Świat Przeistoczonych. Tom 1: Bez prawa do błędu - Wasilij Machanienko - ebook + audiobook + książka

Świat Przeistoczonych. Tom 1: Bez prawa do błędu ebook

Wasilij Machanienko

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Ultranowoczesna gra mobilna już za dwa dni w twoim smartfonie! Bądź najlepszy i uratuj Ziemię! Tylko ty możesz zatrzymać inwazję potworów! Nie zwlekaj – już teraz zainstaluj wersję przedpremierową!

***

Świat Przeistoczonych zawrócił ludziom w głowach. Niezwykła grafika, która mogła śmigać nawet na najprostszych telefonach. Intuicyjny interfejs ułatwiający grę smartfonowym laikom. Intensywna kampania reklamowa obecna w każdym telewizorze, smartfonie i tablecie.

Kilka dni przed premierą produkcja miała już rzeszę fanów pragnących tylko jednego – Godziny X. Właśnie tak tajemniczy deweloperzy nazwali moment premiery gry.

Lecz czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę, do czego doprowadzi Godzina X? Czy ludzie są gotowi zapłacić cenę, której żąda od nich Świat Przeistoczonych?

Mark Dervine to zwykły student. Życie go nie rozpieszcza. Kilka lat temu zginęli jego rodzice, a on musiał zaopiekować się młodszą siostrą. Od trudnej codzienności ucieka w świat gier sieciowych, dlatego też z niecierpliwością czeka na pełne wydanie głośnego Świata Przeistoczonych.

Mark też nie podejrzewał, jaki los zgotuje mu gra. Teraz myśli już tylko o jednym: uporać się z wersją przedpremierową – i to jak najszybciej!

***

Wejdź do niezwykłego hybrydowego świata literatury LitRPG, łączącego to, co najlepsze w książkach i grach. Wasilij Machanienko, autor bestsellerowej serii Droga Szamana, powraca z powieścią „Bez prawa do błędu” będącą pierwszym tomem nowego cyklu Świat Przeistoczonych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 350

Oceny
4,6 (697 ocen)
480
151
47
17
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RobertKal

Nie oderwiesz się od lektury

lirRPG - do niedawna to pojęcie nie było mi znane. Drogę Szamana dosłownie wciągnąłem. GENIALNA. Nic więc dziwnego, że po kolejną książkę autora sięgnąłem bez zastanowienia. Dwa dni nieobecny dla świata. Teraz męka czekania na kolejny tom. Polecam gorąco.
20
wasabi1084

Całkiem niezła

Tak sobie. Nic odkrywczego w stosunku do poprzednich książek. Po prostu to samo, podane inaczej.
10
MadisLenis

Z braku laku…

Ogromne rozczarowanie. Ubolewam nad zmarnowanym potencjałem. Pomysł był dobry, ale wykonanie zostawia wiele do życzenia.
10
BSloboda

Nie oderwiesz się od lektury

piękny kawałek LitRPG. Z niecierpliwością czekam na przetłumaczenie 2 tomu.
10
Caelis

Nie oderwiesz się od lektury

brakuje jednego rozdzialu
00

Popularność




Tytuł oryginału Мир измененных. Книга 1: Без права на ошибку

Copyright © Wasilij Machanienko 2019–2023

PrzekładMichał Bajorek

Redakcja i korekta Marek Stankiewicz, Joanna Rozmus, Magdalena Pazura

OkładkaPiotr Sokołowski

Liternictwo, składTomasz Brzozowski

Konwersja do wersji elektronicznej Aleksandra Pieńkosz

Copyright © for this editionInsignis Media, Kraków 2023Wszelkie prawa zastrzeżone

ISBN pełnej wersji 978-83-67710-31-2

Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], www.insignis.pl

facebook.com/Wydawnictwo.Insignis

twitter.com/insignis_media (@insignis_media)

instagram.com/insignis_media (@insignis_media)

tiktok.com/insignis_media (@insignis_media)

Rozdział 1

Gratulacje!Odkryłeś Podziemia podczas gry w wersję przedpremierową! Po oficjalnym wydaniu gry otrzymasz nagrodę za swój wysiłek!Spróbuj przejść Podziemia i zwiększ swoją nagrodę!

Tak! Wal się, siostrzyczko! Chuja dostaniesz, a nie nowy telefon, ten ci wystarczy! Będziesz wiedziała, że nie warto kłócić się ze starszymi!

– Mark, znowu siedzisz w smartfonie? Nie masz jeszcze dość? Zająłbyś się czymś pożytecznym, a nie rozpieprzaniem sobie mózgu – burknął Kris ze złością. Kiedy indziej takie słowa szefa mogłyby mnie wkurzyć, ale nie tym razem. Źródłem jego niezadowolenia nie byłem tak naprawdę ja i mój telefon, tylko droga. Chociaż trudno nazwać drogą to, po czym jechaliśmy. Asfalt skończył się kilka kilometrów wcześniej i zdawało się, że nasz samochód wpadł nagle pomiędzy dekoracje z taniego filmu wojennego. Syf, breja i ogromne wyboje. Niemalże słyszałem świst pocisków i jęki rannych. Scheisse, scheisse, nicht kapitulieren…

– Ja pierdolę! – ryknął wściekle Kris, kiedy pod podwoziem coś zgrzytnęło i samochód stanął jak wryty. – Koniec, dojechaliśmy! Dalej już na piechotę!

– A rzeczy? – Chcąc nie chcąc, zapauzowałem grę i schowałem telefon. Do pełnego wydania zostało tylko kilka godzin, a liczyłem na to, że zdążę z Podziemiami. Akurat teraz!

– Zabierzemy później, przedstawienie zaczyna się za trzy godziny. Powinniśmy zdążyć, osiedle jest o kilometr stąd. Wysiadamy.

Otworzyłem drzwi i ze smutkiem spojrzałem na swoje białe adidasy. Nie o takiej śmierci marzyły, oj, nie o takiej. Rdzawoszara glina dochodziła prawie do progów samochodu. Kretyńska nawigacja i jej funkcja „objechania korków”! Skąd tutaj, sto kilometrów od miasta, miałyby się wziąć korki?! I po jaką, powiedzcie, cholerę w zamkniętym osiedlu dla VIP-ów potrzebne były usługi animatora dla dzieci? Pieniądze na kurorty się skończyły?

Dobiegło mnie nieprzyjemne pluśnięcie i wiązanka przekleństw szefa. Jego drogie pantofle kosztujące tyle, co moja miesięczna pensja, właśnie zapoznawały się z miejscowym kolorytem. Popchnęło mnie to do działania. Jeśli Kris zobaczy, że się guzdrzę, w końcu mnie zwolni i zatrudni Jokera. Ten gnojek już od dawna ostrzył sobie zęby na moje miejsce, a ja nie zamierzałem dawać mu do tego okazji. Nie zważając na kolor, jaki przybrały moje buty, i na przemoczone do cna skarpetki, podszedłem do bagażnika i wyjąłem dwie ogromne torby. Animatorem był Kris. I to dobrym. Takim, którego zapraszały nawet wysoko postawione persony. Ja natomiast byłem zwykłym tragarzem. Silnym, wytrzymałym i tanim. Studentowi, który dorabia sobie w czasie wolnym od nauki, nie trzeba dużo płacić. Cieszyło mnie tylko to, że dzisiaj powiększy się moja pokaźna kolekcja autografów i jej wartość wzrośnie. Kris nie jeździ do byle kogo. Tym bardziej na takie zadupie.

Spojrzenie ochroniarza przy stróżówce nie zapowiadało niczego dobrego. Zamiast znanego wszystkim brzuchatego „wujka Janusza”, którego wywalono z organów państwowych za pijaństwo i który spędzał swój żywot na rozwiązywaniu krzyżówek przy guziku sterującym szlabanem, osiedla strzegł osiłek z ciałem młodego Schwarzeneggera. Kwadratowe kości policzkowe nerwowo zadrgały, gdy tylko wyłoniliśmy się zza zakrętu. Demonstracyjnie szczękając zamkiem karabinu maszynowego, ochroniarz ryknął groźnie:

– Jałmużny nie dajemy! Wypad!

Zatrzymałem się i schowałem za szefem. Nienawidzę, kiedy ktoś kieruje broń w moją stronę. Kris nie stracił rezonu i wyjął jakiś papier.

– Jesteśmy zaproszeni. Tu jest przepustka.

Z budki wyszedł jeszcze jeden porządkowy, brat bliźniak tego pierwszego. Tak samo potężny, grubo ciosany i niebezpieczny. Wziął nas na muszkę, dał sygnał pierwszemu i dopiero wtedy ochroniarz zbliżył się do Krisa. Nie patyczkowali się! Po przestudiowaniu dokumentu i poświeceniu na niego ultrafioletową latarką pierwszy cerber przeprowadził mojego szefa do stanowiska ochrony. Po paru minutach trafiłem tam również ja. Torby zostały wypatroszone, kieszenie wywrócone, a my – rozebrani do majtek. Dopiero wtedy czujność w oczach ochroniarzy zastąpiło znudzenie. Robota wykonana, terrorystów nie wykryto, można wracać do swoich spraw. Wsadzając rekwizyty z powrotem do toreb, zauważyłem, że pierwszy ochroniarz wyjął telefon i na wyświetlaczu błysnął znajomy ekran powitalny. Nie tylko ja miałem bzika na punkcie nowej gry.

Na pierwszy rzut oka widać było, że właściciel pałacu, do którego przybyliśmy, uwielbiał Piękną i bestię. I nie chodziło o to, że obie budowle były do siebie podobne, ale o to, że pozbawiony prawdziwej miłości właściciel machnął sobie gmaszysko, osiadł w nim jak bestia i czekał na swoją wymarzoną piękność. Sądząc po odgłosach śmiechu dobiegających z jednego z basenów, duża część ślicznotek z okolicy przybyła już na casting. Wśród takich kwiatów gospodarz wyglądał jak niepozorny chwast – mały, z brzuszkiem, ogromną łysiną i workowatymi policzkami. Gdy nas zobaczył, przyjaźnie pomachał tłustą ręką i w tym momencie obok nas wyrósł kamerdyner. Ukłoniwszy się Krisowi, powiedział:

– Zlecono mi pomoc panu w doprowadzeniu się do porządku. Przejdźmy do domu.

I już w moją stronę:

– Jeśli chodzi o pana, nie dostałem żadnych dyspozycji. Margo, przeprowadź gościa na letnią werandę i dopilnuj, żeby się umył. I uprzątnij ścieżki. Nikt nie chciałby się pobrudzić.

Ostatnie słowa odnosiły się do brudu, który skapywał z moich mokrych spodni. Pod spojrzeniem kamerdynera poczułem się niekomfortowo. Tak patrzy się na kogoś, kto nic nie znaczy.

– Mark, trzeba ustawić drona. Poradzisz sobie? – Kris popatrzył na mnie pytająco. Zwykle sam się tym zajmował, ale do rozpoczęcia przedstawienia zostało bardzo niewiele czasu.

– Setki razy widziałem, jak to robisz – odpowiedziałem szczerze.

– Świetnie. Ogarnij się trochę i zrób to. Czasu mamy jak na lekarstwo.

– Zrobię – zapewniłem, chociaż poczułem ciężar na sercu. Czym innym było uruchomienie zwykłego drona, a czym innym profesjonalnej zabawki, która kosztuje ponad dziesięć tysięcy dolarów.

Dziewczyna o ładnym zagranicznym imieniu Margo, ale z wyraźnym, prowincjonalnym nosem i piegami, zaprowadziła mnie na werandę i zaopatrzyła w czyste ubrania. Oczywiście nie nowe i o kilka rozmiarów za duże, ale w tej sytuacji nie miałem wyboru. Po szybkim umyciu się zacząłem swoje czary nad dronem. Cztery śmigła zabrzęczały miarowo i urządzenie wzniosło się lekko w powietrze. Wiatrowskaz na dachu pałacu chwiał się z jednej strony na drugą, ale to nie był problem. Mocne silniki drona w połączeniu z siedemnastocalowymi śmigłami pozwalały zachować stabilny tor lotu nawet przy silnym wietrze. Zdarzyło mi się już sterować dronem, dlatego wykonałem lot testowy wokół pałacu, zatrzymałem się na chwilkę nad basenem, oglądając laski, i wylądowałem. Moje zadania do końca przedstawienia były wykonane. Toboły Krisa dostarczone, dron przygotowany – nie zamierzałem się więcej wychylać. Potem wszystko zbiorę i uwolnię samochód z niewoli błota, bo przecież szef nie będzie się tym zajmować. Idealny pracownik.

Teraz obchodziło mnie już tylko jedno. Usadowiwszy się na jednej z kanap, wyjąłem telefon i skrzywiłem się niezadowolony – bateria miała trzydzieści procent, a ładowarka została w samochodzie. Chociaż… Powinno wystarczyć. Przejrzałem maile – nic pilnego ani ważnego. Wiewiórka przysłała SMS-a, że pojechała do przyjaciółki i wróci dopiero wieczorem. Czyli w domu znów nie będzie nic do żarcia, a mała wymknęła się tylko po to, by niczego nie gotować. Nie miałem żadnych wiadomości w mediach społecznościowych, dlatego też z ledwie powstrzymywaną niecierpliwością kliknąłem na upragnioną ikonę. Mignął ekran powitalny i cały świat gdzieś odpłynął – mój stalker wszedł do Podziemi.

Gratulacje!Przeszedłeś Podziemia podczas przedpremierowej rozgrywki!Po oficjalnej premierze gry otrzymasz nagrodę!

Na mojej twarzy pojawił się pełen zadowolenia uśmiech – do premiery pozostało zaledwie dwadzieścia minut, ale zdążyłem!

Aplikacja na smartfony Świat Przeistoczonych podbiła rynek, pojawiając się znikąd i wywołując szał wśród gamerów. Fantastyczna grafika, wygodny interfejs, brak mikrotransakcji i zakrojona na szeroką skalę kampania marketingowa we wszystkich możliwych kanałach. Nie było nawet godziny, żeby Świat Przeistoczonych nie mignął gdzieś w telewizji, radiu czy autobusie. Miliony użytkowników czekały na oficjalny start, żeby od razu rzucić się do likwidowania mutantów i potworów. W tym gronie byłem również ja i moja siostra. Szybko doszliśmy do dziesiątego, najwyższego poziomu dostępnego w wersji przedpremierowej, po czym Wiewiórka stanowczo oświadczyła, że dalej nie ma się już za czym uganiać. Było całkiem ciekawie, ale naprawdę dobre rzeczy pojawią się pewnie później. Udowodniłem jednak, że się myliła. Nie tylko znalazłem w grze te naprawdę dobre rzeczy, ale też udało mi się je przejść, pokonując bossa i zyskując jakieś bonusy. Niech to nawet będą niemające na nic wpływu „skórki”, ale to i tak miło.

Ostatnie minuty do oficjalnej premiery gry. Przed pałacem zebrał się tłum, słychać było głośne śmiechy i wybuchy petard. Wszyscy rzucili się do składania życzeń gospodarzowi, podbiegły też dziewczyny w kostiumach kąpielowych. Nawet się ucieszyłem, że zostałem wysłany daleko od całego widowiska. Czułbym się tam zbędny. Takie imprezy to nie moja bajka.

– Proszę się częstować. – Margo pojawiła się tuż obok mnie i postawiła na stole ogromną tacę. Gdy uniosła pokrywkę, do mojego nosa wdarł się przyjemny aromat mięsa. Zdradziecko pociekła mi ślinka. Ostatni raz jadłem coś smacznego… Hmm… Pewnie kiedy mama gotowała… Gdy jeszcze żyła.

Poczułem gulę w gardle. Minęły już dwa lata od śmierci rodziców, a ja ciągle się z tym nie oswoiłem. Wiewiórka miała wtedy zaledwie trzynaście lat i trafiłaby do domu dziecka, ale zainterweniował nasz wujek i pomógł nam załatwić kuratelę. Mnie, wówczas dwudziestoletniemu chłopakowi, ciężko było wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności za rodzinę, ale dałem radę. Nie rzuciłem nauki i udało mi się znaleźć pracę. Nie mogłem sobie pozwolić na wydawanie pieniędzy na małe przyjemności – wymyślne jedzenie czy alkohol, więc gry stały się moim sposobem na relaks. Szczególnie te, w których można było coś osiągnąć bez mikrotransakcji. Dlatego też gra Świat Przeistoczonych wydała mi się idealna i przez ostatni miesiąc spędzałem przy niej cały wolny czas.

– Kim jesteś dla Krisa? – Margo przysiadła na brzegu kanapy i poprawiła niesforny kosmyk włosów. Uśmiechnąłem się lubieżnie. Było tak jak zawsze, dla Krisa zaszczyty i sława, a dla mnie ciekawskie służące. Nie czułem żadnych wyrzutów sumienia, miałem dwadzieścia dwa lata i na pewno nie zamierzałem odmawiać sobie seksu przez najbliższe czterdzieści.

– O, to długa historia – szepnąłem tajemniczo. Margo musiała usiąść bliżej i pochylić się, żeby lepiej słyszeć. Jej twarz przysunęła się do mojej i już, już miałem ją pocałować, kiedy nieoczekiwanie źrenice dziewczyny się rozszerzyły, a ona zaczęła dziko krzyczeć. Odsunąłem się, bo Margo darła się tak, jakby żywcem rozrywano ją na kawałki. Padła na podłogę i zaczęła się rzucać w konwulsjach, nie przestając wyć. Zza drzwi usłyszałem kolejne krzyki. Wstałem gwałtownie i wyjrzałem przez okno – wszyscy wrzeszczeli i tarzali się po ziemi. Mężczyźni w eleganckich garniturach, dziewczyny w kostiumach kąpielowych, ochroniarze. Poczułem mrowienie na plecach. Co się dzieje?! Co to ma być, terroryści?!

Nieoczekiwanie zawibrował mój telefon. Na ekranie pojawił się ogromny przycisk „Aktywuj antidotum” i licznik odmierzający czas do zera.

30… 29… 28…

Przeszedł mnie dreszcz i skupiłem się na Margo, która zamilkła. Z dziewczyną zaczęło się dziać coś dziwnego. Jej krzyk był teraz bezgłośny. Skurcze nie zniknęły – Margo tak mocno wykręcała ręce, że do moich uszu dobiegł przerażający dźwięk łamiących się kości. Jednak nie to było najstraszniejsze. Jej przyjemna twarz zaczęła puchnąć, sinieć i zmieniać kształt, wyciągając się do przodu.

Telefon zawibrował jeszcze mocniej, wręcz podskakiwał na stole.

15… 14…

Całkowicie straciłem głowę. Nijak nie mogłem pomóc Margo, ale nie miałem też ochoty bezczynnie stać obok. Może to zaraźliwe? Może to jakaś broń biologiczna? Chwyciłem szalejący telefon i omal nie wypuściłem go z rąk. Nie wiedziałem, że ten model ma tak silne wibracje. Wcisnąłem cholerny przycisk, żeby się zamknął. Wibracja ustała.

Ale wcale mi nie ulżyło.

Na kilka chwil zapomniałem o wszystkim – o cierpiącej Margo, o ludziach za drzwiami, zapomniałem nawet o sobie. W mojej dłoni zaczęła się bowiem pojawiać niewielka, dwumililitrowa strzykawka wypełniona zielonym płynem. Materializowała się stopniowo, tak jakby ktoś ją drukował na szybkiej drukarce 3D. Zaczęło mnie piec w klatce piersiowej i przypomniałem sobie, że człowiek potrzebuje tlenu. Odetchnąłem głęboko i odrzuciłem tajemniczy przedmiot na kanapę. Co to za gówno?

Do diabła, telefon znowu zwariował! Kolejny zielony przycisk z napisem „Obejrzyj filmik”. Żeby choć trochę opanować oszalałe urządzenie, poddałem się i…

Kolejny raz dzisiaj musiałem przekląć. To, co pojawiło się na ekranie, nie mieściło mi się w głowie.

Na filmiku byłem ja. Moja twarz, ubranie, które miałem na sobie, widać było nawet wijącą się obok Margo. Na ekranie podszedłem do strzykawki, podniosłem ją i wbiłem sobie w nogę. Pojawił się zielony „ptaszek”, ale filmik się na tym nie skończył. Obraz wrócił do początkowego kadru. Znowu stałem tam i z uśmieszkiem spoglądałem na strzykawkę. Demonstracyjnie się od niej odwróciłem, po czym padłem na kolana i zacząłem się wić jak Margo. Kamera odrobinę się przesunęła i pokazała dziewczynę. Włosy zjeżyły mi się na głowie – tej prawdziwej. Margo już nie istniała. Zamiast niej na podłodze gramoliło się jakieś niezwykłe straszydło, które tylko w niewielkim stopniu przypominało człowieka. Ogromne zęby, długie pazury, łuski na całym ciele i wybałuszone, zdeformowane oczy. Łapy, bo rękoma i nogami nie można było tego nazwać, stały się krótsze i grubsze, jak u warana. Kłapnąwszy paszczą, niegdysiejsza Margo zręcznie podskoczyła aż do sufitu, po czym wyważyła drzwi wejściowe i zniknęła. Kamera przeniosła się na mnie, pokazując moją zsiniałą twarz. Proces deformacji już się rozpoczął. Pojawił się krzyżyk świadczący o niewykonanym zadaniu i filmik się skończył. Zastąpił go kolejny odmierzający czas licznik.

30… 29… 28…

Przeniosłem spojrzenie na Margo i omal nie zwymiotowałem. Twarz dziewczyny co do joty przypominała to, co widziałem na filmie, ciało też zaczęło się już zmieniać. Człowiek przeistaczał się w potwora. Prawa ręka piekła mnie nieznośnie. Podniosłem dłoń do oczu, ale tym razem nie udało mi się zdławić spazmu – moje palce wydłużyły się i zsiniały. To przelało czarę. Jednym skokiem przebyłem dystans dzielący mnie od strzykawki, chwyciłem ją i wbiłem w nogę. Poczułem przeszywający ból, świat zawirował i ogarnęła mnie ciemność.

Ocknąłem się gwałtownie i bez kaca. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to że nieźle musiałem się schlać, skoro przyśniły mi się takie głupstwa. Druga myśl, gdy kilka metrów od siebie zobaczyłem śliniącego się stwora, który nie odrywał ode mnie drapieżnego wzroku, była taka, że warto sprawdzić spodnie, czy nie znalazło się w nich coś więcej, niż powinno. O tym, że poczwara była kiedyś ładniutką dziewczyną, świadczyły jedynie strzępy materiału i koraliki na grubej szyi. Wtedy wpadła mi do głowy trzecia myśl i gwałtownie podniosłem rękę do oczu. Fala ulgi przepłynęła przez moje ciało: palce były normalne, żadnych zasinień i deformacji. Uf! Przynajmniej jeden pozytyw w całym tym szaleństwie.

Telefon znowu zawibrował, a potwór zaryczał groźnie. Czaił się jak kot przed skokiem, lecz coś go powstrzymywało. Z trudem oderwałem wzrok od maszkary i popatrzyłem na telefon. Pomyślałem, że urządzenie z pewnością nie jest moje, ale zignorowałem to. O wiele ważniejszy był komunikat wyświetlający się na ekranie:

Witamy w grze Świat Przeistoczonych!Liczba zarejestrowanych graczy: 105 778 331. Losowo wybrano 500 milionów z grona poprzednich uczestników i dodano ich do listy graczy na Ziemi. Życzymy przyjemnej gry!

Potrzebowałem dłuższej chwili, żeby treść komunikatu do mnie dotarła. Więc tak wyglądało pełne wydanie?! Napadli na nas przybysze z kosmosu i to miał być ich chytry sposób na opanowanie Ziemi? Nie łatwiej było zamienić wszystkich w potwory? Po co tak komplikować?

Gra zacznie się za 10 minut.Zapoznaj się z tabelą statusu postaci.

Automatycznie kliknąłem na wyskakującą ikonkę i na ekranie pojawiła się niewielka tabela:

Tabela statusu

Imię i nazwisko

Mark Dervine

Monety

0

Poziom

0

Stopnie i tytuły

Brak

Atrybuty

Siła

1

Wytrzymałość

1

Zręczność

1

Umiejętności

Strzelanie z pistoletu

1

Nie zdążyłem przyjrzeć się jej dobrze, a już przysłoniło ją nowe okienko:

Dzięki sukcesom osiągniętym w wersji przedpremierowej otrzymujesz następujące bonusy:Początkowy. Za osiągnięcie maksymalnego poziomu (3 Monety i zniżka 50% na towary w Sklepie przez 2 godziny).Mały. Za odnalezienie Podziemi (8 Monet).Średni. Za pokonanie Czempiona (12 Monet).Duży. Za przejście Podziemi (pistolet energetyczny KORT-I).Umiejętność Strzelanie z pistoletu +1 (1).Bonus lojalnościowy. Gra była uruchomiona na telefonie w momencie oficjalnego wydania (strzykawka Atrybutów). Czy chcesz przyjąć bonusy?

Pod spodem znajdowały się dwa przyciski: zielony „ptaszek” i czerwony krzyżyk. Nie miałem wątpliwości, co wybrać. Zielony przycisk zamigotał. Przestrzeń wokół mnie w dziwny sposób się rozpłynęła, a w mojej dłoni zaczęły się materializować dwa przedmioty – znana mi już strzykawka z zielonym płynem i miniaturowy pistolet. Na parę chwil straciłem poczucie rzeczywistości i z zapartym tchem gapiłem się, jak przedmioty pojawiają się znikąd. To była jakaś magia! Pistolet idealnie wpasował się w moją prawą dłoń, tak jakby został wykonany na podstawie jej odlewu. Był jednak nieco dziwny – nie miał ani zamka, ani bezpiecznika. Przypominał blaster z jakiegoś filmu fantastycznego.

Do rozpoczęcia gry została 1 minuta.Uwaga! W odległości 3 metrów wykryto agresywnego potwora.Przygotuj się do walki i pamiętaj, że w Świecie Przeistoczonych nie ma kolejnych żyć!

Rozdział 2

Kwaśny zapach uderzył mnie w nozdrza i od razu zachciało mi się kichać. Kapiąca na podłogę ślina potwora pieniła się i syczała, wzniecając zieloną parę. Straszydło nie spuszczało ze mnie oczu i znowu się przybliżyło, podwijając ogon i gotując się do skoku.

Wycelowałem KORT-I, ale się zawahałem. A co, jeśli wszystkie te wydarzenia były owocem mojej chorej wyobraźni? Co, jeśli żadne potwory nie istniały, a mnie po prostu odbiło? I tak naprawdę Margo właśnie w tym momencie próbowała mi coś powiedzieć, a ja jej nie słuchałem, odgradzając się wyciągniętą ręką. I nie miałem żadnego pistoletu – nie było go nigdzie, kiedy przyjechaliśmy i raczej nie mogłem tu znaleźć niczego podobnego. Która rzeczywistość była prawdziwa? Ta, którą widziały oczy, czy ta, którą podpowiadał zdrowy rozsądek?

Nieoczekiwanie gdzieś z daleka dobiegły mnie odgłosy strzałów z karabinu i kilku wybuchów. Potwór nadstawił uszu jak pies stróżujący i przekręcił paszczę w kierunku okna. Powiodłem wzrokiem za jego spojrzeniem i…

To był błąd. Moja klatka piersiowa ugięła się pod straszliwym ciosem, chrupnęły żebra, a ja wpadłem na ścianę i wrzasnąłem z bólu, który poczułem w nodze. Drapieżny stwór wyszarpał ogromny kawał mięsa z mojego uda i zaczął go pośpiesznie pożerać, nawet nie przeżuwając. Nie mogłem się ruszyć, przeszywał mnie ostry ból. W ostatnim przebłysku świadomości rozpaczliwie nacisnąłem spust pistoletu. Z lufy wystrzeliły krótkie, niebieskie zawijasy. Potwór zawył, próbując ode mnie odskoczyć, ale padł na podłogę – pierwszym strzałem trafiłem go w łapę, drugim w korpus i dopiero trzeci przerwał wycie poczwary. Kolejne niebieskie zawijasy kąsały jego truchło. Kosztowało mnie dużo wysiłku, by przestać strzelać.

Cały dygotałem. Paskudna rana na mojej nodze krwawiła, a przed oczyma zobaczyłem mroczki, najpewniej z powodu utraty krwi. Dotknąłem ust i mój rękaw pokrył się posoką. Na pewno miałem złamane żebra. Oddychałem z trudem i mimowolnie przypomniałem sobie obejrzane kiedyś programy medyczne. A co, jeśli miałem przebite płuco i to były moje ostatnie sekundy? Przykre… Umrzeć nie w rezultacie jakiegoś heroicznego czynu, a przez laskę, która zmieniła się w potwora. Gdyby chociaż była śliczna, ale nie… Siostra z pewnością ostro by mi teraz docięła…

Moja świadomość, która zaczęła już gasnąć, przebudziła się gwałtownie. Wiewiórka! Przecież ona pojechała do przyjaciółki i musiała być teraz w samym środku tego koszmaru! Chciałem ryknąć, ale z moich ust wydobył się tylko bulgot. Trzeba było coś zrobić, inaczej rzeczywiście bym tam wykitował. Spojrzałem na telefon, który wciąż leżał obok kanapy. Próbowałem się ruszyć, ale kolejna fala bólu omal mnie nie znokautowała. Oprócz nogi i klatki piersiowej o pomoc wołały też plecy. Znowu poczułem dreszcze, świat zaczął ciemnieć, więc zrobiłem ostatnią rzecz, na którą miałem siłę – wyciągnąłem rękę do telefonu. Jeśli mam zginąć, to w walce.

Coś szturchnęło mnie lekko w dłoń i poczułem chłód metalu. Z trudem otworzyłem oczy i tępo wgapiłem się w telefon. Skąd się wziął? Jeśli nie liczyć podziurawionego potwora, nikogo wokół mnie nie było, ale nie wierzyłem, by to duch Margo wrócił mi z pomocą.

Odblokowany ekran telefonu migał, więc skoncentrowałem się na wyświetlonym tekście. Jeśli coś mogło mi pomóc, to właśnie ten pozbawiony życia kawałek szkła i metalu.

Wygrałeś swoją pierwszą walkę i potwierdziłeś swoje prawo do życia.Poziom +1 (1).Otrzymujesz punkt Atrybutów do wykorzystania.

To później! Drżące palce ślizgały mi się po ekranie, otwierając niepotrzebne zakładki, ale nic nie mogłem na to poradzić. Po zamknięciu kolejnego okienka nie przestałem klikać w ekran, dopóki nie pojawił się napis:

Witamy w Sklepie.Na swoim koncie masz 23 Monety.Dostępna jest zniżka 50% (1 godzina 35 minut).

Krew i pot zalewały mi oczy. Piekło nieznośnie, ale nie przestawałem wczytywać się w opisy towarów, przeglądając listę „Najbardziej popularnych”. To była moja ostatnia deska ratunku. Przedmioty na ekranie po raz kolejny się zmieniły i wreszcie coś zauważyłem:

Mały zestaw regeneracyjny. Pozwala w ciągu 8 godzin odzyskać pełne zdrowie. Jednorazowy. Koszt: 10 Monet (20 bez zniżki).

Gorączkowo kliknąłem w obrazek. Mignęło okienko z potwierdzeniem zdjęcia środków z konta, ale mój rozgorączkowany umysł nie zwrócił na nie uwagi, koncentrując się na utrzymywaniu przytomności. W dłoni zaczęła mi się materializować strzykawka. W odróżnieniu od tej, która leżała na kanapie, ta była ogromna, dziesięciomililitrowa. Nie dostałem żadnej instrukcji, dlatego też działałem w sprawdzony sposób – wbiłem igłę w zdrową nogę i wcisnąłem tłok. Poczułem przypływ dzikiego bólu, którego umysł nie był już w stanie wytrzymać.

Nie wiem, ile czasu leżałem nieprzytomny. W pewnym momencie po prostu zrozumiałem, że znowu słyszę świat i nie odczuwam bólu. Żeby otworzyć oczy, musiałem zedrzeć z nich warstwę zaschniętej krwi. Pierwszym, co zobaczyłem, był potwór. Poczwara nigdzie nie zniknęła. Spojrzałem na ranę na udzie – krew przestała się już sączyć. Wzdrygnąłem się, gdy tylko przyjrzałem się dokładniej. W ranie roiło się od dziwnych czarnych punktów, które odbudowywały ciało w taki sam sposób, w jaki niedawno pojawiły się pistolet i strzykawka. Byłem drukowany na nowo.

Poczułem coś w ustach. Splunąłem i ponownie zamarłem – to były moje zęby. Zaplombowane, niektóre z próchnicą i pożółkłe. Nie miałem pieniędzy na dobrego dentystę, musiałem korzystać z publicznej służby zdrowia. Kiedy „przypadkowo” wyrwano mi nie ten ząb co trzeba, przerwałem eksperymenty. Patrząc na to, jak głęboko próchnica wżarła się w jeden z zębów, za dwa tygodnie i tak miałbym przechlapane.

Przesunąłem językiem po szczęce, spodziewając się pustych dziąseł, ale czekało mnie ogromne zaskoczenie – zęby wróciły na swoje miejsca. Zbadałem jamę ustną palcami i rzeczywiście, wszystko jak należy, odrosły nawet dwa zęby, które kiedyś wyrwałem. Dopiero wtedy zauważyłem, że doskonale widzę napisy na tabliczce wiszącej na odległej ścianie. O żadnej krótkowzroczności nie było już mowy. Odetchnąłem głęboko i nie czując bólu złamanych żeber, z trudem powstrzymałem okrzyk radości. Udało się!

Byłem zdrowszy niż kiedykolwiek.

Pełnia szczęścia nie trwała jednak długo. Telefon znów zaczął wibrować, przyciągając moją uwagę.

Niski poziom baterii. Jeśli telefon się wyłączy, nie będziesz mógł otrzymywać Monet.

Znowu musiałem wejść do Sklepu. Tym razem działałem zdecydowanie i pewnie, nie otwierałem niepotrzebnych okienek. Od razu znalazłem potrzebny mi przedmiot:

Blok energetyczny. +10 godzin ciągłej pracy na jednorazowym ładowaniu. Uniwersalne urządzenie nadające się dla dowolnego odbiornika energii. Koszt: 0,5 Monet (1 bez zniżki).

Zostało mi tylko trzynaście Monet, ale wykosztowałem się i kupiłem od razu cztery bloki na „czarną godzinę”. W moich rękach pojawiły się małe stacje ładujące, których porty idealnie pasowały do telefonu. Podłączyłem jedną z nich do urządzenia i tym razem tylko chrząknąłem – powoli przyzwyczajałem się do cudów. Stacja rozpłynęła się tak samo, jak się pojawiła, a poziom baterii telefonu podskoczył do stu procent. Wygodne, nie trzeba godzinami sterczeć przy kontakcie.

Nie mogłem jeszcze wstać, dlatego podpełzłem do strzykawki. Dopiero gdy dotarłem do tapczanu, przypomniałem sobie o pistolecie. KORT-I leżał pod ścianą, niemalże tonąc w kałuży krwi. Przypomniałem sobie epizod z telefonem. On również wydawał się niedostępny, a potem nieoczekiwanie znalazł się przy mnie. Wyciągnąłem rękę ku broni, wyobraziłem sobie, jak wraca i delikatnie wpasowuje się w moją dłoń.

I nic. Pistolet nadal leżał w kałuży krwi, nie poruszywszy się nawet o milimetr.

Mój dociekliwy umysł nie chciał pogodzić się z porażką. Odrzuciłem telefon – na wszelki wypadek niezbyt daleko – i wyciągnąłem rękę. Urządzenie wzbiło się w powietrze i miękko wypełniło moją dłoń. Nieźle! Spróbowałem tego samego z pistoletem. Nic z tego. Jeszcze jedno podejście z telefonem odrzuconym trochę dalej i znów się udało. A więc przywołanie działało tylko z głównym urządzeniem? Zapamiętam.

Wreszcie strzykawka, którą dostałem po pokonaniu potwora, znalazła się w moich rękach, a jej zawartość w moim udzie. Ekran telefonu natychmiast zareagował na zmiany.

Użyłeś strzykawki Atrybutów.Chcesz zwiększyć bieżące wartości czy odblokować nowy Atrybut?

Nowy Atrybut! Gdy grałem w wersję przedpremierową, mniej więcej opanowałem zasady Świata Przeistoczonych. Grając jako stalker, mogłem dojść tak daleko nie dlatego, że miałem niesamowitego farta, ale dlatego, że spośród setek możliwych Atrybutów wybrałem najbardziej użyteczny dla siebie: Regenerację. Zdolność postaci do leczenia nawet najbardziej niebezpiecznych ran. Właśnie dzięki niej zwyciężyłem Czempiona – ostatniego bossa Podziemi. Skoro zadziałało w telefonie, powinno zadziałać również w realu. Starcie z pierwszym potworem powaliło mnie na podłogę i tylko te dziwne Monety pomogły mi przeżyć. Nie mogłem dłużej ryzykować, dlatego też…

Regeneracja +1 (1).

Bez zbędnych rozważań władowałem wolny punkt Atrybutów do Regeneracji, podnosząc jej wartość do dwóch. Rana na udzie mocno zaswędziała, a ciemne punkty zaczęły się poruszać dwukrotnie szybciej. Minęło ledwie kilka minut i już mogłem wstać, a nawet zrobić parę kroków. Dokuśtykałem do pistoletu i go podniosłem, dzięki czemu poczułem się pewniej. Wyglądało na to, że trzy strzały zmieniały potwora w martwą tuszę. Sam pistolet nie miał opisu, więc musiałem zajrzeć do telefonu:

Pistolet energetyczny KORT-I. Ignoruje pancerz fizyczny przeciwnika. Blokuje regenerację. Ładowany na 100 strzałów (zostało 92). Zasięg: 25 metrów. Koszt: 50 Monet (100 bez zniżki).

Od razu zwróciłem uwagę na frazę „Blokuje regenerację”. Czy to znaczyło, że potwory potrafiły się leczyć?! Jak w takim razie mieli je zabić ci, którzy nie przeszli Podziemi? Przypomniałem sobie strzały z karabinu i wybuchy granatów. Przecież to mógł być ochroniarz z budki! Stłumiłem chęć, żeby pobiec do niego natychmiast. Założyłem trzeźwo, że skoro strzały umilkły, to umilkł również strzelający. I tak nie mógłbym mu teraz pomóc.

Eksplorując zawartość telefonu, wyszedłem do głównego menu. Obok „Sklepu” i „Twojej postaci” znajdowało się tam jeszcze kilka przycisków w górnym panelu: „Zrób zdjęcie”, „Zadzwoń”, „Podziel się Monetami”. Nie zamierzałem się wtedy niczym dzielić, dlatego zostawiłem tę opcję w spokoju. Moje serce żądało niezwłocznej rozmowy z Wiewiórką, ale się powstrzymałem. Bałem się dowiedzieć, że nie ma jej już wśród żywych. Nie przeszła Podziemi, co oznaczało, nie miała broni. Odwlekając nieuniknione, wybrałem „Zrób zdjęcie” i…

Ze zdziwieniem gapiłem się na znaną mi z poprzedniego życia funkcję. Aparat z przyciskiem do robienia zdjęć. Bez jaj! Wymyślna gra, która potrafiła drukować przedmioty bezpośrednio z powietrza i zmienić dziewięćdziesiąt procent populacji w przerażające potwory, miała banalny aparat do selfie?!

Złapałem w obiektyw zabitego potwora i nacisnąłem przycisk. Nie zamierzałem taszczyć ze sobą trofeów, a tak będę miał przynajmniej jakieś wspomnienie pierwszego zwycięstwa.

Zrobiłeś pierwsze zdjęcie podstawowego potwora. Otrzymujesz 1 Monetę.

Coś zadźwięczało i na górnym pasku, obok poziomu naładowania baterii pokazała się liczba dwanaście. Cała moja obecna gotówka. No kurwa! Co to miało być? Monety nie były przyznawane za zabijanie, tylko za fotki?! Co jest, do cholery?

Na wszelki wypadek dotknąłem trupa, oczekując pojawienia się jakiegoś lootu. Nic. Żadnych „probówek z krwią”, „megaepickich karabinów maszynowych” czy czegoś w tym stylu. Całym łupem po zabiciu potwora była jedna jedyna Moneta, i to otrzymana dzięki zdjęciu. Popatrzyłem na pistolet i wszedłem do Sklepu. Do diabła! Przeżycie tu nie będzie takie proste, jak mi się wydawało jeszcze kilka minut wcześniej.

Blok energetyczny do broni energetycznej. Blok energetyczny zapewnia 100 strzałów z broni energetycznej. Pasuje do każdego rodzaju broni. Koszt: 15 Monet (30 bez zniżki).

Zdecydowałem, że nie ma na co czekać, i wcisnąłem ikonę połączeń. Był tam tylko jeden kontakt z opisem „Rodzina”. Wiewiórka Dervine. Całą resztę gra usunęła.

– Mark, to ty? – Wiewiórka odpowiedziała po drugim sygnale. Mówiła szeptem i sądząc po głosie, ledwie powstrzymywała się od płaczu. W tle usłyszałem czyjeś „psst” i siostra zamilkła.

– Gdzie jesteś? – Również starałem się nie mówić zbyt głośno.

– W metrze. Mark, tu się dzieją straszne rzeczy… Oni się przeistaczają… Oni… Oni ich zżerają!

– Cicho, wiem o tym. Jakie dostałaś bonusy?

– Stary, jeśli będziesz tu wydzwaniać, to ją zastrzelę – usłyszałem nieprzyjemny szept. – Łatwiej mi poświęcić jedną niż dwudziestu. Krótki raport: jesteśmy pod ziemią w wagonie metra. Wszędzie są przeistoczeni, ale wśród nas nie ma żadnego. Chcesz pomóc, to przyślij Monety. Potrzebujemy jedzenia. To tyle, bez odbioru… Ej, nie ruszaj tego! Okna powinny być zasłonięte!

Zerwało połączenie, ale choć rozmowa nie była zbyt radosna, zrobiło mi się lżej na sercu. Wiewiórka żyje, ktoś w wagonie potrafił się szybko zaadaptować. Przyszła wreszcie pora na przycisk „Wyślij Monety”. Z mojego konta zniknęło dziesięć Monet i po paru chwilach dostałem w odpowiedzi emotkę całusa i podniesionego kciuka. SMS-y były niedostępne, ludzie mogli kontaktować się jedynie przy pomocy obrazków.

No tak… Moja siostra tkwiła zamknięta w wagonie. Nie miała żywności, zbieranie Monet było utrudnione albo całkiem niemożliwe. Trzeba było ją stamtąd szybko wyciągnąć, ale żeby to zrobić, musiałem zapewnić przetrwanie całej grupie. Dwudziestu osobom. Inaczej Wiewiórka nigdy by się nie zgodziła, prędzej umarłaby z głodu, niż schowała jedzenie przed pozostałymi. Sprawdziłem w Sklepie:

Pożywienie. Zapas substancji odżywczych i wody wyliczony dla 1 osoby na 1 dobę. Koszt: 0,5 Monet (1 bez zniżki).

Na dziś byli zaopatrzeni. Miałem zatem dwadzieścia cztery godziny, żeby zdobyć dwadzieścia Monet. Dwadzieścia zdjęć. Powinienem sobie poradzić!

Rana na udzie prawie się zagoiła, co pozwoliło mi całkiem sprawnie dokuśtykać do okna i się rozejrzeć. Potwory wciąż tam były. Dwa z nich szturmowały wybieg dla psów, na którym piszczał ze strachu owczarek niemiecki. Kilka osobników krążyło po podwórzu w poszukiwaniu pożywienia. Na ich czele zauważyłem jakiś nowy rodzaj bestii różniący się od truchła, które leżało przy kanapie. Ten potwór był większy, potężniejszy, niewątpliwie to on dowodził sforą. Jakby czując, że jest obserwowany, poruszył nosem i zaczął węszyć. Przykucnąłem i odczołgałem się od okna, chowając się za kanapą, tak jakby mogła mnie ochronić. W nozdrza uderzył mnie przyjemny aromat pieczonego mięsa i aż zaburczało mi w brzuchu – od rana nic nie jadłem. Wiedziałem, że to błąd, ale przysunąłem bliżej tacę i zacząłem pałaszować. Po raz pierwszy od dawna nie tylko rozkoszowałem się jedzeniem, ale również dokładnie przeżuwałem nowymi zębami, nie bacząc nawet na szczególnie twarde kęsy.

Beknąłem z zadowoleniem i znowu poczułem się jak człowiek. Teraz mogłem nawet spróbować zlikwidować potwory. Najważniejsze, by ustalić, gdzie są i ile ich jest. Ale stop! Przecież miałem przy sobie pilota od drona. Kris nie zdążył go zabrać, a jako że gry mobilne nie należały do jego ulubionych, już raczej nie zabierze. Jedyne, co pozostało, to mieć nadzieję, że trafił do grona połowy procenta szczęśliwców, których wybrał system.

Znaleziono nowe urządzenie.Czy chcesz podłączyć drona Matrice-210 RTK do telefonu?

Wystarczyło wziąć w ręce pilota, a telefon poinformował o gotowości do przejęcia kontroli nad urządzeniem. Nie sprzeciwiałem się, bo nie chciało mi się taszczyć zbędnego sprzętu. Szybkie parowanie i na głównym ekranie pojawiła się kolejna ikonka: „Dron”.

Odblokowano nową funkcję w Sklepie – upgrade drona.

Zwalczyłem chęć zapoznania się z nowymi zakładkami i uruchomiłem urządzenie. Sterowało się nim idealnie, nawet lepiej niż oryginalnym pilotem. Gdy tylko wprawiłem się w obsłudze drona za pomocą telefonu, wysłałem go w znaną mi już trasę wokół budynku. Potwory błyskawicznie zareagowały na pojawienie się latającego urządzenia. Wyły z bezsilności, nie mogąc go dosięgnąć, puściły się więc za nim, przedzierając się przez krzaki i przewracając posągi. Gdy podleciałem dronem do basenu, za urządzeniem pędził oddział złożony z dwudziestu poczwar, połowa z nich wyglądała na bardziej zaawansowanych przeciwników. Miały więcej kolców, długie pazury i wyróżniały się oszałamiającą ruchliwością. Jeden rozpędził się, odbił od ściany i gwałtownie wzbił w powietrze, szeroko rozcapierzając łapy. W ostatniej chwili udało mi się uniknąć zderzenia, zwiększając wysokość lotu. Nie zbliżałem urządzenia do pałacu, bo na dachu również zauważyłem potwory. Przy basenie spostrzegłem kilka plam krwi, widocznie któryś z gości był graczem. Nie miał szczęścia z miejscem inicjacji.

Po kilku minutach dron zawisł nad budką ochrony, która stała się miejscem krwawej jatki. Ciała potworów walały się wszędzie, niektóre wciąż się poruszały mimo okropnych ran. Drzwi do pomieszczenia ochrony były wyłamane, ściana w kilku miejscach przebita, nie było więc wątpliwości, że ochroniarze zginęli, lecz nie oddali skóry tanio. Ożywiłem się i ponownie skierowałem kamerę drona na pole bitwy. Naliczyłem co najmniej trzydzieści martwych poczwar. Gdyby udało mi się tam dotrzeć i je sfotografować, mógłbym zdobyć trzydzieści Monet za nic! To pozwoliłoby Wiewiórce przeżyć kolejną dobę, a później coś bym wymyślił.

Tylko jak miałem się tam dostać?

Zawróciłem drona do pałacu. Sfora ruszyła za nim, ale kilka poczwar zostało w tyle, ganiając za jakimiś kotami. Zawisłem urządzeniem na nieosiągalnej dla potworów wysokości i zacząłem obmyślać plan. Nie dało się uniknąć bezpośredniego starcia, dlatego też potrzebowałem pary oczu na zewnątrz. Na drzwi zbytnio nie liczyłem, poczwary wyważą je w pierwszej kolejności. Zbadałem budynek i znalazłem idealne miejsce do obrony – łazienkę. Prowadził do niej długi korytarz i gdybym odpowiednio wszystko zorganizował, potwory powinny pojawić się właśnie tam. Wszedłem do wanny, która rozmiarami bardziej przypominała basen, odmówiłem modlitwę, chociaż zawsze uważałem się za ateistę, po czym chwyciłem flakonik szamponu i rzuciłem nim w kierunku salonu, celując we wcześniej ustawione lustro.

Odłamki posypały się na podłogę i natychmiast drzwi wejściowe wypadły z zawiasów. Trzy bestie przyciągnięte hałasem wtargnęły do środka z nadzieją posmakowania świeżego mięsa.

Celowałem długo – musiałem oszczędzać energię pistoletu. Żeby ściągnąć na siebie uwagę, rzuciłem jeszcze jeden flakonik. Któryś z potworów przechwycił go w locie i kłapnął zębami, zalewając sobie paszczę szamponem. Trzy pary ciemnych oczu zajrzały w korytarz i po chwili czarne błyskawice rzuciły się w moją stronę. Nieważne, jak szybkie potrafiły być, ja byłem na nie przygotowany.

Strzeliłem w łeb pierwszego potwora. Bestia potknęła się i zatrzymała w ten sposób pozostałe. Kiedy starały się ominąć przeszkodę, strzeliłem po raz drugi. Sześć metrów. Nie miałem ani prawa, ani możliwości, by spudłować. Drugie ciało padło na podłogę i wtedy z pistoletu wystrzeliła trzecia wiązka niebieskiej energii. Trzy strzały, pięć sekund, setki zniszczonych komórek nerwowych.

Zerknąłem na ekran – obraz z drona wskazywał, że w pobliżu nie było nowych przeciwników. Moje działania pozostały niezauważone przez główną grupę. Ostrożnie wydostałem się z wanny, podszedłem do stosu ciał i znów je trąciłem. Może jednak łup pojawiał się przed zrobieniem zdjęcia? Nie, nic z tego. Postarałem się więc, żeby wszystkie potwory zmieściły się w kadrze, i nacisnąłem przycisk:

Zrobiłeś pierwsze zdjęcie 3 martwych podstawowych potworów. Otrzymujesz 3 Monety.

Momentalnie zrodziło mi się w głowie kilka pytań, lecz nie wiedziałem, komu je zadać. Zastanawiałem się przede wszystkim nad tym, gdzie były moje punkty doświadczenia. Skoro w tej grze istniały jakieś poziomy, to za zabite potwory powinienem dostawać doświadczenie. Bo jak inaczej miałbym je zdobyć? Nie było jednak ani paska, ani skali, niczego, co mogło sugerować, ile potworów musiałem jeszcze zlikwidować, by awansować na drugi poziom. Kolejną nieprzyjemną kwestią była możliwość fotografowania wielu trupów jednocześnie. Czy to oznaczało, że jeśli jakiś sprytny gracz się schowa i poczeka do końca bitwy, będzie mógł ukraść wszystkie Monety? Bardzo mnie też zastanawiało słowo „pierwsze”. Na początku myślałem, że pojawiło się dlatego, że w ogóle po raz pierwszy zrobiłem zdjęcie potwora, ale teraz już nie miałem wątpliwości – nie dało się zarobić Monet za wcześniej sfotografowane paskudztwa. A skoro tak, to trzeba było zachować szczególną ostrożność w towarzystwie innych graczy…

Ha! Po zabiciu zaledwie trzech potworów już zaczynałem marzyć, że uda mi się przeżyć. Tylko tam po samym podwórzu biegało co najmniej trzydzieści bestii, więc zostało mi całkiem sporo strzelania. A właśnie, gdzie kolejny szampon? Kilka poczwar podeszło chyba na tyle blisko, żeby usłyszeć hałas.

Wyrzucona butelka trafiła w kanapę i odbiła się od niej. Wszystko we mnie zamarło. Rozległ się dźwięk rozbijanego szkła i cała sfora, która śledziła drona, odwróciła łby w kierunku źródła hałasu. Potwory zawyły przeciągle, po czym rzuciły się ku letniej werandzie. Czknąłem ze strachu i padłem na dno wanny, mocno ściskając rękojeść pistoletu. Adrenalina buzowała, a moje ciało pokryła gęsia skórka.

Ech, teraz się zacznie…

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.