia. Bars jest sesją głęboko relaksacyjną, jak medytacja w najlepszym wydaniu.
Access Facelift to z kolei 32 procesy na ciało, odwracające procesy starzenia. Dzięki tej metodzie poczujesz lekkość w dokonywaniu wyborów. Ciało lubi być dotykane. Uczy się wtedy otrzymywać bez osądu. Doznaje łagodności, potrafi się zmieniać. Facelift to proces odmładzający bez użycia igieł, botoksu, bólu. Po 20 sesjach proces wydaje się być trwały. Tak podaje książka. Tak jest to ujęte. Pracując z Facelift widzę, jak wiele więcej mi daje. Nie tylko wygląd zewnętrzny, ale coś, czego nie da się opisać słowami.
Podczas sesji dotykany jest dekolt, szyja, podbródek, twarz i głowa. Bardzo delikatnie, zawsze z dbałością o komfort osoby korzystającej z sesji. Podczas jej wykonywania czuję ogromny, błogi spokój, ukojenie. Bardzo je lubię, bo usuwają lęki i zmartwienia. Ciało i twarz po sesji promienieją i lśnią. Jeśli dana osoba sobie życzy, to rozmawiamy i szukamy odpowiedzi na pojawiające się pytania. Są również sesje ciche, senne, milczące. One też są wartościowe.
Zadanie domowe, to przy filiżance ulubionego napoju, w domowym zaciszu, zadać sobie pytania, których wykaz otrzymuje się na sesji. Warto dać sobie czas na odpowiedzi i zastanowić się, jakby to było, gdybym pozwoliła/pozwolił sobie na lekkość w życiu?
MOJA MISJA
Praca nauczyciela wspomnianej metody to najpiękniejsza praca, o jakiej kiedyś nie śmiałam marzyć. Wybrałam ją, a ona mnie. Dzięki niej mogę nieść światełko nadziei w pochmurne dni, uwolnić życie innych od codziennych ciężarów i nadać lekkości wszystkim trudnym sytuacjom, które do nas przychodzą. Pomagam znaleźć odpowiedź na pytanie – „Co jest w tym dobrego, czego jeszcze nie widzę?”. Uczę się otwartości i każdego dnia rozwijam. Uwielbiam pracować z ludźmi, to dla mnie ogromna wartość.
Niosę pomoc tam, gdzie otworzą się dla mnie drzwi. Uczę tej metody relaksacji, by każdy, kto z niej skorzysta, doświadczył, że jest kimś więcej, niż myśli i uwierzył w siebie. By się odważył i traktował siebie z wrażliwością i miłością. Dodaję do tej metody swoje doświadczenie, które pozwala mi na lekkość w pracy nie tylko w teorii. Polega ona na tym, że pracuję tyle godzin, ile chcę, wtedy, kiedy mi odpowiada i z osobami, z którymi chcę. Obecna praca jest moją pasją. Dzielę się w niej moimi doświadczeniami. Lekkość nie zawsze równa się łatwości. Każdy potrzebuje innego prowadzenia. To jednak jest dla mnie wielką wartością. Dodaje mi umiejętności i skrzydeł.
Dlaczego jeszcze wybrałam to zajęcie? Daje mi ono możliwość tworzenia świata jako wspanialszego zestawu wyborów i możliwości, pozwalającego na rozkwit. To zestaw procesów ułatwiających dostęp do świadomości, która mieści w sobie wszystko i nie ocenia.
Świadomość jest gotowością do umiejętnego bycia przytomnym w tym momencie.
Praca z Barsami to mój życiowy sukces w drodze do zmian i spełniania marzeń. Każdego dnia do działania motywuje mnie myśl, co jeszcze mogę zrobić, by było lepiej? Wierzę, że zadane pytanie zawsze znajdzie odpowiedź.
Mój sukces z Access Consciousness, z narzędziami i rozwojem, to sukces osób, które spotykam. Kiedy otrzymuję wiadomość (czasem już po pierwszej sesji) – „Uratowałaś mi życie. Nie chciało mi się nic, a nagle zobaczyłam, jak wiele potrafię, jak wiele mogę, ile jest możliwości”, łzy stają mi w oczach, a serce wyskakuje z radości. Kiedy otrzymuję wiadomości:
„Stało się coś dziwnego. Dostałam telefon z propozycją pracy, na który dawno czekałam. Właśnie teraz zadzwonił”,„Spotkałam niezwykłego człowieka, który poprosił o mój numer telefonu. Straciłam już nadzieję na miłość i zjawił się on”,„Odzyskałam spokój”,„Mam mnóstwo energii”,„Pojawiły się pomysły na biznes”…ogromnie się cieszę!
Dobre decyzje podjęte w momencie… Sama jestem dowodem wielkich zmian. Odważyłam się na kroki, jakich nie podejmowałam 30 lat, mimo że bardzo chciałam. Mój sukces to pomoc drugiemu człowiekowi i radość.
Bywają chwile, kiedy w nasze życie wkrada się zwątpienie. Zapewne coś o tym wiesz. Każdy ma takie momenty i jest to zupełnie naturalne. Czasem wydaje się, że spotykają one tylko nas, a wszyscy dookoła są silni. Kiedyś udawałam przed sobą, że wcale nie jest aż tak źle. Wewnętrzny głos mówił – „Znowu masz doła. Weź się w garść. Jesteś słaba”. To wcale nie pomagało, nie dawało wsparcia. Czasem wpadałam jeszcze głębiej w czarne myśli. Teraz jest inaczej. Pytam siebie z miłością – „Hej, jak się dziś czujesz? Do bani, powiadasz?”. Dziś rozumiem i akceptuję to, co czuję. Mam prawo czasem czuć się źle. Ty też możesz. Tylko nie przyklejaj się do tego.
W takim dniu pytam siebie – „Co z tym zrobimy?” i mówię sobie – „Chcesz popłakać? Płacz. Chcesz krzyczeć? Krzycz. Pozbądź się tej złości”. Gdy zaakceptuję mój stan, często nie chce mi się już płakać ani krzyczeć. Pojawia się uśmiech i budzi nowa energia. Taki jest mój sposób na gorszy dzień. Warto znaleźć swój własny.
ZA 10 LAT WIDZĘ SIĘ…
W pięknym ośrodku odnowy o nazwie „Droga do spełniania marzeń z Margą”. Kawiarenka przy wejściu wita zapachem pysznej, aromatycznej kawy. Stoliki są małe, by przychodząc w pojedynkę, również czuć się komfortowo. Na półkach książki, na ścianach obrazy zaprzyjaźnionych artystów. W tle muzyka na żywo.
Znajduje się w nim również sala do ćwiczeń, jogi, medytacji, kamertony, gongi, misy. W powietrzu unosi się zapach aromaterapeutycznych olejów naturalnych, delikatny i kojący dla gości kawiarenki oraz prowadzących i biorących udział w zajęciach. W ośrodku jest moja mała sala do szkoleń Access Bars® i wykonywania sesji, podczas których prowadzę zajęcia odnajdywania siebie i poszukiwania wewnętrznego spokoju serca.
Ośrodek znajduje się w zacisznej zatoce. Słychać szum oceanu. Słońce otula, a każdy, kto tam zawita, może skorzystać z tych niezwykłych zajęć. Za 10 lat będę gospodarzem takiego ośrodka.
MOJE MOTTO
Zdanie, które zaczęło wspierać moje działania i doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem, jest kluczowe. Któregoś ranka wstałam i obiecałam sobie, że już zawsze będę szczęśliwa. Wspiera mnie w tym myśl – „Pamiętaj, jesteś kimś więcej, niż myślisz, że jesteś”. Do działania motywują słowa – „Żyj z pasją!”.
Najważniejsze pytania, jakie warto sobie zadać to:
Kim mogę być?Kim chcę być?Co mogę robić?Co sprawi, że moje życie będzie warte przeżycia?Jak by to było, gdyby Twoje życie mogło być jeszcze radośniejsze?Jak chcę żyć?Pisząc odpowiedzi, można się rozmarzyć i nie zawsze patrzeć logicznie. Zastanawiasz się, czy Ty możesz? Tak, możesz! Dlaczego nie? Małe kroki wykonane każdego dnia, działania w kierunku celu z tym, co masz, pozwolenie sobie na więcej, to Twój kierunek. Pomyśl, co jeśli wszystko na co sobie nie pozwalasz, jest w zasięgu Twoich możliwości, a Ty nawet nie spróbujesz?
Mantra Access Bars® brzmi:
„Wszystko w życiu przychodzi mi z łatwością, lekkością i glorią”.
Mam dla Ciebie niespodziankę. Może ta krótka medytacja pomoże Ci odnaleźć kolory życia.
Medytacja uwalniająca
Weź głęboki oddech.
Wdech – rozluźnij swoje ciało.
Wydech – odpuść troski.
I jeszcze raz.
Głęboki wdech – wszystko Ci sprzyja.
Wydech – odpuszczam.
Poczuj, jak Twoje serce bije. Ono bije dla Ciebie. Jesteś cudem. Jesteś tutaj potrzebna.
Jak by to było, gdyby świat był bardziej świadomym miejscem?
Poczuj jak wszystko, co Cię trapi, odchodzi, a Ty otwierasz na życie i bycie wszystkim tym, czym zdecydowałaś, że nie możesz być.
Zadaj sobie pytanie – kim jesteś?
Poczuj, jak bardzo ważna jesteś. Poczuj to całą sobą. Jesteś, by zmieniać świat i tworzyć w nim nowe możliwości.
Pomyśl, poszerz swoją świadomość ponad swoją głowę. Poszerz ją do gwiazd i poczuj, że możesz.
Jesteś kimś więcej, niż myślisz, że jesteś.
Pozwól sobie być.
Pozwól sobie mieć.
Pozwól sobie kreować życie.
Zadaj sobie pytania:
Co uczyni Twoje życie i świat lepszym miejscem?Co możesz widzieć?Kim możesz być?Co by sprawiło, że życie będzie warte życia?Poczuj ten moment. Nie ograniczaj swojej wyobraźni.
Wszystko przychodzi z lekkością, radością i glorią.
Pomyśl, jak wiele już zrobiłaś, jak wiele osiągnęłaś, doświadczyłaś. Podziękuj sobie za to.
Teraz jesteś tutaj dla siebie.
Pozwól sobie żyć właśnie tak, jak pragniesz.
Zobacz błękit nieba.
Usłysz szum wiatru.
Jaki kolor widzisz? Jaki lubisz? Barwy drzew, różne odcienie zieleni, śpiew ptaków.
A może jesteś w górach? Na szczycie? Widok zapiera dech, co widzisz?
Poczuj, jak właśnie spełnia się Twoje marzenie. Puść wszystko i wyobraź to sobie.
Wszystko, co nie pozwala go spełnić, odchodzi, a Ty w swoim blasku, piękna, świetlista malujesz swoje życie kolorami.
Otwórz oczy, wróć z tej podróży i zapisz wszystko to, czego pragniesz. Idź tą drogą.
Spełniaj marzenia.
To, co zadziało się w moim życiu po sesjach i wprowadzeniu pytań Access Bars®, jest efektem zmiany przekonań. Zaufałam, że ja też mogę. Uwierzyłam, że wszystko czego mi trzeba, mam i mogę wykonać krok naprzód.
Jestem wdzięczna za otwartość, bo dzięki temu spotkałam na drodze Izabelę Tomiczek-Pitlok i poznałam projekt „Kobiecy Challenge”. Dzięki niej spełniam swoje kolejne, ogromne marzenie – kawałek mojej historii w tej książce obok innych, niezwykłych kobiet.
CO PRZYNIÓŚŁ MI 2022 ROK?
Prowadzę warsztaty rozwojowe, podczas których pracujemy z lustrem, aby odnaleźć akceptację i stanąć ze sobą w prawdzie.
Stworzyłam też narzędzie, które jest w całym tym procesie niezwykle pomocne. Są to karty z pytaniami do siebie typu:
Kim chcę się jeszcze stać? Kim być?Jak chcę się czuć?Jak może być jeszcze lepiej?Te karty pięknie odkrywają potrzeby skrywane głęboko w sercu i podpowiadają, jak dać sobie szansę, by odnaleźć siebie.
Każdy z nas jest inny, potrzebuje indywidualnych rozwiązań. Czasem jedno przeczytane zdanie może odkryć głębię i nada sens życiu. Dlatego warto pytać, choć czasem na odpowiedź trzeba poczekać. Nie zniechęcaj się jednak. Daj sobie czas.
○ ○ ○
Dziś mogę powiedzieć o sobie, że jestem kobietą spełnioną. Moja misja związana z Access Bars, praca z ludźmi, tworzenie kart pracy, które po warsztatach umożliwiają pracę w domu jest sensem mojego istnienia. I choć mam jeszcze wiele lekcji do odrobienia, wiele nauki przede mną, to wiem, że warto. Nigdy się nie poddam!
Moja Droga do Marzeń, bo tak nazywam swoje życie, jest i będzie w ciągłym ruchu.
Swoją historię dedykuję rodzicom na znak mojej miłości do nich. Jestem im niezmiernie wdzięczna za bezcenny dar istnienia, jakim mnie obdarzyli. Wierzę w to, że są dumni ze mnie i z moich osiągnięć.
„Człowiek ma dwa życia, to drugie zaczyna się, gdy uświadomi sobie, że ma jedno”
Konfucjusz
Dokładnie tak było u mnie. W wieku 22 lat obudziłam się ze snu i uświadomiłam sobie, że życie jest krótkie i nie wiadomo, czy jutro nadejdzie. Postanowiłam, że zacznę spełniać swoje marzenia i udowodnię wszystkim, ale przede wszystkim sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Jestem wdzięczna sobie, że było to tak wcześnie.
Czy było łatwo? Oczywiście, że nie! Jednak praca nad sobą to jedyna pewna robota w życiu, dlatego pracuję nieustannie. Nie oznacza to jednak, że spełniłam wszystkie swoje marzenia. Te najważniejsze nadal przede mną. Cały czas dochodzą nowe, małe, które realizuję na bieżąco. Jednym z nich jest książka, którą trzymasz w rękach. Chętnie poznam Twoją opinię na jej temat. Daj znać, jak Ci się podobało. Na pewno to nie koniec mojej przygody z pisaniem.
Moje życie to pasmo sytuacji i zdarzeń, z których z biegiem czasu nauczyłam się wyciągać wnioski, brać odpowiedzialność za swoje życie, a także nie oceniać innych, gdyż nie wiem, w jakich butach oni idą przez życie. Często ludziom zdarza się oceniać innych po „okładce”. Jak ma pieniądze, to pewnie ukradł albo dostał od rodziców. Jak zgrabna i ładna, to pewnie głupia. Często nie zastanawiamy się, jaką cenę dana osoba zapłaciła bądź nadal płaci za życie, które wiedzie.
W chwili pisania tej książki skończyłam 30 lat. Jedno jest pewne na tych kilkunastu stronach, nie jestem w stanie przedstawić całego mojego dotychczasowego życia. Wybrałam jednak te zdarzenia i osoby, które najbardziej mnie ukształtowały. Pomimo mojego wieku czuję się o wiele młodziej niż wtedy, gdy miałam np. 18 lat. Jestem bardzo energiczną osobą. Wiem, że w życiu mogę osiągnąć wszystko, czego zapragnę, co udowadniam każdego dnia sobie i innym. Nazywam siebie coachem w podróży, gdyż kocham podróże i czuję się obywatelem świata. Pomagam kobietom uwierzyć, że niemożliwe nie istnieje. Zwiedziłam już kilka cudownych miejsc, o czym opowiem w dalszej części.
W swoim życiu spotkałam wielu przyjaciół. Z wieloma osobami moje drogi się rozeszły. Celowo nie użyłam tutaj żadnego imienia, gdyż nie chciałabym nikogo z tych osób urazić. Po tylu sytuacjach wiem, że każda ta osoba, nieważne jak wiele dobra czy przykrości mi w życiu przysporzyła, pojawiła się z jakiegoś powodu. Czasem to była nauka, innym razem doświadczenie, a w najlepszych momentach: cudowne wspomnienie. Nie zawsze tak jednak było. Jako młoda, 22-letnia dziewczyna czułam się gruba, stara, brzydka i bezwartościowa. Żadna z osób, które mnie wtedy znały, nie uważała mnie nigdy za niepewną siebie. Przez otoczenie byłam odbierana jako pewna siebie, odważna, a czasem może nawet pyskata dziewczyna, która zawsze wie, czego chce i stawia na swoim. Ten obraz stworzony przeze mnie był jednak widoczny tylko na zewnątrz. Co więcej, z perspektywy czasu, gdy patrzę na swoje zdjęcia, to widzę piękną, zgrabną i młodą dziewczynę, która ma przed sobą świetlaną przyszłość, wie czego pragnie i to osiąga! To może zacznijmy od początku.
DZIECIŃSTWO
Urodziłam się w Kielcach, gdzie mieszkałam z rodzicami i dwójką rodzeństwa w małym 30-metrowym mieszkaniu. Dziś jest dla mnie nie do pomyślenia, jak mogliśmy się pomieścić w dwóch małych pokoikach. Byliśmy wdzięczni za to, że dostaliśmy taką szansę od losu. Przed moimi narodzinami rodzice mieszkali w jednym pokoju, bez łazienki, z dwójką dzieci i tylko dzięki znajomościom i ciężkiej pracy tata zyskał możliwość zakupu mieszkania na własność. Przez całe życie bardzo dużo pracował na dwie zmiany. Po pracy chodził na tzw. prywatki, a mama opiekowała się domem. Z czasem otrzymali działkę od dziadków i postawili dom na wsi, który stopniowo wykańczali. Gdy miałam około 5 lat tata miał możliwość wyjazdu do Niemiec. To była wielka szansa. Ludziom na wsi wydawało się, że u Kopaczów są „złote klamki i karnisze”. Rzeczywistość była niestety inna.
Przez 10 lat pieniądze były ładowane w sądy i spór o granicę. Chyba już nie wierzę w sprawiedliwość wymiaru sprawiedliwości, jednak wiem, że była to jakaś nauka i każdy swoją zapłatę dostaje prędzej czy później. Lekcja z tej części historii jest dla mnie taka, że zawsze dążę do porozumienia i rozwiązuję konflikty na tle finansowym poprzez odpowiednią komunikację, jeszcze zanim się pojawią. Oczywiście nie zawsze jest to łatwe, jednak warto nad tym pracować.
Osobiście bardzo lubię pieniądze, jednak człowiek jest dla mnie ważniejszy niż korzyści materialne. Jako mała dziewczynka przyglądałam się i nie rozumiałam tej całej sytuacji, jak ludzie mogą pałać do siebie nienawiścią o skrawek ziemi. Jak się okazało po latach, nasi sąsiedzi (dalsza rodzina), z którymi był toczony spór, byli finansowani przez morderców, a tata wypruwał sobie żyły, żeby im dorównać. Byliśmy również kilkakrotnie okradani przez pseudo-przyjaciół z naszej wioski. Mimo wszystko tata dawał radę. Mieliśmy co jeść, gdzie mieszkać, a z czasem zaczęło nam się coraz lepiej powodzić. Jestem bardzo dumna z rodziców, że mimo wszelkich przeciwności stworzyli nam dom i zawsze dawali nam maksymalnie dużo.
Ktoś mógłby rzec, że moje dzieciństwo nie było wymarzonym, a może nawet zepsutym. Rodzice często się kłócili. Ja jednak, w myśl zasady „Nigdy nie jest za późno, aby mieć szczęśliwe dzieciństwo”, zrozumiałam, że dostałam od rodziców tyle, ile byli mi w stanie dać. Nie znaczy to, że było cukierkowo-kolorowo. Bardzo kocham swoich rodziców i jestem im wdzięczna za to, co dla mnie i mojego rodzeństwa zrobili. Zawsze starali się, żebyśmy mieli wszystko, nawet jeśli nie zawsze im to wychodziło. Sami nigdy nie doznali miłości w domu, więc nie byli nauczeni okazywania jej nam. Dzięki rozwojowi osobistemu, ale również wielu szkoleniom, na których były elementy psychoterapii, przepracowałam większość tych chwil, do których nikt nie chce wracać.
Długi czas nie mogłam dojść do porozumienia z rodzicami. Ciągle się kłóciliśmy. Z czasem, jako dorosła już osoba, nauczyłam się z nimi komunikować i żyjemy w super relacji. Bardzo mnie wspierają w moich działaniach i projektach, nawet jeśli nie wszystko do końca rozumieją.
Byłam bardzo grzecznym dzieckiem. Dziś już wiem, że to była moja strategia zwrócenia na siebie uwagi. Nigdy wiele nie potrzebowałam ani nie oczekiwałam. Zawsze wzorowa uczennica. Wszyscy mnie wychwalali, że jestem taką zdolną i ładną dziewczynką. W szkole zawsze same piątki, czerwone paski na zakończenie klas i wzorowe zachowanie. Pamiętam sytuację, gdy dostałam tróję i bałam się o tym powiedzieć mamie. Ona po powrocie z wywiadówki pochwaliła mnie za oceny, bo nawet jej nie zauważyła, a ja biedna zapłakana myślałam, że zawalił mi się świat.
Od dziecka byłam perfekcjonistką, ale i osobą przedsiębiorczą. W gimnazjum rozwiązywałam koleżance zadania z matematyki. Za rozwiązania dostawałam kanapki, a kieszonkowe oszczędzałam. Liceum ukończyłam nie tylko z czerwonym paskiem i wzorowym zachowaniem. Uzyskałam też tytuł Najlepszej Absolwentki Liceum. Byłam z siebie mega dumna, a jednocześnie sama sobie umniejszałam, bo przecież u mnie to powinno być normalne. Długo uczyłam się doceniać samą siebie nawet za drobne sukcesy.
NASTOLATKA
Jako nastolatka dostałam niepowtarzalną okazję. Gdy moja mama pracowała na Sycylii, miała możliwość ściągnięcia mnie do siebie na wakacje. To było coś niesamowitego. Dla mnie jako dziewczynki, która zawsze marzyła o dalekich podróżach, było to spełnienie marzeń. Na Sycylii byłam dwukrotnie. Za pierwszym razem tylko na krótko. Byłam jednak nad morzem, obsłuchałam się z językiem, zaczerpnęłam słońca i nowej kultury. Kolejny raz był dla mnie znacznie atrakcyjniejszy. Zrodziła się tam moja miłość do kultury i muzyki latynoskiej oraz luźne podejście do życia. Poznałam tam dziewczynę z mojego rodzinnego miasta z Polski. Musiałyśmy przemierzyć tyle kilometrów, aby móc się tam poznać. To było bardzo intensywne półtora miesiąca.
Chodziłyśmy razem na spacery. Poznałyśmy mnóstwo włoskich znajomych, którzy zapraszali nas na włoską pizzę, pokazali, jak wyglądają domki na prowincji. Zapach spalin skutera na zawsze będzie mi się kojarzył z tamtym beztroskim czasem, gdy cieszyłyśmy się wakacjami, nową kulturą i pysznym włoskim jedzeniem. Jako blondynka byłam oczywiście atrakcją, gdyż Włoszki z reguły mają ciemny kolor włosów. Wtedy nie wiedziałam, że jestem zwyczajnie ładną dziewczyną. Wewnętrzny brak pewności siebie i poczucia własnej wartości dawał się we znaki. Byłam odrobinę nieśmiała.
Najpiękniejsze w tych zdarzeniach nie były same wakacje, ale to, że znajomość z moją rówieśniczką przetrwała. Po zakończonych wakacjach spotkałyśmy się w Polsce. Kontakt się urwał na długie lata. Później znowu nasze drogi się skrzyżowały w liceum, umówiłyśmy się na pizzę. Gdy ona wyjechała do stolicy, a ja przebywałam poza granicami państwa umówiłyśmy się na kolejne spotkanie. Sama nie pamiętam, jak do tego doszło, jednak wiem, że możemy na siebie liczyć. Ona odwiedza mnie, ja ją. Nie spotykamy się często, jednak miłość do podróży, która być może zakiełkowała wtedy na Sycylii sprawiła, że razem zwiedziłyśmy Frankfurt, Amsterdam, a także wybrałyśmy się na świetny rejs po Morzu Bałtyckim, gdzie przez cztery kolejne dni zwiedzałyśmy stolice państw nadbałtyckich.
PIERWSZA MIŁOŚĆ I PRZYJAŹŃ
Tata, jako bardzo dobry człowiek, zawsze starał się wszystkim pomóc. Jednak nie wszyscy tę pomoc odwzajemniali, co powodowało częste kłótnie pomiędzy rodzicami. Mama próbowała „ratować” tatę z sytuacji, gdy inni go wykorzystywali i takim sposobem przejęłam wzorzec ratowania innych. Skutkiem tego była moja pierwsza miłość, którą poznałam w szkole. Z perspektywy czasu wiem, że tylko mi się wydawało, że to jest miłość. To była niezdrowa relacja, ale bardzo wiele dobrego mnie nauczyła.
Wraz z przyjaciółką z ławki zaczęłyśmy się równocześnie spotykać z chłopakami. Do dziś pamiętam nasze spotkania we czwórkę. Nawet pojechaliśmy razem w góry na moją osiemnastkę. To była bardzo fajna przygoda i bardzo dobrze ją wspominam. Iwonka, jak to Iwonka, musiała coś wymyślić i weszła na Morskie Oko… w japonkach. Nie byłam świadoma, że w górach, w sierpniu może być śnieg. To była moja pierwsza w życiu wyprawa w góry. Być może to trochę głupie, jednak nie wiedziałam, że przynajmniej sportowe buty byłyby mile widziane. Całe życie uczę się przez doświadczanie i w moim przypadku zawsze działa. Na pewno na całe życie zapamiętam to, że w góry potrzebny jest odpowiedni strój, a przede wszystkim buty.
Pomimo iż moja znajomość z pierwszym chłopakiem nie przetrwała, przyjaźń z koleżanką tak. Nie było łatwo, bo z biegiem lat nasze drogi również się rozjechały. Jednak byłam obecna na jej ślubie i w szpitalu, gdy urodziła pierwsze dziecko. Ona również wspiera mnie w moim rozwoju i wiem, że mimo iż widujemy się rzadko, zawsze trzyma kciuki, aby kolejne projekty szły po mojej myśli.
Mój pierwszy związek nie należał do najbardziej udanych. Dziś z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że w połowie była to moja „zasługa”, bo przez prawie sześć lat tworzyłam toksyczną relację. Dlaczego tak ją nazywam? Byliśmy wzajemnie od siebie uzależnieni. Niestety alkohol też miał tu wiele do powiedzenia. Iwonka natomiast, wtedy jeszcze jako nastoletnia dziewczyna, miała nadzieję, że jej miłość przeniesie góry. Kochałam go z całego serca, wręcz ponad życie. Na tamten moment byłam w stanie poświęcić dla niego wszystko – kontakty z rodzicami, rodzeństwem, koleżankami, które od siebie odsunęłam, bo nie wolno mi było nigdzie wychodzić.
Nie byłam świadoma, że relacja, którą właśnie tworzę, jest niezdrowa. Nie znałam innej. Wydawało mi się, że to jest normalne. W wielu sytuacjach obwiniałam siebie i cały czas próbowałam naprawiać od nowa z większą determinacją. Dziś już wiem, że osoba, która nadal mnie kocha, również nie potrafiła inaczej. Mimo iż nie wrócę już do niego, zawsze będzie obecny gdzieś w głębi mojego serca. Jest on osobą, z którą uczyłam się życia. Często była to antynauka tego, jak w nim nie postępować. Bez niego nie byłabym w miejscu, w którym jestem. Jestem mu ogromnie wdzięczna, bo mimo wszystko to z nim przeżywałam pierwszą miłość, ale i pierwsze smutki. Nawet, jeśli nasza miłość nie była idealna, to była nasza i na pewno na swój sposób piękna. Bywały momenty, w których byłam bardzo szczęśliwa. Chcę je zatrzymać w swojej pamięci na zawsze.
Jako nastoletnia, lecz już dorosła, dziewczyna opiekowałam się domem, gdy rodzice wyjeżdżali do pracy za granicę. Był to czas, gdy wykonywałam czynności, które nie zawsze przypadają młodym dziewczynom. Czułam się wtedy prawie jak żona. Dlatego wiem, że aby ponownie wejść w tę rolę, chcę być z kimś, z kim będę mogła być sobą, kto będzie mnie wspierał w dalszym rozwoju, kto jest silniejszy ode mnie. Oboje będziemy istotami samodzielnymi. Będziemy ze sobą z wyboru, a nie ze strachu przed samotnością.
Gdybym miała możliwość cofnięcia się w czasie i zmiany mojej ówczesnej sytuacji, nie zmieniłabym jej. Nie dostajemy w życiu tego, czego chcemy, ale to, czego potrzebujemy. Być może byliśmy sobie potrzebni, aby w przyszłości nie popełniać już podobnych błędów. Na własnych, mimo wszystko, uczymy się najlepiej. Życzę mu wszystkiego najlepszego i wierzę, że pozna dziewczynę, która dostrzeże w nim to piękno, które ja widziałam.
Z perspektywy czasu wiem, że aby ktoś mógł być uratowany, musi tego chcieć. Nie jesteśmy w stanie stworzyć relacji z pozycji braku. Jeśli czuję się bezwartościowa, to za wszelką cenę próbuje odciąć od świata ukochaną osobę, aby ktoś bardziej wartościowy mi jej nie odebrał. W moim przypadku skutek był odwrotny do zamierzonego. Gdy zbudowałam wewnętrzną siłę, odeszłam. Sposób, w jaki to zrobiłam, „odbił mi się czkawką”.
Wierzę, iż we wszechświecie wszystko, co wysyłamy, wraca do nas. Kiedy on wyjechał do pracy, pomiędzy nami były już zgliszcza. Umówiliśmy się, że jeśli któreś z nas zdecyduje, że to koniec, poinformujemy drugą stronę. Nigdy bym się nie odważyła na ten krok, gdyby nie moja ówczesna przyjaciółka, która odwołała swój ślub na pół roku przed planowanym terminem. Było to dla mnie jak kubeł zimnej wody wylany na głowę. Na tamten moment nasza relacja była trwaniem obok siebie. Żadne z nas nie było pewne drugiego. Ciągłe rozstania i powroty sprawiły, iż doszłam do wniosku, że jestem warta czegoś więcej i on również. Nie powinniśmy się tak dalej ranić, choć rozstanie bardzo bolało. Pamiętam, jakby to było wczoraj, piękny bukiet czerwonych róż, które przywiózł mi ostatniego wieczoru. Wtedy nie miałam już nawet siły płakać. Nie przyjęłam kwiatów. Tego samego wieczoru pojechałam z bratem na miasto i on, siedząc naprzeciwko, zapytał: „Iwona jak to jest, gdy wszyscy Ci mówili: „Zostaw go, to Ty nie słuchałaś? Jak wszyscy już się pogodzili z tym, że będziecie razem, Ty mówisz – to koniec!”. To pytanie bardzo zapadło mi w pamięci i towarzyszy mi już ponad 8 lat. Nie dlatego, że było odkrywcze, ale dlatego, że zrozumiałam, jak długo żyłam zaślepiona. Tak bardzo czułam się źle sama ze sobą, że raniliśmy się wzajemnie, a ja z tym nic nie robiłam ze strachu.
To również pokazuje, że każda osoba musi popełnić swoje błędy, by zrozumieć. Jednym zajmuje to miesiąc, innym pół roku. Mnie zajęło to prawie sześć lat. Każdy ma swoje tempo i czas. Nie był to całkowity koniec, gdyż przez kolejnych parę miesięcy spotykaliśmy się od czasu do czasu. Na ostatnim spotkaniu padło wiele niemiłych słów i wreszcie doszło do zakończenia znajomości. Po ośmiu latach od rozstania nasze drogi się skrzyżowały. Gdy zobaczyłam go, jadącego z naprzeciwka, serce zaczęło mi walić, jak młot. Mętlik w głowie nie dawał spokoju. Z jednej strony potrzebowałam rozmowy, aby wyjaśnić sytuację między nami, z drugiej ogromnie się tego bałam. Pojechał dalej. Bardzo chciałam do niego zadzwonić, jednak nie chciałam mu mieszać i niszczyć życia. Zadzwonił do mnie po dwóch dniach od spotkania i umówiliśmy się na spacer. Tym razem dostałam piękny bukiet czerwonych aksamitnych róż, który przyjęłam. To było najbardziej oczyszczające spotkanie mojego życia. Płakaliśmy oboje. On przepraszał za wszystkie swoje słowa i czyny, a ja płakałam dlatego, że walczyłam o coś przez sześć lat, teraz mogłam to mieć i już tego nie chciałam.
Życie się zmienia. My się zmieniamy, inni się zmieniają. Jedyne, co jest pewne w naszym życiu, to zmiana i albo ją planujemy świadomie, albo życie i okoliczności robią to za nas. Największym przełomem był moment rozpadu mojego związku. Niby jedna decyzja, a zmieniła całe moje życie.
Wiele osób uważa mnie za osobę bardzo młodą, która jeszcze niewiele przeżyła i niewiele wie o prawdziwym życiu. W tym miejscu chciałabym do tych wszystkich osób powiedzieć głośno: „Jesteście w błędzie!”. Przeżyłam w swoim krótkim życiu więcej, niż mogłoby się komuś wydawać. O wielu rzeczach zapomniałam, o wielu nigdy nie będę głośno mówić. Są też takie, o których opowiedzieć nie mogę. Często słyszę komentarze typu: „Ty to jesteś młoda, bez zobowiązań, nie masz dzieci. Tobie łatwiej wprowadzać zmiany”. Wtedy odpowiadam, że może właśnie dla dzieci łatwiej jest walczyć o siebie, bo masz dla kogo. Ja przez całe życie byłam sama. Związek, który ukształtował moje życie, pokazał mi, jak się żyje obok kogoś. Postanowiłam wtedy, że będę z kimś tylko wtedy, gdy będziemy żyć ze sobą, a nie obok siebie. To nie znaczy, że moja pierwsza miłość była ostatnią. Przekonałam się, że każda miłość jest pierwsza i niepowtarzalna. Co więcej, gdy tracisz już nadzieję, może się okazać, że czeka tuż za rogiem.
Moim wielkim odkryciem był fakt, że można żyć samemu i być szczęśliwą. Przez lata się tego uczyłam i wcale nie było to łatwe. Dziś obecność drugiego człowieka jest dla mnie wyborem, a nie koniecznością. W życiu miałam trzy bardzo znaczące dla mnie relacje, o których mogę śmiało powiedzieć, że była to miłość, przynajmniej na tamten moment. W ostatnim przypadku bardziej ogromne zauroczenie, ale mimo wszystko silne uczucie.
Po pierwszym związku było mi ciężko się pozbierać. Wkraczaliśmy razem w dorosłość i uzależnienie od siebie było dość duże. Jednak cieszyłam się, że się od siebie uwolnimy. Po drugim związku byłam najbardziej zdruzgotana, gdyż czas z nim był dla mnie najbardziej napełniony miłością. Traktował mnie jak księżniczkę i myślałam, że już nigdy nikogo nie będę w stanie tak mocno pokochać. Mimo tego, że wtedy znałam już swoją wartość, nie miałam zbudowanej relacji ze sobą. W momencie, gdy odszedł ode mnie, poczułam się jak narkoman na odwyku. W jednym momencie ze stabilnej relacji popadłam w rozpacz. Ostatnia relacja była dla mnie najłatwiejsza w odpuszczeniu, gdyż wtedy wybrałam miłość do siebie.
STUDIA
Po rozstaniu z pierwszym chłopakiem wspierała mnie przyjaciółka, dzięki której zrozumiałam, że moje dotychczasowe życie nie ma sensu i która, de facto, była w podobnej sytuacji. To sprawiło, że bardzo się do siebie zbliżyłyśmy i pierwszy raz w życiu poczułam moc przyjaźni. Przedtem nie wolno mi było imprezować. Z racji, iż był to okres studiów, po zdanej sesji przyszedł czas, aby wszystko nadrobić. Był to również czas pracy. Obie wstąpiłyśmy do organizacji AIESEC, gdzie dalej były imprezy, tyle że w międzynarodowej atmosferze, z przerwami na prowadzenie projektów. Poznałam tam wielu wspaniałych ludzi, z którymi mam kontakt do dziś. Sama byłam liderem i organizatorem spotkania wigilijnego, co przyczyniło się do tego, iż znajoma z liceum, z którą za tamtych czasów miałam bardzo zły kontakt, zaczęła się ze mną przyjaźnić i utrzymujemy kontakt do tej pory. Nawet jeśli nie mamy ze sobą stałego kontaktu, za każdym razem, gdy się spotkamy, jest tak, jakbyśmy widziały się wczoraj.
W tej organizacji zrodziła się również moja miłość do coachingu. Pierwszy raz miałam możliwość doświadczyć go na sobie. Dzięki wsparciu mojej ówczesnej coach zostałam managerem tego spotkania.
To był również czas, gdy zaczęłam swoje pierwsze podróże. Odwiedziłam Paryż, Wiedeń. Wzięłam także udział w pamiętnej wyprawie do Turcji, gdzie uczestniczyłam w tygodniowym projekcie z zarządzania czasem. Z tej podróży „przywiozłam” do swojego życia dwie bardzo długie znajomości. Jedna z nich trwa do dziś.
Jak to na Iwonkę przystało, przygoda czeka na każdym rogu. W trakcie pobytu w Niemczech zalogowałam się na jedną platformę, gdzie zaczęłam pisać z nieznajomym. Nasza korespondencja trwała dość długo i do spotkania mogło dojść w trakcie lotu do Ankary, który odbywał się przez Monachium. Tam mieliśmy dość długą przesiadkę, która umożliwiła mi poznanie nieznajomego na żywo. Kolega ten, jak się później okazało, uratował mnie z niezłych tarapatów, ale o tym później. Kolejny raz los pokazał mi, że nic nie dzieje się bez przyczyny.
Druga znajomość była również dość intensywna, jednak płci żeńskiej. Była to osoba bardzo bliska memu sercu, jednak w pewnym momencie naszego życia bardzo się rozjechałyśmy. Zwiedziłyśmy ze sobą pół Europy. Najbardziej pamiętna jest dla mnie Barcelona, która zaowocowała miłością do języka hiszpańskiego. Jeszcze nie potrafię się w nim komunikować, jednak jestem na dobrej drodze. Tak to w życiu bywa, że jedni odchodzą, po to, by zrobić miejsce dla innych.
Pierwszego dnia podczas rejsu statkiem poprosiłyśmy siedzącego mężczyznę o zdjęcie i tak zaczęła się nasza rozmowa. Zaprosił nas na lot helikopterem nad Barceloną. Niestety nie doszedł do skutku, ale spędziłyśmy z nim bardzo miłe trzy kolejne dni. Zwiedzał z nami miasto, był na plaży i zaprosił na kolację. Do wszystkich tych, którzy boją się podróżować – naprawdę można spotkać na swojej drodze cudownych ludzi, którzy niczego poza naszym towarzystwem nie oczekują. Dla niedowiarków dodam dobitnie, że nie musiałyśmy zwracać kosztów w naturze. Na koniec drugiego dnia, po kolacji w najsłynniejszej i podejrzewam jednej z droższych restauracji w Barcelonie, odwiózł nas taksówką do naszego hotelu. Mężczyzna ten, z pochodzenia Brazylijczyk mieszkający w Szwajcarii, jest właścicielem firmy zajmującej się IT, dlatego pieniądze, które na nas wydał, otrzymał z powrotem w postaci dobrego humoru i świetnego towarzystwa. Takie znajomości nie zawsze się utrzymują, jednak chwile spędzone razem są zwyczajnie bezcenne.
ERASMUS
Będąc na studiach wyjechałam na program Erasmus do Niemiec, aby studiować w Kassel jeden semestr z dwiema dziewczynami z roku, w tym jedną przyjaciółką, która wspierała mnie po słynnym rozstaniu. To była dla mnie mega ciężka przeprawa. Zanim udało nam się wyjechać, prawie zostałyśmy wyrzucone z uczelni pierwotnej w Polsce, a w Niemczech nie byłyśmy na liście studentów. Dlaczego? Przez błąd sekretariatu, za który mogłybyśmy zapłacić dość wysoką cenę. W efekcie ogarnęłyśmy sobie wszystko na własną rękę.
W trakcie semestru nie uczestniczyłyśmy w wielu zajęciach. Punkty, które powinnyśmy zdobyć, aby był on zaliczony ogarnęłyśmy w czterech przedmiotach. Nie byłam typowym Erasmusem. Nie mieszkałam w akademiku ze względu na błąd uczelni, o którym wspominałam, ale i nie imprezowałam. Poświęciłam ten czas na naukę niemieckiego, niejednokrotnie ucząc się nawet do późnych godzin nocnych. Był to dla mnie najbardziej intensywny przedmiot na uczelni. Zaczęłam w tamtym czasie również dbać o swoje zdrowie, przestałam używać cukru do kawy, chodziłam na siłownię, co mi teraz procentuje.
Był to również moment, gdy udało mi się pojechać z bratem, jego ówczesną dziewczyną i przyjacielem do Nicei. Widoki: morza, promenady, pięknych gór, były cudowne. Mimo tego świetnego klimatu, jaki tam panuje, nie lubię Francji ze względu na jej mieszkańców. Wracając z Saint-Tropez zajechaliśmy do restauracji w Cannes, aby zjeść kolację. Zamówiliśmy ją w języku angielskim, a kelner zaczął do nas mówić po francusku. Gdy próbowaliśmy go poinformować, że nie rozumiemy, nadal próbował się w nim komunikować. Niestety trafił na przekornych turystów. Zaczęliśmy z nim rozmawiać po polsku i chyba już nie było mu tak bardzo do śmiechu. Koniec końców zjedliśmy dobrą kolację, jednak mój uraz do tego kraju pozostał. Wyjazd był mimo wszystko bardzo udany.
Z racji, iż Niemcy bardzo zapadły mi w serduchu, po studiach uznałam, że skoro nie mam stałych zobowiązań w Polsce, to mogę robić w życiu, co chcę. Wyjechałam do Niemiec i zaczęłam sprzątać. Wtedy pojawił się w moim życiu Włoch. Poznałam go na portalu randkowym. Był pierwszym chłopakiem, z którym się spotkałam. Umówiliśmy się przy centrum handlowym. Na zdjęciach wyglądał… dobrze. Jak go zobaczyłam, to poczułam jakbym spotkała gwiazdę filmową. Wyglądał dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam swojego faceta. Poszliśmy na spacer, a później na obiad. Spędziliśmy razem miłe przedpołudnie. Na kolejne spotkanie zaprosił mnie na kolację, którą sam ugotował, więc postanowiłam się zrewanżować i zrobić coś na słodko. Wybrałam dość trudną potrawę, bo włoskie tiramisu, które jest obecnie moim popisowym deserem. Spędziliśmy miło wieczór. Zagrał mi na keyboardzie piosenkę z Piratów z Karaibów. Choć rzadko oglądam filmy, ta muzyka zapadnie mi na zawsze w pamięci.
Nazywałam go Aniołem, który pokazał mi, co znaczy kochać. Zawsze chciałam mieć chłopaka Włocha. Przyszedł i został ze mną. Co prawda tylko na pół roku, jednak to był cudowny czas bez pretensji, że chcę wyjść z koleżankami na miasto. Wręcz przeciwnie to ja musiałam się nauczyć, jak wygląda zdrowa relacja. Czułam się jak księżniczka, mimo tego, że nie miałam dużo. Jego uczucie było dla mnie niewyobrażalnie cudowne. Sama nie wierzyłam, że to może być prawda. Co miesiąc, na rocznicę poznania, zabierał mnie na kolację w nowe miejsce. Był między innymi kucharzem, dlatego wyszłam z tej relacji 6 kilo grubsza. Nigdy przedtem nie odczuwałam tak mocno miłości. Kto by pomyślał, że ja jako pierwsza i to już po miesiącu powiem: „Kocham cię”.
Rozmawialiśmy w języku niemieckim. W moim odczuciu było to naszą przewagą nad jednojęzycznymi związkami, ponieważ, aby być ze sobą, musieliśmy pokonać przeszkodę w postaci języka, co bardzo umacniało naszą relację. Dzięki podróży na Sycylię jako nastolatka jakieś tam słówka kojarzyłam i trochę rozumiałam, gdy mówił po włosku. Był dla mnie ogromnym darem, za który jestem mega wdzięczna. Każdego dnia powtarzał mi, jak bardzo jestem piękna. Dzięki niemu nauczyłam się miłości do siebie, akceptacji i, co za tym idzie, polubiłam siebie na zdjęciach. Nie jestem w stanie wyrazić słowami mojej ogromnej radości, jaka mi wtedy towarzyszyła, jednak podszyta była ogromnym lękiem. Czułam z jednej strony wdzięczność, a z drugiej nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. To była kolejna lekcja, którą miałam do odrobienia. Po pół roku odszedł ode mnie i zostawił mnie w niemal taki sam sposób, jaki ja zostawiłam swojego pierwszego chłopaka. Przez cały nasz związek czułam się niewystarczająco dobra i powtarzałam sobie, że nie wiem, jak długo ze mną zostanie. Była to samospełniająca się przepowiednia. Sama wysłałam prośbę w świat. Skoro nie wiem, jak długo ze mną zostanie, to z góry zakładam, że odejdzie.
Jeśli w coś uwierzymy i to poczujemy, to nie ma siły, żeby prędzej czy później się to nie wydarzyło. Prawo przyciągania działa tak samo jak prawo grawitacji. Nawet jeśli o nim nie wiesz, działa. Uważaj, czego sobie życzysz, bo Twoje życzenie może się spełnić. Dobra wiadomość jest taka, że można przyciągać również pozytywne rzeczy. Dla osób, które są negatywnie nastawione, działa to w taki sam sposób, ale można nad tym pracować. Pozytywne myślenie jest nawykiem, którego da się nauczyć.
Dziś już wiem, że przyszedł do mnie po to, aby nauczyć mnie miłości do siebie, traktowania siebie jak księżniczki oraz akceptacji. Mimo, że jego odejście bolało najbardziej, to chyba z takich bolesnych lekcji możemy wyciągnąć dla siebie najwięcej. Każdy jednak, kto Cię porzuca, uczy Cię, jak stać na własnych nogach. To trochę tak, jak z mięśniami na siłowni, gdy boli, to rośnie. Trzeba się trochę pomęczyć z zakwasami, aby stać się silniejszym.
POLEDANCE
Skoro już mowa o mięśniach, to opowiem, jak pojawiła się moja kolejna pasja. Jako dziecko byłam gruba. Dopiero około pierwszej klasy gimnazjum w wakacje, dzięki pływaniu, wyglądałam normalnie. Niestety w mojej głowie do dwudziestego piątego roku życia byłam prosiakiem, mimo że już dawno tak nie wyglądałam. Gdy pracowałam w Niemczech na sprzątaniach, chciałam zrobić coś dla siebie i szukałam zajęć zumby w pobliżu. Nigdy nie byłam wysportowaną dziewczyną, mimo tego, że na wychowaniu fizycznym w szkole zawsze ćwiczyłam. Natrafiłam na bardzo dziwny sport. Myślę: „Spróbuję”. Byłam na jednych darmowych zajęciach próbnych we wrześniu. Miałam wtedy 24 lata i żadnego doświadczenia w sporcie. Z racji półrocznej miłości nie było czasu na sport. Pół roku później zaczęłam intensywnie trenować Pole Dance.
Po pierwszym treningu miałam takie zakwasy, że dowiedziałam się o istnieniu mięśni, o których nie miałam pojęcia. Przez tydzień nie mogłam się śmiać. Tak zaczęła się moja przygoda z nowym sportem. Wiele osób myśli, że to jest łatwy taniec, a na dodatek erotyczny. Tak naprawdę tylko choreografie mają elementy tańca. Nie zmienia to faktu, że, aby móc to robić, trzeba mieć ogrom determinacji i siły. Często pojawia się ból oraz siniaki na całym ciele. Uczucie zwycięstwa nad swoimi słabościami, gdy wykonam jakąś figurę, jest bezcenne. Nie jest to łatwa dyscyplina, jednak daje mi dużo siły, sprężystości ciała, pewności siebie i dobrą zabawę.
Po rozstaniu z Włochem, mimo że byłam rozbita, pozbierałam się. Dzięki nowej pasji i wyznaczonym celom szłam dalej przez życie. Dużo pracowałam, aby móc zacząć spełniać swoje marzenia. W taki oto sposób poleciałam na szkolenie z finansów do Grecji, gdzie poznawaliśmy różne rozwiązania inwestycyjne.
Kolejna podróż była do Dubaju, choć bardzo źle ją wspominam. Abu Dhabi ma cudowną cerkiew z przepięknymi żyrandolami z kryształów Svarowskiego. W Dubaju zwiedziłyśmy dość ciekawe miejsca, między innymi targ rybny i targ złota, a także byłyśmy w grudniu na plaży. Najładniejszą atrakcją tego miasta był dla mnie pokaz fontann. Połączenie światła, muzyki i tańczącej wody było niesamowite. Z powodu wszechobecnej klimatyzacji, wróciłam z zapaleniem płuc.
Kolejnym ważnym krokiem w moim życiu była podróż do fundacji znajdującej się w Holandii, która organizuje warsztaty z zakresu rozwoju osobistego. Jak to zwykle w moim życiu bywa, przypadkiem znalazłam ogłoszenie, napisałam maila i sześć dni później byłam w podróży. Jechałam sama i zadałam sobie pytanie: „Co Ty znowu wymyśliłaś? Sama do obcego kraju, gdzie jeszcze nie byłaś, do organizacji, która nawet nie wiesz, czy naprawdę istnieje?”. Wtedy jednak miałam poczucie, że nie ma odwrotu.
Droga była dość przyjemna, tym bardziej, że lubię jeździć samochodem. Najgorsze było to, że ostatni odcinek prowadził przez las. Wtedy znowu wróciły do mnie wątpliwości, czy oby na pewno dobrze postąpiłam. Mimo wszystko jechałam dalej. Gdy dojechałam na miejsce zobaczyłam dość przyjaznych ludzi. Każdy z uczestników musiał zapisać się na listę i zapłacić. Ku mojemu zaskoczeniu była tam też jedna Polka. Byłyśmy razem w pokoju i mamy kontakt do tej pory. Bardzo miło wspominam ten czas, choć był bardzo ciężki. Dla mnie to szkolenie miało bardzo terapeutyczny wydźwięk. W organizacji byłam trzykrotnie. Pierwsze szkolenie było na temat tego, jak my, jako jednostka, działamy w grupie. Drugie mówiło o nas jako indywidualności. Trzecie było szkoleniem typowo coachingowym, polegającym na poznawaniu różnych metod i technik pracy coacha. Drugie z nich było dla mnie najtrudniejsze, choć na nim również poznałam dziewczynę z Polski, z którą mam kontakt. Po dwóch dniach prosiłam w duchu, żeby to się skończyło. Oczywiście nikt mnie do tego nie zmuszał, jednak wiele elementów terapeutycznych pozwoliło mi na przepracowanie pewnych tematów. Ostatnie, trzecie szkolenie, było praktykowaniem coachingu, dzięki czemu każdy z nas mógł trenować jako coach, ale również pracować nad sobą w roli klienta.
Mam wiele podróży na swoim koncie, a każda z nich ma dla mnie inne znaczenie. Powiedzenie „Podróże kształcą” w moim przypadku jak najbardziej się sprawdza, gdyż z każdej z nich wyciągam potrzebne dla mnie wnioski. Jedną z bardzo ważnych dla mnie wypraw był wyjazd coachingowy na Bali, gdzie spotkały się kobiety z Polski, by pracować nad sobą, ale również zwiedzać piękne miejsca. W trakcie wyjazdu trenerki prowadziły warsztaty z różnych metod coachingowych. Jedną z nich było koło życia, które uświadomiło mi jak wiele w życiu mam i jak dużo od siebie wymagam. Zobaczyłam również wiele pięknych zakątków. Byłyśmy w parku małp i na przejażdżce na słoniach. Najmilej wspominam pobyt na Gili, czyli małej wyspie, gdzie każdego dnia szłam na wschód i zachód słońca. Kocham morze, a tam jego kolory są obłędne. Korzystałam również z tamtejszych masaży, jednak muszę przyznać, że w Bad Homburg jest najlepsze studio masażu tajskiego.
Poznałam tam również moją mentorkę, która była współorganizatorką tego wydarzenia. Mam z nią do tej pory kontakt i jestem jej ogromnie wdzięczna za wsparcie na mojej drodze rozwoju jako coach. Ta wyprawa była dla mnie szczególnie ważna, gdyż pojechałam tam z wyliczonymi pieniędzmi. Nie mogłam sobie na zbyt wiele pozwolić, wiedząc, że każda z kobiet tam obecnych jest dość zamożna. Była to dla mnie lekcja pokory, a jednocześnie motywacja do tego, że skoro potrafiłam tam pojechać i przeżyć tak cudowny wyjazd, to mogę też osiągnąć więcej. Czułam się momentami jak Kopciuszek. Mimo wszystko opłacało się. Spełnione marzenia nie mają ceny.
CENA PRZYJAŹNI
W moim życiupojawiła się również taka osoba, z którą rozstania żadna z nas się nie spodziewała. Była dla mnie jak siostra. Niestety czasem bywa i tak, że ciąg zdarzeń i zbiegi okoliczności sprawiają, że drogi pewnych osób muszą się rozejść. Nawet jeśli to bolało i żadna z nas nie rozumiała, dlaczego tak się wydarzyło. Być może zbyt dużo dumy, emocji czy ostrych słów. Przeżywałyśmy razem rozstania, śmierć jej bliskiej osoby, smutek, ale przede wszystkim wiele radości, zrozumienia, refleksji i wsparcia, czego w jednej rozmowie zabrakło.
Dziś wiem, że tak musiało być, aby ona mogła iść w swoim kierunku. Wiem, że jest szczęśliwa i myślę, że jej mnie brakuje. Nieważne, co by się nie wydarzyło, zawsze trzymam kciuki za jej szczęście. Są relacje, których nie da się uratować, nawet gdybyśmy bardzo chcieli. Okazuje się, że zostało powiedziane za dużo, a być może czasem za mało. Tak już jest i zaakceptowałam ten fakt, choć nie było łatwo. Chwile spędzone wspólnie, wino, które często piłyśmy u niej na balkonie, rozmowy o życiu i związkach czy rozterkach, wspólny płacz oraz szczęście, a także godziny przetańczone na wspólnych imprezach pozostaną na zawsze w mojej pamięci jako cudowne momenty i przykład na to, że przyjaźń istnieje. Nawet jeśli z czasem jesteśmy zmuszeni pójść w innym kierunku, po to, by zrobić miejsce na nowe. Najbardziej zabolał mnie moment, gdy ujrzałam na portalu komunikat o jej ślubie. Rozumiem jej decyzję i cieszę się jej szczęściem.
Równolegle do tej przyjaźni „przypadkiem” zrodziła się druga, która mi pokazuje, że często z trudnych relacji powstaje silniejsza więź. Zawsze, gdy coś wymaga pracy, jest dla nas cenniejsze. Nie raz byłyśmy na siebie wkurzone, złe, sfrustrowane i miałyśmy siebie dość. Moim zdaniem tak długo, jak rozmawiamy, jesteśmy w stanie znaleźć ze sobą nić porozumienia. Przeżywałyśmy razem ogrom trudnych sytuacji w życiu: jej mega trudne rozstanie z byłym już mężem, rozstanie ze wspólną przyjaciółką, ale przede wszystkim piękne chwile – urlop nad polskim morzem i w Paryżu, wiele pięknych wieczorów i cudownych chwil. Jest mega dobrym człowiekiem. Jestem wdzięczna za jej wyrozumiałość i obecność. Podobno jestem bardzo dobrym przewodnikiem nawet po miejscach, które nie zawsze dobrze znam. Zwiedziłyśmy Paryż na jej trzydzieste urodziny. Choć nie bardzo przepadałam za tym miastem, z perspektywy, z której je oglądałyśmy, nabrało innego znaczenia. Ludzie byli tam bardzo mili. Nawet policjant pomógł nam dojść do Łuku Triumfalnego, gdyż nie wiedziałyśmy, jak się tam dostać. Pozytywne nastawienie po raz kolejny spełniło swoją funkcję.
SAMODZIELNA WYPRAWA
Przyszedł w moim życiu czas, kiedy postanowiłam, że skoro nie mam towarzysza podróży, który by chciał i było go stać polecieć ze mną w dalekie kraje, to wyruszę w swoją pierwszą, samodzielną podróż. Mogłabym rzec, iż była to samotna wyprawa, gdyż poleciałam tam sama, jednak poznałam wielu świetnych ludzi, którzy mi towarzyszyli.
Często podejmuję decyzje, które sprawiają, iż nie zaczynam od małej rzeczki, a od razu rzucam się na głęboki ocean. Tak też było w tym przypadku. Bardzo chciałam lecieć na Kubę. Natrafiłam gdzieś na artykuł, że na granicy mogą mi powiedzieć, że im się coś nie podoba i wrócą mnie do Europy. Zaczęłam szukać i znalazłam lot do Cancún w Meksyku. Obejrzałam zdjęcia i od razu wiedziałam, że będzie to przygoda mojego życia. Nie wiedziałam, że powiedzenie „Jak w Meksyku” sprawdzi się też w moim przypadku. Miałam zarezerwowany bilet i hostel. Resztę oddałam w ręce przypadku. Wiedziałam, że spontaniczne wypady są najlepsze. Po wylądowaniu byłam mega zmęczona, gdyż w ogóle nie spałam. Pierwszą noc odpoczywałam, aby móc zregenerować się na najbliższe, jak przypuszczałam, intensywne dni.
Rano postanowiłam rozejrzeć się po miasteczku i znalazłam dworzec, skąd udałam się do Tulum, do ruin Miasta Majów, położonych na klifie Morza Karaibskiego. Po zwiedzaniu udałam się w kierunku wyjścia, gdzie zobaczyłam stojący autobus, a obok automat z biletami. Zapytałam kierowcy, czy zabierze mnie do Cancún. Okazało się, że to autobus z biura podróży, a biletomat był parkomatem, przy którym stał przewodnik z owej wycieczki. Płacił za bilet parkingowy. Uśmiałam się sama z siebie i poszłam dalej. Przy wyjeździe autobus się zatrzymał, a przewodnik zaprosił mnie na powrót z nimi. Takim sposobem odwieźliśmy wszystkich uczestników wycieczki. Bardzo spodobał mi się styl prowadzenia tego przewodnika i zapytałam, czy nie jedzie do Chichén Itzá. Dzień później jechał na objazdową wycieczkę po półwyspie Jukatán i zaproponował mi, że mogę z nimi jechać. Za pół ceny zwiedziłam cudowne miejsca, przy tym w doborowym towarzystwie małżeństwa z Niemiec z synem oraz małżeństwa z Austrii. Czułam się jak w brazylijskiej telenoweli, w której były piękne hacjendy i dostojne dania. Podczas całej wycieczki czułam się bardzo bezpiecznie, a przy tym rozmawiałam po niemiecku z uczestnikami wyprawy. Oprócz ruin Majów zwiedziliśmy między innymi Cenote. Jest to rodzaj studni krasowej, która utworzona została naturalnie. Widzieliśmy flamingi i wiele innych pięknych atrakcji. Braliśmy udział w warsztatach kulinarnych, piliśmy tequilę w bardzo kameralny sposób.
Po zakończonej wyprawie i powrocie do Cancún na własną rękę organizowałam sobie wyprawy m.in. na Wyspę Kobiet, gdzie pływałam z delfinami, do parku rozrywki, czy do klubu Coco Bongo, gdzie odbywają się niesamowite pokazy akrobatyczne i grane są teledyski utworów z różnych epok. Ta ostatnia atrakcja była dla mnie niemal jak raj na ziemi, gdyż kocham taniec.
Spędziłam kolejne dni na plaży, również Sylwestra. W Nowy Rok miałam lot powrotny bezpośrednio do Frankfurtu. Kalendarz w telefonie pokazywał mi, że odlatuję o 23:45, więc postanowiłam wyjechać ponad sześć godzin wcześniej na lotnisko, żeby się nie spóźnić. Gdy tego dnia byłam na obiedzie, przyjaciółka napisała z pytaniem, na który dokładnie terminal ma po mnie przyjechać we Frankfurcie, abym nie musiała czekać. Sprawdziłam na bilecie i odpisałam jej.
Po obiedzie udałam się do hostelu, aby zabrać swoje rzeczy i pojechać na lotnisko. Wyruszyłam krótko po 17 zadowolona, że wszystko na wyjeździe tak świetnie mi się udało. Nagle dostałam powiadomienie na telefon „Twój lot odbywa się za pół godziny”. Już wyobrażam sobie, jaką miałam minę, gdy to zobaczyłam. Szybko sprawdziłam jeszcze raz bilet i telefon niestety się nie mylił. Mój samolot odlatywał o 17:45 czasu meksykańskiego, a mój kalendarz pokazywał mi czas europejski. Szybko wysiadłam z autobusu, złapałam taksówkę i błagałam w myślach, żeby zdążyć na samolot. W taksówce zostawiłam wszystkie płyny, jakie miałam. Gdy dojechałam na lotnisko, samolot stał jeszcze na pasie startowym, jednak ponieważ odprawa była już zakończona, nie mogli mnie wpuścić do samolotu. W pierwszym momencie strasznie się na siebie zdenerwowałam. Zadzwoniłam do linii lotniczych, jednak nie było możliwości zmiany terminu lotu, a najbliższy wolny termin był za siedem dni. Manager, który starał się mi pomóc w zaistniałej sytuacji, poinformował mnie, że jest jeszcze jedna opcja. Za dwie godziny leciał samolot do Monachium, mimo iż był pełny, zachodziło prawdopodobieństwo, że ktoś nie przyjdzie na lot, wtedy będą mogli zabrać mnie na pokład.
Zapytałam w dwóch innych liniach lotniczych na lotnisku. W jednej powiedzieli mi: „1800 dolarów do Berlina z dwoma przesiadkami”, w innej: „2400 dolarów z czterema przesiadkami do Madrytu”. Dodam, że podczas dwóch tygodni wakacji wydałam dwa tysiące euro. Byłam załamana i jednocześnie wkurzona. Postanowiłam wyjść na dwór złapać trochę świeżego powietrza. Przed lotniskiem stała grupka taksówkarzy. Jeden z nich zaczął do mnie krzyczeć „Taxi, taxi” z nadzieją, że skorzystam z jego usług. Ja wkurzona na cały świat, z całą wściekłością odpowiedziałam „Nieee!”. Idąc dalej, spotkałam kolejnego, który postąpił dokładnie tak samo. Zrezygnowana wiedząc, że złość mi nie pomoże odpowiedziałam mu „Tak, do Frankfurtu poproszę’ i roześmiałam się. Tak nawiązaliśmy rozmowę. Zapytał, czy może mi jakoś pomóc, więc powiedziałam, że potrzebuję Internetu. Okazał się bardzo miły i zaprowadził mnie do kolegi, który miał hasło, ale… był przed momentem przeze mnie okrzyczany. Przeprosiłam i powiedziałam, że przegapiłam lot do Europy i nie wiem, co mam teraz zrobić. Dostałam hasło do Internetu i znalazłam sobie lot, gdy było już pewne, że tego dnia nie polecę. Tym razem był to lot do Monachium z przesiadką w Londynie.
Tego wieczoru wróciłam z taksówkarzem, który mi załatwił hasło od kolegi do Internetu, do miasta. Myślał, że jestem głupia i pójdę z nim do jego mieszkania. Nie wiedział, że rozumiem odrobinę hiszpańskiego, dlatego powiedział coś bardzo niemiłego do swojego kolegi. Ja grzecznie wróciłam z nim do miasta, gdzie go poinformowałam, że idę do hotelu, w którym przebywałam. Mimo, że nie było mu to na rękę, zaniósł mój plecak do hotelu i życzył wszystkiego dobrego. Morał z tej historii taki – podróżując warto znać różne języki. Nie wiadomo, kiedy może nam się który przydać.
Kolejnego dnia, tym razem sprawdzając kilkakrotnie bilet, pojechałam wcześniej na lotnisko. Doleciałam do Londynu, gdzie miałam osiem godzin do przesiadki, z jednego lotniska na drugie. W efekcie doleciałam do Monachium, skąd do Frankfurtu przywiózł mnie mój przyjaciel, o którym pisałam, że uratował mnie z tarapatów. W ramach wdzięczności ugotowałam mu obiad. Tak zakończyła się moja wyprawa życia.
COACHING I NLP
Gdy mogłam pozwolić sobie finansowo na uczestnictwo w kursie coachingowym, zapisałam się na niego we Frankfurcie. Przybyłam w piątek na zajęcia, ale bardzo bałam się jak to będzie, gdyż nie znałam perfekt niemieckiego. Tym bardziej, że słownictwo fachowe zawsze jest rzadziej używane. Usiadłam na krześle przy drzwiach, aby móc w razie czego zwiać. Nie bardzo rozumiałam, dlaczego na segregatorach było napisane NLP zamiast Coaching, jednak w całej tej sytuacji, która nie była dla mnie łatwa, zaczekałam na jej rozwój. Okazało się, że zajęcia coachingu są online, a stacjonarnie będziemy mieli zajęcia z komunikacji przy wykorzystywaniu i praktykowaniu metod coachingowych.
Było nas 16 osób. Pierwsze przedstawienie w grupie do dzisiaj mam w pamięci. Mówiłam, że nie umiem dobrze niemieckiego i w sumie, to chyba jakieś nieporozumienie, bo ja chciałam uczyć się coachingu. Nie wierzę w przypadki, dlatego wiem, po co to było. Abym dziś mogła tytułować siebie mianem Coacha oraz Trenera Neurolingwistycznego Programowania, który miałam przyjemność, dzięki tej pomyłce, skończyć.
Poznałam tam kolejną bliską mi osobę. Co prawda, jest ona ode mnie o dwadzieścia lat starsza i jestem w wieku jej córki, jednak bardzo dobrze się dogadujemy i jest dla mnie prawie jak siostra. Mimo że widujemy się rzadko, zawsze czuje się, jakbyśmy rozmawiały niemal wczoraj. Możemy rozmawiać o wszystkim. Takie relację są dla mnie bardzo ważne, gdyż wspierają mnie na drodze rozwoju.
Moja przygoda z neurolingwistycznym programowaniem na tej akademii trwała prawie dwa i pół roku, za co płaciłam odpowiednią cenę. Przez pierwsze półtorej roku cierpiałam na ogromny ból głowy niemal po każdych zajęciach. Mózg był na przysłowiowej siłowni. Jestem wdzięczna sobie za to, że dałam radę i się nie poddałam. Moja chęć rozwoju nigdy się nie kończy. Po zakończonym projekcie szukam nowych form kształcenia, gdyż wyznaję zasadę, że jeśli nie idziesz do przodu, to się cofasz. Kolejna dziedzina, która bardzo mnie zainteresowała to Totalna Biologia. Jej tajniki poznam już niebawem.
NLP jest to zbiór technik i metod, które ułatwiają nam komunikowanie się. Wiele osób nazywa to w skrócie manipulacją. Dla mnie natomiast można porównać NLP do noża, który może ukroić chleb w celu nakarmienia kogoś, jednak można nim również kogoś zabić. Zbiór ten ma na celu modyfikację i tworzenie wzorców postrzegania oraz myślenia u ludzi.
DACHOWANIE CABRIO