Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Poruszająca świąteczna opowieść o magii przeznaczenia
Noel Blake i jej mąż Jonah powoli oddalają się od siebie. Właściwie rozmawiają tylko podczas spacerów z psem Elliottem. Pewnego śnieżnego dnia Elliott zrywa się ze smyczy i para znajduje go przecznicę dalej pod opieką tajemniczego starca. Mężczyzna namawia ich, by wypowiedzieli życzenie do kuli śnieżnej. Ten moment zmieni bieg ich życia. Następnego ranka budzą się w oddzielnych łóżkach, osobnych mieszkaniach, zupełnie innej rzeczywistości. Ale czy są szczęśliwsi? Oboje czują, że brakuje im czegoś bardzo ważnego. A kiedy znów przypadkowo się spotkają, odkryją, że łączy ich coś wyjątkowego. Czy będą w stanie odnaleźć do siebie drogę powrotną, nim będzie za późno? I czy pomoże im w tym magia świąt?
Kolejna książka bestsellerowej autorki „New York Timesa”. Świąteczna sukienka i Dom na święta zostały wspaniale przyjęte przez czytelników.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 346
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nienaruszony śnieg w Central Parku błyszczy w nocy jak diamenty, przykuwając wzrok Nory, która goni uciekającego psa. Elliott przeciąga smycz po oblodzonych ścieżkach spacerowych i Nora mogłaby przysiąc, że od czasu do czasu odwraca się i śmieje z niej.
– Jesteś parszywym kundlem! – woła Nora.
W odpowiedzi Elliott ostro skręca w lewo, przedzierając się przez idealną zaspę śnieżną i wyłaniając się po drugiej stronie, z powrotem do cywilizacji. Ze śniegiem na swoim ogromnym pysku kieruje się w stronę najbliższego chodnika, nieświadomy ruchu ulicznego i pieszych.
– Adoptuj mastifa, mówili – mruczy bez tchu Nora. – Będzie fajnie, mówili – ogląda się przez ramię, szukając męża. – Jack! – woła, gdy go nie widzi. – Biegnie w stronę Mercy Street.
Skręca w lewo i wskakuje na chodnik, a jej zimowe buty ślizgają się lekko przy lądowaniu. Prostuje się i biegnie za psem, którego mimo narzekania kocha nad życie.
Przed nią, w blasku świątecznych lampek zdobiących ulicę, Elliott przemyka między kupującymi zaglądającymi do sklepowych witryn. Niektórzy patrzą na niego z zaciekawieniem, inni cofają się z przerażeniem, gdy widzą stukilowego psa zmierzającego w ich stronę.
– On nie zrobi krzywdy! – woła Nora. – To tylko wielkie dziecko.
Elliott szczeka nisko, jakby chciał się kłócić.
– Zabiję cię! – krzyczy Nora.
Nora widzi, że pies w końcu zwalnia. Trochę mocniej dyszy i galopuje chodnikiem, gdy ludzie rozstępują się, by go przepuścić. Nikt nie ma odwagi nadepnąć na smycz gigantycznego psa i go zatrzymać.
Staje przed słabo oświetlonym sklepem na końcu ulicy, obwąchuje drzwi i wpycha się do środka. Drzwi najwyraźniej nie zostały całkowicie zamknięte, ale domykają się teraz, gdy pies przez nie przechodzi.
– Mam cię! – krzyczy Nora, pewna, że wreszcie go dorwała.
Nad starymi drzwiami znajdują się mosiężne dzwonki, które brzęczą, gdy ktoś wchodzi lub wychodzi. We wnętrzu unosi się zapach cynamonu i pomarańczy. Ze starego gramofonu stojącego w kącie dochodzą ciche kolędy, a gdy Bing Crosby nuci, Nora rozgląda się po otoczeniu. Wszelkiego rodzaju antyki są upchane gdzie się da, niemal cała podłoga jest nimi zastawiona. Na wystawie świąteczne dekoracje w stylu vintage. Norę otacza zewsząd ciemne, stare drewno.
– Dzień dobry? – woła.
Robi jeszcze kilka kroków i staje oko w oko z wiktoriańską lalką ubraną w strój kolędnika i mufkę z norek. Lalka ma, niestety, tylko jedno oko, co zmusza Norę do zatrzymania się, zanim zacznie dalej przemierzać zagracony sklep.
– Dzień dobry! – woła głęboki głos.
Nora podnosi wzrok i zauważa starszego mężczyznę wyłaniającego się z tyłu. Ma lwią grzywę z białych włosów i krzaczaste białe brwi. Jest tak duży, że przyćmiewa jej zdradzieckiego psa, który depcze mężczyźnie po piętach i radośnie coś przeżuwa.
– Zakładam, że ten głodny młodzieniec jest twój?
Nora kiwa głową.
– Bardzo przepraszam za wtargnięcie. Szłam z nim na spacer i smycz wypadła mi z ręki. A ten uważa, że uciekanie to świetna zabawa – Nora przygląda się swojemu psu, który ma okruszki na pysku. – Zapewniam pana, że niezależnie od tego, co panu powiedział, wcale nie jest głodny – dodaje ironicznie.
W tym momencie drzwi się otwierają i wpada przez nie jej mąż, dyszący i zmęczony.
– Och, dobrze – udaje mu się powiedzieć. – Wydawało mi się, że widziałem, jak tu wchodziłaś. – Rozgląda się, jego orzechowe włosy ukryte są pod czapką. – O nie. Czy coś zniszczył?
Starzec chichocze.
– Nic – spogląda na tę dwójkę. – Właśnie przygotowywałem się do zrobienia gorącego kakao. Czy bylibyście zainteresowani?
– Och, nie będziemy zawracać głowy – mówi Jack dokładnie w tym samym czasie, gdy Nora odpowiada:
– Z wielką chęcią! – zaciera zziębnięte dłonie.
Starzec znowu się śmieje.
– Myślę, że lepiej będzie, jeśli damy tej pani trochę czekolady na gorąco.
Jack się krzywi.
– Nie chcę psuć zabawy, ale o dziewiątej mam telekonferencję. Ledwo znalazłem dzisiaj czas, żeby wyprowadzić z tobą psa.
Nora rzuca mu spojrzenie.
– Ale okej – Jack wzdycha. – Oczywiście, chętnie skorzystamy z zaproszenia. Jesteśmy bardzo wdzięczni, że złapał pan naszego psa. Z góry przepraszam, ale jeśli do mnie zadzwonią, będę musiał odebrać.
– Nie tyle ja złapałem waszego psa, ile on mnie – mówi starzec, prowadząc ich w stronę uroczego stolika z boku sklepu. – Właśnie zamierzałem zjeść kilka ciasteczek, a powinienem unikać cukru.
Gestem pokazuje, żeby usiedli na zabytkowej sofie, a potem kieruje swoją uwagę na małą przenośną kuchenkę.
– Nazywam się Padraig, możecie mówić do mnie Pad. Obawiam się, że nie mam już zbyt wiele pierników do zaoferowania – mówi przepraszająco. – Chociaż Elliottowi z pewnością smakowały.
Wskazał na pusty talerz, którego dno pokrywały okruchy pasujące do okruszków na pysku Elliotta. Pies nie okazywał żadnych wyrzutów sumienia, machając ogonem do Pada.
– Ojej – wzdycha Nora. – Tak mi przykro. Nie ma manier, jeśli chodzi o jedzenie. Można by pomyśleć, że umiera z głodu, ale to najlepiej karmiony pies, jakiego kiedykolwiek widziałeś, przysięgam.
– Nie brakuje mu jedzenia – zgadza się Pad, wpatrując się w potężną sylwetkę Elliotta. – Ale na talerzu było tylko kilka. Myślałem, że będę sam. Towarzystwo jest miłą niespodzianką. W końcu świąt nie powinno się spędzać samotnie.
Nora rzuca mężowi kolejne spojrzenie. Popraw humor staremu człowiekowi, mówią jej oczy. Jest samotny.
– Masz jeszcze kilka dni na zakupy – przypomina mu Nora. – Przychodzi do ciebie jakaś rodzina?
Pad kręci swoją dużą głową.
– Nie mam rodziny, która mogłaby przyjść – mówi, mieszając mleko. – Moja żona zmarła wiele lat temu i nie mieliśmy dzieci. A wy?
Zarówno Nora, jak i Jack wyraźnie się wzdrygają.
– Nie mamy dzieci – mówi Jack dość sztywno, zdejmując ciężar odpowiedzi z Nory. – Ale mamy rodzinę. Właściwie nie jesteśmy z Nowego Jorku. Oboje dorastaliśmy w małym miasteczku w Wyoming. Nasi rodzice chcą, żebyśmy przyjechali z wizytą, ale w tym roku mamy zbyt szalony harmonogram.
– Praca? – domyśla się starzec.
– Zawsze – Nora wzdycha. – Jack pracuje na Wall Street. To bezwzględny wyścig szczurów, w którym nigdy nie ma wolnego czasu.
Jej ton jest trochę ostry i pobrzmiewa lekkim wyrzutem, nawet dla niewytrenowanego ucha Pada.
– Twój kalendarz wcale nie wygląda lepiej – mruczy Jack. Spogląda na Pada. – Jest redaktorką w wydawnictwie. To miała być lekka, przyjemna praca, na kilka lat po studiach, dopóki nie założylibyśmy rodziny, ale zaczęła żyć własnym życiem i teraz jest na dobrej drodze, aby w ciągu kilku lat zostać redaktorką naczelną.
– No cóż – przeciąga Pad, wsypując łyżką sproszkowaną czekoladę do czerwonych kubków. – To z pewnością brzmi imponująco.
– Tak – zgadza się Jack. – Będzie najmłodszą redaktorką naczelną, jaką kiedykolwiek miało wydawnictwo Parker-Hamilton.
Jego ton również zdradza pewną urazę, a żona lekko kręci głową.
– Trzydzieści siedem lat to młody wiek na stanowisko redaktora naczelnego, ale stary, aby mieć dziecko – wyjaśnia Padowi. To wyraźnie drażliwy temat i zarówno ona, jak i Jack nie czują się komfortowo, rozmawiając o tym przy Padzie. – Wciągnęłam się w budowanie kariery. Jack uważa, że nie można robić dwóch rzeczy naraz.
Krzywi się i oboje liczą, że temat został zamknięty, ale kiedy Pad kilka minut później podaje im gorące kakao i siada naprzeciwko nich, znowu go porusza.
– W dzisiejszych czasach wiele kobiet po trzydziestce ma dzieci – sugeruje w ramach zachęty. – Przynajmniej tak czytałem.
– Ledwo mamy czas dla naszego psa – mówi Jack. – Musimy zatrudnić osobę, która dwa razy dziennie będzie przychodziła zobaczyć, czy wszystko z nim dobrze, no i będzie go wyprowadzała na spacer. Widziałeś, jak się zachowuje. Jeśli nie możemy znaleźć czasu na odpowiednią opiekę nad psem, jak możemy znaleźć czas na dziecko?
– Myślę, że gdy na świat przychodzi maluch, zmieniają się priorytety – mówi Pad swobodnie, popijając pienisty napar.
– Albo się nie zmieniają, a my do końca życia będziemy płacić rachunki za terapię naszego dziecka – odpowiada Jack.
– Zawsze macie kontrolę nad swoimi wyborami – przypomina mu Pad. – Jeśli chcesz znaleźć na coś czas, możesz to zrobić.
– Nie jest to takie łatwe, jeśli współmałżonek się nie zgadza – odpowiada Jack.
Nora podnosi głowę.
– Nie tylko ja jestem winna. Uważam, że mogę jednocześnie robić wartościową karierę i być świetną matką. To on nie potrafi poświęcić nawet godziny każdego wieczoru na wspólny spacer z psem.
– Jestem tutaj, prawda? – Jack znowu mamrocze.
To drażliwy temat i Pad w końcu od niego ucieka.
– Małżeństwo jest zabawne, prawda? – zastanawia się. Jego niebieskie oczy studiują dwoje ludzi przed nim. Stanowią piękną parę, wysocy i szczupli, prawie w tym samym wieku. Na pozór pasują do siebie idealnie, choć w tej chwili wręcz unikają kontaktu fizycznego, odchylają się na kanapie w przeciwne strony.
Jack w roztargnieniu gładzi Elliotta po pysku, drugą rękę wsunął pod udo.
– Mówią, że po pewnym czasie w małżeństwie ludzie zaczynają nawet wyglądać podobnie. Dzięki Bogu, że nie przydarzyło się to mojej Marii – uśmiecha się pod swoim bulwiastym, czerwonym nosem. Śmieją się razem z nim, gdy przeczesuje dłonią gęste, niesforne włosy. – Ale wy dwoje… Jesteście idealną parą. Jak długo jesteście razem?
– Od czasów college’u – odpowiada Jack. – Pobraliśmy się latem, na drugim roku studiów.
– Nasi rodzice uważali, że jesteśmy za młodzi – dodaje Nora. – Jednak znaliśmy się przez całe życie i wiedzieliśmy, czego chcemy. Albo tak myśleliśmy.
Pad patrzy na nią.
– Myśleliście?
– Chyba wszystko się zmienia.
Jej ton jest smutny, niemal pusty.
– Rzeczy się zmieniają – zgadza się Pad. – Zmian można dokonać nawet wstecz, jeśli zrobisz to dobrze. Ale niezależnie od przypadku, wszystko może się zmienić. Czasami jesteś po prostu zbyt blisko problemu, aby zobaczyć rozwiązanie.
Zmian można dokonać wstecz? Jego słowa wydawały się bezsensowne. Jack i Nora wymienili ukradkowe spojrzenia.
– Mieszkasz tu sam? – pyta Nora, starając się nie być natrętna, ale nagle czuje się trochę zaniepokojona.
– Tak – mówi Pad. – Posiadanie mieszkania za sklepem pozwala zaoszczędzić pieniądze. Niestety, wiadomo, że system ubezpieczeń społecznych już nie działa tak jak kiedyś. Kręcę się tu cały dzień i pracuję nad moją historią. Widzisz, piszę książkę. Albo próbuję pisać.
Nora nagle się spina i ma nadzieję, że nie jest to widoczne. Najgorszą częścią bycia redaktorem jest to, że gdy ktoś się o tym dowie, nieuchronnie próbuje podsunąć jej książkę.
Padraig jednak tego nie robi. Zamiast tego zwraca się do Jacka.
– Zbliża się dziewiąta. Czy chciałbyś skorzystać z jednego z pokoi na zapleczu i odebrać telefon?
Jack spogląda na Norę. Mimo że wyraźnie żywią do siebie urazę, on nadal bez słów konsultuje się z żoną. Pad to zauważa.
– Norze będzie tu ze mną dobrze – mówi Jackowi. – Będę ją zabawiał opowieściami o mojej Marii.
Nora lekko kiwa głową i uśmiecha się.
– No dalej, Jack. Dam sobie radę.
Kiedy Jack wstaje, Elliott kładzie się na podłodze, zajmując całą dostępną przestrzeń. Pilnuje jednak, aby jedna łapa dotykała stopy Nory.
– Miał złe dzieciństwo – Nora mówi Padowi. – Był używany jako pies przynęta w walkach psów. Widzisz blizny? – wskazuje na różne ślady na głowie, szyi i tułowiu Elliotta. – Kiedy go adoptowaliśmy, trochę zajęło mu przyzwyczajenie się do normalnego życia. Przebył długą drogę, ale zdecydowanie lubi przebywać blisko nas.
– Jak sobie radzi w ciągu dnia, kiedy cię nie ma? – pyta Pad.
– Dlatego musimy zatrudnić opiekunkę do psów – odpowiada. – Nie lubi być sam.
– Biedny misio – nuci Pad. Elliott uderza w ziemię ogonem, choć nawet nie otwiera oczu. – Jego wybryki go wyczerpały – ogłasza Pad.
Nora się śmieje.
– Widać, że się na nim poznałeś. Ma dobre serce, ale sporo skłonności do brykania.
Pad śmieje się razem z nią.
– To idealne zestawienie – odpowiada. Jego własne niebieskie oczy błyszczą wesoło.
– Widzę, że mówisz z doświadczenia – Nora się uśmiecha. – Jack też taki był.
Pad unosi brwi.
– Myślę, że Wall Street zmienia człowieka – odpowiada w końcu Nora. – To praca w ciągłym napięciu, tak wykańczająca… Zapomniał, kim jest poza nią.
– To niedobrze – mówi Pad, lekko cmokając. – Może powinnaś spróbować mu przypomnieć.
– Próbowałam – wzdycha. – On wciska moje guziki, ja wciskam jego. Nasze życie nie potoczyło się tak, jak myślałam. Chciałam rodziny, Jack pragnął kariery. Kiedy zaczęłam awansować, Jack bardzo mnie wspierał. Podobało mu się to, że budowałam karierę, a mnie podobało się, że sprawiało mu to radość. Ale zawsze myślałam, że w końcu będę mieć dziecko. Teraz, kiedy nalegam, wykorzystuje moją karierę jako wymówkę. Mam mu to za złe, on mi też. Chyba po prostu jako związek nie jesteśmy teraz w dobrym miejscu.
– Czy powiedzieliście to sobie nawzajem na głos? – pyta Pad. – To ważny krok. Jeśli coś zidentyfikujesz, możesz to naprawić.
– Niezupełnie – przyznaje. – Ale oboje o tym wiemy. Przepraszam, jeśli za dużo mówię. Zwykle nie jesteśmy tacy gadatliwi.
– Czasami sytuacja powoli bulgocze, aż dochodzi do momentu, w którym wykipi – mówi. – Czy można powiedzieć, że jesteście już blisko punktu wrzenia?
Nora waha się, a potem kiwa głową.
– Obawiam się, że tak.
– Jak myślisz, jaka jest odpowiedź?
Kobieta myśli przez chwilę.
– Nie wiem. Ale chciałabym wiedzieć. Chyba musimy pamiętać, kim kiedyś byliśmy i dlaczego się kochamy. Zbyt łatwo jest skupić się na szaleństwie. Myślę, że to jest po prostu łatwiejsze.
Pad szanuje jej szczerość i mówi jej to.
– Byłem żonaty przez długi czas – przypomina. – Chcesz usłyszeć radę?
Ona kiwa głową.
– Z przyjemnością.
– Nic się nie liczy oprócz siebie nawzajem – mówi jej uroczyście. – W ostatecznym rozrachunku nic innego się nie liczy.
– W idealnym świecie, może – odpowiada Nora z szacunkiem. – W dzisiejszych czasach każdy ma pracę, a nie ma czasu, no i obowiązki…
– Zawsze mieliśmy pracę i obowiązki – przerywa Pad. – Musisz po prostu ustalić, co jest dla ciebie ważne, i skupić się na tym.
– To brzmi tak prosto – mówi Nora. – Jednak wcale nie jest proste do zrobienia.
Pad kiwa głową, a ona dodaje:
– Bo wszystko jest ważne. Nasze prace. Nasz pies. Nasze rodziny.
– Najpierw wymieniłaś „nasze prace” – zauważa Pad.
– Nie zwracałam uwagi na kolejność – odpowiada, ale jej policzki płoną.
– Co konkretnie powstrzymuje was od odwiedzania rodziny w te święta? – pyta bez ogródek Pad.
– Ja… Cóż, my… – Nora się jąka. – Jack ma połączenia konferencyjne i pilne rzeczy do załatwienia. Ja mam termin nałożenia poprawek w czterech różnych rękopisach do pierwszego stycznia, a jestem dopiero w połowie. Nie mamy czasu na podróż do Wyoming. Siedzenie na lotniskach, zgubienie bagażu, uspokajanie Elliotta na czas podróży…
– Za dużo kłopotów? – pyta Pad trochę dziwnym tonem.
– Nie. Po prostu…
– Za mało czasu – mówi Pad.
– Tak. A Jack naprawdę nie lubi świąt. To długa historia.
– Cóż, nasz czas jest ograniczony – mówi. – Ale niektóre rzeczy są warte poświęcenia czasu bardziej niż inne, Noro. Twoi rodzice nie będą tu wiecznie.
– Nie, nie będą – zgadza się, czując, jak robi się jej ciężko w klatce piersiowej. – Wiem.
– Gdybym odzyskał moich rodziców lub Marię, poruszyłbym niebo i ziemię, aby zobaczyć ich w Boże Narodzenie – mówi Pad tęsknym głosem.
Klatka piersiowa Nory staje się jeszcze cięższa.
– Domyślam się – mówi cichym głosem. – Jack i ja… My nie świętujemy Bożego Narodzenia w wielkim stylu. Ale naprawdę kochamy się.
Zanim Padraig zdążył odpowiedzieć, z tyłu wyłania się Jack.
– Wszystko załatwione – melduje i wtedy zauważa poważne spojrzenia na ich twarzach. – Co mnie ominęło?
– Pad właśnie mi mówił, jak bardzo tęskni za żoną i swoimi rodzicami – mówi Nora.
Jej mąż spogląda na nią.
– Przykro mi, Pad – mówi Jack. – Święta muszą być trudne.
– Och, już się do tego przyzwyczaiłem – Pad macha swoją dużą ręką. – I odwiedziny takich miłych dzieciaków jak wy sprawiają, że są znośne – śmieje się.
Jack patrzy na żonę.
– Chyba powinniśmy wracać już do domu, Noro – podpowiada.
Pad wstaje i bierze filiżankę Nory.
– Jeśli wytrzymasz ze mną jeszcze chwilę, chciałbym ci coś dać. Mam coś w sam raz.
Zostawia ich, patrzących w ślad za nim, podczas gdy wędruje po sklepie i przeszukuje półki.
– Nie, nie to – mruczy, odsuwając na bok kryształowy świecznik w kształcie renifera. – Chociaż z pewnością to rzecz ponadczasowa – wędruje jeszcze przez kilka minut. – Eureka! – mówi, gdy wyłania się z zakamarków, niosąc lekko zakurzoną śnieżną kulę.
Scena wewnątrz przedstawia osobliwą szklaną rodzinę zebraną wokół kominka udekorowanego na Boże Narodzenie. Potrząsa kulą i podaje Jackowi.
– To jest prezent, który w tym roku możesz dać swojej żonie, Jack.
Jack jest zaskoczony i przez chwilę wydaje się, że wcale nie zaplanował, co jej podaruje, a Boże Narodzenie już za niecały tydzień. Nora udaje, że tego nie widzi, ale żołądek jej się ściska.
– Tak jak mówiłam… Naprawdę nie obchodzimy Bożego Narodzenia – zaczyna mówić, ale Jack już dziękuje starszemu mężczyźnie.
Pad spogląda na Norę, wyciągając papier, by zawinąć kulę.
– Myślę, że możesz być redaktorką mojej przyjaciółki Beth. Przez jakiś czas pomagałem jej swoimi krytycznymi uwagami. Beth Jacobs?
– Och! – Nora unosi głowę. – Tak. Jestem jej redaktorką. Jest niesamowitą osobą! Co za mały świat!
– Prawda? – Padraig zgadza się.
Jack próbuje zapłacić za szklaną kulę, ale Pad nie chce o tym słyszeć. Zamiast tego dotyka nosa.
– A co ty na to: pewnego dnia, jeśli kiedykolwiek go skończę, Nora zgodzi się przeczytać mój rękopis – wkłada śnieżną kulę do małego brązowego worka i podaje jej. – Co powiesz?
– Powiem, że jesteś bardziej kreatywny niż większość ludzi, którzy podsuwają mi swoje książki – odpowiada z uśmiechem, odbierając od niego woreczek.
Pad się śmieje.
– No cóż, pisarze są kreatywni – mówi. – Ale redaktorzy też. To oni poprawiają światy, aż będą idealnie w sam raz, a to wymaga kreatywności.
Wydaje się nieprzekonana.
– A mnie się wydaje, że masz mieszane uczucia co do roli osób z czerwonymi długopisami w dłoniach. Prawda?
Jack ją szturcha.
– Może nie bez racji – zauważa jej mąż.
Ona patrzy na niego gniewnie.
– Wiesz, że jeśli będziesz wystarczająco ciężko pracować i przestudiujesz zdanie pod każdym kątem, to w końcu dokonasz zmian, które sprawią, że scena będzie dla czytelnika bardziej realna. Przeciągniesz czytelnika przez punkt, z którego nie ma odwrotu, przeciągniesz go na swoją stronę i zostanie już z tobą na dobre i na złe. Prawda?
– Skąd on wie, jak to działa? – Jack mamrocze cicho do Nory.
– Masz rację – oznajmia Nora, zaskakując Jacka, ale nie Padraiga. – Poprawiam zdania, żeby były lepsze. Ale nigdy nie dane mi jest tworzyć. To rola niebieskiego pióra, a nie czerwonego długopisu i gumki. Nie piszę.
– Och, cholera. Co za nonsens – mówi jej Pad. – Najmniejsza zmiana, a świat staje się inny. Wiesz o tym, Noro. Redaktor dopracowuje szczegóły, aż świat historii zawartej w książce stanie się lepszy, niż autor kiedykolwiek mógłby sobie wyobrazić. Bez was tekst byłby płaski, jednowymiarowy, opowiedziany tylko z jednej perspektywy. Redaktor wzbogaca tekst zewnętrznym spojrzeniem, widzi i robi rzeczy nieosiągalne dla samego autora.
– To… bardzo wnikliwe – mówi cicho Nora. – Nigdy wcześniej nie myślałam o tym w ten sposób – przyznaje.
Pad kiwa głową ze zrozumieniem.
– Więc mając to na uwadze, Noro, co byś zrobiła, gdybyś mogła stworzyć swój własny świat?
Nora rozważa zarówno jego pytanie, jak i pierwotną prośbę.
– Okej, przeczytam – mówi w końcu. – Jeśli streszczenie trzyma się kupy.
– Umowa stoi – mówi z uśmiechem. – I może uda mi się wymyślić coś bardziej kreatywnego niż streszczenie. Ale unikasz odpowiedzi na najważniejsze pytanie – patrzy na nich oboje i wskazuje brązową torbę z prezentem. – Gdybyście mogli potrząsnąć tą śnieżną kulą i wypowiedzieć życzenie, tworząc świat, jakiego pragniecie… Jaki by był? Pomyślcie o tym oboje – mówi, po czym klepie Elliotta po dużej głowie. – Bądź dobrym pieskiem, Elliott. Wpadaj do mnie w każdej chwili.
Zwraca się w stronę pary.
– Wesołych świąt. Ten starzec ma jeszcze piernik do upieczenia.
Mówiąc to, znika w swoich pokojach na zapleczu, nie oglądając się za siebie.
Wracają do domu niemal w ciszy, każde zamyślone, gdy ich buty chrzęszczą w śniegu. Już prawie dochodzą do apartamentowca, kiedy Jack odwraca się do żony.
– Nie powiedziałem mu, jak się wabi Elliott – mówi. – Skąd wiedział? Ty mu mówiłaś?
Nora myśli przez chwilę.
– Nie przypominam sobie. Ale musiałam, bo nie ma na obroży adresatki.
Drzwi do budynku otwierają się i wita ich portier.
– O, państwo Blake, dobry wieczór państwu – mówi. Pochyla się lekko przed Elliottem. – Dobry wieczór, paniczu – dodaje. Patrzy na nich. – Czy może dostać wieczorną przekąskę?
– Oczywiście, Matthew – Nora się uśmiecha.
Portier sięga do kieszeni i wyciąga smakołyk, który nosi specjalnie dla Elliotta. Ten połyka go w pół sekundy, oblizuje się, a strumyczek śliny spada na but Matthew. Portier bez wahania po prostu wyciąga chusteczkę i wyciera ślinę, co robił już setki razy.
– Miłego wieczoru – mówi Nora ze śmiechem.
Para udaje się na dwudzieste drugie piętro i wchodzi do swojego mieszkania. Wielu nazwałoby to miejsce luksusowym, ale zarówno Nora, jak i Jack uważają, że dzisiejszego wieczoru jest tu trochę pusto i zimno.
Nora wyciąga śnieżną kulę z torby i ustawia ją na półce z książkami w ich sypialni. W milczeniu myją zęby, gaszą światło i kładą się do łóżka.
Udaje im się to wszystko zrobić bez dotykania się nawzajem.
Elliott wskakuje na łóżko i rozkłada się między nimi. Oboje zasypiają, tuląc się do psa, a nie do siebie. I zastanawiają się nad pytaniem, z którym zostawił ich miły, ale dziwny starzec z antykwariatu.
Co byś zrobił, gdybyś mógł stworzyć swój własny świat?
Światło księżyca wpada przez okno i delikatnie rozświetla śnieżną kulę.
Błyszczący śnieg porusza się, unosząc się w cieczy, otacza szklaną rodzinę. Trwa to kilka minut, zanim ponownie nastanie cichy bezruch.
ROZDZIAŁ DRUGI
NOEL
Światło słoneczne razi mnie prosto w oczy, a ja jęczę, próbując znaleźć telefon i wyłączyć ten cholerny budzik.
Zaraz. Mój budzik.
Od lat nie zaspałam, jeśli dzwonił budzik.
Otwieram oczy. Słońce jest już w połowie białego, zimowego nieba. Wyciągam telefon i patrzę na godzinę.
9.43.
Na ekranie wisi mnóstwo esemeów, maili i powiadomień. Mrugam raz, potem drugi, próbując oczyścić umysł.
Jakim cudem zaspałam?
Rozglądam się po pokoju, próbując sobie przypomnieć, co robiłam zeszłej nocy. Mój jedwabny szlafrok w kolorze szampana jest na oparciu białego krzesła. Pasujące do niego kapcie leżą obok łóżka, tam gdzie ich miejsce. Nie można było o mnie powiedzieć, że nie jestem sumienna.
Czy wypiłam za dużo wina? To nie mogło być to. Wino przyprawia mnie o ból głowy. Rzadko je piję.
Za cholerę nie pamiętam wczorajszego wieczora. I co gorsza, nie mam czasu o tym myśleć, bo już jestem spóźniona.
Ruszam do akcji, pędzę z łóżka do łazienki, biorąc najszybszy prysznic w moim życiu. Związuję włosy w mokry kok, po czym wkładam ołówkową spódnicę i dopasowany czerwono-szary kaszmirowy sweterek w kratę.
Nawet nie mam czasu na zrobienie kawy, po prostu biorę laptopa i notatki, wpycham je do torby, a potem biegnę obok pustej kuchni z telefonem już przy uchu.
Naciskam przycisk windy, słuchając wiadomości głosowych od mojej asystentki, Emily. Obserwuję światełka na ścianie sygnalizujące zjazd windy. Jest teraz na trzydziestym pierwszym piętrze. Minie minuta lub dwie, zanim dotrze na dwudzieste pierwsze piętro i drzwi się rozsuną.
W środku stoi mężczyzna w garniturze i kobieta w koktajlowej sukience. Wczorajszej koktajlowej sukience, uświadamiam sobie, gdy zauważam jej rozmazany makijaż.
Mężczyzna jest rześki i czysty, wyraźnie wykąpany przed pracą. Rozmawia przez telefon, szybko i zdecydowanie. Mówi językiem maklerów giełdowych i słowa przestają być dla mnie zrozumiałe.
Wracam do odsłuchiwania poczty głosowej. Słucham agentów, młodszych redaktorów i pisarza, którzy mówią mi, czego ode mnie chcą.
Wydłużenie terminu.
Zatwierdzenie makiety okładki.
Recenzja rękopisu.
Zgoda na użycie modela na okładkę.
To ostatnie przykuwa moją uwagę i szybko wybieram numer. Odbiera Emily.
– Fabio? Naprawdę? – pytam stanowczo. – Dlaczego Fabio? Ma jakieś sto dwanaście lat.
– O Boże, Noel! – Emily się śmieje. – Wcale nie ma. To dla Casey Clark. Dorastała, podkradając romanse swojej babci, a dla niej zdjęcie Fabia na okładce byłoby szczytem sukcesu.
– Nie możemy wydać takiej kwoty na ten projekt – mówię. – Wiesz o tym. To dopiero jej druga powieść. Pierwsza ledwo zwróciła koszty produkcji.
– Prawie jej się udało – wtrąca Emily. – Pokolenie Z ją kocha, znaleźli ją na TikToku i zaraz będzie trendem. Szczerze mówiąc, myślę, że ta książka będzie hitem przyszłego lata.
– Zgoda – wzdycham. – Uzyskaj wycenę z działu artystycznego i wróć do mnie.
Emily pieje z zachwytu i się rozłącza. Kobieta we wczorajszym makijażu patrzy na mnie.
– Ten Fabio? – pyta.
– Myślę, że jest tylko jeden – odpowiadam z lekkim uśmiechem.
Jest pod wyraźnym wrażeniem. Jej towarzysz, facet w garniturze, wręcz odwrotnie.
– Mama mojej współlokatorki ze studiów czytała tandetne książki z nim na okładce – mówi. – Zgadzam się z tobą. Jest za stary. I tandetny.
– Nie powiedziałam, że jest tandetny – poprawiam.
Ale on kręci głową.
– Zdecydowanie zbyt tandetny.
– Jonah – mówi kobieta. – To niemiłe.
Mężczyzna, Jonah, ma na sobie garnitur za tysiąc dolarów, lśniące oksfordy, zegarek za dziesięć tysięcy i pachnie jak las w zimowy dzień. Cuchnie pieniędzmi. Założę się, że jest trochę podły. Ludzie sukcesu często muszą tacy być.
– Powinieneś szanować starszych – mówię mu, gdy winda zatrzymuje się w holu. – W końcu ma sto dwanaście lat.
Usta Jonaha drgają i teraz zauważam, że ma pełne wargi, a szczękę wyrzeźbioną i gładko ogoloną.
– To niemiłe – mówi, uśmiechając się lekko.
– Z kim przestajesz… – wzruszam ramionami.
Wychodzę z windy i kieruję się do drzwi, ale czuję jego uśmiech za sobą.
Czekam, aż portier, Matthew, przywoła mi taksówkę. Kątem oka widzę, jak Jonah wsadza kobietę do samochodu, a potem zamyka drzwi. Nie całuje jej. Odchodzi, a jego oddech tworzy białe obłoczki w zimowym powietrzu.
Gdy światło poranka spowija go na chwilę, ogarnia mnie déjà vu. Jestem pewna, że już się kiedyś gapiłam na tego gościa, być może nawet nie raz. Czy po prostu widywałam go, jak wchodzi i wychodzi i nigdy nie zwracałam na niego uwagi?
– Miłego dnia, pani Turner – mówi Matthew, wyrywając mnie z zamyślenia.
– Dziękuję bardzo, nawzajem – odpowiadam. – Matthew?
Zatrzymuje się, zanim zamknie za mną drzwi taksówki.
– Ten mężczyzna, z którym właśnie wyszłam z budynku. Czy on tu mieszka?
Matthew kiwa głową.
– Tak, psze pani. To pan Blake.
Jonah Blake. Zapamiętuję, żeby później go wyszukać w Google’u.
– Dzięki.
Matthew uśmiecha się i zamyka drzwi.
– Parker-Hamilton Publishing – mówię kierowcy. – Na Broadwayu.
Kierowca kiwa głową i odjeżdża od krawężnika. Spędzam podróż, przeglądając notatki i przygotowując się do działania, gdy tylko wyjdę z samochodu.
I wychodzę pełna zapału.
A potem natychmiast poślizg na lodzie.
Lecę jak w kreskówce, przebieram nogami bez kontroli.
Znikąd pojawia się moja asystentka, chwyta mnie za ramiona i ratuje przed złamaniem karku.
– Czekałam na ciebie – mówi, wpychając kubek kawy w moją dłoń. – Nigdy się nie spóźniasz.
– Wiem – wzdycham, poprawiam torbę na ramieniu, łykając sporą dawkę kofeiny.
– Przegapiłaś spotkanie marketingowe dotyczące książki Eliasa Graya.
– Cholera – mruczę, kiedy wchodzimy do budynku.
Gdy jedziemy na nasze piętro, Emily informuje mnie o wszystkim, co przegapiłam. Korytarze zdobią gustowne dekoracje świąteczne, a ktoś w jakimś boksie puszcza bożonarodzeniowe kawałki.
Emily podąża za mną do mojego biura i zamyka za nami drzwi. Przyglądam się jej podejrzliwie.
Promienieje z zadowolenia.
– Masz randkę na sylwestra – ogłasza z dumą.
– Mam? – pytam, odprężając się nieco i rzucając torbę na puste krzesło. – Jak to?
– Pamiętasz, jak pokazywałam ci zdjęcia mojego włoskiego kuzyna ze strony taty? Michel, model?
Moje ramiona znów się napinają. Pamiętam. Na zdjęciach pozował na jachcie, z jedynie malutkim kawałkiem materiału zakrywającym jego… Był wspaniały.
– Jest o wiele za młody – mówię. – On ma jakieś, ile… Dwadzieścia pięć lat? Ja mam trzydzieści siedem.
– Ma dwadzieścia sześć lat – poprawia Emily. – A wiek to tylko liczba. Nie jest najbystrzejszy, ale ma dobre serce. I jest piękny. Będzie wyglądał z tobą idealnie na imprezie.
– Idę na tę imprezę tylko dlatego, że odpowiedziałaś na zaproszenie w moim imieniu – znowu zaczynam się denerwować. – Sylwester był dla mnie nocą relaksu, mogłam się owinąć kocem i zastanowić nad stanem mojego życia.
– Tym razem tak nie będzie – mówi stanowczo. – Idziesz na imprezę do Stitcha.
– Zobaczymy – mruczę, siadając przy biurku.
– Jeśli chcesz zostać redaktor naczelną, musisz zacząć robić takie rzeczy – przypomina mi. – Wiesz o tym. Musisz iść.
– Nie – odpowiadam spokojnie. – I nie rozumiem, dlaczego tak bardzo namawiasz mnie, żebym została naczelną.
– Ponieważ ja też chcę awansować – wzdycha Emily. – Nadążaj, kobieto. Gdy przejdziesz na wyższy level, zacznie się rekrutacja na twoją obecną posadę. Pewnie Brittany ją dostanie, potem Jess zostanie zastępcą redaktora, i w ten sposób zwolni się dla mnie stanowisko młodszego redaktora.
– Wiesz, kiedy cię tu sprowadziłam, nie zdawałam sobie sprawy, że jesteś taka przedsiębiorcza.
– Owszem, zdawałaś – Emily drwi. – Nie usprawiedliwiaj się niewiedzą. Ale wróćmy do imprezy. Nadal jesteś moją ulubioną kuzynką, ale musisz iść.
– Nie.
– Musisz – mówi Emily, teraz naprawdę zaniepokojona. – Odesłaliśmy RSVP. Nie możesz odwołać rezerwacji u Lillianny Cox.
– Nie „odesłaliśmy” – mówię jej słodko. – Ty odesłałaś. Więc możesz anulować moją odpowiedź. A może pójdziesz za mnie, skoro tak bardzo chcesz piąć się po szczeblach kariery.
Emily wpatruje się we mnie, otwierając i zamykając usta. Dzwoni mój telefon, więc sięgam, żeby go odebrać.
– Porozmawiamy o tym później – obiecuje Emily, zanim wychodzi z pokoju.
– Nie licz na to – mówię do zamkniętych drzwi.
Przez resztę dnia zatapiam się w pracy, przeglądając umowy, zatwierdzając rękopisy i odsyłając maile. Wbrew powszechnej opinii moje dni nie upływają na faktycznym czytaniu książek. Manuskrypty czytam po godzinach, na przykład na tylnym siedzeniu taksówki. Zasypiałam z wydrukowanym rękopisem na piersi we wczesnych godzinach porannych o więcej razy, niż chciałabym pamiętać.
Czytanie było kiedyś moją pasją i choć nadal to kocham, wszystko się zmienia, gdy hobby staje się pracą: miejsce pasji zajmuje twarde biznesowe podejście.
Uwielbiam przesłanie zawarte w tej powieści, ale niestety obecnie nie pasuje ono do naszej polityki wydawniczej.
Główny bohater jest znakomity, a fabuła solidna, ale postacie drugoplanowe są po prostu przeciętne. Popraw je i wyślij ponownie.
Chociaż podoba mi się pomysł autora na fabułę, nie płynie ona wystarczająco gładko. Jeśli nie znajdziesz innego wydawcy, wróć do mnie, a omówimy niezbędne zmiany.
Każdy list z odmową, który wysłałam w ciągu ostatnich piętnastu lat, gdy wspinałam się po szczeblach kariery od asystentki asystenta do asystentki redaktora, od zastępczyni redaktora, po starszego redaktora, aż wreszcie do redaktor wykonawczej, czyli tu, gdzie teraz jestem… Otóż każdy taki list zabijał jakąś część mojej duszy. Wiem, że pisarze wkładają całych siebie w słowa, które piszą, i nie podchodzę do niszczenia ich marzeń z lekkim sercem.
Po południu szukam w internecie najnowszych zdjęć Fabia. Facet może i ma sto dwanaście lat, ale kto to może wiedzieć? Jest ponadczasowy.
Byłby to fantastyczny chwyt PR. Fabuła książki Casey Clark przedstawia osobę, która zakochuje się w celebryckiej miłości z dzieciństwa.
Naciskam intercom, żeby powiedzieć to Emily.
– Przyklepuję tego Fabia, jeśli dział artystyczny się zgodzi.
Słyszę jej pisk przez zamknięte drzwi.
Brak kontroli nad emocjami Emily nadrabia charakterem. Tymczasem mój palec drży nad klawiaturą, a potem wpisuję w pasku wyszukiwania: „Jonah Blake, Nowy Jork”. Jestem zaskoczona ilością wyników.
Właśnie przekroczył czterdziestkę. Cudowne dziecko Wall Street. Genialny finansista. Trochę szalał po trzydziestce, ale najwyraźniej nieco się uspokoił.
Nie brakuje jego zdjęć, z mnóstwem różnych kobiet.
Wpatruję się w jego oblicze.
Oczy zaskakująco miłe, twarz niewątpliwie przystojna, a uśmiech niezaprzeczalnie zabójczy.
Emily wchodzi z naręczem poczty, a ja zamykam laptopa. Czuję, że się rumienię.
Patrzy na mnie z zaciekawieniem, kładąc stos kopert na moim biurku.
– Oglądałaś pornosa? – żartuje, unosząc brwi. Ale potem mruży oczy. – A może portal randkowy?
Biegnie do mojego komputera, ale blokuję ją zręcznym ruchem, który wzbudziłby zazdrość każdego obrońcy futbolowego.
– To nie twoja sprawa – mówię jej sztywno.
Przewraca oczami i cofa się.
– Dobra. Jeśli chcesz mnie okraść z wszelkiej radości, jaką mogę czerpać z tego życia, w którym haruję dla ciebie dzień i noc, oddając moją młodość i marnując się dla ciebie bez nadziei na wdzięczność… – robi pauzę, uderzając pełnym biodrem o moje ramię. – W takim razie zgoda. Niech ci będzie.
Patrzę na nią ze śmiertelną powagą.
– Skończyłaś? – pytam.
Znowu przewraca oczami.
– Proszę – mówi, podając mi kartkę. – Konta Michela i jego numer telefonu. Zacznij rozmowę. To twój partner na sylwestra. Chyba lepiej się wcześniej poznać, żeby nie było niezręcznie.
Próbuje zniknąć, zanim zdążę zaprotestować, ale dostrzegam paczkę owiniętą w brązowy papier i przewiązaną białym sznurkiem, leżącą na stosie poczty.
– Co to? – pytam, sięgając po pakunek.
– Nie wiem. Pomyślałam, że to może być prezent, więc nie chciałam go za ciebie otwierać – zatrzymuje się. – Myślisz, że to bomba? Albo wąglik?
– Przeczytałaś zbyt wiele rękopisów.
Niemniej jednak pozostaje w moim biurze trochę zaniepokojona i zniecierpliwiona, gdy otwieram paczkę i wyciągam wydrukowane dzieło.
Wzdycham.
– O wilku mowa. Kolejny.
Emily przez chwilę wygląda na zawiedzioną, ale zaraz się ożywia.
– Technicznie rzecz biorąc, to nadal może być wąglik.
– Coś jest z tobą bardzo, bardzo nie tak – mówię.
Nie reaguje na moje słowa.
– Czy potrzebujesz czegoś jeszcze, zanim pójdę do domu?
– Czy to już ta pora? – zerkam na zegarek. Jest szósta wieczorem. – O rany, kiedy ten czas minął?
– Na zewnątrz jest już ciemno – Emily wskazuje na sięgające od podłogi do sufitu okna za mną, gdzie światła miasta rozjaśniają ciemny horyzont. – Wszystko w porządku? – pyta. – Przez cały dzień sprawiałaś wrażenie trochę nieobecnej.
– Nic mi nie jest – zapewniam ją. – Zaspałam i to mnie wytrąciło z równowagi.
– Nigdy ci się to nie zdarza – mówi.
– I w tym problem – odpowiadam cierpliwie. – Jestem pewna, że dlatego wyglądam niezdrowo.
– Hmm. No cóż, miłego weekendu – mówi. – Jeśli będziesz czegoś potrzebować, napisz do mnie.
– Nie zrobię tego – zapewniam. – Ciesz się wolnym czasem.
Znowu wydaje się podejrzliwa.
– Wczuwasz się w świąteczną atmosferę?
Przyjmuję tę uwagę bez mrugnięcia okiem.
– Zwykle piszesz do mnie co najmniej dziesięć razy w ciągu weekendu – dodaje zaczepnie.
– Tak? Chyba mnie z kimś pomyliłaś – mówię.
Przewraca oczami.
– Okej, dziwaku. Wiesz, gdzie mnie znaleźć.
I już jej nie ma, a ja zbieram swoje rzeczy i wpada mi w ręce ten rękopis. Pod sznurek wsunięta jest koperta, z której wyciągam kartkę.
Szanowna Pani Turner,
proszę wybaczyć moją natarczywość wyrażającą się w przesłaniu Pani niniejszego rękopisu bez jakiegokolwiek uprzedzenia. Jestem starym człowiekiem, a z biegiem lat słabnie mi chęć do przestrzegania konwenansów. Mamy wspólną znajomą, Beth Jacobs, która zachęciła mnie do skontaktowania się z Panią. Mam nadzieję, że to nie był błąd.
Zdaje mi się, że przeżyłem sto żyć, choć może dlatego, że opisałem ich około stu, a jak Pani wie, bohaterowie książek mogą żyć własnym życiem, splatając się z naszym w sposób, jakiego nigdy byśmy sobie nie potrafili wyobrazić.
Czułem przymus napisania tej historii, ponieważ dopiero spojrzenie z zewnątrz ukazuje relacje międzyludzkie w obiektywnym świetle. Wybrałem Panią jako odbiorczynię, bo główna bohaterka przypomina mi właśnie Panią.
Nie chcę marnować Pani czasu, więc załączam tylko pierwszy rozdział. Jeśli przypadnie Pani do gustu, proszę dać mi znać, a wyślę więcej. To historia, którą trzeba opowiedzieć, i mam nadzieję, że po przeczytaniu mojego skromnego rozdziału zgodzi się Pani ze mną. Pozdrawiam,
Padraig Sinclair
Główna bohaterka przypomina mu mnie?
Wyciągam telefon i piszę esemesa do Emily.
Manuskrypt przysłał Padraig Sinclair, który twierdzi, że Beth Jacobs przekazała mu namiary na mnie. Czy my go znamy?
Pojawiają się trzy bąbelki, a następnie odpowiedź:
Wytrzymałaś pięć minut! Nieźle! I nie, nie sądzę, że znamy Padraiga Sinclaira. Uważam, że Beth nie powinna podawać namiarów na Ciebie bez zapytania o zgodę. To niegrzeczne.
Racja. Ale nie zapominaj, że Beth zdecydowała się nadal pracować z nami, mimo że Random House przebiło naszą ofertę.
Tylko dlatego, że chciała pracować z TOBĄ.
A jednak. Przysługa za przysługę. Musisz pamiętać o tej zasadzie, jeśli chcesz zająć moje miejsce, misiu-pysiu.
Wsuwam rękopis i telefon do torby i ruszam do drzwi.
Decyduję się przejść kilka przecznic, zanim złapię taksówkę. Nocne powietrze przyjemnie muska moją twarz, a świąteczne lampki dodają ulicom charakteru. Pocieram dłonią o dłoń, bo zapomniałam rękawiczek. Zerkam na sygnalizację świetlną, czekając, aż pojawi się zielone światło dla pieszych.
Gdzieś z ciemności dobiega męski wrzask.
– Cholera! Wracaj tu!
Odwracam się i widzę łosia pędzącego ulicą w moją stronę. Zaskoczona cofam się o krok i spoglądam w noc.
To nie łoś. To gigantyczny pies z opadającymi policzkami i uszami, i łapami większymi niż moje dłonie.
Za nim podąża starszy mężczyzna z burzą siwych włosów i brodą.
– On nie zrobi krzywdy! – woła do każdego, kto chce słuchać. – To tylko wielkie psie dziecko.
Masywne łapy psa uderzają tak mocno o chodnik, że praktycznie czuję drżenie ziemi i jeśli się nie mylę, gigantyczne zwierzę kieruje się prosto na mnie.
Moje ramię wystrzeliwuje w niebo, przywołując taksówkę. Na szczęście jedna podjeżdża i wpadam do środka, gdy pies jest jeszcze kilkadziesiąt metrów ode mnie.
Uff.
Przykładam czoło do szyby i obserwuję smutek na masywnym pysku psa, gdy ten się zatrzymuje. Mężczyzna podchodzi do niego i podnosi smycz, którą ciągnęło za sobą zwierzę.
– Ludzie naprawdę powinni lepiej pilnować swoich psów – mówi taksówkarz, cmokając krytycznie.
Kiwam głową, zgadzając się.
– Szczególnie takich. Co to jest? Pół mustang, pół grizzly?
Kierowca chichocze, a ja odwracam się i patrzę, jak starzec głaszcze masywną głowę psa i daje mu smakołyk.
Mężczyzna podnosi na mnie wzrok i nasze spojrzenia się spotykają.
Jego oczy zdają się migotać, a on dotyka nosa.
Następnie on i pies odwracają się i idą tam, skąd przyszli.
ROZDZIAŁ TRZECI
JONAH
– Panie Blake?
Mrugam, próbując skupić wzrok na młodszym dyrektorze przede mną. Myślałem o kobiecie z windy. Znowu.
– Tak – odpowiadam w końcu. – Ten plan działania brzmi sensownie. Dziękuję, Tim.
Kiwa głową, zadowolony z siebie, nie zdając sobie sprawy, że naprawdę nie wiem, co mi w ogóle zaproponował.
– Przekaż szczegóły Millie – dodaję, gdy zbiera swoje rzeczy ze stołu w sali konferencyjnej.
– Przekażę. Dziękuję, panie Blake.
– Do usług.
Nie czekając, aż wyjdzie, sam wychodzę i wracam do swojego biura, zaledwie kilka metrów dalej.
Moja sekretarka, Millie, wchodzi za mną do środka, trzymając torebkę w jednej ręce i moją pocztę w drugiej.
– Dzięki, Millie – biorę od niej listy.
– Chelsey dzwoniła dwa razy – mówi.
– Kto?
– Twoja wczorajsza randka – starsza kobieta ukrywa dezaprobatę, co zdarzało się często w ciągu dziesięciu lat naszej współpracy.
– Och…
Staram się nie czuć rozczarowania. Chelsey była świetna, idealnie miła. Ale kobieta w windzie… Cięta riposta, a oczy ciemnoniebieskie. Błyszczały trochę diabelsko… A to mnie zawsze rozwala.
– Zadzwoniłam po twój samochód – mówi Millie. – Potrzebujesz czegoś jeszcze?
– Nie, dziękuję.
– Włożyłam już raport Bella i wyniki Kinsingtona do twojej teczki.
Uśmiecham się.
– Czytasz w moich myślach – mówię.
– Wysłałeś też ojcu na Boże Narodzenie nową parę termicznych woderów wędkarskich. Poprzednią wysłałeś pięć lat temu, więc uznałam, że niedługo będą nadawać się do wymiany – kontynuuje Millie.
Zerkam na zdjęcie mojego taty, które Millie kiedyś kazała oprawić.
Ojciec, stojąc po biodra w rzece Kolorado, dumnie trzyma wielkiego pstrąga.
– To dla taty idealny prezent, Millie – mówię. – Dziękuję, że o tym pomyślałaś.
Kiwa głową, a jej twarz łagodnieje.
– Jak się czuje? – pyta. – Wiem, że święta Bożego Narodzenia są dla niego co roku trudne.
– On jest… Cóż, to Judd Blake – mówię. – Nie skarży się, nie jęczy, nie przeżywa.
– On przeżywa, Jonah – mówi, używając mojego imienia, co czyni niezwykle rzadko. – Po prostu nie chce, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział.
– Trochę jak ty – zauważam. – Lubisz ukrywać swoje wielkie serce.
– Nie mam wielkiego serca – oznajmia. – Będę temu zaprzeczać aż do śmierci. Po prostu muszę się tobą zająć. Oczywiście, jeśli w końcu się ożenisz, twoja żona będzie mogła robić te wszystkie rzeczy, a nie ja.
Wynik: Millie – 1, Jonah – 0.
– Nie udawaj, że ci się to nie podoba – mówię jej niewzruszony. – Opiekujesz się mną, bo nie ufasz nikomu innemu, że zrobi to tak jak trzeba, i ja to bardzo doceniam.
Na twarzy Millie pojawiają się czerwone plamy, więc wykonuję serię płynnych ruchów, udając, że nic nie zauważam i jestem zajęty czymś innym.
– Millie, miłego weekendu – mówię. – Zrób świąteczne zakupy, zrelaksuj się, zregeneruj siły. Właściwie to zarezerwuj sobie weekend w spa na mój koszt. Chcę, żebyś była wypoczęta na nowy rok.
– Już zarezerwowane, proszę pana – Millie pociąga nosem.
Uśmiecham się.
– Oczywiście, że tak. Zakładam, że na moją kartę kredytową?
– Naturalnie. Wywołujesz stres. Stać cię, żeby zapłacić za leczenie.
– Całkowicie się zgadzam – przytakuję pokornie. – Dorzuć do tego jakieś superzabiegi pielęgnacyjne. Przeze mnie często marszczysz brwi, a to się może utrwalić.
Millie nie gubi rytmu.
– Uznaj to za załatwione. Coś jeszcze, Wasza Wysokość?
Tylko Millie ujdą na sucho takie teksty, i ona dobrze o tym wie.
– Nie teraz, ale jeśli coś wymyślę, dam ci znać – obiecuję.
Millie kiwa głową.
– Pięknie. Miłego weekendu, Jonah. I spróbuj zaczerpnąć świeżego powietrza. Wyglądasz mizernie.
Odwraca się i zostawia mnie samego z resztkami zapachu jej pudrowych perfum.
Kiedy pakuję swoje rzeczy do teczki, widzę, że Millie dołączyła także stos kartek bożonarodzeniowych dla naszych najważniejszych klientów. Już zaadresowane, już wypisane. Jedyne, co muszę zrobić, to podpisać się swoim imieniem i nazwiskiem. Uśmiecham się. Zdecydowanie na nią nie zasługuję. Dzień, w którym zdecyduje się przejść na emeryturę, będzie bardzo smutnym dniem.
Nie muszę nawet podnosić wzroku znad telefonu, kiedy schodzę na parter. Każde drzwi są przede mną otwarte, naciskane są przyciski windy, ludzie kiwają głowami z szacunkiem. Odkryłem, że jeśli nie odrywam wzroku od telefonu, wszyscy zakładają, że jestem zbyt zajęty, żeby się nimi przejmować, i dzięki temu nie utknę w pogawędce. Zamiast tego czytam maile, gdy winda zjeżdża na parter i przechodzę przez hol.
Gdy już wsiadam do czarnego samochodu, który na mnie czeka, odpowiadam na kilka esemesów od starszych pracowników. Przyciemnione szyby zasłaniają mnie przed światem, relaksuję się i wkładam telefon z powrotem do kieszeni.
To nie tak, że nie lubię ludzi. Lubię.
Ale kiedy cały budynek, cała firma, zależy od tego, czy będziesz genialny i zawsze będziesz działać bezbłędnie, gdy od tego zależy dobra sytuacja finansowa innych ludzi, no to mamy do czynienia z pewną presją. To presja, na której staram się nie skupiać, a nawet ją ignorować. Może nie jest to zdrowe, ale z pewnością korzystne dla mnie.
Dziś wieczorem mój kierowca sunie ulicami Nowego Jorku, a ja ze zmęczeniem opieram czoło o zimną szybę.
Dawno, dawno temu rozkoszowałem się presją, stresem i ekscytacją. Oznaczało to, że byłem w drodze na szczyt. Oznaczało to, że osiągam pewne cele, że ścigam się do mety. I Boże, kochałem ten wyścig. Wyścig do kobiet, finansów, wszystkiego. Każdego dnia wiedziałem, że na horyzoncie pojawia się coś większego i lepszego.
Ale teraz… Nie wiem, jak sprawy mogą stać się jeszcze większe i lepsze. Jestem na szczycie, w szczytowej formie i to już od dłuższego czasu.
Podróżowałem – dużo. Hongkong, Tokio, Londyn, Sydney. Umawiałem się. Z wieloma kobietami. Zarobiłem pieniądze. Dużo pieniędzy.
Coraz częściej zadaję sobie ważne pytanie.
Co teraz?
– Jesteśmy na miejscu, panie Blake – mówi Thomas i przerywa moje myśli, przesuwając szklaną przegrodę w dół. – Życzę panu miłego wieczoru.
– Dzięki, Thomasie, ja tobie też.
Wysiadam z samochodu i wchodzę do budynku, drzwi przytrzymuje portier.
– Dobry wieczór, Matthew – pozdrawiam go.
– Witam, panie Blake – chyba chce powiedzieć coś jeszcze, ale się waha. Zatrzymuję się.
– Tak?
– Zdaje się, że trochę namieszałem, prosz pana.
– Rozmawialiśmy już o tym. Nie musisz za każdym razem mówić „prosz pana”.
Dzieciak się uśmiecha.
– Dziękuję, pro… Dziękuję.
– Jak namieszałeś? Zatrzasnąłeś drzwi przed nosem prezydentowi czy coś?
Matthew znów się uśmiecha i kręci głową.
– Nie, nic takiego. Dziś rano, kiedy wychodził pan do pracy, jechała z panem windą kobieta z naszego budynku. Zapytała mnie, czy pan tu mieszka, a ja jej odpowiedziałem, że tak.
Czekam, aż usłyszę wreszcie, co takiego strasznego zrobił, a jednocześnie puls mi przyspiesza.
Kobieta z windy pytała o mnie.
Matthew patrzy na mnie.
– Naruszyłem pańską prywatność, panie Blake. Przepraszam. Nie to było moim zamiarem.
Oooch.
– Nie ma problemu – zapewniam go. – Jestem pewien, że nie jest seryjną morderczynią – zatrzymuję się i unoszę brwi. – A może jest?
– O nie, prosz pana. To naprawdę miła pani, która mieszka na dwudziestym pierwszym piętrze – rumieni się. – I znów to zrobiłem. Nie powinienem był tego mówić.
– Nikomu nie powiem – zerkam na niego. – Masz jakąś kartkę?
Matthew kiwa głową.
– Jasne.
Szpera pod ladą i wyciąga notatnik.
– Proszę bardzo.
Bazgrolę kilka słów.
Jeśli masz jeszcze jakieś pytania, jestem pod 3112.
Składam kartkę na pół i podaję Matthew.
– Możesz jej to dać, kiedy wróci wieczorem?
Chłopak kiwa głową.
– Oczywiście, prosz pana – patrzę na niego wymownie. Cofa się. – Oczywiście, panie Blake.
– Dziękuję.
Daję mu napiwek i życzę miłej nocy. Pozwoliłbym mu mówić do mnie po imieniu, jeśli zarząd budynku nie miałby nic przeciwko. Niestety, wygenerowali dość rygorystyczne zasady dotyczące takich rzeczy. Niektórzy mieszkańcy wolą, żeby się do nich stosować.
Jestem sam w windzie jadącej na trzydzieste pierwsze piętro i chwilę później wchodzę do swojego apartamentu. Oświetlenie jest zaprogramowane, więc światła włączają się o szóstej wieczorem, by mój dom stosownie mnie witał. Czarne marmurowe podłogi błyszczą, a moje kroki odbijają się echem. Styl wnętrza jest oszczędny, minimalistyczny i męski. Nie lubię nadmiaru przedmiotów, nie lubię bałaganu.
Rzucam teczkę na krzesło, zdejmuję buty i idę do kuchni, wiedząc, co zastanę.
Jak każdego wieczoru, kiedy nie mam innych planów, Millie zamawia mi kolację i aranżuje wszystko tak, żeby była gotowa, kiedy wrócę. Dziś będzie wołowina Wellington, brokuły gotowane na parze, do tego bułka i ryż doprawiony ziołami i cytryną. Szklanka wody z lodem na popitkę.
– Millie, optymistka ponad wszystko – mamroczę.
Nalewam sobie szkockiej.
Jem w błogosławionej ciszy i ruszam do spokojnego salonu, gdzie siadam po turecku i wpatruję się w noc.
Przez ogromne okna widzę w dole światła miasta. To ciekawe, że choinki wyglądają stąd zupełnie inaczej… Takie małe, a jednak uroczyste.
Moje mieszkanie w ogóle nie oddaje obecnej pory roku. To decyzja, z którą Millie już dawno przestała polemizować.
Z głośników wydobywa się przyjemny głos.
– Połączenie przychodzące, Judd Blake.
– Odbierz – instruuję.
Biorę kolejny długi łyk szkockiej.
– Tato? – mówię.
– Jonesy – odpowiada tata. Czy mi się zdaje, czy jego głos brzmi jakoś słabo? – Co robisz, synu?
– Właśnie wróciłem z pracy. Zjadłem trochę i odpoczywam. A ty?
– Wcześniej naprawiałem ogrodzenie, ale skończyły mi się śrubki i takie tam. Jutro będę musiał pojechać do miasta.
Wzdycham.
– Tato, nie jedź, drogi są oblodzone. To nic pilnego.
– A tam… Mam czekać na ciebie, żebyś to zrobił? Będę czekał do następnej wiosny.
Ton jego głosu jest pełen urazy i ojciec ma do tego pełne prawo.
– Wiem, tato – mówię. – Przepraszam. Obiecuję, że w tym roku wrócę do domu. Wkrótce.
Tata milknie na chwilę.
– O tym chciałem porozmawiać. Rich Turner chyba sądzi, że jestem już za stary, aby pracować jak dawniej. Zwraca się do władz miasta z prośbą o zastąpienie mnie.
– Co? – to przykuwa moją uwagę i siadam prosto. – Co masz na myśli? Jesteś burmistrzem Winter Falls dłużej, niż pamiętam.
Tata chichocze.
– Jestem.
– Więc w czym problem?
– Rich oczywiście bardzo chciałby zostać burmistrzem. Pragnął tego od lat.
– Mógł sobie kandydować przeciwko tobie jak każdy inny – mówię.
– Nie chce czekać.
– Dlaczego? Dlaczego akurat teraz?
Ojciec wzdycha.
– Ten sam stary argument. Mówi, że zabijam świąteczny handel turystyczny.
Na chwilę zapada cisza.
– Cóż, no wiesz…
– Synu, nie lubię świąt. Wszyscy wiedzą, że nie lubię świąt. Mam powód, żeby nie lubić świąt. Lubienie świąt Bożego Narodzenia nie jest warunkiem niezbędnym do bycia burmistrzem.
– Nie, nie jest – zgadzam się. – Ale może powinieneś posłuchać obywateli i dowiedzieć się, czego chcą, by Winter Falls miało stosowną ofertę świąteczną. Na przykład na rynku miejskim co roku odbywały się imprezy, kiedy byłem mały. Wciąż je pamiętam.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki